Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2018, 23:43   #127
Selyuna
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Blondynka - którą w sumie Liz mogła rozpoznać po sylwetce oraz męskiej czarnej koszuli, którą miała na sobie - uniosła w górę lewą dłoń i pokazała Liz środkowy palec.
- Nie pierdol, tylko wsiadaj. - Głosu, chociaż teraz nieco schrypniętego, nie dało się pomylić - Książę John nas też zaszczyci?
- Dlaczego wszystkie twoje koleżanki nazywają mnie księciem? - John wyszedł właśnie z pomiędzy drzew. Oboje z Liz byli ubrani na sportowo a ich ubrania nosiły ślady czołgania się po ziemi. - Cześć - uniósł dłoń na powitanie. - I dzięki.
- Postawisz mi kiedyś piwo - odparł trochę spięty Dale. - Wskakujcie na tył, lepiej tu nie stać dłużej niż potrzeba.
Boczne drzwi furgonetki otworzyły się, ukazując jej tył wyładowany kamerami, lampami, mikrofonami i tym podobnym sprzętem. Były tam też dwa siedzenia, na których usiedli Liz i John.
Dale od razu zamknął przyciskiem drzwi i zaczął wykręcać na kilka rat na wąskiej drodze. Gdy wreszcie zawrócił furgonetkę i ruszył, zza zakrętu wyłoniły się światła innego pojazdu.
- Połóżcie się na ziemi! - syknął Dale do poszukiwanej pary. Nie trzeba im było dwa razy powtarzać.
Po chwili rozległ się charakterystyczny sygnał dźwiękowy: “wiiiju!”.
Dale zatrzymał furgonetkę.

Policjant w zasłaniającym oczy hełmie i z długą bronią wysiadł z terenowego radiowozu i podszedł do drzwi kierowcy.
- Dobry wieczór - powiedział.
- Brywiecz... - wykrztusił niezbyt składnie Dale, trzymając jak przykazano ręce na kierownicy.
- Legitymację poproszę - rzekł niechętnym tonem gliniarz, na co Dale lekko drżącą dłonią kliknął w e-glasy, wyświetlając swoją korporacyjną przepustkę.
- To nie jest legitymacja dziennikarska - zauważył policjant.
- Nie, nie jest - Dale zdołał w miarę opanować drżenie głosu. - Zastępuję koleżankę. Nagły wypadek, mogę zadzwonić i potwierdzić...
- Dobra, nie trzeba - machnął wolną dłonią gliniarz. - Tylko kręcicie się tu na własne ryzyko, ten facet, którego szukamy jest uzbrojony i niebezpieczny, leczył się psychiatrycznie, jego panienka też zresztą....
Urwał i zatrzymał spojrzenie zastępujących mu oczy kamer na Howl. Po czym zapytał:
- Dlaczego nosi pani holomaskę?
- Widzi pan, - odparła tonem panienki z dobrego domu, którą przecież była - nie za bardzo mogę się pokazywać w towarzystwie tego tu. - Mimo doboru słów to określenie zabrzmiało czule. - To taki trochę zakazany romans. - Powoli, familiarnym gestem, położyła Dale’owi rękę na ramieniu, jak przystało na dobrą partnerkę, która chce uspokoić swojego ukochanego. A jednocześnie tak żeby gliniarz to widział, gotowa przerwać ruch na najmniejszą oznakę że zareaguje negatywnie.
- Takie czasy, wszędzie mogą zrobić zdjęcie, a jego szef by nam obojgu narobił problemów, jakby się dowiedział. Mogę pokazać ID. - Powoli i spokojnie uniosła rękę.
- Poproszę - rzekł policjant, uśmiechając się lekko pod nosem. - I proszę wyłączyć maskę.
- Jasne. - Tak zrobiła, tylko w odwrotnej kolejności, najpierw maska, potem ID.

