Gdy w końcu zdecydowali się i udali do domu o dziwacznej nazwie, było już po południu. Zbierało się na burzę, gdzieś w oddali grzmiało, a nad miastem gromadziły się nadciągające z południa chmury.
Nazwa domu, położonego na przedmieściach, ale nadal w obrębie murów miejskich pasowała do jego wyglądu. Można by go określić mianem ekscentryczny. Miał dwa piętra, spiczasty dach, wieżyczkę zwieńczoną kogutkiem z chorągiewką. Zasłaniające okna okiennice były okrągłe, drzwi okolone zostały kamiennym portalem rzeźbionym w maszkarony. Część dachu jakiś czas temu część dachu usunięto i zastąpiono platformą, wykonaną z drewna. Obok platformy w górę sterczał solidny maszt opleciony drutami, a na jego szczycie umieszczono gruby, stalowy pręt.
Obok wielkich drzwi wejściowych z muru zwisał gruby sznur. Gdy za niego pociągnęli, z wnętrza rozległ się odgłos dzwonków, które w założeniu miały wygrywać jakąś melodię, ale wychodził z tego nieznośny, pozbawiony harmonii hałas. Po chwili oczekiwania drzwi uchyliły się i wyglądnął przez nie pękaty jegomość. Z wzrostu, pucułowatości i krągłości sylwetki, a także kosmatych bokobrodów natychmiast można było wywnioskować, że był to niziołek. W rękach trzymał sporych rozmiarów młot, ale nie taki bojowy, tylko służący do rozkruszania kamieni.
- Prekliaty zvonecky... Budu hrat znova, to je odtrhnu - mruczał pod nosem po swojemu. Popatrzył w górę i zmienił język. - Czego chcecie? Musicie tak dzwonić?
- Ach tak - puknął się w czoło, gdy wyjaśnili, że przyszli dowiedzieć się czegoś na temat oferowanej pracy. - Ja sem Pepik Krivonos. Kucharz, asystent i zarządca wielkiego wynalazcy i słynnego geniusza, Wolfganga Kugelschreibera. Chodźmy do niego...
Dom był idealnie utrzymany, czysty i uporządkowany. Wszystkie sprzęty stały równo i nie nosiły jakichkolwiek znamion brudu. Dywany były odkurzone, okna umyte a podłogi pachniały woskiem. Wszędzie widać było ogromny trud, jaki ktoś wkładał w utrzymanie tego dziwnego domostwa w takim stanie. Awanturnicy wraz z Pepikiem przeszli przez salon, przedpokoje, jadalnię i kuchnię. W tej ostatniej niziołek zatrzymał się i podrapał w podbródek. - Tento stary durak je znovu v suterene...
Wyszli na zewnątrz, na deszcz. Po pokonaniu kilku metrów niziołek wprowadził ich do szopy, zawalonej gratami, starym drewnem, kawałkami jakichś konstrukcji. A potem otworzył klapę w kącie. - Zapraszam do małego świata wielkiego Kugelschreibera - wskazał w dół teatralnym gestem. W piwnicy panował nieopisany wręcz bałagan. Wszędzie poniewierały się różne narzędzia. Pomiędzy nimi stały szklane naczynia, bulgające retorty i dymiące kolby. Każde wolne miejsce zajmowała jakaś tajemnicza, mechaniczna konstrukcja w różnym stadium budowy. A może rozkładu... Pośrodku bałaganu stał przykryty brezentem podłużny przedmiot. Pokrowiec się poruszył i wysunęła się spod niego rozczochrana, siwa głowa. Mężczyzna miał malutkie, przekrwione oczka schowane za okularami, nieproporcjonalnie długie ręce, chudą sylwetkę i olbrzymie stopy. Ubrany był w pobrudzony, potargany chałat, z kieszeni którego wystawały sznurki, chustki, kawałki drutu, lupa, jakieś ręczne narzędzia i kawałek kiełbasy. Człowiek ów poruszał się szybko, acz niezbornie. Cały czas poruszał rękami, międlił coś w palcach i rozglądał się wokoło, mrugając oczami.
- Ach, cudofnie! - zakrzykął. - Krivonos, oto fybafienie ot kłopotóf! Doskonale! Cudofnie!
- Panie Kugelschreiber, niech się pan uspokoi - niziołek podszedł do wynalzacy i szarpnał go za chałat. - Spokój! Cisza! Bo dostanie pan ataku czkawki! No, teraz lepiej...
- Uff. Tak, tak... Dopsze... A fięc dopszy lucie, kcecie pracofać dla mnie, tsy nie?