|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
13-01-2018, 18:53 | #111 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | - Naprawdę? Chce ci się słuchać rymów? - Orłow puścił jej nogi, odsunął się i usiadł na brzegu łóżka. Nie patrzył na dziewczynę, mówiąc powoli:
__________________ Konto zawieszone. |
14-01-2018, 12:55 | #112 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Dotarcie do pokoju hotelowego zajęło Brytyjce więcej czasu i wysiłku niż zwykle. Bo po co wsiadać do windy, kiedy są schody. Stabilne i bezpieczne.
__________________ Konto zawieszone. |
16-01-2018, 12:59 | #113 |
Reputacja: 1 | Zakupy. Suknie. Dodatki. Bez ograniczeń jeśli chodzi o wydatki. Raj dla każdej elegantki. Dla Carmen również. Może i była agentką Wszechimperium Brytyjskiego, ale to nie zmieniło jej natury. Lubiła się stroić w piękne suknie. I taką w końcu wybrała po godzinie przebierania i przymierzania. W końcu wybrała prawdziwą perełkę, piękną suknię granatowego koloru, zdobioną szafirami i srebrem. Prawdziwe cudeńko podkreślające jej zgrabną sylwetkę. W porównaniu z Brytyjką… Andrea okazała się ćmą przy motylu. Jej kreacja, choć z odważnym dekoltem, była czarna. Niemniej Corsac nie była zazdrosna o wybór przez Carmen tak rzucającej się w oczy kreacji. Uśmiechnęła się tylko tajemniczo i zaprosiła “archeolożkę” do swojej limuzyny. Potem zaś wyruszyły na przyjęcie. Jazda upłynęła bez ekscytacji. Andrea trzymała rączki przy sobie, bo wszak nie mogły pozwolić sobie na pomięcie kreacji przed przyjęciem. Był to, paradoksalnie, zły znak dla samej akrobatki. Potwierdzało to tylko, że należy się spodziewać “tego rodzaju” przyjęcia. Nudnej do bólu i pozbawionej atrakcji snobistycznej imprezki dla bogaczy. Nie było też z nią ani Orłowa, ani Yue. Nikogo kto mógłby uczynić to przyjęcie bardziej znośnym. Nawet na Andreę nie mogła tu liczyć. Corsac sama stwierdziła, że na tutaj musi być grzeczna i ewentualnie potem mogą to wszystko odreagować. Cóż… tym razem jednak misja miała pierwszeństwo i agentka musiała przecierpieć wszechobecną poprawność polityczno-towarzyską i nudę. Muzyka... … była niczego sobie. Z pewnością trafiały się spotkania towarzyskie z bardziej usypiającymi kawałkami. Kwartet smyczkowy. Standard na tego typu spotkaniach towarzyskich. Nie dość głośny, by zagłuszać rozmowy. Wystarczający donośny, by przyjemnie szumiał w tle. Kobiety na przyjęciu oczywiście prześcigały się w kreacjach, zarówno bogactwie detali, jak i… samym bogactwie zawieszonych na ich strojach. Mężczyźni natomiast nie… Dżentelmenów obejmował bowiem jeden rodzaj stroju. Jeden uniwersalny uniform. Smoking. Większość mężczyzn na przyjęciu właśnie je nosiła. Przypominało to Carmen stado pingwinów, odlanych od jednej sztancy. Bezbarwnych w porównaniu z kolorowymi partnerkami. Przystojnymi co prawda. Każdy z nich był niewątpliwie urodziwy, ale czym się różnił jeden pingwin od drugiego? Który z tych pingwinów był Archibaldem Carsteinem? - Żaden z nich. Nasz drogi gospodarz jeszcze się nie zjawił. Ale nie martw się. Gdy to zrobi, z pewnością go zauważysz. - uśmiechnęła się ironicznie Andrea, gdy Carmen go o niego zapytała. Dlatego też Brytyjce pozostało skupić się na samej posiadłości w której odbywało się to spotkanie śmietanki towarzyskiej. Budowla ta nie była imponującym przybytkiem z zewnątrz. Duża, ale mniejsza od hotelu w którym Carmen mieszkała, i wtapiająca się w otoczenie. Carsteina winno stać na lepszy przybytek. Musiał wszak być bardzo wpływowy i bogaty, skoro Andrea najwyraźniej wolała zachowywać się grzecznie. Posiadłość tego nie odzwierciedlała. Ani na zewnątrz, ani w środku. Było tu tak… pospolicie i bezbarwnie. Co nie miało sensu. Czy Archibald był tak skąpy czy tak skromny? Tego typu budynku można było się spodziewać po rodzinie kupieckiej, a nie potentacie finansowym. To samo dotyczyło przekąsek. Smaczne ale nie wyjątkowe. Carstein się nie wykosztował ani na budynek, ani na wystrój sali balowej, ani na przekąski. Było co prawda gustownie, ale zdecydowanie za skromnie jak na oczekiwania Brytyjki. Poza tym było nudno. Andrea zabrała się za small talk ze znajomymi z branży, przedstawiając im co prawda Carmen, ale nie angażując ją w te pogaduszki. Zresztą sama arystokratka nie bardzo miała ochotę na poznawane tutejszych nudziarzy, oraz żadnych powodów ku temu. A i Corsac nie nalegała ku temu. Minęły więc na tej torturze dwie godziny. Andrea miała rację. Archibalda ciężko było nie zauważyć. Zjawił się niczym król schodząc po schodach na swoje przyjęcie. I nie nosił smokingu. Wybrał bardziej rzucający się w oczy, choć elegancki strój. I równie rzucającą się w oczy i elegancką towarzyszkę. Archibald okazał się już posuniętym w latach dżentelmenem. Ale nadal dziarskim i przystojnym. W porównaniu ze stadkiem “pingwinów”, był starym i posiwiałym lwem, górującym nad młodzikami charyzmą i pewnością siebie. Towarzyszyła mu. - Margarite Hoersbeck. Jego sekretarka, prawda ręka, ochmistrzyni, prawdopodobnie kochanka i z pewnością jadowita żmijka. Uważaj… potrafi boleśnie kąsać.- stwierdziła Andrea popijając drinka. Tymczasem Archibald zaczął przemowę. - Panie i panowie, przyjaciele drodzy. Wybaczcie to spóźnienie. Nie było ono zamierzone. Właśnie dowiedziałem się, że Edward książę Windsoru i jeden z przyszłych pretendentów do korony brytyjskiej. Przyjaciel tak wielu z nas. Dwie godziny temu został znaleziony martwy w swym apartamencie w Monako. Przyczyna śmierci nie jest jeszcze oficjalnie podana, ale z tego co dowiedziałem się nieoficjalnie… to ponoć atak serca. Złe języki będą mówić, że wywołany przy okazji przedawkowaniem środków na potencję, ale… my… wiemy swoje. Proponuję uczcić jego śmierć toastem i minutą ciszy. Bo życie moi drodzy przyjaciele, to nasz moment w historii świata… i dlatego niech nasz krzyk życia, zostanie usłyszany i zapamiętany! Po tych słowach nastąpiła minuta ciszy, a potem głośny toast. - Za Edwarda, niech żyje przez wieczność w naszej pamięci! - Niech żyje!
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
01-02-2018, 22:41 | #114 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Carmen odetchnęła z ulgą. To znaczyło, że Liz wywiązała się ze swojej części zadania. Znaczyło też, że ona i Joshua pewnie na dniach pojawią się w ambasadzie, co cieszyło Brytyjkę nie tyle ze względów osobistych, co organizacyjnych. Choć mało korzystała ze Skylorda, lubiła mieć go w pogotowiu. Tak jak i wszyscy podniosła kieliszek i wypiła toast. Nie było sensu zwracać na siebie uwagi - nie przy tym temacie. - Archie opłakujący księcia Windsoru. Zabawny widoczek. Raczej opłakuje pieniądze, które mu pożyczył.- rzekła ironicznie Andrea po toaście. - Czyżby... sympatyzował z rewolucjonistami? - zapytała Carmen - O księciu słyszałam to i owo… - dodała. - Rewolucjonistami? Nie. Raczej nie.- zachichotała Andrea zdziwiona tą sugestią i dodała po chwili.- Edward był arystokratą, członkiem rodziny królewskiej. Wiesz co to oznacza dla bankiera? - Żyłę złota? - Mniej więcej. Wypłacalność. Nawet jeśli jego książęcej mości skończyły się pieniążki, to jej królewska mość pokryje długi krewniaka, by uniknąć skandalu. Przynajmniej dopóki książe żyje… - wyjaśniła Corsac ironicznie.- Po jego śmierci jednak, ktoś na dworze może stwierdzić, że długi przepadły wraz z życiem księcia. - Sprytne - skwitowała to Carmen, nie chcąc jednak zagłębiać się w szczegóły. - Będzie jakaś okazja, by więcej porozmawiać z naszym gospodarzem? - Może do mnie podejdzie. Może ciebie wypatrzy. Ale osobiście radziłabym bezczelnie naprzeć na niego cyckami.- zażartowała Andrea wyjaśniając. - Teraz Archibald będzie krążył od gościa do gościa jak to dobry gospodarz powinien. - A jednak ubrałaś mnie chyba zbyt przyzwoicie. - Zażartowała Carmen, po czym zapytała - A na co ty masz ochotę teraz? - Nie chodzi o uwodzenie… cóż, nie dosłowne.- zaśmiała się Andrea i dodała z uśmiechem.- Tylko wypnij biust i na bezczelnego podejdź do niego z jakąś gadką. I licz na to że twoja uroda i urok osobisty złagodzą tak… prostackie podejście.- Westchnęła głośno.- To na co mam ochotę, a to co jest moim interesem to dwie odmienne sprawy. Ja muszę pogadać z kilkoma osobami. W tym także z naszym gospodarzem. Ale to na osobności. - Zatem spławiasz mnie czy mogę się na coś jeszcze przydać? - zapytała Carmen z uśmiechem. - Najpierw obie wykonajmy nasze zadania. Bo jak ja ciebie zagarnę to… mogę cię już nie puścić. A nie chcę byś uważała potem, że przeze mnie zmarnowałaś wieczór. - odparła czule Andrea i dodała. - A potem… zagarnę cię na całą noc. - Nie kuś, bo w sumie już się ściemnia. - Zaśmiała cię Carmen, po czym ruszyła odważnie w stronę gospodarza. Starała się wypatrzeć w jego stroju jakiegoś związku z archeologią, o który mogła się zaczepić. Niestety, nic takiego nie zauważyła i musiała jakoś inaczej podejść do sprawy. Archibald rozdzielił się ze swoją towarzyszką rozmawiając z kolejnym gościem. Więc przynajmniej ten problem Carmen miała z głowy. Dziewczyna zaczęła analizować strój mężczyzny by znaleźć jakieś jego osobiste upodobania. I trudno jej było odkryć jakim on jest człowiekiem. Co prawda ubierał się ładniej niż “pingwiny” i barwniej, ale ten strój niewiele jej mówił. Poza tym, że to nobliwy dżentelmen preferujący więcej zarostu niż to było modne. Jedynym charakterystycznym elementem był, jego kieszonkowy zegarek na łańcuszku. Carmen wyczekała okazję i gdy Archibald właśnie kończył kolejną uprzejmą rozmowę, podeszła do niego. - Sir, przepraszam, że się narzucam, ale czy mogę zająć panu chwilę. - Zagadnęła niby to przełamując nieśmiałość. - Chodzi o... pański zegarek. - Zegarek? - zdumiał się Archibald skupiając spojrzenie na Carmen. - Co nie tak z zegarkiem? Przyglądał się bacznie arystokratce przeszywając ją spojrzeniem na wylot. - Widziałem już gdzieś panią, nieprawdaż? Tylko nie mogę sobie przypomnieć, gdzie.- zawyrokował po dłuższym przyglądaniu się. - Owszem, choć nie byliśmy sobie przedstawieni. Lady Carmen Stone. - Wyciągnęła ku niemu dłoń i uśmiechnęła się zmysłowo. - Z tego, co wiem, łączy nas pasja odkrywania przeszłości, toteż bardzo mi miło pana poznać i nie jest to tylko frazes. A co do zegarka... cóż, widziałam podobny w bardzo niepokojących okolicznościach i, jeśli pan pozwoli chciałam wypytać o jego pochodzenie. - Dziwne. Był robiony na zamówienie. Nie ma takiego drugiego na całym świecie.- zadumał się Archibald i spojrzał na dziewczynę.- To jakie to były okoliczności? Po czym ujął dłoń Brytyjki i szarmancko złożył pocałunek na niej. - Och... nie wiem czy mi pan uwierzy. - Udała, że znów się zawstydziła, lecz nie miała nic przeciwko pocałunkowi - I nie mówię, że to ten sam zegarek ale podobny. Po prostu jest podobny do tego, który miał na ręku świętej pamięci profesor Langstrom. Dlatego chciałam spytać o pochodzenie, czy w tej sytuacji wzór. Skąd pan wziął na niego pomysł, jeśli mogę zapytać? - Langstrom? - wymsknęło się Archibaldowi, wyraźnie zaskoczonemu że słyszy to nazwisko. - No cóż… jeśli był bogaty, lub miał bogatych znajomych. Ten zegarek został wykonany przez firmę Vacheron Constantin, na moje specjalnie zamówinie. Kim był ów profesor Langstrom? - To badacz piramid pod Kairem. Miałam zaszczyt być jego asystentką. - Carmen jak zwykle płynnie przeplatała fakty i fałsze - Bardzo mądry człowiek. Niestety... nie skończył zbyt szczęśliwie. Właściwie jego śmierć owiana jest sporą dozą tajemniczości. I choć nie chciałabym pana zanudzać... po prostu chciałam się dowiedzieć czy zegarek ten związany jest z jakimś kultem. Wciąż bowiem nie mogę pogodzić się z tym, co spotkało pana profesora. - Celowo mówiła tajemniczo, by wzbudzić zainteresowanie bogacza. - Doprawdy? To bardzo interesujące. - spojrzał na swój zegarek. - Niemniej raczej wątpię, by mój chronometr był związany z jakimś kultem. Spojrzał potem na agentkę pytając.