Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2018, 17:50   #321
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Gustaw popatrzył na siedzącego obok Komendanta. Khazad był wzburzony wyborem miejsca twierdząc, że o pieniądze tu chodzi i chyba o pogardę dla jego stanu.
- Szanowny Panie - Zaczął spokojnie sierżant.
- Nie o obrazę mi chodziło, ale o to byśmy spotkali się w jakże trudnych czasach dla naszych ras na neutralnym miejscu. Wśród ludzi, chodź jak Pan Komendant twierdzi w poprzednim miejscu było dystyngowanie i dwornie to tu przy niziołczej rodzinie. Może i nie bogato, ale jadło przednie i trunki najlepsze zamówione. Ta rodzina nie miesza się w politykę a to moim zdaniem ważne w tej kwestii gdzie co i rusz słychać, że krasnoludy współpracują z tym psim synem Wernikiem - Baron splunął niemo w bok i przeprosił za uniesienie.
Khazad kiwnął głową, przekonany wytłumaczeniem żołnierza, nie przejął się też przekleństwem.
Na stole tymczasem zaczęły pojawiać się zamówione dania, a Ludo osobiście przyniósł najprzedniejsze trunki i zapytał co komu nalać. Gustaw zdał sobie sprawę, że jeśli będzie się ciągle ktoś kręcił przy stole, negocjacje będą trudniejsze.
Krasnolud jadł i milczał, dopóki niziołek sobie nie poszedł.
- Niech będzie, że na neutralnym terenie. O co zatem chcecie prosić krasnoludzką społeczność, ludzie? I ten tłum to po co? - dodał podejrzliwie.
Baron również kosztował zacnego jedzenia i wina, którego od długiego czasu nie smakował przez ostatnie przemarsze i wstąpienie do wojska jako zwykły halabardnik.
Gdy wszystko pojawiło się już na stole Gustaw poprosił Ludo do siebie.
- Dziękuję ci. Teraz potrzebujemy spokoju i jak coś poprosimy.- Uśmiechnął się ciepło do niziołka a ten kiwnął głową i odszedł, zapytawszy wpierw czy i ile napitków ma przynieść, żeby nie trzeba było donosić.
Baron zwrócił się do Starszego i Komendanta.
- Co Panowie preferują pić?- Zapytał dając do zrozumienia, że chciałby odprawić niziołka. Odpowiedzi nie zaskoczyły Gustawa. Szlachetne wino dla komendanta i piwo ze spirytusem dla Starszego.
- On stawia - uśmiechnął się Komendant do Barrudina. Ten skrzywił się na słowa Komendanta.

- Jako dowódca obrony proszę o wsparcie ratowania miasta. Żołnierzy mamy mało i do tego w większości rannych po ostatniej bitwie nad rzeką.- Zaczął spokojnie odrywając się od wieczerzy.
- Najemnicy z Księstw nie odpuszczą Meissen. Pan wie, że wasza huta srebra to jeden z głównych celów Wernickiego. Musi opłacić żołdaków, a najemnicy na łupy do Imperium przyszli.- Baron nie mówił wprost czego oczekuje, zdając się na Komendanta. Ten lepiej wiedział jak Khazadzi mogą pomóc. Od lat żyli obok siebie i współpracowali.

- A ja myślałem, że to Ty jesteś politykiem i zagadasz mnie na śmierć - Khazad uśmiechnął się do Komendanta, a ten rozłożył ręce. Widać było, że się znają i nie raz rozmawiali.
- Konkrety, człowieku. Podobno dowodzisz tutaj. Słyszałem, jak żeś tego Spod Wagi usadził, więc potrafisz prosto i szybko. Tu nie dwór, to wojenna narada. A my się obronimy sami, ani do huty ani do skarbca nie wejdą. Choć chętnie bym zobaczył jak próbują - pogłaskał swój młot bojowy. Niby ozdobiony by podkreślać funkcję, ale i mogący służyć jako broń.
Gustaw skrzywił się lekko słysząc, że Khazad ludzi nie potrzebuje do obrony.
- Nie przeczę, że w walce jesteście jak skała, ale gdy na przykład zdobędą miasto i otoczą hutę.- Spojrzał na Komendanta.
- Jesteśmy prawie na wyspie. Zalać ją jest ciężko, ale samą hutę mogą spróbować. Nie sądzę by szykowali atak na hutę krasnoludzką nie będąc przygotowanym.- Zaryzykował Baron.
- No ale do konkretów. Moi żołnierze potrzebują solidniejszej broni. Wojna na północy zabrała najleprzy oręż jak i ten średni.- Zaczął wymieniać.
- W porcie robimy prowizoryczną zaporę, a wiem, że Wy krasnoludy z niczego potraficie fortece zrobić. Mam wśród swoich podwładnych Khazada Detlefa. Już pokazał co jeden z Was potrafi Panie.- Spojrzał na Komendanta ponownie licząc, że też coś powie.
- Przyjąłem do miasta część uchodźców i wcieliłem do wojska jako ochotników do pomocy przy rannych itd. No ale to nie solidni wojacy jak Pańscy wojownicy, których bym z chęcią zobaczył przy obronie. Poza tym ludność miasta powinna zmienić zdanie o nieludziach gdy zobaczą wśród obrońców wielu z Was.- Baron przyglądał się słuchającemu szukając oznak zdradzających nastawienie.
Dostrzegł znudzenie i początki irytacji.
- Czyli chcesz broni, inżynierów i wojowników. Słusznie czynisz, że się do nas zwracasz, jesteśmy najlepsi w każdej z tych rzeczy. A czym zapłacisz? - zapytał Starszy. Gustaw był na tyle obeznany, że wiedział, że nie tylko o pieniądze tu chodzi. Komendant, któremu Gustaw wtrącał się w te negocjacje od początku, mimo że został od razu poinformowany, że tym zajmie się sam Komendant, teraz siedział i patrzył z uśmiechem jak się Gustaw wije.
Gustaw siadł jakby głębiej na krześle słysząc o zapłacie. Spojrzał na siedzącego obok człowieka i widząc uśmiech przymrużył oczy i lekko zacisnął niewidocznie zęby.
- Moje złoto to poszło na obronę. Z resztą nie wiem czy nawet gdybym miał całość to by na coś starczyło.- Mówił pochylając głowę i sięgając po wino.
Napił się trochę i już nie zwracając na Komendanta nachylił się do Starszego Barrudina.
- A co satysfakcjonuje Pana?- Zapytał i nie czekają na odpowiedź kontynuował.
- Jestem z Reiklandu. Nie musiałem stawać w obronie tego landu a wstąpiłem. Imperium dało mi dom, wizję na przyszłość dla mnie, mojej rodziny i innych mieszkańców. Ten śmieć Wernicki ruszył na Imperium od tyłu gdy było odsłonięte i nie pytam się nikogo co z tego będę miał. Nie wyciągam ręki po złoto czy tytuły a chcę bronić tego kraju by wszyscy czuli się bezpiecznie. Ludzie, niziołki czy też krasnoludy, które zamieszkały na tych ziemiach i starożytną umową wzajemnie się wspierają z ludźmi w biedzie i szczęściu.- Gustaw czuł, że nawet pod nożem khazadzi będą coś chcieli ugrać. Miał nadzieję, że zrozumie, że tu musi dbać o coś więcej niż tylko o skarbiec i hutę.

- I właśnie dlatego mówiłem, że tym zajmę się sam - Komendant wreszcie się odezwał -Kiedy z kimś rozmawiasz, dobrze jest coś o nim wiedzieć. Dla Ciebie czy dla mnie ważny jest kraj. Dla khazadów najważniejszy jest Klan. Musi zadbać o swoich. Nie może osłabić klanu. Nie oskarżaj naszego przyjaciela o chciwość. - interwencja starszego żołnierza nieco udobruchała obrażonego oskarżeniami i przechwałkami Gustawa Barrudina.


