Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2018, 18:46   #124
Selyuna
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Nagle cała rozmowa z Liz gdzieś zniknęła, została magicznie wymazana. Owszem, w głowie Howl pozostała jedna, ostatnia myśl, mantra która brzmiała mniej więcej jak “Liz mnie zabije”.
Wyjątkowo zamiast mówić do Jimiego, wpisała mu komendę w holo: “przerób oświadczenie na moje osobiste, wyświetl do akceptacji”. Szybko upewniła się że wszystko było w porządku, zatwierdziła.
Cytat:
“Oficjalne oświadczenie w sprawie śmierci Marthy “FistBaby” Lundgren.
Łączę się w bólu z rodziną i bliskimi zmarłej. Znałam FistBaby krótko, i nie dane było mi poznać jej bliżej. Niestety wczorajszy wieczór i noc zapamiętam nie z powodu beztroskiej zabawy, którą wspólnie z nią i moim zespołem rozkręcaliśmy, a przez śmierć wspaniałej, młodej DJ-ki, którą szaleniec pozbawił życia. Nie wiem osobiście czym się kierował używając w swoim zbrodniczym dziele utworu autorstwa mojego zespołu. Ani ten utwór ani żaden inny który stworzyłam lub współtworzyłam, ani żadne moje wypowiedzi nie zachęcały ani nie prowokowały do takich zbrodniczych działań. Potępiam i brzydzę się profanacją, jaką jest wykorzystywanie muzyki przy odbieraniu życia. Uważam, że muzyka powinna nieść ze sobą radość lub zadumę, ale nigdy cierpienie i śmierć. Sądzę też, że nieżyjący już autorzy innych użytych przez mordercę zwanego Melomanem piosenek mieliby na ten temat takie samo zdanie.
Moją część zysków ze sprzedaży utworów z albumu ‘On the edge’ od momentu podania przez policję tych feralnych wieści przeznaczę na cel charytatywny.”
Potem bez większego zastanowienia wysłała Dale’owi swoje współrzędne gps. Jeszcze wczoraj, kiedy on pierwszy zasugerował aby się zbierali z plaży i zaproponował że ją odwiezie gdzie sobie tylko Howl życzy, podała mu tylko lakonicznie róg dwóch ulic o dobrą przecznicę od mieszkania Patricka. Bo to wciąż było mieszkanie Patricka, ojciec miał własne, chociaż ostatnio spędzał tam coraz mniej czasu.
Teraz do współrzędnych dodała jeszcze tylko lakoniczne zapytanie: “Za ile?”.

- To była moja gitara. - Rzuciła nagle, chociaż w sumie nie mieli prawa się domyślić że chodzi o akustyka którego dumnie prezentowała Paris, aka Natalie Poole. Talentu nigdy nie miała, ale najwyraźniej to nie było w żaden sposób potrzebne do popularności. Kolejna chora zagrywka? Świetnie, szybkim kliknięciem dorzuciła na swój profil “Howl official” na którym już wylądowało oświadczenie, linka do utworu z adnotacją “piosenka na dziś: Bob Dylan - Positively 4th Street".
- A oni wszyscy są zdrowo szurnięci. Ale nie mam zamiaru się tym przejmować. To muzyka, nie małżeństwo. Muszę wyjść, jutro jest pogrzeb znajomej i przy tym wszystkim co się dzieje zdecydowanie muszę zaopatrzyć się w holomaskę. Ale będę pod fonem. To mogę jakiś ciuch pożyczyć? - Posłała Patrickowi proszące spojrzenie pełnych nadziei oczu. Miała proste potrzeby, jakieś spodnie które na nią będą pewnie o rozmiar albo pół za duże, i zwykła czarna koszula. Zawsze oddawała mu ubrania, no może z nielicznymi wyjątkami.
- Pewnie, poszperaj sobie w mojej szafie - Patrick był jednak drobnej postury, więc jego ciuchy od biedy na Howl pasowały.
“Macie tutaj jakieś fajne kluby w tej nudnej korpostrefie tak swoją drogą?” dopisała do Dale’a. Trochę już czuła to rozgrzewające ciepło ciężkiego buta Liz, które niewątpliwie czekało ją w przyszłości. A co tam, zaakceptowała jego zaproszenie do znajomości, kto wie, może trzymał coś ciekawego dostępnego tylko dla znajomych w sieci. Nie dużo. Więcej zdjęć. Trochę podróżował, bo było go stać. Nowy Jork, Europa, Meksyk. Posty na tematy kulturowe i ekonomiczne.