Gliniarz przyjrzał się swoimi kamerami jej twarzy, pokrytej nieaktywną siateczką holomaski a następnie elektronicznemu dokumentowi. Nie musiał ręcznie przeszukiwać żadnych baz, system robił to za niego. Na szczęście oboje z Dale’m byli nienotowani a nie skojarzył w żaden sposób Lucy Howard z Howl, grającą w tym samym zespole co poszukiwana Liz Delayne.
- Dziękuję - kiwnął ledwo zauważalnie głową. - Spieprzajcie stąd, taka dobra rada. Tamte świry groziły już ludziom, którzy ich filmowali.
- Już się zmywamy - zapewnił go Dale.
Policjant wrócił do radiowozu, który zjechał na bok przepuszczając ich furgonetkę. Po kilku minutach opuścili rejon farm i wjechali na główną szosę z Bolinas do San Francisco, wiodącą na razie wzdłuż małej zatoki.
- Dzięki razy dwa - John wyprostował się na tylnym siedzeniu. Teraz nie musieli już leżeć z Liz na podłodze, przydrożne kamery nie miały szans wychwycić ich w głębi wozu. - Naprawdę ocaliliście nam tyłki.
- W porządku, będę miał o czym opowiadać wnukom, czy coś - Dale siedział sztywno i mówił wciąż trochę nerwowo. Słowa policjanta musiały go trochę zmrozić.
- Czyli jednak na coś się mogę przydać. - Howl powtórzyła ten wcześniejszy uspokajający gest, póki co miała gdzieś co sobie Liz pomyśli. - A ty na szczęście strzelasz tylko do dronów, nie do ludzi? - Obróciła się i spojrzała Johnowi prosto w oczy, badawczo. Nie było to jednak wrogie, po prostu była ciekawa.
- Tylko do dronów - potwierdził sucho John. - Nie lubię tych szpiegujących wszystko gówien. Ale gdyby policjant chciał zajrzeć na tył to bym się poddał. Nie mógłbym was narażać. Zresztą, nie strzeliłbym do niego nawet gdybym był sam. Nie jestem mordercą, ok?

Liz odpaliła papierosy, od razu dwa. Jednego najbardziej naturalnym gestem wsunęła w usta Johna jakby robiła to sto razy dziennie, codziennie. Drugim zaciągnęła się łapczywie.
- Wyluzuj Howl, ok? W wiadomościach nie wyglądało to może dobrze ale ja za Johna ręczę. Robił co uważał za słuszne żeby mnie chronić. Ma klamkę, wielkie mi tam. Ty też masz.
Pochyliła się ku siedzeniu kierowcy i klepnęła Dale’a po ramieniu. Ton utrzymywała zadziwiająco swobodny zważywszy na okoliczności.
- Dzięki, brat. Naprawdę. Jestem ci dłużna. Jak to się skończy wyprawię imprezę na twoją cześć.
Dale trochę się odprężył, bo nawet krótko się zaśmiał.
- W porządku, ale ma być grubo - odpowiedział. - I nic wielkiego nie zrobiłem, jesteśmy rodziną, więc za pomoc by mnie raczej nie skazali. Howl ryzykowała więcej. Zawieźć was prosto do Alamo? Wóz holowizyjny tam nie wzbudzi żadnych podejrzeń.
- Jezusieimaryjo, Liz. - Howl włączyła na powrót maskę i w końcu udało jej się jakoś oderwać dłoń od ramienia świętego brata Liz. - Jak ty serio umiesz wszystko przekręcić. Powiedziałam to samo co John chwilę później. Gdybym podejrzewała - spojrzała na Johna - że mógłbyś do kogoś strzelać, w ogóle nie byłoby mnie tutaj.
- Nie ma urazy - zapewnił ją.

- Właściwie to się zdziwiłam, że w ogóle jedziecie razem. Gdy dzwoniłam zastałam was na czymś? - nie umknęła uwadze Liz ręka Howl, która raz po raz to cofała się to wracała na ramię Dale’a. Dla równowagi też położyła dłoń na jego drugim ramieniu.
