Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2018, 20:53   #324
Avitto
Dział Fantasy
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
- Trzeba tu posprzątać - mruknął skrzywiony Waldemar stojąc nad leżącym na noszach zmarłym obrońcą fortu. Na posadzce wykwitła plama krwi.
- Nie chce mi się - parsknął sam do siebie i postawił kredą pionową linię obok pięciu kresek narysowanych na ścianie węgielkiem. Dopiero co się obudził, słońce nieśmiało wyglądało zza chmur a na zewnątrz trwał stan przedpaniczny. Przybyli także Herman i Konrad zapewniający, że podstawową pomoc otrzymali w nocy wszyscy lekko ranni a żywych jeńców – dwóch – przeniesiono do więzienia. Nim skończyli opowieść Siegfried chrapał na jednej z prycz.

Cyrulik zakrzyknął na noszowych a ci sprowadzili do izby chorych wypuszczonych w nocy czterech operowanych obrońców. I choć każdy z nich doświadczył kolejnego zabiegu tylko dwóch izbę opuściło – i to o własnych nogach! Waldemarowi bowiem od najmłodszych lat wpajano, że jedynie ruch w rozsądnych ilościach może uchronić przed niebezpiecznymi powikłaniami pourazowymi. Każdy z żołnierzy został więc odprowadzony na odpoczynek do koszar przez jednego z noszowych lecz przedtem wpisany na listę pod tytułem: Rekonwalescenci. Dwaj, których stan nie poprawiał się w tak szybkim tempie byli młodzi więc cyrulik bez ceregieli zdecydował się na ponowienie zabiegów, mimo iż wiązało się to z częściowym otwarciem ran i ponownym zszywaniem. Był przygotowany na wszelką ewentualność dzięki maści z terrabeth, która mogła naprawić jego ewentualne błędy.

Inną nauką, jaką raz na zawsze Brök przyswoił podczas terminu u swego ojca, była złota zasada leczenia: zawsze czysty opatrunek. Gdy zaczęli spływać lżej ranni w nocnych walkach każdy otrzymał od będącego w coraz lepszym humorze Waldka świeży opatrunek nasączony przeciwzapalnym wywarem – tylko jeden miast opatrunku usłyszał soczyste „won mi stąd z siniakiem, kurwa, no! Natychmiast do dziesiętnika i na służbę, leniu!”. Gdy nadeszła kolej dwójki obolałych ochotników cyrulik zażartował, że mogą normalnie iść na służbę, tylko nie mogą się schylać. Szczerze rozbawiony ich zmieszaniem wpisał ich na listę i nakazał nie wychodzić z koszar do następnego poranka.

Do izby dotarł także pacjent z zakażoną raną. Natychmiast został przypięty pasami do stołu i gryząc z bólu podany kołek przypatrywał się jak Waldemar rozcinał mu ramię a następnie pieczołowicie czyścił całą ranę by ostatecznie pozszywać skórę do kupy i przypalając ją z zaskoczenia przygotowanym przez Hermana żelazem.

Nie dając wiary słowom laików cyrulik miał w planie odwiedzić więzienie, by sprawdzić stan dwójki schwytanej ubiegłej nocy. Najpierw jednak, tuż po wyjściu z izby, zobowiązał jedną z kobiet z namiotu rozstawionego nieopodal do sprzątania. Celowo zajęcie zaproponował takiej, która przy dzieciach dużo pracy już nie miała z racji posiadania jednej córki a jednocześnie posiadała odpowiednie doświadczenie.


Skoro i tak była pora śniadania Waldemar podreptał do kantyny zjeść coś ciepłego, sycącego i z dużą ilością deseru. Truskawki były jedyną rzeczą, która w Meissen od razu przypadła mu do gustu i od pierwszej wizyty na kuchni urabiał obsługę, by pozwalała mu częstować się tym specjałem. Gdy podczas posiłku zauważył na horyzoncie kulawego klawisza, pół owocu razem z szypułką zatrzymało się w połowie drogi do ust ze zdziwienia. Cyrulik natychmiast podążył za strażnikiem do więzienia, skoro był wzywany.

Jak się okazało powodem wezwania był udział w przesłuchaniu. Waldemar nawet nie udawał, że nie interesują go nowiny jeńca, bo była to prawda. Próbując wczuć się w takiego pochwyconego żołnierza wyobrażał sobie, że najpewniej zwymyślałby samemu Sigmarowi, gdyby tylko miało to ocalić jego skórę. Przesłuchiwany okazał się nie być wyjątkiem i pewnie wiele z jego słów było wyssaną z palca bujdą.
Bury od sierżanta cyrulik zupełnie się nie spodziewał.
- Nie miałem pojęcia, że ktoś przytargał do celi tego człowieka! Gdy dotarłem do fortu jeden z jeńców właśnie umierał, wyzionął ducha nim rozeznałem się pośród strat i ustaliłem kolejność pacjentów. Zresztą - burknął już ciszej - sroży się pan Gustawie o tego tu, a w ciągu doby życie straciło jeszcze czterech innych. Słudzy Morra na bieżąco ich grzebią, ale teraz to będziemy musieli ich palić na własną rękę. Jeśli to prawda, żeśmy oblężeni z każdej strony - spojrzał na Gustawa pytająco.
- Co najważniejsze, w nocy odszedł jeden z naszych żołnierzy wskutek krwawienia z wielu ran. Dwóch innych przebywa w lazarecie a czterech kolejnych ma dziś ode mnie zakaz opuszczania koszar. Zmarły to Dorian Hart. Nie znam tu nikogo, więc nawet nie wiem kogo powiadomić. Przekazać ciało morrytom?

- Jeńcami zajmę się niezwłocznie! - rzucił za odchodzącym sierżantem i udał się do celi. Idąc korytarzem grzebał w swojej czarnej torbie poszukując cęg. W wyobraźni wyrwanie każdemu z nich po jednym zębie, najlepiej jedynce, wydawało się najlepszą możliwą formą napiętnowania. Ostatecznie jednak odłożył swoje katowskie zamiary, ograniczył się do rzucenia okiem do wnętrza celi i stwierdzenia, że wszystko w porządku. Wychodząc z więzienia obiecał, sobie, że wróci do tej celi razem z sanitariuszami. Najpierw trzeba było ich tylko odpowiednio umotywować.

- Tak więc sami widzicie, panowie, niby normalni ludzie jak my w lochach siedzą, ale jednocześnie mendy to niehonorowe, skoro skrytym napadem za uchodźców się podając próbowali wedrzeć się do obleganego miasta. Na naszych żołnierzy dobroci i trosce żerujący! Otwarcie wam przyznam teraz – leczyć ich trzeba tyle, by nas jakimi chorobami nie pozarażali i nic ponadto. Od zbytnich wydatków na ich zdrowie można zacząć wymieniać powody, dla których warto byłoby dla przykładu kilkunastu obwiesić na murach.
Tak podgadywał Waldemar podczas dokańczania śniadania w towarzystwie Konrada i Hermana siedząc na zydelku wystawionym przed drzwi izby. Łapał na twarz każdy promyk słońca, jaki sprytnie wymknął się spod pierzyny z chmur. Przerwy w błogim przysypianiu w tej pozycji robił jedynie na doglądanie pacjentów, wypuściwszy w międzyczasie Konrada na poszukiwania morrytów.

Gdy zdawało się, że można spokojnie przespać się godzinkę czy dwie do izby przybyli dwaj ranni niesieni na noszach.
- Matko miłosierdzia, co tym razem? - Zirytował się cyrulik. Okazało się, że sierżant wraz z trzema innymi zostali ostrzelani w drodze do fortu na wschodnim brzegu. Noszowi mówili także, że pozostałych lżej rannych sierżant opatrywał osobiście. Waldemar obiecał sobie w myślach uważnie dobierać słowa podczas kolejnych rozmów z tym człowiekiem.

Niezwłocznie zabrał się do pracy i starannego usuwania z ciał rannych pocisków. Zacisnął im kończyny pasami powyżej ran. Sprawdzał palcem w ranie czy nie zostały naruszone kości gdyż aby uniknąć partaniny postanowił wyciągnąć także ewentualne ich ułamki. Na koniec zaszył otwory w ciele i rozpoczął bandażowanie.
- No to mamy koniec, chłopaki. Jutro z rana przyjdziecie do mnie po świeże opatrunki. Do tego czasu kończyny nie używać – tak, po to ci ją przywiązałem do torsu. Nie szarp! Kretynie, każdy ruch może sprawić, że się we śnie wykrwawisz jak ten tu o - wysyczał Waldemar wskazując ręką zmarłego żołnierza leżącego na noszach.
- A propo. Herman, Siegfried, rusz się który. Piaskiem krew mi z podłogi zdrapać i wyjebać do rynsztoku, ma być czysto.
- A czy ja cię aby -
zwrócił się do Loftusa po zakończonym zabiegu - nie widziałem wczoraj biegającego po murach? Rozkaz sierżanta czy sam żeś coś zoczył wartego pośpiechu?
 
Avitto jest offline