Ona w sumie dzieliła się tylko muzyką albo wrażeniami z koncertów, chociaż wrzucane przez nią zdjęcia świadczyły o jej imprezowo-klubowym, radosnym życiu jakie wiodła od mniej więcej roku, gdy zakończyła swój jedyny związek (wszystkie wspólne zdjęcia rzecz jasna wykasowała). Na etapie mieszkania w Warsaw wychodziła właściwie co noc.

Uściskała jeszcze raz obu panów i ruszyła na górę do łazienki, gdzie w końcu zostawiła nie tylko bojówki, ale też ich zawartość - w tym czip gotówkowy z tysiączkiem eurobaksów oraz gram syntkoki.
“Za godzinę, muszę się ogarnąć” - odpisał Dale, a potem dodał: “Kluby. Dużo ich. Nie sądziłem, że jesteś w nastroju do tańca.”
“Aha, a sądziłeś że w nastroju na co w takim razie? W sumie to muszę wyjść kupić kilka rzeczy.”
“Wiesz, że dzielnica, w której jesteś, to teren Pacyfikatorów? Może po Ciebie przyjechać?”
“Wiem mój drogi, ale lepsze Richmond niż Warsaw, poza tym mam jeszcze swoje nazwisko i umiejętność zachowania się. I przepraszam, tylko tak błaznuję bo lepiej to niż się z tym mierzyć, chyba. Jakiś pomysł gdzie możemy się udać pogadać? I przyjedź, oczywiście że przyjedź. Postaram się poczekać tę godzinę, może wytrwam.”
“Gdziekolwiek poza Richmond. Przy Marinie są miłe miejsca, gdzie dają i kawę i alkohol. Błaznuj, błaźnie, wszystko co ci pomaga jest dobre. Złodziej przyjedzie czerwonym rumakiem.”
“To w takim razie ty też jesteś dobry.” Odpisała zanim pomyślała czy powinna. “Ale spokojnie, przetrzymałam jakoś czwartek, wytrzymam i dzisiejszy dzień.” Wprawdzie tamto spotkanie w Karmakomie przesiedziała całe w okularach przeciwsłonecznych, żeby nikt nie widział jej zaryczanych oczu, a potem był jeszcze ten dziwny wieczór u Simona, ale na jej standardy i tak było dobrze.
“Głupie, ale bałam się, że mi się to tylko śniło.”
Szczerze mówiąc liczyła na to, że nikt nie ma powodu żeby tu jej szukać. Pierwotny plan zabunkrowania się w korpo strefie powstawał zresztą w momencie gdy zagrożenie aresztowaniem przez Pacyfikatorów było dość mgliste i rozważała też wizytę u matki. Teraz tym bardziej narastało w niej wrażenie, że wszystko toczy się lawinowo, od jednego małego kamyczka.

To jej przynajmniej przypomniało o holomasce, szybko zamówiła przy pomocy swojego AI jakiś średnio zaawansowany model, kierując się głównie recenzjami dotyczącymi wygody. Po chwili zastanowienia, w końcu musiała podać do dostawy jakiś adres, podała ten Patricka ale wybrała opcję płatności przy odbiorze, tak żeby zamówienie złożyć anonimowo. Kupiła też jakieś proste ciuchy, bieliznę, wszystko czarne.
Howl znalazła wreszcie w szafie Patricka odpowiednie rzeczy. Schodząc z powrotem na dół natknęła się na ojca.
- Ustaliłem gdzie siedzą twoi kumple - powiedział. - Pojadę do nich. Niestety jest sobota, a prokuratura ma 48 godzin na postawienie zarzutów, czyli wstępnej rozprawy, na której może zostać wyznaczona kaucja możemy spodziewać się w poniedziałek. Obawiam się, że ani ja ani matka nie mamy chodów w prokuraturze.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się słabo. - Przykro mi, że ta sprawa wyszła i że cię w to mieszam. Tutaj też możliwe że nie powinnam się pokazywać, w końcu to jedna z dwóch dzielnic w mieście na ochronę których kontrakt mają Pacyfikatorzy. Niby mówi się że najciemniej jest pod latarnią, poza tym nikt póki co nie wie że Lucy Howard to Howl… I może niech tak pozostanie jak najdłużej? Nie chcę wam robić więcej problemów.