- Pierdol się, Liz. - Ton Howl był częściowo zniecierpliwiony, częściowo rozbawiony. Odwróciła się twarzą w kierunku jazdy i zsunęła trochę w dół na fotelu.
- Bardzo dobra sugestia, co skarbie? - Liz znalazła się na kolanach Johna tak szybko jakby się tam teleportowała. Zaczęła się do niego kleić bez śladu zażenowania. - Choć właściwie to i tak wyrok odroczony w czasie. Mnie zgarną, jeśli nie z Alamo, to po powrocie do domu. Gorzej z tobą, John. Kurwa, ile kosztuje dobry adwokat?
Howl na szczęście nie miała okazji obserwować tych ekscesów z tyłu wozu, bo uparcie wpatrywała się w drogę przed sobą, z rękoma założonymi na piersi, co tylko podkreślało jej dystans. Jej myśli krążyły w jakichś niezbyt przyjemnych rejonach, sądząc po wyrazie jej holo-twarzy.
- Zależy od sprawy - odparł John, tuląc do siebie Liz. - W takiej jak ta, kilka kafli. Ale o kasę się nie martw. Załatwię ci jutro papugę, który na pewno coś wymyśli.
-Nie chcę żebyś robił sobie długi, skarbie. Ja się jakoś z tego wyplączę. Myśl o sobie - i szeptem dodała. - A co jeśli ci już przeszukali chatę? Tak mi głupio, że cię za sobą pociągnęłam w to bagno.
Liz posmutniała nagle. Zdarzało się, że humor jej się odmieniał w ciągu minuty o sto osiemdziesiąt stopni i teraz, nagle, była bliska płaczu.
- Ale to spierdoliłam, John. Nasz spokojny weekend… - pociągnęła nosem przyklejona do jego koszulki. - Ty nawet nie możesz wrócić do domu, co? Zmienisz mieszkanie? Będziesz zbiegiem? Ja tego, kurwa, nie widzę… Głupia, bezmyślna Liz… - Tama padła i Liz rozbeczała się na dobre nie panując nad wodospadem łez.
- Już, już… - John objął ją mocno. - Nie kazałaś mi strzelać do drona, to była moja decyzja. Jesteś pojebana, ale za to cię kocham.
Z przodu Dale, nie wiedząc co powiedzieć, położył dłoń na dłoni Howl.
Czarny ocean przesuwał się po prawej stronie drogi.

- And if a double-decker bus… - Howl zaczęła nucić, jako specyficzny komentarz, “There Is a Light That Never Goes Out” The Smiths - Crashes into us, to die by your side… - Popatrzyła na Dale’a, trochę w typie “co kurwa robisz”, póki co jednak Liz raczej nie zwracała na nich zbytniej uwagi, więc nie zareagowała w żaden inny sposób.
Liz tak prędko jak zaczęła płakać tak teraz przestała. Zamrugała powoli jak zepsuty android, analizując dane.
- Kurwa, John… - pchnęła go na kanapę by się położył i rzuciła się za nim szczupakiem. - Pierwszy raz powiedziałeś, że mnie kochasz…
Koszulka „sexiest girl alive” pofrunęła pod dach vana i zawisła na zagłówku Howl.
John był na tyle zaskoczony, czy to uświadomieniem sobie tego samego co Liz, co jej reakcją na jego słowa, że nie oponował.
Nie mniej zaskoczony Dale rozdziawił usta.
- Khem… - wykrztusił nieśmiało po chwili - my tu jesteśmy. Nie żebym był pruderyjny, gdybyś nie była moją siostrą to nie miałbym nic przeciwko, ale… - nie wiedząc co dalej powiedzieć i starając się nie patrzeć, przekręcił lusterko, żeby nie odbijało tyłu furgonetki.
