Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2018, 18:53   #111
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Naprawdę? Chce ci się słuchać rymów? - Orłow puścił jej nogi, odsunął się i usiadł na brzegu łóżka. Nie patrzył na dziewczynę, mówiąc powoli:
- Posłuchaj... Gdy los nam porzucić pozwoli,
Ten świat, gdzie tak duszą stygniemy powoli,
Być może, w krainie, gdzie kłamstwo nie znane,
Ty będziesz aniołem, ja będę szatanem!...
Carmen przyglądała się chwilę mężczyźnie. Lubił poezję, czuła to. Nie każdą, ale miał słabość do rymów, do melodyjności słów. Patrząc i słuchając jego głosu, usiadła na łóżku. Powoli zdjęła z siebie koszulę nocną, a gdy była naga, rozłożyła przed kochankiem nogi, bezwstydnie prezentując swoją wilgotną z pożądania kobiecość.
- Przysięgnij, żę raju szczęśliwość porzucisz
I że do dawnego kochanka powrócisz!
Wygnaniec, skazany przez los na zatratę,
Niech będzie ci rajem, a ty mi - wszechświatem!- nie był to szczyt deklamacji. Słowa wyrzucone były szybko i gwałtownie, jak z karabinu. Po nich odwrócił się i zobaczył ją. Przyglądał się w milczeniu i zachwycie. Wzrok pieścił jej ciało przesuwając się po całej akrobatce.
- Podobało mi się... - szepnęła zmysłowo i przywołała go gestem wskazującego palca - Chcesz zobaczyć jak bardzo?
- Tak… bardzo. - trudno powiedzieć było czy to była odpowiedź na jej pytanie, czy ocena widoku jaki przed ni prezentowała. Pożerał ją spojrzeniem wodząc wzrokiem za palcem arystokratki jak za zegarkiem hipnotyzera.
- Może masz dla mnie jeszcze jakiś wiersz? - zapytała.
- Wiersz? Nic odpowiedniego.- uśmiechnął się ironicznie Orłow. - Ich autor został skazany na wywózkę. Nie bez powodu. Żaden nie pasuje do ciebie. Chyba że…-
Z trudem sama już opanowywała zniecierpliwienie. Kochanek droczył się z nią tak, jak ona z nim. Wciąż jednak grała swoją rolę uwodzicielskiej nimfy.
- Taak? - zapytała, by zachęcić go do kontynuowania.
Zamknął oczy i zaczął szeptać.
- Ona urody... majestatem
Młodzieńców nie przynęca śmiałych
I nie prowadza swoim śladem… śladem…- szeptał próbując sobie przypomnieć co dalej.
- Tłumu wzdychaczy oniemiałych.
W jej kształtach nie ma nic z bogini,
Jej pierś nie wznosi się jak…. jak… jak... fala,
Nikt jej świętością swą nie czyni
I nie upada na twarz z… d… d...dala.
Ale we wszystkich jej spojrzeniach...
To było coś nowego dla nich oboje. Carmen patrzyła z uwaga na kochanka, lecz w połowie wiersza nie wytrzymała i mimo że miał zamknięte oczy, chwyciła dłonią jego dłoń i przyciągnęła do siebie, by Rosjanin klęknął między jej nogami, by poprowadzić go do swego ciała.
- W uśmiechu, w ry... ry... rysach, w każdym geeeeście
Tyle jest życia i natchnienia, natchnienia, natchnienia
I tyle wdzięku w nich się mieści, tak mieści - coraz trudniej mu było skupić się na wierszu, gdy czuł pod palcami jej rozgrzane i niecierpliwe ciało. Brytyjka czubkami palców przejechała po jego ciele od ramion aż po uda, by wrócić nieco wyżej i chwycić jego męskość. Orłow poczuł, jak kochanka poprawia się na posłaniu, by potem czubek jego gorącego pala otarł się o wejście do jej groty rozkoszy.
- Chodź do mnie... - szepnęła słodko, zachęcając go, by wykonał ten jeden ruch bioder i znalazł się w jej wnętrzu.
Otworzył oczy, przylgnął zachłannie ustami do jej warg, całując zachłannie usta i dusząc jęk, gdy wykonał jej polecenie gwałtownie i energicznie. Bestia prawdziwa.