- Nam nie robisz żadnych problemów, Lucy - położył jej dłoń na ramieniu. - Nie jesteś przecież poszukiwana, więc nie ukrywamy zbiega. A nawet gdybyś była to myślisz, że oddałbym cię policji?
Zamrugała, zdecydowanie zaskoczona. Rozmawianie o strategiach i kwestiach związanych z prawem karnym to było co innego, taka deklaracja to zdecydowanie nie było coś czego by się spodziewała.
- Ale… No, a prawo? - Zamrugała nerwowo. - No, poza tym przecież nie mogę siedzieć na tyłku, muszę wyjść, jeszcze mnie czeka jutro ten pogrzeb… - Ostatnie słowo wymawiała ostatnio zdecydowanie za często, tym razem przeszło jej przez usta z prawdziwym trudem.
- Myślisz, że stawiam prawo ponad rodzinę? - pokręcił głową. - Może twoja matka - powiedział to raczej żartobliwie, nie złośliwie - ale nie ja. Gdybyś kogoś zabiła to co innego, ale to tylko perfidna nagonka na twój zespół. Będę się zbierał, podrzucić cię gdzieś? Chociażby poza naszą dzielnicę WASP, strzeżoną przez znienawidzoną korpo-policję? Pewnie nie uwierzysz, ale ci Pacyfikatorzy, którzy patrolują Richmond są bardzo mili.
- Muszą być mili, widzą ile macie kasy. - Odparła, znów, zanim pomyślała. - To jakby mnie zaczepiali, to już wiem że mam się powołać na bycie twoim dzieckiem. Ej, w ogóle myśleliście kiedyś z Patrickiem o dzieciach? To byłby niegłupi pomysł, sama gdybym mogła chciałabym mieć z nim dziecko. To znaczy nie to że nie mogę… I nie to że chcę… - Potargała włosy, to brzmiało lepiej w jej głowie. - No, nie o to mi chodziło.
- Wiem przecież - rzekł trochę rozbawiony, trochę zakłopotany. - Pewnie nie oparlibyśmy się pokusie rzeźbienia w genach, teraz wszyscy, których stać rzeźbią. Coraz więcej znajomych decyduje się na Braminów.
Bramini byli szczytowym osiągnięciem inżynierii genetycznej, dzieci zaprogramowane na starzejących się dwa razy wolniej geniuszy. Najstarsi byli obecnie osiemnastolatkami w ciałach dziewięciolatków. Howl poznała kiedyś jednego, syna znajomych rodziców, ale był jeszcze małym dzieckiem - w jednym i drugim sensie.
- No i surogatka… - podjął ojciec - bo te inkubatory… no nie. W każdym razie na razie nie myślimy o tym. Moje własne geny są wystarczająco dobre - potargał Howl po włosach, jakby sama była wciąż dzieckiem. - To jak z tą podwózką?
- Dziękuję za propozycję, ale ja na razie czekam na chłopca. To znaczy nie mojego, po prostu na chłopca. Chociaż właściwie to nie chłopiec. To znaczy… No, wiekowo. - Słuchała sama siebie i nie wierzyła. Nie ma to jak reakcja na stres związany z przebywaniem z własnym, rodzonym ojcem.

- Mhm - on tylko uśmiechnął się lekko pod nosem.
- To jakby coś się działo, to dasz mi znać? - Pożegnała go pocałunkiem w policzek, co ostatnio zdarzyło jej się jakoś w podstawówce.
- Jasne - odparł, trochę zaskoczony tym dzisiejszym zacieśnianiem rodzinnych więzów. Ale chyba miło zaskoczony. - Pewnie nie wcześniej niż za godzinę-dwie. - dodał, kierując się do holu, by założyć buty, granatowy garnitur miał już na sobie.
Patricka pochłonęła holo-konferencja z jakimś klientem, więc czas do przyjazdu Dale’a Howl wypełniła sobie rozmową z Chrisem oraz szukaniem młodzieńczego zespołu Silvera. Nie było to w sumie takie trudne. Nazywali się Worlds End i grali we wczesnych latach nastych XXI wieku, coś w stylu stoner rocka. Nagrali chyba tylko demo, zespół efemeryda-jakich wiele. Odnalazła nawet nagranie z koncertu w jakimś pubie. Kawałek nazywał się “Bunny” i był o jakiejś dziewczynie, która się puszczała. Jakość kiepska, ale momentami nawet wpadał w ucho. Młody Silver miał już wtedy pofarbowane na srebrno włosy - zatem korzenie jego stylówy sięgały aż tamtych czasów. Chociaż oczywiście nie nosił jeszcze srebrnego garnituru.
