Sir Elvin początkowo nie zauważył że wrogowie znieruchomieli. Ostrze zasyczało gdy z przyklęku zostało wbite w brzuch wroga. Wyszarpnął ostrze i podniósł się osłaniając tarczą przed gradem ciosów... tyle że grad ciosów nie padł. Zamachnął się mieczem i ściął orczy łeb, nadal bez reakcji.
Podniósł osłonę przyłbicy odsłaniając zmęczoną, spoconą twarz, pokrytą kropkami krwi które nie zatrzymały się na błyszczącym pancerzu.
- Na Honor, cóż to za dziwy! Czarodziejską sztuką wrogowie w kukły zamienione! Nasza to sprawka czy ów mag z wieży wspomógł nas swoją mocą?
Cóż, pochłonięty walką i otoczony szczękiem oręża Sir Elvin nic a nic przez hełm nie słyszał z tego co za jego plecami się działo.
- To nasza szansa na wypełnienie misji. Nie ma powodu się cofać.
Rycerz schował Smoczy język i sięgnął po mizerykordię, wąski, graniasty sztylet służący do dobijania ciężko opancerzonych, powalonych na ziemię wrogów. I ruszył przed siebie, a każdy ork którego minął dostawał czyste pchnięcie w oko lub gardło, aż po rękojeść.
Widać było że rycerz się krzywi i robi to wbrew sobie, jednak coś było dlań ważniejsze od honoru. Racja stanu.
__________________ Bez podpisu. |