To co poczuła między udami, było tak wyraźne, że mogłaby ulepić dokładną kopię w glinie. I tak intensywnych doznań dostarczało, że jej ciało mimowolnie ocierać się zaczęło o kochanka, domagając się więcej i więcej.
Tracąc oddech, nie przestawała poruszać bioderkami i całować kochanka, odszukując języczkiem jego języka i splatając je ze sobą w dzikim tańcu rozkoszy. Nie przeciągała zabawy, nie kontrolowała tempa, zbyt będąc pochłoniętą zwierzęcym pragnieniem bycia z tym oto mężczyzną.
Mocniej, szybciej, głośniej. Łóżko skrzypiało w proteście, a Rosjanin dociskał jej ciało do niego samolubnie dążąc do gwałtownego spełnienia. Nie hamowali swych pragnień wtuleni w siebie i całkowicie zatraceni w pożądaniu, aż do głośnego finału. Nie było żadnych wymyślnych figur, żadnych wyuzdanych fantazji,ot… zwykłe zbliżenie dwojga ludzi. Ale jakże satysfakcjonujące na końcu.
Dysząc ciężko Carmen przytuliła się do przygniatającej ją kochanka i otoczyła jego biodra nogą, dając mu do zrozumienia, że nie chce, by z niej wychodził.
- Nie dokończyłeś... - szepnęła wtulona twarzą w jego szyję.
- Nie… nie dokończyłem.- potwierdził jej słowa przytulony do jej ciała i spojrzał przez okno. - Ranek się budzi. Będę musiał sprawdzić, ten cały bałagan z martwym Hercelem. Może uda mi się dowiedzieć na komisariacie co się tam stało.
Westchnęła.
- Taak, muszę to niestety zwalić na ciebie. Jednak dobrze zobaczyć czego chce Huai. - Powiedziała Carmen, po czym mocniej przycisnęła kochanka do siebie udem - Ale nie puszczę cię, póki nie skończysz.
- A jeśli podoba mi się, tu gdzie jestem?- pocałował usta kochanki, potem szyję i obojczyk. - Co zrobimy z Gabi? Będziemy ją trzymać w ambasadzie aż do opuszczenia Szwajcarii?
- A masz inny pomysł? - zapytała, nie bardzo chcąc się teraz z nim rozstać.
- Szczerze powiedziawszy nie. Jeśli nie narobi kłopotów w ambasadzie, to pewnie obecnie najbezpieczniejsze miejsce. Przynajmniej do czasu, aż ustalimy co wie szwajcarska policja.- ocenił mężczyzna nadal tuląc Carmen do siebie. - No i będziemy mieli trochę czasu, na zapoznanie się z nową członkinią naszego zespołu, bez niewygodnych pytań Gabi.
- No właśnie... łatwiej też potem będzie je poznac, skoro Gabriela wyskoczy trochę z obiegu. Poza tym sam widzisz, że do pracy w terenie średnio się nadaje, a biurową może wykonywać pod okiem ambasadora. Może nawet zyska na skuteczności, jeśli Joshua udostępni jej swoje... kanały. - Powiedziała Carmen z namysłem, po czym westchnęła ciężko. - No dobra... musimy wstawać.
- No nie wiem, czy poszło jej aż tak źle. Przeżyła, zakłóciła plany wroga. Nieźle jak nieopierzonego ptaszka.- rzekł żartobliwie Jan Wasilijewicz uwalniając Carmen od swego ciężaru. - Tylko potem niepotrzebnie spanikowała.
- Nie mówię, że poszło jej źle, ale nawet te pozornie banalne misje zaczynają być niebezpieczne, gdy zbliżamy się do centrum. Nie chcę ryzykować jej życiem.
Orłow spojrzał na Carmen i skupił wzrok na jej twarzy.
- Ona była żołnierzem i jest agentką. Ryzykowanie życiem to jej zawód. Zarówno teraz, jak i w następnych misjach. Jedyne co możesz dla niej zrobić, to nauczyć ją jak najwięcej, by to ryzyko było zmniejszone w przyszłości.- stwierdził w końcu.