- Więc była pani jego asystentką? Jak długo? - Niedługo - przyznała, zamieniając się miejscami w głowie z Aishą - Właściwie tylko w trakcie trwania jednych wykopalisk. Tych ostatnich. A czy pan słyszał cokolwiek o profesorze lub go znał? Bo może on spotkał pana i... cóż, rzecz banalna, po prostu zapragnął mieć taki czasomierz? - Nie. Nie spotkałem. Choć interesuję się historią starożytną, to moim konikem że tak powiem, jest Aleksander Wielki, więc jeśli chodzi o Egipt… to czasy ptolemejskie. Zakładam, że zainteresowanie profesora Langstroma nie obejmowało greckich i rzymskich ruin? Oni tam w Egipcie wolą kopać za mumiami. - rzekł żartobliwie mężczyzna wodząc przenikliwym spojrzeniem po rozmówczyni. Carmen nie była pewna, czy powodem tego była jej uroda, czy kryło się za tym coś jeszcze. Miało się bowiem wrażenie, że Archibald nad czymś się zastanawia. - Skoro jednak była pani jego asystentką podczas ostatnich wykopalisk to jego śmierć chyba nie jest tajemnicą? Po czym nagle się zmartwił. - Słyszałem też o jakichś rozruchach w Egipcie, związanych z wykopaliskami. Czyżby te przesądne dzikusy znów uwierzyły w starożytne klątwy? Carmen spojrzała na niego z bólem w oczach. - Tak... to... to właśnie zabiło profesora. Choć są też inne plotki, ale to zdecydowanie nie jest temat na przyjęcie. Bardzo przepraszam, że pana tym męczę. Odpowiedział pan na moje pytanie, więc już nie będę... - zawiesiła głos, jakby czekając na jego protest. - To… ja przepraszam, że poruszyłem tak bolesny dla pani temat. Może więc… porozmawiamy o czymś przyjemniejszym dla równowagi. O czymś co panią fascynuje? - zapytał uprzejmie bankier. - Cóż, trochę tego jest, choć teraz cały czas myślę o archeologii, o tym ile w niej jest przesądów, a ile magii. Wierzy pan w magię? - Carmen zapytała, spoufale opierając się na ramieniu Archibalda. - Tylko w magię pieniądza… próbowałem spirytualizmu, ale to jak się okazało, były to same szwindle. A pani…? - zapytał zaciekawiony Archibald. - Też tak było... do pewnego momentu. - Wciąż utrzymywała wokół siebie tę aurę tajemniczości. Jednocześnie jej ciało coraz częściej i śmielej ocierało się o mężczyznę. - Czy mogę jednak spytać, skoro jest pan realistą skąd słabość do przeszłości? To chyba mało opłacalne zainteresowanie… Z pewną satysfakcją agentka stwierdziła, że udało się jej zainteresować sobą Archibalda, na tyle że skupił na niej całą swą uwagę. W tym na ukrytymi pod tkaniną piersiami Brytyjki. - Można powiedzieć, że to osobista fascynacja Aleksandrem Wielkim. Twórcą imperium jakiego nie było przed nim… a które rozpadło się wraz z nim. Było to niezwykle kruche dziedzictwo. Aleksander był fascynującą postacią. A pani… która postać ze starożytności budzi pani zaintrygowanie? - wyłożył swe powody mężczyzna. - Hmmm... - udała, że się zastanawia - Słyszał pan o Hekesh? - Hekesh? - zdziwił się wyraźnie Archibald i przyjrzał podejrzliwie Brytyjce.- Dość.. niezwykła postać, wybrała sobie pani, na obiekt zainteresowań. - Cóż, jej kult wciąż funkcjonuje i ma podobno teorie na temat powrotu do życia swojej pani, stąd moje zaintrygowanie. Trzeba też przyznać, że Matka Ciemności...to brzmi groźnie, ale i fascynująco. - Wyjaśniła z niewinnym uśmieszkiem. - I nie jest boginią. Wedle wszelkich dostępnych źródeł… nielicznych co prawda. Hekesh jest śmiertelniczką. - wyjaśnił mężczyzna. - Nieśmiertelność i wieczną młodość uzyskała wraz z rozległymi mocami. Hekesh nigdy nie umarła. Została uwięziona na wieczność. Jeśli wierzyć oczywiście nielicznym zapiskom na jej temat.- skinął głową.- Są one wśród greckich zapisków, także z czasów Aleksandra. On też jej szukał… wiesz może jak umarł Aleksander Macedoński? - Nie, przyznaję, że moja wiedza jest tu znikoma. - Carmen łakomie słuchała słów Archibalda i w tym momencie nie byłą to z jej strony nawet gra. - Umarł z powodu choroby. Niektórzy twierdzą że zapadł na nią w Persji. Inni, że tliła się w nim od urodzenia, najpierw delikatna… a potem coraz bardziej wyniszczająca. Nic dziwnego, że tak szybko dążył do podboju świata. I tak żarliwie szukał sposobu do zapisania się w historii. Wiedział, że piasek w jego klepsydrze przesypuje się szybko. I gorączkowo szukał sposobu, by ją zaczopować. Wieczna młodość i wieczne życie. Któż by tego nie chciał? Zwłaszcza gdy siedzi się na tronie swego imperium… nie ma godnego siebie dziedzica i widzi zarys upadku wszystkiego co się stworzyło… zapewne tuż po swojej śmierci.- zadumał się bankier na chwilę całkowicie pogrążając się we własnych myślach. - Myśli pan, że wciąż są tacy, którzy poszukują Hekesh jako... obietnicy wiecznej młodości? Wszak w wielu zapiskach jawi się ona raczej jako źródło zła a nie... nagród. - A ty zainteresowałaś się nią z powodu owego zła czy nagród?- zapytał zaciekawiony Archibald wędrując spojrzeniem po krągłościach dekoltu Carmen.- Wedle legend… tych których znam, Hekesh była wiedźmą… złą… ale raczej złem z tych, które wodzą mężczyzn na pokuszenie. Zmysłową i olśniewająco piękną. Poza tym… nikt nie powiedział, że… nie można wydusić z Hekesh jej sekretów. - Hmmmm mówi pan tak, jakby sam pan wierzył, że ona żyje. - Odpowiedziała Carmen, uśmiechając się uroczo i też unikając odpowiedzi wprost. Wiedziała już, że Archibalda pociągała tajemniczość, swoista eteryczność. - Teoretycznie… jeśli założyć że legendy są prawdziwe i Hekesh spędzała w połogu dnie rodząc potworne abominacje wychodzące z jej lędźwi. - próbował odwrócić kota ogonem swą wypowiedzią. Carmen zachichotała, jakby Archibald opowiedział jej wyśmienity dowcip. - Doprawdy panie Archibaldzie, nie żałuję, że dałam się namówić, by tu przyjść. Obawiam się jednak, że inni goście zaraz mnie pożrą żywcem, tak bardzo zajmuję już pana czas. - Postanowiła pozostawić po sobie niedosyt licząc na to, że milioner sam zaproponuje jej spotkanie. - To prawda. Jeśli jeśli zechce pani zostać po… całym przyjęciu, to mogę pokazać moją kolekcję. Ten kawałek, który trzymam tutaj. I porozmawiać o fascynacjach.- zaproponował szarmancko. Lady Stone brawurowo udała zdziwienie, a potem zawstydzenie, łamane jednak przez czyste chęci. - Z przyjemnością. I... chętnie dowiem się więcej o Aleksandrze Wielkim. Widzę zresztą, że oboje nie szukamy prawdziwych bogów w historii świata, jak to robią niektórzy, lecz ludzkich... wyjątków, które mogłyby się równać z bogami. - Odchodząc puściła jeszcze zalotne oko do bogacza. A potem stała się motylem. Unoszącym się przy Andrei i uśmiechającym się promiennie. Była to… ciężka robota. Nudne przyjęcie pełne fałszywych uśmieszków, było błotną sadzawką oblepiającą agentkę swoim brudem. Uciekła przed takim życiem do cyrku. A na ostatnim przyjęciu uciekła… najpierw wieszając swoje majtki na pomniku, a potem oddając się Orłowowi w pustym pokoiku. Teraz… ucieknąć nie mogła. Musiała być wciąż na widoku, musiała wabić Archibalda i ignorować wrogie spojrzenia jego “towarzyszki”. - Dobrze się bawisz?- zapytała Andrea nagle sięgając po dwa kieliszki z trunkami. Jeden dla siebie… - Średnio. - Odpowiedziała Carmen, z wdzięcznością przyjmując kieliszek. - A Ty? - Ani trochę… tyle padalców dookoła. A ty możesz tylko szczerzyć do nich gębę. Osobiście wolałabym zabrać co ładniejszych paru i przespać się z nimi jednocześnie. I w ten sposób załatwić te interesy. Szybko, w miarę przyjemnie… nawet jeśli z odrobiną odrazy do siebie. To przynajmniej miałabym to z głowy i zajęła się przyjemniejszymi sprawami. - rzekła szczerze Andrea mając podobny do Carmen punkt widzenia. Agentka nie mogła powstrzymać szczerego chichotu. - Taak. I wydaje mi się, że oni nie mieliby nic przeciwko. Może więc kogoś sobie upatrzysz? Ja niestety... lub stety jestem umówiona z Archibaldem. - Uśmiechnęła się nie bez dumy. - Hmmm… będę oczekiwała rekompensaty z twej strony.- mruknęła Andrea oplatając w pasie Carmen i kierując się w stronę łazienki z wyraźnie niecnymi zamiarami. - Szybkiej i namiętnej rekompensaty za opuszczenie mnie. Brytyjka przybliżyła usta do jej ucha. - Tak, pani. - Szepnęła poddańczo, sugerując tym samym rodzaj zabawy. Andrea tuż przed wejściem do owej łazienki, bezczelnie skubnęła płatek uszny Carmen. Z pewnością łatwo to było zauważyć. - Więc jesteś gotowa spełnić moje kaprysy.- oparła się plecami o drzwi odcinając “drogę ucieczki” i nie pozwalając nikomu uciec. Powoli zaczęła podwijać swoją suknię odsłaniając czarne pantofelki i równie czarne pończochy. - Skoro to ma być coś szybkiego, to zajmiesz się moim kwiatuszkiem. Doprawdy… możesz mi wierzyć, iż naprawdę mam wielką ochotę zobaczyć wszystko co ukrywasz pod suknią, ale… nie możemy ci zepsuć stroju. Carmen, która choć była bardziej powściągliwa, również poczuła podniecenie. Miała ochotę wyrwać się z roli ugrzecznionej szlachcianki, której tak nienawidziła od dawna. - Tak pani. - Powiedziała usłużnie i klęknęła przed Andreą, czekając na jej “dar”. - Całuj… - mruknęła unosząc prawą nogę i muskając stopą obutą w czarny bucik policzek Brytyjki. - … myślę że oni się domyślają co my tu robimy. Znają mnie dość dobrze, niestety. - Niech więc nie będą zawiedzeni. - Szepnęła Brytyjka i zaczęła obcałowywać łono Andrei przez materiał jej majteczek. - Masz słodki języczek.- jęknęła podnieconym tonem głosem Korsykanka drżąc od pieszczoty, zakładając nogę na ramię dziewczyny.-... ale myślałam… miałam… zamiar nakazać ci zacząć od stopy. Niemniej pod pieszczotą Carmen miała problemy z protestami. Akrobatka zresztą wykazywała się teraz giętkością swojego języczka, który raz po raz wślizgiwał się pod bieliznę kochanki i to bez pomocy rąk. To Andrei nie wystarczało, delikatnie odepchnęła kochankę, po czym szybko zaczęła zsuwać bieliznę ze swych bioder. Carmen już posmakowała jej podniecenia, więc wiedziała że jej pani jest rozpalona. Poczekała aż Korsykanka skończy po czym delikatnie zaczęła ustami całować jej kwiatuszek - jednocześnie drażniąc i podniecając. - Mmmm…- mruczała Andrea i władczo wsunęła palce we włosy kochanki. Docisnęła gwałtownie jej twarz do swojego podbrzusza… rozpalonego pożądaniem. Teraz to wyraźnie dawała znać akrobatce o swej władzy. Teraz to Carmen była jej niewolnicą, która spełniała jej kaprys. Nie wydawała się jednak cierpieć z tego powodu. Nie odrywając ust, jedną ręką sięgnęła do pośladka kochanki, drugą zaś dotknęła przez materiał sukienki swojej piersi. - Mmmocniej… mocniej… - pojękiwała i ponaglała Andrea, podobnie czyniąc. Jedna jej dłoń dociskała kochankę do spragnionego pieszczot zakątka swego ciała, drugą ugniatała własną pierś. - Chyba nie chcesz… ukaarania klapsami? - To by było słuchać... - szepnęła prowokacyjnie Carmen odsuwając usta i wsuwając w kobiecość Andrei dwa paluszki, którymi jeszcze przed chwilą szczypała swój sutek - Ttttaak… by było…- jęknęła dość głośno Andrea rozkoszując się tą pieszczotą i nieco burząc misterną fryzurę Carmen zaciśniętymi palcami. -... dddobrze… wiesz… że… potttrafię bybyć stanowcza. W tej chwili była na łasce palców Brytyjki, która odreagowywała nudę przyjęcia. Bycie skandalistką miało swój urok. Carmen przyspieszyła tempa wsuwając i wysuwając z niej swoje wilgotne już od soków palce. - Ale klapsów mi jeszcze nie dawałaś. Aż chce się być niegrzeczną dziewczynką... - szepneła Carmen, po czym wpiła się ustami w klejnocik rozkoszy Andrei. - Jesteś taką… dostaniesz… dostaniesz… je… tylko jeszcze… troszeczkę. - błagała Andrea drżąc od doznań. Każde kolejne muśnięcie ust i języka doprowadzało jej głos na coraz wyższe tony, a ciało w coraz większe drżenie. Ostatni jęk zdusiła w sobie, gdy wygięła się w łuk dysząc. - Dać ci… klapsy? Zasłużyłaś… ale czy potem zostawić cię z nimi… czy pójść dalej?- wydyszała łapiąc oddech po silnym szczytowaniu, którego smak Brytyjka poczuła. Zdyszana Carmen odsunęła się nieco i uśmiechnęła, ocierając usta. - Może zostawmy to na inną okazję. Nie chcę całkiem zgorszyć tutejszego towarzystwa. - Może… ale i tak chce zobaczyć, twoje majteczki.- uśmiechnęła się drapieżnie Andrea wędrując spojrzeniem po ciele i sukni Carmen.- Twoja pani ci rozkazuje. Racz posłuchać. Brytyjka westchnęła, ale posłusznie wstała i jakby z wstydliwością powoli podciągnęła dół sukni, odsłaniając centymetr po centymetrze swoje zgrabne nogi. Korsykanka podeszła bardzo blisko, palcami sięgając pod suknię i powoli, z rozmysłem dotykała palcem poprzez rękawiczkę intymnego zakątka Brytyjki… wpatrywała się przy tym wprost w jej oczy. Delikatna i prowadzona z rozmysłem pieszczota. - Dręczycielka... - szepnęła z westchnieniem Carmen, naprawdę podniecona. - Oczywiście.- mruknęła wodząc palcem po bramie rozkoszy kochanki, delikatnie wciskając koronkę w jej ciało. - I w dodatku bardzo… złośliwa. Bo zostawię cię tak. Niezaspokojoną. Będzie to dla ciebie ciężką próbą. Utrzymać spokój w takiej sytuacji. Ale przynajmniej… nie będzie nudno, prawda? Carmen zagryzła wargi i odsunęła się w zrywie silnej woli. - Zemszczę się za to. Obiecuję. - Powiedziała, patrząc rozpalonym wzrokiem na kochankę. - Oczywiście. Oczekuję wręcz tego.- rzekła prowokacyjnie oblizując językiem palec i przyglądając Brytyjce. Uśmiechnęła się zadziornie. - To będzie cudowna zemsta. I przyznaję… będę cię cały czas obserwować. Nachyliła się i szepnęła do ucha kochanki. - I wyobrażać sobie co byśmy robiły w mojej limuzynie. Chcę byś to wiedziała. Carmen tylko warknęła na to zwierzęco. - Zapowiada się ciekawe przyjęcie, prawda?- mruknęła Corsac odsuwając się i powoli zakładając swoje majteczki na biodra.- A jak tam ci się podoba moja.. a obecnie twoja asystentka? Ufam że spełnia wszelkie pokładane w niej nadzieje? - Krnąbrna, pyskata, ale widać, że nie wybrałaś jej z uwagi na ładny tyłeczek. A przynajmniej nie tylko. Mam nadzieję, że coś nam się uda wspólnie też zdziałać. - Ja też.