Przyleciał też dron z zamówioną holomaską i Howl zajęła się instalowaniem jej na holo oraz czytaniem instrukcji obsługi. Oplatające twarz grafenowe druciki nie były zbyt przyjemne, ale pewnie dało się do nich przyzwyczaić. W dotyku i wizualnie przypominały raczej cienkie nitki.
Dale przyjechał kilka minut po trzeciej. Napisał, że czeka na ulicy. Gdy wyszła stał oparty o samochód w charakterystycznej pozie playboya. Może był to odruch warunkowy, bo wyraz twarzy miał raczej poważny, jak przystało na dzisiejsze okoliczności. Przypatrywał się jej ciekawie, mrużąc lekko oczy, po raz pierwszy przecież widzieli się w pełnym świetle dnia.
- Dom rodziców? - zapytał, wskazując na budynek, z którego wyszła.
W sumie trudno było się jej przypatrywać, bo większą część jej twarzy przesłaniały okulary przeciwsłoneczne, i rzecz jasna włosy. Kusiła ją trochę czapka basebalówka, wtedy miałaby już obowiązkowy zestaw maskujący osób incognito. Ostatecznie jednak od Patricka pożyczyła jeszcze tylko opaskę na włosy (grywał w tenisa, czy coś) która była w stanie ujarzmić jej fryzurę na tyle, że nie kolidowało to z holomaską. Póki co wetknęła i opaskę, i maskę do kieszeni, w końcu miało tu nie być kamer.
Ubiór też za wiele nie zdradzał, lekko za duże męskie ciuchy to był jej stały styl, a to że akurat nie miała w ręku analogowego papierosa to mogło być tylko przeoczenie.

Na widok Dale’a uśmiechnęła się odruchowo i całkiem szczerze, i początkowo instynktownie skierowała w jego stronę. Jego słowa sprawiły jednak, że płynnie zmieniła kurs.
- Nie. - Rzuciła neutralnym tonem, jakby to wyczerpało temat, i skierowała się w stronę drzwi pasażera (w końcu panowały upały, a klima w aucie była kuszącą opcją).
Nie zdążyła jednak zrobić wielu kroków, i znów zmieniła kurs, tym razem na kolizyjny.
No, prawie kolizyjny, bo zatrzymała się tuż przed nim. Przynajmniej szła prosto. Zażycie koki przed wyjściem kusiło, ale ostatecznie zostawiła woreczek nietknięty w spodniach, które odniosła do gościnnego pokoju.
Odruchowo wsunęła kciuki w kieszenie spodni. Przez chwilę stała tak, bardzo się starając nie przybrać obronnej albo bojowej postawy. W końcu Liz kazała jej być miłą. Może tylko stała bliżej, niż nakazywałby szacunek dla cudzego personal space. Wcześniej, w klubie, takie zachowania chyba go peszyły, jak wtedy gdy oparła się dłonią o jego kolano, a teraz nie bardzo miał przestrzeń do wycofania się.
- Mnie to wychowywały wilki. - Chrypa trochę jej już przeszła. - Ale o co teraz pytasz tak naprawdę? - Uniosła dłoń na znak żeby jej nie przerywał. - Bo jak chcesz poznać mojego ojca, to możemy jechać do aresztu gdzie trzymają JJa i Billy’ego, jest szansa go tam znaleźć. A jeśli to pytanie to takie w którym siedzi tak naprawdę inne, to mogę sprawę ułatwić - o co pytasz, czyj to dom?
- W porządku, Wilczyco - uśmiechnął się. - Nie chcesz to nie mów. A twój tata jest strażnikiem czy siedzi w kryminale? - oderwał się sprężystym ruchem od wozu i zrobił krok do przodu, redukując personal space do jednocalowego minimum. - Chociaż nie, wyglądał na naczelnika aresztu jeśli już. - Albo myślał, że Patrick to jej ojciec, albo wcale nie, lecz zapytał, żeby się dowiedzieć.
Odchyliła lekko głowę, żeby móc spojrzeć mu w oczy, chociaż poprzez szkła okularów nie był w stanie tego zauważyć.