- Mi została przedstawiona jako drugi pilot i pomoc, a nie pełnoprawna agentka i tak ją traktuję. - Powiedziała z naciskiem Brytyjka. - Sam widziałeś, że nieraz miała problemy z działaniem incognito. Może zna się na gadżetach i broni, ale ciężko ją nazwać kameleonem.
- Nie wiem jak ty zaczynałaś pracę w wywiadzie, ale ja… przez pół roku byłem lokajem Siergieja i pomocnikiem jego… takim jak Gabi właśnie. - wzruszył ramionami Jan Wasilijewicz i wstał. - A na pustyni, ze bronią w dłoni radziła sobie całkiem nieźle. Jeśli chodzi o broń długą… jest lepszym strzelcem ode mnie.
Carmen prychnęła i poderwała się z łóżka.
- Zatem ma przymioty żołnierza. Nie potrafi jednak trzymać języka za zębami i nieraz naraziła nas swoim wypytywaniem bez uwzględnienia otoczenia. Nie, Orłow, nie uważam, żeby nadawała się do samodzielnych akcji. Szczególnie po tym jak prawdopodobnie szukana przez policję siadła na ławce przed hotelem i ryczała. Ja... nigdy nie miałam takich wpadek. -
To rzekłszy zacisnęła usta i skierowała się do łazienki. Mówiła prawdę, bowiem etap płaczu i bezradności był u niej zanim zaczęła pracować dla wywiadu - na etapie “ucieczek” do cyrku, gdzie zaopiekował się nią Bruno. Czasem... żałowała, że tak banalnie zakończyła się ich znajomość.
- Wiesz… brzmi jak jej… starsza siostra. To urocze. - usłyszała jego głos po drugiej stronie drzwi od łazienki. - Słodziutkie… na swój sposób.
- A spadaj! - warknęła przez drzwi, choć w jej głosie nie było już złości, a raczej rozbawienie.
Smakowity posiłek w miłej atmosferze. Po namiętnych chwilach w łóżku oboje mogli po prostu nacieszyć się flirtem. A Carmen rozkoszować się spojrzeniem kochanka próbującym przeniknąć warstwy materiału jakie miała na sobie.
Mimo że tyle razy widział ją nagą, tyle razy oglądał jej ciało… nadal nie miał dość. Nadal chciał więcej. Było to równie pochlebiające co podniecające.
- Diana Staerke czeka w hallu na pannę Stone.- rzekła nagle Hilda przerywając te chwile przyjemności.
Carmen westchnęła i założyła swoją rękawicę bojową, którą schowała pod żakietem.
- Nie wiem kto to, ale domyślam się, że przyjemnostki mamy dziś z głowy. Bierz się za tego prawnika. - Pocałowała Orłowa w czoło, po czym zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Uważaj na siebie. - odpowiedział jej mężczyzna z uśmiechem. Carmen zaś ruszyła do windy, a im bliżej niej była tym serce biło jej coraz mocniej. Wyobraźnia podpowiadała jej że liny się urwą, a ona zamknięta w tej puszce będzie spadać i spadać wprost w ognistą otchłań.
Po wejściu do środka, trzymała się ściany i starała panować nad oddechem. Czyżby miała teraz cierpieć na lęk wysokości? Ona? Akrobatka? Z wściekłości omal nie uderzyła w lustro w kabinie i jedyne co ją przed tym powstrzymało, to fakt że dotarła na dół, a drzwi powoli rozsunęły się.
- Czy wszystko w porządku? Czy wymaga pani umówienia wizytu u lekarza? Tylko 29,99 jeśli wybierze pani polecanego przez nasz hotel, doktora Heisenstroema.- odezwała się współczująco Hilda, gdy Carmen opuszczała windę.
- Daj mi spokój. - burkneła Brytyjka i szybkim krokiem opuściła kabinę.
Hilda zaprowadziła Carmen w kierunku owej Diany Staerke. Kobieta siedziała wygodnie na kanapie i paliła fajkę . Arystokratka była niemal pewna, że to agentka Andrei. Pasowała do jej lubieżnych gustów w doborze współpracowników. Aczkolwiek Carmen musiała przyznać, że jej dobór uwzględniał też i kwalifikacje.