- uśmiechnęła się Andrea poprawiając sukienkę, po czym ze smutną miną dodała. - Przepraszam że nieco zburzyłam ci fryzurę. Poniosło mnie. - Za to też się zemszczę. - Odparła z uśmiechem Brytyjka, wygładzając sukienkę i starając się uporządkować w miarę możliwości włosy. - Mam nadzieję że nie na moich włosach. Mój tyłeczek lepiej się nadaje na zemstę.- pokręciła swoją pupą otwierając drzwi. I odsłaniając fakt, że całkiem sporo osób zerkało w ich stronę udając, że nie są zainteresowani. Carmen nie wyszła za nią. Odczekała chwilę, by nie dać powodów do dalszych plotek, a i faktycznie musiała zająć się swoim wyglądem, jeśli zamierzała uwieść Archibalda nie tylko swą wiedzą, ale i fizjonomią. Oczy Brytyjki błyszczały, a policzki były zaróżowione. Ciało rozgrzane niedawnymi pieszczotami. Było to dziwne uczucie. Carmen wszak rzadko musiała się mierzyć z niezaspokojeniem. Jej uroda wszak zapewniała zainteresowanie… no i ostatnio miała Orłowa. Kochanka przekraczającego jej własny apetyt. Ale może to i lepiej? Niewątpliwie teraz wydawała się bardziej kusząca. Jej ciało i spojrzenie mówiło: Zdobądź mnie. Kto mógłby się oprzeć takiej prośbie? Odruchowo poszukała wzrokiem Archibalda i... zastanawiała się jak długo przyjdzie jej czekać. Choć był od niej sporo starszy, był przystojnym mężczyzną, toteż agentka miała coraz większą ochotę zostać z nim sam na sam. Czasami ich oczy się mierzyły. Jego przenikliwe spojrzenie, z jej wyzywającym… które mimowolnie mu okazywała. Fascynował się Aleksandrem Wielkim, ale z pewnością nie podzielał jego upodobań co do wyboru kochanków. Miał wszak towarzyszkę na przyjęciu. I niewątpliwie był władczym mężczyzną, który zdobywał to co chciał. Czas mijał boleśnie powoli, ale nudno już nie było. Ostatnie dni z Orłowem sprawiły, że Carmen nie musiała się mierzyć z samokontrolą. Rosyjski kochanek pozwalał jej spełnić pragnienia, także z tych których nie zdawała sobie sprawy. Nie musiała się ograniczać, aż do teraz. W końcu jednak przyjęcie ulegało zakończeniu. Andrea podeszła do Carmen i pocałowała ją w policzek szepcząc. - Liczę że odwiedzisz mnie z raportem. Jestem ciekawa tego co wydusisz z niego. - Życz mi powodzenia sukkubie. - Pożegnała się z nią Carmen. - Nie ma potrzeby… wiem jaką pokusą potrafisz być. - mruknęła na pożegnanie zostawiając Brytyjkę samą. Goście się powoli rozchodzili, a sam Archibald żegnał ich. W końcu… podszedł do agentki. - Ufam, że był to przyjemny wieczór. Noc z pewnością będzie owocna.- rzekł szarmancko całując dłoń akrobatki. - Więc… lady Stone. Pokażę ci ten fragment mojej kolekcji, którą.. zgromadziłem tutaj.- uśmiechnął się. Ona również odpowiedziała uśmiechem i z gracją ujęła ramię dżentelmena, opanowując wciąż buzujący w sobie ogień. Czuła jednak, że przy tym osobniku musi być damą, jeśli nie boginią, a nie kurtyzaną. - Już teraz czuję się zaszczycona. A jak ocenia pan w ogóle przyjęcie? - Zadowalające. - uśmiechnął się bankier wędrując spojrzeniem po ciele Brytyjki. Łakomym spojrzeniem które starał się zamaskować. - Choć nie spodziewałem się tak intrygującej niespodzianki, jak pani.- rzekł z uśmiechem i ruszył z nią ku… windzie. Carmen zadrżała. Oprócz ognia, tkwił w niej wszak strach zasiany przez demoniczną wersję Aishy. Schody… wydawały się przyjemniejszą opcją. Przystanęła. Poczuła jak zimny pot oblewa jej ciało. - Ja... może wyjdę na tchórza, ale czy możemy iść schodami, sir? Chyba za dużo czasu spędziłam na wykopaliskach, jednakże od pewnego czasu, gdy widziałam wypadek pewnego Beduina, dźwigi napawają mnie... strachem. - Mówiąc to wtuliła się w ramię mężczyzny, jakby szukając przy nim ochrony. - Oczywiście.- zgodził się bankier ruszając wraz z nią ku schodom. Carmen zaś czuła jak reaguje na jej bliskość. Zdecydowanie pozytywnie. Miała wrażenie, że chętnie by ją zagarnął dla siebie, acz ograniczały go wszak dobre maniery. I może… ostatni goście? - Więc… interesuje cię legenda Hekesh. Jeśli mam być szczery, to jedyne co was łączy to natura kusicielki.- rzekł żartobliwie, gdy wchodzili po schodach coraz wyżej. Udała zdziwienie i nieszczere oburzenie. - No wie pan co? - niby to próbowała oponować, lecz szybko się poddała. - Ja... sama siebie nie poznaję, ale to takie przyjemne uczucie móc z kimś porozmawiać o swoich zainteresowaniach. - Spojrzała mu w oczy, przystanąwszy na tym samym schodku - I to z kimś, kto ma te sam błysk w oku, ten sam głód wiedzy... A jednak pańska wiedza, a moja... to jak ocean i jezioro. proszę się więc nie dziwić, że zachowuję się trochę jakbym... była upojona. -Ach… no tak. Głód wiedzy. Słyszeliśmy pannę Corsac w łazience. Była dość głośna… na końcu.- przypomniał jej żartobliwym tonem Archibald. Po czym dodał uprzejmie. - Nie porównywałbym swojej wiedzy do oceanu. Nie dość że samych wzmianek o Hekesh nie przetrwało zbyt wiele, to jeszcze nie jestem uczonym. Ot, jedynie amatorem, który słyszał coś o niej przy okazji. Carmen słuchała go, udając zawstydzenie. Znów ruszyła w górę schodów. - Jest pan zbyt skromny i... nadzwyczaj szczery. - Powiedziała, celowo wyprzedzając go i pozwalając przyglądać się jej pośladkom, gdy zdobywala kolejne schodki. - Tak. Bardzo szczery…- powtórzył za nią wyraźnie skuszony widokami, które przed nimi roztaczała, wyraźnie nimi rozkojarzony. Co było pochlebiające i podniecające… zwłaszcza przy rozbudzonym przez Andreę i niezaspokojonym dotąd “głodzie”. - A propo zainteresowań. Oprócz archeologii… co jeszcze panią interesuje. Kulty?- zapytał w końcu otrząsając się z hipnotycznych ruchów jej pupy. - Och, nie... aż tak niezwykła nie jestem. Interesuję się za to od lat gadami. A pan? - obróciła się, by spojrzeć na niego przez ramię. - Ja?- przyłapała jego spojrzenie na swoich pośladkach. - Ja kolekcjonuję piękno. Głównie antyki, ale nie tylko.- Jego spojrzenie mówiło jej o jakim “pięknie” teraz myśli. A więc jej plan działał… choć przez mały figielek Andrei miała ochotę poczuć na swojej pupie coś więcej niż męskie spojrzenie. - Mówiła coś pani o kulcie tej… Hekesh?- przypomniał sobie Archibald starając się przenieść rozmowę na neutralny temat. - Tak, ale nie chcę pana tym zanudzać. W końcu połowa tego, co się słyszy to pewnie bajka. Ot choćby ożywianie zmarłych. - Carmen stanęła na górze schodów i obserwowała reakcje Archibalda nie tylko na jej ciało, ale także słowa. - Ożywianie zmarłych? Co za pomysł. - udał zaskoczenie, nie do końca przekonująco. - Obudzili kogoś ważnego? Z pewnością taki starożytny dostojnik byłby gratką dla historyków i archeologów. Podchodząc coraz bliżej szczytów schodów Archibald ponownie próbował zmienić temat. - Brałem kilka razy udział w seansach spirytystycznych, ale nie uznałem żadnego z “przywołanych zmarłych” za wiarygodne źródło. - No cóż, mnie nie było na wykopaliskach, gdy Beduini zaatakowali profesora i jego ludzi, bo zostałam wysłana do miasta z korespondencją, ale... świadkowie mówili, że umarli wojownicy powstali wówczas z grobów, by się zemścić. - Dziewczyna patrzyła na Archibalda z wyjątkową powagą. - I to ponoć dopiero początek, bo Hekesh na razie zbiera moc… - Jeśli powstający z grobu truposze, to cała moc Hekesh…- stwierdził ironicznie Archibald obejmując Carmen ramieniem i prowadząc w kierunku dużych drzwi. - To nie musi się pani niczego obawiać. Rosjanie na Syberii mają kilka pułków takich ożywieńców. I nie są to elitarne jednostki. A co do zbierania mocy… Wedle legendy Hekesh została uwięziona wieki temu. Skoro dotąd nie udało się jej uwolnić to nie sądzę by zdołała sama się wydostać w ciągu najbliższych lat. Westchnęła, wtulając się w jego ramię. - Przy panu wydaje się to takie proste... słyszałam jednak, że kultyści pojawili się też w Zurychu. Ten atak na muzeum... słyszał pan? - Chodzi o tą kradzież? Tak. To niepokojące. - potwierdził bankier, acz nie wydawał się tym specjalnie zaniepokojony. Drzwi się otworzyły odsłaniając przed Carmen salę pełną dzieł sztuki z epoki helleńskiej. - Nie martwiłbym się tym jednak za bardzo. Z pewnością kultyści nie są zainteresowani panią osobiście, lady Stone. - dłoń Archibalda zsunęła się z ramienia agentki najpierw na biodro, a potem na pośladek dziewczyny. A on sam, starał się odwrócić od tego uwagę Brytyjki z pasją opowiadając o pierwszym z eksponatów. Hoplickim hełmie jednego z przybocznych Aleksandra. Carmen nie była jednak miłośniczką historii, więc jej uwaga skupiła się na wyraźnym i władczym dotyku dużej męskiej dłoni masującej jej tyłeczek przez materiał sukienki. Dziewczyna nie przeszkadzała mu w tym, ale i nie zachęcała, drażniąc się z samczym apetytem. Uprzejmie słuchała słów bogacza i w stosownych momentach wydawała achy i ochy, a czasem zmysłowo przejeżdżała palcami czy to po fragmencie zbroi czy starej biżuterii. Przy tej ostatniej zagadnęła. - A czy pan też jakoś angażuje się w wykopaliska, czy tylko jest nabywcą tych cudów przeszłości? - Raczej nabywam na publicznych aukcjach. Grecja i Persja jest pod kontrolą Osmanów i nie dba o archeologię. A Egipt. Sama pani wie. W Egipcie jest moda na starożytne dynastie. Ptolemeusze i hellenizm mało kogo interesują. - wyjaśnił uprzejmie Archibald. - Ooo to aż dziwne, żeśmy sie nigdy nie spotkali. Ja ostatnio byłam w Paryżu, jakiś miesiąc temu. Wystawiono ozdobę, która prawdopodobnie należała do Hekesh, ale niestety... została skradziona. - Carmen westchnęła, falując przy tym biustem. - Nie bywam na aukcjach. Nie mogę osobiście kupować swoich eksponatów, gdyż domy aukcyjne lubią podbijać ceny, gdy widzą zamożne osoby z grubym portfelem wśród kupujących. Dlatego wystawia się zwykle słupy, poprzez których się kupuje. - mruknął Archibald mimowolnie skupiając uwagę na biuście.- A taaak… słyszałem o tym niefortunnym wypadku, acz z trzeciej ręki. Może pani przybliżyć szczegóły. Może jednak bardziej wygodniejszym… miejscu? Jeśli zechce mi pani towarzyszyć do moich prywatnych komnat. - Dobrze, choć najpierw musiałabym wiedzieć co pan słyszał, żeby pana... - pogładziła jego ramię - Nie zanudzać. - To co wszyscy. Zamaskowani złodzieje dokonali brutalnej i bezczelnej kradzieży… w postaci napaści z góry i umknęli z łupem. Zgarnęli jakiś egipski bibelot. Nikt nie wspominał o Hekesh. Żadna gazeta. - streścił jej to co wiedział, mocniej zaciskając dłoń na jędrnym pośladku agentki. Tego już nie mogła ignorować. Jęknęła cichutko i spojrzała mu głęboko w oczy. - Może dlatego, że... niewielu by zrozumiało. - Szepnęła. - Tak… to znaczy…- mężczyzna trochę tracił wątek, bardziej zainteresowany krągłością pod swoimi palcami niż samą Hekesh. Ugniatał pupę drapieżniej prowadząc ją do przeciwległego wyjścia z sali.-... myślę, że bardziej… francuskie gryzipiórki nie odróżniają kolumny jońskiej od doryckiej, a co dopiero legendarne dynastie faraonów. - Mhhmmm... - napięła pośladek pod jego dotykiem, gdy przystanęli przed kolejnymi drzwiami - Zresztą nie tylko oni. Ja z kolei słyszałam, że ten przedmiot w ogóle nie miał trafić na aukcję. Było bowiem cenniejszy niż... dyrektorowi wykopalisk się wydawało. - Pewnie dobrze obejrzałaś ów przedmiot, prawda? - zapytał Archibald pieszcząc pośladek dziewczyny i podążając wraz z nią długim korytarzem. Za nimi zamknęły się drzwi, co świadczyło że ten budynek też ma deus ex machinę. A sam bankier w połowie wędrówki, nagle przyparł Carmen do ściany, całując zachłannie jej policzek i szyję. Przestał dbać o pozory. Jego dłonie sięgnęły obu jej pośladków dociskając jej biodra do własnych. A gdy masował drapieżnie jej pupę, ona czuła wyraźny dowód pożądania. Archibald stracił dla niej głowę… cóż… ciężko go było o to winić. - Ależ... panie Archibaldzie... - próbowała oponować, lecz jej ciało wysyłało zgoła inne sygnały przywierając do mężczyzny. Ponieważ był on leciwy, Carmen starała się powściągać swój temperament, jednak sposób w jaki ją dotykał sugerował, iż wciąż drzemie w nim gwałtowność drapieżnika. - Wybacz… nie mogłem się powstrzymać.- i nie powstrzymywał się wodząc ustami po okrytych materiał piersiach, jego dłonie napinały materiał na jej pośladkach, wyraźnie sugerując chęć jej rozerwania. Po chwili się opanował, przerwał pieszczoty… acz… Carmen wiedziała, że to tylko chwilowe zawieszenie broni. - To co z tym… cennym przedmiotem? Zakładam, że pewnie nadzorowałaś jego sprzedaż, skoro był z waszych wyko… no tak… to mógł z każdych wykopalisk. Więc… jak trafiłaś na tą aukcję. Dziewczyna przez chwilę nic nie mówiła, patrząc mu w oczy wyzywająco i szybko oddychając, jakby sama miała zaraz zaatakować. Zresztą takie były jej chęci po tym, jak rozbudziła ją Andrea. Niestety, musiała skupić się na pracy. - Och, to bardziej skomplikowane. Widzisz... mogę zwracać się bardziej bezpośrednio? - zapytała. - Oczywiście… Carmen.- uśmiechnął się mężczyzna patrząc jej w oczy.- Mam zresztą wrażenie, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Ty i ja. Brytyjka uśmiechnęła się lisio na to wyznanie.