- By bezpiecznie się czuli, powiadasz. A powiedzcie mi, umgi, co zrobiliście, by kamienie przestały lecieć w nasze okna? - zapytał Starszy obu żołnierzy - Od pokoleń wypełniamy obowiązki wynikające z sojuszu. A wy?
Baron cofnął się w krześle zaskoczony wtrąceniem się Komendanta. Patrzył to na jednego to na drugiego.
- Nie miałem zamiaru Pana obrazić Panie Barrudin.- Zaczął z przepraszającą miną.
- Nie chcę w kłótnie wchodzić. Jedynie zależy mi na ocaleniu miasta i jego mieszkańców. Nie mogę odpowiadać za każdego człowieka mieszkającego w tym mieście czy całym Wissenlandzie.- Mówił spokojniej niż poprzednio.
- Jako żołnierz i dowódca obrony wystawiłem straże, które krążą po mieście pilnując porządku i naszego wspólnego bezpieczeństwa. Pod moim dowództwem jest Detlef. Khazadzki żołnierz i z mojej strony nie doznał żadnej niegodziwości jaką rasista może się poszczycić. Wśród ludzi są Sigmaryci, którzy przypominają i pamiętają o dawnych sojuszach i do nich należę i ja. Zaszczytem dla mnie byłoby stanąć ramię w ramię z Waszymi wojownikami.- Podniósł wzrok na khazada.
- Czego oczekujecie Panie Barrudin ode mnie za Waszą pomoc?- Zapytał prosto z mostu Baron.
- Ja? Niczego. To Wy czegoś ode mnie chcecie. I skoro nie możecie niczego zagwarantować, to muszę myśleć o swoim Klanie. Jeśli wasi żołnierze chcą, mogą się schronić w hucie. Oni nie wyrządzili żadnej krzywdy krasnoludom. Jeśli któryś z moich zechce dołączyć do was na murach, nie zabronię mu. Ale nie liczyłbym na to. Broń dostaniecie po kosztach. I wyślę kogoś do nadzorowania budowy tych umocnień, jeśli chcecie. - Khazad szykował się do wstania od stołu i wyjścia.
Gustaw słuchał odpowiedzi Starszego Barrudina i czuł, że mógłby wyciągnąć znacznie więcej od khazada. Zastanawiał się chwilę co jeszcze mógłby wyciągnąć od niego i czym teraz mógłby “zapłacić”.
- Panie Barrudin.- Zaczął sierżant.
- Nie powinienem tego mówić, ale dla dobra sprawy powiem.- Tu Baron konspiracyjnie nachylił się by móc ciszej mówić.
- Spotkanie w tym miejscu wybrałem z jednego powodu. Są w mieście szpiedzy w posiadaniu nie lichych jak mniemam środków finansowych. Te napady na Was są zaplanowane. W Nuln, gdzie stacjonował także podobne rzeczy się działy i wraz z moim oddziałem rozpracywowaliśmy tamtejszą siatkę. Niestety ktoś wyżej wysłał nas na w te rejony by walczyć i byśmy odczepili się od tamtej sprawy. Tu widzę to samo. Moi ludzie badają sprawę a i sam nie siedzę z założonymi rękoma. Chce by dobre relacje między nami. Znaczy ludźmi i krasnoludami wróciły i chcę wyłapać podżegaczy.- Gustaw mówił z przejęciem i czuć było moc jego wiary w słowa.
- Jak dorwę ich to obiecuję przynieść ich głowy pod wasze nogi. No wpierw ich przesłuchując rzecz jasna.-
- I co w związku z tym? - nie zrozumiał zszokowany antykrasnoludzkim spiskiem Barrudin. Komendant też wyglądał na wstrząśniętego nowinami, o których słyszał pierwszy raz.
- Nikt nie atakuje Imperium. Poza chaosem i zielonoskórymi. Nawet potężna Bretonia mimo wojny siedzi cicho. Wernicki głupcem nie jest. Mając armię najemników musi im płacić i obiecywać godne łupy. W końcu narażają się potędze. Bez pewności zdobycia Waszej huty czy innych miejsc w Wisse…- Nie dokończył Gustaw wywody.

- Stop, stop, nie gadajże tyle człeku - Barrudin zatrzymał kolejny monolog zachwyconego swoim głosem szlachcica - po co mi to mówisz i czego w związku z tym ode mnie chcesz? - zapytał Starszy.
- Waszego zaangażowania. Zbrojnej pomocy. Pomocy przy fortyfikacjach i pomocy w rozlokowaniu ludzi by panika czy pożary nie zniweczyły naszej obrony. Miasto to Wasz bratni, ludzki klan.- Gustaw uderzył z żądaniami.

Starszy Barrudin widząc, że na konkrety się nie doczeka, wstał i rzekł:
- Przygotujcie na jutro listę potrzeb. Do stu znaków. I przyślijcie z nią kogoś do skarbca
- Dziękuję Panie Barrudin.- Gustaw wstał i skłonił się.
- Mam nadzieję, że dostąpię zaszczytu walki w ramię z najwaleczniejszymi wśród wojowników i zobaczę Wasz kunszt walki.- Dodał pozwalając przejść khazadowi.
Sierżant odprowadził khazada do wyjścia i jego ochroniarzy po czym zwrócił się do Komendanta.
- Panie Komendancie. Jak Pan widzi negocjacje?- Stanął na baczność przed dowódcą.
- Chciałem go po prostu poprosić o broń i zaopatrzenie i połechtać jego dumę, że my nie jesteśmy w stanie sami dać rady. Przyznać, że będę mu za to winien przysługę. I obiecać, że w czasie oblężenia, jak przejmiemy władzę nad miastem, to wprowadzimy stan wyjątkowy i każdy kto będzie pyskował na krasnoludy da gardło za zdradę. To dumny ród. Ale takie rewelacje jakie dałeś… czemuś to ukrył przede mną?
- Panie Komendancie. Więc chyba osiągnęliśmy to samo, ale bez zbędnych obietnic?- Zapytał Baron pro forma.
- Zawsze wydawało mi się, że lepiej nie obiecywać niczego. Poza tym Pana Komendanta pomysł na szlachtowanie buntowników tylko w przyszłości na plus wyjdzie a nie jako obietnica za pomoc. A co do rewelacji Panie Komendancie to na początku nie wiedziałem komu mogę zaufać a później jakoś zająłem się obroną i nie chciałem kłopotać i robić zmartwień.- Mówił spokojnie.
- Prawdę mówiąc to dowodów na te akcje przeciw khazadom są moimi domysłami i podejrzeniami.- Dodał na koniec.

***

Po zakończeniu negocjacji do Barona podszedł Ludo, nerwowo mnąc białą czapkę trzymaną w dłoniach.
- To będzie sześć szylingów za jedzenie. I czterdzieści dwie złote korony za napitki.
Gustaw popatrzył na niziołka i usiadł ponownie za stołem. Wyjął sakiewkę i wyciągnął siedem Karli z niej i schował je do kieszeni. Sakiewkę przesunął ku niziołkowi a sam zaczął dojadać spokojnie.

- Ale mieliście minę Panie! - zaśmiał się radośnie Ludo - A, Pan Karczmarz Spod Wagi mówi, że teraz jesteście kwita. Ten, co ja to miałem. A - Niziołek wyjął z sakiewki dwadzieścia jeden koron i trzy szylingi, a resztę oddał Baronowi - Bo mówił, żeby podwójnie zawołać, to się Pan nauczy być milszy. Ale to kosztowało tylko tyle - Baron znał ceny najlepszych napitków. A w każdym razie najdroższych, takich jakie przejęty wagą spotkania niziołek zamówił z najlepszej karczmy w mieście…
- Widzę Ludo, że humor dopisuje.- Uśmiechnął się Gustaw smutno, ale życzliwie do niziołka.
- Dziękuję za Twoją uczciwość. A i jadło przednie. Podziękuj małżonce.- Gustaw wstał i położył jednego dwa złote Karle na stole.
- Mam nadzieję, że do rychłego Ludo.- Baron kiwnął głową na pożegnanie i w podzięce ukrywającej się za drzwiami rodzinie niziołka po czym uścisnąwszy rękę Ludo wyszedł.

***

Negocjacje ze Starszym Barrudinem trwały do świtu. Gdy Baron uregulował należność i wyszedł na świeże powietrze. Odetchnął z ulgą i poczuł zmęczenie po nieprzespanej nocy jak i całym wcześniejszym dniem.


Gustaw skierował swoje kroki do garnizonu gdzie mieściła się jego kwatera. Musiał jeszcze skontaktować się z Komendantem i Bertem robiącym za kwatermistrza. Musiał przygotować list dla Khazadów o który Barrudin prosił.

***

W bramie garnizonu zobaczył dwóch dziwnie patrzących na niego wartowników.
- Co się stało żołnierze?- Zapytał zatrzymując się przy nich.
- Panie Sierżancie. W nocy był atak na miasto. Dokładnie to na fort.- Oznajmił jeden z nich salutując uprzednio.
Baron wyszczerzył oczy i zaczął się robić czerwony.
- Czemu mnie nie powiadomiono?- Prawie krzyknął z nadmiaru emocji budzących się wewnątrz.
- Panie sierżancie. Komendant zabronił przeszkadzać Panom podczas spotkania. Nikt się nie odważył sprzeciwić rozkazom a skoro udało się obronić nie informowano Panów.- Odpowiedział żołnierz.

Gustaw tylko zacisnął zęby i warknął na odchodne wartownikom udając się do środka garnizonu. Omijał szybkim krokiem namioty i włócząc się bandę uchodźców i skierował się do Komendanta.
Po drodze natknął się na jednego z kaprali z Czwartej.
- Kto dowodził obroną podczas ataku? Jakie straty i czy są jacyś jeńcy.- Zapytał żołnierza starając trzymać się i nie poddając emocjom. Brak profesjonalizmu u dowódcy mógł być źle odebrany przez żołnierzy.
- Panie sierżancie. Ataków było kilka. Jeden na fort po drugiej stronie rzeki dowodzony przez Waltera z Ostatnich. Trochę strat ponieśli, ale to Pan musi z nim rozmawiać Panie sierżancie.- Raportował z lekką obawą w głosie kapral.
- Były także barki, ale dzięki ostrzałowi i czarom naszego oddziałowego magika zaniechali ataku i zaczęli wyładowywać się na zachodnim brzegu. Co do jeńców Panie sierżancie kilku jest.- Wskazał miejsce ich przetrzymywania.
Gustaw kiwnął głową zaspokoiwszy się znacznie.
- Posłać po Waltera i Loftusa. Niech stawią się u mnie. Jakby mnie nie było niech czekają lub do więzienia się ruszą.- Rozkazał i ruszył do jeńców.