Podeszła z wolna, by kobieta zdążyła ją zobaczyć i samej wyjść z powitaniem.
Diana uniosła się powoli i wstała. Otaksowała Carmen zimnym analitycznym spojrzeniem. Zaćmiła fajeczkę i wyciągnęła dłoń.
- Diana Staerke. Andrea mówiła że ponoć mamy współpracować dla wspólnego celu.
- Trudno współpracować dla różnego celu. - Zapunktowała ją Brytyjka, jednak odpowiedziała na uścisk dłoni - Carmen Stone.
- Obie chcecie znaleźć skarb w Afryce. To akurat mocna moja strona. Kładłam tam tory, znam kraj.- wyjaśniła i wskazała miejsce obok siebie do usiądnięcia.
Brytyjka przysiadła się bez słowa.
- Więc… kto zaczyna? - spytała siadając i znów ćmiąc fajeczkę.- Ty czy ja? Kto pierwszy pyta?
Carmen przekrzywiła głowę, by spojrzeć na zegar w holu.
- Muszę przyznać, że nie spodziewałam się ciebie akurat teraz, Diano. Jestem umówiona na spotkanie, więc póki co mogę ci poświęcić nie więcej niż godzinę czasu. Potem zajmie się tobą... - zająknęła się - Mój partner. Hildo, powiadom Jana, że za godzinę pani Diana go odwiedzi, dobrze? Niech się... pospieszy.
Brytyjka odwróciła wzrok, by kobieta nie odczytała w nim tej odrobiny smutku, jaką wywoływała myśl o zapoznawaniu się tej dwójki.
- Myślę, że chciałabym żebyś coś mi o sobie opowiedziała. Potem pytaj dopóki starczy nam czasu. A dopiero po rozmowie z Janem myślę, że będziemy mogły podjąć temat tego w czym nam możesz pomóc, zgoda?
- Jestem przede wszystkim inżynierem od konstrukcji mostowych. Ale niech ci nie przyjdzie do głowy mylić mnie z kimś, kto ślęczy cały dzień nad papierami.- stwierdziła dumnie, mimowolnie wypinając dość imponujący biust i zakładając jedną zgrabną nogę na drugą. - Pięć lat spędziłam na czarnym lądzie, walcząc przy okazji budowy kolei zarówno z dzikusami jak dzikimi bestiami. I dinozaurami też. Niech ci się nie wydaje, że prawdę mówią ci intelektualiści w Londynie. Ci “naukowcy” piszący traktaciki w zacisznych gabinetach. Nie wiem czy istnieje zaginiony ląd, ale duże drapieżne jaszczurki na dwóch nogach istnieją na pewno. Pokazałbym ci tego dowód, ale… mam go wypisanego na ciele. -
Dmuchnęła dymem z fajeczki.- Umiem posługiwać się bronią i jest ekspertką od materiałów wybuchowych. Prowadzę pojazdy… na archeologii i historii się nie znam. Ale gotowa jestem uznać istnienie mumii. Nie takie rzeczy się w życiu widziało.-
Jej akcent zalatywał mocną paryską chrypką, jej spojrzenie było dumne i obojętne. Jakby nie zauważała urody Carmen. Lub ją ignorowała.
- Dobrze. - Skinęła rzeczowo dziewczyna i zamówiła dla siebie kawę, dając znać gestem by Diana też coś sobie wybrała. - Na mój koszt jak coś. - Rzekła, po czym wróciła do tematu. - Czyli twoim pierwszym zadaniem będzie w sumie na podstawie naszej wiedzy wykreślenie na mapie miejsc, gdzie prawdopodobnie ukryty może być grobowiec.
- Interesujące… wyzwanie. - zadumała się Diana pocierając podbródek. Po czym spojrzała na Carmen.- Jak już wspomniałam. Nie jestem znawczynią historii. Mogę wykreślić taką mapę, ale tylko z twoją pomocą.
- Jasne, zresztą mam nadzieję dziś właśnie poszerzyć swoją wiedzę historyczną, więc póki co zapoznaj się z tym co wie Orłow. No i pytaj... póki mamy czas.