__________________ Konto zawieszone. |
09-02-2018, 08:29 | #115 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Doszli do prywatnych pokoi Archibalda. Trzeba było przyznać, że urządzonych z gustem i szykowanie, acz bez przesadnego rozmachu. Mężczyzna wskazał jej wygodne fotele otaczające niski stolik, po czym ruszył do barku. - Czego się napijesz? - Czegoś lekkiego. jeszcze brakuje, żebym... całkiem straciła kontrolę nad sobą. - Powiedziała z rozbawieniem, dodając - A co do przedmiotu... Cóż, podejrzewałam, że pochodził z naszych wykopalisk. Niestety, profesor i dyrektor nie bardzo się lubili. Nasz szef za to bardzo lubił hazard i ciągle popadał w długi, toteż mimo iż wykopaliska miały sponsora, czasem sprzedawał coś na własną rękę bez jego wiedzy. Zwykle też nie były to szczególnie ważne przedmioty, jednak tutaj... nie od razu się poznaliśmy. - Westchnęła ciężko. - Wypadki się zdarzają.- odparł mężczyzna przynosząc dwa kieliszki z białym winem, siadając na stoliku i podając jej jeden. Patrzył na nią z góry, a to spojrzenie było wyjątkowo łakome. Carmen miała wrażenie, że planuje już jak ją podejść… nie zdając sobie sprawy, że nie musi się aż tak starać. Rozpracowała go już jednak na tyle, by domyślać się, że jest typem zdobywcy, toteż udawała, że nie widzi jego “skradania się”. - A pan kiedy pierwszy raz napotkał informacje o Hekesh? - upiła odrobinę wina - Wybacz... ty. - Hekesh… hmmm… oczywiście przy… badaniu historii Aleksandra i jego podbojów.- popijając wino sam zabrał się za “podbój”. Jego dłoń zaczęła wodzić przez suknię po udzie Carmen, a spojrzenie po całym jej ciele. - A ty… kiedy zrodziła się ta fascynacja? - Och... nie wiem czy mogę powiedzieć... to bardzo osobiste pytanie. - Droczyła się z nim. - Musiałbyś mnie chyba jakoś ośmielić… - Czyżby to było… bardzo intymne doświadczenie? Zdobycie wiedzy o Hekesh. - zaciekawiła go. Zamyślił się i po chwili rzekł.- Mogę coś obiecać w zamian. Widok… jaki niewiele osób fascynujących się antyczną historią miało okazję oglądać. - Mmmm brzmi intrygująco. - Przejechała palcem po zarysie piersi, napinając prowokacynie materiał sukni na nich. - A zdradzisz jakiś szczegół? - Toooo dzieło mistrza, ukryte w mojej sypialni. - wyjaśnił z uśmiechem. - Jedyne w swoim rodzaju. Ostatnie pewnie. - Ojeeeej, no to mnie masz, choć... przyznam, że mi wstyd... - Udała nieśmiałość i uciekła wzrokiem na bok. - Otóż... moje zainteresowanie pobudziła legenda, którą kiedyś usłyszałam w trakcie zwiedzania Kairu. O... cóż, lędźwiach Hekesh zdolnych wydawać na świat demony i inne potwory. - To pewnie cię zainteresuje mój mały skarb.- rzekł z uśmiechem Archibald.- Dotyczy potwora. Wstał i podał jej swą dłoń. Niepewnie, jakby wahając się delikatnie podała mu swoją i wstała z gracją. Ruszyli do kolejnej komnaty, po drodze Archibald zaś mówił. - Zapewne słyszałaś o Fidiaszu. Jednym z najwybitniejszych rzeźbiarzy antycznej Grecji. Każde muzeum chwali się jego dziełami, acz… nie wszystkie są godne publicznych wystaw. Starożytni byli bardziej otwarci na… sztukę. Niektóre dzieła Fidiasza, zwłaszcza te robione dla władcy Elidy… sama zobaczysz. I zobaczyła. Bestię z kamienia. Minotaura, pół człowieka pół byka, przy czym ludzkie były zdecydowanie dolne partie jego ciała… choć byczych rozmiarów. Do tego potwora tuliły się zmysłowo kobiety, nagie oczywiście. To z pewnością była rzeźba poczyniona, dla jakiegoś znudzonego sybaryty. - Och... - dziewczyna aż zatkała dłonią usta z wrażenia. Tak bardzo ta postać przypominała jej widziadła z “sennego pałacu” Aishy. - Takich dzieł raczej nie pokazują w muzeach.- usłyszała za sobą, a potem poczuła dłonie mężczyzny. Jedną wodzącą po jej łonie, drugą ściskającą piersi drapieżnie. Suknia była przeszkodą dla Archibalda, ale nie tłumiła doznań. A Carmen wpatrując się w kamienny pysk, niemal miała wrażenie że marmurowe spojrzenie byka wodzi za nią wzrokiem. Choć… zapewne to tylko złudzenie optyczne i talent rzeźbiarza. - Nie... - przyznała, przeciągając się pod jego dotykiem - Aż strach pomyśleć... co by się wtedy w muzeach działo. - Szepnęła Carmen, czując, że już jest rozpalona. - Protesty obrażonych cnotek, zapewne… - zamruczał Archibald pociągając suknię Brytyjki jedną dłonią, bo drugiej nie miał ochoty odrywać od krągłych piersi kobiety. Carmen czuła, że mężczyzna jest gotów na podbój jej ciała, gdy ocierała się o niego pośladkami. Carmen zapragnęła by ją posiadł jak najszybciej. Nie mogła jednak wyjść z roli. - Archibaldzie... - wymruczała, odwracając głowę, by jej ciepły oddech drażnił jego szyję i ucho. - On... wydaje się, że patrzy... chyba nie chcesz… - Zdecydowanie chcę… - dłoń jego wreszcie wślizgnęła się pod suknię i Carmen poczuła palce mężczyzny wodzące po jej bieliźnie. Nie było w tym dotyku niepewności, Archibald wiedział czego chce i zaczął pieścić jej łono. - Pozbądźmy się ubrań… Carmen.- szeptał całując jej szyję i rozkoszując się miękkością jej ciała pod palcami. Ona zaś jak zahipnotyzowana nie odrywała wzroku od pyska minotaura. - To czyste szaleństwo... - szepnęła, spoglądając na starszego od siebie mężczyznę, lecz posłusznie zaczęła rozpinać sukienkę. Mężczyzna odsunął się odrobinę podziwiając sekrety jakie odsłaniała przed nim, sam też odsłaniając własne. Wyglądało na to, że trzymał się nieźle jak na swoje lata… albo wspomagał mutagenami jak Lizbeth. Nie był jednak zwiotczały, a włosy na jego torsie choć posiwiałe, nadawały mu nieco barbarzyńskiego uroku. Carmen zdjęła suknię, a potem zaczęła pozbywać się bielizny. Gdy zostały jej już tylko majteczki, ściągając je znów popatrzyła w oczy Archibalda. - Skoro to szaleństwo... Bądź dzisiaj moim Alexandrem Zdobywcą, a ja... będę twą królową zakazanych rozkoszy. - Zgoda… moja królowo…- Archibald podszedł do Carmen spoglądając w jej oczy.- ...podbiłem twe ziemie, zdobyłem twój zamek, teraz… i ciebie mam. A zrobiłem to wszystko właśnie dla tej nocy. Jego dłonie pochwyciły za jej piersi ściskając te już nagie owoce pokusy. Usta przylgnęły do jej warg w pocałunku zachłannym i zaborczym. W całej jego postawie, w każdym geście i słowie, była pewność siebie i świadomość władzy jaką miał. Pieszcząc jej krągłości i całując to usta to szyję, napierał na Carmen delikatnie popychając ją w kierunku olbrzymiego królewskiego łoża. A ona pozwalała mu na to. Ba, nie mogła się doczekać. Mimo to w ramach gry szepnęła. - Możesz mnie posiąść, ale nigdy mnie nie złamiesz, nie zmusisz bym błagała o więcej... - droczyłą się z nim, a jej wzrok raz po raz uciekał do potężnej sylwetki nieruchomego minotaura. - Twój ton się zmieni, nim wstanie dzień… królowo. - stanowczo popchnął ją na łóżko. Wdrapał się na nie i pochwyciwszy za włosy Brytyjkę lekko pociągnął zmuszając do napięcia ciała niczym struny. Jego język wodził po jej szyi, ale dla samej agentki ważniejszy był fakt, że sadowiąc się między jej udami posiadł ją gwałtownym ruchem bioder. Jęknęła mimowolnie czując jego obecność. Pustka którą rozpaliły muśnięcia palców Andrei wreszcie wypełniała się twardą obecnością kochanka. - Ooooch! - jęk rozkoszy wyrwał się z jej gardła. Tak bardzo na to czekała, że teraz trudno jej było udawać. Mimo wszystko jednak starała się kontynuować grę. - Nie... to jakieś magiczne sztuczki budzą we mnie ten żar... ja wcale nie chcę... och! - Nikt jeszcze nie oparł się mi moja piękna. Czy to zamek czy kobieta… zawsze… zdobywam. - szeptał Archibald napierając biodrami wodząc ustami po obojczykach Carmen. Był silny, nie tylko przystojny jak na swój wiek. Był na tyle bogaty, by móc być w formie… co robiło wrażenie, zważywszy że mając taką fortunę, nie musiał o siebie dbać by być popularny wśród kobiet. Ale dbał… i Brytyjka to doceniała czując jak jego broda łaskocze jej skórę, pocałunki rozgrzewają ciało, a twardy argument kochanka każdym sztychem burzy jej mury samokontroli. Jej ciało wiło się pod nim rozkoszując tymi pieszczotami… zwłaszcza, że gdy przymykała oczy… łatwo sobie było wyobrazić te minotaura czując włochaty tors ocierający się czasem o jej biust. - Nieee... nie poddam ci się... - jęczała Carmen, gdy jej własna wyobraźnia związała postać minotaura z Aishą. - Nie będę twoją niewolnicą... nigdy. - Jej ciało jednak mówiło co innego. - Słowa… które nic nie znaczą. Pragniesz… swego … zdobywcy.- bankier napierał mocniej i wodził dłońmi po jej ciele. Jej własne ocierało się o niego prowokując go do większego wysiłku, na który najwyraźniej było go stać. Brytyjka prężyła się pod Archibaldem mimowolnie, poddając jego ruchom i narastającej rozkoszy, aż w końcu przez jej ciało przeszło głośne jej jękiem przesilenie. Także i jej kochanek, dotarł na szczyt i położył się obok niej łapiąc oddech. - To było całkiem niespodziewane… - skłamał. - … i bardzo przyjemne doświadczenie moja droga Carmen.- dodał szczerze. Wciąż jeszcze oddychając ciężko, spojrzała na niego. Przez moment poczuła żal, że to nie Orłow jest obok niej, ale szybko przypomniała sobie o misji. Uśmiechnęła się i przeciągnęła leniwie, ocierając o kochanka. - Taaak... coś mnie do ciebie przyciągało cały wieczór... Może to śmieszne, ale Hekesh nas połączyła… - Możliwe… możliwe też że podobne umysły się przyciągają. Mam wrażenie, że łączy nas więcej niż nam się wydaje.- mruknął Archibald przyglądając się kochance.- Mówiłaś, że pracowałaś przy wykopaliskach. Ale co robiłaś od… czasu tej tragedii z profesorem? Czym się teraz zajmujesz? - Prawdę mówiąc... niczym. Starałam się zapomnieć o tragedii, ale... to chyba nie tędy droga. Chciałabym rozwikłać zagadkę ich śmierci. - Wyznała, wtulając się w ciało mężczyzny i muskając wargami jego obojczyk. - A jak w ogóle spotkałaś Andreę… i tak blisko się z nią…- spojrzał na nią z uśmiechem. -... oboje wiemy, jaka jest panna Corsac i co robiłyście razem w łazience. - Och, wybacz, ale z nią... ciężko inaczej pracować. Prawdopodobnie zostanę przez nią zatrudniona do kolejnej ekspedycji, aczkolwiek sama na razie nie znam zbyt wielu szczegółów. - Skłamała, znów dotykając jego ciała wargami. - Ekspedycji?- zdziwił się Archibald sięgając dłonią do jej piersi i delikatnie chwytając palcami ową krągłość, by dotykiem pieścić ten obszar ciała Carmen ze znawstwem płynącym z lat doświadczenia. - Przecież ją interesują koleje i maszyny. Przyszłość. A ty jesteś archeolożką. - Cóż, sama się zdziwiłam... Może chodzi o zbadanie szlaku pod nowe tory? - Podsunęła i wijąc się pod jego dotykiem, dodała - A czemu pytasz? Chciałbyś mnie jeszcze spotkać? - Byłoby absurdem, gdybym nie chciał, prawda?- zapytał retorycznie i przylgnął do niej całując ją, bez przerywania pieszczoty jej biustu swą dłonią. - Mam bowiem wrażenie, że wiele nas łączy… więcej niż mogłoby ci się wydawać.- wyszeptał po pocałunku, patrząc w jej oczy. Carmen wyprężyła grzbiet niczym kotka, po czym przywarła do mężczyzny zmysłowo. Coraz bardziej podejrzewała, że odnalazła tajemniczego AC. - Taaak... - szepnęła mu do ucha - Czuję to. Lecz jak przystało na Matkę Ciemności powinnam zniknąć przed świtem. Mamy więc mało czasu... <przerywnik> To był całkiem przyjemny sposób na zdobywanie wpływów. Poprzez łóżko. Nowy kochanek, choć starszy od niej o dekadę przynajmniej, potrafił jednak uczynić jej poświęcenie przyjemnym. Zwłaszcza wtedy, gdy już nie musiała udawać zawstydzenia i w pełni mogła poddać się swojemu temperamentowi. Świt zbudził agentkę pierwszą. Pozostało się więc jej ubrać iii... Tu miała już dylemat. Wracać do Orłowa, zajrzeć do ambasady, odwiedzić Corsac? To były trzy najbardziej oczywiste działania. Ale pod uwagę można też było wziąć odwiedzenie znajomego maga. Wszak demoniczna Aisha nadal była kłopotem na równi z prawdziwą. Dziewczyna ubrała się jak mogła najciszej, by nie zbudzić Archibalda. Już miała wyjść, gdy po chwili namysłu podeszła do sekretarzyka. Tam zostawiła nazwę swojego hotelu oraz... nożykiem do otwierania listów ścięła niewielki pukiel włosów. Włosy wszak miały wedle starożytnych wierzeń magiczną moc i Carmen podejrzewała, że taki prezent ucieszy bankiera bardziej niż bransoletka czy inna ozdoba. Przy okazji szykując karteczkę miała czas, by się zastanowić co dalej. Najchętniej wróciłaby do Jana Wasilijewicza, lecz zbyt wiele się działo i dziać mogło, aby sobie na to pozwoliła. Postanowiła w pierwszej kolejności udać się do ambasady i z pierwszej ręki dowiedzieć się jak wypadła misja “uciszenia” niewygodnego członka rodziny królewskiej. A i wypadało sprawdzić jak radzi sobie Gabriela po powrocie Joshuy i Liz. Po drodze z sypialni Carmen spojrzała na swoją sylwetkę w pięknej balowej sukni. Wyglądała w niej ślicznie i niewątpliwie spodoba się sir Drake’owi. Zaczerwieniła się na wspomnienie tego jak go pożegnała i uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze. Jej obecnie rozpuszczone włosy zawadiacko kontrastowały z pięknym strojem. Jak się okazało jej obecność w sypialni Archibalda nie była niezauważona. Przy schodach czekał już na nią ochroniarz w stroju lokaja gotów odprowadzić ją do drzwi i zamówionej taksówki. Dobre wychowanie nie mogło zamaskować ostrych rys twarzy nadającej mu fizjonomię bandziora z bocznej uliczki. A jeśli nawet uznać, że nie twarz i muskuły czynią drabem, to wyraźne wybrzuszenie pod marynarką potwierdziły przypuszczenia. Typ nosił dużą spluwę w kaburze. Zimne spojrzenie szarych oczu mówiły Carmen że z taką samą obojętnością niósłby za nią jej walizki, jak i walizkę z jej martwym ciałem do pobliskiego jeziora. Archie z pewnością nie był poczciwym bankierem na jakiego się kreował. Taksówka zawiozła Carmen do znanej jej już posiadłości. Prawie drugiego domu. Wysiadając z niej dostrzegła limuzynę, z której to Lizbeth w służbowym mundurku wyjmowała walizki, ignorując zupełnie fakt, że przy schylaniu się odsłaniała fakt posiadania białych bawełnianych majteczek. Ale Brytyjkę ten fakt nie dziwił… pruderyjność była pojęciem obcym Lizbeth. Kiedy wysiadła z taksówki, zamachała wesoło do służącej, jednak skierowała się do budynku. - Pan zajęty… rozmawia z Eliachem.- rzekła Liz biorąc kilka walizek, których ciężar z pewnością przygniótł by Carmen do ziemi. Dla pokojówki były lekkie jak piórko. - Raczy panienka skorzystać z gościnności i napić się kawy z ciasteczkami? - Jasne. Pewnie zdziwiła was obecność Gabi. Może w czymś pomóc? - zapytała Brytyjka jednak podchodząc do pokojówki. Jej strój jednak nie bardzo nadawał się do jakichkolwiek prac. - Możesz podrapać mnie za uszkiem.- mrukneła zmysłowo Lizbeth uśmiechając się lubieżnie. Po czym dodała ze śmiechem.- Naprawdę. Za lewym. Dłonie mam zajęte, a językiem nie sięgam tak daleko. Na wspomnienie wężowego języka Liz Carmen nieco się speszyła, lecz nie chcąc tego po sobie pokazać, podeszła i delikatnie poczochrała kobietę. - Joshua wyjechał z pokojówką, a wrócił z pieskiem. - Skomentowała żartobliwie. - Z pieskiem? - uśmiechnęła się spoglądając na Brytyjkę i dodając pół żartem pół serio.- Nie drażnij… wyglądasz apetycznie, więc nie kuś mnie do konsumpcji. Z pewnością sir Drake wolałby cię zobaczyć w niepomiętej sukni. - Dobrze. Już dobrze. Z jaszczurką. - Rzekła rozbawiona Carmen i na wszelki wypadek odskoczyła od służącej. - Będę ci chociaż otwierać drzwi. - Naprawdę sądzisz że w tej sukni zdołałabyś mi uciec? Myślisz, że czemu mój uniform taki skąpy poniżej pasa?- zachichotała Lizbeth i skinęła głową na zgodę. Po czym ruszyła za Carmen “marudząc” żartobliwym tonem. - Widzę, że ubrałaś się tak by odwrócić moją uwagę od krzywd jakie mi wyrządziłaś. Najpierw podsunęłaś mi tak… nudnego kochanka, a jak wróciłam to dowiedziałam się, że zatrudniłaś mi konkurencję za moimi plecami. - Ależ... jaką konkurencję? Przecież ty jesteś jedyna... - przypochlebiała się jej Carmen, przepuszczając służącą do budynku - Na naukę ją przysłałam. Niech pozna co to... perfekcja. Choć po prawdzie na myśl o naukach, jakie Gabi mogłaby pobierać u Liz, poczuła znajome łaskotanie w podbrzuszu. To by dopiero było… - Ty mi tu się nie podlizują. Edward okazał się… nudny i bardzo sztywny… nie tam gdzie trzeba. - zachichotała zdradzając sekrety “królewskiej” alkowy. - Może w ramach pocieszenia wezmę sobie ciebie, na kilka godzin?- postraszyła zerkając przez ramią, po czym ruszyła do kuchni. - Oj daj spokój. Myślisz, że ja leżałam do góry brzuchem w tym czasie? Znaczy czasem może leżałam, ale na pewno nie był to odpoczynek. Udało mi się urobić Andreę i Archibalda, więc teraz zasługuję na kawę i ciastko. - Brytyjka jak rozwydrzona pannica pokazała Liz język. - Och tak… jakże to straszne…- zaśmiała się Lizbeth stawiając walizki w kącie kuchni.- Urabianie Andrei… tej dzikiej i namiętnej kotki. Spojrzała na Carmen wystawiając długi wąski język wijący się jak wąż. - Jakże ci współczuję… w końcu korsykańska kotka jest o wiele nudniejsza od angielskiej kłody. - Maruda. - Skwitowała tę wymianę uwag Carmen i rozejrzała się. - A gdzie Gabi? - Gdzieś tam sprząta.- Liz zabrała się za szykowanie herbaty, szybko wchodząc w rolę pokojówki. Wskazała dłonią na stolik i krzesła. - Jeśli się boisz, że mogłabym wykorzystać sytuację, to… i tak cię dopadłabym w każdym miejscu tego domu.- zażartowała i ruszyła do spiżarki pod słoik z ciasteczkami. - Liczę że nas wynagrodzisz jakimś kolejnym podniebnym pokazem. Może w bardziej skąpych ciuszkach?- Podniebny pokaz… te słowa wywołały dreszczyk, ale jakże odmienny. Nie. Zdecydowanie nie chciała teraz korzystać z trapezu. Za wcześnie było. - Pomyślimy. - Odparła zdawkowo Carmen, po czym zapytała - A jak samo zadanie? Żadnych komplikacji czy trudności? - No. Troszkę było. Wokół takiego mężczyzny zawsze kręci się mnóstwo konkurentek. Ale nie miały ze mną szans. - usłyszała ze spiżarki. - Samo podtrucie wyszło gładko. Musiałam się natrudzić nieco, by zmusić jego ciało do wysiłku na tyle dużego, by zawał wywołać. I to dosłownie natrudzić… przywykł on do bycia zadowalanym. - Współczuję. - Powiedziała solidarnie Carmen. - A Joshua nie został rozpoznany? - Został. Ale jest ambasadorem i potomkiem szanowanego rodu. I właścicielem sporej fortuny. Kto pasuje bardziej do kasyn księstwa niż on?- zapytała retorycznie Lizbeth wracając ze słoikiem i wykładając smaczne maślane ciasteczka oblane pachnącą czekoladą na talerzyk. - Czyli udało mu się zapewnić alibi. To dobrze. - Rzekła z uśmiechem Carmen, po czym... zaburczało jej w brzuchu. Wszak jeszcze niczego nie jadła tego dnia. - Oczywiście. Zanim okulał sir Drake wykonywał podobne misje w Złotym Trójkącie. Ja też… zanim zniedołężniałam.- uśmiechnęła się zalewając napar wodą z czajnika. - Potrafimy być skuteczni. Jej wzrok powędrował do Carmen. - Żal mi Joshuy. Będzie znów tylko pożerał cię wzrokiem, zamiast przycisnąć do ściany i całować bez pamięci. - Nie urabiaj mnie. - Prychnęła Brytyjka i dodała. - Mogę już wziąć ciastko? - Niczego nie obiecuję… w kwestii urabiania. - zaśmiała się pokojówka i rzekła uprzejmie.- Po to je wyjęłam. Smacznego. Po czym pilnowała parzącego się naparu. Nie czekając dłużej, Carmen zajęła się pałaszowaniem ciastek. - No i jak poszło to całe miejscowe urabianie? Tej Andrei i tego Archibalda?- zapytała po kilku minutach sama Lizbeth przelewając napar i szykując herbatę dla Carmen.- Tak nudno jak u mnie? Jakoś w to nie wierzę… przynajmniej nie w przypadku tej kobiety. - Taaa, choć dla mnie Andrea jest trochę męcząca. Ale na swój sposób chyba ją polubiłam. Archibald natomiast jeszcze się całkiem przede mną nie odsłonił i gra dżentelmena, widać jednak, że nie jest to typ spróchniałego bogacza. - Podsumowała agentka. - Nie nudzisz się więc madame. - pokojówka usiadła podając Brytyjce herbatę, jej język wysunął się z ust i niczym ogon małpki owinął wokół jednego z ciastek, które Liz umieściła w swoich ustach z szerokim uśmiechem. Przez chwilę chrupała.- Oczywiście ambasador jest będzie więcej niż zachwycony możliwością udzielenia ci pomocy. Ja też… na dłuższą metę machanie zmiotką i polerowanie masztu, może trochę nużyć. - Dziękuję. Obawiam się, że o tę pomoc jeszcze dziś poproszę. Póki co natomiast potrzebny mi azyl dla Gabrieli, która może być poszukiwana przez władzę. - A za co ją ścigają?- zapytała zaciekawiona pokojówka. - Sprawa tego adwokata... zresztą najpierw powinnam porozmawiać z Joshuą. - Bo głupiutka Liz… nie pojmuje zawiłości… - zachichotała ironicznie. - Daj spokój - przerwała jej Carmen - Nie chodzi o to czy pojmiesz, ale o to, że to przed Joshuą odpowiadam. I jeśli on powie żeby nie mówić nikomu... - spojrzała znacząco - Znasz tę robotę. Wiesz jak jest. - Jestem mieczem mego pana. Taką rolę wybrałam. Nikomu nic nie wypaplam.- przypomniała jej Lizbeth i skinęła głową.- Ale rozumiem… Droczę się z tobą.- nachyliła się ku Brytyjce i wystawiła język. Długi wijący się organ przesunął się pieszczotliwie po wargach agentki. Powoli i lubieżnie. Prowokacyjnie… jak to było w naturze Lizbeth. - Ty mnie musisz lubić... - westchnęła ciężko na to Carmen, lecz nie zgorszyła się. Zaczęła się przyzwyczajać do sposobu bycia Liz. - Troszkę. - zaśmiała się cicho pokojówka i dodała.- Ciężko nie lubić kogoś, przed kim się paradowało na golasa. Tylko te wasze podchody… i dyplomacja działa mi na nerwy. Kiedy na coś mam ochotę, na kogoś… to spełniam swoje kaprysy, a nie chodzę dookoła tematu. - Trudno nie zauważyć. - Odpowiedziała Brytyjka, odsuwając się jednak nieznacznie. - Właśnie.- zamruczała cicho Lizbeth chowając swój zwinny języczek, którego dotyk już Carmen miała okazję poznać. Zmieniła temat. - Sekretarz ponoć dał się twojej dziewuszce we znaki. Jego nie zmiękczą krótkie spódniczki i fikuśne majteczki. Armatka mu się unosi tylko na wspomnienie ambasadora.- zażartowała.- No cóż… przynajmniej pozna ciężką dolę pokojówki. - Nie mam nic przeciwko. - Skwitowała to chłodno Carmen, sięgając po kolejne ciastko. - Jeśli chcesz… to mogę użyczyć ci innej kreacji, później… po spotkaniu z sir Drake’m. A jeśli cię ten pomysł krępuje… to mogę być daleko, gdy będziesz się przebierała.- zaoferowała się Lizbeth.- To bardzo piękna suknia, ale zdecydowanie nieodpowiednia na poranne przechadzki. - Nie trzeba. Po prawdzie wracam z przyjęcia, ale po odwiedzeniu was, wybieram się do hotelu trochę odespać. - No tak… miałaś ciężką noc. Ale przynajmniej nie nud…- zażartowała Liz, gdy obie kobiety posłyszały głośne narzekanie. - Lizbeth?! Gdzie jesteś do ciężkiej cho.. choroby?! Nie myśl sobie, że skoro jest druga pokojówka w budynku, to ty możesz się obijać.- krzyczał Eliach. - Chyba już możesz oczarowywać sir Drake’a. - mruknęła zmysłowo Liz. - Tak, słyszę. Dziękuję za ciastka. - Powiedziała Brytyjka i ruszyła w kierunku gabinetu ambasadora. Po drodze wpadła na zaskoczonego jej widokiem Clarke’a. Ten pospiesznie skłonił się i pozdrowił dziewczynę. - Lady Stone, co za miła niespodzianka. - po czym przepraszając ruszył dalej. Zapewne by posprzeczać się z Liz. Carmen zaś stanęła przed drzwiami gabinetu ambasady, a po ich otworzeniu zobaczyła wstającego z trudem Joshuę. Mężczyzna uśmiechnął się mówiąc. - Lady Stone. Co za miły widok. Przyznaję, że nie spodziewałem się pani tak… szybko. - Byłam w okolicy - skłamała, po czym dodała - No i martwiłam się o was. Co nieco już wiem, więc przyjmij moje gratulacje. - Powiedziała wesoło. - To miłe z twojej strony. - uśmiechnął się Joshua wędrując zachwyconym spojrzeniem po Carmen. Jakby była jakimś żywym dziełem sztuki. - Może więc spotkamy się wieczorem, by uczcić ten sukces? Przy kolacji. Moglibyśmy nawet teraz, choć obawiam się że w przeciwieństwie do ciebie, ja nie mam odpowiedniego stroju.- Był bowiem ubrany jak co dzień, nie zaś w pasujący do kreacji Brytyjki frak. - Och, strojem się nie przejmuj, ale po prawdzie muszę trochę odespać. Dobrze więc, umówmy się na wieczór, choć... będę musiała jeszcze odwiedzić Andreę. Udało mi się złapać z nią kontakt. - To wspaniała wiadomość. Czyli twoja misja idzie zgodnie z planem? - zapytał entuzjastycznie mężczyzna. - Tak. Dziękuję, że dałeś mi tę możliwość. - Powiedziała i dodała - Podejrzewam coraz bardziej, że nasz tajemniczy AC to właśnie pan Archibald. - Archibald? Jaki Archibald…- zadumał się ambasador szukając w pamięci.- Aaaa… Carstein, jesteś pewna? Po czym poznałaś że to on? - Byłam u niego na przyjęciu wczoraj. Pewności nie mam, ale sporo wie o Hekesh, choć mówi, że ona go wcale nie interesuje. Na razie to szczegóły, ale trop wydaje się obiecujący. - To z pewnością bogaty mężczyzna. Wpływowy bankier. Osoba o potężnych kontaktach. Ale nigdy nie wydawał mi się specjalnie zainteresowany szukaniem… legend.- ocenił sir Drake.- To typ osoby stojącej twardo na ziemi. - A jednak mocno interesuje się historią. Wiedział, że kult Hekesh podąża za nieśmiertelnością, czy wieczną młodością. Kto wie, może sam jej szuka, skoro młodość to jedyne, czego kupić nie może? - Ma ambicję być Aleksandrem finansowego świata i trzeba przyznać, że jego bogactwo i wpływy mogą mu przypisywać taką pozycję.- zadumał się Joshua.- I nie ma dzieci, które uznawałby za swoje. - Zatem jest podstawa. - Powiedziała Carmen. - Wątła podstawa. Co więc planujesz zrobić z Corsac i Carsteinem? Przyjmuję że nawiązałaś bliskie kontakty z nimi. Ale co dalej? - zapytał Joshua. - Corsac pomoże mi poszukać grobowca. Napaliła się. Archibald... jego jeszcze muszę wybadać, jaki jest w tym jego udział. Jeśli się nie mylę, wkupienie się w jego łaski może umożliwić mi drogę na skróty. - Corsac… igrasz z piranią. Z pewnością sam urok twoich oczu jej do tego nie przekonał. - zamyślił się i nagle zrobił się czerwony na twarzy. Zapewne wyobraził sobie Carmen w objęciach Andrei. Jego oddech zrobił się cięższy, a choć Brytyjka tego zobaczyć nie mogła z miejsca w którym siedziała, to przypuszczała, że masz już stoi wysoko. - Nie mieliśmy o tym mówić wieczorem? - zapytała, czując się trochę nieswojo. - Tak… przepraszam.- rzekł potulnie Joshua i dodał. - Niemniej, uważaj z Corsac… to wyjątkowo drapieżna rybka. O Archibaldzie za dużo powiedzieć nie mogę. Słabo go znam. Podeszła do niego i pogładziła jego policzek. - Wiem, że się o mnie martwisz, ale to moja praca - stąpać po grząskim gruncie. A teraz czas na mnie... o której mamy kolację? - A o której byś chciała? Może o osiemnastej? Wyślę Lizbeth po ciebie.- zaproponował mężczyzna uśmiechając się ciepło.- przytrzymał jej dłoń przy swym policzku spoglądając na nią z zachwytem i lekkim zawstydzeniem. Pogładziła go raz jeszcze potem cofnęła dłoń. - Więc jesteśmy umówieni. - Rzekła i pożegnała się z ambasadorem. - Tak. Lubisz… owoce morza czy… kuchnię indyjską?- zapytał na pożegnanie Joshua nie wstając, gdyż z jego nogą zajmowało to dużo czasu. - Mogą być owoce morza, jeśli nie zbrzydły ci po życiu na statku. - Nie zbrzydły. Za morzem nieco tęsknię.- uśmiechnął się melancholijnie i to było ostatnie co widziała przed zamknięciem drzwi za sobą. Carmen znalazła się na korytarzu i mogła przemyśleć dalsze działania. Znała już na tyle Joshuę, by wiedzieć że jej wielbiciel nieba jej przychyli za jeden uśmiech jej. I że ta kolacja, będzie przypominała randkę… choć oboje wiedzieli, że romansu z tego nie będzie. Joshua się nie łudził w tej kwestii, a sama akrobatka była tego pewna. Niemniej… w tym układzie była jedna nieprzewidywalna niewiadoma. Lizbeth i jej gwałtowne reakcje na erotyczne napięcie w powietrzu. Na wszelki wypadek więc Carmen postanowiła jej teraz nie szukać i szybko umknęła w kierunku drzwi. Miała zamiar wrócić już do hotelu. Udało się. Odetchnęła z ulgą, gdy taksówka zatrzymała się przed jej hotelem. Carmen nie znała limitu możliwości rudowłosej pokojówki, więc nie zdziwiłaby się gdyby ta dotarła do niej już w drodze do hotelu. Niczym szalona kunoichi wdarłaby się do taksówki, którą arystokratka jechała. Niemniej tu na schodach prowadzących do środka lady Stone poczuła się lepiej. Wyminęła gorylego portiera i zamarła czując zimny pot na plecach. No tak… do swojego pokoju najszybciej dostałaby się windą. Schody niby były, ale głównie dla hotelowej obsługi. Nie dla gości. Odetchnęła. Nie mogła poddawać się fobii. Powoli, z miną wojownika stającego przed smokiem podeszła do drzwi windy. Te otworzyły się niczym pokrywa trumny. W środku był już jakiś goryl z walizkami, zapewne mający zanieść je do pokojów na wyższych piętra. Odsunął się robiąc miejsce Carmen, choć nie musiał. Bo miejsca było sporo. Brytyjka jednak, cała zlana potem, przylgnęła do krawędzi kabiny i kurczowo złapała się barierki, która służyła tam raczej za ozdobę niż pełniła jakąkolwiek funkcję. Winda ruszyła wyrywając cichy pisk strachu z ust Carmen, bowiem ta miała wrażenie że liny się urwały i spada w ognistą otchłań. Niemniej nic takiego się nie stało i powoli jechali w górę. - Czy wszystko w porządku.- zapytał goryl z całkowitą obojętnością. Jakby wygłaszał formułkę wyuczoną na pamięć. - Tak. - odparła krótko, choć miała ochotę rzucić się na drzwi i drapać w nie, by ją stąd wypuszczono. Tylko resztki zdrowego rozsądku sprawiały, że trwała w miejscu, dygocząc na całym ciele. Sama jazda trwała pewnie kilka minut, ale ciągnęła się jak wieczność. Carmen była w trumnie... żelaznej trumnie, która wisiała na kilku nitkach nad ognistą przepaścią. Carmen pamiętała ogień, żar, ból… który był wszak tylko sennym koszmarem. Ale tak wyrazistym jak obecne otoczenie. A jeśli… nadal śniła? Jeśli Aisha bawiła się z nią i teraz zerwie pozory rzeczywistości rzucając ją w ogień? W końcu winda się zatrzymała, a drzwi… otworzyły się. Dziewczyna po prostu wybiegła na zewnątrz. Dopiero tam zatrzymała się i obejrzała, dysząc ciężko. Goryl spojrzał na nią z politowaniem, ale niezbyt długo ich spojrzenia się krzyżowały, bo drzwi do windy zaczęły się zamykać. Arystokratka znów poczuła się lepiej. Była wysoko, ale na stabilnym podłożu. Wystarczyło tylko unikać okien. Dała sobie kilka chwil na ogarnięcie się, po czym skierowała się do drzwi apartamentu, który zajmowali z Orłowem.
__________________ Konto zawieszone. |
13-02-2018, 09:04 | #116 | |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ Konto zawieszone. | |
15-02-2018, 08:55 | #117 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ Konto zawieszone. |
16-02-2018, 11:38 | #118 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ Konto zawieszone. |
22-02-2018, 14:54 | #119 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Dotarli do dużego pokoju, na drugim piętrze. Z pięknym łożem z kolumienkami i baldachimem, wygodnym fotelem, dużą szafą i… kajdanami wbudowanymi w ramę łóżka, obszytymi skórą i futerkiem… ale jednak kajdanami. Carmen mogła łatwo się domyślić, jakie to zabawki ukryte są w szafie. I na samą tą myśl zakręciło jej się w głowie. Czy faktycznie była gotowa na coś takiego. Przymknęła na moment oczy, jak przed skokiem, by zebrać w sobie odwagę. - Spocznij na fotelu mój… nasz panie. - mruknęła Chryz po czym dała klapsa w pośladek, który dotąd pieściła.- A ty Victorio na łóżku, zaraz do ciebie dołączę. Dziewczyna raz jeszcze spojrzała badawczo na Orłowa, po czym spełniła polecenie i usiadła na brzegu łóżka w pozie nie wyuzdanej kochanki, a grzecznej pensjonarki ze złączonymi nogami. Tymczasem Chryz zamknęła drzwi i odsłoniła ukryty w ścianie pulpit obok nich. Jednym przyciskiem wyłączyła światło, a drugim zapaliła ozdobne świeczniki. - Lubicie muzykę? - zapytała, a potem nie czekając na odpowiedź przekręciła nieduże pokrętło. Przyciemnioną nieco pomieszczenie zalały dźwięki, nieobyczajnej czarnej muzyki z barów Nowej Anglii. - Tak lepiej.- podeszła do Carmen mijając siedzącego w fotelu Rosjanina, który dzikim spojrzeniem drapieżnika wodził od jednej do drugiej kobiety. Azjatka postawiła stopę obutą w sandałek na obcasie na złączonych nogach Carmen i podciągnęła sukienkę odsłaniając zgrabną nogę, aż do połowy uda. - Bądź tak dobra kochanie i rozepnij mi wiązania bucika.- wymruczała uśmiechając się przyjaźnie do zestresowanej Brytyjki. - Nie martw się… zaczniemy łagodnie. Carmen jednak spojrzała na nią butnie i wskazała dłonią Orłowa. - To jego słucham, a nie ciebie. Chcesz zdjąć buta, to sobie go zdejmij. - warknęła, nie bardzo wiedząc skąd w niej nagle taka agresywność się pojawiła. Chyba jednak nie lubiła, gdy decydowało się za nią, bez zmuszania jej do posłuszeństwa. Chryz była zaskoczona, a także i sam Rosjanin był zdziwiony. Niemniej kurtyzana uśmiechnęła się i zerknęła w kierunku Jana Wasilijewicza. Ten zaś… nie odpowiedział, zapewne zaciekawiony jak ta sytuacja się rozwinie. - No no… pokazałaś pazurki. - oceniła Azjatka i usiadła okrakiem na nogach Carmen. - Lubisz być ujarzmiana, co? Pochwyciła za pukle włosów Brytyjki i szarpnięciem oddchyliła głowę do tyłu kąsając szyję wraz z czułym pocałunkiem. Carmen nie była typem ofiary, toteż teraz potraktowała to jako wyzwanie i... wykorzystując siłę mięśni zrzuciła z siebie Chryz, by to na niej spróbować usiąść. Co jej się łatwo udało. Azjatka wszak nie była Huai czy nawet Yue. Carmen bez problemu powaliła ją na łóżko i okiełznała siadając na zaskoczonej Chryz. Ta jednak nadal walczyła… na swój sposób. Jej dłonie wślizgnęła się pod sukienkę i wodziły drapieżnie po nagiej skórze ud i bioder akrobatki. Ta spojrzała na nią wściekle, ale i z pożądaniem. Poczuła żal, że to nie Huai, z którą faktycznie mogłaby się pobić i zostać zdominowaną, a nie tylko taką udawać. - Co mam jej zrobić? - zapytała, zerkając na Orłowa - A może powinnam się poddać? - Masz mnie rozpalić kochając się z nią…- przypomniał jej “Pierre”.- Masz wzbudzić we mnie pożądanie, sprowokować do przyłączenia się do was. Jak to zrobisz Victorio… zostawiam twojej inicjatywie. - szeptał cicho mężczyzna przyglądając się obu kobietom. Chryz się nie odzywała, ale bynajmniej bierna nie była. Gdy jedna dłoń wodziła po udzie Brytyjki, druga sięgnęła między rozchylone uda agentki i prowokująco wodziła po kwiatuszku kobiecości i wrażliwym punkciku znajdującym się nad nim. - Zdejmij sukienkę…- zasugerowała w końcu.- W końcu chcesz by patrzył. Carmen przyjrzała się jej jeszcze wojowniczo, widząc jednak, że nie sprowokuje kurtyzany, zeszła z niej i zaczęła powoli zdejmować z siebie sukienkę. Wkrótce miała na sobie już tylko pończochy i podwiązki, bo słuchając rady kochanka, nie założyła na tę wycieczkę bielizny. - Twoja kolej. - uśmiechnęła się zmysłowo do Chryz. Ta wstała i powoli zaczęła kręcić biodrami zmysłowo… pokaz zarówno dla Carmen jak i dla mężczyzny. Niemniej wzrok Chryz skupiał się na Brytyjce właśnie. Gorejące spojrzenie mówiące jej, że Azjatka właśnie jej pragnie. Powoli, guzik po guziczku, rozpinała gorset swej sukienki, a potem rozchyliła go i pozwoliła jej zsuwać się swego ciało, niczym wylince z węża. Była szczupła i nie mogła się pochwalić tak pełnymi piersiami jak Brytyjka. Za to urocze majteczki miała w czerwoną koronkę i pończoszki na podwiązkach. Postawiła stopę w sandałku na piersi Brytyjki i popchnęła ją do pozycji leżącej. Ta na moment zaparła się, stawiając opór, lecz przypominając sobie polecenie Jana Wasilijewicza, uległa i położyła się. - Nie jesteś taka posłuszna… jaka byłaś na dole. - zamruczała jej do ucha Chryz po wdrapaniu się na łóżko. Jej usta zaczęły pieścić szyję i obojczyk, a dłoń sięgnęł między uda, do bramy kochanki i palce niczym wytrychy próbowały otworzy jej zmysły na przyjemność. - On… patrzy… widzi co ci robię… twoje nagie ciało ogląda i robi się… twardy.- mruczała Chryz komentując sytuację, by w ten sposób wprawić Brytyjkę w odpowiedni nastrój. - A ty? Jesteś tylko aktorką? - zapytała cicho Carmen, pozwalając jej się pieścić, lecz po prawdzie z dawnej uległości niewiele pozostało - Pokaż mi jaka tam jesteś, jeśli to nie tylko przedstawienie... - zażyczyła sobie. - To trochę przedstawienie… trochę nie. Lubię to co robię, jeśli mam z kim… tak ładnym jak wy. - pocałowała czubek piersi dziewczyny lekko go kąsając. - Jesteś silna… z pewnością nie tylko tańcowałaś na balach. Jeśli mam pokazać trochę siebie, to… musisz mi obiecać uległość. Odrobinę uległości. - wymruczała. Brytyjka zmrużyła oczy. - Niech będzie... czego więc pragniesz? - Pobawić się tobą…- zamruczała i wstała podchodząc do szafy, powoli otworzyła ją i rozejrzała się po znajdujących się tam przedmiotach wybierając berło miłości o czarnej barwie i długości.. przypominając ów ambasadorski maszt. - Usiądź na łóżku, ale zwracając się twarzą do swego pana. Nie chcemy o nim zapomnieć… chcemy patrzeć jak płonie na nasz widok, prawda?- wymruczała sugestywnie kobieta, a berło… zadrżało jej w dłoniach, gdy przestawiła dźwignię u jego podstawy. Na sam widok agentka jęknęła. - Chyba nie planujesz tym... - umilkła, przypominając sobie swoje zobowiązanie. Posłusznie położyła się na łóżku tak, jak kazała jej Chryz i przestraszonym wzrokiem spojrzała na Orłowa. Ten nie odpowiedział nic przyglądając się kochance rozpalonym spojrzeniem. W końcu dał jej wolną rękę. - Tym planuję. Nie martw się. Będziesz miała okazję do zemsty.- Azjatka klęknęła za siedzącą Brytyjką. Jedną dłonią sięgnęła do jej piersi powoli masując krągły skarb, drugą użyła niżej. Twardy drżący przedmiot powoli zanurzał się w delikatnym zakątku akrobatki, wypełniając całej jej ciało drżeniem. - A wiesz… że umiem grać na wiolonczeli? Uczyłam się w domu rodzinnym.- rzekła łobuzerskim tonem Chryz poruszając powoli i stanowczo owym obiektem w intymnym zakątku Brytyjki. Jakby jej ciało było instrumentem kurtyzany. Choć jej ruchy były delikatne i płynne, Carmen wciąż leżała napięta jak struna, czym do metafory instrumentu muzycznego pasowała. - Nie masz czegoś... bardziej ludzkiego? - zapytała, choć po prawdzie dotychczasowe doznania były przyjemne. - Znalazłoby się coś… ale ten… jest bardziej zabawny. - Chryz mruknęła do ucha swej “ofiary” pieszcząc jej ciało powoli i z finezją. Kciukiem masując twardy już sutek piersi, lizała powoli i leniwie szyję Carmen oraz co najważniejsze… sięgała coraz głębiej twardą zabawką, z każdym swym powolnym ruchem dłoni sprawiając, że arystokratka czuła intruza… bardziej. - Poza tym… coś ludzkiego siedzi na fotelu. Ciekawe kiedy nie wytrzyma i się skusi.- szepnęła do uch zniewolonej kobiety, zwracając jej uwagę na kochanka i jego rozpalone pożądaniem spojrzenie wędrujące po jej prężącym się pod wpływem doznań ciele. To zadziałało na Carmen. Przymknęła z przyjemności oczy i zaczęła mruczeć. Nie walczyła już, po prostu poddała się rozkoszy. Palcami jednej ręki wczepiła się przy tym w prześcieradło, podczas gdy drugą dłonią dotykała ciała Chryz. - Patrzy na ciebie… nie odrywa wzroku.- szeptała Azjatka prężąc swe ciało i ocierając się o dłoń Brytyjki, niczym kotka pod pieszczotą swej pani. Językiem wodziła po szyi swej “ofiary” powoli i leniwie sącząc głosem fantazje do jej ucha. - Marzy o tobie… zazdrości mi, że moja dłoń masuje twój jędrny biust. Tak przyjemny…- szeptała ściskając pierś Carmen i poruszając zabawką. Ta wypełniała zmysły arystokratki silnymi doznaniami, wystawiając ciało kobiety na próbę… jak maszt sir Joshuy. Ruch dłoni kobiety był jednak subtelny i powolny… delikatny w porównaniu z tą dziką jazdą bez trzymanki w ambasadzie. Brytyjka odchyliła głowę, aby zobaczyć Orłowa. - To jego wybór... widać nie chce mnie tak mocno... - sama prowokowała teraz kochanka prężąc się pod dotykiem kurtyzany i sycząc, gdy ta wsuwała do jej wnętrza zabawkę. - Widać nie umie docenić…- zachichotała prowokująco Chryz delektując się miękkością pochwyconej dłonią krągłości i powoli napierając dłonią na zabawkę, którą szturmowała bramy Brytyjki. A Orłow… uległ prowokacji. Niecierpliwość był jego słabą stroną. A może sama Carmen nią była? Podszedł do figlujących ze sobą kobiet i odpędził dłoń Chryz od rękojeści wibrującej w ciele arystokratki zabawki. Ujął ją dłonią i przejął kontrolę. Szturmy stały się silniejsze i głębsze. Jan Wasilijewicz w przeciwieństwie do Azjatki, nie był delikatny. Usta mężczyzny przylgnęły do drugiej piersi, liżąc i kąsając skórę. Aż w końcu ssając chciwie jej twardy szczyt. Odpędzona dłoń Chryz zajęła się wrażliwym punkcikiem i stanowczym ruchem palca pieściła go, masując okrężnymi ruchami. Swoimi słowami Carmen została opleciona dwojgiem kochanków stając się ich zabawką i władczynią zarazem. Bo oboje oddawali jej hołd. - Ża...żartowałam... - jęknęła Carmen, z trudem łapiąc teraz powietrze. Wczepiła się palcami w prześcieradło, jakby w ten sposób mogła się ocalić. Dla niej jednak nie było ratunku doszła głośno i gwałtownie. Zdawała sobie sprawę z ich spojrzeń, gdy ekstaza wstrząsnęła jej ciałem. Uśmiechnięte, zadowolone i pełne pożądania. Delektowali się jej drżeniem, smakowali ten widok. Było to wszak ich dziełem. - Teraz za żarty swe zapłacisz Victorio.- Pierre zaczął uwalniać swą męskość z oków spodni, podczas gdy Chryz usunęła zabawkę spomiędzy ud oddychającej ciężko Brytyjki. - Chcesz mojej pomocy przy tym, czy wolisz mieć jego dumę tylko dla siebie?- zapytała cicho sącząc te słowa prosto do ucha. - Co? - Brytyjka była jeszcze półprzytomna - Nie wiem... - szepnęła i spojrzała w oczy kochanka. - Nie... - jęknęła, widząc szaleństwo w jego źrenicach. Chryz więc przesunęła się ku prawej stronie kochanka Carmen i zaczęła leniwymi muśnięciami języka pieścić jego odsłoniętą męskość. Jej dłoń wodziła po udzie mężczyzna i i drapała jego pośladek. Lewą stronę mężczyzny zostawiając arystokratce do zabawy. Brytyjka jednak nie dotykała go. Leżała przed nim wsparta na łokciach, spoglądając mu w oczy z udawaną pokorą. A może nie taką udawaną? Ten żar, który od niego bił zniewalał ją i tylko widok innej kobiety, pieszczącej Rosjanina ją rozpraszał. Było w tym coś brudnego, zakazanego i... podniecającego zarazam. Carmen powoli rozchyliła nogi, jakby tym pragnąc go skusić, by zrezygnował z pieszczot oralnych Chryz. Mężczyzna pochwycił lekko głowę Chryz dociskając jej usta do swej męskości. - Masz mnie tylko bardziej pobudzić, ale nie wolno ci nic więcej.- zażądał od Azjatki. - W nagrodę… usta Victorii będą do twojej dyspozycji. Ja zaś… - tu jego spojrzenie spoczęło na muszelce Brytyjki kuszącej błyszczącymi kropelkami wilgoci niczym perełkami. Jego wzrok mówił Carmen wszystko… że ją posiądzie, brutalnie i bezlitośnie, jak tylko pozbędzie się całego ubrania. Spodnie już opadły na podłogę wraz z bielizną. Orłow pozbywał się teraz marynarki, kamizelki, koszuli… nie odrywając wzroku od Brytyjki, mimo że jego dumę wielbiły usta innej kobiety. To oczekiwanie było nieznośne, a na dodatek widok kurtyzany, która z wyraźną lubością pieściła jej kochanka. Arystokratka poczuła jak temperament w niej zaczyna wrzeć. Wykorzystując gibkość swojego ciała, uniosła w górę nogę, by jeszcze bardziej odsłonić swój kwiat kobiecości, a jakby tego było mało, rozchyliła palcami delikatnie jego płatki, by Rosjanin mógł go sobie obejrzeć. - Czekam zatem... mój panie. - szepnęła zmysłowo. - Odsuń się.- rzekl do Azjatki, co ta posłusznie uczyniła i zerknęła na wygibasy akrobatki z nutką rozbawienia i pożądania rysującą się w jej uśmiechu. Orłow… nie śmiał się. Pochwycił za nogi kochanki, pociągnął ją do siebie po pościeli łóżka i założył jej nóżki na swe ramiona. Posiadł ją tak jak obiecywało jego spojrzenie. Carmen poczuła ten gwałtowny podbój… tę przeszywającą obecność kochanka pozbawioną czułości i delikatności. Teraz była wszak niewolnicą dzikiego drapieżnika. A jej ciało… ofiarą na ułaskawienie jego wściekłości. Kolejne bezlitosne pchnięcia wprawiały jej ciało w ruch, a piersi w gwałtowne falowanie. Krzyknęła boleśnie, choć jej pace wczepiły się w jego ramiona zarazem, prosząc o więcej. Była uzależniona od tej gwałtowności. I choć Rosjanin brał jej ciało w brutalny, pozbawiony czułości sposób, wiedziała, że tym sposobem okazuje jej pasję - pasję, do której tylko ona go doprowadzała. - Taaak... dziękuję... panie... - wyjęczała lubieżnie. Kochali się tak całkowicie zapominając o Chryz. Mężczyzna nachylił się bardziej ku Carmen napierając ciężarem swego ciała, na kochankę i sprawiając tym samym że czuła go głębiej i mocniej. Nie była to szczególnie wygodna dla akrobatki pozycja miłosna, ale wygoda… nie miała tu znaczenia. Nic nie miało poza dzikością kochanka i świadomością kim on jest. Teraz to Carmen była niewolnicą w pełni… niewolnicą własnych żądz, niewolnicą miłości do Orłowa i niewolnicą własnych pragnień. Teraz liczyły się ruchy bioder mężczyzny i przeszywająca ją obecność kochanka w sobie. Teraz liczyło się to, że jej ciało ulegle poddawało się swemu panu, aż do kolejnych krzyków rozkoszy. I świadomości że przyniosła spełnienie swemu władcy. Że jej ciało go zadowoliło, czego ślady czuła w sobie. Odchyliła w tyłu głowę, zupełnie zatracając się w tej chwili, a kiedy fala ekstazy nieco opadła, zamruczała jak zadowolony kociak. Sennym wzrokiem spojrzała na Azjatkę, przypominając sobie o niej. Ta siedziała obok przyglądając się im z czułym uśmiechem. Jej palce wodziły po własnej kobiecości, również błyszczącej w blasku świec. - Czuję się taka niepotrzebna tutaj. - pożaliła się żartobliwie, podczas gdy Orłow zrzucił z ramion nogi Carmen i rozchylił je władczo. Mając tak obnażony intymny zakątek kochanki, zaczął go lizać i pieścić muśnięciami ust. - Miałaś zadanie… zająć wargi Victorii swoim kwiatuszkiem. - przypomniał gniewnie. Brytyjka syknęła, czując jego język na rozpalonej skórze. Po chwili jednak uniosła dłoń i gestem przywołała Chryz. - Postaram się zadośćuczynić to zaniedbanie... - szepnęła, oplatając jednocześnie nogami plecy kochanka, jakby to on wpadł w jej sidła. - Dobrze... - Chryz przybliżyła się i okrakiem uklękła nad głową Brytyjki. Jej kwiat ocierał się o jej usta i twarz zachęcająco. A że kurtyzana nie lubiła być samolubna, to Carmen poczęła jak jej zwinne dłonie zaciskają ją się na jej piersiach wbijając w nie paznokcie, pieszcząc je i miętosząc brutalnie. Chryz pojęła jak ostre lubi figle arystokratka i najwyraźniej nie zamierzała hamować swej drapieżności względem jej ciała. Nawet dla doświadczonej agentki to była karuzela zmysłów. Wpiła się językiem w słodką brzoskwinkę kochanki tak, jak Orłow pieścił jej ciało. Smagała ją językiem, ssała pożądliwie, przygryzając lekko za każdym razem, gdy Chryz obdarzała ją mocniejszymi pieszczotami. Przy tym dziewczyna czuła jak znów zatraca się, odpływa w szaleństwie doznań. Była znów więźniem, znów ofiarą… łakomy język kochanka łagodził otarcia wywołane zabawką i jego własną brutalnością. Palce Chryz wczepione w piersi Carmen i ciche szepty Azjatki w jej rodzimym języku, przywoływały wspomnienie Huai. Może i kurtyzana nie była bladolicą kochanką Carmen… ale w tej chwili jej pieszczoty były brutalne i władcze… a mając twarz zasłoniętą spragnioną pieszczot kobiecością kochanki Brytyjce łatwo było zapomnieć się w tej iluzji. Tym bardziej, że oboje doprowadzali ją do kolejnej eksplozji zmysłów. Choć ona tu była niewolnicą, to czuła się w tej chwili jak władczyni. Gdy spazm rozkoszy targnął jej ciałem, wygięła się w łuk, dociskając ustami do łona kochanki, prawie zapominając o oddychaniu i całym świecie. A kolejna godzina nie pozwalała wyrwać się z tej rozkosznej iluzji świata zredukowanego do tej sypialni, podczas której była zabawką swego kochanka i wielbioną władczynią zarazem. Carmen obudziła się z obróżką nadal na szyi. Naga… i rozleniwiona. Bo zabawy nie skończyły się wraz z powrotem do hotelu. Orłow wszak chciał w pełni wykorzystać sytuację, sprawdzając wytrzymałość każdego meble od drzwi wejściowych do łóżka. Carmen obudziła się z obróżką obok kochanka, który spał jeszcze. Wiedziała, że powinna ją zdjąć zanim Jan Wasilijewicz się obudzi. Bo w innym przypadku on wykorzysta ten fakt, a choć arystokratka mogła nie mieć nic przeciwko temu, to wszak miała dużo do zrobienia tego dnia. Póki co jednak była zdolna tylko do tego, by odpiąć obrożę i położyć ją na stoliku nocnym. Z trudem uniosła też głowę, by spojrzeć na zegar i ocenić ile czasu zostało jej do umówionego śniadania z Dianą. Zegar wskazywał pół godziny. Nie za dużo. Nie za mało. Nie było jednak czasu na słodkie lenistwo. Carmen z trudem, powoli, zsunęła się z łóżka, starając się nie obudzić bestii, która spała obok. Udało się to jej… wydawało się, że wczorajsza noc była dla niego równie wyczerpująca jak dla niej. Tyle że on nie musiał wstać tak wcześnie jak ona. Westchnęła ciężko, po czym zgarnęła parę rzeczy i uciekła z nimi do łazienki by się ogarnąć. Tym razem postawiła na dopasowany, kobiecy garnitur, chcąc sprawdzić, czy Diana przypadkiem nie ma słabości do takiego rodzaju ubioru. Gdy kończyła przygotowania, posłyszała odgłosy dochodzące z sypialni. Orłow się przebudził i pewnie wstawał. W sam raz, by dać jej buzi na pożegnanie. Jak na lokaja… mężczyzna nie sprawdzał się za dobrze. Cóż… przynajmniej w łóżku nadrabiał za niedociągnięcia w sprzątaniu pokoi i sypialni. Carmen narzuciłą marynarkę i wyszła do niego. - Idę się spotkać z Dianą i Andreą, śpiochu. - Powiedziała, wchodząc do sypialni, by jeszcze raz spojrzeć na kochanka. - Nie wiem jak Diana… ale Andrea…- mężczyzna spojrzał łakomie na kochankę. - Może cię porwać na chwilę. - Może, dlatego postaraj się dzisiaj zrobić coś produktywnego... a nie tylko wyglądać. - Powiedziała, z uśmiechem przyglądając się jego nagiemu ciału. - Jak ci się podobało wczoraj? - zapytała nieco ciszej. - Zaplanowałem tą zabawę, więc oczywiście że mi się podobało. - mężczyzna ruszył w kierunku kochanki, powoli… tak że mogła go zobaczyć w całej nagiej okazałości i… stwierdzić że budzi jego rosnący apetyt, nawet teraz… ubrana i po nocy pełnej intensywnych igraszek. - Lepiej ty mi powiedz, czy tobie się podobało. - rzekł kładąc dłonie na jej piersiach pod pozorem poprawiania garnituru. Carmen odruchowo wstrzymała powietrze. Dopiero po chwili je wypuściła, patrząc Janowi Wasilijewiczowi w oczy. - Podobało. Musiałam się wkręcić, bo kobieca miękkość chyba nie jest w moim stylu, ale... Chryz była zdolna. No i to jak się tobą zajmowała... byłam zazdrosna, ale w taki inny sposób... bardziej chciałam jej pokazać, że jesteś mój niż cię zabrać. - Wyznała nieco zawstydzona. - W takim razie… przy następnej okazji, może ty zaplanujesz nam wieczór? Tak jak będziesz miała ochotę. Możemy być sami, możemy w towarzystwie. Co tylko… zapragniesz.- mruczał nachylając się ku niej i wodząc ustami po jej szyi. I kłując ją kilkudniowym zarostem. Orłow bowiem nie lubił być goły na twarzy. I tylko zmuszony zadaniem stojącym przed nim całkowicie usuwał zarost. Zamruczała, ale po chwili cofnęła się, by nie pozwolić rozwinąć się pieszczotom. - Pomyślę, choć ja nie znam takich miejsc... - Powiedziała, kierując się do drzwi. - Nie mówię o miejscach… choć przypuszczam że Andrea mogłaby ci dać parę sugestii.- rzekł na pożegnanie. Przewróciła tylko oczami w ramach odpowiedzi i posłała mu buziaka na odległość. Potem wyszła, kierując się do pokoju Diany. - Już idę. Chwileczkę.- usłyszała w odpowiedzi. Diana otwarła ubrana czarno, ale bynajmniej nie skromnie, szczególnie dekolt przyciągał uwagę. Głowę Diany zdobił nieduży czarny kapelusik ozdobiony czarny bażancim piórem. Spojrzała zaskoczonym spojrzeniem na Carmen, przez chwilę wodziła wzrokiem. - No tak… Andrea.- uśmiechnęła się kuszona do spoglądania na zapięcia marynarki, bo te były bramami broniącymi krągłości Brytyjki okryte czarną koronką przed wzrokiem skruszonych nimi osób. - No wiesz... a może to dla ciebie? - Carmen udała oburzenie, po czym roześmiała się, jakby w ogóle nie brała pod uwagę, że kuszenie Diany mogłoby jej się udać. - Dobra, dobra, wiem, że to na nic. Idziemy? - Na nic. Na nic.- potwierdziła szybko Diana, jakby chciała natychmiast zamknąć ten temat. Podała ramię Brytyjce.- Chodźmy. Do windy czy na schody? Schody kusiły. Nie tylko dlatego że nie wywoływały lęku, ale też pozwalały na dłuższą rozmowę. Ale może jednak winda? Gdzie mogłaby wytłumaczyć tulenie się do Diany lękiem wysokości? O ile samotnie Carmen nie miałaby dla siebie litości, walcząc ze strachem, o tyle teraz nie chciała robić złego wrażenia. - Może zejdziemy schodami? Muszę się trochę poruszać, wciąż jestem zaspana. - Wyznała. - Chyba, że to problem, to mogę sama iść i spotkamy się na dole. - Dodała niezależnym tonem. - Możemy przejść po schodach.- zgodziła się z uśmiechem panna Staerke i ruszyły w ich kierunku. - Warto mieć tak wymagającego służącego? Może lepiej pomyśleć nad mniej wymagającym… dodatkiem do nocnego relaksu. Carmen spojrzała na nią pytająco. - Wymagającego? - zdziwiła się, po czym zawstydzona dodała pytanie - Było nas słychać? Wybacz... jakoś tak wczoraj... byłam nabuzowana. Aj, głupio mi teraz. - przyłożyła dłonie do policzków. - Wróciliście późno… i słychać było twoje jęki i krzyki na korytarzu.- przypomniała jej Diana, tę chwilę namiętności, gdy oddawała się Orłowi na środku hotelowego korytarza nie dbając o to czy ktoś ich przyłapie. Hilda nawet nie próbowała ich powstrzymywać uznając, że im szybciej skończą tym lepiej. Dziewczyna odwróciła wzrok. - Przepraszam... - w sumie nie musiała udawać zmieszania. Faktem było, że w tamtej chwili nie myślała o Dianie. - Nie mnie powinnaś przepraszać. Mnie tam nie przeszkadza… - Diana uśmiechnęła się ciepło i wzruszyła ramionami. - Jestem dużą dziewczynką i nie dziewicą. Miałam swoje przygody. - To dobrze... - Carmen jednak wciąż szła z pochyloną głową, odgrywając zamyśloną scenkę i podchodząc kobietę - Wiesz, bo tak podkreślałaś, że ani ja, ani Jan cię nie interesujemy, że myślałam, iż coś jest na rzeczy... No ale tak, strasznie widać jestem zarozumiała nie myśląc, że po prostu mogę nie być w twoim typie… - Jesteś bardzo piękną kobietą. - rzekła nieco zmysłowym tonem Diana zerkając na dekolt kuszący skarbami ukrytymi pod koronką. - Ale ja tu nie jestem dla romansów. I nie ma znaczenia, czy jesteś w moim typie, czy nie. - dodała pospiesznie i dość niejednoznacznie. - Bo nie zamierzam wpuścić cię do mojego łóżka. Carmen spojrzała na nią i westchnęła. - Zatem... znów korytarz. - powiedziała, po czym roześmiała się perliście z własnego żartu. - Nie możesz aż tak znowu narzekać. To nie twoje łóżko jest zimne w nocy.- zażartowała w odpowiedzi Diana i znów jej wzrok na chwilę umknął na dekolt Brytyjki. Na moment jedynie, który jednak Carmen zauważyła i dawało to jej nadzieje na sukces. - Oj... przepraszam. - Odparła, karnie, ale gdy schodziły już ze schodów, zapytała - Z Andreą... też nie spałaś? Rumieńce pojawiły się na obliczu Diany. Oddech jej przyspieszył, co z kolei sprawiło że wzrok Carmen został przykuty do piersi kobiety. Jednego z atutów jej urody. - Miałam przelotny intensywny romans z nią. Andrea… wiesz jaka jest. - rzekła siląc się na obojętny ton. - Te relacje to jednak śpiewka przeszłości. - Rozumiem. - Powiedziała Carmen i wielkodusznie nie drążyła tematu. Udały się do hotelowej restauracji. Tam Diana zamówiła im steki po wiedeńsku i zaczęła nabijać fajkę. - Z wyprawą na Czarny Ląd wiążą się różne kłopoty. Tamtejsze plemiona są nie tylko dzikie, ale niekiedy… tak dalekie od człowieczeństwa jak to tylko możliwe. Ciężko wynająć na miejscu tragarzy i mieć pewność że nie uciekną przy pierwszej okazji. Lojalność nie jest cechą tamtejszych plemion. No i różne zagrożenia… jak choćby owe lwy o których ci mówiłam. - zaczęła mówić, zakładając nogę na nogę. - Musimy też założyć pojawienie się mumii. - odpowiedziała Carmen, przyjmując raczej neutralną postawę i zajadając śniadanie. - Z mojego doświadczenia wynika, że w starciu z nimi skuteczny jest ogień, jednak... słucham twoich propozycji jak to ogarnąć. - Ogień oznacza dodatkowy ciężar. Paliwo i miotacze ognia. Może nawet przydałaby się parowe zbroje wspomagane lub parowe zbroje bojowe. Te są oczywiście nie zdobycia, ze względu na prawo międzynarodowe…- zadumała się Diana. I miała rację. O ile pancerze wspomagane trafiały czasem do rąk poszczególnych bogatych arystokratów lub międzynarodowych firm, o tyle zbroje bojowe były uznawane za broń strategiczną i przez to, niedostępną dla cywili. Przynajmniej nie legalnie. I Diana pewnie miała tego świadomość, gdy spytała. - Siedziałaś kiedyś w takiej? Carmen spojrzała na nią zdziwiona, a w kąciku jej ust zaczaił się kawałek pieczywa. - Nie... skąd? Takie cuda są mi obce. - powiedziała, częściowo kłamiąc, bo choć faktycznie nie sterowała takim pancerzem, to miała okazję widzieć je w akcji. - Szkoda.. to bardzo podniecające, trzymać w dłoni klucz do takiej potęgi i jednym ruchem dłoni zmuszać innych do jęków. - rzekła w odpowiedzi uśmiechając się dwuznacznie.- Jesteś pewna, że nie miałaś takich doświadczeń? - Pytasz o zmuszanie do jęków? - parsknęła Carmen, po czym dodała nie czekając na odpowiedź - Lubię stawiać opór, choć zwykle to ja jestem ciemiężona… - Hmm…- zamyślona Diana zerknęła znów na dekolt arystokratki. Jej wzrok świadczył o tym, że jej myśli nie były za bardzo przyzwoite. - Wracając do wyprawy. Kolejnym problemem, po tragarzach, uzbrojeniu będą przewodnicy. Na tych niespecjalnie możemy liczyć na obszarze Czarnego Lądu. A ciężko nawigować według gwiazd, gdy te całkowicie są ukryte przez baldachim z koron drzew. Nie wspominając o tym, że nie mamy map tamtych terenów.- westchnęła Diana wracając do przyziemnych spraw związanych z wyprawą. - Cóż, będziemy mieć mój statek. Skylord nie dotrze wszędzie, ale może być też naszym znakiem na niebie, gdy zejdziemy na ląd. - Intrygujące. Opowiedz jaki to sterowiec, ten Skylord?- zapytała Diana wyraźnie zaciekawiona słowami agentki. - To prototyp... najlepiej będzie jak sama go zobaczysz. Musimy jednak obchodzić się z nim delikatnie, należy do mojej... przyjaciółki. - Powiedziała Carmen i pomyślała o Królowej Brytyjskiej. - Umiesz nawiązywać przydatne przyjaźnie. - mruknęła wesoło Diana splatając dłonie, tak by oprzeć je na podbródku. - Andrea też bywa przyjacielska. Nie przejmuj się jednak moją obecnością podczas tego spotkania. Nie jestem zazdrosna o nią. Carmen przyjrzała jej się. - Wiesz, ja... szanuję twoje podejście i nie zamierzam, no wiesz... naprzykrzać ci się, choć też uważam, ze jesteś bardzo piękna, ale... co jeśli Andrea... no... będzie chciała trójkąta? - zapytała, udając skrępowanie. - To możliwe. - zamyśliła się Diana rumieniąc się i odwracając wzrok. - I to będzie problem dla mnie. Ciężko mi jej czegokolwiek odmówić. - Trochę jej zazdroszczę tego magnetyzmu. - Rzekła Carmen skromnie, po czym niespiesznie podniosła się i przeciągnęła. - Musimy się chyba zbierać. Może... Andrea też miała ciekawą noc i jakoś nam się upiecze. - Dodała. - Nam może… ale tobie… wątpię by się upiekło.- odparła z uśmiechem na twarzy Diana wędrując spojrzeniem po agentce.- Ty po prostu kusisz do spróbowania twoich… usteczek, tak… ust. Brytyjka roześmiała się. - Daj spokój. Dobrze wiem, że moim atutem nie jest uroda, a wygimnastykowane ciało i to, co potrafię zrobić dzięki swojej giętkości... - dodała, udając nieświadomą tego, że właśnie kusi kobietę. - Idziemy? - Idziemy.- wstała ocierając usta chusteczką po posiłku. I zapytała z pozorną obojętnością. - A co takiego potrafisz dzięki swojej giętkości? - A co byś chciała? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Carmen, uśmiechając się przy tym z rozbawieniem. - Jaaa?! Nic. Nic.- odparła szybko i pospiesznie Diana. Zbyt nerwowo, by wierzyć jej słowom. Carmen postanowiła więc zostawić ją z tym uczuciem niedosytu i skierowała się ku wyjściu. Nieco później razem wsiadły razem do taksówki i ruszyły na spotkanie z Andreą. Corsac wybrała oczywiście najdroższą restaurację w ekskluzywnej dzielnicy Zurychu. Kobieta z pewnością dobrała strój pod tą rozmowę. I sądzac po sukni, spodziewała się kameralnych pogaduszek. Tym bardziej więc zdziwiona była i zaskoczona pojawianiem się także Diany na owym posiłku. - Sama kazałaś mi ją o wszystkim informować. - Powiedziała rozbawiona jej miną Carmen i podeszła, by przytulić kobietę. - Tak. Ale nie spodziewałam się…- machnęła ręką z rezygnacją i dodała. - Siadajcie, zamawiajcie. Ja stawiam.- potem spojrzała na Carmen dodając.- Wyglądasz zjawiskowo i drapieżnie zarazem. - Zdarza mi się. - Brytyjka posłała jej szelmowski uśmiech - Uznałam, że lepiej będzie, gdy Diana powiadomi cię czego będziemy potrzebować w Afryce. Niedługo wszak wylatujemy... może nawet jutro, choć nie od razu poszukiwać grobowca. Muszę załatwić parę swoich spraw. - Z tego co wiem, w ogóle nie wiesz gdzie to jest. Dopóki nie będziemy mieli dokładnych informacji, o żadnej wyprawie do Afryki nie ma mowy. Czarny Ląd to zbyt rozległy i mało zbadany obszar, by można tam było wyruszać na oślep.- stwierdził krótko Andrea jasno określając sytuację. - Więc… jak ci poszło z Archibaldem. Uzyskałaś coś interesującego?- zapytała po chwili, podczas gdy Diana siedząc niczym trusia zamówiła dla siebie jajka po wiedeńsku. - Tylko utwierdziłam się w podejrzeniach, że on coś wie, jednak dopiero zdobywam jego zaufanie. - Westchnęła i zamówiła to samo co Diana oraz czarną kawę. - Więc porozmawiamy o wyprawie, jak zdobędziesz od niego coś więcej niż zaufanie.- stwierdziła spokojnym tonem Andrea, jednocześnie z obojętną miną sięgając między nogi Carmen i sprawnie rozpinając zapięcie jej spodni. - Ale... - dziewczyna spojrzała zdziwiona na Korsykankę - Nawet nie dasz mi zjeść? - Czy ja bronię ci jeść?- zapytała cicho Andrea nachylając się ku niej, palce wślizgnęły się pod materiał spodni. - Konsumuj… ile chcesz. Ja ci tylko uatrakcyjnię posiłek.- mruknęła cicho. Diana zajęta swoim, tylko od czasu zerkała na obie pracodawczynie. Carmen przyjrzała się Corsac. - Jesteś nie w humorze? Myślałam, że się ucieszysz jak przywiodę ci jeszcze jedną ofiarę. - Rzekła z rozbawieniem. - Ależ jestem w humorze…- zamruczała Andrea nachylając się i delikatnie wodząc czubkiem języka po płatku usznym Brytyjki. - Ale nie dam wodzić się za nosek. Wyprawa do Afryki kosztuje sporo… zbyt wiele, by udawać się tam oślep w nadziei, że traficie na skarb. - Czyli jeśli teraz nic nie ugram z Archibaldem, najpewniej będę musiała wrócić tu i wciąż służyć ci za zabaweczkę. Cóż za straszny loooosss... - dziewczyna zamruczała i przeciągnęła się, zerkając na Dianę, która udawała że niczego nie widzi. Lekki rumieniec na twarzy zdradzał jednak fakt, że ani słowa ani działania nie pozostawiały jej obojętną. - Przerażający…- jej palce wsunęły się głębiej niczym złodziej. I tak jak złodziej używa wytrychów, tak Corsac sięgnęła palcami do bramy Carmen by ich ruchem wywoływać kolejne doznania. - Archibald może okazać się strzałem na oślep. Zorganizuję przyjęcie dla śmietanki uniwersyteckiej i osób zainteresowanych archeologią, byś mogła poszukać odpowiednich źródeł. Ale to.. dopiero po moim powrocie z Singapuru.- wyjaśniła Andrea z obojętną miną, acz tylko na pokaz. Ruchy jej palców w intymnym zakątku, mówiły o wzroście jej pożądania. Carmen odruchowo złapała się poręczy fotela i spojrzała z wyrzutem na Korsykankę. Ta się tylko uśmiechnęła drapieżnie, ale złagodziła pieszczotę, do powolnych i leniwych ruchów palcami. - Powinnyście pomyśleć nad tym, gdzie jeszcze szukać informacji… nie można tylko opierać się na Archibaldzie.- stwierdziła władczym tonem. - Archeologia to nie moja działka. Nie wiem gdzie szukać.- rzekła w odpowiedzi Diana. - To spotkanie... to dobry pomysł... myślałam też o wpisach... em... z domu aukcyjnego w Paryżu. Zanim przedmiot został skradziony czy wystawiony, powinien być tam przez kogoś skatalogowany, a to ponoć była mapa do grobowca... lub jej część. - Carmen mówiła z wyraźnym trudem, wijąc się coraz bardziej. - Tooo dobry pomysł. Niestety… zdobyć takich informacji nie da się legalnymi środkami. - mruczała zmysłowo Andrea spoglądając to na udającą obojętność Dianę, to na pieszczoną Carmen. - Potrafiłbyście zdobyć te informacje same?- zapytała, wodząc palcami po rozpalonym pożądaniem kwiatuszku arystokratki. - Och, chcesz sprowadzić mnie na złą drogę? - zapytała zmysłowym szeptem Carmen i spojrzała na Dianę - Też nie mogę mówić... za koleżankę. Andrea uśmiechnęła się łobuzersko dodając. - Oczywiście że chcę cię sprowadzić na złą drogę… a bardziej na drogę do mojej sypialni. Po czym spojrzała na udającą obojętność Dianę. - Nie nadaję się do subtelnych zadań. Moje podejście jest w takich sprawach zbyt… wybuchowe.- rzekła Diana krótko. - Ja za to znam kogoś, kto... mógłby się nadawać... jeny, tylko jak ja mam się teraz skupić. - Brytyjka spojrzała rozognionym wzrokiem na Andreę. - Powinnyśmy więc przypudrować noski, nieprawdaż? - zasugerowała Corsac z lubieżnym uśmiechem. Carmen pokręciła głową z rozbawieniem i spojrzał na Dianę. - Idziesz z nami? -Nie. Myślę że wystarczy jak same sobie przypudrujecie noski.- stwierdziła z ironicznym uśmiechem panna Staerke. - Nie ma co robić tłoku. Palce Andrei opuściły rozgrzany pieszczotą zakątek Brytyjki, a sama Korsykanka zaczęła oblizywać jeden po drugim. - Słusznie. Nie ma co robić zamieszania. Wystarczy jak nasza parka pójdzie.
__________________ Konto zawieszone. Ostatnio edytowane przez Mira : 22-02-2018 o 18:25. |
26-02-2018, 09:40 | #120 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ Konto zawieszone. |