***

Sierżant Gustaw von Grunnenberg wszedł z impetem do więzienia. Strażnik właśnie spożywał śniadanie i prawie się zadławił wystraszony impetem otwieranych drzwi.
- Gdzie jeńcy?- Rzucił stając przed łapiącym oddech miejscowym weteranem/kuternogą.
- Ekhm. Panie sierżancie. Ekh, ekh.- Krztusił się jeszcze nie połkniętym jedzeniem. Baron dał znać, że może popić i czekał.
- Panie sierżancie. Są tu w celi do Pana sierżanta dyspozycji.- Oznajmił wskazując jedną z cel.
- Otwierać i przygotuj wolną celę do przesłuchania.- Baron ruszył pod drzwi i gdy ciężkie drewniane okute wrota się otworzyły wszedł trzymając rękę na mieczu i sztylecie. Przeleciał wzrokiem po jeńcach po czym wskazał jednego.
- Idziesz ze mną.- Wskazany znieruchomiał, ale po przełknięciu śliny wyszedł bez oporów.
Gustaw omiótł jeszcze ciało najemnika leżące w kącie i po wyjściu gdy już jeniec był w drugiej celi zwrócił się do wartownika.
- Wezwać mi tu tego cyrulika. Bez zwłoki i w podskokach.- Spojrzał na drewnianą protezę weterana i zakręcił oczyma rozumiejąc, że popełnił faux pas.

Baron podczas przesłuchania był spokojny i dał możliwość współpracy najemnikowi. Pozwolił mu bez zastraszania mówić co wie i odpowiadać na pytania. Po kwadransie pojawił się Waldemar.
Tu przy cyruliku dał najemnikowi do zrozumienia, że jeśli wszystkiego sie nie dowie cyrulik zadba by zbyt szybko nie zdechł.
Po skończonym przesłuchaniu i zdobyciu kilku cennych informacji został sam na sam z Waldemarem.
- Czemu jeniec zdechł jak prosie? Mieliście o nich dbać. To są ludzie nie psy.- Mówił z zacięciem.
- Jeśli jeszcze raz w celi znajdę trupa boście się nim nie zajęli to uwierzcie. Z wyrwanymi jajami nie pójdziecie jako weteran do cywila a roboty przy latrynach czy grzebaniu zmarłych znajdzie się dla ciebie na kilka lat.- Po czym kazał zająć się rannymi jeńcami a sam skierował się do swojej kwatery.

***

Na miejscu już czekali wezwani Loftus i Walter. Baron bez słowa wprowadził ich do komnaty i wskazał krzesła.
- A teraz mówcie. Co tam się stało w nocy i czemu nikt mnie nie poinformował. Czekam na raport.- Rozkazał żołnierzom i zaczął słuchać.

***

Gdy Baron już wiedział wszystko o nocnej walce ruszył na mury by zobaczyć rozbijającą się armię wroga. Wziął ze sobą Loftusa i wydzierając mu lunetę z dłoni przyglądał się obozowisku.
- To te same kmioty co nad rzeką.- Rzucił do otaczających go żołnierzy. Krążył lunetą po każdym namiocie szukając dowódców i miejsca gdzie się zakwaterowali.

- Podwoić straże na murach a reszta w pogotowiu. W każdym punkcie obserwacyjnym ma być sygnalista. Rogi zarekwirować od wozaków jeśli będzie trzeba, ale bez przemocy i z obiecaniem zwrócenia zwrotu.- Przedstawił swoje zdanie i ruszył do miejsca gdzie inżynier stacjonował z balistą.

***

- Widzę, że z planu nici.- Zwrócił się do miejscowego inżyniera i do dwóch khazadów.
- Czy ja mam o wszystkim myśleć? Wydawaliście się bystrzejsi Panie Inżynier. Przecież wiadomym było, że dowództwo wroga woli pod dachem niż w namiocie się kwaterować. Jaki teraz macie plan?- Zwrócił się z ostatnim pytanie do całej trójki.

- Jeszcze jedno.- Sierżant zwrócił się już schodząc z wieży.
- Spiszcie czego potrzeba do zaminowania mostu i usprawnienia obrony. Jeno szybko bo muszę raport napisać i i na bogów. Mieliście kapralu przegonić tych ludzi spod bram. Nikogo już nie wpuszczamy. Posłów trzymać poza murami do czasu zjawienia się Komendanta lub mnie.- Po czym ruszył zobaczyć pole bitwy z fortu.

***

Idąc w stronę fortu Baron zobaczył zakotwiczoną barkę na środku rzeki i oczyszczony częściowo port.
- A co to?- Zapytał Waltera i Loftusa i towarzyszącym im sześciu żołnierzom.
- To pomysł tej kobiety co urwała się Trzeciej Panie sierżancie.- Odezwał się jeden z żołnierzy.
- Jaki pomysł? By zaszlachtowali ją samą?- Skrzywił się sierżant i kiwnął na żołnierza by się dowiedział o planie i go poinformował.

***

Droga do fortu była zaskoczeniem dla sierżanta. Nie spodziewał się wroga, który by szył do nich z łuków.
- Co to do cholery?- Warknął pochylając się i zasłaniając się tarczą.
- Pędem do fortu.- Rozkazał i sam ruszył czując jak jedna ze strzał przeorała nowy mundur na ramieniu.

We młynie był ruch. Wróg zrobił sobie dogodną pozycję do ostrzału i wspierania oblężenia fortu. Gustaw westchnął.
- Co myślicie z tym zrobić?- Zapytał dowódcę fortu.
- Macie jakiś plan?- Baron czekał na inicjatywę ze strony żołnierzy po czym skinął głową i kazał czekać.
- Spalcie mi to czym prędzej tylko bez szkód dla fortu.- Dodał na zakończenie i szykował się do niebezpiecznego przedarcia się do miasta.

Powrotna droga nie była wcale lżejsza. Łucznicy wroga już ocenili sprawnie odległość do mostu i krążących na nim wojskowych.
Niestety nie obyło się bez rannych. Całe szczęście, że wszyscy zostali przy życiu.

***

Gdy wreszcie byli w porcie Gustaw wezwał kilku ochotniczych noszowych i kazał czym prędzej Loftusa i drugiego żołnierza donieść do lazaretu. Sam usiadł i zajął się swoją raną po czym towarzyszącym mu żołnierzom.

***

W garnizonie zluzował towarzyszącego mu Waltera by odpoczęli i nabrali sił przed następną walką a sam udał się do swojej kwatery.
Pod drzwiami zaskoczył go Wielki Karl. Po krótkiej wymianie zdań sierżant wszedł z nim do kwatery i usiadł zmęczony na krześle. Wysłuchał pomysłu Karla z uwagą.
- Plan dobry, ale czy wiecie gdzie jest złoto? Wątpię by było w obozie. Tylko głupiec trzyma żołd dla najemników pod ich nosem. Moim zdaniem żołd jest przywożony regularnie z innego miejsca. To jedyny sposób na uniknięcie buntu.- Wyjawił swoje obawy sierżant.
- Jeśli macie tak dobrych ludzi to może wysłać ich na podpalenie tych domostw pod miastem by wrogie dowództwo zmieniło miejsce obozowania na dogodniejsze dla nas?- Zaproponował niezbyt entuzjastycznie. Baron wiedział, że tym bandytom o złoto chodziło a nie o wygraną bitwę.
- Diuk. Pogadaj z kimś z Ostatnich i chętnego ochotnika przyślij do mnie.- Zaproponował po czym podniósł rękę.
- Jeśli zdobędziesz pewność, że złoto tam jest to wróć do mnie. A i jeszcze jedno. Niech Twoi znajomi rozejrzą się za szpiegami. Coś czuję, że w mieście ich nie brak a nie chciałbym dywersji na tyłach.- Dodał na koniec po czym zwolnił Diuka.

***

Kwadrans później Gustaw zjawił się u Komendanta. Przedstawił mu sytuację i informacje jakie zdobył.
- Młody kadet zajmie się listą dla Khazadów Panie Komendancie. Ja muszę za pozwoleniem odpocząć bo podczas bitwy jedynie wypoczęty umysł może dobrze dowodzić.- Gustaw chciał by Komendant przejął częściowo dowództwo podczas jego nieobecności w szczególności w nadzorowaniu zaopatrzenia i liczył na wiedzę co Khazadzi mają na wyposażeniu. Może jakieś działa lub inne niespodzianki znajdują się u nich w huto/twierdzy?
Sierżant nakazał młodemu z gotową listą zjawić się u niego by mógł sam rzucić okiem na nią przed konsultacją z Komendantem i przekazaniu jej khazadom.

***

Po zjedzonym lekkim posiłku i uprzedzeniu Młodego o jego nowej robocie Gustaw udał się na odpoczynek. Uprzedził dwóch wartowników by kierowali wszystkich do Młodego i jeśli będzie atak na miasto ma być niezwłocznie obudzony.
 

Ostatnio edytowane przez Hakon : 10-01-2018 o 11:25.
Hakon jest offline  
Stary 08-01-2018, 21:45   #322
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
Loftus dwoił się i troił. Ponowił większość swoich sztuczek, które wykorzystał jeszcze w czasie bitwy nad rzeką oraz dodał parę nowych. W ciemnościach wywoływał odgłosy wystrzału balisty i pluski w wodzie. Miał nadzieję, że wróg zwątpi, albo zwolni. Po pewnym czasie pojawił się ostrzał, wzbudził on pewne poruszenie wśród załogi barek. Mag dostrzegł również poruszenie w porcie. Nie wiedział zbyt dokładnie o co chodzi, ale odetchnął z ulgą. Uczeń czarodzieja gdzieś w głębi umysłu zdawał sobie sprawę, że mieli dużo szczęścia. Prowizoryczna, improwizowana obrona odstraszyła siły Wernicka. Gdyby najemnicy byli bardziej zdeterminowani i dokonali desantu skończyło by się rzezią… Na dźwięk alarmu, zareagowały nieliczne siły, obrona nie było skoordynowana. Mimo, że Loftus był laikiem w tych sprawach, to dostrzegł to aż nazbyt wyraźnie. Napawało go to lękiem i obawami. Gdyby wiedział, że w magazynie leżą części machin oblężniczych, to przeklinałby tych, którzy to zignorowali i nie wykorzystali.
Graniczni jednak zrezygnowali, Loftus podtrzymywał błędne ogniki nad rzeką. Od tak na wszelki wypadek. W forcie też coś się działo, ale z wieży nie było wdać szczegółów. W sumie to nie było go praktycznie wcale widać, więc Ritter się tym nie przejmował. Wyczerpany fizycznie i psychicznie doczekał do świtu. Poranek był rześki i chłodny. Z rzeki nie podnosiła się mgła, więc może napastnicy nie spróbują tak od razu kolejnego uderzenia. Loftus doczekał się zmienników, więc miał zamiar zwyczajnie ugasić pragnienie, zjeść i przespać się. Nie było mu to jednak dane. Ledwo wrócił do garnizonu, a otrzymał wezwanie od Barona. Mag, skorzystał pośpiesznie z wychodka. W marszu złapał za dzban i tak samo w marszu się posilał.
Loftus jeszcze w kolegium miał problem z zachowaniem odpowiedniego szacunku do przełożonych. Tak więc, gdy sierżant zażądał raportu, to tylko wzruszył ramionami i stwierdził, że:
- Ja swoje zrobiłem, a nawet więcej. Alarm wszcząłem, na rogu zagrałem, gońca wysłałem. Rzekę oświetliłem. Kto inny zawalił i sprawę obrony olał. Obsadę wieży na dziś zorganizowałem. - Mag mówił bez ogródek, był między swoimi, a w dodatku padał na twarz więc było mu wszystko obojętne. Najchętniej by poszedł do izby, odpocząć i się zdrzemnąć, zamiast tego sierżant kazał łazić za sobą. Uczeń czarodzieja gotował się w sobie. Gustaw jak ma kaca, czy hemoroidy niech lata i dogląda, ale jemu mógłby dać odpocząć. Nie dość, że swój czas marnuje, zamiast wykorzystać podległych ludzi, to i jego ciąga, cholera wie na co i po co.
Na murach szlachcic zabrał mu lunetę. Bez prośby, zapytania czy czegokolwiek. Loftus zaczął w myślach rozważać, czy na Barona nie rzucić czaru niezdarność. Luneta by się rozbiła, a Mag miałby pretekst do awantury. Wcześniej prosił o środki na jej naprawę, to był ignorowany, a teraz jak sam się o nią zatroszczył to się mu ją zabiera. Odebrał i schował ją przy pierwszej okazji. Podkrążone, zmęczone oczy wlepiały się w dowódcę, gdy ten go dalej ciągał, a to do portu, a to do inżynierów. Od Gustawa czuć było winem, piwem. Dymkiem z kominka i strawą. Noc spędził w cieple, jest syty i nic go nie boli. Maga strasznie korciło uśpić Gustawa, mógłby wtedy odpocząć. miałbym święta spokój Resztką siły woli powstrzymał się przed tym. Na pytanie o barkę w porcie już nie wytrzymał.
- Byłem na wieży, całą noc splatałem i naginałem eter, żeby powstrzymać desant! – Zapewne powiedział by coś jeszcze, niekoniecznie właściwego. Ale jakiś żołnierz się wtrącił i mag ugryzł się w język.
W końcu wrócili do garnizonu, Mag skierował się prosto do łóżka. Miał zwyczajnie dość, do tego miał wrażenie, że tym łażeniem zmarnował tylko czas. Czas, którego nie mieli…
 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!
pi0t jest offline  
Stary 09-01-2018, 13:33   #323
 
Morel's Avatar
 
Reputacja: 1 Morel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputacjęMorel ma wspaniałą reputację
Włóczykij stał i jakby nigdy nic palił fajkę, co chwila odmachując się coraz bardziej natrętnych komarów. Kiedy całkowicie przepalony wsad pozostawił pierwszy nieprzyjemny posmak stuknął główką o podeszwę, splunął i wtarł resztki żaru w wilgotną ziemię.
- Dobry! - krzyknął unosząc dłoń trzymającą kiść płoci i jednego pechowego okonka. - Doberek panom! - poprawił rozpoczynając pokraczny marsz przez nadrzeczne zarośla w kierunku zajętych swoimi żołnierskimi sprawami żołnierzy.
- płoteczkę na śniadanie waszmoście?
Spocony dryblas odwrócił się w kierunku włóczęgi prostując widocznie nadwyrężony przy stawianiu namiotów krzyż. Wykrzywił przypominający wciąż żywe zwierze futerkowe czarny, jak smoła wąs i szturchnął nogą kucającego grubaska, który pochłonięty bez reszty bezskutecznie starał się rozwiązać zasupłaną linę napinającą materiałową ścianę.
- Nosz w jeżą dupe! - warknął zaskakująco wysokim głosem kucający grubasek - no tego się nie da.. - zaczął, ale nie skończył. Gapił się na wskazanego przez swojego wąsatego kolegę skinieniem głowy Olega.
- Płotki mam. - Powtórzył raz jeszcze prezentując okazały połów.
- A nie no, rybkę to bym opendzolił. - Mimo zmęczenia grubasek z kocią zwinnością podskoczył do Olega i zaczął przeglądać ryby. Początkowo nieufny wąsacz patrząc spod krzaczastych brwi również uległ wizji świeżej rybki i podszedł do włóczęgi.
- Po ile masz te ryby - zapytał oschłym tonem.
- Za sztukę tyle co na piwko Panie. Łapią się praktycznie same, bo urodzajne wody tu płyną. Za okonia wezmę na dwa piwka, albo piwko na miejscu, jak macie już rozpalony ogień. - powiedział z uśmiechem.
- Mam też trochę fajkowego na sprzedaż, albo wymianę.
- A co, zioła też sprzedajesz? - zainteresował się wąsaty
- Zielarstwo to raczej dla przyjemności, a nie zarobku praktykuję, ale jak trzeba to nie tylko fajkowe mogę załatwić. Wiesz Pan, za coś trzeba pić, bo po resztę wystarczy wyciągnąć rękę, jak się wie, gdzie szukać. - dodał wymownie i odciął z porannego połowu trzy największe okazy, które upatrzył sobie grubasek.

Olegowi nie spieszało się do miasta. A żeby wycieka za mury nie była stratą czasu postanowił pokręcić się po wrogim obozie.

Posłuchać opowieści, jakimi wojacy sypali, jak z rękawa i podzielić się swoimi, pomijając rzecz jasna fragment dotyczący armii. Skorzystać z wojskowych zapasów, dzieląc się swoimi, jakich nie wojacy nie mieli na stanie.

Jako włóczykij, niegroźny rybak i sprzedawca narkotyków postanowił przy okazji spróbować zdobyć zaufanie żołnierzy i zebrać wszelakie możliwe informacje. O liczebności wojsk, ich składzie, powodzie oblężenia, planie działania i takich tam. Oczywiście w nienachalny sposób, przy piwku, pieczonej rybce i dymku.
 

Ostatnio edytowane przez Morel : 09-01-2018 o 14:27.
Morel jest offline  
Stary 10-01-2018, 20:53   #324
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
- Trzeba tu posprzątać - mruknął skrzywiony Waldemar stojąc nad leżącym na noszach zmarłym obrońcą fortu. Na posadzce wykwitła plama krwi.
- Nie chce mi się - parsknął sam do siebie i postawił kredą pionową linię obok pięciu kresek narysowanych na ścianie węgielkiem. Dopiero co się obudził, słońce nieśmiało wyglądało zza chmur a na zewnątrz trwał stan przedpaniczny. Przybyli także Herman i Konrad zapewniający, że podstawową pomoc otrzymali w nocy wszyscy lekko ranni a żywych jeńców – dwóch – przeniesiono do więzienia. Nim skończyli opowieść Siegfried chrapał na jednej z prycz.

Cyrulik zakrzyknął na noszowych a ci sprowadzili do izby chorych wypuszczonych w nocy czterech operowanych obrońców. I choć każdy z nich doświadczył kolejnego zabiegu tylko dwóch izbę opuściło – i to o własnych nogach! Waldemarowi bowiem od najmłodszych lat wpajano, że jedynie ruch w rozsądnych ilościach może uchronić przed niebezpiecznymi powikłaniami pourazowymi. Każdy z żołnierzy został więc odprowadzony na odpoczynek do koszar przez jednego z noszowych lecz przedtem wpisany na listę pod tytułem: Rekonwalescenci. Dwaj, których stan nie poprawiał się w tak szybkim tempie byli młodzi więc cyrulik bez ceregieli zdecydował się na ponowienie zabiegów, mimo iż wiązało się to z częściowym otwarciem ran i ponownym zszywaniem. Był przygotowany na wszelką ewentualność dzięki maści z terrabeth, która mogła naprawić jego ewentualne błędy.