- Nie wierzę. - Howl przerwała śpiew, którym chyba uparcie próbowała zagłuszyć rozmowy i nie tylko z tyłu - To kurwa jak oglądanie filmu przyrodniczego z rodzicami, serio. Nie potrzebujemy lekcji poglądowej z metod prokreacji, dziękuję.
- Oni mogą mieć trochę racji - wyszeptał John gdy oderwał się od ust Liz.
Liz parsknęła śmiechem i za chwilę pojawiła się już w pionie wciągając z powrotem T-shirt.
- Ale to taka podniosła chwila! Czekałam na to pół roku - wyjaśniła gdy jej głowa wychynęła w przód między przednimi siedzeniami. - Macie jakiś browar? Tak poza tym to nie przedstawiłam was należycie, ale to już chyba zbędne. John. Dale. Howl. To co tam porabialiście cały dzień gdy ja biłam korpo-dzieci?
- Schowaj się, kurwa. - Howl brzmiała jakby naprawdę nie wierzyła co widzi i słyszy.
- Tak, to dobry pomysł - poparł ją Dale a John objął Delayne i wciągnął ją z powrotem na tył furgonetki, po czym pocałował przeciągle w usta.
- Analizowaliśmy kontrakt - odpowiedział Dale na pytanie Liz. - I Howl chciała dowiedzieć się więcej o firmie. Jednym słowem nudy.

- Swoją drogą, Liz, uważam że powinniśmy go podpisać. Dla ciebie to też mogłoby być rozwiązanie problemów. To teraz też decyzja pragmatyczna, jak zestrzelenie drona. - Howl złożyła dłonie i przytknęła je do twarzy, pocierając nasadę nosa. - To co, gdzie chcecie, do Alamo? Niby jest trochę czasu do namysłu, ale…
- Podrzućcie nas kilka przecznic od Alamo. Napiszę do Anastazji żeby tam podstawili transport. - Liz odpaliła holo i wstukała wiadomość na chat grupowy. - Co do kontraktu, podpiszę jeśli prawnik Amuse wybroni z tego bajzlu Johna i mnie. Taki warunek.
- Ciebie pewnie wybroni - ocenił Dale. - Ale nie wiem co powiedzą w firmie na włączanie do ochrony prawnej partnerów. Przekażę Steve’owi.
Howl w międzyczasie wstukała w holo jakąś wiadomość.
- Mogę ci pożyczyć maskę, Liz, nie holo, tylko plastyczną, żeby nic się na tym dystansie kilku przecznic nie spierdoliło.
- Jasne, dzięki. A ty wbijasz jednak na ten pogrzeb? Nie martwisz się, że cie zgarną za niewinność, tylko dlatego żebyś nie zagrała w Alamo?
- Bać się boję, ale nie zrobię tego Simonowi. - Howl zabrzmiała jakby cholernie jej zależało. - Muszę spróbować tam dotrzeć, już wolę aresztowanie niż odpuścić. Zresztą i tak już przeze mnie ma trochę przejebane, pewnie nie widziałaś wiadomości?
- Jednym okiem. To o rozbijaniu małżeństw to o tobie? - nie było w tonie Liz oskarżenia, raczej rozbawienie. - Wyluzuj, Howl. Nikt z nas cię nie będzie osądzał. A reszta świata i tak to zrobi, bez znaczenia jaka jest prawda.
- Chuj ze mną. - Burknęła Howl. - On nie powinien takich rzeczy słuchać o swoich ee… Relacjach. - Ściszyła głos. - To prywatne sprawy. A ta suka… - Urwała, wyraźnie wściekła.
-To czupiradło z gitarą to ta, do której miałyśmy wjechać na chatę i przemodelować jej ryj? - ostatnie słowo Liz wypowiedziała znacznie ciszej i z nutą pokory. Zdając sobie sprawę, że znów mąci posłała Johnowi skruszone spojrzenie. - Znaczy… teraz to już nie, żeby nie spaść z gówna pod rynnę. Za jakiś czas. Albo... chociaż włożymy maski. Muszę pamiętać by mieć jedną zawsze pod ręką, nigdy nie wiadomo kiedy się przyda, nawet jak nosisz… bikini.