- A myślałam, że właśnie zaproponowałam, że odpowiem i to szczerze. - Odezwała się ciszej. - Ale jeśli bawimy się w zagadki, to zamiast gry w kto jest moim ojcem a kto nie jest mam lepszą, nazywa się, czekaj… - Przygryzła dolną wargę, jakby się zastanawiała. - Też coś z rodziną. O, już wiem. “Dlaczego twoja siostra nazwała mnie zdzirą”.
- Co? - Dale zrobił wielkie oczy.
- Liz do mnie dzwoniła jakąś godzinę temu. - Oznajmiła tonem jakim się mówi “w sumie jest gorąco, mógłby spaść deszcz”. - Fajnie było, czułam się jak w Wietnamie. Nie wiem skąd jej się wzięły te wszystkie wnioski, bo ja generalnie nie bawię się ludźmi. Więc tak się tylko zastanawiam, co jej powiedziałeś że doszła do takich dziwnych przemyśleń na temat tego, jak bardzo złym człowiekiem jestem. Albo co ćpała.

Dale patrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem. Ze zdziwienia aż otworzył usta. W końcu zmarszczył czoło i coś go oświeciło, bo powiedział:
- O ja pierdolę. Przepraszam - dodał natychmiast i złapał się dłonią za głowę. - Nie wiem co mnie naszło, żeby się zwierzać młodszej siostrze, którą ledwo znam. Po co mi wrogowie, skoro mam Liz. Słuchaj… - trochę się skrępował. - Napisałem jej tylko, że… no że czułem się trochę dziwnie jak przyjechał po ciebie ten no… starszy mężczyzna, kimkolwiek jest i dyskretnie dałaś mi do zrozumienia, żebym sobie już jechał. To wszystko, serio. Jakie reakcje chemiczne w głowie Liz zrobiły z ciebie zdzirę nie wiem. No, przyjechałbym tutaj, gdybym cię miał za zdzirę?
- Nie wiem. - Stwierdziła całkowicie szczerze. Odsunęła się trochę, jej dłonie znów powędrowały do kieszeni. - Zresztą nie mam pojęcia, za kogo mnie masz. Słuchaj, nic nie dawałam ci do zrozumienia, po prostu to był dla mnie trudny moment i… No, sam widziałeś. - W jej głosie dało się słyszeć zażenowanie. - Sprawiasz wrażenie że jesteś w porządku, umiesz przytulić dziewczynę kiedy płacze, pewnie ściągasz też małe kotki z drzew. - Uśmiechnęła się. - Wtedy wydawało mi się, że raczej możesz chcieć dowiedzieć się co z siostrą jak najszybciej i szczerze? Nie wiem czemu w ogóle ze mną zostałeś. No, ale to pewnie te kotki. - Wzruszyła ramionami. - Patrick też tak ma, inaczej nie byłby moim… przyjacielem, to chyba dobre słowo, chociaż nie lubię jak jestem zmuszona do nadawania definicji. A teraz na dodatek chwilę temu Liz znowu do mnie dzwoniła i bałam się odbierać. Ogólnie najchętniej bym się zagrzebała w łóżku na tydzień.

- Ale naprawdę nie wiesz czemu zostałem? Zostałem, bo płakałaś. Z tymi kotkami to sama prawda. No chyba, że ludzie od kotków z zasady lądują u ciebie we friendzonie. - uśmiechnął się lekko. - W takim przypadku jednak straszny ze mnie badboy.
- Generalnie nie ogarniałam nigdy konceptu friendzony, wiesz, etykietki, definicje, tego typu sprawy, jak mówiłam nie przepadam za nimi. Ale jak chcesz - uniosła w górę palec wskazujący - to mogę dla ciebie stworzyć jakąś osobną szufladkę. I zapewnić ci tam przyjemną samotność. Nie wiem tylko jeszcze jaką szufladkę, wiesz, nie znam cię, nie wiem czego chcesz. Ja generalnie nie robię rzeczy których nie chcę robić. Pytanie co ty masz ochotę robić, poza opuszczeniem dzielnicy, bo stoimy tu trochę jak… - Nie dokończyła.
- Jak ty i skołowany ja - dokończył, gdy dała mu dojść do słowa i otworzył jej drzwi wozu. - No to wskakuj.
 
Selyuna jest offline