- Dobrze. - skinęła głową i zaczęła mówić.
- Po pierwsze oczekuję, pełnej szczerości z pani strony lady Stone. Muszę zawsze poinformowana o pani planach, zwłaszcza jeśli są związane z umową jaką zawarła pani z moją szefową. Wydatki za siebie pokrywam sama, firma Corsac jest do mojej dyspozycji, więc jeśli chodzi o transport… zwłaszcza kolejowy, nie musimy się martwić. Poza tym Corsac i ja dysponujemy różnymi przydatnymi kontaktami w różnych miejscach świata. W jakich obszarach globu pani dysponuje użytecznymi znajomościami?-
Carmen podrapała się po głowie.
- Cóż... to tak nie działa... powiedzmy, że sporo podróżowałam po świecie i z uwagi na moje pochodzenie mogę liczyć na trochę lepsze traktowanie w konsulatach brytyjskich, ale to że tak powiem na bieżąco musiałabym się zastanawiać. nie mam konkretnej listy.
- Jakie są twoje silne strony poza archeologią i… figlami w łóżku?- pytała dalej Diana spokojnym tonem, jak ankieterka zbierająca informacje dla gazety.
- Przepraszam? - Carmen udała obruszoną - pani mnie obraża?!
- Ani trochę. Po prostu znam Andreę. I jej gusta.- przesunęła spojrzeniem po Brytyjce uśmiechając się znacząco. - I mam też od niej wizytówkę do przekazania tobie lady Stone. Przypuszczam, że skoro będziesz jej towarzyszyć na przyjęciu, z pewnością spędzicie parę miłych chwil, których obraziłby bardziej pruderyjne osoby.
- Nie zmienia to fakt, że to nie pani sprawa i wątpię by pani miała mnie poznać od tej strony, więc dla zachowania pozytywnych kontaktów, radzę zważać na język. - Carmen weszła w rolę obrażonej szlachcianki - Co zaś się tyczy pani broni, powiedzmy, że nie boję się wysiłku fizycznego. Potrafię posługiwać się bronią białą, palną i... nie tylko w myśl powiedzenia, że dama powinna móc się obronić sama.
- Ma pani rację. Nie zamierzam poznawać pani od tej strony. Nie jest pani w moim guście.- odparła bezczelnie Diana uśmiechając się ironicznie. Po czym dodała spokojnie.- Lubię wiedzieć na czym stoję. Czym dysponujemy i czego nam brak. Proszę mnie nie zrozumieć źle. Nie oceniam pani… życia towarzyskiego. Nie zamierzam się nim interesować. Jestem tu by wykonać zlecone mi zadanie. To wszystko. -
Tymczasem zjawił się Orłow, podchodząc do obu kobiet z szarmanckim uśmiechem i łobuzerskim błyskiem w oku. Jego widok spłynął po pannie Staerke jak woda kaczce.
Carmen przyjęła to oczywiście z zadowoleniem, choć wiedziała, że nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca. A Orłow... mógł do cholery aż tak dobrze nie wyglądać!
- To mój lokaj, o którym pani wspominałam. Janie, poznaj Dianę Staerke, naszą nową współpracowniczkę, wyznaczoną przez Andreę. Jak wiesz, ja mam niedługo spotkanie, więc chciałam cię prosić, byś przekazał pani wszelkie informacje jakie mamy na temat położenia skarbu, którego szukamy, dobrze.
- Miło mi poznać madame.- schylił się i ująwszy dłoń Diany ucałował szarmancko. - Jestem w pełni do pani dyspozycji.
- To dobrze. Bo mam kilka pytań.- Staerke wydawała się nie podzielać zachwytów Carmen i wystrojony szlachcic nie robił na niej żadnego wrażenie. Spojrzała na niego obojętnie i wyjęła z kieszeni ukrytej w sukni mały karteluszek.
- Tu jest adres sklepu, masz tam nabyć garderobę na wieczór. Panna Corsac przyjedzie tu po ciebie punkt dziewiętnasta trzydzieści.- rzekła zwracając się wprost do akrobatki i całkowicie ignorując nieco zbitego z tropu szlachcica.