Inną nauką, jaką raz na zawsze Brök przyswoił podczas terminu u swego ojca, była złota zasada leczenia: zawsze czysty opatrunek. Gdy zaczęli spływać lżej ranni w nocnych walkach każdy otrzymał od będącego w coraz lepszym humorze Waldka świeży opatrunek nasączony przeciwzapalnym wywarem – tylko jeden miast opatrunku usłyszał soczyste „won mi stąd z siniakiem, kurwa, no! Natychmiast do dziesiętnika i na służbę, leniu!”. Gdy nadeszła kolej dwójki obolałych ochotników cyrulik zażartował, że mogą normalnie iść na służbę, tylko nie mogą się schylać. Szczerze rozbawiony ich zmieszaniem wpisał ich na listę i nakazał nie wychodzić z koszar do następnego poranka.

Do izby dotarł także pacjent z zakażoną raną. Natychmiast został przypięty pasami do stołu i gryząc z bólu podany kołek przypatrywał się jak Waldemar rozcinał mu ramię a następnie pieczołowicie czyścił całą ranę by ostatecznie pozszywać skórę do kupy i przypalając ją z zaskoczenia przygotowanym przez Hermana żelazem.

Nie dając wiary słowom laików cyrulik miał w planie odwiedzić więzienie, by sprawdzić stan dwójki schwytanej ubiegłej nocy. Najpierw jednak, tuż po wyjściu z izby, zobowiązał jedną z kobiet z namiotu rozstawionego nieopodal do sprzątania. Celowo zajęcie zaproponował takiej, która przy dzieciach dużo pracy już nie miała z racji posiadania jednej córki a jednocześnie posiadała odpowiednie doświadczenie.


Skoro i tak była pora śniadania Waldemar podreptał do kantyny zjeść coś ciepłego, sycącego i z dużą ilością deseru. Truskawki były jedyną rzeczą, która w Meissen od razu przypadła mu do gustu i od pierwszej wizyty na kuchni urabiał obsługę, by pozwalała mu częstować się tym specjałem. Gdy podczas posiłku zauważył na horyzoncie kulawego klawisza, pół owocu razem z szypułką zatrzymało się w połowie drogi do ust ze zdziwienia. Cyrulik natychmiast podążył za strażnikiem do więzienia, skoro był wzywany.

Jak się okazało powodem wezwania był udział w przesłuchaniu. Waldemar nawet nie udawał, że nie interesują go nowiny jeńca, bo była to prawda. Próbując wczuć się w takiego pochwyconego żołnierza wyobrażał sobie, że najpewniej zwymyślałby samemu Sigmarowi, gdyby tylko miało to ocalić jego skórę. Przesłuchiwany okazał się nie być wyjątkiem i pewnie wiele z jego słów było wyssaną z palca bujdą.
Bury od sierżanta cyrulik zupełnie się nie spodziewał.
- Nie miałem pojęcia, że ktoś przytargał do celi tego człowieka! Gdy dotarłem do fortu jeden z jeńców właśnie umierał, wyzionął ducha nim rozeznałem się pośród strat i ustaliłem kolejność pacjentów. Zresztą - burknął już ciszej - sroży się pan Gustawie o tego tu, a w ciągu doby życie straciło jeszcze czterech innych. Słudzy Morra na bieżąco ich grzebią, ale teraz to będziemy musieli ich palić na własną rękę. Jeśli to prawda, żeśmy oblężeni z każdej strony - spojrzał na Gustawa pytająco.
- Co najważniejsze, w nocy odszedł jeden z naszych żołnierzy wskutek krwawienia z wielu ran. Dwóch innych przebywa w lazarecie a czterech kolejnych ma dziś ode mnie zakaz opuszczania koszar. Zmarły to Dorian Hart. Nie znam tu nikogo, więc nawet nie wiem kogo powiadomić. Przekazać ciało morrytom?

- Jeńcami zajmę się niezwłocznie! - rzucił za odchodzącym sierżantem i udał się do celi. Idąc korytarzem grzebał w swojej czarnej torbie poszukując cęg. W wyobraźni wyrwanie każdemu z nich po jednym zębie, najlepiej jedynce, wydawało się najlepszą możliwą formą napiętnowania. Ostatecznie jednak odłożył swoje katowskie zamiary, ograniczył się do rzucenia okiem do wnętrza celi i stwierdzenia, że wszystko w porządku. Wychodząc z więzienia obiecał, sobie, że wróci do tej celi razem z sanitariuszami. Najpierw trzeba było ich tylko odpowiednio umotywować.

- Tak więc sami widzicie, panowie, niby normalni ludzie jak my w lochach siedzą, ale jednocześnie mendy to niehonorowe, skoro skrytym napadem za uchodźców się podając próbowali wedrzeć się do obleganego miasta. Na naszych żołnierzy dobroci i trosce żerujący! Otwarcie wam przyznam teraz – leczyć ich trzeba tyle, by nas jakimi chorobami nie pozarażali i nic ponadto. Od zbytnich wydatków na ich zdrowie można zacząć wymieniać powody, dla których warto byłoby dla przykładu kilkunastu obwiesić na murach.
Tak podgadywał Waldemar podczas dokańczania śniadania w towarzystwie Konrada i Hermana siedząc na zydelku wystawionym przed drzwi izby. Łapał na twarz każdy promyk słońca, jaki sprytnie wymknął się spod pierzyny z chmur. Przerwy w błogim przysypianiu w tej pozycji robił jedynie na doglądanie pacjentów, wypuściwszy w międzyczasie Konrada na poszukiwania morrytów.

Gdy zdawało się, że można spokojnie przespać się godzinkę czy dwie do izby przybyli dwaj ranni niesieni na noszach.
- Matko miłosierdzia, co tym razem? - Zirytował się cyrulik. Okazało się, że sierżant wraz z trzema innymi zostali ostrzelani w drodze do fortu na wschodnim brzegu. Noszowi mówili także, że pozostałych lżej rannych sierżant opatrywał osobiście. Waldemar obiecał sobie w myślach uważnie dobierać słowa podczas kolejnych rozmów z tym człowiekiem.

Niezwłocznie zabrał się do pracy i starannego usuwania z ciał rannych pocisków. Zacisnął im kończyny pasami powyżej ran. Sprawdzał palcem w ranie czy nie zostały naruszone kości gdyż aby uniknąć partaniny postanowił wyciągnąć także ewentualne ich ułamki. Na koniec zaszył otwory w ciele i rozpoczął bandażowanie.
- No to mamy koniec, chłopaki. Jutro z rana przyjdziecie do mnie po świeże opatrunki. Do tego czasu kończyny nie używać – tak, po to ci ją przywiązałem do torsu. Nie szarp! Kretynie, każdy ruch może sprawić, że się we śnie wykrwawisz jak ten tu o - wysyczał Waldemar wskazując ręką zmarłego żołnierza leżącego na noszach.
- A propo. Herman, Siegfried, rusz się który. Piaskiem krew mi z podłogi zdrapać i wyjebać do rynsztoku, ma być czysto.
- A czy ja cię aby -
zwrócił się do Loftusa po zakończonym zabiegu - nie widziałem wczoraj biegającego po murach? Rozkaz sierżanta czy sam żeś coś zoczył wartego pośpiechu?
 
Avitto jest offline  
Stary 11-01-2018, 18:36   #325
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Bert ledwo się zdrzemnął po wystraszeniu wrogiej floty desantowej, a już go znowu budzili. Chłopcy przekazali mu informacje o krwawym ostrzale na moście. Niziołek zerwał się na nogi i szybko skoczył do lazaretu. Szczęściem okazało się że nie zginął ani jeden żołnierz, byli tylko ciężko lub lekko ranni. Dowiedział się też poważnie oberwał mag i trochę mniej poważnie dowódca, starych przyjaciół jednak w szpitalu nie spotkał. Bert postanowił coś z tym zrobić i nasączane strzały powinny nieźle się do tego nadać. Zebrał kilku ochotniczych łuczników i postanowił zrobić opancerzony wózek, którym dostaną się do fortu. Potrzebny był oczywiście wóz, deski i stolarz. Nizołek biegał po mieście załatwiając wszystko. Polegało to na przekonywaniu, grożeniu i w ostateczności kupowaniu odpowiednich materiałów i usług. Gdy pojazd był gotowy niziołek ze strzałami zapalającymi, łukami i ochotnikami, ruszył na most.
 
Komtur jest offline  
Stary 11-01-2018, 20:28   #326
 
Ismerus's Avatar
 
Reputacja: 1 Ismerus ma wspaniałą reputacjęIsmerus ma wspaniałą reputacjęIsmerus ma wspaniałą reputacjęIsmerus ma wspaniałą reputacjęIsmerus ma wspaniałą reputacjęIsmerus ma wspaniałą reputacjęIsmerus ma wspaniałą reputacjęIsmerus ma wspaniałą reputacjęIsmerus ma wspaniałą reputacjęIsmerus ma wspaniałą reputacjęIsmerus ma wspaniałą reputację
Dopiero co zdołał ochłonąć po bitwie, a już wzywano go do miasta. Baron żądał raportu. Poddenerwowany, bo nie wiedział czy przypadkiem wrogowie znowu nie zaatakują, ruszył do miasta. Krocząc mostem miał obawy, czy wrodzy łucznicy nie zaczną w jego kierunku strzelać. Na szczęście chyba nie zdołali jeszcze przygotować się do ostrzału.
Stanąwszy przed obliczem dowódcy, Walter rozpoczął raport:
-Melduję, że w nocy ku bramie pędziła grupa uchodźców, goniona przez kawalerię. Zdołałem wpuścić część uciekinierów, nim zorientowałem się, że to są żołnierze wroga. Zdołałem zamknąć bramę i dzięki odwadze naszych wojowników pokonać przeciwnika. Z naszej strony nie było wielu zabitych,
ale bardzo wielu rannych. Fort obsadziłem lżej rannymi i posiłkami, które przybyły nam z odsieczą. Do niewoli wzięliśmy kilku żołnierzy wroga. Ponadto pragnę poinformować, że wróg obsadził młyn rzeczny, z którego dogodnie może ostrzeliwać most.


Po złożeniu raportu cyrkowiec musiał towarzyszyć Baronowi w obchodzie. Nie odzywał się zbytnio, był zmęczony. Jedynie od czasu do czasu komentował jego słowa krótkimi zwrotami. Ponadto podsunął pomysł zniszczenia młyna ostrzałem z balist, które podobno były na wyposażeniu garnizonu.

Dzięki Sigmarowi, Baron pozwolił mu udać się do koszar i odpocząć. Zmęczony Walter skorzystał z tej możliwości. Po doprowadzeniu siebie do jako takiego porządku, runął na swoją pryczę i zapadł w głęboki sen.
 
Ismerus jest offline  
Stary 12-01-2018, 00:48   #327
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Karl warknął z niechęcią, stwierdziwszy, iż do pozbycia się bransolet potrzebne mu będą kowalskie narzędzia. Zdobycie rzeczonych pewnie nie byłoby problemem, ale już ich użycie na pewno zaalarmuje wszystkich w pobliżu i w zależności od rzemieślniczego talentu Karla, może mu nie starczyć czasu na rozkucie kajdan i ucieczkę.

Uznawszy to za plan awaryjny, Karl postanowił przejąć inicjatywę.
Na przemian klnąc i obiecując w myślach Ranaldowi złote góry, ruszył naprzeciw wracającym żołnierzom.
- Ty! - opryskliwie rzucił już z daleka do jednego z nich. - Dość, kurwa, tego! Prowadź do porucznika, ale na-ten-kurwa-tychmiast!
- Że jak? Ki chuj...?
- popisał się bystrością trep, zaskoczony ofensywą Karla.
- Do porucznika, bucu jeden! To ten, kto wydaje rozkazy twojemu sierżantowi, a ten wydaje je tobie, gdy już zdołasz wyciągnąć głowę z dupy! Minęły już całe godziny, a on nadal czeka na informacje o zdrajcach, które zdobyłem z narażeniem życia! Po czyjej stronie wy stoicie, żołnierzu!? Wissenlandu czy tych jebanych sprzedawczyków!? - nacierał nieustępliwie.
Zawodowi żołnierze, co do zasady, napotkawszy problem radzili sobie z nim dwojako: bili, a jeśli problemowi nie dało się bądź nie było można obić mordy, zrzucali go na przełożonego.
Pozostawało liczyć, że ten konkretny problem zaliczą do tej drugiej kategorii.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 13-01-2018, 00:21   #328
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
W czasie wizyty sierżanta na wieży i opierdzielu, jakim ten postanowił obdarować dwóch krasnoludów i starego śmierdzie... to jest Ferreta, kapral zachowywał milczenie. Głównie dlatego, że za niestosowne uważał dyskutowanie z przełożonym przy świadkach, a co gorsza - cywilach, ale też dlatego, że miał wielką ochotę użyć kilku popularnych wśród żołnierzy słów, jakich nie powstydziłby się przedstawiciel nulneńskich nizin społecznych. Jedyną oznaką niezadowolenia były coraz bardziej zmrużone oczy i krzaczaste brwi zbliżające się do siebie.

Na pytanie Barona o plan miał ochotę zareagować wzruszeniem ramion. Przy okazji wydrzeć się, że skoro było od razu wiadomo, to trzeba było posłać ludzi i te jebane człecze budy puścić z dymem, a nie wygłaszać pierdolone mądrości następnego dnia, kiedy wróg już zajął pozycje.

Mimo wszystko powstrzymał się i był z tego dumny.

Siedział cicho, gdy Baron polecił robić jakieś spisy - ten nie skierował rozkazu do nikogo konkretnie, więc Detlef postanowił mieć to głęboko w rzyci. Gdzie się nie pojawili, zaraz kazano komuś robić jakieś spisy, wykazy, listy i inne dyrdymały - jak ta armia miała zwyciężać, skoro tyle wysiłku wymagała cała ta biurokracja?!

Nie wytrzymał jednak, gdy sierżant wyraził rozczarowanie z powodu nie przepędzenia uchodźców spod miejskich bram.
- Posłałem gońca z informacją o braku możliwości wykonania rozkazu. Widocznie gołowąs nie dotarł, albo coś mu się stało po drodze. Co do uchodźców, to w większości starcy, kobiety i dzieci. Zdrowych i silnych mężczyzn wpuszczono do miasta. Nie było czym ich stąd wywieźć, a nawet jeśli znalazłaby się wystarczająca ilość wozów, których rekwirowanie z pewnością potrwałoby cały dzień i zapewniło sierżantowi kolejki chętnych na skargę na działania armii przez następny tydzień, to zaopatrzenie ich na drogę zredukowałoby zapasy żywności miasta do marnych kilku dni. Brak zaopatrzenia oznaczałby śmierć z głodu lub powrót pod mury Meissen. - Zaczął spokojnie pozbawionym emocji głosem.

- Nie wspomniałem o tym, że do każdego wozu trzeba by przydzielić sprawnego żołnierza, gdyż ci uchodźcy nie poradziliby sobie z powożeniem. Przy dwudziestu wozach to dwudziestu żołnierzy mniej do obrony... - kontynuował. - I pewnie spora część z tych zobowiązanych do czynnej obrony miasta w zamian za schronienie dla całej rodziny też próbowałaby wyjechać. Po co narażać życie tutaj, skoro można od wojny uciec?

- Jeśli jednak sierżant chce, to mogę tam pójść i ich przepędzić siłą. Tych, którzy będą protestować i się opierać - zabiję. Porąbię staruchów toporem, kobietom kulasy przetrącę i zmiażdżę czaszki młotem. A dzieciakom po prostu karki poukręcam. Są takie małe, że na dwie ręce to i szybciej będzie robota szła... - zakończył ze smutnym uśmiechem, który nijak nie pasował do wyjątkowo poważnego spojrzenia.

- Nie da się tego zrobić nie zamieniając w potwora takiego, jak ci siepacze Wernicky'ego. - Dodał po chwili dużo ciszej. W głosie kaprala słychać było jakiś żal, czy też wyrzut.

Gdy Baron opuścił wieżę Thorvaldsson grzmotnął pięścią w kamienny mur okalający stanowisko balisty. Nie powiedział przy tym nic, chociaż poczucie obowiązku walczyło z jego wewnętrznym wzburzeniem i chęcią ulżenia sobie stekiem bluzgów pod adresem sierżanta, Wernicky'ego, zdrajcy Brocka i innych, którzy narazili się khazadowi ostatnio.

Gdy doszedł do siebie polecił obu inżynierom robić, co uznają za słuszne dla obronności Meissen, ale pod żadnym pozorem mają nie zostawiać balisty bez nadzoru. Broń miała być gotowa choćby do tego jednego-jedynego strzału, gdy wojsko Księstw Południowych rozpocznie finalny szturm i dowodzący nimi Wernicky pojawi się jednak na wzgórzu. Na tę okazję Glorm miał skonstruować ładunek z materiałów pochodzących z posiadanych ładunków alchemicznych. Ten jedyny strzał miał być jak najbardziej skuteczny, bo okazji do poprawki mogło już nie być.

Nim się oddalił obiecał, że podeśle kogoś z prowiantem i polecił krasnoludowi przygotować taras wieży do obrony - skrzynie, którymi można było zablokować klapę z niższego piętra, wiadra z wodą do gaszenia ewentualnego pożaru, przedmioty co ciskania we wspinających się po drabinach i takie tam. Detlef zamierzał pomóc w przygotowaniach po powrocie.

Kapral planował teraz wrócić do budowy umocnień wzdłuż brzegu. Jeśli zabraknie materiału, to uzbrojone oddziały miały pozyskiwać go choćby kosztem wyposażenia domostw. Nie chodziło o całkowite ogołocenie nieruchomości, tylko o zabranie kilku sprzętów takich jak szafa, łóżko, stół, drzwi wewnętrzne i te pe. Jesli będą skubać po trochu, to mieszkańcom będzie łatwiej to zaakceptować.

W razie ataku od wody zamierzał wziąć udział w obronie nabrzeża, a jeśli od zachodu, to wróci na wieżę zadbać o bezpieczeństwo ich Wunderwaffe, jak Ferret nazwał swoją balistę.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 13-01-2018, 21:16   #329
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Leonor Mendoza y Lasso de la Vega obudziła się na dźwięk rogu. Rzadko kiedy człowiek ma wrażenie, że sam fakt obudzenia się może uznać za największy sukces rozpoczynającego się właśnie dnia. Akolitka absolutnie nie miała takiego wrażenia. Zobaczyła w oddali przesuwające się po rzecze barki, które zdecydowały się w oddali pozostać. Poza dźwiękiem rogu słyszała jakieś odgłosy walki, co mogło sugerować, że szturm się rozpoczął. Nie rozpoczął się jednak od strony portu, który wedle rozeznania Leo miał wypisany na nadbrzeżu “Tędy proszę” w każdym znanym języku. Atakujący, albo byli głupi, albo przekonani, że zakotwiczona na rzece barka, to tajny oręż obrońców portu.

Miasto od tej strony było więc bezpieczne… no może nie bezpieczne, raczej nie atakowane, a to już w sumie dużo. Niespiesznie obserwowała przesuwające się barki i czekała tak długo, aż nabrała pewności, że barki zatrzymały się gdzieś poza wyspą. W tym czasie odgłosy walki zdążyły dawno ucichnąć. Czekała prawdopodobnie dlatego, że była zmęczona i raczej niewyspana, a ruszać się spod kupy szmat oznaczało wyjście na chłód poranka. W końcu widząc ruch w porcie wygrzebała się na deski pokładu.
- Podszyte chłodem zadupie cywilizacji - zamruczała i zorientowała się, że jedynym sposobem dotarcia na ląd jest niestety ta sama droga, z której skorzystał ten żeglarz, który pomógł jej wyciągnąć barkę na środek rzeki. A ta, co wiedziała dobrze z poprzedniego dnia wcale nie była cieplejsza od porannego powietrza. Zaraz, czyżby drogą przechodził sam sierżant? To wrażenie skłoniło ją do ostatecznego opuszczenia tajnej estalijskiej broni rzecznej
- Joder! - co za lodowata woda.

()==[:::::::::::::>

Wychodziła akurat z wody, gdy jakiś imperialny cep dopadł ją w porcie i zaczął wypytywać o obecność barki na środku rzeki.
- A co was to interesuje żołnierzu?! Została tam zacumowana, bo taki był rozkaz, z którego nie będę się spowiadać każdemu wojakowi jaki o to zapyta. Może od razu wyślijmy list to tego zdrajcy za murami? Sierżant chciał wiedzieć? To mu powiem jak go spotkam. Weźcie się do jakiejś roboty, a nie zawracacie dupę sługom Bogini. Niech was Myrmidia na waszej drodze bezpiecznie prowadzi.
Trzęsła się z zimna. Nic zaskakującego, ale zimny poranek jest jeszcze bardziej zimy jeśli jest się mokrym.
- Primero lo primero - usta jej zadrżały, więc zagryzła zęby i poszukała jednej z trójek patrolujących okolicę portu.
- Kapral rozkazał patrolowanie nadbrzeża, ale w świetle dnia wróg nie zaatakuje z zaskoczenia. Znajdź kaprala i poproś o zmianę i dalsze rozkazy. Wy też musicie się wyspać. Wy dwaj czekajcie tu, aż żołnierz nie wróci z rozkazami. Przekazać zmiennikom, że barka ma pozostać gdzie jest, a rozpalanie ognia w okolicy oznacza od razu śmierć. Ogień na molo to śmierć! ZRO-ZU-MIA-NO?! - tępy wzrok patrolujących, którzy po nieprzespanej nocy nie wyglądali za dobrze, nieco się uaktywnił w obliczu słowa śmierć. Pilnujcie tego jeśli chcecie przeżyć.

()==[:::::::::::::>

Potem potoczyła się niespiesznie w kierunku garnizonu zahaczając na chwilę o niewielką kapliczkę Myrmidii. Tam modliła się o opiekę i dziękowała za wczorajsze wsparcie. Zaawansowana cywilizacyjnie Estalia, kolejny raz ratowała Imperialny burdel od pożaru. Gdy wpadła do garnizonu cyrulik, akurat gdzieś wybył. Lazaret nadawał się znakomicie do tego, aby się odświeżyć i wysuszyć. Ciepła woda, palenisko. Minęła dłuższa chwila zanim doprowadziła się do porządku. Potem dobrała się do jakichś resztek ze śniadania w kantynie i padła na chwilę na łóżko. Odrobina snu na pewno nie zaszkodzi. Nie spała chyba długo, nie była bardzo zmęczona, znużyło ją ciepło paleniska oraz zjedzone śniadanie, niemniej gdy otworzyła oczy niedaleko niej na łóżkach leżeli Walter z obandażowanym Loftusem...

Starczy tego. Krótkie rozeznanie w ostatnich wydarzeniach, śpiący sierżant, biegający gdzieś jakiś jego śmieszny zastępca i większość rzeczy stała się jasna. Dopadła tego młodego robiącego listę i z wzrokiem mordercy kazała mu wpisać na listę “Rapier, szt. 1 dobrej jakości”. Może być każdej jakości, byle nie zardzewiały i krzywy. Jak akolita może biegać z Imperialną wykałaczką? Na koniec powiedziała, że złoży sierżantowi meldunek jak tylko wstanie oraz że szukać jej należy przy kapralu, który najwyraźniej jako jeden z niewielu zajmował się czymś pożytecznym.
 
__________________
by dru'

Ostatnio edytowane przez druidh : 21-01-2018 o 20:36.
druidh jest offline  
Stary 14-01-2018, 12:09   #330
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację

Dzień Targowy (Marktag), 31 Vorgeheima 2522, od rana do południa.
Meissen


Sierżant von Grunneberg zignorował czekającego od świtu Diuka, nie zajął się też listą, o jaką poprosił Starszy Barrudin. Zamiast tego postanowił pobiegać po mieście, a że nie chciało mu się robić tego samemu, wezwał Waltera i Loftusa, zmęczonych po nocnych walkach, w jakich brali czynny udział. Zanim dotarli, zajął się przesłuchaniem.
Jeniec zdawał sobie sprawę że jak nie powie po dobroci to będzie gorzej i wygadał to co wiedział - należał, jak się okazało, do sił Harkina Brocka - przy Meissen została niemal cała piechota Wernicky’ego i najemnicy Brocka (licząc ze stratami z tej nocy zostało ich mniej więcej dwustu sześćdziesięciu), a konnica, nie mając już przeciwnika, poszła dalej, w trzech osobnych zagonach kawaleryjskich. Baron zrozumiał, że przeciwnik się nie boi, bo na głównym kierunku natarcia nie ma już sił Imperialnych. Dowiedział się też, że resztki sił Imperialnych odeszły na wschód, drogą do Finnwaldu - kompleksu leśnego, w którym mogły zablokować liczniejsze siły. Mniej więcej jedna trzecia Imperialnych sił znad rzeki uniknęła rozbicia i wycofała się w ordynku, sporo ludzi także uciekło, a Brock nie kazał ich ścigać.
Kiedy już wezwani żołnierze przybyli, przesłuchał także i i ich i wiedząc już co działo się w nocy ruszył na mury.


Detlefowi nikt widać nie przekazał, że Wernicky razem z większością armii jest daleko stąd i nadal żył nadzieją, że uda się go załatwić strzałem z balisty. Cóż, jeśli inżynierowie zrobią to co do nich należy, a na wzgórze ktoś się uda, z pewnością jakiegoś dowódcę utłuką. O ile będą mieli szczęście i kamienna kula trafi akurat tego człowieka co trzeba, albo uda się przekonać Glorma do udziału w walce choćby i swoimi wyrobami. Ten miał już odpowiednią "minę", jak twierdził, problemem było tylko ustawienie czasu wybuchu. Glorm obudził się z powodu krzyków motłochu stojącego pod brama i zaczął szukać czegoś do picia. Pamiętał Gustawa, więc kiedy ten przybył, przypomniał mu, że za darmo i za przyszłe obietnice robił nie będzie. Już raz go oszukano. Szybko też spisał czego potrzebuje: warsztat, najlepiej w budynku z grubymi ścianami i lekkim dachem, jak najwięcej prochu strzelniczego (albo węgla drzewnego, siarki i saletry potasowej), funt wosku pszczelego, puste w środku gliniane kule, tuby i tuleje, zestaw narzędzi alchemicznych, butlę dowolnego kwasu, jak najwięcej pyłu magnezowego albo aluminiowego, albo chociaż magnezytu, olej skalny i krasnoludzki spirytus.

Stamtąd Gustaw ruszył do fortu. Wróg siedzący w młynie wcześniej zignorował pojedynczego posłańca, nie strzelał także wtedy gdy Walter biegł z do miasta. Co innego, gdy zobaczono silną grupę wchodzącą na most. Ostrzał rozpoczął się, gdy byli na środku mostu, na szczęście nikt nie zginął. Gustaw został jednak lekko ranny, a bełt wbity w ramię maga niemalże posłał go przez bramę Morra samym szokiem i bólem. Wkurzony Gustaw kazał spalić młyn i ruszył w drogę powrotną. Nie była łatwiejsza. Znów jednak miał szczęście - bo tak należy nazwać zaledwie dwóch ciężko i kilku lżej rannych w czasie biegania między bełtami i strzałami. Z sobie tylko znanych powodów najpierw zaciągnął rannych do portu, który był dokładnie po przeciwnej stronie miasta niż garnizon, a dopiero później wezwał tam noszowych, by zanieśli rannych do garnizonowego lazaretu, co opóźniło moment udzielenia im pomocy. Sam spróbował opatrzeć własne rany i rany towarzyszących mu żołnierzy, udało mu się to jednak tylko w przypadku jednego z nich.

W drodze powrotnej natknął się na Detlefa, który wcześniej przygotował wieżę i okoliczny odcinek murów do obrony, a teraz próbował zorganizować ludzi i materiały do budowy barykady. Choć z tym pierwszym problemu nie było, nikt nie chciał oddać mebli.


W garnizonie Walter przypomniał jeszcze o częściach machiny, które widział w magazynie, a potem udał się na spoczynek. Podobny plan miał mający poczucie marnowanego na niepotrzebne łażenie czasu Loftus, choć ten najpierw odwiedził cyrulika. Waldemar dokonał cudu. Inaczej się tego nazwać nie dało. Wyciągnął bełt, który utknął w kości tak zręcznie, że nie spowodował krwawienia, a po opatrzeniu rany uczeń maga zorientował się, że w sumie to nawet go tak bardzo nie boli i usnął, ledwo znalazł wolną pryczę.
Z drugim ciężko rannym żołnierzem poszło nieco gorzej, ale za dzień, góra dwa, także będzie w stanie wrócić do służby. Cyrulikowi zresztą tego dnia udawało się niemal wszystko. Napojeni ziołami ranni wracali do zdrowia szybciej niż przypuszczał, a gdyby jeszcze nie ten cholerny gość, który mimo dwóch zabiegów cały czas złośliwie nie odzyskiwał przytomności, byłoby idealnie. U drugiego ciężko rannego wcześniejsze ponowne otwarcie rany i oczyszczenie jej pomogło - zaczął odzyskiwać normalne kolory. Nawet pacjenci z zakażeniem ran dzielnie znieśli czy to oczyszczanie i zszywanie czy też przyżeganie rany.
W sumie poza tym jednym niechcącym zdrowieć uparciuchem byłoby idealnie, nawet mimo nieporozumienia z Baronem i konieczności uczestniczenia w przesłuchaniu. No i wiadomości z celi. Przekazanych tam dwóch ciężko rannych jeńców zdradzało objawy zakażenia ran.


Diuk nie doczekał się na Barona i żeby nie marnować czasu ruszył na małe tournee po mieście. Kilka monet rozdane w kilku miejscach skutkowały zawsze tak samo - nagłym wybuchem ciepłych uczuć do Karla. W końcu dotarł na mury, tam jednak zmienił zdanie. Wrócił do garnizonu i zastraszył jeńców tak, że odpowiedzieli mu na wszystkie pytania. Wernicky nie płacił żołdem, a łupami - każdy miał swój “udział” w zyskach. Połowa zdobyczy była rozdzielana między żołnierzy, choć niekoniecznie po równo - konni mieli trzykrotnie większy udział niż piechota, oczywiście kaprale i sierżanci też dostawali więcej, jedna czwarta między oficerów, a ostatnią ćwiartkę Wernicky zatrzymywał dla siebie. Czasem dochodziło do kłótni, ale i tak każdy się obłowił i liczył na więcej. Karl wiedział, że nie wszystko co jest łupem nadaje się do zabrania czy spieniężenia - dopytawszy dowiedział się, że za “trudno spieniężalne łupy” intendenci dowódcy wypłacają ekwiwalent w srebrze i złocie w wysokości jednej trzeciej wartości, albo alkoholu (z lepszym przelicznikiem) i sporo ludzi “odsprzedaje” im swoje łupy. Domyślił się, że jego plan nie wyjdzie na “granicznych” bo tam każdy ma kasę przy sobie. Pieniądze na żołd mogli mieć co najwyżej w najemnej kompanii Brocka. A że znał sposoby ukrywania różnych rzeczy i znajdowania ich, na poważnie zabrał się za przeszukiwanie jeńców. Znalazł trzydzieści jeden koron poukrywane, a to w obcasie, a to w ukrytej kieszonce, a to w szwie, a to… w innych miejscach. Przynajmniej broni nikt wcześniej nie przegapił.
Gdy skończył przesłuchania, wziął dwa trupy z lazaretu (najwyraźniej nie zauważył, że tylko jeden z nich był za życia wrogiem, a drugie ciało należało za życia do obrońcy fortu) i odpowiednio je przygotowawszy, przewiesił je przez mur. Później krzyczał zdzierając sobie gardło, ale jeśli ktoś go słyszał to jego właśni żołnierze (których morale wzrosło zauważalnie) i zwiadowcy przeciwnika, stojący poza zasięgiem łuków i kusz. Do wrogiego obozu głos nie docierał, ale Diuk skombinował tubę i darł się, dopóki ktoś z obozu nie strzelił do niego z muszkietu. Było za daleko i kula chyba nawet nie doleciała, ale na wszelki wypadek przerwał.

Wrócił do garnizonu akurat na czas by spotkać się z [b]Baronem[/i] i wymienić kilka uwag na temat planów wykorzystania miejskich złodziei. Ten zwalił jeszcze pisanie listy na Kadeta i planował udać się na spoczynek. Został jeszcze powiadomiony, że w garnizonie pojawił się też posłaniec od zniecierpliwionego Barrudina - Starszy widać nie kładł się, by ruszyć z dostawami od razu, a mimo upływu niemal połowy dnia lista, której napisanie powinno zająć kilkanaście minut, nadal nie dotarła. Kadet dostał polecenie chwilę wcześniej i na razie zdążył tylko dopisać rapier dobrej jakości zażądany przez Leo do listy od Glorma.


Bert także nie próżnował: zorganizował kilku cieśli i stolarzy z oddziału by pomogli mu zmontować drewniany wózek-osłonę. To jak najbardziej leżało w ich kompetencjach i już po trzech godzinach stał przed mostem z łucznikami i ruchomą osłoną. Plan był prosty - strzelać płonącymi strzałami w duży drewniany budynek, aż ten się nie zapali.
Budynek był spory i trafienie nie stanowiło problemu dla nikogo. Z drugiej strony - fragmenty ciał strzelców, wysuwające się od czasu do czasu zza osłony były małe i trafić w nie nie było łatwo. Choć grube deski drżały od uderzeń strzał i bełtów to wytrzymały, czego nie można było powiedzieć o młynie. On nie był budowany tak by wytrzymać ostrzał i już po dwóch salwach stanął w płomieniach. Obyło się bez strat w ludziach - osłona spełniła swoje zadanie. Problem był inny - płomienie, rozniecane przez wiatr, niemalże lizały ściany fortu, wybudowanego tuż obok młyna. Korzystając z osłony, jaką dawały płomienie, najemnicy Brocka uciekli, tracąc po drodze dwóch ludzi z powodu ostrzału obrońców fortu.


Oleg nie został zastrzelony. Nie został nawet obity. Na rozkaz sierżanta Granicznych został poczęstowany smaczną wódką i w przyjaznej atmosferze pogawędził sobie z żołnierzami. Bycie uzależnionym od alkoholu ma widać swoje złe strony. Nie tylko nie dowiedział się niczego ważnego, ale i wypaplał co wiedział o mieście i jego obrońcach. Nawet nie zauważył, kto i kiedy dał mu w łeb. Obudził się około południa, fachowo związany, w komórce jednego z domostw.


Leonora było całkiem zadowolona z siebie. Nawet jeśli innym jej plan się nie spodobał, ważne, że był skuteczny. Myrmidia preferowała skuteczność ponad odwagę. I chyba polubiła swoją nową akolitkę, bo pozwoliła jej znaleźć kapliczkę, nieco już zapomnianą. Na kwadratowym budynku wykuta była włócznia, znajdująca się za tarczą - symbol bogini. Wysprzątana prezentowałaby się lepiej. No i gnieżdżąca się tam rodzina biedoty też trochę przeszkadzała… Ale nie w modlitwie. W garnizonie szybko sobie poradziła z doprowadzeniem się do porządku, zażądała dopisania rapiera na listę potrzeb i poszła szukać kaprala Detlefa. Dotarła do niego akurat na czas - zaczynało się coś dziać.


Do miejskiej bramy zbliżała się grupa ludzi pod białą flagą. Dwóch podeszło bliżej, żądając rozmowy z dowódcą obrony, von Grunnenbergiem. Gustaw nie zdążył się nawet położyć, a znów miał robotę. Komendant miał jednak rację, kiedy kazał mu nie zajmować się wszystkim naraz. Teraz musiał stawić czoła kolejnemu wyzwaniu ranny i niewyspany.
Czterystu piechociarzy i setka konnicy Wernickiego zakończyła organizację obozowiska po zachodniej stronie rzeki. A od wschodu zbliżyła się Kompania Brocka - wyjaśniła się od razu przyczyna opóźnienia - po drodze zatrzymali się, by zbudować katapultę. Co prawda jeszcze nie strzelali, ale to tylko kwestia czasu…


Barki Trzeciej Kompanii, dzień drogi od Meissen

Karlowi udało się ukryć i zastanowić nad pozbyciem się kajdan. Rozwiązania znalazł dwa: wytrychy (by zrobić to po cichu) lub przecinak plus młotek (tyle że to będzie głośne). Pierwszego na łajbie nie było - miała je przy sobie Leonora, ale uciekła, drugie pewnie gdzieś było, tyle że najemnik ich nie widział, a poza tym hałas i tak ściągnął by uwagę. Gdy zorientował się, że za chwilę żołnierze wrócą i będzie problem z ucieczką, postanowił nie uciekać, a zablefować. Ze swojej służby pamiętał, że zwykły żołdak nienawidzi problemów i jeśli tylko może, zrzuca je na przełożonych, którzy w końcu za coś biorą kasę. No, chyba że można rozwiązać problem obijając komuś ryja, ale ta sytuacja trochę ich przerosła. W końcu dochodząc do wniosku, że jakby co, to obić ryja więźniowi zawsze się zdąży, wezwali sierżanta. Ten również zastanawiał się czy nie przyjebać komuś na start - ta metoda nadzwyczaj często działała, albo choć zwalić sprawę na wyższą szarżę - ale po niedługim namyśle spróbował bardziej dyplomatycznego podejścia:
- Jakie, kurwa, informacje? - zapytał. Nie mógł przecież z każdą sprawą latać do Porucznika.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172