- Albo kąpielówki - dodał John. - Ale trzymajmy się tego nie wpadania z gówna pod rynnę gówna, ok?

Dale, który przez ostatnią minutę miał bardzo dziwną minę i skonsternowany przeglądał sieć w e-glasach, teraz wyświetlił ekran na projektorze i powiększył go dłonią.
- Może się uda - powiedział. - Według mediów Liz jest teraz… a raczej była godzinę temu w Alamo. Czyli ma zdolność bilokacji.
Kliknął w link, włączając im oświadczenie zespołu zamieszczone na oficjalnej stronie. Wystąpili w nim Chris, Anastazja oraz… Liz Delayne, na tle głównego holu Alamo. I całkiem zgrabnie udało im się podłączyć sprawę Liz pod serię prowokacji Pacyfikatorów.
- Co jest kurwa z tą Anastazją nie tak? - Dale pokręcił głową, gdy oświadczenie zakończyło się niewybrednym żartem i chichotem De Sade.
- Ja jebię, inwazja porywaczy ciał. - Howl ogólnie wyglądała jakby była w szoku.
- Chyba nie wyszło źle - skwitowała Liz uchylając odrobinę szybę i odpalając kolejną fajkę, a właściwie znowu dwie. - Dobry prawnik może ulepi z tego jakąś linię obrony. A zamykając temat, możecie spytać - zwróciła się do Dale’a i Howl. - O to, co mówił tamten gliniarz. Jeśli was to niepokoi… czy coś.
- E… - Howl po raz kolejny ucieszyła się z holomaski, nikt nie zapamięta jej własnej twarzy z taką głupią miną. - Że co niby mówił? Nic mnie nie niepokoi. - Popatrzyła ja Johna, jako na ewidentnie rozsądniejszego z tej pary.
- Nawet to, że jestem niebezpiecznym psycholem? - uniósł brew John.
- Z tego co Liz gada, to raczej ona. Nikomu nie miałyśmy jechać przemodelować ryja, Liz. Wjeżdżać na chatę też nie, zresztą, już to załatwiłam, zapomnij o tym. - Howl tłumaczyła z cierpliwością godną podziwu. - Te twoje pomysły.
Jeśli ktoś miałby odczuwać podziw względem cierpliwości Howl, to z pewnością nie była w tym gronie Liz. Jej słowa sprowadziły na Liz jedynie irytację.
- Wiesz co, Howl? Wal się. Słucham, kiedy chcesz się wygadać. Radzę, bo mi się wydaje, że przyjaciele tak robią. Oferuję nawet, że załatwię za ciebie niektóre sprawy jeśli ty nie masz jaj. A ty tak mi się odpłacasz? “Ty i te twoje pomysły, Liz” - sparodiowała głos Howl. - Liz ma nierówno pod sufitem, bo mówi co myśli i robi to co chce, nie to co się robić powinno. I tak, byłam w psychiatryku. Trzy razy. Ale chodzę na wolności więc chyba uznali, że nie jest ze mną tak źle, nie?

- Liz ma problem ze skakaniem do konkluzji. - Howl nie słuchała zbyt uważnie, może dlatego że jednocześnie z kimś pisała przez holo, a przez ostatnie chwile tylko głupio się wpatrywała przed siebie i uśmiechała z nieco nieobecnym spojrzeniem. - Wolę ludzi poznawać i samodzielnie wyrabiać sobie opinie, więc John, póki co nie sprawiasz wrażenia niebezpiecznego psychola, nie rozmawiasz sobie swobodnie o wtargnięciu i pobiciu czy innym naruszeniu nietykalności cielesnej. A wizyta w psychiatryku to nie jest jakiś stygmat, znam ludzi którzy byli. - Wzruszyła ramionami.
- Tam się poznaliśmy - wtrącił z uśmiechem John, obejmując ramieniem Delayne. - Mówią, że miłość to choroba psychiczna, jak widać z tej jednej nas nie wyleczyli.
Liz zachichotała i znów zabrała się do wymiany płynów z Johnem. Po długim pocałunku dodała.
- Amelia mawiała, że to przez wrażliwą duszę. Więcej się chłonie ale to potem w tobie zostaje i odkształca. Dla artysty to ponoć atut.
- Liz, w ogóle to dzięki, nigdy więcej nie popełnię tego błędu żeby ci się wygadywać. I serio, moglibyście poczekać chociaż do Alamo? - Howl zerknęła na tył, kiedy w końcu oderwała się od holo i poświęciła uwagę innym istotom ludzkim obok niej. Szybko jednak postanowiła ignorować Liz i Johna, a właściwie czynności którym się poddawali, więc jej spojrzenie padło na Dale’a.
- Widzisz, mówiłeś że mam nie jechać, a znowu się mogę do czegoś przydać. Przynajmniej masz z kim pogadać, jakbyś był tu sam, to by dopiero było hmm, krępujące. - Uśmiechnęła się szeroko a Dale się roześmiał i rzekł:
- Mógłbym tego nie przeżyć.
- Chociaż w sumie gdyby nie ja to ten gliniarz od razu by cię puścił - podjęła Howl. - Myślałam że zawału dostanę jak spytał o maskę, dobrze że kupił tę ściemę.
- Bo to była dobra ściema - powiedział Dale. - A gdybym był sam to mogłoby mu się wydać podejrzane, ekipy dziennikarskie zawsze składają się z przynajmniej dwóch osób, mógłby szukać tej drugiej na tyle. A twój uspokajający dotyk działa cuda.
Howl łypnęła na niego nieufnie.
- Co, nastrój z tyłu wozu ci się udziela? - Burknęła. - Dziś jestem na to za trzeźwa, sorry.
- Howl generalnie jest za trzeźwa. Nawet jak jest naćpana - odezwała się z tyłu Liz nadal pogodnym tonem. Siedziała już grzecznie obok Johna i tylko poklepywała go po kolanie. Widać wzięła sobie do serca ich prośby o wstrzemięźliwość.
- Coś w tym jest, ale wiesz co mówią, w naturze musi być zachowana równowaga. - Howl się zaśmiała. - Nic nie zrozumiałam o tym chłonięciu i odkształcaniu, ale brzmiało jak niezła faza.

- To nie są moje słowa, tylko Amelii. Mojej matki - wyjaśniła Liz, skubiąc nitkę na nogawce Johna. - Była malarką. Podobno bardzo utalentowaną. Ale niestety niezbyt normalną. W każdym razie twierdziła, że ludzie są jak sito. Większość pokrywa siateczka drobnych oczek, przez które niewiele widać, ale to czyni całą konstrukcję sztywniejszą. Tacy jak ona mają w kadłubie wielkie otwory, co czyni ich kruchymi. Dzięki temu jednak więcej mogą dostrzec, ale i więcej wpada do środka, a potem w nich zalega i ciągnie na dno. Ją w każdym razie pociągnęło - wzruszyła ramionami odpalając fajkę. - Amelia zawsze używała pojebanych metafor. Jak cała jej pojebana sztuka. Na szóste urodziny dała mi obraz. Powiesiła nad łóżkiem. Przez ten bohomaz zaczęła się moja bezsenność i stany lękowe - uśmiechnęła się niespodziewanie.
Howl była rzeczywiście bardzo niedzisiejsza - większość ludzi umiała połączyć korzystanie z holofonu czy sieci z codzienną egzystencją tak, że nie było nic po nich widać. Ona nie - widać było, że znowu z kimś (albo do kogoś) pisze, a potem wpatruje się przed siebie i śmieje głupkowato do odpowiedzi.
I to był ten szczególny rodzaj uśmiechu. Natomiast słowa Liz rozważała jeszcze chwilę, po tym jak się ocknęła.
- A… Boję się pytać, ale co na nim było?
- Kobieta - Liz zaciągnęła się tytoniem kilka razy z rzędu. - Niebieska kobieta. Kojarzysz boginię Kali? Ta z obrazu miała osiemnaście ramion. Te ramiona wyglądały jak ramiona robota montażowego albo syntetyczne ogony skorpiona, z ostrzami na końcach. Na nich tkwiły nabite dziecięce głowy. Wszędzie ciągnęły się flaki. Tytuł “Rzeź niewiniątek”. Aha, i najlepsze. Matka lubiła autoportrety więc twarz wyglądała znajomo.
- Też bym pewnie… - Howl tym razem zapatrzyła się przed siebie jakby próbowała to sobie wyobrazić. - Miała stany lękowe.
- Nie wiedziałem, że było z nią aż tak źle. Kurwa. - zszokowany Dale spojrzał na Liz, a John, który znał tą historię tylko objął ją mocniej.
Howl dyskretnie zlustrowała ile zostało im czasu z zaprogramowanej trasy.
- Mamy ich wyrzucić na rogu Clinton Park i Stevenson Street, tam ktoś już będzie na nich czekał i ich zgarnie. - Poinformowała Dale’a. - To ile to jeszcze?
- Połowa drogi do Frisco. Będziemy na miejscu koło 23.
- Sorry, ze spierdoliłam atmosferę - Liz zdała sobie sprawę, że zrobiło się jakoś ponuro i to chyba jej zasługa. - Właściwie jest na to prosty i szybki sposób. Ktoś reflektuje? - W palcach Liz zawisł woreczek z całkiem pokaźną, białą jak łono dziewicy zawartością. Koks. Dużo koksu.
- Dzisiaj trochę kusi, żeby się sponiewierać, ale ja podziękuję - rzekł Dale, z pewnym podziwem jednak patrząc na objętość woreczka. - Zostanę dziś przy drinkach. Ale może muzyka? - zaproponował i włączył klasyczny kawałek drogi.

- A ja nie pogardzę - oznajmił John. - To od tego… Izzy’ego? - nabrał odrobinę na palec i posmakował. - Niezłe. Ale dobra rada, nie odwiedzajcie go w najbliższym czasie. Może być gorąco u Dzieci Kwiatów.
- Znaczy nie dogadaliś… li się? - Liz skrzywiła usta próbując wybrnąć bezosobowo z tego zdania. Niekoniecznie jej się to udało, bo Howl w jednym momencie się spięła, a potem bardzo powoli obejrzała za siebie. - Słyszałam, że były rozmowy. Janice, dziewczyna Rasco a siostra, chyba przyszywana, Billy’ego je prowadziła. Swoją drogą, po wczoraj pewnie mnie nienawidzi.
Liz widząc, że John nie ma nic przeciwko wyluzowała się do imentu. Znalazła papierową mapę w schowku bocznych drzwi, wysypała część proszku i zaczęła nieporadnie wciągać w obie dziurki. Gdy podniosła głowę była już stanie tak podniosłym, że niemal promieniowała wewnętrznym światłem.
- Zapierdolisty stuff. I pomyśleć, że cały dzień się męczyłam bo sądziłam, że będziesz miał mi za złe.
- Kurwa, szybciej. - Burknęła pod nosem Howl, i zsunęła się w dół na siedzeniu. Nogi podciągnęła przed siebie, tak żeby oprzeć stopy gdzieś wyżej. - Chociaż zaraz i tak się pewnie dowiem, czemu siostra Billa cię nienawidzi, Liz.
Tym razem to Liz się spięła. Podała kawałek sztywnego papieru Johnowi i wyciągnęła przed siebie palec. Chwilę machała nim w powietrzu, zupełnie bez sensu.
- Masz jakiś problem, Howl? Bo cały wieczór jedziesz po mnie jak po stęchłej szmacie. I wiedziałabyś co jest na rzeczy z Janice gdybyś tam była z całą kapelą, a nie gziła się po kątach z moim bratem.

Howl zamilkła strategicznie i tylko zerknęła na Dale’a, jakby ciekawa, czy jakoś zareaguje - spróbuje załagodzić sytuację, opieprzy siostrę, cokolwiek innego? Widać było, że sama Howl mocno gryzie się w język, nagle też obleciał ją jakiś nieokreślony strach.
- Ja pierdolę, Liz - Dale pokręcił głową - jesteśmy oboje dorośli i gzimy się z kim chcemy. Ten wasz zespół to jakieś przedszkole, że wszyscy muszą łazić kupą, czy co? A ty co się naburmuszasz? - przeniósł spojrzenie na Howl. - Nie chcesz słuchać to nie słuchaj, załóż słuchawki czy coś… albo wciągnijże tą krechę jeśli ci pomoże. No naprawdę, czasem się obie zachowujecie jak rozwydrzone pindy.
John roześmiał się głośno, ale zaraz urwał i dodał tylko głośnym szeptem:
- Make love not war.
Liz przytkało. Nie dowierzała, że Dale się zdobył na tak konkretny monolog. Prawdę mówiąc wzbudził tym monologiem w siostrze szacunek, o który by siebie nie podejrzewała.
- Powiedziałabym coś… Ale nie powiem. Dla dobra świata nie powiem. - Zwinęła woreczek w rulon i wcisnęła do kieszeni skórzanej kurtki. Pogładziła tę kurtkę z czułością. Front, kołnierz, naramienniki. Jedna z nielicznych pamiątek po Amelii. Potem spojrzała na Johna, wzruszyła ramionami, na znak, że też nie ogrania i wtuliła się w niego. Krajobraz za oknem wydawał się przesiąknięty magią. Nie mogła oderwać oczu.
Howl przymknęła oczy i z lekkim niedowierzaniem pokręciła głową. Uniosła dłoń do czoła i zakryła oczy, jakby nagle zaczęło jej przeszkadzać światło. Odchyliła głowę do tyłu, i najwidoczniej postanowiła ignorować resztę towarzystwa, póki nie dojadą.

***

Była dwudziesta trzecia, gdy przejechali z powrotem przez rozświetlony most Golden Gate, na spotkanie bijącej od San Francisco elektrycznej łuny. Była sobotnia noc i miasto bynajmniej nie spało, główne ulica, przy których rozsiadły się puby i kluby przemierzały zastępy ludzi. Niebawem jednak zjechali w wąskie uliczki Mission District i zatrzymali we wskazanym miejscu - ciemnej alejce na tyłach grekokatolickiej cerkwi. Liz już wcześniej dała znać, że dojeżdżają i po kilku minutach obok zaparkowała inna furgonetka, mniejsza i odrapana. Wysiadł z niej Marco, długowłosy szef samoobrony Alamo, którego Delayne wczoraj poznała, choć mgliście pamiętała. Uniósł dłoń na powitanie i czekał.
- No to powodzenia - rzekł Dale, podając Johnowi dłoń na pożegnanie - i do zobaczenia, po tej stronie krat, mam nadzieję. Uważaj na siebie, siostra.
- Dzięki jeszcze raz - skinął mu głową John. - Miło było poznać - wyciągnął dłoń do Howl.
- Wzajemnie, książę. - Howl uśmiechnęła się, chociaż wyjątkowo oszczędnie, i szybko uścisnęła podaną dłoń. - Nara, Liz.
- Taaa, nara - rzuciła Liz na odchodne. Schowała głowę w ramionach, wzrok wbiła w czubki butów i wartkim krokiem ruszyła do dostawczaka z logo pizzerii. Do Marco machnęła dłonią, ale nic nie powiedziała by nie przedłużać tej chwili. John podążył za nią i po chwili oboje zniknęli wraz z Marco w drugim pojeździe, który natychmiast ruszył, skręcając za róg.
 
Selyuna jest offline