Brytyjka nieco zdziwiona przyjęła karteczkę.
- W porządku. To jeśli nie ma żadnych pilnych pytań, zostawię was. - Powiedziała, podnosząc się z kanapy.
- Na razie żadne nie przychodzą mi do głowy.- Diana skinęła głową na zgodę i spojrzała na Orłowa.
- Proszę usiąść i powiedzieć jakie są pana mocne strony. Mam nadzieję, że prasowanie do nich należy. Nie cierpię tego obowiązku i przyda się mi też lokaj, który wyprasuje moje ubrania za mnie.-.
Sądząc po minie Rosjanina, nie tak on sobie wyobrażał wysłanniczkę Andrei.
Mimo że miała juz odejść, Carmen obróciła się na pięcie i przyskoczyła nagle do Diany, pochylając nad nią tak, że kobieta musiała zauważyć jej bojową rękawicę, którą opierała się o oparcie kanapy.
- To jest MÓJ lokaj, panno Staerke, więc proszę sobie nie pozwalać. Ten człowiek pracuje dla mnie i ma pani prawo korzystać z jego umiejętności i wiedzy tylko w sferze związanej z realizacją naszej misji. Wiem, że francuska obyczajowość jest mniej sztywna od brytyjskiej, jednak nie zamierzam tolerować więcej takich wpadek. Nie była pani jedyną osobą zaproponowaną mi przez Andreę do tej misji, toteż myślę, że mogę ją jeszcze prosić o zmianę swojego wysłannika. Zwłaszcza jeśli będzie tu chodziło o jej kompromitację. - Powiedziała spokojnym, lecz dosadnym tonem.
Kobieta zachowała spokój, zarówno na widok rękawicy jak i słysząc ton głosu arystokratki.
- Oczywiście. Ma pani prawo coś takiego uczynić. Nie wiem jeszcze co będzie później, ale zakładając że spotkanie dzisiejsze z Andreą będzie ostatnim, to… będzie to może ostatnia szansa, by zmienić mój przydział na kogoś innego.- rzekła spokojnym opanowanym tonem zerkając to na Orłowa, to na samą Carmen. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się ironicznie.
- Może pani uznać moje słowa za przechwałki. Ale uważam, że nikt lepiej ode mnie nie zna równikowej Afryki i jeśli pani zdecyduje się mnie wymienić, na kogoś innego… to popełni pani błąd. Niemniej nie jest to coś co mnie martwi osobiście. Jeśli nie to zadanie, to inne.-
Zimna i opanowana suka z niej była. Ale promieniująca z niej pewność siebie, potwierdzały szczerość jej słów. Naprawdę uważała, że nikt lepiej od niej nie nada się do tej misji.
Carmen odstąpiła, prostując się dumnie.
- Skoro Andrea panią wybrała, wierzę, że tak jest, dlatego też wolałabym takiej zmiany uniknąć. I choć ma pani rację, że łączą nas relacje nie tylko biznesowe z pani pracodawczynią, to chyba zna ją pani na tyle, by domyślać się, że nie chodzi o spełnienie kaprysu kochanki. Ta sprawa jest poważna, a atak mumii na posiadłość Corsac i na muzeum jest tylko tego potwierdzeniem. I ja i Jan przeżyliśmy więcej niż jedno starcie z nieumarłymi, więc proszę dać sobie na wstrzymanie z podważaniem naszych kompetencji. On nie jest od prasowania, a ja nie jestem tylko zabawką do łoża. Jeśli mamy kontynuować współpracę, radzę uwierzyć na słowo i wyłuskać ze swojego ego nieco szacunku. No i może skończmy z tym paniowaniem.
Brytyjka wyciągnęła dłoń do kobiety.
- Jestem Carmen. Po prostu.
- Diana. - kobieta uścisnęła dłoń Brytyjki. Silny i stanowczy uścisk. Agentka odwzajemniła uścisk i skwitowała sytuację lekkim uśmiechem.
- Dobrze więc Diano, zostawiam cię z Janem. Janie... ogranicz ilość lukru. Nasz gość chyba nie słodzi. - Dodała z rozbawieniem, po czym skinęła obojgu głową na pożegnanie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline