Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2018, 18:53   #111
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Naprawdę? Chce ci się słuchać rymów? - Orłow puścił jej nogi, odsunął się i usiadł na brzegu łóżka. Nie patrzył na dziewczynę, mówiąc powoli:
- Posłuchaj... Gdy los nam porzucić pozwoli,
Ten świat, gdzie tak duszą stygniemy powoli,
Być może, w krainie, gdzie kłamstwo nie znane,
Ty będziesz aniołem, ja będę szatanem!...
Carmen przyglądała się chwilę mężczyźnie. Lubił poezję, czuła to. Nie każdą, ale miał słabość do rymów, do melodyjności słów. Patrząc i słuchając jego głosu, usiadła na łóżku. Powoli zdjęła z siebie koszulę nocną, a gdy była naga, rozłożyła przed kochankiem nogi, bezwstydnie prezentując swoją wilgotną z pożądania kobiecość.
- Przysięgnij, żę raju szczęśliwość porzucisz
I że do dawnego kochanka powrócisz!
Wygnaniec, skazany przez los na zatratę,
Niech będzie ci rajem, a ty mi - wszechświatem!- nie był to szczyt deklamacji. Słowa wyrzucone były szybko i gwałtownie, jak z karabinu. Po nich odwrócił się i zobaczył ją. Przyglądał się w milczeniu i zachwycie. Wzrok pieścił jej ciało przesuwając się po całej akrobatce.
- Podobało mi się... - szepnęła zmysłowo i przywołała go gestem wskazującego palca - Chcesz zobaczyć jak bardzo?
- Tak… bardzo. - trudno powiedzieć było czy to była odpowiedź na jej pytanie, czy ocena widoku jaki przed ni prezentowała. Pożerał ją spojrzeniem wodząc wzrokiem za palcem arystokratki jak za zegarkiem hipnotyzera.
- Może masz dla mnie jeszcze jakiś wiersz? - zapytała.
- Wiersz? Nic odpowiedniego.- uśmiechnął się ironicznie Orłow. - Ich autor został skazany na wywózkę. Nie bez powodu. Żaden nie pasuje do ciebie. Chyba że…-
Z trudem sama już opanowywała zniecierpliwienie. Kochanek droczył się z nią tak, jak ona z nim. Wciąż jednak grała swoją rolę uwodzicielskiej nimfy.
- Taak? - zapytała, by zachęcić go do kontynuowania.
Zamknął oczy i zaczął szeptać.
- Ona urody... majestatem
Młodzieńców nie przynęca śmiałych
I nie prowadza swoim śladem… śladem…- szeptał próbując sobie przypomnieć co dalej.
- Tłumu wzdychaczy oniemiałych.
W jej kształtach nie ma nic z bogini,
Jej pierś nie wznosi się jak…. jak… jak... fala,
Nikt jej świętością swą nie czyni
I nie upada na twarz z… d… d...dala.
Ale we wszystkich jej spojrzeniach...
To było coś nowego dla nich oboje. Carmen patrzyła z uwaga na kochanka, lecz w połowie wiersza nie wytrzymała i mimo że miał zamknięte oczy, chwyciła dłonią jego dłoń i przyciągnęła do siebie, by Rosjanin klęknął między jej nogami, by poprowadzić go do swego ciała.
- W uśmiechu, w ry... ry... rysach, w każdym geeeeście
Tyle jest życia i natchnienia, natchnienia, natchnienia
I tyle wdzięku w nich się mieści, tak mieści - coraz trudniej mu było skupić się na wierszu, gdy czuł pod palcami jej rozgrzane i niecierpliwe ciało. Brytyjka czubkami palców przejechała po jego ciele od ramion aż po uda, by wrócić nieco wyżej i chwycić jego męskość. Orłow poczuł, jak kochanka poprawia się na posłaniu, by potem czubek jego gorącego pala otarł się o wejście do jej groty rozkoszy.
- Chodź do mnie... - szepnęła słodko, zachęcając go, by wykonał ten jeden ruch bioder i znalazł się w jej wnętrzu.
Otworzył oczy, przylgnął zachłannie ustami do jej warg, całując zachłannie usta i dusząc jęk, gdy wykonał jej polecenie gwałtownie i energicznie. Bestia prawdziwa.
To co poczuła między udami, było tak wyraźne, że mogłaby ulepić dokładną kopię w glinie. I tak intensywnych doznań dostarczało, że jej ciało mimowolnie ocierać się zaczęło o kochanka, domagając się więcej i więcej.
Tracąc oddech, nie przestawała poruszać bioderkami i całować kochanka, odszukując języczkiem jego języka i splatając je ze sobą w dzikim tańcu rozkoszy. Nie przeciągała zabawy, nie kontrolowała tempa, zbyt będąc pochłoniętą zwierzęcym pragnieniem bycia z tym oto mężczyzną.
Mocniej, szybciej, głośniej. Łóżko skrzypiało w proteście, a Rosjanin dociskał jej ciało do niego samolubnie dążąc do gwałtownego spełnienia. Nie hamowali swych pragnień wtuleni w siebie i całkowicie zatraceni w pożądaniu, aż do głośnego finału. Nie było żadnych wymyślnych figur, żadnych wyuzdanych fantazji,ot… zwykłe zbliżenie dwojga ludzi. Ale jakże satysfakcjonujące na końcu.
Dysząc ciężko Carmen przytuliła się do przygniatającej ją kochanka i otoczyła jego biodra nogą, dając mu do zrozumienia, że nie chce, by z niej wychodził.
- Nie dokończyłeś... - szepnęła wtulona twarzą w jego szyję.
- Nie… nie dokończyłem.- potwierdził jej słowa przytulony do jej ciała i spojrzał przez okno. - Ranek się budzi. Będę musiał sprawdzić, ten cały bałagan z martwym Hercelem. Może uda mi się dowiedzieć na komisariacie co się tam stało.
Westchnęła.
- Taak, muszę to niestety zwalić na ciebie. Jednak dobrze zobaczyć czego chce Huai. - Powiedziała Carmen, po czym mocniej przycisnęła kochanka do siebie udem - Ale nie puszczę cię, póki nie skończysz.
- A jeśli podoba mi się, tu gdzie jestem?- pocałował usta kochanki, potem szyję i obojczyk. - Co zrobimy z Gabi? Będziemy ją trzymać w ambasadzie aż do opuszczenia Szwajcarii?
- A masz inny pomysł? - zapytała, nie bardzo chcąc się teraz z nim rozstać.
- Szczerze powiedziawszy nie. Jeśli nie narobi kłopotów w ambasadzie, to pewnie obecnie najbezpieczniejsze miejsce. Przynajmniej do czasu, aż ustalimy co wie szwajcarska policja.- ocenił mężczyzna nadal tuląc Carmen do siebie. - No i będziemy mieli trochę czasu, na zapoznanie się z nową członkinią naszego zespołu, bez niewygodnych pytań Gabi.
- No właśnie... łatwiej też potem będzie je poznac, skoro Gabriela wyskoczy trochę z obiegu. Poza tym sam widzisz, że do pracy w terenie średnio się nadaje, a biurową może wykonywać pod okiem ambasadora. Może nawet zyska na skuteczności, jeśli Joshua udostępni jej swoje... kanały. - Powiedziała Carmen z namysłem, po czym westchnęła ciężko. - No dobra... musimy wstawać.
- No nie wiem, czy poszło jej aż tak źle. Przeżyła, zakłóciła plany wroga. Nieźle jak nieopierzonego ptaszka.- rzekł żartobliwie Jan Wasilijewicz uwalniając Carmen od swego ciężaru. - Tylko potem niepotrzebnie spanikowała.
- Nie mówię, że poszło jej źle, ale nawet te pozornie banalne misje zaczynają być niebezpieczne, gdy zbliżamy się do centrum. Nie chcę ryzykować jej życiem.
Orłow spojrzał na Carmen i skupił wzrok na jej twarzy.
- Ona była żołnierzem i jest agentką. Ryzykowanie życiem to jej zawód. Zarówno teraz, jak i w następnych misjach. Jedyne co możesz dla niej zrobić, to nauczyć ją jak najwięcej, by to ryzyko było zmniejszone w przyszłości.- stwierdził w końcu.
- Mi została przedstawiona jako drugi pilot i pomoc, a nie pełnoprawna agentka i tak ją traktuję. - Powiedziała z naciskiem Brytyjka. - Sam widziałeś, że nieraz miała problemy z działaniem incognito. Może zna się na gadżetach i broni, ale ciężko ją nazwać kameleonem.
- Nie wiem jak ty zaczynałaś pracę w wywiadzie, ale ja… przez pół roku byłem lokajem Siergieja i pomocnikiem jego… takim jak Gabi właśnie. - wzruszył ramionami Jan Wasilijewicz i wstał. - A na pustyni, ze bronią w dłoni radziła sobie całkiem nieźle. Jeśli chodzi o broń długą… jest lepszym strzelcem ode mnie.
Carmen prychnęła i poderwała się z łóżka.
- Zatem ma przymioty żołnierza. Nie potrafi jednak trzymać języka za zębami i nieraz naraziła nas swoim wypytywaniem bez uwzględnienia otoczenia. Nie, Orłow, nie uważam, żeby nadawała się do samodzielnych akcji. Szczególnie po tym jak prawdopodobnie szukana przez policję siadła na ławce przed hotelem i ryczała. Ja... nigdy nie miałam takich wpadek. -
To rzekłszy zacisnęła usta i skierowała się do łazienki. Mówiła prawdę, bowiem etap płaczu i bezradności był u niej zanim zaczęła pracować dla wywiadu - na etapie “ucieczek” do cyrku, gdzie zaopiekował się nią Bruno. Czasem... żałowała, że tak banalnie zakończyła się ich znajomość.
- Wiesz… brzmi jak jej… starsza siostra. To urocze. - usłyszała jego głos po drugiej stronie drzwi od łazienki. - Słodziutkie… na swój sposób.
- A spadaj! - warknęła przez drzwi, choć w jej głosie nie było już złości, a raczej rozbawienie.
Smakowity posiłek w miłej atmosferze. Po namiętnych chwilach w łóżku oboje mogli po prostu nacieszyć się flirtem. A Carmen rozkoszować się spojrzeniem kochanka próbującym przeniknąć warstwy materiału jakie miała na sobie.
Mimo że tyle razy widział ją nagą, tyle razy oglądał jej ciało… nadal nie miał dość. Nadal chciał więcej. Było to równie pochlebiające co podniecające.
- Diana Staerke czeka w hallu na pannę Stone.- rzekła nagle Hilda przerywając te chwile przyjemności.
Carmen westchnęła i założyła swoją rękawicę bojową, którą schowała pod żakietem.
- Nie wiem kto to, ale domyślam się, że przyjemnostki mamy dziś z głowy. Bierz się za tego prawnika. - Pocałowała Orłowa w czoło, po czym zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Uważaj na siebie. - odpowiedział jej mężczyzna z uśmiechem. Carmen zaś ruszyła do windy, a im bliżej niej była tym serce biło jej coraz mocniej. Wyobraźnia podpowiadała jej że liny się urwą, a ona zamknięta w tej puszce będzie spadać i spadać wprost w ognistą otchłań.
Po wejściu do środka, trzymała się ściany i starała panować nad oddechem. Czyżby miała teraz cierpieć na lęk wysokości? Ona? Akrobatka? Z wściekłości omal nie uderzyła w lustro w kabinie i jedyne co ją przed tym powstrzymało, to fakt że dotarła na dół, a drzwi powoli rozsunęły się.
- Czy wszystko w porządku? Czy wymaga pani umówienia wizytu u lekarza? Tylko 29,99 jeśli wybierze pani polecanego przez nasz hotel, doktora Heisenstroema.- odezwała się współczująco Hilda, gdy Carmen opuszczała windę.
- Daj mi spokój. - burkneła Brytyjka i szybkim krokiem opuściła kabinę.
Hilda zaprowadziła Carmen w kierunku owej Diany Staerke. Kobieta siedziała wygodnie na kanapie i paliła fajkę . Arystokratka była niemal pewna, że to agentka Andrei. Pasowała do jej lubieżnych gustów w doborze współpracowników. Aczkolwiek Carmen musiała przyznać, że jej dobór uwzględniał też i kwalifikacje.
Podeszła z wolna, by kobieta zdążyła ją zobaczyć i samej wyjść z powitaniem.
Diana uniosła się powoli i wstała. Otaksowała Carmen zimnym analitycznym spojrzeniem. Zaćmiła fajeczkę i wyciągnęła dłoń.
- Diana Staerke. Andrea mówiła że ponoć mamy współpracować dla wspólnego celu.
- Trudno współpracować dla różnego celu. - Zapunktowała ją Brytyjka, jednak odpowiedziała na uścisk dłoni - Carmen Stone.
- Obie chcecie znaleźć skarb w Afryce. To akurat mocna moja strona. Kładłam tam tory, znam kraj.- wyjaśniła i wskazała miejsce obok siebie do usiądnięcia.
Brytyjka przysiadła się bez słowa.
- Więc… kto zaczyna? - spytała siadając i znów ćmiąc fajeczkę.- Ty czy ja? Kto pierwszy pyta?
Carmen przekrzywiła głowę, by spojrzeć na zegar w holu.
- Muszę przyznać, że nie spodziewałam się ciebie akurat teraz, Diano. Jestem umówiona na spotkanie, więc póki co mogę ci poświęcić nie więcej niż godzinę czasu. Potem zajmie się tobą... - zająknęła się - Mój partner. Hildo, powiadom Jana, że za godzinę pani Diana go odwiedzi, dobrze? Niech się... pospieszy.
Brytyjka odwróciła wzrok, by kobieta nie odczytała w nim tej odrobiny smutku, jaką wywoływała myśl o zapoznawaniu się tej dwójki.
- Myślę, że chciałabym żebyś coś mi o sobie opowiedziała. Potem pytaj dopóki starczy nam czasu. A dopiero po rozmowie z Janem myślę, że będziemy mogły podjąć temat tego w czym nam możesz pomóc, zgoda?
- Jestem przede wszystkim inżynierem od konstrukcji mostowych. Ale niech ci nie przyjdzie do głowy mylić mnie z kimś, kto ślęczy cały dzień nad papierami.- stwierdziła dumnie, mimowolnie wypinając dość imponujący biust i zakładając jedną zgrabną nogę na drugą. - Pięć lat spędziłam na czarnym lądzie, walcząc przy okazji budowy kolei zarówno z dzikusami jak dzikimi bestiami. I dinozaurami też. Niech ci się nie wydaje, że prawdę mówią ci intelektualiści w Londynie. Ci “naukowcy” piszący traktaciki w zacisznych gabinetach. Nie wiem czy istnieje zaginiony ląd, ale duże drapieżne jaszczurki na dwóch nogach istnieją na pewno. Pokazałbym ci tego dowód, ale… mam go wypisanego na ciele. -
Dmuchnęła dymem z fajeczki.- Umiem posługiwać się bronią i jest ekspertką od materiałów wybuchowych. Prowadzę pojazdy… na archeologii i historii się nie znam. Ale gotowa jestem uznać istnienie mumii. Nie takie rzeczy się w życiu widziało.-
Jej akcent zalatywał mocną paryską chrypką, jej spojrzenie było dumne i obojętne. Jakby nie zauważała urody Carmen. Lub ją ignorowała.
- Dobrze. - Skinęła rzeczowo dziewczyna i zamówiła dla siebie kawę, dając znać gestem by Diana też coś sobie wybrała. - Na mój koszt jak coś. - Rzekła, po czym wróciła do tematu. - Czyli twoim pierwszym zadaniem będzie w sumie na podstawie naszej wiedzy wykreślenie na mapie miejsc, gdzie prawdopodobnie ukryty może być grobowiec.
- Interesujące… wyzwanie. - zadumała się Diana pocierając podbródek. Po czym spojrzała na Carmen.- Jak już wspomniałam. Nie jestem znawczynią historii. Mogę wykreślić taką mapę, ale tylko z twoją pomocą.
- Jasne, zresztą mam nadzieję dziś właśnie poszerzyć swoją wiedzę historyczną, więc póki co zapoznaj się z tym co wie Orłow. No i pytaj... póki mamy czas.
- Dobrze. - skinęła głową i zaczęła mówić.
- Po pierwsze oczekuję, pełnej szczerości z pani strony lady Stone. Muszę zawsze poinformowana o pani planach, zwłaszcza jeśli są związane z umową jaką zawarła pani z moją szefową. Wydatki za siebie pokrywam sama, firma Corsac jest do mojej dyspozycji, więc jeśli chodzi o transport… zwłaszcza kolejowy, nie musimy się martwić. Poza tym Corsac i ja dysponujemy różnymi przydatnymi kontaktami w różnych miejscach świata. W jakich obszarach globu pani dysponuje użytecznymi znajomościami?-
Carmen podrapała się po głowie.
- Cóż... to tak nie działa... powiedzmy, że sporo podróżowałam po świecie i z uwagi na moje pochodzenie mogę liczyć na trochę lepsze traktowanie w konsulatach brytyjskich, ale to że tak powiem na bieżąco musiałabym się zastanawiać. nie mam konkretnej listy.
- Jakie są twoje silne strony poza archeologią i… figlami w łóżku?- pytała dalej Diana spokojnym tonem, jak ankieterka zbierająca informacje dla gazety.
- Przepraszam? - Carmen udała obruszoną - pani mnie obraża?!
- Ani trochę. Po prostu znam Andreę. I jej gusta.- przesunęła spojrzeniem po Brytyjce uśmiechając się znacząco. - I mam też od niej wizytówkę do przekazania tobie lady Stone. Przypuszczam, że skoro będziesz jej towarzyszyć na przyjęciu, z pewnością spędzicie parę miłych chwil, których obraziłby bardziej pruderyjne osoby.
- Nie zmienia to fakt, że to nie pani sprawa i wątpię by pani miała mnie poznać od tej strony, więc dla zachowania pozytywnych kontaktów, radzę zważać na język. - Carmen weszła w rolę obrażonej szlachcianki - Co zaś się tyczy pani broni, powiedzmy, że nie boję się wysiłku fizycznego. Potrafię posługiwać się bronią białą, palną i... nie tylko w myśl powiedzenia, że dama powinna móc się obronić sama.
- Ma pani rację. Nie zamierzam poznawać pani od tej strony. Nie jest pani w moim guście.- odparła bezczelnie Diana uśmiechając się ironicznie. Po czym dodała spokojnie.- Lubię wiedzieć na czym stoję. Czym dysponujemy i czego nam brak. Proszę mnie nie zrozumieć źle. Nie oceniam pani… życia towarzyskiego. Nie zamierzam się nim interesować. Jestem tu by wykonać zlecone mi zadanie. To wszystko. -
Tymczasem zjawił się Orłow, podchodząc do obu kobiet z szarmanckim uśmiechem i łobuzerskim błyskiem w oku. Jego widok spłynął po pannie Staerke jak woda kaczce.
Carmen przyjęła to oczywiście z zadowoleniem, choć wiedziała, że nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca. A Orłow... mógł do cholery aż tak dobrze nie wyglądać!
- To mój lokaj, o którym pani wspominałam. Janie, poznaj Dianę Staerke, naszą nową współpracowniczkę, wyznaczoną przez Andreę. Jak wiesz, ja mam niedługo spotkanie, więc chciałam cię prosić, byś przekazał pani wszelkie informacje jakie mamy na temat położenia skarbu, którego szukamy, dobrze.
- Miło mi poznać madame.- schylił się i ująwszy dłoń Diany ucałował szarmancko. - Jestem w pełni do pani dyspozycji.
- To dobrze. Bo mam kilka pytań.- Staerke wydawała się nie podzielać zachwytów Carmen i wystrojony szlachcic nie robił na niej żadnego wrażenie. Spojrzała na niego obojętnie i wyjęła z kieszeni ukrytej w sukni mały karteluszek.
- Tu jest adres sklepu, masz tam nabyć garderobę na wieczór. Panna Corsac przyjedzie tu po ciebie punkt dziewiętnasta trzydzieści.- rzekła zwracając się wprost do akrobatki i całkowicie ignorując nieco zbitego z tropu szlachcica.
Brytyjka nieco zdziwiona przyjęła karteczkę.
- W porządku. To jeśli nie ma żadnych pilnych pytań, zostawię was. - Powiedziała, podnosząc się z kanapy.
- Na razie żadne nie przychodzą mi do głowy.- Diana skinęła głową na zgodę i spojrzała na Orłowa.
- Proszę usiąść i powiedzieć jakie są pana mocne strony. Mam nadzieję, że prasowanie do nich należy. Nie cierpię tego obowiązku i przyda się mi też lokaj, który wyprasuje moje ubrania za mnie.-.
Sądząc po minie Rosjanina, nie tak on sobie wyobrażał wysłanniczkę Andrei.
Mimo że miała juz odejść, Carmen obróciła się na pięcie i przyskoczyła nagle do Diany, pochylając nad nią tak, że kobieta musiała zauważyć jej bojową rękawicę, którą opierała się o oparcie kanapy.
- To jest MÓJ lokaj, panno Staerke, więc proszę sobie nie pozwalać. Ten człowiek pracuje dla mnie i ma pani prawo korzystać z jego umiejętności i wiedzy tylko w sferze związanej z realizacją naszej misji. Wiem, że francuska obyczajowość jest mniej sztywna od brytyjskiej, jednak nie zamierzam tolerować więcej takich wpadek. Nie była pani jedyną osobą zaproponowaną mi przez Andreę do tej misji, toteż myślę, że mogę ją jeszcze prosić o zmianę swojego wysłannika. Zwłaszcza jeśli będzie tu chodziło o jej kompromitację. - Powiedziała spokojnym, lecz dosadnym tonem.
Kobieta zachowała spokój, zarówno na widok rękawicy jak i słysząc ton głosu arystokratki.
- Oczywiście. Ma pani prawo coś takiego uczynić. Nie wiem jeszcze co będzie później, ale zakładając że spotkanie dzisiejsze z Andreą będzie ostatnim, to… będzie to może ostatnia szansa, by zmienić mój przydział na kogoś innego.- rzekła spokojnym opanowanym tonem zerkając to na Orłowa, to na samą Carmen. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się ironicznie.
- Może pani uznać moje słowa za przechwałki. Ale uważam, że nikt lepiej ode mnie nie zna równikowej Afryki i jeśli pani zdecyduje się mnie wymienić, na kogoś innego… to popełni pani błąd. Niemniej nie jest to coś co mnie martwi osobiście. Jeśli nie to zadanie, to inne.-
Zimna i opanowana suka z niej była. Ale promieniująca z niej pewność siebie, potwierdzały szczerość jej słów. Naprawdę uważała, że nikt lepiej od niej nie nada się do tej misji.
Carmen odstąpiła, prostując się dumnie.
- Skoro Andrea panią wybrała, wierzę, że tak jest, dlatego też wolałabym takiej zmiany uniknąć. I choć ma pani rację, że łączą nas relacje nie tylko biznesowe z pani pracodawczynią, to chyba zna ją pani na tyle, by domyślać się, że nie chodzi o spełnienie kaprysu kochanki. Ta sprawa jest poważna, a atak mumii na posiadłość Corsac i na muzeum jest tylko tego potwierdzeniem. I ja i Jan przeżyliśmy więcej niż jedno starcie z nieumarłymi, więc proszę dać sobie na wstrzymanie z podważaniem naszych kompetencji. On nie jest od prasowania, a ja nie jestem tylko zabawką do łoża. Jeśli mamy kontynuować współpracę, radzę uwierzyć na słowo i wyłuskać ze swojego ego nieco szacunku. No i może skończmy z tym paniowaniem.
Brytyjka wyciągnęła dłoń do kobiety.
- Jestem Carmen. Po prostu.
- Diana. - kobieta uścisnęła dłoń Brytyjki. Silny i stanowczy uścisk. Agentka odwzajemniła uścisk i skwitowała sytuację lekkim uśmiechem.
- Dobrze więc Diano, zostawiam cię z Janem. Janie... ogranicz ilość lukru. Nasz gość chyba nie słodzi. - Dodała z rozbawieniem, po czym skinęła obojgu głową na pożegnanie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-01-2018, 12:55   #112
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dotarcie do pokoju hotelowego zajęło Brytyjce więcej czasu i wysiłku niż zwykle. Bo po co wsiadać do windy, kiedy są schody. Stabilne i bezpieczne.
Łapiąc nieco oddechu pomiędzy piętrami Carmen w końcu dotarła na miejsce stanęła przed drzwiami do siedziby Chinki.
Huai otworzyła je powoli i… była tak jakby bardziej… kobieca.
Kimono. Huai miała na sobie kobiece kimono podkreślające jej zgrabną sylwetkę, ale i wzrost. Zgrabna alabastrowa szyja, była dobrze widoczna, bo upięła czarne lśniące włosy w tradycyjny kok. Jedynie twarz o ostrych rysach nie pozwalała pomylić Huai z nikim innym. Nie pasowała też do kimona, które nie potrafiło ukryć drapieżności jej rysów twarzy.
- Dość długo zajęło ci przybycie tutaj.- rzekła z lekkim uśmiechem.
Carmen, spojrzała na nią przez chwilę z irytacją, zaraz jednak jej twarz się rozpromieniła.
- Jeśli masz się za każdym razem tak dla mnie stroić, to będę się częściej spóźniać. - Odgryzła się.
- Ponieważ mam trochę czasu do zabicia, postanowiłam nauczyć cię czegoś o byciu kurtyzany. Tej która została wykształcona w Azji. To całkiem inne podejście do zawodu niż te, które znasz z Europy.- wyjaśniła Huai z lekkim uśmiechem na ustach. Zamknęła drzwi za Carmen dodając.
- Idź do głównego pokoju i usiądź wygodnie. Nie jestem tak biegła jak Yue, ale może czegoś cię zdołam nauczyć.
Brytyjka przyglądała jej się zdziwiona. Po chwili wzruszyła ramionami i ruszyła do pokoju, po drodze stwierdzając:
- Mogłaś po prostu powiedzieć, że miałaś ochotę na moje towarzystwo, wiesz?
- Doprawdy? - zaśmiała się cicho Huai zasłaniając usta rękawem kimona.- Jesteś bardzo pewna swojej urody moja pani.
Po czym ruszyła za Brytyjką, dodając spokojnie.
- Obawiam się, że mylisz mnie jednak z innymi znanymi sobie osobami. Nie jestem towarzyska z natury. Nie tęsknię. Wykonuję swoje obowiązki, a moim obowiązkiem jest także pilnowanie interesów Yue.
- Nie jestem jedną z jej dziewczynek, więc dlaczego? - Carmen obejrzała się na Chinkę.
- Ale masz taką udawać, prawda?- przypomniała jej Huai i usiadła naprzeciw Carmen wpatrując się w jej oczy. - Nie pochodzę z Singapuru, tylko z wysp podległych Imperium Wschodzącego Słońca. Ale i w Singapurze ważna jest twarz. Jakby to wyjaśnić… dobre imię. Jeśli pójdziesz na przyjęcie jako jedna z pracownic Yue, twoje zachowanie będzie rzutowało na jej reputację.
Brytyjka podparła policzek ręką, nie spuszczając wzroku z Huai.
- Ostatnio poszło mi dobrze i to bez żadnego szkolenia. Podejrzewam, że jestem w stanie wczuć się w sytuację i... myślę, że ty również masz tę wiedzę. Owszem, takie szkolenie pewnie mi się przyda, ale... to pretekst. I jeśli mam posłusznie wykonywać polecenia, chcę byś to przyznała.
- To był głupi mężczyzna zapatrzony w cycki.- zachichotała Huai znowu zakrywając usta rękawem kimona. - Nie dostrzegłby subtelnych różnic, ale tak… udało ci się go zauroczyć. Poszło ci dobrze.
Po czym zaczęła mówić nie chcąc wyraźnie ugiąć się pod życzeniem Carmen. Była uparta, jak zwykle zresztą.
- Główna różnica między wschodem a zachodem leży w podejściu. Tu kobiety lekkich obyczajów są wyzywające, bezczelne, w większości przypadków… chwalące swą seksualnością. Są górą do zdobycia… na wschodzie zaś są podporą, subtelne i delikatne. Zachęcające do podboju, ale nie prowokujące. -
Uśmiechnęła się nieśmiało, każdym ruchem dłoni podkreślając znaczenie kolejnych. Przypominało to trochę pantomimę, trochę balet. Jej gesty płynnie przechodziły jeden w drugi.
Carmen przyglądała jej się, wychwytując gesty, które w pewnym sensie przypominały jej spektakl sceniczny.
- Przyznaj. - Powiedziała że spokojem, uśmiechając się przy tym słodko. Była ciekawa jak długo sama Huai utrzyma swoją rolę.
Oczy Chinki zwęziły się i delikatny uśmiech ustąpił gniewnemu grymasowi.
- Dlaczego tak ci na tym zależy?- zapytała.
- Bo nie zamierzam robić pewnych rzeczy, jeśli... nie ma w tym osobistego zaangażowania. Mogę, ale nie muszę, Huai. - powiedziała z naciskiem.
- Nie planowałam dojść z tym całym przedstawieniem aż do samej sfery łóżkowej.- stwierdziła szybko Huai i wzruszyła ramionami. - Tam akurat nic … niczego nie mogłabym cię nauczyć.
Carmen uśmiechnęła się. Najpierw subtelnie a potem szeroko. Żeby jednak nie zawstydzać Chinki rzekła:
- No dobra, to co chcesz żebym robiła?
- Zrelaksuj się i obserwuj mnie. I tyle.- stwierdziła z uśmiechem Huai. - By potem móc mnie naśladować moja pani. Życzysz sobie herbaty z jaśminem?
To było coś nowego. Brytyjka usiadła wygodniej.
- Czegoś mocniejszego... choć jest wcześnie, zapowiada się ciężki dzień.
- Wino z lichi? Sake?- wstała z gracją i uśmiechając się zapytała.
- Opowiedz o tym, wszystko w tobie jest interesujące. Nawet twoje problemy, moja pani.- mruczała ze zmysłową nutką w głosie.
Carmen uśmiechnęła się ironicznie. Poczuła jednak przemożną chęć skorzystania z usług Huai-geishy.
- Wino. I... siądź bliżej. - Rzekła. - Może to tylko sny, ale... przerażają mnie nawet teraz na jawie. Potrzebuję bliskości.
- Och. Nie wiem czy powinnam. - zatrwożyła się Huai walcząc między chęcią bliskości, a świadomością że to nie wypada. Ba… nawet jej alabastrowe policzki zarumieniły się wstydliwie.
Podeszła do niedużej szafki i wyjęła z stamtąd słodkie wino wraz z dwoma czarkami.
Usiadła bardzo blisko Carmen, unikając jednak kontaktu fizycznego, poza… “przypadkowymi” muśnięciami jej dłoni za pomocą palców. Za każdym razem pochylała zawstydzoną głowę, by Brytyjka miała wrażenie że jest jednocześnie pokusą jak i tabu dla Huai.
Chinka nalała wina mrucząc.
- Póki jesteś ze mną moja pani. Odgonię każdy koszmar, każdą mroczną chmurę z twych myśli. - lekko rozchylone usta i czubek języczka figlarnie muskający jej umalowane wargi. Nie była to Huai do jakiej Carmen przywykła. I wiedziała dobrze, że w alkowie… inaczej odpędza koszmary.
- To nie takie proste. - Brytyjka zamyśliła się. - Rzucono na mnie urok. Wierz lub nie. I ona... karze mnie, gdy nie chcę jej słuchać, gdy nie chcę tańczyć tak, jak mi zagra. Próbowałam uciec ze snu, lecz... wpadłam w pułapkę. I teraz... w pewnych sytuacjach... widzę morze ognia. Nawet na jawie. I paraliżuje mnie strach. - Pomiędzy słowami chwyciła delikatnie kolano Huai, gładząc je i zaciskając na nim dłoń bardziej nieświadomie niż specjalnie, jako odbicie emocji.
- To straszne moja pani. Żyć w okowach lęku.- rzekła współczująco Huai nie deklarując czy wierzy słowom Carmen. Pozwalając się dotykać powoli nalewała trunek.
I uniosła czarkę z alkoholem do ust Brytyjki.
- Wygląda też na to, że mierzysz się z bardzo niebezpiecznym wrogiem. Samotnie. To ciężka walka, jeśli toczy się ją bez wsparcia. Ale tu… masz… masz…- zawstydzona odchyliła głowę, by ukryć twarz.- … masz się do kogo przytulić, jeśli… lęk… strach uderzy moja pani.
To było w sumie zabawne doświadczenie, spotkać taką Huai. Choć po prawdzie Carmen wolała ją w tej twardszej odsłonie, pamiętała, że pani kapitan wciąż tam jest.
- Obawiam się, że to za mało, moja droga. - Powiedziała, wchodząc w swoją rolę i wypijając wino z czarki.
- Ostrożnie. Uderza do głowy mimo, że wydaje się delikatne w ustach.- mruknęła łobuzerskim tonem Huai i dodała trzepocząc rzęsami.
- Jeśli walczysz z własnymi snami, to… przyznaję, że nie wiem jak to rozwiązać. Lęk można zwalczyć stawiając mu czoło. Choć nie jest to tak proste, jak brzmi.-
- Ale tu... - nachyliła się i delikatnie musnęła policzek Carmen pocałunkiem.-... tu nie musisz się bać. Jestem przy tobie i… nie dam ci pochłonąć się przez zmartwienia.
- Dobrze zatem wiesz, że nie delikatności mi trzeba. - Brytyjka zachichotała szelmowsko.
- Tak.- Huai nagle wyszła z roli i upiła wina ze swojej czarki i spojrzała na Carmen.
- Ale ty zaś dobrze wiesz, że nie dam ci satysfakcji z wygranej. Jak sądzisz czemu nie uległam pokusie? Chwila zabawy twym ciałem przed inną kobietą i całą noc służysz mi jako niewolnica, spełniając wszelkie me sadystyczne zachcianki i poddając swoje ciało mym kaprysom. To taka słodka przynęta, ta cudna nagroda. Ale jest w tym haczyk. Ty wygrasz… ja ulegnę. Dlatego nie zdecydowałam się na nią. - wyjaśniła po męsku nalewając wina do dwóch czarek. - Aczkolwiek… przyznaję, że może ci udać wywołać we mnie taką chwilę słabości i po prostu siłą zaciągnę cię do łóżka by się tobą zabawić.
Brytyjka roześmiała się serdecznie.
- No wiesz co? Wyszłaś z roli... taka słaba prowokacja, a ty już zacząłeś mówić jak stara Huai. - wyszczerzyła się.
- Miej swoją chwilę satysfakcji moja pani. Kto wie jaką cenę przyjdzie ci za nią zapłacić.- wymruczała zmysłowo podając czarkę ustom arystokratki. - Stara Huai czai się za rogiem i bywa mściwa.
- W takim razie dajmy jej powód do zemsty. Zabaw mnie kochanie. Może... zatańczysz?
- Jeśli sobie życzysz tego pani.- zgodziła się płochliwie Huai i wstała podchodząc do niedużego pudełka.- Byłam na to przygotowana moja pani. Aczkolwiek inni klienci pewnie woleli by zobaczyć w tobie inną tancerkę. Należy jednak zawsze unikać szybkich ruchów. Jestem po to byś podziwiała moje piękno i grację, a nie zwinność.
Patefon zaczął odtwarzać nagraną pieśń, a Huai zaczęła “tańczyć” , powoli i z pietyzmem wykonując każdy ruch i gest. Zerkając czasem na Carmen czy obserwuje.
- Uczono mnie wykonywać każdy ruch i gest, poprzez wielokrotne powtarzanie. Inicjatywa nie jest mile widziana w przedstawieniu, moja pani. Ale myślę, że w twoim przypadku będzie można przymknąć oko… jeśli będziesz się trzymała głównej reguły.- tłumaczyła nie przerywając tańca.
- A jeśli zechcę, byś... rozebrała się w trakcie? - Brytyjka patrzyła z fascynacją na Huai. Przy czym fascynował ją nie tyle taniec Chinki, co dysonans między miękkością jej gestów a ostrością charakteru, który znała.
- To…- straciła przez moment rytm tańca.
- To by było niewłaściwe moja pani.- rzekła po chwili uprzejmie udając speszenie.- Ale jeśli tego sobie życzysz?
- Hmmm... - ubawiona Carmen udała, że się zastanawia - Mogę odstąpić od tej prośby, ale... to zaproponuj coś w zamian.
- Nie śmiem ci niczego odmawiać moja pani.- jej dłonie sięgnęły do kokardy przewiązanej za plecami wodziła po niej palcami, zerkając na Brytyjkę i mówiąc.
- Mogę i powinnam się wstydzić twoich śmiałych poleceń. Ale nigdy nie powinnam odmawiać. Kurtyzany wschodu nie negocjują… tylko spełniają życzenia.
- I im się to podoba? Ta wstydliwość? - zapytała Brytyjka wychodząc z roli.
- Czasami… tak. Często…- uśmiechnęła się kobieta smutno, nostalgicznie. - Rola kobiety w kulturach wschodu jest… inna niż na zachodzie.
Palce woli zaciskały się na kokardzie i ciągnęły za nią, powoli poluzowując pas obi, który była przewiązana szata Huai.
- Posłusznej córki, matki, żony. - uśmiechnęła się ironicznie.- Niby to samo co tu, ale tam więzy są mocniejsze. Wolność… mniejsza.
- No ale przecież waszymi... gośćmi często są Europejczycy i ludzie innych kultur, prawda? Z tego co zrozumiałam w Singapurze będzie śmietanka z całego świata finansjery
- To prawda. Ale pamiętaj mój śliczny kwiatuszku. Nie jedzie się na drugi koniec świata, by wąchać te same stokrotki, które rosną w ogrodzie przy domu. - wyjaśniła melancholijnym tonem. Obi powoli opadło na ziemię. Kimo zwisało luźnie. Huai podeszła tanecznym krokiem do Carmen i oparła swą stopę o jej biust. Długa zgrabna noga była okryta karminową pończoszką, zakończoną czerwoną podwiązką, którą teraz Chinka powoli i z pietyzmem rozpinała.
- Rozumiem... kontrahentów też mam tak gnieść po cyckach, czy to specjalnie dla mnie? - zapytała łobuzersko.
- Możesz i ich… ale nie chodzi… o sam nacisk.- choć stopa Huai rzeczywiście zaczęła ugniatać pierś Carmen, masując ją w ten zaskakujący sposób, gdy Chinka zrolowała samą pończoszkę powoli pochylając się ku Brytyjce.
- Jestem marzeniem, kaprysem, pożądaniem… jestem tym czego pragniesz pani moja.- wyjaśniła zmysłowym tonem.
- A ja myślałam, że spełniasz teraz własne pragnienie... - odparła Carmen i przejechała palcami po łydce kobiety, by przesunąć ją aż na udo pod materiał.
- Może… ale czy nie jest to marzenie mej pani?- zapytała ze zmysłową chrypką Huai wędrując pożądliwie wzrokiem po piersiach Carmen, gdy ta wodziła palcami po alabastrowej skórze uda egzotycznej kochanki.
- Hmmm nie do końca. - Wyznała Brytyjka, po czym dodała - Lubię cię w codziennym wydaniu i tych męskich ciuchach. Lubię jak... drażnisz się ze mną, choć zdradzają cię czasem małe gesty. I wtedy zastanawiam się jak bardzo ty sama jesteś ich świadoma oraz... swoich pragnień... - powiedziała i zmysłowo przeciągnęła językiem po odsłoniętej łydce.
- Ja… nie… jestem tak dobra w… roli… - westchnęła poddając się pieszczocie jej języka i nie przerywając ruchów stopy na jej biuście.- ...kurtyzany jakbym chciała… Przykro mi… że tak… nieudolna ze mnie… nauczycielka.
- Wiem, co chciałaś mi przekazać. Zapamiętam to. A teraz powiedz... co zrobisz, bym rozpięła gorset? - wskazała na swój miętoszony przez stopę kochanki biust.
- Zagrożę ci… pójdę po mój miecz i rozetnę go na tobie.- zaśmiała się ironicznie Huai powoli rozchylając swoje kimono. I odsłaniając swój własny gorsecik.
- Skoro już lekcję masz za sobą i chciałabyś nagrodę za posłuszeństwo, to chyba nie spodziewasz się że będę negocjować, co?- zapytała ironicznie Huai przechodząc w zimny ton i całkiem zrzucając z siebie kimono odsłaniając gorset, jedyny poza drugą pończoszką, fragment bielizny na swym ciele.
Agentka udała zdziwienie.
- Ale że to już? Ale ja jeszcze nie dałam ci dość powodów do zemsty... - oponowała, bynajmniej nie przymierzając się do rozbierania. Za to wciąż dłonią gładziła nogę Huai, patrząc Chince w oczy.
- Czy to nie ty twierdziłaś przed chwilą… że to nie delikatności pragniesz?- opierając się ciągle o biust stopą Huai zgrabnie doskoczyła drugą nogą do Carmen zmniejszając dystans.
- Wiesz dobrze co cię… czeka.- jej blada stopa przesunęła się na ramię, a sama Huai nachyliła, by pochwycić za włosy Brytyjki. Następnie trzymając pukle akrobatki w dłoni, bladolica Chinka poprowadziła jej twarz ku swej kobiecości.
- Spraw żebym ja zapragnęła zaprowadzić cię do mej alkowy. - wymruczała władczo nie puszczając włosów arystokratki.
Carmen uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc jak szybko Huai wróciła do swojej prawdziwej natury.
- Nie mogę. Bo już tego pragniesz... - powiedziała cicho, po czym zanurzyła języczek między płatkami kwiatu kobiecości Chinki.
- Troszeczkę, ale równie dobrze… mogłabym użyć zabawki, by zaspokoić swój apetyt.- zamruczała zmysłowo Huai poruszając lekko biodrami, by zachęcić Brytyjkę do eksploracji.- A tak zastosuję jakąś na tobie. Może pejczyk, może króciutką szpicrutę… może coś twardszego?
Carmen ni to zachichotała ni zamruczała, jednak tylko do tej reakcji ograniczyła swój komentarz. Jej usta wpiły się pożądliwie w muszelkę kochanki, ssąc ją i liżąc zachłannie.
Także i Huai ograniczyła swe kolejne słowa do cichych jęków i pomruków. Jej ciało drżało, a smak stawał się wyraźny. Choć dominowała nad Brytyjką, to teraz Carmen była u władzy. Jeszcze kilka muśnięć i obdarzy Huai spełnieniem… jeśli zechce to uczynić.
Oderwała usta od wilgotnego łona, czując jak panią kapitan coraz mocniej targają dreszcze.
- Powiedz, że tęskniłaś. - zażądała, ocierając wargi wierzchem dłoni.
- Wiesz… że tego… nie zrobię. - zacisnęła usta w wąską kreskę, odchyliwszy głowę na bok i drżała. Duma walczyła w niej z pożądaniem.
- Więc tęskniłaś, lecz nie chcesz się przyznać? - zapytała prowokacyjnie Carmen i powiodła palcem po bramie rozkoszy kochanki, lecz nie rozchyliła jej wrót, ani nie weszła głębiej.
- Nie igraj z siłami, które mogą przerosnąć twoją.. wytrzymałość.- syknęła cicho Huai drżąc niczym osika.
- Nie igram. Zadałam pytanie. Wystarczy jedno słowo, by odpowiedzieć i przerwać torturę. - jej palce leciutko rozchyliły płatki kobiecości, do którego znów Brytyjka zbliżyła usta... i dmuchnęła chłodnym powietrzem.
- Nie…- szepnęła coś cichutko Huai patrząc zarówno z wściekłością jak i pożądaniem na kochankę.
Brytyjka jednak nie przyjmowała odmowy i powtórzyła torturę, tym razem dmuchając znacznie dłużej.
- Może... trochę tęskniłam... brytyjska wiedźmo.- syknęła gniewnie Huai spoglądając na kochankę i szarpnięciem za włosy docisnęła jej twarz do swego rozpalonego i wilgotnego zarazem łona.
Carmen nie przeciągała już dłużej. Po części dlatego, że została zmuszona, po części z własnego pragnienia wwierciła się języczkiem w grotę rozkoszy Huai, machając nim szaleńczo i zachłannie. A gdy Chinkę zalała fala ekstazy zupełnie niespodziewanie wsunęła jeden z paców do jej drugiej bramy zakazanych przyjemności.
Głośny jęk, a potem krzyk rozkoszy przeszył ciało Haui drżeniem. Poddała się pieszczotom kochanki poruszając leniwie biodrami przymykając oczy. Wiła się rozkoszując każdą chwilą tej przyjemność.
- Dddość… już… doszłam do granicy. - wydyszała po tym, jak ekstaza przepłynęła gwałtowną falą przez jej ciało.
Brytyjka jakby z żalem posłusznie wycofała się. Kiedy jej wzrok i wzrok Huai się spotkały, uśmiechnęła się zawadiacko.
- Byłaś naprawdę urocza. - Powiedziała.
- Tak. Byłam. Nie przyzwyczaj się.- Huai odsunęła się i splotła ręce razem ignorując dobrze widoczny intymny zakątek swego ciała i błyszczące ślady wilgoci na nim i na swych udach.
- Teraz twoja kolej na rozbieranie się do naga. Ostrzegam, że ryzykujesz każdym skrawkiem tkaniny, który zostawisz na sobie. Może nie dotrwać w całości. - rzekła stanowczo.
- Ależ moja pani... Twoja śmiałość sprawia, że drżę cała... - powiedziała Brytyjka parodiując niedawne zachowanie Chinki i wstając z zawstydzoną miną. Powoli zaczęła rozwiązywać sznureczek gorsetu.
- Tylko uprzedzam. - mruknęła złowieszczo Huai przyglądając się poczynaniom Carmen.- Nie żartowałam, gdy mówiłam o zabawkach. I nie zamierzam być delikatna wobec twojego ciała.
Brytyjka rozbierała się niespiesznie, choć bez zbędnych przestojów. Wyraźnie drażniła się z panią kapitan, jednocześnie starając nie przegiąć.
- To zrozumiałe. W końcu stęskniłaś się za nim. - Podkreśliła.
-Tylko cię ostrzegam. Jeśli wejdziesz do mojej sypialni, to już nie będzie odwrotu. - mruknęła ironicznie Huai nie poganiając dziewczyny, po której to ciele błądziła wzrokiem.
- Kusisz, żeby jednak spróbować. - Powiedziała Carmen, stając w samej granatowej bieliźnie i zdejmując rękawicę bojową.
- Naprawdę chcesz się przekonać?- mruknęła Huai podchodąc do Carmen. Wsunęła pieszczotliwie dłoń w jej włosy i szarpnęła brutalnie odchylając głowę Brytyjki do tyłu i ukąsiła boleśnie ząbkami szyję arystokratki, drugą dłonią zanurkowała pod stanik, by chwycić za pierś akrobatki i ścisnęła ją boleśnie wbijając paznokcie w skórę.
- Nie łudź się moja droga. Nie czuję sentymentów w alkowie.
Carmen jęknęła boleśnie, lecz poddała się.
- Dlaczego... tak bardzo chcesz wyłączyć z tego swoje... sympatie... oddzielić rozkosz? - zapytała z trudem wydobywając słowa z naciągniętego gardła.
- Dlatego że moje pożądanie jest mroczną bestią. Potworem pożerającym prawiczków i dziewice. - wymruczała Huai liżąc językiem ukąszoną skórę.- To nie tak, że… stracę do ciebie sympatię, ale mając cię w swych dłoniach nie będę się hamowała… w żaden sposób.-
Nadal ściskała pierś, lekko orając skórę paznokciami.
Brytyjka zamruczała.
- Chyba nazbyt lubie ten twój chłodny dotyk, by zważać na ból. Prowadź zatem... moja pani. - Powiedziała tonem usłużnej geishy.
- Nie powinnaś zdjąć reszty? Nie mam bielizny na zmianę. Wyższa jestem, a ty “pełniejsza” ode mnie.- szepnęła Huai uwalniając pierś od dotyku swej dłoni, ale nadal trzymając Brytyjkę za włosy.
- Trochę mi ciężko w tej pozycji... moja pani. - Odparła agentka, lecz umiejętnie sięgnęła do zapięcia stanika na plecach i po chwili rozpięła je.
Huai puściła włosy Carmen i ruszyła przodem stanowczym krokiem, nie zwracając uwagi na kochankę.
- Czekam na ciebie w sypialni.- zarządziła.
Brytyjka chwilę ją obserwowała zastanawiając się nad przyczyną tego stanu słabości względem Huai, którą odczuwała, a którą nie darzyła żadnej innej kobiety. Czyżby to męski rys jej charakteru? A może po prostu konkretne wymagania i posunięcia budziły w agentce coś na kształt poczucia bezpieczeństwa.
Nie przeciągając dłużej, zdjęła stanik i majtki, po czym na bosych paluszkach niby młoda dziewczynka pobiegła za Chinką.
- Witaj.- ta już czekała. Naga. W dłoni trzymała trzcinkę uderzając nią lekko o własną dłoń. Końcówka przedmiotu była rozczepiona w krótkie frędzelki. Uśmiechnęła się lekko i złowieszczo zarazem.
- Zamknij za sobą drzwi.- zarządziła i wskazała duże lustro postawione z boku. - I stań przed nim.
Chciała wywrzeć wrażenie na Carmen i zdecydowanie jej się udało. Ta zahamowała w drzwiach ze zdziwieniem, lustrując kochankę. Nie powiedziała jednak nic. Po chwili zamknęła za sobą drzwi i zawstydzona podeszła do zwierciadła.
Huai wstała powoli, sięgnęła dłonią w swe włosy i z wyraźną ulgą rozwaliła misterną fryzurę nakrywając swe ramiona i plecy kaskadą czarnych włosów.
- Zrób podobnie. Nie ma co się wiązać jakimiś ograniczeniami. - rzekła powoli podchodząc do stojącej dziewczyny, która obserwowała drapieżnika w lustrzanym odbiciu.
Brytyjka śledziła ją czujnym spojrzeniem. Sięgnęła jednak do swoich włosów i powoli zaczęła wyjmować z nich spinki, by na końcu rozpuścić obfity kok kasztanowych włosów na plecy.
- Patrzysz na mnie jak wtedy na placu zabaw, gdy się biłyśmy... pamiętasz? - zagadnęła cicho.
- Jak na łanię…- podeszła od tyłu i połaskotała czubkiem trzcinki szczyt piersi Brytyjki, przesunęła nią niżej, aż dotarła łona i wodziła frędzelkami po kwiatuszku. -.. jak zdobycz.-
Nagle jej dłoń się uniosła opadła błyskawicznie, uderzenie w pośladek było bolesne i zostawiło ślad na pośladku Carmen, która jednocześnie czuła unoszące się w coraz szybszym oddechu piersi Huai ocierające o jej plecy.
- Smakołyk do konsumpcji.- musnęła czule ustami bark dziewczyny.
Brytyjka, która odruchowo cofnęła się, gdy dostała klapsa, teraz wróciła na swoją pozycję i stanęła dumnie wyprostowana, wciąż śledząc wzrokiem swojego drapieżcę.
- Tak... jak pies patrzy się na wielką, smakowitą kość, mając na nią ochotę, ale trochę obawiając się czy nie stanie mu w gardle... - dodała prowokacyjnie.
- Raczej jak kotka… moja droga. Kotka która zagnała myszkę w kąt. Koty bawią się… jedzeniem. - wodziła trzcinką po udzie i po obolałym pośladku, by nagle znów unieść dłoń i znów uderzyć trzcinką. Rozkoszowała się drżeniem ciała Carmen, zarówno pod wpływem instynktownego strachu przed bólem jak i wynikającego z rozkoszy jakie przynosiła jej ta absurdalna sytuacja. Carmen widziała w lustrze jej rozmarzone spojrzenie i pożądliwy uśmieszek. Widziała też… własną twarz i własne reakcje.
Widziała swoje rozchylone zmysłowo usta i napięte mięśnie, które czekały na kolejne uderzenie. Lubiła ból w połączeniu z rozkoszą, ale jeszcze nigdy sam ból nie dawał jej tego uczucia. Aż do teraz.
- Mam się wypiąć? - zapytała z drżeniem w głosie.
- Tak… najpierw kara… a potem, nagroda.- mruknęła Huai odsuwając się.
- Oprzyj dłonie o ramę lustra.- zarządziła i uśmiechnęła się. - Będzie bolało, ale nie martw się. Twoja skóra nie ucierpi.
Brytyjka prychnęła, lecz gdy wykonywała polecenie Chinki, opierając się o lustro i wypinając pośladki, jej ruchy zdradzała nerwowość.
- Dalej uważasz, że się nie nadaję dla ciebie? - zapytała cicho, patrząc w swoje odbicie i czekając na bolesne pieszczoty.
- Przypuszczam, że najlepszą odpowiedzią będzie twoja kolejna wizyta u mnie. Czy przyjdziesz okryta płaszczem? Naga pod nim i spragniona kolejnej brutalnej zabawy? Czy może z bielizną pełną kłódeczek, co bym nie mogła się do niej… dobrać. - przez dłuższą chwilę Carmen czuła i widziała pieszczotę frędzelków na swoich pośladkach. Potem ręka Chinki rozmyła się w gwałtownym ruchu i Brytyjka poczuła mocne i bolesne uderzenie na swoich pośladkach. Huai się nie z pewnością nie hamowała.
- Ach! - wymsknęło się z ust Carmen, po czym zagryzła wargi i... szerzej rozstawiła uda.
- To chore... nie rozumiem czemu... to takie... - znów zagryzła zęby, by nie zdradzić swoich doznań.
- Może z powodu niebezpieczeństwa? Może zwykłe doznania to za mało… dla osób, które codziennie ryzykują życiem? - trzcinka wsunęła się między uda, a Huai umiejętnymi ruchami dłoni prowokująco pieściła nią kwiatuszek Carmen. Wyglądało na to, że ten przedmiot może i posłużyć do czułości. Ale ta nie trwała długo… po chwili kolejny raz spadł na nagi pośladek, a potem następny. I dopiero po nim, Brytyjka znów poczuła łaskoczące jej intymny zakątek frędzelki trzcinki.
Jęknęła, bezwstydnie ocierając się o zabawkę Huai.
- Ja dałam ci rozkosz... - Powiedziała, coraz bardziej spragniona, jednocześnie ze wstydem i podnieceniem obserwując swoją twarz w zwierciadle.
- Wszystko… w swoim czasie…- mruknęła Huai i znów trzasnęła trzcinką w krągły pośladek. Po czym uśmiechnęła się do odbicia Carmen.
- Widzisz siebie? Widzisz swoją twarz? Niecierpliwą i spragnioną. Gotową na wszystko dla chwili rozkoszy? To piękny widok… acz… jeszcze nie to, co chcę zobaczyć w lustrze.- zamruczała znów pieszczotliwie muskając rozpalony zakątek agentki.
Carmen warknęła bezsilnie, lubieżnie ocierając się o trzcinkę w rękach kochanki.
- Pamiętaj, że ja też bywam... mściwa. - zagroziła.
- Wiem. Ale tu może być tylko jedna pani. - stwierdziła melancholijnie Huai i ponownie uderzyła pośladek dziewczyny. Drugi dla równowagi. Pupa była już obolała i zaczerwieniona od uderzeń. Ale Huai nie zważała na to, kolejnymi uderzeniami smagając pośladki dziewczyny i rozpalając jej pożądanie łaskoczącą obecnością trzcinki między udami.
- Musisz pragnąć mocniej, więcej, musisz błagać mnie o rozkosz. Przełknąć dumę. Upodlić się… gdy będziesz w takiej desperacji, nagroda będzie wyjątkowo słodka.- tłumaczyła pomiędzy razami.
Carmen zdusiła jęk.
- Zapominasz... jaki mam zawód... mogę umrzeć... a nie ulegnę... bez dodatkowej motywacji. - Wysapała.
- Nie zapominam…za to igram z twoim ogniem Carmen. To część zabawy… - wymruczała Huai wodząc łaskoczącym skórę pędzelkiem pomiędzy boleśnie poobijanymi pośladkami prężącej się Brytyjki.
Tego było już za wiele. Brytyjka nagle odzyskała zdolność poruszania się. Obróciła się szybko i skoczyła ku swojej “pani” z zamiarem przewrócenia jej.
Niemniej Huai miała przewagę i zdołała bez problemu odskoczyć poza zasięg Brytyjki, nadal uzbrojona w trzcinkę uśmiechała się łobuzersko przyglądając dziewczynie.
- Powinnaś poćwiczyć cierpliwość. A ja powinnam cię skrępować.- skwitowała sytuację.
Carmen korzystając ze swojego wyćwiczonego ciała błyskawicznie znów znalazła się na nogach i teraz to ona zaczęła obchodzić Huai jak drapieżnik.
- Powinnaś... - przyznała z szelmowskim uśmiechem.
- I co teraz zrobisz?- pomachała jej trzcinką przed twarzą, pozornie obojętna na sytuację. Ciało miała jednak spięte i gotowe do ruchu, nawet jeśli pozornie się nie ruszała.
Brytyjka jednak nie odpowiedziała, tylko znów zaatakowała, tym razem by wytrącić z dłoni Chinki broń.
To… udało się. Carmen pochwyciła rękę Huai swoimi i zmusiła do upuszczenia broni, acz… wtedy właśnie Chinka zaatakowała. Sama pochwyciła za udo zaskoczonej agentki i naparła ciałem. Akrobatka nagle znalazła się na podłodze przygnieciona ciałem Huai i czując jak jej udo powoli ociera się o jej rozpalone pożądaniem podbrzusze.
Huai przytuliła się biustem, do piersi Carmen i pocałowała ją.
- Głuptasek z ciebie. Jak mogłaś złapać się na tą przynętę? Przecież wiesz, że w zwarciu, to ja będę miała przewagę.- podsumowała Huai przyglądając się Carmen, której obolała pupa ocierała się o podłogę, a łono o ciepłe udo samej Chinki.
Brytyjka prychnęła, ale nie potrafiła się złościć. Była na to zbyt podniecona. Zamiast odpowiedzi wpiła się w usta kochanki, wpychając język do jej ust i przywierając całym ciałem. Huai zaś nie miała na to odpowiedzi, sama całując zachłannie akrobatkę i tocząc szermierkę językiem. Ocierała się jednak znacząco udem o łono Carmen wzmagając apetyt na więcej.
- Poproś… - szepnęła czule po pocałunku, przyciskając ciało Brytyjki do podłogi.
Tym razem nie walczyła, tym razem chciała być tu gdzie jest.
- Proszę... - szepnęła zmysłowo, tuląc się do kochanki.
- Dobrze… spełnię twoje pragnienie.- powoli acz stanowczo wyswobodziła się z Carmen i wstała. Ruszyła powoli do szafki, by wyjąć z niej… twarde obsydianowe berło. Zabawkę o dużym rozmiarze i fallicznym kształcie. Coś co mogłoby sprawić Brytyjce ból przy podboju. Ale sadystyczny uśmieszek na twarzy Huai świadczył o tym, że brała to pod uwagę.
- Nadal… prosisz? - zapytała ironicznie.
Leżąc na podłodze Carmen aż się skrzywiła na widok potwora w rękach Chinki.
- Chcesz mnie wykończyć... - skomentowała, po czym dodała namiętnym szeptem - Pragnę cię. Jeśli to jest droga do tego, byś była przy mnie teraz... niech będzie. Proszę.
- Oj tam… wykończyć. Jeśli chcesz… możesz odmówić.- mruknęła Huai klękając między jej udami i językiem muskając wisienkę rozkoszy. Dreszcze przeszyły Carmen. Na razie przyjemności.
- Mówiłam już wszak. Nie oczekuj, że będę cię oszczędzać.- i rzeczywiście. Duży rozmiar intruza sprawiał, że ciało Carmen stawiało opór, acz… Huai nie była bezlitosna i powoli oraz z wyczuciem dokonywała podboju, łagodząc cierpienie subtelną pieszczotą języka.
Agentce nie pozostało nic innego, jak spróbować się rozluźnić, by z jękiem witać każdy kolejny centymetr intruza. Cały czas patrzyła przy tym w oczy pani kapitan, by ta mogła spijać jej emocje. Ta patrzyła się z uwielbieniem i pożądaniem z głową przytuloną do podbrzusza, językiem muskając wrażliwy punkcik Carmen, jedną dłonią nabijając kochankę na pal rozkoszy i bólu, a drugą sięgając między własne uda, by palcami doprowadzić się do tego samego stanu co Brytyjka. Powolny ruch obsydianowego intruza przynosił ból jak i przyjemność, sytuacja zaś była równie wyuzdana co absurdalna. Ale Huai wszak nie dążyła do przeżywania trywialnych doświadczeń.
Nienasycona natura Brytyjki dała też o sobie znać, gdy dziewczyna nawet nie do końca tego świadoma, szepnęła:
- Pragnę cię... usiądź na mnie... pozwól mi...wyssać twoje soczki. - poprosiła w amoku pożądania.
Huai przerwała na chwilę pieszczotę, nie wypuszczając jednak obsydianowego berła którym dręczyła i wielbiła zarazem ciało kochanki. Obróciła się zwinnie i przylgnęła łonem do ust kochanki. Jej dłonie zacisnęły się pewniej na owej zabawce i doznania bólu i rozkoszy stały się silniejsze, aczkolwiek… ciało Carmen już nieco przywykło do olbrzymiej obecności w swym intymnym zakątku.
Zatraciła się więc całkiem. Dała i brała rozkosz. Kiedy Huai sprawiała jej ból, podgryzała jej łono, co jednak w efekcie tylko bardziej obie kobiety nakręcało. Nie mając pojęcia ile ta zabawa trwała Brytyjka poczuła, że więcej nie zniesie, a jej ciałem targnął potężny spazm ekstazy. Także i Huai doszła z głośnym jękiem drżąc i ocierając się o kochankę z wyraźną przyjemnością.
- Przyznaję… okazałaś… się twarda.- powoli uwolniła podbrzusze kochanki od owego narzędzia “tortur” i wstała na chwiejnych nogach.
- Czas… pokaże czy naprawdę podobają ci się takie figle. Następnym razem cię skrępuję. Żebyś… się nie zdziwiła. - podeszła znów do szafki wyjmując z niej słoiczek i mówiąc.- Serum… wyleczy zadane ci otarcia i złagodzi ból. Wolisz sama zaaplikować, czy… ja mam?
Brytyjka uniosła się na łokciach i spojrzała półprzytomnie.
- Ty... - zdecydowała po chwili i znów położyła się na dywanie, łapiąc oddech.
- Zacznijmy od pupy. Będzie łatwiej. Potem… - uśmiechnęła się łobuzersko, kucając obok Carmen.
- Czy tego właśnie pragnęłaś? - zapytała.
Dziewczyna zastanowiła się, patrząc w sufit i poddając zabiegom Chinki.
- Ciężko powiedzieć. Po prostu... lubię twoje towarzystwo. Bez ceregieli, ale jednocześnie... czuję, że nie jestem dla ciebie jak powietrze. - Uśmiechnęła się. - I gadaj sobie co chcesz o tym.
- Wątpię by ktokolwiek traktował cię jak powietrze. Nie jesteś osóbką którą da się zignorować. - oceniła Huai masując pośladki dziewczyny i wcierając łagodzącą maść. Ciało się regenerowało szybko pod jej wpływem, a sam dotyk dłoni był przyjemny. A jeszcze… Huai miała wetrzeć maść w inne miejsce jej ciała.
- Co nie zmienia faktu, że zwykle niewiele osób poznaje prawdziwą mnie. Bez lukru, trochę... szorstką i... cóż, sama odkrywam swoje skłonności przy tobie. - Powiedziała, po czym dodała pytanie - Jak myślisz, co powie Yue na to, że my... a może jej mówiłaś już?
- Yue nie jest osobą zazdrosną o swe kochanki. Zresztą kiedy się z nią spotykałaś miałaś już swojego mężczyznę. Czy to zmieniało coś między wami?- zapytała retorycznie Huai, a Carmen przypomniała sobie detal, który teraz nabierał znaczenia.
“No i widzę, że wpadła ci w oko. Rozumiem to… lubisz dominujących kochanków. Niestety mnie uczono być trzciną, a nie dębem.”
Ona już wtedy wiedziała, że Carmen może poczuć miętę do jej kapitan straży.
Zarumieniła się na to wspomnienie.
- Nie chodzi o zazdrość, po prostu zastanawiam się... ona jest bardzo mądra i czuła, że my... w każdym razie jest to o tyle ciekawe, że wy dwie nie... prawda?
- Nie. Yue nie lubi przemocy w łóżku. Ja tak… ale czasem oglądała jak się bawię.- wyjaśniła Huai dając mocnego klapsa w pośladek dziewczyny. Zabolało, ale Carmen nie miała już otarć które mogły przenieść ten ból na całe ciało.
Prychnęła i podniosła się by usiąść.
- Dobra, dobra... idę sobie. - Powiedziała marudnie, wstając.
- Hej… nie skończyłam.- Huai popchnęła ją w kierunku łóżka.- Siadaj i szeroko nogi.
- Brzmi jak wstęp do kolejnej zabawy. - Zaśmiała się Brytyjka, ale usiadła posłusznie we wskazanym miejscu - Po prostu wiem, że “po” zwykle nie masz ochoty na towarzystwo.
- Nie skończyłam.- przypomniała Huai i tym razem sięgnęła palcami między uda kochanki. Ból z początku przeszył ciało Carmen, bo Chinka jej nie oszczędzała podczas zabawy, ale maść wcierana w obolałą kobiecość przynosiła ulgę. A szczupłe i długie palce Chinki potrafiły być delikatne… kiedy chciała by były.
Przez cały czas Carmen obserwowała ją, jej reakcje, gdy ogień zgasł.
Skupiona na swym zadaniu Huai nie okazywała emocji, z pietyzmem łagodząc otarcia maścią. Nie wydawała się czerpać z tego przyjemności, ale nie było na jej obliczu odrazy. Zupełnie jakby Brytyjka była małą dziewczynką, której bandażowała rozbite kolano. Co jednak nie zmieniało reakcji ciała samej Brytyjki, na pieszczotliwy dotyk długich palców w jej muszelce.
Z trudem stłumiła westchnienie. Bała się też cokolwiek powiedzieć, żeby Chinka nie przerwała nagle zajęcia. Poznając swój temperament w łóżku Carmen coraz bardziej uspokajała się. Nie była jedynie masochistką łaknącą tego, by nią pomiatano, raczej... lubiła nowości, była ciekawa, a jej zawód sprawiał, że szybciej otwierała się na ekstrema. Tak samo więc jak bolesne pieszczoty wcześniej, tak i teraz odczuwała przyjemność, gdy palce Huei dotykały jej delikatnie, prawie że czule.
Chinka wydawała się tego świadoma i ruchy palców robiły się coraz bardziej lubieżne. Przyjemność jaką dawała łagodząca otarcia maść mieszały się z fizycznymi doznaniami jej palców pieszczących z wprawą intymny zakątek Carmen.
- Gotowe.- narobiła apetytu i zostawiła niezaspokojoną. Huai miała jednak sadystyczną naturę, choć nie tak złowrogą jakby z pozoru się mogło wydawać.
Agentka brytyjskiego wywiadu przełknęła ślinę i poczekała aż ta spojrzy jej w oczy.
- I co... teraz? - zapytała, nie ruszając się.
- Teraz… powinnyśmy się ubrać, odpocząć, zrelaksować.- mówiła niewinnym tonem głosu, choć łobuzerski uśmieszek zdradzał fakt, że Huai dobrze wiedziała w jakim stanie jest Brytyjka.- Zbyt wiele czasu już ci zajęłam.
- Ja... myślę, że jednak wciąż mnie boli... może masz wiecej tej maści? - zapytała Carmen, uśmiechając się sztucznie.
- Obie wiemy że to nieprawda. Ale możesz… pokazać mi jak rozkoszne jest twoje ciało. Oczywiście oddając się przyjemności na moich oczach. Tak jak to robiłaś w aeroplanie. Tyle że… bez pomocy kochanka. Tym razem.- Huai odsunęła się i zajęła miejsce w wygodnym fotelu naprzeciw łóżka.
Na to jednak Brytyjka prychnęła i wstała. Ruszyła do drugiego pokoju, by się ubrać.
- Chyba ci jednak nie zależy... No nic, czas na mnie faktycznie. - Powiedziała pozornie obojętnym tonem.
- Wiesz dobrze, że nie dam sobą pogrywać. - przypomniała jej równie obojętnym tonem Huai wędrując spojrzeniem za oddalającą się arystokratką.- Nawet za cenę utraty przyjemności.
- Zatem zostanie nam apetyt na następny raz. - Powiedziała głośno Carmen z drugiego pomieszczenia, ubierając się. - Planujesz znów mnie uczyć niedługo? - zapytała z rozbawieniem.
- Prawdopodobnie nie. Wkrótce opuszczę Zurych.- wyjaśniła Huai wędrując spojrzeniem za Brytyjką.- Cała ta impreza dla finansistów też wkrótce się zacznie. Niemniej będzie trwała kilka dni, więc nie musisz się zjawić na jej początku.
- Wciąż nie dostałam oficjalnego zaproszenia. Czy... mam się go w ogóle nie spodziewać? - Brytyjka spojrzała pytająco na Chinkę, gdy zawiązywała gorset.
- Obawiam się, że nie… niestety Yue jedynie zapewnia rozrywkę na tej imprezie. Nie ma możliwości, by wprowadzić cię jako jedną z gości. Co najwyżej, jako jedną z panienek do towarzystwa. - wyjaśniła Huai nie przejmując się swą golizną i obserwując ubierającą się Carmen.
- No tak... - ta skończyła się ubierać i zaczęła zaplatać włosy, zerkając w lustro, przy którym wcześniej Huai okładała ją trzcinką. - Ale to w takim razie przydałaby się informacja gdzie jej szukać.
- Jeśli zjawisz się w Singapurze, Wężowa Księżniczka będzie wiedziała. Niewiele może umknąć spojrzeniu Yue w tym mieście.- wyjaśniła Huai.
- Ach tak... - Carmen uśmiechnęła się do swojego odbicia, po czym z wolna, zmysłowym krokiem podeszła do Huai. - Czyli kiedy ta impreza się zaczyna dokładniej?
- Za dwa dni zaczną się zjeżdżać i zlatywać do miasta. Teoretycznie wtedy powinna się zacząć, ale w praktyce jeszcze ze trzy dni trzeba będzie poczekać. Ci najbardziej…. zainteresowani wypoczynkiem z gości, już pewnie polecieli.- zadumała się bladolica.
- Zatem... do zobaczenia... - agentka pogładziła ją po podbródku, unosząc jeden z palców do ust kochanki i przejeżdżając po jej wargach.
- Do zobaczenia.- mruknęła w odpowiedzi Huai przyglądając się kochance i… Carmen miała wrażenie, że Azjatka nad czymś się zastanawia przyglądając jej. Niemniej oparła się owej pokusie i po chwili Brytyjka opuściła pokój kobiety.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 16-01-2018, 12:59   #113
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zakupy. Suknie. Dodatki.
Bez ograniczeń jeśli chodzi o wydatki.
Raj dla każdej elegantki.
Dla Carmen również. Może i była agentką Wszechimperium Brytyjskiego, ale to nie zmieniło jej natury. Lubiła się stroić w piękne suknie. I taką w końcu wybrała po godzinie przebierania i przymierzania. W końcu wybrała prawdziwą perełkę, piękną suknię granatowego koloru, zdobioną szafirami i srebrem. Prawdziwe cudeńko podkreślające jej
zgrabną sylwetkę. W porównaniu z Brytyjką… Andrea okazała się ćmą przy motylu. Jej kreacja, choć z odważnym dekoltem, była czarna. Niemniej Corsac nie była zazdrosna o wybór przez Carmen tak rzucającej się w oczy kreacji. Uśmiechnęła się tylko tajemniczo i zaprosiła “archeolożkę” do swojej limuzyny. Potem zaś wyruszyły na przyjęcie.


Jazda upłynęła bez ekscytacji. Andrea trzymała rączki przy sobie, bo wszak nie mogły pozwolić sobie na pomięcie kreacji przed przyjęciem. Był to, paradoksalnie, zły znak dla samej akrobatki.
Potwierdzało to tylko, że należy się spodziewać “tego rodzaju” przyjęcia. Nudnej do bólu i pozbawionej atrakcji snobistycznej imprezki dla bogaczy. Nie było też z nią ani Orłowa, ani Yue. Nikogo kto mógłby uczynić to przyjęcie bardziej znośnym. Nawet na Andreę nie mogła tu liczyć. Corsac sama stwierdziła, że na tutaj musi być grzeczna i ewentualnie potem mogą to wszystko odreagować. Cóż… tym razem jednak misja miała pierwszeństwo i agentka musiała przecierpieć wszechobecną poprawność polityczno-towarzyską i nudę.
Muzyka...


… była niczego sobie. Z pewnością trafiały się spotkania towarzyskie z bardziej usypiającymi kawałkami. Kwartet smyczkowy. Standard na tego typu spotkaniach towarzyskich. Nie dość głośny, by zagłuszać rozmowy. Wystarczający donośny, by przyjemnie szumiał w tle. Kobiety na przyjęciu oczywiście prześcigały się w kreacjach, zarówno bogactwie detali, jak i… samym bogactwie zawieszonych na ich strojach. Mężczyźni natomiast nie… Dżentelmenów obejmował bowiem jeden rodzaj stroju. Jeden uniwersalny uniform. Smoking.
Większość mężczyzn na przyjęciu właśnie je nosiła. Przypominało to Carmen stado pingwinów, odlanych od jednej sztancy. Bezbarwnych w porównaniu z kolorowymi partnerkami. Przystojnymi co prawda. Każdy z nich był niewątpliwie urodziwy, ale czym się różnił jeden pingwin od drugiego?
Który z tych pingwinów był Archibaldem Carsteinem?
- Żaden z nich. Nasz drogi gospodarz jeszcze się nie zjawił. Ale nie martw się. Gdy to zrobi, z pewnością go zauważysz. - uśmiechnęła się ironicznie Andrea, gdy Carmen go o niego zapytała. Dlatego też Brytyjce pozostało skupić się na samej posiadłości w której odbywało się to spotkanie śmietanki towarzyskiej.
Budowla ta nie była imponującym przybytkiem z zewnątrz. Duża, ale mniejsza od hotelu w którym Carmen mieszkała, i wtapiająca się w otoczenie. Carsteina winno stać na lepszy przybytek. Musiał wszak być bardzo wpływowy i bogaty, skoro Andrea najwyraźniej wolała zachowywać się grzecznie.
Posiadłość tego nie odzwierciedlała. Ani na zewnątrz, ani w środku. Było tu tak… pospolicie i bezbarwnie.
Co nie miało sensu. Czy Archibald był tak skąpy czy tak skromny?
Tego typu budynku można było się spodziewać po rodzinie kupieckiej, a nie potentacie finansowym. To samo dotyczyło przekąsek. Smaczne ale nie wyjątkowe. Carstein się nie wykosztował ani na budynek, ani na wystrój sali balowej, ani na przekąski.
Było co prawda gustownie, ale zdecydowanie za skromnie jak na oczekiwania Brytyjki. Poza tym było nudno. Andrea zabrała się za small talk ze znajomymi z branży, przedstawiając im co prawda Carmen, ale nie angażując ją w te pogaduszki. Zresztą sama arystokratka nie bardzo miała ochotę na poznawane tutejszych nudziarzy, oraz żadnych powodów ku temu. A i Corsac nie nalegała ku temu. Minęły więc na tej torturze dwie godziny.


Andrea miała rację. Archibalda ciężko było nie zauważyć. Zjawił się niczym król schodząc po schodach na swoje przyjęcie. I nie nosił smokingu. Wybrał bardziej rzucający się w oczy, choć elegancki strój. I równie rzucającą się w oczy i elegancką towarzyszkę.


Archibald okazał się już posuniętym w latach dżentelmenem. Ale nadal dziarskim i przystojnym. W porównaniu ze stadkiem “pingwinów”, był starym i posiwiałym lwem, górującym nad młodzikami charyzmą i pewnością siebie. Towarzyszyła mu.
- Margarite Hoersbeck. Jego sekretarka, prawda ręka, ochmistrzyni, prawdopodobnie kochanka i z pewnością jadowita żmijka. Uważaj… potrafi boleśnie kąsać.- stwierdziła Andrea popijając drinka.
Tymczasem Archibald zaczął przemowę.
- Panie i panowie, przyjaciele drodzy. Wybaczcie to spóźnienie. Nie było ono zamierzone. Właśnie dowiedziałem się, że Edward książę Windsoru i jeden z przyszłych pretendentów do korony brytyjskiej. Przyjaciel tak wielu z nas. Dwie godziny temu został znaleziony martwy w swym apartamencie w Monako. Przyczyna śmierci nie jest jeszcze oficjalnie podana, ale z tego co dowiedziałem się nieoficjalnie… to ponoć atak serca. Złe języki będą mówić, że wywołany przy okazji przedawkowaniem środków na potencję, ale… my… wiemy swoje. Proponuję uczcić jego śmierć toastem i minutą ciszy. Bo życie moi drodzy przyjaciele, to nasz moment w historii świata… i dlatego niech nasz krzyk życia, zostanie usłyszany i zapamiętany!
Po tych słowach nastąpiła minuta ciszy, a potem głośny toast.
- Za Edwarda, niech żyje przez wieczność w naszej pamięci!
- Niech żyje!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-02-2018, 22:41   #114
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen odetchnęła z ulgą. To znaczyło, że Liz wywiązała się ze swojej części zadania. Znaczyło też, że ona i Joshua pewnie na dniach pojawią się w ambasadzie, co cieszyło Brytyjkę nie tyle ze względów osobistych, co organizacyjnych. Choć mało korzystała ze Skylorda, lubiła mieć go w pogotowiu.
Tak jak i wszyscy podniosła kieliszek i wypiła toast. Nie było sensu zwracać na siebie uwagi - nie przy tym temacie.
- Archie opłakujący księcia Windsoru. Zabawny widoczek. Raczej opłakuje pieniądze, które mu pożyczył.- rzekła ironicznie Andrea po toaście.
- Czyżby... sympatyzował z rewolucjonistami? - zapytała Carmen - O księciu słyszałam to i owo… - dodała.
- Rewolucjonistami? Nie. Raczej nie.- zachichotała Andrea zdziwiona tą sugestią i dodała po chwili.- Edward był arystokratą, członkiem rodziny królewskiej. Wiesz co to oznacza dla bankiera?
- Żyłę złota?
- Mniej więcej. Wypłacalność. Nawet jeśli jego książęcej mości skończyły się pieniążki, to jej królewska mość pokryje długi krewniaka, by uniknąć skandalu. Przynajmniej dopóki książe żyje… - wyjaśniła Corsac ironicznie.- Po jego śmierci jednak, ktoś na dworze może stwierdzić, że długi przepadły wraz z życiem księcia.
- Sprytne - skwitowała to Carmen, nie chcąc jednak zagłębiać się w szczegóły. - Będzie jakaś okazja, by więcej porozmawiać z naszym gospodarzem?
- Może do mnie podejdzie. Może ciebie wypatrzy. Ale osobiście radziłabym bezczelnie naprzeć na niego cyckami.- zażartowała Andrea wyjaśniając. - Teraz Archibald będzie krążył od gościa do gościa jak to dobry gospodarz powinien.
- A jednak ubrałaś mnie chyba zbyt przyzwoicie. - Zażartowała Carmen, po czym zapytała - A na co ty masz ochotę teraz?
- Nie chodzi o uwodzenie… cóż, nie dosłowne.- zaśmiała się Andrea i dodała z uśmiechem.- Tylko wypnij biust i na bezczelnego podejdź do niego z jakąś gadką. I licz na to że twoja uroda i urok osobisty złagodzą tak… prostackie podejście.-
Westchnęła głośno.- To na co mam ochotę, a to co jest moim interesem to dwie odmienne sprawy. Ja muszę pogadać z kilkoma osobami. W tym także z naszym gospodarzem. Ale to na osobności.
- Zatem spławiasz mnie czy mogę się na coś jeszcze przydać? - zapytała Carmen z uśmiechem.
- Najpierw obie wykonajmy nasze zadania. Bo jak ja ciebie zagarnę to… mogę cię już nie puścić. A nie chcę byś uważała potem, że przeze mnie zmarnowałaś wieczór. - odparła czule Andrea i dodała. - A potem… zagarnę cię na całą noc.
- Nie kuś, bo w sumie już się ściemnia. - Zaśmiała cię Carmen, po czym ruszyła odważnie w stronę gospodarza. Starała się wypatrzeć w jego stroju jakiegoś związku z archeologią, o który mogła się zaczepić. Niestety, nic takiego nie zauważyła i musiała jakoś inaczej podejść do sprawy. Archibald rozdzielił się ze swoją towarzyszką rozmawiając z kolejnym gościem.
Więc przynajmniej ten problem Carmen miała z głowy. Dziewczyna zaczęła analizować strój mężczyzny by znaleźć jakieś jego osobiste upodobania. I trudno jej było odkryć jakim on jest człowiekiem. Co prawda ubierał się ładniej niż “pingwiny” i barwniej, ale ten strój niewiele jej mówił. Poza tym, że to nobliwy dżentelmen preferujący więcej zarostu niż to było modne.
Jedynym charakterystycznym elementem był, jego kieszonkowy zegarek na łańcuszku.

Wyjątkowe precjozo, choć z pozoru bezwartościowe, gdyż nie użyto w jego produkcji ani metali szlachetnych, ani drogocennych kamieni. Był on jednak niezwykłym czasomierzem, gdyż… chyba tylko właściciel wiedział jak on mierzy czas i jaki czas mierzy. Na jego cyferblacie nie było bowiem cyfer.
Carmen wyczekała okazję i gdy Archibald właśnie kończył kolejną uprzejmą rozmowę, podeszła do niego.
- Sir, przepraszam, że się narzucam, ale czy mogę zająć panu chwilę. - Zagadnęła niby to przełamując nieśmiałość. - Chodzi o... pański zegarek.
- Zegarek? - zdumiał się Archibald skupiając spojrzenie na Carmen. - Co nie tak z zegarkiem?
Przyglądał się bacznie arystokratce przeszywając ją spojrzeniem na wylot.


- Widziałem już gdzieś panią, nieprawdaż? Tylko nie mogę sobie przypomnieć, gdzie.- zawyrokował po dłuższym przyglądaniu się.
- Owszem, choć nie byliśmy sobie przedstawieni. Lady Carmen Stone. - Wyciągnęła ku niemu dłoń i uśmiechnęła się zmysłowo. - Z tego, co wiem, łączy nas pasja odkrywania przeszłości, toteż bardzo mi miło pana poznać i nie jest to tylko frazes. A co do zegarka... cóż, widziałam podobny w bardzo niepokojących okolicznościach i, jeśli pan pozwoli chciałam wypytać o jego pochodzenie.
- Dziwne. Był robiony na zamówienie. Nie ma takiego drugiego na całym świecie.- zadumał się Archibald i spojrzał na dziewczynę.- To jakie to były okoliczności?
Po czym ujął dłoń Brytyjki i szarmancko złożył pocałunek na niej.
- Och... nie wiem czy mi pan uwierzy. - Udała, że znów się zawstydziła, lecz nie miała nic przeciwko pocałunkowi - I nie mówię, że to ten sam zegarek ale podobny. Po prostu jest podobny do tego, który miał na ręku świętej pamięci profesor Langstrom. Dlatego chciałam spytać o pochodzenie, czy w tej sytuacji wzór. Skąd pan wziął na niego pomysł, jeśli mogę zapytać?
- Langstrom? - wymsknęło się Archibaldowi, wyraźnie zaskoczonemu że słyszy to nazwisko.
- No cóż… jeśli był bogaty, lub miał bogatych znajomych. Ten zegarek został wykonany przez firmę Vacheron Constantin, na moje specjalnie zamówinie. Kim był ów profesor Langstrom?
- To badacz piramid pod Kairem. Miałam zaszczyt być jego asystentką. - Carmen jak zwykle płynnie przeplatała fakty i fałsze - Bardzo mądry człowiek. Niestety... nie skończył zbyt szczęśliwie. Właściwie jego śmierć owiana jest sporą dozą tajemniczości. I choć nie chciałabym pana zanudzać... po prostu chciałam się dowiedzieć czy zegarek ten związany jest z jakimś kultem. Wciąż bowiem nie mogę pogodzić się z tym, co spotkało pana profesora. - Celowo mówiła tajemniczo, by wzbudzić zainteresowanie bogacza.
- Doprawdy? To bardzo interesujące. - spojrzał na swój zegarek. - Niemniej raczej wątpię, by mój chronometr był związany z jakimś kultem.
Spojrzał potem na agentkę pytając.- Więc była pani jego asystentką? Jak długo?
- Niedługo - przyznała, zamieniając się miejscami w głowie z Aishą - Właściwie tylko w trakcie trwania jednych wykopalisk. Tych ostatnich. A czy pan słyszał cokolwiek o profesorze lub go znał? Bo może on spotkał pana i... cóż, rzecz banalna, po prostu zapragnął mieć taki czasomierz?
- Nie. Nie spotkałem. Choć interesuję się historią starożytną, to moim konikem że tak powiem, jest Aleksander Wielki, więc jeśli chodzi o Egipt… to czasy ptolemejskie. Zakładam, że zainteresowanie profesora Langstroma nie obejmowało greckich i rzymskich ruin? Oni tam w Egipcie wolą kopać za mumiami. - rzekł żartobliwie mężczyzna wodząc przenikliwym spojrzeniem po rozmówczyni. Carmen nie była pewna, czy powodem tego była jej uroda, czy kryło się za tym coś jeszcze. Miało się bowiem wrażenie, że Archibald nad czymś się zastanawia. - Skoro jednak była pani jego asystentką podczas ostatnich wykopalisk to jego śmierć chyba nie jest tajemnicą?
Po czym nagle się zmartwił.
- Słyszałem też o jakichś rozruchach w Egipcie, związanych z wykopaliskami. Czyżby te przesądne dzikusy znów uwierzyły w starożytne klątwy?
Carmen spojrzała na niego z bólem w oczach.
- Tak... to... to właśnie zabiło profesora. Choć są też inne plotki, ale to zdecydowanie nie jest temat na przyjęcie. Bardzo przepraszam, że pana tym męczę. Odpowiedział pan na moje pytanie, więc już nie będę... - zawiesiła głos, jakby czekając na jego protest.
- To… ja przepraszam, że poruszyłem tak bolesny dla pani temat. Może więc… porozmawiamy o czymś przyjemniejszym dla równowagi. O czymś co panią fascynuje? - zapytał uprzejmie bankier.
- Cóż, trochę tego jest, choć teraz cały czas myślę o archeologii, o tym ile w niej jest przesądów, a ile magii. Wierzy pan w magię? - Carmen zapytała, spoufale opierając się na ramieniu Archibalda.
- Tylko w magię pieniądza… próbowałem spirytualizmu, ale to jak się okazało, były to same szwindle. A pani…? - zapytał zaciekawiony Archibald.
- Też tak było... do pewnego momentu. - Wciąż utrzymywała wokół siebie tę aurę tajemniczości. Jednocześnie jej ciało coraz częściej i śmielej ocierało się o mężczyznę. - Czy mogę jednak spytać, skoro jest pan realistą skąd słabość do przeszłości? To chyba mało opłacalne zainteresowanie…
Z pewną satysfakcją agentka stwierdziła, że udało się jej zainteresować sobą Archibalda, na tyle że skupił na niej całą swą uwagę. W tym na ukrytymi pod tkaniną piersiami Brytyjki.
- Można powiedzieć, że to osobista fascynacja Aleksandrem Wielkim. Twórcą imperium jakiego nie było przed nim… a które rozpadło się wraz z nim. Było to niezwykle kruche dziedzictwo. Aleksander był fascynującą postacią. A pani… która postać ze starożytności budzi pani zaintrygowanie? - wyłożył swe powody mężczyzna.
- Hmmm... - udała, że się zastanawia - Słyszał pan o Hekesh?
- Hekesh? - zdziwił się wyraźnie Archibald i przyjrzał podejrzliwie Brytyjce.- Dość.. niezwykła postać, wybrała sobie pani, na obiekt zainteresowań.
- Cóż, jej kult wciąż funkcjonuje i ma podobno teorie na temat powrotu do życia swojej pani, stąd moje zaintrygowanie. Trzeba też przyznać, że Matka Ciemności...to brzmi groźnie, ale i fascynująco. - Wyjaśniła z niewinnym uśmieszkiem.
- I nie jest boginią. Wedle wszelkich dostępnych źródeł… nielicznych co prawda. Hekesh jest śmiertelniczką. - wyjaśnił mężczyzna. - Nieśmiertelność i wieczną młodość uzyskała wraz z rozległymi mocami. Hekesh nigdy nie umarła. Została uwięziona na wieczność. Jeśli wierzyć oczywiście nielicznym zapiskom na jej temat.- skinął głową.- Są one wśród greckich zapisków, także z czasów Aleksandra. On też jej szukał… wiesz może jak umarł Aleksander Macedoński?
- Nie, przyznaję, że moja wiedza jest tu znikoma. - Carmen łakomie słuchała słów Archibalda i w tym momencie nie byłą to z jej strony nawet gra.
- Umarł z powodu choroby. Niektórzy twierdzą że zapadł na nią w Persji. Inni, że tliła się w nim od urodzenia, najpierw delikatna… a potem coraz bardziej wyniszczająca. Nic dziwnego, że tak szybko dążył do podboju świata. I tak żarliwie szukał sposobu do zapisania się w historii. Wiedział, że piasek w jego klepsydrze przesypuje się szybko. I gorączkowo szukał sposobu, by ją zaczopować. Wieczna młodość i wieczne życie. Któż by tego nie chciał? Zwłaszcza gdy siedzi się na tronie swego imperium… nie ma godnego siebie dziedzica i widzi zarys upadku wszystkiego co się stworzyło… zapewne tuż po swojej śmierci.- zadumał się bankier na chwilę całkowicie pogrążając się we własnych myślach.
- Myśli pan, że wciąż są tacy, którzy poszukują Hekesh jako... obietnicy wiecznej młodości? Wszak w wielu zapiskach jawi się ona raczej jako źródło zła a nie... nagród.
- A ty zainteresowałaś się nią z powodu owego zła czy nagród?- zapytał zaciekawiony Archibald wędrując spojrzeniem po krągłościach dekoltu Carmen.- Wedle legend… tych których znam, Hekesh była wiedźmą… złą… ale raczej złem z tych, które wodzą mężczyzn na pokuszenie. Zmysłową i olśniewająco piękną. Poza tym… nikt nie powiedział, że… nie można wydusić z Hekesh jej sekretów.
- Hmmmm mówi pan tak, jakby sam pan wierzył, że ona żyje. - Odpowiedziała Carmen, uśmiechając się uroczo i też unikając odpowiedzi wprost. Wiedziała już, że Archibalda pociągała tajemniczość, swoista eteryczność.
- Teoretycznie… jeśli założyć że legendy są prawdziwe i Hekesh spędzała w połogu dnie rodząc potworne abominacje wychodzące z jej lędźwi. - próbował odwrócić kota ogonem swą wypowiedzią.
Carmen zachichotała, jakby Archibald opowiedział jej wyśmienity dowcip.
- Doprawdy panie Archibaldzie, nie żałuję, że dałam się namówić, by tu przyjść. Obawiam się jednak, że inni goście zaraz mnie pożrą żywcem, tak bardzo zajmuję już pana czas. - Postanowiła pozostawić po sobie niedosyt licząc na to, że milioner sam zaproponuje jej spotkanie.
- To prawda. Jeśli jeśli zechce pani zostać po… całym przyjęciu, to mogę pokazać moją kolekcję. Ten kawałek, który trzymam tutaj. I porozmawiać o fascynacjach.- zaproponował szarmancko.
Lady Stone brawurowo udała zdziwienie, a potem zawstydzenie, łamane jednak przez czyste chęci.
- Z przyjemnością. I... chętnie dowiem się więcej o Aleksandrze Wielkim. Widzę zresztą, że oboje nie szukamy prawdziwych bogów w historii świata, jak to robią niektórzy, lecz ludzkich... wyjątków, które mogłyby się równać z bogami. - Odchodząc puściła jeszcze zalotne oko do bogacza.

A potem stała się motylem. Unoszącym się przy Andrei i uśmiechającym się promiennie. Była to… ciężka robota. Nudne przyjęcie pełne fałszywych uśmieszków, było błotną sadzawką oblepiającą agentkę swoim brudem. Uciekła przed takim życiem do cyrku. A na ostatnim przyjęciu uciekła… najpierw wieszając swoje majtki na pomniku, a potem oddając się Orłowowi w pustym pokoiku. Teraz… ucieknąć nie mogła. Musiała być wciąż na widoku, musiała wabić Archibalda i ignorować wrogie spojrzenia jego “towarzyszki”.
- Dobrze się bawisz?- zapytała Andrea nagle sięgając po dwa kieliszki z trunkami. Jeden dla siebie…
- Średnio. - Odpowiedziała Carmen, z wdzięcznością przyjmując kieliszek. - A Ty?
- Ani trochę… tyle padalców dookoła. A ty możesz tylko szczerzyć do nich gębę. Osobiście wolałabym zabrać co ładniejszych paru i przespać się z nimi jednocześnie. I w ten sposób załatwić te interesy. Szybko, w miarę przyjemnie… nawet jeśli z odrobiną odrazy do siebie. To przynajmniej miałabym to z głowy i zajęła się przyjemniejszymi sprawami. - rzekła szczerze Andrea mając podobny do Carmen punkt widzenia.
Agentka nie mogła powstrzymać szczerego chichotu.
- Taak. I wydaje mi się, że oni nie mieliby nic przeciwko. Może więc kogoś sobie upatrzysz? Ja niestety... lub stety jestem umówiona z Archibaldem. - Uśmiechnęła się nie bez dumy.
- Hmmm… będę oczekiwała rekompensaty z twej strony.- mruknęła Andrea oplatając w pasie Carmen i kierując się w stronę łazienki z wyraźnie niecnymi zamiarami. - Szybkiej i namiętnej rekompensaty za opuszczenie mnie.
Brytyjka przybliżyła usta do jej ucha.
- Tak, pani. - Szepnęła poddańczo, sugerując tym samym rodzaj zabawy.


Andrea tuż przed wejściem do owej łazienki, bezczelnie skubnęła płatek uszny Carmen. Z pewnością łatwo to było zauważyć.
- Więc jesteś gotowa spełnić moje kaprysy.- oparła się plecami o drzwi odcinając “drogę ucieczki” i nie pozwalając nikomu uciec. Powoli zaczęła podwijać swoją suknię odsłaniając czarne pantofelki i równie czarne pończochy.
- Skoro to ma być coś szybkiego, to zajmiesz się moim kwiatuszkiem. Doprawdy… możesz mi wierzyć, iż naprawdę mam wielką ochotę zobaczyć wszystko co ukrywasz pod suknią, ale… nie możemy ci zepsuć stroju.
Carmen, która choć była bardziej powściągliwa, również poczuła podniecenie. Miała ochotę wyrwać się z roli ugrzecznionej szlachcianki, której tak nienawidziła od dawna.
- Tak pani. - Powiedziała usłużnie i klęknęła przed Andreą, czekając na jej “dar”.
- Całuj… - mruknęła unosząc prawą nogę i muskając stopą obutą w czarny bucik policzek Brytyjki. - … myślę że oni się domyślają co my tu robimy. Znają mnie dość dobrze, niestety.
- Niech więc nie będą zawiedzeni. - Szepnęła Brytyjka i zaczęła obcałowywać łono Andrei przez materiał jej majteczek.
- Masz słodki języczek.- jęknęła podnieconym tonem głosem Korsykanka drżąc od pieszczoty, zakładając nogę na ramię dziewczyny.-... ale myślałam… miałam… zamiar nakazać ci zacząć od stopy.
Niemniej pod pieszczotą Carmen miała problemy z protestami.
Akrobatka zresztą wykazywała się teraz giętkością swojego języczka, który raz po raz wślizgiwał się pod bieliznę kochanki i to bez pomocy rąk.
To Andrei nie wystarczało, delikatnie odepchnęła kochankę, po czym szybko zaczęła zsuwać bieliznę ze swych bioder. Carmen już posmakowała jej podniecenia, więc wiedziała że jej pani jest rozpalona.
Poczekała aż Korsykanka skończy po czym delikatnie zaczęła ustami całować jej kwiatuszek - jednocześnie drażniąc i podniecając.
- Mmmm…- mruczała Andrea i władczo wsunęła palce we włosy kochanki. Docisnęła gwałtownie jej twarz do swojego podbrzusza… rozpalonego pożądaniem. Teraz to wyraźnie dawała znać akrobatce o swej władzy. Teraz to Carmen była jej niewolnicą, która spełniała jej kaprys. Nie wydawała się jednak cierpieć z tego powodu. Nie odrywając ust, jedną ręką sięgnęła do pośladka kochanki, drugą zaś dotknęła przez materiał sukienki swojej piersi.
- Mmmocniej… mocniej… - pojękiwała i ponaglała Andrea, podobnie czyniąc. Jedna jej dłoń dociskała kochankę do spragnionego pieszczot zakątka swego ciała, drugą ugniatała własną pierś. - Chyba nie chcesz… ukaarania klapsami?
- To by było słuchać... - szepnęła prowokacyjnie Carmen odsuwając usta i wsuwając w kobiecość Andrei dwa paluszki, którymi jeszcze przed chwilą szczypała swój sutek
- Ttttaak… by było…- jęknęła dość głośno Andrea rozkoszując się tą pieszczotą i nieco burząc misterną fryzurę Carmen zaciśniętymi palcami. -... dddobrze… wiesz… że… potttrafię bybyć stanowcza.
W tej chwili była na łasce palców Brytyjki, która odreagowywała nudę przyjęcia. Bycie skandalistką miało swój urok.
Carmen przyspieszyła tempa wsuwając i wysuwając z niej swoje wilgotne już od soków palce.
- Ale klapsów mi jeszcze nie dawałaś. Aż chce się być niegrzeczną dziewczynką... - szepneła Carmen, po czym wpiła się ustami w klejnocik rozkoszy Andrei.
- Jesteś taką… dostaniesz… dostaniesz… je… tylko jeszcze… troszeczkę. - błagała Andrea drżąc od doznań. Każde kolejne muśnięcie ust i języka doprowadzało jej głos na coraz wyższe tony, a ciało w coraz większe drżenie. Ostatni jęk zdusiła w sobie, gdy wygięła się w łuk dysząc.
- Dać ci… klapsy? Zasłużyłaś… ale czy potem zostawić cię z nimi… czy pójść dalej?- wydyszała łapiąc oddech po silnym szczytowaniu, którego smak Brytyjka poczuła.
Zdyszana Carmen odsunęła się nieco i uśmiechnęła, ocierając usta.
- Może zostawmy to na inną okazję. Nie chcę całkiem zgorszyć tutejszego towarzystwa.
- Może… ale i tak chce zobaczyć, twoje majteczki.- uśmiechnęła się drapieżnie Andrea wędrując spojrzeniem po ciele i sukni Carmen.- Twoja pani ci rozkazuje. Racz posłuchać.
Brytyjka westchnęła, ale posłusznie wstała i jakby z wstydliwością powoli podciągnęła dół sukni, odsłaniając centymetr po centymetrze swoje zgrabne nogi.
Korsykanka podeszła bardzo blisko, palcami sięgając pod suknię i powoli, z rozmysłem dotykała palcem poprzez rękawiczkę intymnego zakątka Brytyjki… wpatrywała się przy tym wprost w jej oczy. Delikatna i prowadzona z rozmysłem pieszczota.
- Dręczycielka... - szepnęła z westchnieniem Carmen, naprawdę podniecona.
- Oczywiście.- mruknęła wodząc palcem po bramie rozkoszy kochanki, delikatnie wciskając koronkę w jej ciało. - I w dodatku bardzo… złośliwa. Bo zostawię cię tak. Niezaspokojoną. Będzie to dla ciebie ciężką próbą. Utrzymać spokój w takiej sytuacji. Ale przynajmniej… nie będzie nudno, prawda?
Carmen zagryzła wargi i odsunęła się w zrywie silnej woli.
- Zemszczę się za to. Obiecuję. - Powiedziała, patrząc rozpalonym wzrokiem na kochankę.
- Oczywiście. Oczekuję wręcz tego.- rzekła prowokacyjnie oblizując językiem palec i przyglądając Brytyjce. Uśmiechnęła się zadziornie. - To będzie cudowna zemsta. I przyznaję… będę cię cały czas obserwować.
Nachyliła się i szepnęła do ucha kochanki. - I wyobrażać sobie co byśmy robiły w mojej limuzynie. Chcę byś to wiedziała.
Carmen tylko warknęła na to zwierzęco.
- Zapowiada się ciekawe przyjęcie, prawda?- mruknęła Corsac odsuwając się i powoli zakładając swoje majteczki na biodra.- A jak tam ci się podoba moja.. a obecnie twoja asystentka? Ufam że spełnia wszelkie pokładane w niej nadzieje?
- Krnąbrna, pyskata, ale widać, że nie wybrałaś jej z uwagi na ładny tyłeczek. A przynajmniej nie tylko. Mam nadzieję, że coś nam się uda wspólnie też zdziałać.
- Ja też.- uśmiechnęła się Andrea poprawiając sukienkę, po czym ze smutną miną dodała. - Przepraszam że nieco zburzyłam ci fryzurę. Poniosło mnie.
- Za to też się zemszczę. - Odparła z uśmiechem Brytyjka, wygładzając sukienkę i starając się uporządkować w miarę możliwości włosy.
- Mam nadzieję że nie na moich włosach. Mój tyłeczek lepiej się nadaje na zemstę.- pokręciła swoją pupą otwierając drzwi. I odsłaniając fakt, że całkiem sporo osób zerkało w ich stronę udając, że nie są zainteresowani.
Carmen nie wyszła za nią. Odczekała chwilę, by nie dać powodów do dalszych plotek, a i faktycznie musiała zająć się swoim wyglądem, jeśli zamierzała uwieść Archibalda nie tylko swą wiedzą, ale i fizjonomią.
Oczy Brytyjki błyszczały, a policzki były zaróżowione. Ciało rozgrzane niedawnymi pieszczotami. Było to dziwne uczucie. Carmen wszak rzadko musiała się mierzyć z niezaspokojeniem. Jej uroda wszak zapewniała zainteresowanie… no i ostatnio miała Orłowa. Kochanka przekraczającego jej własny apetyt.
Ale może to i lepiej? Niewątpliwie teraz wydawała się bardziej kusząca. Jej ciało i spojrzenie mówiło: Zdobądź mnie.
Kto mógłby się oprzeć takiej prośbie? Odruchowo poszukała wzrokiem Archibalda i... zastanawiała się jak długo przyjdzie jej czekać. Choć był od niej sporo starszy, był przystojnym mężczyzną, toteż agentka miała coraz większą ochotę zostać z nim sam na sam.
Czasami ich oczy się mierzyły. Jego przenikliwe spojrzenie, z jej wyzywającym… które mimowolnie mu okazywała. Fascynował się Aleksandrem Wielkim, ale z pewnością nie podzielał jego upodobań co do wyboru kochanków. Miał wszak towarzyszkę na przyjęciu. I niewątpliwie był władczym mężczyzną, który zdobywał to co chciał.
Czas mijał boleśnie powoli, ale nudno już nie było. Ostatnie dni z Orłowem sprawiły, że Carmen nie musiała się mierzyć z samokontrolą. Rosyjski kochanek pozwalał jej spełnić pragnienia, także z tych których nie zdawała sobie sprawy. Nie musiała się ograniczać, aż do teraz.
W końcu jednak przyjęcie ulegało zakończeniu. Andrea podeszła do Carmen i pocałowała ją w policzek szepcząc.
- Liczę że odwiedzisz mnie z raportem. Jestem ciekawa tego co wydusisz z niego.
- Życz mi powodzenia sukkubie. - Pożegnała się z nią Carmen.
- Nie ma potrzeby… wiem jaką pokusą potrafisz być. - mruknęła na pożegnanie zostawiając Brytyjkę samą. Goście się powoli rozchodzili, a sam Archibald żegnał ich. W końcu… podszedł do agentki.
- Ufam, że był to przyjemny wieczór. Noc z pewnością będzie owocna.- rzekł szarmancko całując dłoń akrobatki.
- Więc… lady Stone. Pokażę ci ten fragment mojej kolekcji, którą.. zgromadziłem tutaj.- uśmiechnął się. Ona również odpowiedziała uśmiechem i z gracją ujęła ramię dżentelmena, opanowując wciąż buzujący w sobie ogień. Czuła jednak, że przy tym osobniku musi być damą, jeśli nie boginią, a nie kurtyzaną.
- Już teraz czuję się zaszczycona. A jak ocenia pan w ogóle przyjęcie?
- Zadowalające. - uśmiechnął się bankier wędrując spojrzeniem po ciele Brytyjki. Łakomym spojrzeniem które starał się zamaskować.
- Choć nie spodziewałem się tak intrygującej niespodzianki, jak pani.- rzekł z uśmiechem i ruszył z nią ku… windzie. Carmen zadrżała. Oprócz ognia, tkwił w niej wszak strach zasiany przez demoniczną wersję Aishy. Schody… wydawały się przyjemniejszą opcją.
Przystanęła. Poczuła jak zimny pot oblewa jej ciało.
- Ja... może wyjdę na tchórza, ale czy możemy iść schodami, sir? Chyba za dużo czasu spędziłam na wykopaliskach, jednakże od pewnego czasu, gdy widziałam wypadek pewnego Beduina, dźwigi napawają mnie... strachem. - Mówiąc to wtuliła się w ramię mężczyzny, jakby szukając przy nim ochrony.
- Oczywiście.- zgodził się bankier ruszając wraz z nią ku schodom. Carmen zaś czuła jak reaguje na jej bliskość. Zdecydowanie pozytywnie. Miała wrażenie, że chętnie by ją zagarnął dla siebie, acz ograniczały go wszak dobre maniery. I może… ostatni goście?
- Więc… interesuje cię legenda Hekesh. Jeśli mam być szczery, to jedyne co was łączy to natura kusicielki.- rzekł żartobliwie, gdy wchodzili po schodach coraz wyżej.
Udała zdziwienie i nieszczere oburzenie.
- No wie pan co? - niby to próbowała oponować, lecz szybko się poddała. - Ja... sama siebie nie poznaję, ale to takie przyjemne uczucie móc z kimś porozmawiać o swoich zainteresowaniach. - Spojrzała mu w oczy, przystanąwszy na tym samym schodku - I to z kimś, kto ma te sam błysk w oku, ten sam głód wiedzy... A jednak pańska wiedza, a moja... to jak ocean i jezioro. proszę się więc nie dziwić, że zachowuję się trochę jakbym... była upojona.
-Ach… no tak. Głód wiedzy. Słyszeliśmy pannę Corsac w łazience. Była dość głośna… na końcu.- przypomniał jej żartobliwym tonem Archibald. Po czym dodał uprzejmie.
- Nie porównywałbym swojej wiedzy do oceanu. Nie dość że samych wzmianek o Hekesh nie przetrwało zbyt wiele, to jeszcze nie jestem uczonym. Ot, jedynie amatorem, który słyszał coś o niej przy okazji.
Carmen słuchała go, udając zawstydzenie. Znów ruszyła w górę schodów.
- Jest pan zbyt skromny i... nadzwyczaj szczery. - Powiedziała, celowo wyprzedzając go i pozwalając przyglądać się jej pośladkom, gdy zdobywala kolejne schodki.
- Tak. Bardzo szczery…- powtórzył za nią wyraźnie skuszony widokami, które przed nimi roztaczała, wyraźnie nimi rozkojarzony. Co było pochlebiające i podniecające… zwłaszcza przy rozbudzonym przez Andreę i niezaspokojonym dotąd “głodzie”.
- A propo zainteresowań. Oprócz archeologii… co jeszcze panią interesuje. Kulty?- zapytał w końcu otrząsając się z hipnotycznych ruchów jej pupy.
- Och, nie... aż tak niezwykła nie jestem. Interesuję się za to od lat gadami. A pan? - obróciła się, by spojrzeć na niego przez ramię.
- Ja?- przyłapała jego spojrzenie na swoich pośladkach. - Ja kolekcjonuję piękno. Głównie antyki, ale nie tylko.-
Jego spojrzenie mówiło jej o jakim “pięknie” teraz myśli. A więc jej plan działał… choć przez mały figielek Andrei miała ochotę poczuć na swojej pupie coś więcej niż męskie spojrzenie.
- Mówiła coś pani o kulcie tej… Hekesh?- przypomniał sobie Archibald starając się przenieść rozmowę na neutralny temat.
- Tak, ale nie chcę pana tym zanudzać. W końcu połowa tego, co się słyszy to pewnie bajka. Ot choćby ożywianie zmarłych. - Carmen stanęła na górze schodów i obserwowała reakcje Archibalda nie tylko na jej ciało, ale także słowa.
- Ożywianie zmarłych? Co za pomysł. - udał zaskoczenie, nie do końca przekonująco. - Obudzili kogoś ważnego? Z pewnością taki starożytny dostojnik byłby gratką dla historyków i archeologów.
Podchodząc coraz bliżej szczytów schodów Archibald ponownie próbował zmienić temat.
- Brałem kilka razy udział w seansach spirytystycznych, ale nie uznałem żadnego z “przywołanych zmarłych” za wiarygodne źródło.
- No cóż, mnie nie było na wykopaliskach, gdy Beduini zaatakowali profesora i jego ludzi, bo zostałam wysłana do miasta z korespondencją, ale... świadkowie mówili, że umarli wojownicy powstali wówczas z grobów, by się zemścić. - Dziewczyna patrzyła na Archibalda z wyjątkową powagą. - I to ponoć dopiero początek, bo Hekesh na razie zbiera moc…
- Jeśli powstający z grobu truposze, to cała moc Hekesh…- stwierdził ironicznie Archibald obejmując Carmen ramieniem i prowadząc w kierunku dużych drzwi. - To nie musi się pani niczego obawiać. Rosjanie na Syberii mają kilka pułków takich ożywieńców. I nie są to elitarne jednostki. A co do zbierania mocy… Wedle legendy Hekesh została uwięziona wieki temu. Skoro dotąd nie udało się jej uwolnić to nie sądzę by zdołała sama się wydostać w ciągu najbliższych lat.
Westchnęła, wtulając się w jego ramię.
- Przy panu wydaje się to takie proste... słyszałam jednak, że kultyści pojawili się też w Zurychu. Ten atak na muzeum... słyszał pan?
- Chodzi o tą kradzież? Tak. To niepokojące. - potwierdził bankier, acz nie wydawał się tym specjalnie zaniepokojony. Drzwi się otworzyły odsłaniając przed Carmen salę pełną dzieł sztuki z epoki helleńskiej.
- Nie martwiłbym się tym jednak za bardzo. Z pewnością kultyści nie są zainteresowani panią osobiście, lady Stone. - dłoń Archibalda zsunęła się z ramienia agentki najpierw na biodro, a potem na pośladek dziewczyny. A on sam, starał się odwrócić od tego uwagę Brytyjki z pasją opowiadając o pierwszym z eksponatów. Hoplickim hełmie jednego z przybocznych Aleksandra. Carmen nie była jednak miłośniczką historii, więc jej uwaga skupiła się na wyraźnym i władczym dotyku dużej męskiej dłoni masującej jej tyłeczek przez materiał sukienki.
Dziewczyna nie przeszkadzała mu w tym, ale i nie zachęcała, drażniąc się z samczym apetytem. Uprzejmie słuchała słów bogacza i w stosownych momentach wydawała achy i ochy, a czasem zmysłowo przejeżdżała palcami czy to po fragmencie zbroi czy starej biżuterii. Przy tej ostatniej zagadnęła.
- A czy pan też jakoś angażuje się w wykopaliska, czy tylko jest nabywcą tych cudów przeszłości?
- Raczej nabywam na publicznych aukcjach. Grecja i Persja jest pod kontrolą Osmanów i nie dba o archeologię. A Egipt. Sama pani wie. W Egipcie jest moda na starożytne dynastie. Ptolemeusze i hellenizm mało kogo interesują. - wyjaśnił uprzejmie Archibald.
- Ooo to aż dziwne, żeśmy sie nigdy nie spotkali. Ja ostatnio byłam w Paryżu, jakiś miesiąc temu. Wystawiono ozdobę, która prawdopodobnie należała do Hekesh, ale niestety... została skradziona. - Carmen westchnęła, falując przy tym biustem.
- Nie bywam na aukcjach. Nie mogę osobiście kupować swoich eksponatów, gdyż domy aukcyjne lubią podbijać ceny, gdy widzą zamożne osoby z grubym portfelem wśród kupujących. Dlatego wystawia się zwykle słupy, poprzez których się kupuje. - mruknął Archibald mimowolnie skupiając uwagę na biuście.- A taaak… słyszałem o tym niefortunnym wypadku, acz z trzeciej ręki. Może pani przybliżyć szczegóły. Może jednak bardziej wygodniejszym… miejscu? Jeśli zechce mi pani towarzyszyć do moich prywatnych komnat.
- Dobrze, choć najpierw musiałabym wiedzieć co pan słyszał, żeby pana... - pogładziła jego ramię - Nie zanudzać.
- To co wszyscy. Zamaskowani złodzieje dokonali brutalnej i bezczelnej kradzieży… w postaci napaści z góry i umknęli z łupem. Zgarnęli jakiś egipski bibelot. Nikt nie wspominał o Hekesh. Żadna gazeta. - streścił jej to co wiedział, mocniej zaciskając dłoń na jędrnym pośladku agentki. Tego już nie mogła ignorować. Jęknęła cichutko i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Może dlatego, że... niewielu by zrozumiało. - Szepnęła.
- Tak… to znaczy…- mężczyzna trochę tracił wątek, bardziej zainteresowany krągłością pod swoimi palcami niż samą Hekesh. Ugniatał pupę drapieżniej prowadząc ją do przeciwległego wyjścia z sali.-... myślę, że bardziej… francuskie gryzipiórki nie odróżniają kolumny jońskiej od doryckiej, a co dopiero legendarne dynastie faraonów.
- Mhhmmm... - napięła pośladek pod jego dotykiem, gdy przystanęli przed kolejnymi drzwiami - Zresztą nie tylko oni. Ja z kolei słyszałam, że ten przedmiot w ogóle nie miał trafić na aukcję. Było bowiem cenniejszy niż... dyrektorowi wykopalisk się wydawało.
- Pewnie dobrze obejrzałaś ów przedmiot, prawda? - zapytał Archibald pieszcząc pośladek dziewczyny i podążając wraz z nią długim korytarzem. Za nimi zamknęły się drzwi, co świadczyło że ten budynek też ma deus ex machinę. A sam bankier w połowie wędrówki, nagle przyparł Carmen do ściany, całując zachłannie jej policzek i szyję. Przestał dbać o pozory. Jego dłonie sięgnęły obu jej pośladków dociskając jej biodra do własnych. A gdy masował drapieżnie jej pupę, ona czuła wyraźny dowód pożądania. Archibald stracił dla niej głowę… cóż… ciężko go było o to winić.
- Ależ... panie Archibaldzie... - próbowała oponować, lecz jej ciało wysyłało zgoła inne sygnały przywierając do mężczyzny. Ponieważ był on leciwy, Carmen starała się powściągać swój temperament, jednak sposób w jaki ją dotykał sugerował, iż wciąż drzemie w nim gwałtowność drapieżnika.
- Wybacz… nie mogłem się powstrzymać.- i nie powstrzymywał się wodząc ustami po okrytych materiał piersiach, jego dłonie napinały materiał na jej pośladkach, wyraźnie sugerując chęć jej rozerwania. Po chwili się opanował, przerwał pieszczoty… acz… Carmen wiedziała, że to tylko chwilowe zawieszenie broni.
- To co z tym… cennym przedmiotem? Zakładam, że pewnie nadzorowałaś jego sprzedaż, skoro był z waszych wyko… no tak… to mógł z każdych wykopalisk. Więc… jak trafiłaś na tą aukcję.
Dziewczyna przez chwilę nic nie mówiła, patrząc mu w oczy wyzywająco i szybko oddychając, jakby sama miała zaraz zaatakować. Zresztą takie były jej chęci po tym, jak rozbudziła ją Andrea. Niestety, musiała skupić się na pracy.
- Och, to bardziej skomplikowane. Widzisz... mogę zwracać się bardziej bezpośrednio? - zapytała.
- Oczywiście… Carmen.- uśmiechnął się mężczyzna patrząc jej w oczy.- Mam zresztą wrażenie, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Ty i ja.
Brytyjka uśmiechnęła się lisio na to wyznanie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 09-02-2018, 08:29   #115
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Doszli do prywatnych pokoi Archibalda. Trzeba było przyznać, że urządzonych z gustem i szykowanie, acz bez przesadnego rozmachu.
Mężczyzna wskazał jej wygodne fotele otaczające niski stolik, po czym ruszył do barku.
- Czego się napijesz?
- Czegoś lekkiego. jeszcze brakuje, żebym... całkiem straciła kontrolę nad sobą. - Powiedziała z rozbawieniem, dodając - A co do przedmiotu... Cóż, podejrzewałam, że pochodził z naszych wykopalisk. Niestety, profesor i dyrektor nie bardzo się lubili. Nasz szef za to bardzo lubił hazard i ciągle popadał w długi, toteż mimo iż wykopaliska miały sponsora, czasem sprzedawał coś na własną rękę bez jego wiedzy. Zwykle też nie były to szczególnie ważne przedmioty, jednak tutaj... nie od razu się poznaliśmy. - Westchnęła ciężko.
- Wypadki się zdarzają.- odparł mężczyzna przynosząc dwa kieliszki z białym winem, siadając na stoliku i podając jej jeden. Patrzył na nią z góry, a to spojrzenie było wyjątkowo łakome. Carmen miała wrażenie, że planuje już jak ją podejść… nie zdając sobie sprawy, że nie musi się aż tak starać. Rozpracowała go już jednak na tyle, by domyślać się, że jest typem zdobywcy, toteż udawała, że nie widzi jego “skradania się”.
- A pan kiedy pierwszy raz napotkał informacje o Hekesh? - upiła odrobinę wina - Wybacz... ty.
- Hekesh… hmmm… oczywiście przy… badaniu historii Aleksandra i jego podbojów.- popijając wino sam zabrał się za “podbój”. Jego dłoń zaczęła wodzić przez suknię po udzie Carmen, a spojrzenie po całym jej ciele. - A ty… kiedy zrodziła się ta fascynacja?
- Och... nie wiem czy mogę powiedzieć... to bardzo osobiste pytanie. - Droczyła się z nim. - Musiałbyś mnie chyba jakoś ośmielić…
- Czyżby to było… bardzo intymne doświadczenie? Zdobycie wiedzy o Hekesh. - zaciekawiła go. Zamyślił się i po chwili rzekł.- Mogę coś obiecać w zamian. Widok… jaki niewiele osób fascynujących się antyczną historią miało okazję oglądać.
- Mmmm brzmi intrygująco. - Przejechała palcem po zarysie piersi, napinając prowokacynie materiał sukni na nich. - A zdradzisz jakiś szczegół?
- Toooo dzieło mistrza, ukryte w mojej sypialni. - wyjaśnił z uśmiechem. - Jedyne w swoim rodzaju. Ostatnie pewnie.
- Ojeeeej, no to mnie masz, choć... przyznam, że mi wstyd... - Udała nieśmiałość i uciekła wzrokiem na bok. - Otóż... moje zainteresowanie pobudziła legenda, którą kiedyś usłyszałam w trakcie zwiedzania Kairu. O... cóż, lędźwiach Hekesh zdolnych wydawać na świat demony i inne potwory.
- To pewnie cię zainteresuje mój mały skarb.- rzekł z uśmiechem Archibald.- Dotyczy potwora.
Wstał i podał jej swą dłoń.
Niepewnie, jakby wahając się delikatnie podała mu swoją i wstała z gracją.
Ruszyli do kolejnej komnaty, po drodze Archibald zaś mówił.
- Zapewne słyszałaś o Fidiaszu. Jednym z najwybitniejszych rzeźbiarzy antycznej Grecji. Każde muzeum chwali się jego dziełami, acz… nie wszystkie są godne publicznych wystaw. Starożytni byli bardziej otwarci na… sztukę. Niektóre dzieła Fidiasza, zwłaszcza te robione dla władcy Elidy… sama zobaczysz.
I zobaczyła. Bestię z kamienia. Minotaura, pół człowieka pół byka, przy czym ludzkie były zdecydowanie dolne partie jego ciała… choć byczych rozmiarów. Do tego potwora tuliły się zmysłowo kobiety, nagie oczywiście.
To z pewnością była rzeźba poczyniona, dla jakiegoś znudzonego sybaryty.
- Och... - dziewczyna aż zatkała dłonią usta z wrażenia. Tak bardzo ta postać przypominała jej widziadła z “sennego pałacu” Aishy.
- Takich dzieł raczej nie pokazują w muzeach.- usłyszała za sobą, a potem poczuła dłonie mężczyzny. Jedną wodzącą po jej łonie, drugą ściskającą piersi drapieżnie. Suknia była przeszkodą dla Archibalda, ale nie tłumiła doznań. A Carmen wpatrując się w kamienny pysk, niemal miała wrażenie że marmurowe spojrzenie byka wodzi za nią wzrokiem. Choć… zapewne to tylko złudzenie optyczne i talent rzeźbiarza.
- Nie... - przyznała, przeciągając się pod jego dotykiem - Aż strach pomyśleć... co by się wtedy w muzeach działo. - Szepnęła Carmen, czując, że już jest rozpalona.
- Protesty obrażonych cnotek, zapewne… - zamruczał Archibald pociągając suknię Brytyjki jedną dłonią, bo drugiej nie miał ochoty odrywać od krągłych piersi kobiety. Carmen czuła, że mężczyzna jest gotów na podbój jej ciała, gdy ocierała się o niego pośladkami.
Carmen zapragnęła by ją posiadł jak najszybciej. Nie mogła jednak wyjść z roli.
- Archibaldzie... - wymruczała, odwracając głowę, by jej ciepły oddech drażnił jego szyję i ucho. - On... wydaje się, że patrzy... chyba nie chcesz…
- Zdecydowanie chcę… - dłoń jego wreszcie wślizgnęła się pod suknię i Carmen poczuła palce mężczyzny wodzące po jej bieliźnie. Nie było w tym dotyku niepewności, Archibald wiedział czego chce i zaczął pieścić jej łono.
- Pozbądźmy się ubrań… Carmen.- szeptał całując jej szyję i rozkoszując się miękkością jej ciała pod palcami.
Ona zaś jak zahipnotyzowana nie odrywała wzroku od pyska minotaura.
- To czyste szaleństwo... - szepnęła, spoglądając na starszego od siebie mężczyznę, lecz posłusznie zaczęła rozpinać sukienkę.
Mężczyzna odsunął się odrobinę podziwiając sekrety jakie odsłaniała przed nim, sam też odsłaniając własne. Wyglądało na to, że trzymał się nieźle jak na swoje lata… albo wspomagał mutagenami jak Lizbeth. Nie był jednak zwiotczały, a włosy na jego torsie choć posiwiałe, nadawały mu nieco barbarzyńskiego uroku.
Carmen zdjęła suknię, a potem zaczęła pozbywać się bielizny. Gdy zostały jej już tylko majteczki, ściągając je znów popatrzyła w oczy Archibalda.
- Skoro to szaleństwo... Bądź dzisiaj moim Alexandrem Zdobywcą, a ja... będę twą królową zakazanych rozkoszy.
- Zgoda… moja królowo…- Archibald podszedł do Carmen spoglądając w jej oczy.- ...podbiłem twe ziemie, zdobyłem twój zamek, teraz… i ciebie mam. A zrobiłem to wszystko właśnie dla tej nocy.
Jego dłonie pochwyciły za jej piersi ściskając te już nagie owoce pokusy. Usta przylgnęły do jej warg w pocałunku zachłannym i zaborczym. W całej jego postawie, w każdym geście i słowie, była pewność siebie i świadomość władzy jaką miał. Pieszcząc jej krągłości i całując to usta to szyję, napierał na Carmen delikatnie popychając ją w kierunku olbrzymiego królewskiego łoża. A ona pozwalała mu na to. Ba, nie mogła się doczekać. Mimo to w ramach gry szepnęła.
- Możesz mnie posiąść, ale nigdy mnie nie złamiesz, nie zmusisz bym błagała o więcej... - droczyłą się z nim, a jej wzrok raz po raz uciekał do potężnej sylwetki nieruchomego minotaura.
- Twój ton się zmieni, nim wstanie dzień… królowo. - stanowczo popchnął ją na łóżko. Wdrapał się na nie i pochwyciwszy za włosy Brytyjkę lekko pociągnął zmuszając do napięcia ciała niczym struny. Jego język wodził po jej szyi, ale dla samej agentki ważniejszy był fakt, że sadowiąc się między jej udami posiadł ją gwałtownym ruchem bioder. Jęknęła mimowolnie czując jego obecność. Pustka którą rozpaliły muśnięcia palców Andrei wreszcie wypełniała się twardą obecnością kochanka.
- Ooooch! - jęk rozkoszy wyrwał się z jej gardła. Tak bardzo na to czekała, że teraz trudno jej było udawać. Mimo wszystko jednak starała się kontynuować grę.
- Nie... to jakieś magiczne sztuczki budzą we mnie ten żar... ja wcale nie chcę... och!
- Nikt jeszcze nie oparł się mi moja piękna. Czy to zamek czy kobieta… zawsze… zdobywam. - szeptał Archibald napierając biodrami wodząc ustami po obojczykach Carmen. Był silny, nie tylko przystojny jak na swój wiek. Był na tyle bogaty, by móc być w formie… co robiło wrażenie, zważywszy że mając taką fortunę, nie musiał o siebie dbać by być popularny wśród kobiet. Ale dbał… i Brytyjka to doceniała czując jak jego broda łaskocze jej skórę, pocałunki rozgrzewają ciało, a twardy argument kochanka każdym sztychem burzy jej mury samokontroli. Jej ciało wiło się pod nim rozkoszując tymi pieszczotami… zwłaszcza, że gdy przymykała oczy… łatwo sobie było wyobrazić te minotaura czując włochaty tors ocierający się czasem o jej biust.
- Nieee... nie poddam ci się... - jęczała Carmen, gdy jej własna wyobraźnia związała postać minotaura z Aishą. - Nie będę twoją niewolnicą... nigdy. - Jej ciało jednak mówiło co innego.
- Słowa… które nic nie znaczą. Pragniesz… swego … zdobywcy.- bankier napierał mocniej i wodził dłońmi po jej ciele. Jej własne ocierało się o niego prowokując go do większego wysiłku, na który najwyraźniej było go stać. Brytyjka prężyła się pod Archibaldem mimowolnie, poddając jego ruchom i narastającej rozkoszy, aż w końcu przez jej ciało przeszło głośne jej jękiem przesilenie. Także i jej kochanek, dotarł na szczyt i położył się obok niej łapiąc oddech.
- To było całkiem niespodziewane… - skłamał.
- … i bardzo przyjemne doświadczenie moja droga Carmen.- dodał szczerze.
Wciąż jeszcze oddychając ciężko, spojrzała na niego. Przez moment poczuła żal, że to nie Orłow jest obok niej, ale szybko przypomniała sobie o misji. Uśmiechnęła się i przeciągnęła leniwie, ocierając o kochanka.
- Taaak... coś mnie do ciebie przyciągało cały wieczór... Może to śmieszne, ale Hekesh nas połączyła…
- Możliwe… możliwe też że podobne umysły się przyciągają. Mam wrażenie, że łączy nas więcej niż nam się wydaje.- mruknął Archibald przyglądając się kochance.- Mówiłaś, że pracowałaś przy wykopaliskach. Ale co robiłaś od… czasu tej tragedii z profesorem? Czym się teraz zajmujesz?
- Prawdę mówiąc... niczym. Starałam się zapomnieć o tragedii, ale... to chyba nie tędy droga. Chciałabym rozwikłać zagadkę ich śmierci. - Wyznała, wtulając się w ciało mężczyzny i muskając wargami jego obojczyk.
- A jak w ogóle spotkałaś Andreę… i tak blisko się z nią…- spojrzał na nią z uśmiechem. -... oboje wiemy, jaka jest panna Corsac i co robiłyście razem w łazience.
- Och, wybacz, ale z nią... ciężko inaczej pracować. Prawdopodobnie zostanę przez nią zatrudniona do kolejnej ekspedycji, aczkolwiek sama na razie nie znam zbyt wielu szczegółów. - Skłamała, znów dotykając jego ciała wargami.
- Ekspedycji?- zdziwił się Archibald sięgając dłonią do jej piersi i delikatnie chwytając palcami ową krągłość, by dotykiem pieścić ten obszar ciała Carmen ze znawstwem płynącym z lat doświadczenia. - Przecież ją interesują koleje i maszyny. Przyszłość. A ty jesteś archeolożką.
- Cóż, sama się zdziwiłam... Może chodzi o zbadanie szlaku pod nowe tory? - Podsunęła i wijąc się pod jego dotykiem, dodała - A czemu pytasz? Chciałbyś mnie jeszcze spotkać?
- Byłoby absurdem, gdybym nie chciał, prawda?- zapytał retorycznie i przylgnął do niej całując ją, bez przerywania pieszczoty jej biustu swą dłonią.
- Mam bowiem wrażenie, że wiele nas łączy… więcej niż mogłoby ci się wydawać.- wyszeptał po pocałunku, patrząc w jej oczy.
Carmen wyprężyła grzbiet niczym kotka, po czym przywarła do mężczyzny zmysłowo. Coraz bardziej podejrzewała, że odnalazła tajemniczego AC.
- Taaak... - szepnęła mu do ucha - Czuję to. Lecz jak przystało na Matkę Ciemności powinnam zniknąć przed świtem. Mamy więc mało czasu...

<przerywnik>

To był całkiem przyjemny sposób na zdobywanie wpływów. Poprzez łóżko. Nowy kochanek, choć starszy od niej o dekadę przynajmniej, potrafił jednak uczynić jej poświęcenie przyjemnym. Zwłaszcza wtedy, gdy już nie musiała udawać zawstydzenia i w pełni mogła poddać się swojemu temperamentowi. Świt zbudził agentkę pierwszą. Pozostało się więc jej ubrać iii...
Tu miała już dylemat. Wracać do Orłowa, zajrzeć do ambasady, odwiedzić Corsac? To były trzy najbardziej oczywiste działania. Ale pod uwagę można też było wziąć odwiedzenie znajomego maga. Wszak demoniczna Aisha nadal była kłopotem na równi z prawdziwą. Dziewczyna ubrała się jak mogła najciszej, by nie zbudzić Archibalda. Już miała wyjść, gdy po chwili namysłu podeszła do sekretarzyka. Tam zostawiła nazwę swojego hotelu oraz... nożykiem do otwierania listów ścięła niewielki pukiel włosów. Włosy wszak miały wedle starożytnych wierzeń magiczną moc i Carmen podejrzewała, że taki prezent ucieszy bankiera bardziej niż bransoletka czy inna ozdoba.
Przy okazji szykując karteczkę miała czas, by się zastanowić co dalej. Najchętniej wróciłaby do Jana Wasilijewicza, lecz zbyt wiele się działo i dziać mogło, aby sobie na to pozwoliła. Postanowiła w pierwszej kolejności udać się do ambasady i z pierwszej ręki dowiedzieć się jak wypadła misja “uciszenia” niewygodnego członka rodziny królewskiej. A i wypadało sprawdzić jak radzi sobie Gabriela po powrocie Joshuy i Liz.
Po drodze z sypialni Carmen spojrzała na swoją sylwetkę w pięknej balowej sukni. Wyglądała w niej ślicznie i niewątpliwie spodoba się sir Drake’owi. Zaczerwieniła się na wspomnienie tego jak go pożegnała i uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze. Jej obecnie rozpuszczone włosy zawadiacko kontrastowały z pięknym strojem.
Jak się okazało jej obecność w sypialni Archibalda nie była niezauważona. Przy schodach czekał już na nią ochroniarz w stroju lokaja gotów odprowadzić ją do drzwi i zamówionej taksówki. Dobre wychowanie nie mogło zamaskować ostrych rys twarzy nadającej mu fizjonomię bandziora z bocznej uliczki. A jeśli nawet uznać, że nie twarz i muskuły czynią drabem, to wyraźne wybrzuszenie pod marynarką potwierdziły przypuszczenia. Typ nosił dużą spluwę w kaburze. Zimne spojrzenie szarych oczu mówiły Carmen że z taką samą obojętnością niósłby za nią jej walizki, jak i walizkę z jej martwym ciałem do pobliskiego jeziora. Archie z pewnością nie był poczciwym bankierem na jakiego się kreował.

Taksówka zawiozła Carmen do znanej jej już posiadłości. Prawie drugiego domu. Wysiadając z niej dostrzegła limuzynę, z której to Lizbeth w służbowym mundurku wyjmowała walizki, ignorując zupełnie fakt, że przy schylaniu się odsłaniała fakt posiadania białych bawełnianych majteczek. Ale Brytyjkę ten fakt nie dziwił… pruderyjność była pojęciem obcym Lizbeth.
Kiedy wysiadła z taksówki, zamachała wesoło do służącej, jednak skierowała się do budynku.
- Pan zajęty… rozmawia z Eliachem.- rzekła Liz biorąc kilka walizek, których ciężar z pewnością przygniótł by Carmen do ziemi. Dla pokojówki były lekkie jak piórko. - Raczy panienka skorzystać z gościnności i napić się kawy z ciasteczkami?
- Jasne. Pewnie zdziwiła was obecność Gabi. Może w czymś pomóc? - zapytała Brytyjka jednak podchodząc do pokojówki. Jej strój jednak nie bardzo nadawał się do jakichkolwiek prac.
- Możesz podrapać mnie za uszkiem.- mrukneła zmysłowo Lizbeth uśmiechając się lubieżnie. Po czym dodała ze śmiechem.- Naprawdę. Za lewym. Dłonie mam zajęte, a językiem nie sięgam tak daleko.
Na wspomnienie wężowego języka Liz Carmen nieco się speszyła, lecz nie chcąc tego po sobie pokazać, podeszła i delikatnie poczochrała kobietę.
- Joshua wyjechał z pokojówką, a wrócił z pieskiem. - Skomentowała żartobliwie.
- Z pieskiem? - uśmiechnęła się spoglądając na Brytyjkę i dodając pół żartem pół serio.- Nie drażnij… wyglądasz apetycznie, więc nie kuś mnie do konsumpcji. Z pewnością sir Drake wolałby cię zobaczyć w niepomiętej sukni.
- Dobrze. Już dobrze. Z jaszczurką. - Rzekła rozbawiona Carmen i na wszelki wypadek odskoczyła od służącej. - Będę ci chociaż otwierać drzwi.
- Naprawdę sądzisz że w tej sukni zdołałabyś mi uciec? Myślisz, że czemu mój uniform taki skąpy poniżej pasa?- zachichotała Lizbeth i skinęła głową na zgodę.
Po czym ruszyła za Carmen “marudząc” żartobliwym tonem. - Widzę, że ubrałaś się tak by odwrócić moją uwagę od krzywd jakie mi wyrządziłaś. Najpierw podsunęłaś mi tak… nudnego kochanka, a jak wróciłam to dowiedziałam się, że zatrudniłaś mi konkurencję za moimi plecami.
- Ależ... jaką konkurencję? Przecież ty jesteś jedyna... - przypochlebiała się jej Carmen, przepuszczając służącą do budynku - Na naukę ją przysłałam. Niech pozna co to... perfekcja.
Choć po prawdzie na myśl o naukach, jakie Gabi mogłaby pobierać u Liz, poczuła znajome łaskotanie w podbrzuszu. To by dopiero było…
- Ty mi tu się nie podlizują. Edward okazał się… nudny i bardzo sztywny… nie tam gdzie trzeba. - zachichotała zdradzając sekrety “królewskiej” alkowy.
- Może w ramach pocieszenia wezmę sobie ciebie, na kilka godzin?- postraszyła zerkając przez ramią, po czym ruszyła do kuchni.
- Oj daj spokój. Myślisz, że ja leżałam do góry brzuchem w tym czasie? Znaczy czasem może leżałam, ale na pewno nie był to odpoczynek. Udało mi się urobić Andreę i Archibalda, więc teraz zasługuję na kawę i ciastko. - Brytyjka jak rozwydrzona pannica pokazała Liz język.
- Och tak… jakże to straszne…- zaśmiała się Lizbeth stawiając walizki w kącie kuchni.- Urabianie Andrei… tej dzikiej i namiętnej kotki.
Spojrzała na Carmen wystawiając długi wąski język wijący się jak wąż. - Jakże ci współczuję… w końcu korsykańska kotka jest o wiele nudniejsza od angielskiej kłody.
- Maruda. - Skwitowała tę wymianę uwag Carmen i rozejrzała się. - A gdzie Gabi?
- Gdzieś tam sprząta.- Liz zabrała się za szykowanie herbaty, szybko wchodząc w rolę pokojówki. Wskazała dłonią na stolik i krzesła.
- Jeśli się boisz, że mogłabym wykorzystać sytuację, to… i tak cię dopadłabym w każdym miejscu tego domu.- zażartowała i ruszyła do spiżarki pod słoik z ciasteczkami. - Liczę że nas wynagrodzisz jakimś kolejnym podniebnym pokazem. Może w bardziej skąpych ciuszkach?-
Podniebny pokaz… te słowa wywołały dreszczyk, ale jakże odmienny. Nie. Zdecydowanie nie chciała teraz korzystać z trapezu. Za wcześnie było.
- Pomyślimy. - Odparła zdawkowo Carmen, po czym zapytała - A jak samo zadanie? Żadnych komplikacji czy trudności?
- No. Troszkę było. Wokół takiego mężczyzny zawsze kręci się mnóstwo konkurentek. Ale nie miały ze mną szans. - usłyszała ze spiżarki. - Samo podtrucie wyszło gładko. Musiałam się natrudzić nieco, by zmusić jego ciało do wysiłku na tyle dużego, by zawał wywołać. I to dosłownie natrudzić… przywykł on do bycia zadowalanym.
- Współczuję. - Powiedziała solidarnie Carmen. - A Joshua nie został rozpoznany?
- Został. Ale jest ambasadorem i potomkiem szanowanego rodu. I właścicielem sporej fortuny. Kto pasuje bardziej do kasyn księstwa niż on?- zapytała retorycznie Lizbeth wracając ze słoikiem i wykładając smaczne maślane ciasteczka oblane pachnącą czekoladą na talerzyk.
- Czyli udało mu się zapewnić alibi. To dobrze. - Rzekła z uśmiechem Carmen, po czym... zaburczało jej w brzuchu. Wszak jeszcze niczego nie jadła tego dnia.
- Oczywiście. Zanim okulał sir Drake wykonywał podobne misje w Złotym Trójkącie. Ja też… zanim zniedołężniałam.- uśmiechnęła się zalewając napar wodą z czajnika. - Potrafimy być skuteczni.
Jej wzrok powędrował do Carmen.
- Żal mi Joshuy. Będzie znów tylko pożerał cię wzrokiem, zamiast przycisnąć do ściany i całować bez pamięci.
- Nie urabiaj mnie. - Prychnęła Brytyjka i dodała. - Mogę już wziąć ciastko?
- Niczego nie obiecuję… w kwestii urabiania. - zaśmiała się pokojówka i rzekła uprzejmie.- Po to je wyjęłam. Smacznego.
Po czym pilnowała parzącego się naparu. Nie czekając dłużej, Carmen zajęła się pałaszowaniem ciastek.
- No i jak poszło to całe miejscowe urabianie? Tej Andrei i tego Archibalda?- zapytała po kilku minutach sama Lizbeth przelewając napar i szykując herbatę dla Carmen.- Tak nudno jak u mnie? Jakoś w to nie wierzę… przynajmniej nie w przypadku tej kobiety.
- Taaa, choć dla mnie Andrea jest trochę męcząca. Ale na swój sposób chyba ją polubiłam. Archibald natomiast jeszcze się całkiem przede mną nie odsłonił i gra dżentelmena, widać jednak, że nie jest to typ spróchniałego bogacza. - Podsumowała agentka.
- Nie nudzisz się więc madame. - pokojówka usiadła podając Brytyjce herbatę, jej język wysunął się z ust i niczym ogon małpki owinął wokół jednego z ciastek, które Liz umieściła w swoich ustach z szerokim uśmiechem. Przez chwilę chrupała.- Oczywiście ambasador jest będzie więcej niż zachwycony możliwością udzielenia ci pomocy. Ja też… na dłuższą metę machanie zmiotką i polerowanie masztu, może trochę nużyć.
- Dziękuję. Obawiam się, że o tę pomoc jeszcze dziś poproszę. Póki co natomiast potrzebny mi azyl dla Gabrieli, która może być poszukiwana przez władzę.
- A za co ją ścigają?- zapytała zaciekawiona pokojówka.
- Sprawa tego adwokata... zresztą najpierw powinnam porozmawiać z Joshuą.
- Bo głupiutka Liz… nie pojmuje zawiłości… - zachichotała ironicznie.
- Daj spokój - przerwała jej Carmen - Nie chodzi o to czy pojmiesz, ale o to, że to przed Joshuą odpowiadam. I jeśli on powie żeby nie mówić nikomu... - spojrzała znacząco - Znasz tę robotę. Wiesz jak jest.
- Jestem mieczem mego pana. Taką rolę wybrałam. Nikomu nic nie wypaplam.- przypomniała jej Lizbeth i skinęła głową.- Ale rozumiem… Droczę się z tobą.- nachyliła się ku Brytyjce i wystawiła język. Długi wijący się organ przesunął się pieszczotliwie po wargach agentki. Powoli i lubieżnie. Prowokacyjnie… jak to było w naturze Lizbeth.
- Ty mnie musisz lubić... - westchnęła ciężko na to Carmen, lecz nie zgorszyła się. Zaczęła się przyzwyczajać do sposobu bycia Liz.
- Troszkę. - zaśmiała się cicho pokojówka i dodała.- Ciężko nie lubić kogoś, przed kim się paradowało na golasa. Tylko te wasze podchody… i dyplomacja działa mi na nerwy. Kiedy na coś mam ochotę, na kogoś… to spełniam swoje kaprysy, a nie chodzę dookoła tematu.
- Trudno nie zauważyć. - Odpowiedziała Brytyjka, odsuwając się jednak nieznacznie.
- Właśnie.- zamruczała cicho Lizbeth chowając swój zwinny języczek, którego dotyk już Carmen miała okazję poznać. Zmieniła temat.
- Sekretarz ponoć dał się twojej dziewuszce we znaki. Jego nie zmiękczą krótkie spódniczki i fikuśne majteczki. Armatka mu się unosi tylko na wspomnienie ambasadora.- zażartowała.- No cóż… przynajmniej pozna ciężką dolę pokojówki.
- Nie mam nic przeciwko. - Skwitowała to chłodno Carmen, sięgając po kolejne ciastko.
- Jeśli chcesz… to mogę użyczyć ci innej kreacji, później… po spotkaniu z sir Drake’m. A jeśli cię ten pomysł krępuje… to mogę być daleko, gdy będziesz się przebierała.- zaoferowała się Lizbeth.- To bardzo piękna suknia, ale zdecydowanie nieodpowiednia na poranne przechadzki.
- Nie trzeba. Po prawdzie wracam z przyjęcia, ale po odwiedzeniu was, wybieram się do hotelu trochę odespać.
- No tak… miałaś ciężką noc. Ale przynajmniej nie nud…- zażartowała Liz, gdy obie kobiety posłyszały głośne narzekanie.
- Lizbeth?! Gdzie jesteś do ciężkiej cho.. choroby?! Nie myśl sobie, że skoro jest druga pokojówka w budynku, to ty możesz się obijać.- krzyczał Eliach.
- Chyba już możesz oczarowywać sir Drake’a. - mruknęła zmysłowo Liz.
- Tak, słyszę. Dziękuję za ciastka. - Powiedziała Brytyjka i ruszyła w kierunku gabinetu ambasadora.
Po drodze wpadła na zaskoczonego jej widokiem Clarke’a. Ten pospiesznie skłonił się i pozdrowił dziewczynę.
- Lady Stone, co za miła niespodzianka. - po czym przepraszając ruszył dalej. Zapewne by posprzeczać się z Liz. Carmen zaś stanęła przed drzwiami gabinetu ambasady, a po ich otworzeniu zobaczyła wstającego z trudem Joshuę. Mężczyzna uśmiechnął się mówiąc.
- Lady Stone. Co za miły widok. Przyznaję, że nie spodziewałem się pani tak… szybko.
- Byłam w okolicy - skłamała, po czym dodała - No i martwiłam się o was. Co nieco już wiem, więc przyjmij moje gratulacje. - Powiedziała wesoło.
- To miłe z twojej strony. - uśmiechnął się Joshua wędrując zachwyconym spojrzeniem po Carmen. Jakby była jakimś żywym dziełem sztuki.
- Może więc spotkamy się wieczorem, by uczcić ten sukces? Przy kolacji. Moglibyśmy nawet teraz, choć obawiam się że w przeciwieństwie do ciebie, ja nie mam odpowiedniego stroju.-
Był bowiem ubrany jak co dzień, nie zaś w pasujący do kreacji Brytyjki frak.
- Och, strojem się nie przejmuj, ale po prawdzie muszę trochę odespać. Dobrze więc, umówmy się na wieczór, choć... będę musiała jeszcze odwiedzić Andreę. Udało mi się złapać z nią kontakt.
- To wspaniała wiadomość. Czyli twoja misja idzie zgodnie z planem? - zapytał entuzjastycznie mężczyzna.
- Tak. Dziękuję, że dałeś mi tę możliwość. - Powiedziała i dodała - Podejrzewam coraz bardziej, że nasz tajemniczy AC to właśnie pan Archibald.
- Archibald? Jaki Archibald…- zadumał się ambasador szukając w pamięci.- Aaaa… Carstein, jesteś pewna? Po czym poznałaś że to on?
- Byłam u niego na przyjęciu wczoraj. Pewności nie mam, ale sporo wie o Hekesh, choć mówi, że ona go wcale nie interesuje. Na razie to szczegóły, ale trop wydaje się obiecujący.
- To z pewnością bogaty mężczyzna. Wpływowy bankier. Osoba o potężnych kontaktach. Ale nigdy nie wydawał mi się specjalnie zainteresowany szukaniem… legend.- ocenił sir Drake.- To typ osoby stojącej twardo na ziemi.
- A jednak mocno interesuje się historią. Wiedział, że kult Hekesh podąża za nieśmiertelnością, czy wieczną młodością. Kto wie, może sam jej szuka, skoro młodość to jedyne, czego kupić nie może?
- Ma ambicję być Aleksandrem finansowego świata i trzeba przyznać, że jego bogactwo i wpływy mogą mu przypisywać taką pozycję.- zadumał się Joshua.- I nie ma dzieci, które uznawałby za swoje.
- Zatem jest podstawa. - Powiedziała Carmen.
- Wątła podstawa. Co więc planujesz zrobić z Corsac i Carsteinem? Przyjmuję że nawiązałaś bliskie kontakty z nimi. Ale co dalej? - zapytał Joshua.
- Corsac pomoże mi poszukać grobowca. Napaliła się. Archibald... jego jeszcze muszę wybadać, jaki jest w tym jego udział. Jeśli się nie mylę, wkupienie się w jego łaski może umożliwić mi drogę na skróty.
- Corsac… igrasz z piranią. Z pewnością sam urok twoich oczu jej do tego nie przekonał. - zamyślił się i nagle zrobił się czerwony na twarzy. Zapewne wyobraził sobie Carmen w objęciach Andrei. Jego oddech zrobił się cięższy, a choć Brytyjka tego zobaczyć nie mogła z miejsca w którym siedziała, to przypuszczała, że masz już stoi wysoko.
- Nie mieliśmy o tym mówić wieczorem? - zapytała, czując się trochę nieswojo.
- Tak… przepraszam.- rzekł potulnie Joshua i dodał. - Niemniej, uważaj z Corsac… to wyjątkowo drapieżna rybka. O Archibaldzie za dużo powiedzieć nie mogę. Słabo go znam.
Podeszła do niego i pogładziła jego policzek.
- Wiem, że się o mnie martwisz, ale to moja praca - stąpać po grząskim gruncie. A teraz czas na mnie... o której mamy kolację?
- A o której byś chciała? Może o osiemnastej? Wyślę Lizbeth po ciebie.- zaproponował mężczyzna uśmiechając się ciepło.- przytrzymał jej dłoń przy swym policzku spoglądając na nią z zachwytem i lekkim zawstydzeniem.
Pogładziła go raz jeszcze potem cofnęła dłoń.
- Więc jesteśmy umówieni. - Rzekła i pożegnała się z ambasadorem.
- Tak. Lubisz… owoce morza czy… kuchnię indyjską?- zapytał na pożegnanie Joshua nie wstając, gdyż z jego nogą zajmowało to dużo czasu.
- Mogą być owoce morza, jeśli nie zbrzydły ci po życiu na statku.
- Nie zbrzydły. Za morzem nieco tęsknię.- uśmiechnął się melancholijnie i to było ostatnie co widziała przed zamknięciem drzwi za sobą. Carmen znalazła się na korytarzu i mogła przemyśleć dalsze działania. Znała już na tyle Joshuę, by wiedzieć że jej wielbiciel nieba jej przychyli za jeden uśmiech jej. I że ta kolacja, będzie przypominała randkę… choć oboje wiedzieli, że romansu z tego nie będzie. Joshua się nie łudził w tej kwestii, a sama akrobatka była tego pewna. Niemniej… w tym układzie była jedna nieprzewidywalna niewiadoma. Lizbeth i jej gwałtowne reakcje na erotyczne napięcie w powietrzu.
Na wszelki wypadek więc Carmen postanowiła jej teraz nie szukać i szybko umknęła w kierunku drzwi. Miała zamiar wrócić już do hotelu.

Udało się. Odetchnęła z ulgą, gdy taksówka zatrzymała się przed jej hotelem. Carmen nie znała limitu możliwości rudowłosej pokojówki, więc nie zdziwiłaby się gdyby ta dotarła do niej już w drodze do hotelu. Niczym szalona kunoichi wdarłaby się do taksówki, którą arystokratka jechała. Niemniej tu na schodach prowadzących do środka lady Stone poczuła się lepiej. Wyminęła gorylego portiera i zamarła czując zimny pot na plecach. No tak… do swojego pokoju najszybciej dostałaby się windą. Schody niby były, ale głównie dla hotelowej obsługi. Nie dla gości.
Odetchnęła. Nie mogła poddawać się fobii. Powoli, z miną wojownika stającego przed smokiem podeszła do drzwi windy. Te otworzyły się niczym pokrywa trumny. W środku był już jakiś goryl z walizkami, zapewne mający zanieść je do pokojów na wyższych piętra. Odsunął się robiąc miejsce Carmen, choć nie musiał. Bo miejsca było sporo.
Brytyjka jednak, cała zlana potem, przylgnęła do krawędzi kabiny i kurczowo złapała się barierki, która służyła tam raczej za ozdobę niż pełniła jakąkolwiek funkcję.
Winda ruszyła wyrywając cichy pisk strachu z ust Carmen, bowiem ta miała wrażenie że liny się urwały i spada w ognistą otchłań. Niemniej nic takiego się nie stało i powoli jechali w górę.
- Czy wszystko w porządku.- zapytał goryl z całkowitą obojętnością. Jakby wygłaszał formułkę wyuczoną na pamięć.
- Tak. - odparła krótko, choć miała ochotę rzucić się na drzwi i drapać w nie, by ją stąd wypuszczono. Tylko resztki zdrowego rozsądku sprawiały, że trwała w miejscu, dygocząc na całym ciele.
Sama jazda trwała pewnie kilka minut, ale ciągnęła się jak wieczność. Carmen była w trumnie... żelaznej trumnie, która wisiała na kilku nitkach nad ognistą przepaścią. Carmen pamiętała ogień, żar, ból… który był wszak tylko sennym koszmarem. Ale tak wyrazistym jak obecne otoczenie. A jeśli… nadal śniła? Jeśli Aisha bawiła się z nią i teraz zerwie pozory rzeczywistości rzucając ją w ogień? W końcu winda się zatrzymała, a drzwi… otworzyły się.
Dziewczyna po prostu wybiegła na zewnątrz. Dopiero tam zatrzymała się i obejrzała, dysząc ciężko.
Goryl spojrzał na nią z politowaniem, ale niezbyt długo ich spojrzenia się krzyżowały, bo drzwi do windy zaczęły się zamykać. Arystokratka znów poczuła się lepiej. Była wysoko, ale na stabilnym podłożu. Wystarczyło tylko unikać okien.
Dała sobie kilka chwil na ogarnięcie się, po czym skierowała się do drzwi apartamentu, który zajmowali z Orłowem.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 13-02-2018, 09:04   #116
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Hilda powitała Carmen uprzejmie przy wejściu i poinformowała, że Orłow bierze kąpiel właśnie. Zresztą same odgłosy to zdradzały.
Tym razem Brytyjka nie czekała aż skończy. Zastukała do drzwi łazienki.
- Wróciłam... mogę wejść? - zapytała.
- Carmen? Tak… możesz wejść.- mężczyzna był zdziwiony słysząc jej głos. I wyraźnie zaskoczony. Był… sam. No chyba że pod pianą kryła się jakaś karlica.
Odpoczywał w wannie, relaksując się i uśmiechając na widok wchodzącej agentki.
- Jeśli ten Archibald nie padł ci do stóp, to musiał być ślepy.- stwierdził komplementując jej strój.
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i nie bacząc na to, że moczy ową kreację przytuliła się do kochanka.
- Przepraszam, że tyle to trwało. - Szepnęła, po czym dodała. - Mogę dołączyć?
- Nie kuś mnie… jestem wyposzczony.- mruknął w odpowiedzi Rosjanin i spojrzał na kochankę. - Ale nago… ta suknia wygląda zbyt kusząco na tobie, by ja tak beztrosko zmoczyć.
- Oczywiście, chciałam się po prostu wykąpać, zbereźniku. - Powiedziała z rozbawieniem, zaczynając się rozbierać.
- Na to nie licz…- mruknął Orłow robiąc jej miejsce w wannie. I przesuwając się z pozycji leżącej do siedzącej. - Nie dam ci się wykąpać. Ciesz się że nie wciągnąłem cię do wanny w ubraniu.
- Czyli rozumiem, ze nie udało ci się uwieść naszej nowej wspólniczki? - Zapytała Brytyjka, wchodząc do wody nago.
- Nie… jest chyba wymarła między udami, albo zadeklarowaną miłośniczką kwiatów.- nogi mężczyzny oplotły Carmen w pasie przyciągając ją do kochanka. Poczuła twardy dowód pożądania ocierający się o jej podbrzusze. I pocałunki Orłowa na swej szyi i piersiach.
Przycisnął ją do siebie zachłannie, jakby bał się że mu ucieknie. Wodził dłońmi po jej plecach mówiąc.
- Wredna zimna suka. Na żadną przynętę nie dała się złapać.
Chyba naprawdę był wygłodniały. Co jednak oznaczało, że nieprędko da jej pospać.
- Może się starzejesz i nie masz już tyle wdzięku? - Brytyjka postanowiła trochę podrażnić się ze swoją bestią.
- Chcesz się przekonać czy się starzeję?- mocny klaps rozgrzał jej pośladek i wzbudził wodę.
- Chcesz się przekonać, czy stetryczałem?- Orłow podciągnął ją nieco w górę, by jej kwiat mógł otulić jego twarde żądło. Całował zachłannie jej nagie piersi, lizał i kąsał… sądząc po namiętności jaką jej okazywał, Carmen nie mogła liczyć na spokojny sen w ciągu najbliższych godzin.
- AAaauuu w ogóle nie znasz się na żartach... - Wyjęczała, podskakując na jego męskości. Objęła przy tym dłońmi kark mężczyzny i wtuliła twarz w szyję kochanka.
- Nie mam teraz ochoty… na żarty… tylko na ciebie.- wymruczał Orłow i kolejny raz dał mocnego klapsa w pośladek akrobatki. Po czym chwycił za jej biodra, narzucając Carmen tak gwałtowne tempo, że jej piersi podskakiwały… w chwilach gdy miały taką możliwość. Woda wylewała się z wanny, a Brytyjka czuła ten wypełniającą obecność kochanka. Tej o której ciało się ocierała. Nie był delikatny wobec niej… samolubnie zaspokajając swoje pragnienie jej ciałem. Ale sama arystokratka nie miała sił i oddechu, by narzekać.
Nie pozostawało jej nic innego jak wczepić się paznokciami w jego plecy i drażnić dzikiego zwierza od czasu do czasu gryząc go w szyję podczas tego szalonego wodnego rodeo.
To było zwierzęce tango: dwa ocierające się o siebie ciała, pulsujący rytm krwi w żyłach i pulsujący organ miłości, który wypełniał nie kobiecość Carmen, ale i jej zmysły. Krzyk ekstazy dziewczyny był więc równie głośny, co obfita była jego fanfara.
- Nie myśl, że to mi wystarczy. - groził mężczyzna relaksując się po intensywnym spełnieniu.
- Oj, daj spokój. Ja jeszcze dzisiaj pracuję! - Carmen udała naburmuszoną, po czym usiadła wyprostowana w wannie.
- Właśnie, muszę umówić się na spotkanie z Andreą. Hildo, wyślij kuriera do pani Andrei Corsac z pytaniem czy chciałaby się dzisiaj ze mną spotkać w porze obiadowej. A jeśli tak, to gdzie. Dodaj, że jestem na jej usługi.
- Zgodnie z życzeniem. - stwierdziła uprzejmie Hilda układając treść liściku.- Podesłać wydrukowany tekst do zatwierdzenia i podpisu?
- Spotykasz się z piękną i namiętną kochanką, by ją jeszcze bardziej okręcić wokół paluszka. Też mi praca.- zażartował Rosjanin, po czym spoważniał dodając.
- Nie daj się nabrać. Andrea tylko udaje sentymentalną. Jest w głębi serduszka równie zimna, co przysłana przez nią agentka.
- Nie trzeba Hildo. - Powiedziała Carmen, po czym zwróciła się do kochanka - Wiem o tym. I wiem też, że jest kapryśna. Nie chcę ryzykować, że się na mnie obrazi, bo przestałam się nią interesować, skoro udało mi się dotrzeć do Archibalda. Właśnie, ten bogaty snob może mi zostawić wiadomość. W razie czego jestem moim lokajem. - Zachichotała na koniec, ochlapując twarz Jana Wasilijewicza wodą.
- Gabi miała rację. Adwokacina nie żyje. Miejscowi policjanci mieli strzelaninę nie tylko z nią, ale też z porywaczami. Odbili jego ciało. Leży w policyjnej kostnicy.- zmienił temat Rosjanin mówiąc cicho o tym, co jemu udało się dowiedzieć.
- O ile zakład, że wygląda jak zasuszona mumia? - zapytała Brytyjka przypominając sobie epizod z magazynów portowych.
- Z tego co wiem… wygląda jak zwykły sztywniak. To Gabi go zabiła, nieprawdaż? - przypomniał jej Jan Wasilijewicz.- Przegrałabyś zakład.
Carmen uśmiechnęła się.
- Było wyznaczyć cenę, teraz cierp. - Rzekła wstając z wanny.
- Zawsze mogę cię pochwycić znowu. Lepiej powiedz… czy pisałabyś się na włamanie do policyjnej kostnicy? - rzekł szeptem mężczyzna wstając za nią i obejmując ją w pasie. Ten czuły gest miał bardzo praktyczne znaczenie, bo teraz agentka słyszała tuż przy uchu.
- Choć nie wiem czy to ma sens. Zwłoki same nic nam nie powiedzą. Lepszy byłby raport z miejsca zbrodni, ale to jest raczej poza naszym zasięgiem.
- Dziś jem kolację z ambasadorem. - powiedziała, wycierając się ręcznikiem - Mogę zapytać czy nie da rady załatwić. Sama wolałabym nie ryzykować włamu, nie wiedząc czego szukamy. Starczy, że Gabriela jest już spalona.
- Nie uważam, żeby to był dobry pomysł… oficjalne mieszanie ambasady w to śledztwo. Mogą pojawić się niewygodne pytania… ale może zna on kogoś, kto zna kogoś będącego szychą w policji?- zasugerował Orłow przyglądając się dziewczynie.
- Może. Mogę też zagadnąć Andreę. W końcu jest wspólniczką, a ta sprawa jest powiązana. - Powiedziała z uśmiechem, stojąc nago przed lustrem i rozczesując włosy.
- A co robimy z jej agentką w naszych szeregach ? - Orłow wstając z wanny i ociekając wodą ruszył ku łani “nieświadomie” prowokującej go swymi wdziękami.
Łania jednak całkiem nieświadoma nie była. Gdy mężczyzna wstał, zakomunikowała.
- To twoja działka. Pamiętasz? Ja się idę ubrać.
- Nie… nie dam ci…- mruknął mężczyzna ruszając gwałtownie w jej kierunku. No cóż… Carmen miała świadomość, że jej własny pokój hotelowy to nie jest dobre miejsce na odpoczynek, przy tak łasym na jej wdzięki “sublokatorze”.
- Nie zasłużyłeś na nagrodę. Najpierw do roboty. - Dziewczyna pokazała mu język i ostentacyjnie zamknęła drzwi za sobą.
Usłyszała za sobą głośne i szybkie kroki. Orłow niemal staranował drzwi i ruszył za Carmen. Ta rzuciła się do ucieczki z śmiechem na ustach, zwinnie przeskakując nad stołem, który mężczyzna musiał uniknąć. Rosjanin był jednak wytrawnym myśliwym, także w kwestii dwunożnej zwierzyny. Wiedział, że Brytyjka jest szybsza i zwinniejsza, więc tak osaczył, by w końcu zagonić w kozi róg pokoju. Lokum te w końcu miało ograniczoną powierzchnię i Brytyjka mogła ostatecznie, albo uciec z mieszkania, albo uciec na parapet. Obie te drogi wywołałyby wrzaski Hildy i jej próby zaradzenia temu. Carmen i jej prześladowca byli wszak nadzy.
Dziewczyna stała więc nieco zdyszana i roześmiana.
- Ej, muszę mieć jeszcze siły. Może... może się dogadamy? - zagadnęła, nie bardzo w to wierząc.
- Teraz chcesz się dogadywać ? - mruknął gniewnie Orłow, ale dość szybko dodał.
- Więc jaka jest twoja oferta?
Był coraz bliżej, odcinając jej drogę ucieczki. Równie pobudzony co zagniewany. Co mogło zaowocować gwałtownym i nieco brutalnym aktem miłosnym. Był drapieżnikiem i barbarzyńcą teraz, a co najważniejsze… był jej kochankiem.
- Dasz mi spokój a ja... no cóż... gdy uporam się z tymi spotkaniami, po powrocie założę obrożę - Powiedziała patrząc mu w oczy - I pójdę z tobą gdzie chcesz... z kim chcesz.
- Zgoda…- na taką propozycję Orłow mógł dać tylko jedną odpowiedź. - Z kim… zechcę? Będziesz… moją aktoreczką, nim cię zabiorę tylko dla siebie po tym przedstawieniu?
Przełknęła ślinę, wietrząc podstęp.
- Niech będzie. Ale teraz daj mi się ubrać.
- Zgoda.- z wyraźną niechęcią odstąpił od dziewczyny i ruszył w kierunku łazienki. Carmen zdołała więc przekupić swoją bestię. Ale za jaką cenę?
Nie było jednak czasu, by o tym myśleć. Ubrała się, w międzyczasie zamawiając posiłek dla siebie i Orłowa. Miała zamiar zjeść coś konkretniejszego niż ciastka przed dalszym planem dnia.

Zanim jednak przyszła odpowiedź, zjawiła się Diana. Wparowała kopcąc fajeczkę i rozglądając się podejrzliwie po pokoju Carmen. Po czym zerknęła na samą arystokratkę dodając.
- Czuję się pomijana w całym twoim przedsięwzięciu. To nie przyjemne wrażenie.
- Ojej. Tylko nie płacz. - Rzuciła sarkastycznie Brytyjka, po czym dodała - Jak chcesz możesz iść ze mną na spotkanie z Andreą, jeśli ta znajdzie czas. Nie licz jednak na to, że będę ci zagospodarowywać czas. Miałaś Orłowa, trzeba było go bardziej męczyć.
- W zasadzie było na odwrót. To on męczył mnie.- oceniła krótko kobieta puszczając kółeczko dymu. - A potem gdzieś się urwał i po powrocie nie raczył mi powiedzieć, gdzie był.
Carmen wzruszyła ramionami.
- No i?
- No i … mam wrażenie, że coś przede mną ukrywacie. A on… próbuje mi się dobrać do majtek.- wyjaśniła krótko Diana.
Carmen spojrzała na nią i pokręciła głową.
- Reprezentujesz Andreę w kwestii poszukiwania grobowca Hekesh. W tej sprawie nie mam przed tobą tajemnic i nie ukrywam, że z przyjemnością przyjmę jakąś inicjatywę działania z twojej strony w tym temacie. Fakt faktem jednak ja też mam swoje życie poza tym... zainteresowaniem, a Jan jest moim lokajem i ma też inne obowiązki. Ani jak, ani on nie będziemy za tobą biegać, żebyś raczyła się zainteresować tematem. Sama zacznij działać, a nie marudzisz.
- Przyznaję, że nie jestem archeologiem i te całe… szukanie grobowca to nie jest mój temat. Nie będę przecież grzebać po książkach na oślep.- podrapała się po podbródku i spojrzała na Carmen dodając. - Niemniej… rozumiem. Kiedy więc wyruszamy w sprawie misji? Czy też przyjdzie nam tu jeszcze siedzieć i czekać?
- List od panny Corsac.- zakomunikowała Hilda, z sufitu wysunął się manipulator z kopertą i podał ją Brytyjce.
- Potrzebny nam dokładniejszy trop. - Powiedziała Carmen, odbierając kopertę. - Nie będę ukrywać, że choć nie widziałam cię z nosem w książkach, to jednak ślęczącą nad mapą i rozrysowującą ewentualne tereny, gdzie warto szukać, owszem.
Po tych słowach agentka otworzyłą kopertę i przeczytałą jej zawartość.
- To robię. Tyle że to spory teren… równikowa Afryka. Generalnie najbardziej sensownym byłoby popłynąć w górę Nilu, bo jeśli gdzieś zbudowali grobowiec tej Hekesh to właśnie w okolicy tej rzeki, ale… jak dotąd nikomu nie udało się dotrzeć do źródeł Nilu. Ludożercy, choroby i… szamańska magia czarnego lądu. Jeśli wierzysz w takie rzeczy. - stwierdziła krótko Diana, gdy Carmen zapoznawała się z listem. Andrea wyznaczała spotkanie… jutro rano. Obecnie była bardzo zajęta. A przynajmniej to wynikało z listu.
Carmen westchnęła.
- Twoja chlebodawczyni przyjmie mnie dopiero jutro rano. Moje zaproszenie jest aktualne. Póki co jednak w temacie nie jestem w stanie więcej ruszyć. Chyba że masz jakieś propozycje?
- Niech pomyślę. - zadumała się kobieta.- Nie znasz może kogoś w Zurychu, kto pasjonuje się historią starożytną? Jest tu kilka muzeów… może mają tam uczonych badających ów okres historyczny.
- Obawiam się, że takie osoby są już martwe, albo... podkupione przez nazwijmy to konkurencję.
- Więc… zlikwiduj konkurencję. - stwierdziła Diana przyglądając się twarzy Carmen.- Udawaj, że masz przewagę. Nowe informacje lub mapy, które dadzą znaczącą przewagę w tym wyścigu. Zostań przynętą w przygotowanej pułapce i… we właściwej chwili… wykonaj ruch i domknij pułapkę.
Wzruszyła ramionami dodając.
- W Afryce nie bawiłam się w fair play.
To zainteresowało Carmen. Podeszła bliżej i spojrzała kobiecie w oczy.
- Słyszałaś o tych żywych mumiach, prawda? Mówię o ich... pracodawcach. Myślisz, że jesteśmy w stanie się na nich zaczaić?
- Mumie… żywe trupy… widziałam. Jest ich trochę w Afryce. Upiorne lwy polujące w nocy na żywych i rozszarpujące ich ciała. Nie jedzące mięsa swych ofiar, nie dające się łatwo zabić. Na takie nawet kule ze sztucera nie pomogą.- zadumała się pani inżynier pociągając dymka z fajeczki i dmuchnęła kolejne kółeczko.
- Pokazałabym ci ślad po jednym takim lwie, ale jest w nieprzyzwoitym miejscu. Niemniej nauczyłam się tam jednego. Nawet nieumarli nie przetrwają kilka właściwie ukierunkowanych fal uderzeniowych wywołanych eksplozjami właściwie podłożonych ładunków.- dodała ironicznie.
Brytyjka słuchała jej w zamyśleniu.
- Dobrze... może, może faktycznie pójdziemy w tę stronę. Porozmawiamy o tym jutro z Andreą. Myślę jednak, że tak czy siak to dopiero w Afryce. Tu za łatwo można się spalić, a posiadanie goryli policyjnych na ogonie bardzo, ale to bardzo utrudniłoby nam życie.
- Jak chcesz.. ty tu jesteś szefową. - mruknęła kobieta wstając i dodając.- Jeśli wszystko dobrze zaplanujemy, to nawet nie musimy być na miejscu podczas eksplozji.-
Najwyraźniej ta kobieta lubiła wybuchy.
- W porządku. W takim razie czekam jutro na twój pomysł jak miałaby wyglądać pułapka w przypadku ataku tych mumii, bo coś czuję, że... nawet bez prowokacji zaatakują, gdy będziemy gdzieś poza miastem.
- Tym lepiej… można użyć więcej dynamitu.- uśmiechnęła się zadziornie dziewczyna i nachyliła ku obliczu Carmen.
- Urządzimy im piekło na ziemi.- szepnęła, po czym wyprostowała się i ruszyła do drzwi.
Brytyjka przyglądała jej się nieco zbita z tropu, po czym z rozbawieniem pokręciła głową.

Sen dobrze zrobił Carmen, także to że nie zapamiętała szczegółów, poza… platynowej barwy włosami łaskoczącymi jej szyję. O czym był sen? Nie o Aishy z pewnością. Mimo, że Carmen tego właśnie pragnęła. Rozmowy ze swym cieniem ukrytym we własnym umyśle. Cóż… Aisha pewnie zjawi się i tak, prędzej czy później. Brytyjce zaś pozostało zająć się sobą i przypudrować nosek. Orłow już udał się na misję… znów próbując oczarować Dianę, acz jakie naprawdę były na to szanse? Jeśli Diana z kimś spała, to z pewnością z Andreą dzieliła łoże. Wszak Corsac wobec osób, które dla niej wiele znaczyły, stosowało łóżkowe podejście.
Akrobatce nie pozostało więc nic innego, jak przyszykować się na spotkanie z Joshuą.
- Czy są dla mnie jakieś wiadomości? - zapytała na wszelki wypadek Hildy. W duchu musiała przyznać, że jest trochę rozczarowana brakiem kontaktu ze strony Archibalda.
- Tak. Przyszedł bukiet.- stwierdziła Hilda uprzejmie. - Postawiłam w gościnnym pokoju.
- O, dziękuję. - Carmen ruszyłą szybko, by zobaczyć kwiaty i poszukać w nich jakiegoś liściku.
Na stole w gościnnym, rzeczywiście stał bukiet róż w niecodziennym kolorze. Kwiatowy zapach wręczo odurzał. Sam liścik został jednakże dość skrzętnie ukryty, więc agentce zajęło trochę czasu jego odkrycie.

Cytat:
Dziękuję za cudownie spędzony czas.
Wpadnę po ciebie jutro w okolicy obiadu.

A.C.
- Co za impertynencja... - mruknęła do siebie Carmen, lecz też uśmiechnęła się pod nosem. Plan kolejnego dnia powoli się zapełniał i zapowiadał całkiem ciekawe łowy.
- Limuzyna czeka pod hotelem. - wtrąciła Hilda uprzejmie.
- Już, już... - Powiedziała Carmen zrywając liścik i chowając do kieszeni. Na dół ruszyła jednak tym razem schodami.
Ubrana w uniform szofera Lizbeth miała włosy spięte i ukryte pod czapką. Ubranie opinało jej ciało podkreślając krągłości i co najważniejsze… nie krępując ruchów. Oblizała się lubieżnie na widok wychodzącej z hotelu Brytyjki.
- Długo pudrowałaś nosek.- rzekła na powitanie.
- Też się za tobą stęskniłam. - Odparła Carmen, rozsiadając się z tyłu, by Liz nie miała do niej łatwego dostępu.
- I dlatego tak się chowasz z tyłu? - zaśmiała się pokojówka zerkając w lusterko na Brytyjkę. - Bo się stęskniłaś?
- Raczej dlatego, że chciałabym, abyś pilnowała drogi i dowiozła mnie w jednym kawałku. - Odgryzła się agentka z uśmiechem.
- Masz szczęście, że takie właśnie mam polecenie. Bo mogłabym w ramach rozrywki cię porwać. - ruszyły dość szybko, niemal z piskiem opon. Bo Lizbeth lubiła ostrą jazdę.
- Więc… jak się bawiłaś podczas naszej nieobecności? Rozstawiłaś sekretarza po kątach. - stwierdziła ironicznie.
- Nie rozumiem. Przecież jedynie prosiłam go o przechowanie Gabi. To dla ciebie rozstawianie po kątach?
- Nie. To dla mnie zmarnowana okazja. - odparła Lizbeth wystawiając długi jęzor. - Tak jak będzie ta kolacja. Joshua będzie grzeczny, ty też. Będzie nudno. Na szczęście ja zostanę w automobilu.
- Maruda. Dziwię się, że jeszcze Gabrielą nie zaczęłaś się interesować. Nie jest w twoim typie?
- Kto powiedział, że się nie interesuję.- odparła ironicznie Lizbeth i spojrzała w oczy Carmen poprzez lusterko górne. - I zapominasz o jednym moja droga, to zainteresowałam się z powodu twoich reakcji. To twoje podniecenie pobudziło mnie. Gdybyś teraz była rozgrzana pożądaniem, skończyłybyśmy w najbliższym zaułku, a mój język między twoimi udami.
Na tę uwagę Brytyjka zarumieniła się i jakby głębiej wcisnęła w siedzenie.
- Dzięki za przypomnienie.
- A wiesz… nigdy nie kochałam się w tym wozie. - zadumała się Lizbeth i dodała.- Więc jak tobie się uda, to oczekuję twojej opinii… czy jest tu wygodnie.
- A sobie oczekuj... w sumie i tak się prędko nie zestarzejesz, to możesz oczekiwać w nieskończoność.
- To prawda.- zaśmiała się Lizbeth i skręciła gwałtownie, tak że Carmen przesunęła się pod drzwi automobilu.
- Chyba mamy ogon.- stwierdziła ponuro i dodała po chwili wraz ruchem manetki zmiany biegów.
- Spróbuję go zgubić, albo podjechać tam gdzie nie będziemy musiały udawać grzecznych dziewczynek.
- Wolałabym pierwszą opcję. To mogą być ludzie Aishy. - Carmen chwyciła się mocno i obejrzała przez tylną szybę.
Nie dostrzegła jednak niczego podejrzanego… ot, na oko zwykły ruch uliczny. Dopiero po dłuższej chwili spoglądania dotarło do niej, że zielony automobil jedzie w pewnym oddaleniu od nich tą samą trasą i ciągle stara się utrzymać. mniej więcej, tą samą odległość.
- Ech… będę się musiała tobą zająć.- Lizbeth sięgnęła na oślep do tyłu i dała klapsa w pośladek Carmen.
- Nie było mnie ledwie parę dni, a tobie pazurki się stępiły. - dodała ze śmiechem.
- Ty nadrabiasz za nas obie. - Powiedziała Carmen, przyglądając się ogonowi.
- Jaaa…. jestem wyjątkowa. Jak kot żyję drugim, żywotem… a może ósmym? Wiem że parę razy wymknęłam się śmierci, ale nie pamiętam szczegółów.- rzekła Liz lawirując między pojazdami, by nagle skręcić w jednokierunkową uliczkę i pojechać pod prąd, wywołując tym samym chaos na drodze. Był to jednak skuteczny zabieg, bo zielony automobil w którym siedziała parka nieznanych Carmen osób zrezygnował ze śledzenia.
- To chyba jednak nie był nikt poważny. Może tylko wielbiciel... - skomentowała to Brytyjka, rozluźniając się nieco.
- Może… dużo ich masz?- zapytała ironicznie Liz i wyjechała z uliczki dołączając do normalnego ruchu i zwalniając. -Tych wielbicieli?
- A mam cię liczyć?
- No… w sumie to tak. Jako tą rezerwową wielbicielkę.- wysunęła jęzor i tym wijącym się wężowatym organem musnęła własne wargi, a potem podbródek i szyję.- Jeśli to nie problem.
Po czym jej język znów ukrył się w ustach.
- Nie, żaden. Po prostu ustaw się w kolejce grzecznie.
- Obawiam się że grzeczność i pruderyjność i cnota… to słowa których znaczenia już nie pojmuję.- zaśmiała się ironicznie Liz i zaczęła zwalniać. Zbliżały się bowiem do restauracji w której przebywał Joshua.
- On już tam czeka. Powiedz przy drzwiach, że sir Drake cię oczekuje. Zaprowadzą cię. W tym budynku nie ma deus ex machiny.- wyjaśniła Lizbeth.- A przynajmniej nie ma w części jadalnej.
- Dzięki. Miłego nudzenia się. - Pożegnała ją Carmen, wychodząc z mobilu.
- Uważaj… żeby sobie potem na tobie tego nie odbiła. Wyglądasz apetycznie.- rzekła na pożegnanie Lizbeth zerkając za idącą agentka.

Tak jak pokojówka powiedziała, w tej restauracji deus ex machiny nie było. Za to byli ludzcy lokaje, pomijając oczywiście dwóch gorylich bodyguardów przy drzwiach. Po ich przekroczeniu do kobiety przystąpił wysoki mężczyzna z podkręconymi wąsikami, monoklem na lewym oku i lewą… całkowicie mechaniczną ręką.
- Madame… ma rezerwację?- zapytał.
- Sir Drake mnie oczekuje. Proszę zapowiedzieć lady Stone. - Powiedziała Carmen z arystokratyczną godnością.
- A tak. - mężczyzna zerknął do notatnika i z uśmiechem dodał.
- Monsieur Drake oczekuje madame od 25 minut. Na pewno się ucieszy z pani pojawienia.
Ruszył przodem zerkając na idącą za nim Carmen.
- Kwiat Posejdona słynie z najlepszych owoców morza. Niemniej jestem zobligowany spytać czy ma pani jakieś uczulenia, które powinienem brać pod uwagę?
- Na szczęście nie, chętnie poznam państwa kuchnię. - Odpowiedziała obojętnym tonem Carmen, choć ekskluzywność tego miejsca powoli zaczynała ją przytłaczać.
Tym bardziej, że z pewnością nie była to typowa nadmorska restauracja. Mimo dość specyficznie określonego menu, Carmen idąc do stolika nie dostrzegła żadnych marynistycznych motywów. Wszystko było… sterylnie białe i gustowne.



Niewątpliwie jeden z najdroższych lokali w mieście. Niemniej potomka rodu Drake’ów z pewnością było na to stać. Sam Joshua czekał już na nią z butelką szampana chłodzącą się w lodzie. Najdroższego szampana oczywiście. Ambasador uśmiechnął się radośnie na widok Brytyjki, ale z powodu swojego kalectwa nie mógł się poderwać łatwo z krzesła, więc nawet nie próbował.
- Przepraszam za spóźnienie. - Powiedziała Carmen, podchodząc, by pocałować go na powitanie w policzek.
- Trochę się martwiłem, że Lizbeth… Mam wrażenie, że ona coś zaplanowała.- odparł z ciepłym uśmiechem sir Drake i westchnął żartobliwie.
- Ponoć jest mi wierna jak pies. Ale jak pewnie zauważyłaś, jest bardzo samodzielna, co w połączeniu z jej brakiem jakichkolwiek barier bywa kłopotliwe.
Carmen zaśmiała się, siadając naprzeciw.
- Ja przy niej zawsze mam takie wrażenie, ale też ona sama ma rację, mówiąc, że zazwyczaj do... nieplanowanych wyczynów motywuje ją stan emocjonalny drugiej osoby, więc po części... to my jesteśmy odpowiedzialni za jej wybryki. - Westchnęła.
- Nieprawda. Nie my… Ja. I za to chcę cię przeprosić. - rzekł smutno Joshua.- Ona chce mnie uszczęśliwić, a nie mając skrupułów idzie po najprostszej linii oporu. Tak jak gdy cię dotykała po twoim występie na trapezie.
- Pewnie masz rację, ale... cóż, też nie czuję się bez winy, gdy my... w sensie... ona... - Carmen umilkła, zawstydzona.
- Może zmieńmy temat. Chciałem żeby to był miły wieczór, a nie obwinianie się o to, że Lizbeth robi się bardziej pobudzona przy nas.- zażartował niezręcznie i sięgnął do szampana. Po czym odsunął dłonie od niego, nie mogąc dosięgnąć kubełka.- Może lepiej jak ty otworzysz i poświętujemy. Z mej strony udaną misję Liz, a z twej…?
- Od tego są chyba tutaj kelnerzy. Czasem mam wrażenie, że uwielbiasz się zadręczać. - Carmen pstryknęła w powietrzu, by przywołać obsługę. Nim kelner podszedł odpowiedziała:
- Niestety z mojej strony sukces nie jest tak oczywisty, jednak z pewnością poszłam do przodu. No i nie muszę cię już prosić o organizację tego przyjęcia, które mogłoby zaszkodzić twojej reputacji, gdyby wyszło poza zamknięty krąg zainteresowanych.
Ambasador nie wydawał się z tego powodu zadowolony. Najwyraźniej wolałby jednak zaryzykować przyjęcie i własną reputację dla Carmen, jeśli dzięki temu mógłby jej pomóc. Ale to Brytyjka odczytała z kilkusekundowego grymasu jego twarzy, bowiem on sam powiedział.
- To gratuluję. A co takiego się udało?
Nim Carmen zdołała odpowiedzieć, pojawił się kelner i po otwarciu szampana oraz rozlaniu go do dwóch lampek zapytał o potrawy do przyniesienie.
- Ostrygi z tapioką i ikrą jesiotra. Mogą być?- upewnił się Joshua zerkając na arystokratkę.
- Brzmi bardzo wykwintnie. Ty jesteś znawcą morza, więc całkowicie ufam ci w kwestii wyboru dzisiaj. - Odparła z uśmiechem agentka, po czym gdy zostali znów sami, wróciłą do wątku. - Przede wszystkim udało mi się nakręcić Andreę na poszukiwanie grobowca z całym jej arsenałem, a co do tego Archibalda... mam przeczucie, że to nasz AC, choć na razie jest to bardziej kwestia mojego nosa niż dowodów.
- Andrea… Corsac? - westchnął cicho Joshua i upił nieco szampana.
- Uważaj z nią. To żmijka. Pod miłą powierzchownością kryje się niebezpieczny gad.
Zamyślił się na moment dodając.
- Jak zamierzasz sprawdzić, czy Archibald to rzeczywiście AC? I co zrobisz, gdy się to potwierdzi? Jest on wpływowym biznesmenem i szanowanym obywatelem szwajcarskim. Osobą, której nie można aresztować nawet jeśli zdobędziesz dowód na ich zbrodnie. Przy czym finansowanie wykopalisk archeologicznych zbrodnią nie jest.
Brytyjka spojrzała na niego zdziwiona.
- A czemu miałabym chcieć go aresztować? Moim głównym zadaniem jest ochrona Korony. Tylko Aisha i jej żywi umarli stanowią prawdziwe zagrożenie dla imperium. Bo co, jeśli legendy mówią prawdę? Jeśli kapłanki, które teraz są w stanie ożywiać oddziały mumii, zdobędą moc ożywiania całych armii nieumarłych? Muszę rozpoznać to zagrożenie i w miarę możliwości zneutralizować. Nasyłając Andreę i Archibalda na Hekesh i jej kapłanki... dążę do rozwiązania się sprawy nieoficjalnymi drogami. Oni chcą skarbów i emocji, ja chcę neutralizacji zagrożenia. Można więc mówić o swoistej symbiozie, choć oczywiście tamci wciąż nie wiedzą dla kogo pracuję naprawdę.
- Wybacz. Za długo siedzę w Zurychu i uważam tutejszą finansjerę za zło wcielone. - zaśmiał się delikatnie mężczyzna, gdy tłumaczył swe zdanie.
- Zapewne zauważyłeś te niuanse. Jak bardzo Szwajcaria różni się od Anglii. Jak jest tu czysto, jak brak tu żebraków i… dzielnic biedoty. Jako stały rezydent ambasady, poznałem Zurych i jego mroczne strony dość dobrze. I cóż...Archibald jak i Andrea są po części odpowiedzialni za te mniej humanitarne rozwiązania.
Brytyjka skinęła głową.
- Andrea niemal na pewno zajmuje się też niewolnictwem. Posłuchaj... wiem doskonale, że to nie są osoby godne zaufania, ale dysponują siłą, którą mogę skierować w interesującym mnie kierunku. A to, że oboje nie są święci... to sprawia tylko, że śpię spokojnie i nie mam wyrzutów dążąc do wykorzystania ich. - Powiedziała cicho i dodała. - Nie to, co z tobą. Nie chcę cię już więcej narażać. Zrobiłeś dla mnie niesamowicie dużo.
- Nie żartuj tak nawet. Siedzę tu i nudzę się. Tak samo Lizbeth. - odparł mężczyzna z uśmiechem.
- To jak zesłanie. Twoje pojawienie się jest jak pierwsze promienie słońca zapowiadające wiosnę. Możesz swobodnie i w pełni mnie wykorzystywać jak tylko chcesz. - nagle zaczerwienił się przypominając sobie zapewne ostatnie życzenie Carmen i erotyczne doznania jakie były jego konsekwencją. Ona zresztą też uciekła wzrokiem.
- Wiem, dziękuję. Na chwilę obecną tylko zastanawiam się co robić z Gabrielą. Dziewczyna się przydaje, ale w Zurychu jest już spalona. Najchętniej bym ją stąd wywiozła.
- Mogę wysłać ją z pocztą dyplomatyczną poza Szwajcarię. Tutejsze władze nie będą mogły jej zatrzymać. Tylko gdzie ją chcesz wysłać, albo do kogo? - zamyślił się Joshua, a w tym czasie kelner przyniósł ostrygi, których zapach wręcz kusił do konsumpcji.
- Cóż, po prawdzie mam pewną rzecz do odebrania w Petersburgu. Chodzi o broń. Jeśli więc wybrałbyś to miasto, mogłabym tam wysłać Skylorda i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. - Rzekła Carmen i zaczęła jeść.
- Broń? Jaką broń? - zamyślił się sir Drake zabierając się do jedzenia.
Brytyjka uśmiechnęła się smutno.
- Wybacz, ale pewnych informacji nawet tobie nie mogę zdradzać. Jednakże to nic strasznego, to antyk.
- Aaa… to w takim razie to nie broń, a dzieło sztuki. Przestraszyłem się, że chcesz sprowadzić to jakiś czołg.- zaśmiał się w odpowiedzi sir Drake i dodał po chwili.
- To się da załatwić. Jest ambasada brytyjska w Petersburgu. Mogę coś tam wysłać.
- Doprawdy uchylasz mi niebios... i jeszcze zapraszasz na wspaniałą kolację. Chyba na emeryturze kupię sobie łódkę. - zaśmiałą się Carmen, kosztując przysmaków.
- Cóż… dla mnie samą przyjemnością jest to, że mogę ci pomóc.- odparł uprzejmie arystokrata przyglądając się jak akrobatka się posila. Napił się nieco szampana dodając.
- Przyznaję też, że cię podziwiam. Niełatwo jest okręcić wokół siebie kogoś tak egocentrycznego jak Corsac. Wkupić w jej łaski może i łatwo… ale zmanipulować ją tak, by ci pomagała… chylę czoło.
- Och, nie przeceniaj mnie. Po prostu ukrywam przed nią niektóre koszta, ale fakt faktem, to nie jest tak, że nie dostała nic w zamian. W sumie całkiem solidne coś - obietnicę połowy skarbów Hekesh... jeśli odkryjemy jej grobowiec. Zresztą domyślam się, że gdy dojdzie co do czego, Andrea spróbuje wziąć całość. Po prawdzie jednak to nie kosztowności są moim priorytetem i tym dopiero będę się martwić później. Na razie niech pomoże mi ona zlokalizować sam grobowiec.
- Interesujące. Nie sądziłem że tak bogatą kobietę jak Andrea interesują skarby.- zamyślił się ambasador. Po czym wzruszył ramionami dodając.
- Ale który mężczyzna może zrozumieć drżenie kobiecego serca?
- Jeśli ona ma serce... Przypuszczam, że tutaj gdyby nie atak mumii i zobaczenie ich na własne oczy, nie byłoby szans ją przekonać. Aisha zrobiła mi więc przysługę.
- Tak to jest, gdy się traci cierpliwość. Popełnia się błędy. - zaśmiał się cicho sir Drake i dodał.
- Więc może popełni kolejne? Kto wie… wypijmy za to.- uniósł lampkę szampana do toastu.
Carmen uniosła swój kieliszek w górę.
- Za błędy. Nie nasze. - Dodała wesoło.
Gdy upili trunku przez chwilę rozmowa ustąpiła na rzecz posiłku. W końcu jednak Joshua znów się odezwał.
- A więc… cały czas zajmowała ci ostatnio praca? Nie uważasz, że nadmiar obowiązków powinien być równoważony jakimś relaksem? Operą może? Filmową nocą? Baletem?
Uśmiechnęła się trochę smutno.
- Nie chcę trwonić czasu. Wiem, że góra się niecierpliwi. Już i tak mam wyrzuty, że sypiam. No ale, nie jest tak całkiem najgorzej. Moja praca to przecież też miłe aspekty, jak choćby takie zdawanie raportu. - Mrugnęła do niego.
- Cieszy mnie to. Więc może na następne zdawanie raportu umówimy się w jakimś przyjemnym dla ciebie miejscu. Co lubisz oglądać? Zaproponowałbym jakiś bal, ale z moją nogą… nie mógłbym ci być partnerem w tańcu.- odparł smutno ambasador.
Carmen machnęła ręką.
- Nie znoszę bali, kojarzą mi się za mocno z pracą, ale... może film? Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam w kinie.
- Dobrze. Następnym razem… sala kinowa. - uśmiechnął się zadowolony z sytuacji Joshua. I nagle zamyślił. - Pewnie to będzie ostatni raz. Z pewnością cała ta sprawa z mumiami prędzej czy później spowoduje, że wrócisz do Afryki.
- W perspektywie mam też spotkanie finansierów w Singapurze. - Westchnęła Carmen - Myślę jednak, że nie będzie to nasze ostatnie spotkanie. Może nawet te późniejsze uda się zrealizować na stopie nie służbowej a prywatnej? - Carmen, wiedziała, że robi ambasadorowi nadzieję, jednak w swojej pracy nauczyła się bezwzględności. Zresztą po prawdzie chętnie by jeszcze spotkała na swojej drodze przystojnego Drake’a, po prostu nie przypuszczała, by ich drogi po tej misji miały się jeszcze zejść, wszak miała to być ostatnia misja.
- Wypijmy za to.- stwierdził uprzejmie Joshua uśmiechając się łobuzersko. Nie wydawał się wierzyć jej słowom, co Brytyjkę po prawdzie nie dziwiło. Natomiast z pewnością był wdzięczny za jej kłamstewko.
- Na co masz ochotę po ostrygach? - zapytał zaciekawiony.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-02-2018, 08:55   #117
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

- Nie wiem, ale może coś słodkiego dla odmiany? Chyba że nie masz ochoty... - odparła grzecznie Carmen, ocierając kącik ust serwetką. Rozejrzała się przy tym dyskretnie po sali. Czy ogon mógł ją śledzić aż tutaj?
Dopiero wtedy zwróciła uwagę na mały detal. Byli tu sami. Nie było innych gości w tym lokalu. Jedynie obsługa.
- Ja… wykupiłem wszystkie rezerwacje na ten wieczór. Na wypadek, gdyby ktoś próbował nas podsłuchać. - wyjaśnił sir Drake przywołując dłonią kelnera. Z pewnością nie był to jedyny powód. Mógł także chcieć jej zaimponować i mieć ją całą dla siebie na ten wieczór.
- Przecież to musiał być straszny koszt! - Carmen szczerze się wystraszyła.
- Fortuna Drake’ów jest dość spora.- zaśmiał się cicho mężczyzna i wzruszył ramionami.
- A ja nie mam na co jej wydawać. Większość kosztów związanych z prowadzeniem ambasady spada na samo Wszechimperium, więc… praktycznie żyję na koszt państwa.
- Nie myślałeś o założeniu rodziny? - wypaliła dziewczyna i zawstydziła się. - Em... znaczy... no wiesz... to twoja sprawa, ale wydaje mi się, że nadto surowo się traktujesz.
- Założenie rodziny brzmi miło, ale…- wzruszył ramionami mężczyzna spoglądając w oczy Carmen.
-... nie tak łatwo znaleźć kobietę ze snów. Taką która rozpala ogień w tobie samym spojrzeniem, śmiechem, dotykiem. Z pewnością znalazłbym wiele dam gotowych zostać panią Drake, ale nie znalazłem żadnej… której chciałbym się oświadczyć. A nie chcę się wiązać z kimś, tylko z powodu strachu przed starością. Bo samotny to już nigdy nie będę. - uśmiechnął się ironicznie i gestem głowy wskazał na limuzynę stojącą przed restauracją. I Lizbeth czytającą gazetę z cygarem tlącym się w jej ustach.
- No tak, ale wiesz, że Liz nie da ci dzieci. Jak zresztą i ja bym nie mogła. - Z jakiegoś powodu Carmen uznała, że chce podzielić się tą informacją - A to zupełnie inny rodzaj miłości. Wiesz, wiedziesz osiadły tryb życia, sam mówisz, że przydałoby ci się trochę rozrywki. Zresztą to nie muszą być dzieci biologiczne... - zagalopowała się, a czując to, machnęła ręką - W każdym razie chodzi mi o to, że za szybko się poddajesz jak na mój gust. Za bardzo patrzysz sam na siebie przez pryzmat kalectwa, jeśli mogę powiedzieć szczerze.
- Wiodę właśnie z powodu kalectwa. Nie wybrałem… dla siebie tej roli.- westchnął Joshua i dodał spoglądając wprost na twarz akrobatki.
- Lizbeth ma trochę racji. Że oklapłem tutaj. Zmiękłem. Gdybyśmy się spotkali na morzu, na moim okręcie.- dłoń mężczyzny pochwyciła dłoń Brytyjki, stanowczo acz mocno. - Pochwyciłbym cię w ramiona, całował bez opamiętania nie dbając o ryzyko. Nie przejmując się, tym że mogłabyś mi wbić nóż w bok lub obcas w stopę. - zawstydził się własnych słów, ale dłoni arystokratki nie puścił.
- Chodzi mi o to, że choć praca ambasadora nadała mi ogłady i uspokoiła nieco. I może sprawiła, że sflaczałem to nie zmieniła całkowicie… życie rodzinne nie jest tym czego pragnę. Nie chcę mieć gromadki dzieci i żonki… dla samego posiadania gromadki dzieci i żony.
Carmen słuchała go z uwagą, nie zabierając dłoni.
- Rozumiem, po prostu chciałabym żebyś trochę poszukał swojego szczęścia, bo ono gdzieś jest koło ciebie, a nie uciekło wraz z twoim kalectwem. I to co mówisz o chwytaniu i całowaniu... brzmi romantycznie, ale co byś zrobił, gdybym z tego powodu zaczęła omijać cię szerokim łukiem? Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, zaloty w rodzaju tych, jakie preferuje Liz są mało skuteczne.
- Mam nadzieję że w kwestii tego szczęścia nie mówisz o moim sekretarzu, co?- zażartował ironicznie Joshua i westchnął cicho.
- I tak… zdaję sobie sprawę, że Lizbeth i jej pomysły nie służą budowaniu związków. Zresztą nie chodzi o kwestię tego całego całowania, tylko o…ryzykowanie. Wiem, że teraz bardzo przypominam salonowego pieska, układnego i miłego. Ale nie jestem nim i nie pragnę tego co salonowe pieski.
- I znów narzekasz - Carmen trzepnęła go delikatnie po palcach - Chcesz powiedzieć, że uległam jakiemuś pudlowi? - zapytała prowokacyjnie.
- Nie… zdecydowanie nie. - rzekł z uśmiechem sir Drake i zerknął w dół. - Choć mam wrażenie, że agresywne taktyki Lizbeth… mogły się do tego przyczynić. Mimo wszystko, pamiętam ile razy musiałem cię przepraszać za jej wybryki.
- Bo znów skupiasz się na żałowaniu tego co utracone, a nie szukasz nowych rozwiązań. Skoro nie jesteś w stanie wstać i wziąć mnie w ramiona, dlaczego nie spróbujesz mnie do tego przekonać, bym przyszła do ciebie? - zapytała Brytyjka.
- Bo…- nie miał odpowiedzi na jej słowa. Przez chwilę myślał, potem ujął dłoń akrobatki w swoje dłonie. Poczuła pocałunki na swych palcach, poczuła język muskający ich opuszki.
- Masz rację… całkowitą. Wiem, że uciekniesz kiedyś jak sen. Ale powinienem próbować cię złapać, choćby na kilka chwil rozkoszowania się twoim uśmiechem. - szeptał, gdy jego usta i język wodziły po jej nadgarstku.
- Powinienem powiedzieć… Nie. Wiesz że będę cię wielbił. Pieścił niczym niewolnik, od stóp do głowy. Gotów spełnić każdy twój kaprys… każdą fantazję.
Brytyjka pokręciła głową z rozbawieniem, choć w jej oczach pojawił się płomień.
- Więc zagraj nieczysto. Użyj szantażu... manipulacji... przekonaj mnie, bym teraz wstała i usiadła ci na kolanach. I ostrzegam... nie zamierzam ułatwiać, więc musisz zagrać bardzo mocną kartą. - Powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Zgoda.- zadumał się mężczyzna nie przerywając pieszczot jej dłoni.
- Jeśli tego nie uczynisz tooo… porwę cię do siebie i nie wypuszczę z mojej sypialni. - niełatwo mu było wymyślić coś na poczekaniu, ale się starał.
- Przywiążę do ramy łóżka i będę delektował twym pięknem.
- A jak zamierzasz mnie złapać? Jeśli teraz ucieknę, zanim zawołasz Liz i wyślesz ją w pościg, minie trochę czasu. Zdołam się ukryć.
- Nie miałaś okazji widzieć Lizbeth w akcji, prawda? - zapytał z uśmiechem sir Drake.
- Jest bardzo skuteczna w wykonywaniu moich poleceń. Jeśli każę jej złapać ciebie, to cię złapie i przyniesie przewiązaną różową wstążeczką. Trochę mnie to przeraża, zważywszy że jak na żywą broń jest zaskakująco samodzielna w decyzjach.
Carmen powoli cofnęła dłoń i wyprostowała plecy, prezentując dumnie biust.
- Przypominam, iż mnie również nie widziałeś w akcji, a nieskromnie przypomnę też, że jestem ponoć jedną z bardziej uzdolnionych agentek Jej Wysokości. Ja chętnie zobaczę na co stać Liz. Pytanie brzmi czy ty chcesz zaryzykować i... stracić tak wiele czasu, czy jednak spróbujesz innej metody pertraktacji?
- Widziałem twoje zjawiskowe przedstawienie na trapezie.- rzekł spoglądając Carmen w dekolt, a potem spojrzał w oczy proponując.
- Czy… miałabyś ochotę… kiedyś zobaczyć Lizbeth w akcji? Nie mówię o tej chwili, tylko kiedyś… przy okazji jakiegoś innego spotkania. Z pewnością nie miałaby nic przeciwko popisaniu się przed tobą.
Brytyjka poczuła jak dreszcz przeszywa jej plecy.
- Nie, prawdę mówiąc nie chcę. Liz to przykład ogromnych możliwości, ale i ogromnej ceny, którą trzeba było za nie zapłacić.
- To prawda. Ale mam wrażenie, że ona jest zadowolona z tego kim się stała. Dla niej cena nie była za wysoka. - stwierdził mężczyzna przyglądając się Carmen.
- Zawsze też mogę zaszantażować, że nie wypuszczę Gabrieli z mojej ambasady i będziesz musiała przekonać mnie, bym zmienił zdanie.
- Co do Liz... kiedyś chyba była podobna do mnie... chodzi mi o prace. Ja... ja bym mimo wszystko nie chciała tak skończyć. Wolałabym umrzeć. - Powiedziała Carmen z dziwną powagą. Na moment zapadło kłopotliwe milczenie.
- A co do szantażu... widzisz? To jest niezła ścieżka. Musiałbyś tylko być bardziej przekonujący, bardziej stanowczy. - uśmiechnęła się znów psotnie.
- Jeśli chcesz by Gabi mogła wyjechać tam do Petersburga i przywieźć antyk, musisz mnie przekonać żebym ją wypuścił. Nie mam bowiem ochoty jej wypuszczać… spraw bym zechciał. A zacznij od usiądnięcia mi na kolanach.- zażądał stanowczo Joshua uśmiechając się łobuzersko.
Carmen przygryzła wargę.
- Ależ panie ambasadorze... spodziewałam się, że zrobi pan dla mnie wszystko... - podjęła grę, powoli wstając z krzesła. Jej ruchy były przy tym niespieszne i zmysłowe. Znów dotknęła jego dłoni i podchodząc bliżej, przesunęła palcami w górę jego ramienia, by dotrzeć do twarzy.
- Proszę, musi mi pan pomóc... zrobię wszystko, co pan każe... - szeptała, przekładając nogę nad jego udami i siadając na mężczyźnie okrakiem.
Suknia podsunęła się w górę odsłaniając jej łydki i kolana i połowę uda.
- Wszystko… poca…- nagle przerwał i rzekł cichutko.
- Przepraszam za to… - gdy wygodniej usiadła, dość szybko zrozumiała za co przeprasza. O jej podbrzusze ocierała się wyraźna i spora wypukłość. Męskość sir Drake’a stała w gotowości. A że była imponująca, to wyraźnie ocierała się o kobiecość Carmen… nawet przez warstwy materiału jakie ich dzieliły.
- Pocałuj mnie… przekonaj pocałunkiem do tego. - szepnął ambasador, a jego dłonie sięgnęły do jej ud wodząc po skórze i wsuwając się pod suknię.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, choć świadomość w jakim stanie jest Joshua, działała również na nią rozniecając żar w podbrzuszu.
- Panie ambasadorze, ale to się nie godzi... przecież wykonałam pana polecenie... - spojrzała na niego smutnymi oczętami. Na moment uległ jej spojrzeniu i się zawahał, ale szybko wrócił do roli.
- Chcesz mej pomocy… musisz dać coś w zamian… pocałunek… na początek. - jego usta drżały, jego ciało drżało. Ale jego dłonie wodzące po jej udach nie… były stanowcze i zachłanne pieszcząc jej nogi. A zbliżając swoją twarz ku niej, sprawiał że owa wypukłość napierała na jej podbrzusze… przypominając jak dużą bestię ambasador ukrywał w spodniach. Carmen westchnęła i nie opierając się już dłużej przylgnęła wargami do ust Drake’a, wygłodniale spijając z nich słodycz. Mężczyzna odpowiedział nie tylko namiętnym pocałunkiem i pieszczotami języka, jego dłonie przesuwały się głębiej i pochwyciły za pośladki dziewczyny. Zachłannie przycisnął arystokratkę do siebie, co spowodowało cichy jęk Carmen. Jęk przyjemności, bowiem jej podbrzusze ocierało się o wyraźną wypukłość w spodniach ambasadora tak mocno, że bielizna była wciskana między płatki jej kwiatuszka.
-Panie ambasadorze... jesteśmy w restauracji... - przypomniała, próbując zaczerpnąć oddechu.
- Nie robimy przecież jeszcze nic nie stosownego.- argumentował sir Drake całując policzki Carmen i muskając językiem jej usta. Kluczowym słowem było “jeszcze”, tym bardziej że Brytyjka ocierała się o mężczyznę na którym siedziała dość sugestywnie go “ujeżdżając”. Gdy próbowała się cofnąć, on ją dociskał do siebie i przez jej ciało poruszało się jednoznacznie. Co więcej… wywoływało to jedynie większy apetyt. Wszak arystokratka dobrze wiedziała jakie ukryte atuty ma sir Drake. Choć obecnie, ukrywanie ich niezbyt mu wychodziło. Nikt nie śmiał im przeszkodzić w tym nieobyczajnym zachowaniu. Nie było wszak innych gości w restauracji, a obsługa nie wyrzucić z lokalu klienta, który praktycznie wykupił go na cały wieczór.
- Jeszcze? - zapytała dziewczyna pomiędzy pocałunkami, pieszcząc ramiona i kark mężczyzny.
- Jeszcze…- szepnął Joshua a jego usta przylgnęły do dekoltu arystokratki całując go i pieszcząc.
- Moja pomoc… ma swoją… cenę… a choć bardzo… przekonująca… jesteś, to myślę… że musisz… bardziej się postarać… by udowodnić mi, że powinienem być… pomocny… - mruczał trzymając się roli, choć jego myśli krążyły wokół nagiego ciała agentki, które pragnął zobaczyć i posmakować.
Ta odchyliła teraz do tyłu głowę, pozwalając Drake’owi całować swoją szyję i dekolt.
- Mmmm w takim razie co mam zrobić... by pana przekonać?
- Na początek… możesz… - na moment przerwał zawstydzony. Najwyraźniej walczył ze sobą.
- Użyć swoich ust… w bardziej przekonujący sposób. A potem… możemy udać się do ambasady na dalsze negocjacje… albo od razu możemy się udać… albo ja mogę przystąpić do degustacji twojej słodkiej ostrygi…- wyrzucił z siebie kilka propozycji, jakby się bał że którąś z nich urazi arystokratkę.
- Mogę? Hmmm chyba jednak nie jestem przekonana co do tego przymusu. - Zaczęła się z nim droczyć.
- Musisz… użyć swych usteczek tu… i teraz… udowodnić, że zależy ci na mojej pomocy.- odparł hardo wyraźnie dając się podpuścić jej słowom.
- Ale... co jak ktoś zobaczy? - dolewała oliwy do ognia, już zsuwając się po jego ciele na ziemię, by uklęknąć przed mężczyzną.
- To co? - zapytał zbyt podniecony na racjonalne myślenie mężczyzna. - To mnie to nie przestraszy… a ty zrobisz to dla mnie, jeśli chcesz… mej pomocy.
Rozchylił nogi, by ułatwić arystokratce wślizgnięcie się między nie. I podziwianie swego działa… bo wszak ta spora wypukłość, której kształt mogła poczuć pod palcami bez uwalniania ze spodni, była jej dziełem. To Carmen tak go rozpalała, to na jej temat snuł wyuzdane fantazje. Akrobatka zdała sobie sprawę, że dla niego była boginią rozkoszy.
Udając nieśmiałość, sięgnęła do jego spodni i chwilę gładziła przez materiał nabrzmiałą męskość. Dopiero potem jakby zebrała się na odwagę, by uwolnić ten ogromny, pulsujący pal z okowów odzienia. Zdusiła mimowolny chichot, gdy męskość kochanka uwolniona z bielizny wyskoczyła w górę jak diabełek z pudełka. Niemniej potem mogła się przyglądać temu, co Liz słusznie określała masztem. I wspominać jak jej wężowy język z lubością się wokół niego owijał. Sama nie miała takich możliwości, ale rozpalone spojrzenie ambasadora mówiło jej jak bardzo pragnie pieszczoty jej ust i języczka.
Nieśmiało pochyliła się nad tym postrachem mórz i skosztowała, przesuwając zmysłowo językiem po jego czubku.
- Tak… robisz się… przekonująca… moja droga.- delikatnie pochwycił za jej głowę wplatając włosy w pukle i lekko dociskając głowę w swoim kierunku. Widziała że nawet takie delikatne pieszczoty sprawiają wiele przyjemności mężczyźnie… czyżby była jego afrodyzjakiem?
Pozwoliła mu się pokierować, posłusznie przyjmując w ustach jego ogrom... aż do granic własnej wytrzymałości. Ta zabawa była powolna i delikatna, niemniej sam styl był rozkoszny. Czuła drżenie kochanka pod języczkiem, słyszała jak dyszy w rozkoszy jaką mu sprawiała… jak każdy ruch, każde muśnięcie zbliża go do eksplozji. Ambasador nie naciskał za bardzo, dając jej możliwość złapania oddechu. Wiedział, że ów rozmiar niespecjalnie nadaje się do takich zabaw, ale i tak Carmen udało się pochwycić sporo. Jeszcze kilka ruchów, kilka muśnięć ust i arystokratka mogła posmakować tego nietypowego deseru.
- Ambasada… teraz…- zaproponował cicho i nerwowo sir Joshua.
- Tak, proszę pana... - odsunęła się udając pokorę i przyjrzała swojemu dziełu z uśmiechem.
To zaskakująco jak wielkie wieże mogą tak szybko opaść. Jeszcze bardziej jednak robił wrażenie inny fakt, że ów oręż ambasadora choć wypieszczony… wcale nie robił się senny. Wprost przeciwnie, próbował się prężyć na jej oczach. Sir Drake szybko go jednak ukrył i spytał cicho.
- Pomożesz mi wstać z krzesła? Sam byłbym w stanie, ale zajmuje mi to trochę czasu.
Skinęła głową, wstając i rozglądając się dyskretnie czy ktoś ze służby ich obserwuje.
- Chyba Liz nie będzie tym razem na nas narzekać. - zachichotała, podając rękę Drake’owi.
- Może za to chcieć się przyłączyć… albo… pochwycić cię potem.- zażartował ambasador wstając z pomocą Carmen, która dostrzegła parę ciekawskich oczu. Jakiegoś kelnera w młodym wieku i piegowatą kucharkę niewiele starszą od niego. Czmychnęli szybko, gdy zostali przez nią nakryci.
- Postaram się ją trzymać na wodzy. Mimo wszystko mnie słucha.- rzekł sir Drake, choć Brytyjka dobrze wiedziała że Lizbeth była jak kotka. Słuchała tylko wtedy, gdy miała na to ochotę.
- Chyba staniesz się teraz bohaterem miejscowych plotek. - Zauważyła Carmen, gdy powoli kierowali się ku wyjściu.
- Możliwe. Ale wątpię by to trwało długo. Nie jestem salonowym lwem w Zurychu. Tu się kocha władzę.- wyjaśniał ambasador, gdy szli ku jego limuzynie.
-... pieniądze i wpływy. Są osoby potężniejsze ode mnie, bogatsze i bardziej wpływowe. I bardziej skandalicznie, jak Andrea na przykład.- dodał gdy dotarli do pojazdu. Otworzył drzwi arystokratce, a Lizbeth wysunęła języczek i poczęła nim wodzić w powietrzu. Uśmiechnęła się szeroko i zapytała.
- Dokąd teraz?
- Do domu.- stwierdził jakby z dumą w głosie Joshua.
- Mmmm.. tak jest… mój panie.- wymruczała zmysłowo, po czym zrzuciła nakrycie głowy i rozpuściła włosy w postaci długich rudych fal okalających jej twarz. Zerknęła na siadającą na tulnym siedzeniu Brytyjkę i dodała.
- Nie martw się. Będę bardzo grzeczna tym razem.
Ta odpowiedziała jej pełnym powątpiewania spojrzeniem i delikatnie ujęła ramię ambasadora.
- Potrafię nad sobą panować.- zachowanie Lizbeth wydawało się temu przeczyć, gdy ruszając z miejsca rozpięła nieco swój mundur i odetchnęła pełną piersią, a dokładnie dużym dekoltem. Niemniej Joshua starał się zająć myśli arystokratki czymś innym, bo siedząc już wygodnie ujął palcami jej twarz i zaczął zaborczo całować usta. Zamruczała, choć też napieła się, nieco skrępowana obecnością Liz.
Bo kątem oka dostrzegała ją... jak zerkała poprzez lusterko na nich. Jak jej język dosłownie smakował erotyczną atmosferę jaka zapanowała w pojeździe. Niemniej poza wijącym się dziko organem smakowym, Lizbeth zachowywała się poprawnie, skupiona głównie na drodze przed nimi. Zaś sir Drake obejmował zachłannie Carmen, całując żarliwie jej usta, szyję i dekolt… jak wędrowiec na pustyni, który znalazł źródełko z wodą.
- Panie ambasadorze... nie mieliśmy poczekać... aż dojedziemy? - protestowała nieśmiało, choć samej jej ciężko było się opanować.
- Nie robimy przecież nic nieprzyzwoitego.- odparł Joshua wędrując ustami po szyi kochanki, a dłonią ugniatając jej pierś drapieżnie. Kłamał. Sytuacja wszak była wielce nieprzyzwoita i w dodatku oglądana przez Liz, która uśmiechała się lubieżnie nie tracąc w ogóle panowania nad pojazdem. Carmen mogłaby podziwiać jej zdolność do podzielnej uwagi, ale zerkając na Lizbeth była hipnotyzowana przez ruchy jej języka wijącego się dziko w kąciku ust. Wszak dobrze wiedziała do czego jest on zdolny.
- Ale zaraz zaczniemy... - odparła Brytyjka, wślizgując się dłonią pod pasek a potem spodnie ambasadora, by dotknąć jego dumy. Z satysfakcją poczuła przyjemną twardość pod palcami. Widać gra wstępna nie osłabiła apetytu ambasadora. Ten mógłby coś odpowiedzieć, gdyby nie był zajęty wielbieniem językiem jej skóry na dekolcie i szyi. Powolne stanowcze muśnięcia, niczym pędzel nanoszący farbę na płótno. Sir Drake już całkiem się zapomniał w tej zabawie. Niecierpliwy, władczy i zachłanny… czy taki był, kiedy dowodził okrętem?
Carmen przymknęła oczy delektując się jego dotykiem i obdarzając zmysłowymi, wiele obiecującymi pieszczotami. Jazda robiła się ciekawa… łatwo było się zapomnieć w tym pojeździe o wygodnych siedzeniach, gdy czuła pocałunki mężczyzny na swym biuście i szyi...i głaskała jego drążek sterowniczy. Pod palcami czuła jak się pręży duma kochanka, a całe jej ciało relaksowało się łagodnym kołysaniem pojazdu.
- Dojeżdżamy… mam zaparkować w ogrodzie czy w garażu?- zapytała zmysłowym pomrukiem Lizbeth.
- Panie ambasadorze? Decyzja. - Carmen mocniej ścisnęła jego męskość, jakby w ten sposób chcąc zwrócić uwagę. Po chwili też cofnęła dłoń i... zaczęła porządkować swoje odzienie.
- W garażu.- stwierdził szybko Joshua i dodał pospiesznie.
- A potem nie będziesz mi już dziś potrzebna Liz.
- Ach… szkoda, ale rozumiem. Może nawet to i lepiej.- zachichotała dziewczęco pokojówka. - Mogłabym nie utrzymać pazurków przy sobie. Szkoda rozerwać tak śliczną suknię, choć kąsek jaki skrywa jest zbyt smakowity by zignorować, nieprawdaż?
- Przynajmniej nie powiesz, że jesteśmy nudni. - Odparowała Carmen, uśmiechając się pod nosem.
- Nie. Nie jesteście.- zgodziła się z nią Liz parkując pojazd w garażu.
- I wiecie gdzie mnie szukać.- dodała ze zmysłowym pomrukiem, wysiadając. Dygnęła jeszcze raz na pożegnanie i ruszyła do wyjścia. A ambasador rzekł cicho.- My też powinniśmy wysiąść… łóżko będzie bardziej wygodne do przekonywania mnie, bym ci pomógł z Gabrielą.
Carmen zaśmiała się.
- To jeszcze cię nie przekonałam? Oj zaczynam wątpić w swój wdzięk. - Skomentowała wesoło, podając mężczyźnie dłoń, by mógł się na niej wesprzeć.
- Możliwe że wkrótce całkiem ci ulegnę. - szepnął jej do ucha Joshua wstając i opierając się o jej ramię. Gdy stał już pewnie na nogach, objął ją w pasie zaborczo i ruszyli przez korytarz. Musieli zachowywać się cicho, by nie zwrócić na siebie uwagi, głównie z powodu Gabi… i może Eliacha. Gdy jednak dotarli do sypialni, ambasadora… ten przestał się hamować. Przycisnął ciało Carmen do drzwi ciężarem swego ciała całując ją i wodząc dłońmi po talii. Rozkoszował się miękkością jej ust, wielbił łabędzią szyję arystokratki, muskał wargami jej dekolt. Opanował się dopiero po dłuższej chwili, odsuwając się od niej i patrząc na nią rozpalonym wzrokiem zrzucił z siebie marynarkę… a potem zabrał się za kamizelkę i koszulę rozbierając także akrobatkę… swym rozpalonym żądzą spojrzeniem.
Ona również mu się przyglądała, prowokacyjnie bawiąc wiązaniem swojego gorsetu.
- Ktoś tu chyba nabrał wiatru w żagle... - powiedziała, komentując jego zdecydowanie.
- To prawdziwa… bryza…- wędrował spojrzeniem za jej palcami, jego oddech robił się cięższy. A wzrok, patrzył na Carmen z zachwytem i pożądaniem. Jak kapitan pirackiego statku na pasażerkę łupionego okrętu. Na ziemię opadła koszula, potem spodnie. W mroku nocy jego kalectwo nie było widoczne, ale… męskość… maszt przyciągał spojrzenie. Tym bardziej że sir Joshua był w pełni gotów do podboju kochanki.
- Widzę... zatem jakie rozkazy, kapitanie? - droczyła się z nim, wciąż mając na sobie ubranie.
- Chcę cię zobaczyć.. nagą… chcę je pieścić… te dwie śliczne piersi, które nadal ukrywasz przede mną.- szepnął chrapliwym głosem, pełnym pożądania. Cofnął się do łóżka i usiadł na nim nie mogąc oderwać oczu od wymarzonej wszak kobiety.
- Mało się napieściłeś takich na morzu? Nie byłeś chyba grzecznym chłopcem, prawda? - zapytała Carmen, niespiesznie rozwiązując wstążeczki i zdejmując gorset sukni.
- Nie byłem… ale takich pięknych jak twoje skarby… niewiele jest na świecie.- odparł ambasador nie odrywając oczu od jej ciała. Spragnionym spojrzeniem wodził po jej krągłościach, a językiem zwilżał spierzchnięte usta.
Brytyjka posłała mu sceniczny uśmiech i zamaszystym ruchem odrzuciła gorset. Teraz wystarczyło zsunąć z ramion sukienkę, która opadła na ziemię, odsłaniając nagie piersi i dolną część fantazyjnej bielizny.
[media]https://orig00.deviantart.net/df89/f/2016/143/2/3/glamour_rococo_gothic_garter_belt_by_pinkabsinthe-da3hcuz.jpg[/media]

Carmen z satysfakcją patrzyła jak owacja na stojąco robi się wyraźna poniżej pasa jej kochanka. Maszt stał w pełni gotowości do żeglowania. Uśmiechała się obserwijąc jak jego wzrok zamiera, oddech zanika. Jak patrzy się na nią jak na dzieło sztuki… przełknął wyraźnie ślinę. Wychrypiał z trudem.
- Chodź tu do mnie.
Ona jednak nie spieszyła się z wykonaniem rozkazu. Dłonią przejechała po krągłej piersi, by spocząć na moment na brzuchy, tuż nad linią bielizny, strzeżoną przez uroczego króliczka.
Po prawdzie jednak sama miała ochotę na ciąg dalszy, więc szepnęła...
- To nie brzmiało jak rozkaz, panie kapitanie... a ja jestem bardzo krnąbrnym majtkiem.
- Chcesz żebym przełożył cię przez… kolano i…- zaczerwienił się nagle i zaśmiał cicho. Po czym warknął “gniewnie”.
- Chodź tu… ukarzę cię za nieposłuszeństwo. Nikt mi się nie będzie buntował, nawet taka ślicznotka jak ty.
- Hmmmmm... nieee... - powiedziała psotnie i wsunęła paluszki pod materiał pasa do pończoch, a potem majteczek. Westchnęłą zmysłowo.
- Igrasz… z ogniem…- zagroził ambasador sięgając po laskę i z jej pomocą wstając z trudem z łóżka. Powoli ruszył ku kobiecie z wyraźnym pożądaniem odbijającym się dzikim blaskiem w jego oczach. Prowokacyjne działania agentki, tylko go bardziej rozpalały.
Ona jednak zdawała się zbyt zajęta sobą, teraz obydwiema dłońmi pieszcząc swoje obnażone piersi ze sterczącymi sutkami.
Joshua stanął przed nią wędrując spojrzeniem za jej palcami i z trudem panując nad sobą. Sięgnął dłonią do jej majteczek… przesunął palcami po nich w górę. A potem… wsunął palce pod ów materiał, by twardymi i chropowatymi palcami marynarza sięgnąć ku gorącemu kwiatuszkowi arystokratki. Nachylił się ku jej piersiom, całując je i wielbiąc językiem równie entuzjastycznie jak rozpalał ją palcami. Carmen odchyliła głowę do tyłu. Coraz ciężej było jej panować nad sobą. Czuła jak palce mężczyzny pokrywa wilgoć jej ciała. Stanęła w lekkim rozkroku, by mógł sięgnąć po więcej.
I sir Drake korzystał z tego. Jego usta pieściły sterczący dumnie biust kochanki, a palce zachłannie sięgały do intymnego zakątka, sięgając głębiej. Pochłonięty pieszczotami mężczyzna nie był delikatny, ale za to Carmen czuła jego dotyk intensywnie stając się żywą zabawką kochanka. Rozpalonym ciałem przeznaczonym dla jego dotyku.
Poddawała się temu, czując jak zatraca wszelki opór. Chciała poczuć jego ogromny maszt w sobie, chciała by ją przeszył i uczynił swoją branką.
- Może... usiądziesz... - wysunęła propozycję z trudem łapiąc oddech.
- Jak zdejmiesz majteczki.- wyszeptał swój warunek mężczyzna nadal stanowczo poruszając palcami w spragnionej nowych doznań muszelce arystokratki. - Może.. .usiądę.
- Ty... - nie dokończyła jednak, drżącymi dłońmi sięgnęła do majteczek, wysuwając je spod pasa do pończoch. Pochyliła się teraz i wypięła przed kochankiem, zdejmując bieliznę.
Dopiero wtedy ambasador powoli cofnął się w kierunku łóżka, oblizując palce i wodząc spojrzeniem po dziewczynie. Uśmiechnął się szepcząc.
- Jesteś przepiękna… zachwycająca… niezwykła.
I spragniona… wzrok Carmen mimowolnie wędrował po palu rozkoszy, który wszak dziś już pieściła ustami. Owym maszcie, którego będzie mogła zaznać, gdy jej kochanek usiądzie. Co zresztą zrobił po chwili.
- A ty ogromny... - powiedziała z rozbawieniem Carmen, z gracją akrobatki wskakując na kolana kochanka. Tutaj znów go pocałowała, lecz znacznie bardziej namiętnie niż w restauracji. Jej naga kobiecość ocierała się o jego podbrzusze.
Joshua niecierpliwie pochwycił za jej pośladki, całując jej usta i szyję i piersi. Trzymając zaborczo za pupę, nakierował kwiatuszek kochanki i nadział arystokratkę na ów maszt. Z ust Brytyjki wyrwał się głośny jęk… który wydawał się rezonować w pokoju. Jej ciało napięło się pod wpływem intruza zdającego sięgać głęboko w jej intymność. A każdy kolejny ruch jej bioder przeszywał nerwy piorunem rozkoszy pozbawiając agentkę oddechu. Nie miała zbyt wielu okazji do figli z sir Drake’m i jej ciało nie było oswojone z jego potencjałem… ale to nie zmieniało faktu, że doznania były oszałamiające.
- Oooo taaak... - wyrwało się z jej gardła, gdy kolejny raz poczuła jak ten morski potwór rozpycha jej wnętrze. Teraz w zupełności podzielała fascynację Liz. Jej biodra unosiły się i opadały w coraz dzikszym tańcu.
Joschua zaś z fascynacją w spojrzeniu, całował i kąsał nagi biust kochanki, podskakujący w rytm jej galopu. Jego dłonie zaciskały się na pośladkach upewniając że jego kochanka przyjmie go w sobie całego. Dociskał stanowczo do siebie zmuszając Carmen do rozkosznego wysiłku i wyrywając z jej ust głośne jęki. Na pewno była słyszana, może przez Gabi nawet. Ale pewnie ona nie skojarzy tych jęków z Carmen właśnie. Natomiast Liz… z pewnością. Ona wiedziała i cóż… mogła odczuwać pożądanie słysząc je. Możliwe że sama zaspokojała swój apetyt słysząc pieśń Brytyjki. Ta zresztą nie umiała się już hamować. wczepiła się paznokciami w ramiona kochanka, przymknęła oczy, oddając swoje ciało pod panowanie ekstazy, który zalała ją teraz niby przypływ i... nie ustępowała, jakby każde pchnięcie Drake’a na nowo wywoływało dreszcze spełnienia. Z ust Carmen wyrwał się przeciągły, zwierzęcy jęk, przywodzący na myśli jakiś bezbożny rytuał godowy. Mocniej, szybciej… niewygody były ledwo zauważalne, przy tak gwałtownym akcie miłosnym Carmen wpadła niemal w hipnotyczny galop, ujeżdżając kochanka aż do kresu jego i swojej wytrzymałości, kończąc to wszystko gwałtownym wygięciem się w łuk i głośnym jękiem godnym lubieżnego sukkuba. Ciało Brytyjki rozgrzane figlami pokrywał pot, włosy lepiły się do twarzy… a między piersi wtulona była głowa kochanka, które usta wciąż całowały jej skórę i ogrzewały ją ciepłym oddechem.
Gdyby nie on, dziewczyna pewnie opadłaby bez siły na prześcieradło. Dawno nie przeżyła tak intensywnego aktu. Przytuliła się teraz, wciąż jeszcze drżąca do mężczyzny, delikatnie głaszcząc jego spocone plecy.
- Jesteś cudowna…- szeptał arystokrata wodząc palcami po pośladkach. I muskając obszar pomiędzy nimi.- I dlatego… nie wypuszczę cię aż do rana… chcę cię wielbić całą noc.
Dziewczyna zamruczała, lecz zaraz przypomniała sobie o przyrzeczeniu złożonym kochankowi.
- Nie mogę... - szepnęła cichutko, nadając swojej twarzy wyraz żalu.
- Rozumiem… - westchnął cicho, ale się nie poddał.
- … a jeśli ci każę. Zaszantażuję brakiem współpracy… jeśli nie zostanesz? - spróbował ostatniej szansy.
- Oj nie bądź taki surowy - powiedziała z uśmiechem, dodając - Na pewno wrócę po Gabi, więc... może wtedy przedyskutujemy kwestię ostatecznej zgody? - zaproponowała.
- Zadzwonić po Liz, czy sama do niej pójdziesz? - uśmiechnął się czule Joshua. - Odwiezie cię do hotelu.
Carmen przytuliła się do niego jeszcze, po czym wstała, by zacząć się ubierać.
- Może ją zawołaj, jak się ubierzemy. Boję się wkraczać do jej jaskini po tym, co robiliśmy. - Powiedziała niby to żartem, ale po prawdzie sporo na serio.
- Rozumiem, ale ja już nie będę się ubierał. Natomiast z przyjemnością popatrzę na ciebie.- mruknął zadziornie wodząc łakomym spojrzeniem po jej krągłościach.
- Kiedy ty się zrobiłeś taki bezczelny? Dopiero co zdarzało ci się nazywać mnie “panią” - zaśmiałą się Carmen, wciągając majteczki na biodra i celowo wypinając się przy tym w stronę kochanka.
- Myślę że to czar tej nocy…- Joshua zdołała się nachylić ku niej i pochwycić dłonią jej wypięty pośladek zaciskając na nim palce w drapieżnej pieszczocie. Poczuła jak dreszcz przyjemności przechodzi jej ciało, lecz szybko się odsunęła prostując. Pogroziła ambasadorowi palcem.
- Mamy umowę. - Powiedziała, sięgając po sukienkę.
- To prawda.- zgodził się potulnie ambasador nie przerywając jednak przyglądania się arystokratce. Jego łakome spojrzenie czuła na skórze, wiedząc że mężczyzna chętnie pochwyciłby ją jeszcze w swe ramiona, by pociągnąć ku kolejnym rozkosznym chwilom.
Kiedy wreszcie Carmen miała na sobie sukienkę i zostało jej już tylko sznurowanie gorsetu, powiedziała.
- Możesz ją wezwać i... niech da mi spokojnie dojechać do hotelu, proszę.
- Dobrze.- mężczyzna sięgnął po dzwoneczek i zadzwonił. Ten był połączony drucikiem ze ścianą i pewnie identyczny dzwoneczek dzwonił właśnie w pokoju rudowłosej służki.
Ta zjawiła się po paru minutach. Carmen zdążyła już poprawić gorset, ale nie włosy.
Pokojówka jednak… ubrana w fikuśny różowy szlafroczek, przewiązany niedbale w pasie wydawała się nieświadoma powodu z jakiego została wezwana. Lub zapewne podejrzewała inny, skoro ów szlafrok był jedynym odzieniem skrywającym jej nagość.
- Państwo mnie… wzywali… - mruknęła ze zmysłowym pomrukiem.
- Tak… lady Stone potrzebuje wrócić do hotelu i masz jej nie zaczepiać.- rzekł stanowczo ambasador.
- Szszkooodaa…- rzekła przeciągle Liz, przeciągając się na ich widoku i ziewając lekko.
Carmen dłońmi nieco spróbowała okiełznać fryzurę.
- Widzę, że jesteś bardzo śpiąca, może jednak zamówię taksówkę? - zaproponowała.
- Nie ma potrzeby. Mogę prowadzić w każdej chwili.- uśmiechnęła się ironicznie opierając o framugę drzwi. - Czy pani jest już gotowa… na przejażdżkę?
Uśmiechnęła się dwuznacznie,splatając ręce pod biustem, nie tylko go uwypuklając, ale też sprawiając że podciągnięty w górę szlafrok dobitnie potwierdzał brak jakiekolwiek bielizny.
Brytyjka westchnęła.
- Owszem. - Powiedziała i podeszła jeszcze do Drake’a by się pożegnać.

Kilka minut później już szły korytarzem. Pokojówka prowadziła, swobodnym krokiem przemierzając korytarz i ignorując całkiem fakt, że jej szlafrok jest nieprzyzwoitym strojem nawet na wędrówkę po ambasadzie, nie wspominając o jeździe po mieście. Jej to nie przeszkadzało.
- Chyba dobrze się bawiłaś. Bardzo.. dobrze…- wymruczała ze zmysłowym chichotem i zerknęła pożądliwie za siebie, na Carmen.
- Owszem. - Przyznała po prostu, wiedząc, że nie ma sensu okłamywać Liz.
- Wolisz z przodu czy z tyłu ?- spytała dwuznacznie znów zerkając na oblicze Brytyjki i wyraźnie dobrze się bawiąc. Choć Joshua wydał pokojówce wyraźne polecenie, Carmen miała dziwne przeczucie, że Lizbeth zastanawia się czy go posłuchać, czy też osaczyć swą ofiarę i zaspokoić swój apetyt. Język pokojówki wysuwał co chwila czubek jakby węsząc w otoczeniu.
Paradoksalnie jednak to nie słowa a właśnie widok tego języka działał na wyobraźnię Brytyjki.
- Z tyłu. - burknęła, uciekając wzrokiem.
- Też tak sądziłam. Pupa lubi pieszczoty.- zażartowała Lizbeth otwierając drzwi do garażu i wpuszczając Carmen pierwszą.
- Na przykład języczka.- szepnęła do Brytyjki, gdy ta ją mijała czując na sobie wzrok rozpustnej i nieco szalonej pokojówki. Atak jakiego się spodziewała, jednak nie nastąpił. Choć Carmen miała świadomość, że stojąc za nią, Lizbeth mogłaby przyprzeć ją swym ciałem do ściany, to ostatecznie tego nie zrobiła. Bawiła się jak kotka z myszką, zapewne pobudzona odgłosami zabawy jakie słyszała i zapachem żądzy jaki wyczuła w sypialni ambasadora.
- Może następnym razem... - Powiedziała Carmen, wsiadając do mobilu i uśmiechając się złośliwie - Pewnie się dowiesz z odgłosów.
- Mooożeee… - zachichotała Liz siadając na miejscu kierowcy i zerknęła za siebie dodając.
- Wolisz ostrą jazdę, czy łagodny spacerek?
- A potrafisz to drugie?
- Potrafię… wiele rzeczy… niektórych sobie nawet nie potrafisz wyobrazić.- ruszyła powoli pojazdem zgodnie z zaleceniem Carmen zerkając przez ramię na Brytyjkę i uśmiechając się z językiem wodzącym leniwie po jej policzku i wijącym się niczym wąż.
Dziewczyna uśmiechnęła się i rozejrzała.
- No dobra, możesz przyspieszyć. Nie mam cierpliwości do spacerków. - użyła metafory Liz, po czym zapytała - Pojawił się jeszcze nasz ogon później?
- Nie. Zgubiłam ich na dobre. - odparła pokojówka zwiększając szybkość automobilu i opuszczając teren ambasady.
- Możesz mnie używać jeśli masz taki kaprys. Misja wraz z zabójstwem może i była… nie tak ekscytująca jak sobie wyobrażałam, ale i tak miłą odmianą po odkurzaniu wazonów. - dodała po chwili.
- Dbaj o Joschuę. Wiem, że tym się zajmujesz, ale boję się, że Aisha może się nim też zainteresować, odkrywając kto mi pomaga. Po prostu bądź czujna i staraj się go nie opuszczać.
- Zawsze o niego dbam. To moja mała pasja. Nie wiem z czym ty zamierzasz walczyć.- popatrzyła na swoją prawą dłoń, którą uniosła by i Carmen mogła się jej przyjrzeć. I zobaczyć jak jej paznokcie wysuwają się w górę niczym ukryte sztylety.
- Ale wierz mi… poradzę sobie ze wszystkim. Nawet z twoją sukienką. - dodała “złowieszczo”.
Carmen zachichotała i nagle przybliżyła się, by cmoknąć w policzek służącą.
- Naprawdę będę za wami tęsknić. Choć na szczęście to jeszcze nie ostatnie nasze spotkanie.
Liz pochwyciła szyję Carmen nie dając się jej cofnąć. Delikatnie, ale stanowczo.
Język pokojówki wysunął się z ust i powoli pieszczotliwie musnął wargi Brytyjki, najpierw górną, a potem dolną.
- Ja za tobą też moja droga. I bądź czujna. Może zechcę odpowiednio się z tobą… pożegnać… zanim opuścisz miasto.- wymruczała cichutko zmysłowym tonem.
Ta groźba czy obietnica faktycznie zadziałała na wyobraźnię Brytyjki. Przełknęła ślinę.
- Dzięki za... ostrzeżenie. - Powiedziała, powoli wycofując się jak przy drapieżniku, którego nie chce się sprowokować gwałtownym ruchem.
- Czuję… strach… i zastanawiam się. Czy jestem taka… straszna? - zażartowała w odpowiedzi Lizbeth, po czym spojrzała poprzez lusterko na twarz Carmen dodając.
- Tak… jestem.
- Jesteś straszna i wspaniała. A teraz bądź cicho. - Powiedziała niby to z irytacja Brytyjka.
- Tym razem. Ale uważaj na siebie.- zamruczała zmysłowo Lizbeth, gdy dojeżdżały.
- Wkrótce dostanę wolny dzień.
- Ej, weź mnie nie strasz, bo z hotelu nie wyjdę. - zażartowała Carmen, wychodząc, po czym nim zamknęłą drzwi dodała jeszcze - Do zobaczenia Liz.
- Do zobaczenia.- odparła pokojówka i ruszyła z piskiem opon, tak jak lubiła wyciskając całą moc z silnika.
Carmen chwilę patrzyła w ślad za nią, po czym weszła do hotelu. Po prawdzie miała ochotę teraz wykąpać się i iść spać, ale czuła, że Jan Wasilijewicz nie odpuści jej tak łatwo. W dodatku nawet nie zdążyła umyć się, chcąc umknąć ambasadorowi i jego służącej jak najszybciej. Co zrobi Rosjanin, gdy odkryje na jej ciele ślady innego? Agentka przełknęła ślinę i po krótkiej walce z samą sobą skierowała się do windy.
Przekroczenie jej drzwi wymagało wysiłku, Carmen musiała stoczyć walkę z własnym ciałem, które nie chciało się ruszyć sparaliżowane strachem. Podróż w górę odbywała się w rytmie gwałtownie bijącego serca. W końcu piekielna jazda się skończyła, Carmen wyszła na korytarz i ruszyła do swojego pokoju hotelowego. Od strony pokoju Diany słychać było dwa wzburzone głosy. Jeden należał do agentki Andrei, drugi… o dziwo, do Orłowa. Wyglądało na to, że oboje się spierali, jednakże drzwi tłumiły dźwięki na tyle, że lady Stone nie mogła dosłyszeć o co.
Carmen miała ochotę podsłuchać lub wejść, jednak taka okazja by ogarnąć się po spotkaniu z ambasadorem mogła się nie nadarzyć. Szybko przemknęłą do apartamentu, który dzieliła z Rosjaninem i wskoczyła pod prysznic.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 16-02-2018, 11:38   #118
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Kłótnia musiała trwać dość długo, bowiem Carmen zdążyła się spokojnie umyć i usłyszała jak wchodzi dopiero, gdy owijała się ręcznikiem.
Wyjrzała ciekawie zza drzwi łazienki.
- Dobry wieczór... - powiedziała niepewna czy to faktycznie Orłow.
Był to jednak on… wyraźnie zagniewany. I z czerwonym śladem na policzku. Spojrzał w kierunku Brytyjki i dodał hamując wściekłość.
- Taki dobry to on nie był. Nie dla mnie przynajmniej. Ta osa jest…- spojrzał w górę dodając.
- Hilda, każ przynieść do pokoju coś mocnego.
- Znów próbowałeś ją uwieść czy poszło o coś innego? - Carmen przyglądała mu się, nie ukrywając rozbawienia.
- Ostatni raz… obawiam się że kolejna próba zakończy się morderstwem. Albo ja zabiję ją, albo ona mnie. Próbowałem ją podejść na wszystkie znane mi sposoby. Żaden nie zadziałał. - widać było że Janowi Wasilijeczowi trudno było przyznać się do porażki.
- Biedaaactwo. - Carmen z trudem panowała nad wesołością.
- Twoje współczucie…- wzrok mężczyzny spoczął na jej ręczniku i przesunął się po jej gołych nogach.-... jest jakoś niezbyt wiarygodne. Przyznaj się, posłałaś mnie na nią wiedząc że jest zadeklarowaną lesbijką?
Bo musiała oczywiście taką być. Dumny rosyjski arystokrata nie mógł uwierzyć w to że jakaś kobieta może odrzucić jego zaloty.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo. Jeśli cię to pocieszy, mną również wydaje się niezainteresowana. - Odparła Carmen, opierając się o framugę drzwi łazienki. - No i mam dobrą wiadomość. Załatwiłam nam powód, by lecieć do Petersburga. Zostawimy tam Gabi w ambasadzie.
- To już koniec tej misji dla niej?- zapytał w odpowiedzi Orłow wodząc wzrokiem po krągłościach Brytyjki. Wiedziała że nabiera apetytu… jego spojrzenie robiło się coraz bardziej drapieżne.
- Gabi przyda się nam dopiero w Afryce, ale póki co w Szwajcarii jest spalona. Niech przeczeka w ambasadzie.
- A Singapur? Mieliśmy do Azji… wpaść. Czy to już nieaktualne?- przypomniał jej Rosjanin.
- Aktualne, aktualne. Myślałam właśnie, żeby lecieć do Petersburga, potem do Singapuru, odebrać Gabi, może znajdzie w międzyczasie coś ciekawego u tamtych archeologów i... Afryka. Co o tym myślisz?
- Brzmi jak solidny plan.- zgodził się z nią mężczyzna i poruszył znów temat drugiej pomocniczki.
- Nie wiem czy to dobrze, że Diana nie jest zainteresowana żadnym z nas. - Potarł podstawę nosa dodając.
- Nie będziemy mogli wpłynąć na to, co melduje Andrei. Nie będziemy mogli odwrócić jej uwagi, od tego czego nie powinna zobaczyć.
- Chcesz powiedzieć, że mam spróbować teraz ja? A jak mi się uda? - zapytała Carmen wesoło.
- To będziesz miała wybór łóżka na noc. A ja będę zazdrośnie patrzył na ciebie i nie dawał spokoju przy każdej okazji.- uśmiechnął się drapieżnie Orłow wstając i podchodząc do Brytyjki. Jego dłonie spoczęły na ręczniku i zsunęły z jej biustu. Pochwycił za jej dwie krągłe piersi i zaczął drapieżnie ugniatać patrząc w jej oczy.
- Jak ci się uda… będziemy mieli kontrolę nad sytuacją. Będziemy wiedzieli, czego dowiaduje się Andrea. Jej wtyczka każdego wieczoru wysyła jej liściki. Wiedziałaś o tym? Codziennie podsyła raporty na temat naszych działań i nie wiemy co w nich jest. O to się też pokłóciłem.
- W porządku, ale to ty ją obserwuj, ja spróbuję ją podejść, bo tu trzeba będzie działać subtelniej... niż to. - Spojrzała znacząco na jego dłonie.
- Pójdziesz wkrótce do niej… seksowna i współczująca. Dobry glina zastąpi złego glinę.- nie przerwał tych stanowczych pieszczot wyraźnie wynagradzając sobie porażkę z Dianą Staerke. Zdarł z niej całkiem ręcznik i w pełni odsłonił jej nagie ciało.
- Nie wiem ile to może potrwać, więc…- niestety Orłow miał chyba dziś pecha, bo rozległo się pukanie do drzwi i głos zmodyfikowanego goryla przerywając mu zabawę.
- Whisky przyniosłem. Zgodnie z zamówieniem.
- To ty się napij, a ja pójdę... tylko mnie puść. Muszę chociaż szlafrok założyć.
- Bądź zjawiskowa dla niej… a potem dla mnie. - mruknął mężczyzna niechętnie puszczając krągłości kochanki. Następnie ruszył ku drzwiom, by odebrać zamówienie.
- Żeby być zjawiskową, musiałabym chyba godzinę przeznaczyć na ogarnięcie się. Powiedziała marudnie Carmen, chowając się w sypialni. Tam zaczesała mokre włosy do tyłu, ubrała satynową, błękitno-czarną koszulkę nocną i na koniec otuliła się sięgającymi ledwo do połowy uda szlafroczkiem. Tak “uzbrojona” ruszyła ku wyjściu z apartamentu, po drodze mijając Jana Wasilijewicza.
Spojrzenie jakie posyłał jej Rosjanin, gdy paradowała przed nim idąc do drzwi, mówiło Carmen że dobrze dobrała uzbrojenie. I jeśli nie skończy w objęciach Diany, to z pewnością Jan Wasilijewicz porwie ją do łóżka po powrocie.
A gdy przeszła, korytarzem do drzwi agentki Andrei i zapukała, te otwarły się gwałtownie i wściekła Diana ryknęła.
- Mówiłam ci już ty durny ruuu….- i zamilkła widząc Carmen, po czym przesunęła spojrzeniem po jej ciele wyraźnie zdumiona. Zamiast jednak się ucieszyć zmarkotniała.
- Jeśli chcesz mi robić wyrzuty, że obiłam gębę twojemu ulubieńcowi, to wiedz że on zaczął. A ja byłam baaardzo cierpliwa i delikatna. Zazwyczaj nie jestem taka wyrozumiała.
Ubrana była po męsku, w koszulę i spodnie. Jednakże w przeciwieństwie do Huai nadal wyglądała kobieco. Może to przez krągłą pupę i duży biust, który nieco rozpięta koszula podkreślała. Może przez fakt łagodnych rysów twarzy i drobniutkiej sylwetki.
Carmen westchnęła.
- Nie chodzi o wyrzuty, ale o to że mamy jednak pracować razem. Nie możemy... no wiesz, jeszcze się gryźć między sobą, dlatego chciałam to wyjaśnić. Tak więc wybacz mój strój, ale... czy możemy pogadać? - mówiła naturalnie, jakby przyszła tu faktycznie z poczucia obowiązku a nie z zamiarem uwiedzenia Diany.
- Wejdź… twój strój mi nie przeszkadza. - wpuściła Brytyjkę do swego pokoju i zamknęła za nią drzwi. Sądząc po dużej ilości butelek po alkoholu i zapachu tytoniu, lubiła te używki.
- Nie zamierzam się gryźć z nim, ale jego próby wejścia mi pod spódnicę zaczynają testować moją cierpliwość.
- No i tu masz pełne prawo obić mu pysk. Mogę? - zapytała Carmen wskazując butelkę i stojące obok szklanki.
- Częstuj się. - stwierdziła Diana sprzątając krzesła z leżących na nich papierzysk i map. By mogły usiąść wygodnie.
Brytyjka nalała sobie i jej. Potem podała kobiecie szklankę i drugą przechyliła do gardła bez żadnych toastów. Odetchnęła.
- Jeśli sytuacja się powtórzy, masz pełne prawo odesłać go do stu diabłów. - Podchwyciła wcześniejszy wątek - Mnie jednak martwi co innego. Fakt, że nie powiedziałaś nam o tych liścikach. I nie zrozum mnie źle, treść to sprawa twoja i Andrei, ale... to śmierdzi szpiegostwem. Rozumiesz to?
- Może gdybym ukrywała ten fakt.- Diana usiadła naprzeciw agentki zakładając nogę na nogę. - Ale nie robiłam tego. Uznałam, że skoro wiadomo dla kogo pracuję, to rozumiało się samo przez się, że będę jej składała postępy z naszej misji. Dostałam całkiem szerokie prerogatywy możliwe wykorzystania w przedsiębiorstwe panny Corsac… Chyba cię nie dziwi, że jest zainteresowana poznawaniem wyników naszych działań na bierząco?
- Nie, oczywiście. Dziwi mnie tylko czemu na etapie budowania zaufania nie powiedziałaś mi tego wprost? “Słuchaj, nie zdziw się, że będę wysyłać raporty szefowej, wiesz jak jest, ale nie martw się, jak będę miałą do ciebie zastrzeżenia, to najpierw powiem ci to w twarz”. I byłoby cudownie, nie uważasz? - Carmen pochyliła się ku niej, ignorując fakt, że poły szlafroku rozchyliły się, ukazując dekolt i wycięcie koszulki.
- Cudownie… - westchnęła Diana, a Carmen zauważyła jak zerknęła w ów dekolt, ale jej twarz się nie zmieniła. Ani zachowanie. Uśmiechnęła się tylko delikatnie i dodała.
- Jeśli będę miała zastrzeżenia lub uwagi do ciebie lub twoich planów, to dam ci znać.- splotła dłonie razem i odchyliła się bardziej do tyłu, jakby uciekała od tej prezentowanej pokusy.
- Niemniej nie zajmuję się ocenianiem ciebie, czy twojego… służącego. Opisuję fakty i wydarzenia, bez subiektywnych uwag. Nie martw się. Nie ma w mych raportach żadnych personalnych żali.
- No i miło, że mi to powiedziałaś. Wiesz, po naszej ostatniej rozmowie mam cię za osobę konkretną, więc konkretów oczekuję. Nie lubię podchodów. - mówiła Brytyjka, wciąż siedząc w tej samej pozycji z łokciami opartymi na kolanach, jakby spoufale szepcząc do wspólniczki - Wiem, że nasze metody działań mogą się rozmijać, tak jak ci powiedziałam ostatnio, mam też inne swoje sprawy, dlatego jeśli uważasz, że czegoś nie dopilnowałam, coś powinnam zrobić albo ci dać... chodź do mnie po prostu i powiedz, że tego chcesz.
- Lubię konkretne działania, a nie podchody. Jednak rozumiem… że w tej chwili podchody są jedynym możliwym sposobem. Gdybym czuła się bardziej wtajemniczana, to może wykazywałabym więcej cierpliwości. - od czasu do czasu Carmen wyłapywała spojrzenie Diany na swym dekolcie, ale były to jedyne przejawy jej “potencjalnego zainteresowania”. W tonie głosu, postawie, sylwetce była Diana chłodną profesjonalistką. Twardym orzechem do zgryzienia. Nic dziwnego że Orłow pękł. Cierpliwość nie była mocną stroną kochanka Brytyjki.
- Znikacie na całe dnie… robiąc swoje sprawy, a jak nie znikacie… to on robi do mnie maślane oczka i próbuje się podlizać. Przyznaję trochę mnie to wyprowadziło z równowagi.- dodała potulnie na koniec.
Carmen z westchnieniem odchyliła się do tyłu krzesła, by Diana miała okazję zatęsknić za widokami.
- Dobra, rozumiem. Niemniej trochę musimy sobie zaufać. I nie wiem właśnie jak to zrobimy, bo nim zajmiemy się poszukiwaniem grobowca, muszę lecieć do Singapuru. Pewnie słyszałaś o tamtejszej konferencji. To sprawa nic nie mająca do Hekesh, toteż chciałam cię prosić o przygotowanie w tym czasie wyprawy. Pytanie czy się zgodzisz?
- Nie mogę cię puszczać samej. Zalecenie szefowej. Mogę przygotować jednak listę rzeczy potrzebnych i osób. I wycenę wszystkiego. Tak że przygotowanie jej zajmie nam kilka dni.- stwierdziła krótko Diana. Jej słowa świadczyły o tym, że przy całym zauroczeniu Carmen, Andrea wierzy w prymat kontroli nad zaufaniem.
- No dobra, tylko w takim razie najlepiej byś tę listę zrobiła jak będziemy w Singapurze. No i masz rację, że też powinnam zadbać o wyniki. Umówmy się w takim razie, że codziennie będziemy jeść razem obiad lub śniadanie, dobrze? Tylko my dwie. W tym czasie będziemy sobie omawiać stan poszukiwać i wyznaczać zadania na kolejne dni. Przy czym z góry zapowiadam, że póki nie zakończę interesów w Azji, będę obarczać cię większą ilością roboty, samej służąc jednak jako wsparcie, jakieś tam źródło wiedzy o Hekesh i jej poplecznikach.
- Nie mam nic przeciwko robieniu czegokolwiek. Nuda mnie dobija.- zaśmiała się w odpowiedzi Diana przyglądając ciepło Carmen, na moment tracąc czujność i schodząc wzrokiem poniżej szyi agentki. Szybko jednak jej wzrok powrócił na twarz arystokratki.
- Obiad wolisz, czy śniadanie.- dopytała szybko.
- Może śniadanie, łatwiej mi założyć, że spędzę noc w hotelu niż że do niego wrócę w trakcie dnia. Ewentualnie jeśli bym nie mogła, wtedy będziemy przesuwać spotkania na obiady, dobrze?
- Jeśli o mnie chodzi… to nie ma problemu.- uśmiechnęła się Diana i upiwszy nieco alkoholu spojrzała na szlafrok Brytyjki.
- To zabawne… nie uważałam ciebie za osóbkę, która lubi chodzić wcześnie spać.
- Co? - Carmen udała zdziwioną i dopiero jakby przypomniała sobie o swoim stroju. - Wróciłam ze spotkania, poszłam pod prysznic, kiedy wy darliście koty, a że nigdzie dziś chodzić nie planuję to... no wybacz, poczułam się chyba zbyt swobodnie. - Zachichotała rozbrajająco i upiła łyk alkoholu.
- Mnie to nie przeszkadza. Obie jesteśmy kobietami. Nie pokażesz mi niczego, czego nie widziałam, aaa i … Rosjanin pewnie też jest zadowolony. - znacząco przesunęła spojrzeniem po nogach dziewczyny.
- Taki zgrabny widoczek.
Brytyjka pokręciłą z rozbawieniem głową i wstała.
- Służący jest jak mąż... i to z 25-letnim stażem. Jak nie ma nic innego na horyzoncie, to i owszem, może być, ale chyba oboje z Janem potrzebujemy ostatnio urozmaicenia. - Powiedziała i dodała - Nic to, czas na mnie. Widzimy się jutro na śniadaniu. Ze swojej strony przede wszystkim chciałabym się dowiedzieć jakiego rodzaju pomocy możemy oczekiwać od Andrei - wiesz, będą potrzebni jacyś tragarze, ochrona... na razie ogólnikowo, ale jednak chciałabym to już poruszyć. - Mówiła konkretnie, co jednak nie współgrało z jej zmysłowym poruszaniem się, gdy poszła odłożyć szklankę, a potem znów przeszła koło Diany i delikatnie otarła się o nią nogą, przechodząc obok w kierunku drzwi.
Nie dostrzegła żadnych reakcji na swe małe prowokacje. Żadnych. Niemniej wiedziała już Diana nie jest obojętna na kobiece wdzięki. Tyle że była bardziej opanowana i stanowcza.
- Dużo będzie zależeć od tego jak wiele dni chcesz spędzić w parnej i gorącej dżungli.- dodała żartobliwie Staerke wstając i podążając za nią.- Na pewno będziesz musiała odpuścić sobie suknie. Jutro więc przy śniadaniu opowiem ci o wilgotnych nocach w afrykańskiej dżungli.
Teraz to i Diana prowokowała… słowami. Ale w gestach była bardzo oszczędna, nie próbując wyjść z żadną inicjatywą. Carmen posłała jej enigmatyczny uśmiech, opierając się o drzwi, nim nacisnęła klamkę, jakby chciała, by kobieta jej w tym przeszkodziła. Również jednak nie posunęła się do niczego więcej.
- Twoja wiedza na takie tematy z pewnością będzie dla mnie nieoceniona. Dobrej nocy zatem... niewilgotnej póki co. - Znów się uśmiechnęła.
- Dobrej nocy. I miłego poranka. Zjemy tu w hotelu? - zapytała na pożegnanie Diana nie zauważając ukrytej sugestii w gestach agentki. Lub udając że nie zauważa.
- Możemy w drodze do Andrei, jeśli wolisz. Mi to w sumie obojętne. Tylko mi powiedz o której muszę być gotowa.
- Tak godzinkę przed wizytą u panny Corsac, najpóźniej…- oceniła Staerke.
- W porządku. Jesteśmy więc umówione. Przyjść po ciebie? - zapytała Carmen, uchylając drzwi i tuląc się do nich.
- Tak szefowo. Lepiej ty przyjdź po mnie. - odparła z uśmiechem Diana wędrując spojrzeniem po szlafroku Carmen, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Coś żartobliwego, acz niekoniecznie przyzwoitego. Chyba jednak zrezygnowała z tego, bo nie dodała nic.
Carmen nie czekała dłużej, pozostawiając ją z uczuciem niedosytu.
- Do jutra w takim razie. - Szepnęła na odchodne.
- Do jutra. - usłyszała podobny szept w odpowiedzi i drzwi się za Brytyjką zamknęły.
Uśmiechając się pod nosem Carmen wróciła do apartamentu.

- I jak poszło? Nie spodziewałem się ciebie tak szybko. - Orłow powitał ją tymi słowami, siedząc w fotelu i popijając whisky z kieliszka. - Myślałem że przyjdzie mi całą noc marzyć o twoim ciepłym ciałku.
- To ciasto trzeba dłużej urabiać, ale... powiedzmy, że czuję już pewną słabość. Jednak żeby mieć faktycznie wpływ, muszę ją pourabiać. Umówiłam się na śniadania z nią, tylko we dwie każdego dnia, żeby niby o postępach sobie mówić.
- To dobrze. - uśmiechnął się ciepło Orłow spoglądając na kochankę i skinął dłonią by do niego podeszła.
- Myślisz, że uda się okręcić ją, zanim będziemy musieli ukrywać przed Andrei pewne detale?
- Zobaczymy. Zawsze może jej się stać krzywda w Afryce. Nie wygląda na wojowniczkę, a my... jesteśmy śmiertelnie niebezpieczni. - Carmen powiedziała chłodno i oparła się o fotel, w którym siedział Rosjanin.
Palce mężczyzny zaczęły muskać udo kochanki wodząc po skórze, sięgał wyżej pod szlafrok i głębiej… pod koszulkę.
- Hmmm… zobaczymy. Wolałbym nie sprawdzać czy rzeczywiście nie jest wojowniczką. Ja się sparzyłem sądząc że mi się uda ją uwieść. Możliwe, że sparzyli byśmy się uznając że ta inżynier nie jest groźna. - zamyślił się mężczyzna, a potem uśmiechając się zerknął w górę.
- Więc… jaki kaprys może spełnić twój uniżony sługa… w ramach wynagrodzenia tego blamażu z panną Staerke.
- Ooo czyżbyś mi darował dziś zakładanie obróżki? - zapytała Carmen wesoło.
- Mogę przerzucić tę okazję na jutro…- palce mężczyzny dotarły do celu, wodząc po udzie Brytyjki i prowokująco muskając jej intymny zakątek. - … jeśli nie masz ochoty. Możemy dziś… jeśli się nie boisz moich pomysłów, po tym jak ta kobieta mnie zirytowała.
- Jutro... nie wiem o której wrócę. Muszę ugrać lepiej tego Archibalda. - Carmen spojrzała z góry na kochanka, po czym odeszła ku szafie. - Obiecałam ci dziś. Co do Diany... wynagrodzisz mi, gdy mi się uda. I wiesz dobrze, że strach przed tym, co możesz mi zrobić... dość specyficznie działa na moje ciało. - Podsumowała i wyjęła z etui podarowaną obróżkę. Po chwili namysłu lub wahania zapięła ją sobie na szyi. Niepewnie przeniosła wzrok na Jana Wasilijewicza, by ocenić jego reakcję.
Patrzył na nią z uśmiechem… sadystycznym i pełnym pożądania. Upił trunku z butelki pomijając kieliszek.
- Rozbierz się… i podejdź do mnie na czworaka… zaczniemy łagodnie. Dokupiłem smycz do tej obróżki. Pewnie cię to ucieszy. - mruczał uwalniając ze spodni swoją męskość. Twardą i dumnie sterczącą w górę niczym armatka. Nie był to maszt, ale i tak ten widok wywołał przyjemne dreszcze na skórze pleców dziewczyny. Szczególnie, że Orłow jako cały on ze swoim dzikim wzrokiem, umięśnionym, pooranym bliznami ciałem i przeważnie nieco rozczochranymi włosami ją pociągał. Patrząc mu wyzywająco w oczy, Carmen rozsupłała szlafrok i niespiesznie rozchyliła jego poły, pozwalając wreszcie opaść na ziemię.
Jan Wasilijewicz nie odzywał się, popijając trunek… jego wzrok wodził po niej. Jego mięśnie napinały się, a jego dłoń zaciskała się na fotelu. Mężczyzna najwyraźniej walczył z samym sobą. Z jednej strony chciał ją po prostu pochwycić i posiąść.. dziko i namiętnie… i bez finezji. Z drugiej… kusiła go swym przedstawieniem do dalszego podziwiania jej urody.
Carmen zaś kusiłą go wzrokiem i ciałem. Zmysłowym gestem zsunęła jedno ramiączko koszulki, a potem drugie, pozwalając satynie opaść do jej stóp. Dziewczyna palcami zbadała swoją nagość, po czym wedle polecenia uklękła i niespiesznie podeszła na czworakach do kochanka, który tej nocy miał być też jej panem.
- Czy tak dobrze? - zapytała z uśmiechem, doskonale znając odpowiedź.
- Tak… bardzo dobrze. - szepnął w odpowiedzi mężczyzna i nachylił się, by pogłaskać Carmen po policzku. Po czym wplótł palce w jej włosy i stanowczo przyciągnął jej głowę do swojej męskości.
- Złóż hołd języczkiem swemu panu.- rzekł cicho.
Brytyjka szarpnęła odruchowo, jakby ze strachu, po chwili jednak uspokoiła się i wykonała polecenie, czubeczkiem języka badając męskość Rosjanina.
- Śmielej… mamy całą noc. I jeszcze nie zdecydowałem czy spędzę ją z tobą w łóżku. Czy pójdziemy na spacerek. Przekonaj mnie do zostania tutaj. - drażnił się z nią delikatnie pociągając za włosy. Jego twarda duma zadrżała pod pieszczotą, jak jego całe ciało. Kochanek znów się wahał pomiędzy zaspokojeniem swego pożądania, a perwersyjną grą jaka się między nimi toczyła.
Zmrużyła oczy, patrząc na niego przez chwilę ze złością, lecz szybko opuściła wzrok i wzięła w usta czubek jego dumy, ssąc zmysłowo, drażniąc bestię, przed którą teraz klęczała.
Rozkoszował się tym przyglądając Carmen z wyraźnym pożądaniem. Jego dłoń burzyła jej fryzurę, a on sam oddychał ciężko. Pozwalał się tak pieścić dość długo, dając możliwość Brytyjce zatańczenia językiem na czubku swej męskości.
- Pragnę cię Carmen. Pragnę cię teraz. - w końcu kapitulując zarówno pod doznaniami, jak i własnym pożądaniem.
Odchyliła na moment głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Słucham rozkazów, mój panie. - Powiedziała z psotnym uśmieszkiem.
- Klęknij przede mną w oddaleniu i poczekaj chwilę. - Orłow miał plan, ale najwyraźniej musiał wpierw oddalić ocierającą się o niego pokusę w ludzkim ciele.
- Przodem, tyłem? - zapytała rozbawiona, odsuwając się kilka kroków.
- Przodem… - wstał szybko z miejsca i ruszył do sypialni.
- Zaraz wrócę z tym co obiecałem.
A co on takiego obiecał? Wracając pamięcią do wcześniejszych jego wypowiedzi Brytyjka przypomniała sobie. Smycz.
Westchnęła. Co mogła jednak uczynić? Posłusznie przysiadła na piętach i czekała.
Mężczyzna przyszedł. W dłoni rzeczywiście miał czarny długi i wąski pasek.
- Nie wyglądasz na zadowoloną. Nie martw się. Będzie z tego pożytek. Wstań. - rzekł z łobuzerskim uśmiechem.
Prychnęła.
- Nie wiem co wymyśliłeś. To mnie niepokoi. - Rzekła, podnosząc się i stając nago przed nim.
- Na początek coś miłego.- zapiął rzemień do jej szyi i ruszył w stronę sypialni. A ona wraz z nim… jak niewolnica.
- Podejdź do lustra… ocenisz jak wyglądasz z nowym dodatkiem. - stwierdził z lisim uśmieszkiem.
Znów prychnęła. Orłow dobrze wiedział, że nie lubiła ograniczeń. Podjęła się jednak gry, toteż poszła i stanęła tak, jak jej kazał, przed zwierciadłem.
- Wyglądasz pięknie…- mruknął jej do ucha mężczyzna stając tuż za nią i wodząc palcami po piersi. W lustrze odbijało się jej nagie ciało, z którego urody była dumna, na szyi… czarna obróżka ozdobiona klejnocikami i od niej ciągnęła się czarny rzemień, podkreślający kogo jest kobietą. Te wszystkie wizualne rozpraszał dotyk twardej męskości kochanka ocierającej się o jej pupę.
- Pochyl się i zaciśnij dłonie na ramie lustra.- wydał polecenie kochanek, a ona.. jak mogła nie posłuchać wiedząc wszak co ją czeka.
- Tak bardzo potrzebujesz utwierdzać się w tym, że jestem teraz twoja? To słodkie? - prowokowała go, wykonując polecenie i ocierając się o jego męskość pośladkami.
- Robisz się krnąbrna… więc może rzeczywiście powinniśmy pójść do dżentelmeńskiego klubu.- Szeroki zamach dłonią i mocne uderzenie. Pośladek Carmen zabolał… choć nie tak mocno jak powinien. Pupa zafalowała, a Orłow szarpnął lekko rzemieniem smyczy zmuszając Brytyjkę do wygięcia się w łuk i mocniejszego naparcia pośladkami na spoczywające między nimi berło pożądania kochanka.
- Z pewnością będziesz tam pasować. - dodał cicho, choć agentkę dziwiła jego wypowiedź. Po pierwsze, jak mogłaby wejść do klubu dla dżentelmenów? Była kobietą. po drugie… co oznaczało, że będzie tam… pasować?
- I co, podzieliłbyś się mną? Ty? Jesteś zbyt wygłodniały, ssskarbie. - Mówiłą dziewczyna do odbicia, patrząc na niego wyzywająco, mimo iż miał wyraźną przewagę nad nią.
- W dżentelmeńskim klubie… nikt się nie dzieli swoimi… zwierzątkami. Za to wszyscy się nimi chwalą.- wyjaśnił z uśmiechem i dał kolejnego mocnego klapsa w pośladek dziewczyny, w drugi dla równowagi.
Warknęła.
- Też mi dżentelmeństwo... no i sam powiedz, umiałbyś się teraz powstrzymać? - zakręciłą przed nim pupą bezwstydnie.
- Umiałbym… byłoby to trudne. Ale umiałbym.- stwierdził Orłow i Carmen poczuła rozkoszną obecność kochanka podbijającego jej kobiecość. Jak ociera się w jej spragnionym jego obecności wnętrzu.
- Umiałbym… ale nie chcę.- pociągnął za smycz i zmusił kochankę do natarcia swymi pośladkami na ciało kochanka i nabicie się na jego włócznię mocniej.
- Chcesz mnie... a ja jestem twoja... - szepnęła namiętnie i mimo bolesnej penetracji, również wyszła mu naprzeciw swoim ciałem, patrząc w odbicie jak jej własne oczy zachodzą mgiełką pożądania.
- Chcę… cię bardzo… chcę cię teraz.. chcę zobaczyć jak kochasz się z inną na moich oczach… jak kusisz mnie całując ją…- szeptał podnieconym głosem mężczyzna raz po raz zmuszając kochankę do silniejszego zetknięcia ich ciał brutalnie podbijając jej rozpalony zakątek.
- Jak prowokujesz mnie, bym się … przyłączył. Bym posiadł cię na jej oczach… z jej pomocą.- mruczał zdradzając swoje plany na dzisiejszą noc.
Carmen jęczała coraz głośniej pod wpływem jego pchnięć, z trudem trzymając się ramy lustra.
- Obawiam się... że Diana nam.... odmówi... chyba że masz kogoś innego... na myśli. - Wysapała z trudem.
- Mam.. mam…- wyszeptał mężczyzna mocniej nacierając na kochankę, tak że jej zmysły koncentrowały się na twardym dowodzie pożądania jaki czuła sobie coraz mocniej i mocniej… aż rozkosz zaczęła zalewać świadomość Carmen czerwoną mgiełką ekstazy.
Przylgnęła niemal twarzą do tafli lustra, tak że jej gwałtowny oddech zaparował część jego powierzchni. Mimo to jednak i ona i Orłow widzieli nawzajem swoje podniecone twarze w akcie spełnienia.
- Nie myśl, że to… koniec… - Carmen znów czuła dłoń mężczyzny na swojej pupie głaszczącą czule pośladek. Jan Wasilijewicz nachylił się muskając językiem skórę kochanki na plecach.
- Mam ochotę na dużo więcej, a ty?
Sapnęła ciężko, lecz jej głos był usłużny.
- Jak sobie życzysz, mój panie…
- Dobrze…- Rosjanin odpiął smycz i ruszył do szafy z ubraniami.
- Załóż coś na siebie. Bieliznę możesz pominąć przy strojeniu.- poradził z uśmiechem, sam ubierając się dość szykownie i szarmancko.
Spojrzała na niego nieco zdziwiona.
- Ale... to nie będzie ten klub dżentelmenów, prawda? - w jej głosie słychać było nutkę strachu.
- Hmm…- uśmiechnął się złowieszczo Orłow i spojrzał na Brytyjkę. Przez chwilę coś rozważał nim rzekł.- Nie… nie tym razem jeszcze. Myślę o ekskluzywnym burdelu na dzisiejszą noc. I wynajęciu ładniej towarzyszki do naszych zabaw. No chyba że… czujesz się gotowa zmierzyć z… publicznością.
Carmen od razu pokręciła przecząco głową. Trochę jakby za szybko.
- Mogę na razie to odpiąć? - wskazała smycz.
- Na razie…- zgodził się z nią Orłow. - Na miejscu znów przypnę.
Warknęła, ale nie narzekała, bojąc się chyba, że i z tego aktu łaski Rosjanin się wycofa. Po chwili namysłu dziewczyna wybrała czarną, dość prostą sukienkę, której dużym plusem był jednak fakt, że bardzo łatwo się zdejmowała, nie mając wiązanego gorsetu.

- Wyglądasz ślicznie.- Orłow objął ją w pasie i pocałował w policzek. Ruszył z nią do wyjścia, potem do windy. Strach paraliżował Brytyjkę, gdy wchodzili i zjeżdżali… bo przecież zaraz się urwie i spadną w ognistą otchłań. Dlatego też tuliła się do kochanka niemal wszczepiając w jego ubranie dłońmi.
- Dobrze się czujesz?- spytał cicho, gdy dojechali na dół i wyszli z niej.
- Taak... jestem trochę zdenerwowana. - wyznała, nie mówiąc jednak czym się denerwuje.
- Jeśli… przesadziłem z pomysłem…- zaczął okazując miękkie podbrzusze. Mimo że obiecała być jego niewolnicą i spełniać jego egoistyczne zachcianki, to… nie potrafił w pełni poświęcić się tej fantazji i ignorować jej uczucia. Objęła go mocniej w pasie.
- Nic mi nie będzie... po prostu troszkę się podenerwuję. - Powiedziała, wzruszona i nieco uspokojona dzięki jego czułości. Orłow przytulił ją w odpowiedzi i szepnął cicho.
- Pamiętaj… że to tylko zabawa. Jeśli posunę się za daleko… możemy ją przerwać.
Po czym przywołał taksówkę i kazał jechać pod konkretny adres. Skąd go zdobył? Tego Carmen nie wiedziała, ale zważywszy że miał za zadanie tylko zdobyć informacje dotyczące śmierci Hercela, zapewne miał dużo czasu by znaleźć interesujące go przybytki.

“Hotelik Madame Touisott” głosił szyld wiszący nad drzwiami niepozornej kamienicy, choć dobrze utrzymanej. Budynek nie miał deus ex machiny, więc musieli zapukać w obite żelazem drzwi. Miało to sens. Klienci raczej nie chcieli czuć na sobie “oddechu” pilnującego ich automatona.
W środku była recepcja za którą to siedziała dobrotliwa staruszka w czarnych koronkach zupełnie nie pasująca do wizerunku burdelmamy. Było też trochę klientów rozmawiających z różnymi ślicznotkami, których śmiała garderoba


świadczyła o profesji. Chichotały oczywiście, zaczepiane przez klientów, ale oczka większości z nich filowały w kierunku Orłowa i Carmen. Bądź co bądź… jej kochanek prezentował się apetycznie, a kobiety rzadko zaglądały w takie miejsca. No chyba że dziewczęta nie były jedyną ofertą tego miejsca.
- Wybierz którąś dla nas.- zaproponował Orłow. Agentka rozejrzała się trochę niepewnie, wciąż wczepiona w bok kochanka. Po chwili wahania nieśmiało wskazała szczupłą, wyjątkowo elegancką nawet jak na ten przybytek kobietę o azjatyckich rysach twarzy.

[media]https://i.pinimg.com/736x/20/bc/cf/20bccf634ce67df746afcd45ab340d17--sexy-steampunk-steampunk-design.jpg[/media]

- Może ona? - zapytała cicho.
- Zgoda… zapoznaj ją, a ja… zajmę się kwaterunkiem.- Orłow nie skomentował oczywistych wniosków wynikających z takiego wyboru. Carmen speszona już miała zaprotestować, ale przypomniała sobie o obróżce na swojej szyi. Z westchnieniem podeszła więc do Azjatki.
- Dobry wieczór... - zagaiła.
Kobieta spojrzała przenikliwie na Brytyjkę, powiodła spojrzeniem po stroju agentki, aż dotarła do ozdoby na jej szyi.
- Pierwszy raz w takim miejscu?- zapytała z przyjaznym uśmiechem.
To trochę ją rozluźniło.
- Owszem. - Przyznała. - Rozumiem, że aż tak to widać, więc... może spytam wprost, masz czas i ochotę spędzić czas ze mną i moim partnerem?
- Tak. A wy macie pieniądze by wynająć na ten czas pokój w tym hotelu.- odparła przyjaźnie Azjatka i uśmiechnęła się delikatnie. - To drogi hotelik, jak się domyślasz, ale twój pan nie należy do biedaków. Z pewnością na tak uroczą niewolnicę nie stać byle kogo. Wyglądasz na kogoś z klasą.
Brytyjka zagryzła wargę, gdy nazwano ją niewolnicą, lecz nie protestowała. Dziś wieczór była własnością swojego kochanka.
- O pieniądze nie musisz się martwić. Jak cię zwą? - zapytała, wzrokiem szukając Orłowa, który negocjował ze staruszką w recepcji.
- Chryzantema. Keiko. Chryz… mam takie imię jakie jemu, albo wam się spodoba. Jestem waszym snem.- wyjaśniła nieco enigmatycznie i mruknęła.- A propo snów. Jak chcecie spędzić ów czas w moim towarzystwie?
Satynową rękawiczką musnęła szyję i obróżkę Carmen.
- Domyślam się, że nie będzie to wieczorek poetycki.
- To on decyduje... - powiedziała zmieszana.
- Ale ty już coś wiesz, prawda? Lub się domyślasz? Nie krępuj się mi powiedzieć. I tak pewnie zobaczysz mnie nagą… lub na odwrót.- odparła cicho Keiko nachylając się ku Carmen, by posłyszeć jej słowa.
- Opowiedz mi o tym co lubi twój pan. Wolę wiedzieć na co się mam mentalnie przygotować.
Dziewczyna zastanowiła się co może zdradzić.
- Jest bardzo namiętny... i gwałtowny... ale nie sprawia mu radości zadawanie bólu, jeśli druga strona tego nie pragnie. On... on będzie chciał nas oglądać. Ciebie i mnie... razem... - wydukała.
- Cóż…- uśmiechnęła się Azjatka wędrując spojrzeniem po akrobatce.- Nie mam nic przeciwko. A ty?
Brytyjka zarumieniła się lekko, ale skinęła głową.
- Pozwolił mi cię wybrać... więc sama wiesz…
- Czuję się zaszczycona…- zażartowała Keiko i nachyliła się cmokając czule Carmen w kącik ust.
- Zapowiada się więc miła okazja do zarobku. Skoro ty wybrałaś mnie to… masz jakieś kaprysy? Bo skoro on będzie patrzył… to chyba powinnam wpierw sprawić tobie przyjemność. Nie martw się.. z kobietami też mam miłe doświadczenia.- wymruczała Brytyjce wprost do ucha.
Ta na chwilę wstrzymałą oddech, przypomniała sobie jednak, że przecież tym razem to nie ona ma się odgrywać, lecz to ta druga strona. Zastanowiła się, czy jest w stanie wyjaśnić Azjatce profil Diany, by na niej poćwiczyć zdobywanie nowej kochanki. Kiedy jednak spojrzała na kobietę i uświadomiła sobie jej rasę, zrozumiała, że to nie Diana chodziła jej po głowie, lecz Huai.
- Ja... to też nie moja pierwsza przygoda z kobietą. Przy czym mam słabość do... raczej męskiego stylu bycia nawet u kobiet. I zdecydowania. Im bardziej pewna siebie będziesz, tym więcej... tym bardziej ja będę wygłodniała. - Wyznała nieco zawstydzona.
- Obawiam się, że mój strój niestety nie jest dobrany do tej roli.- odparła z cichym chichotem Keiko i mruknęła przybliżając się do Carmen.
- Chryz… to imię będzie pasowało. Jest twarde.- pochwyciła prawą dłonią pośladek Brytyjki, a lewą podbródek i pocałowała Carmen stanowczo i zachłannie… jej język napierał na wargi agentki jakby próbował się przebić przez ten miękki mur. I nie przejmowała się tym, że robi z siebie i akrobatki lubieżne widowisko dla innych pracownic przybytku, jak i gości.
Panna Stone nawet mimo swoich ostatnich frywolnych przygód była tą śmiałością nieco oszołomiona, toteż, gdy Azjatka oderwała się od jej ust, zdołała jedynie bąknąć:
- Ale... nie musisz jeszcze... - zabrzmiało to jak pisk myszki stojącej przed wężem.
- Uznaj to… za… test czy pasuję do tej roli.- dłoń która dotąd opierała się na podbródku zsunęła się po szyi, dekolcie, do prawej piersi Carmen zacisnęła ugniatając zachłannie.
- Czy dobrze mi idzie? A może masz jakieś uwagi co do mego zachowania?- zapytała figlarnym głosem.
- Nie, ja... zdecydowanie czujesz tę rolę.- Brytyjka odparła, szukając wzrokiem Orłowa czy i on był świadkiem tego przedstawienia. Nie protestowała też, gdy dłonie kurtyzany błądziły po jej ciele, czując jak sama coraz bardziej ma na to ochotę.
- Chryz… to osoba która nie lubi, jak zwracasz uwagę na wszystko poza nią.- szepnęła kobieta wprost do ucha akrobatki, delikatnie kąsając jej płatek uszny. Carmen zaś widziała jak Rosjanin podchodzi do nich, choć zwolnił krok widząc ich publiczne zabawy. Obłapiana dłonią na pośladku i piersi arystokratka bowiem przyciągała uwagę wszystkich.
- Ale... - Carmen spojrzała błagalnie na Rosjanina by jakoś jej pomógł, choć jednocześnie czuła, jak jej własne ciało reaguje i przysuwa się do Azjatki.
- Postaram się... tego nie robić. - Powiedziała posłusznie, przenosząc na nią wzrok.
- To dobrze…- Chryz znów przylgnęła usta do ust Carmen całując je zachłannie i dociskając jej ciało do swego błądząc dłońmi po krągłościach agentki.
- Widzę, że panie dobrze się bawią.- Orłow podszedł do nich w końcu przez chwilę przyglądając się ich pieszczotom.
- I nie chciałbym wam przeszkadzać, ale już mam klucz do pokoju.- rzekł uprzejmie, a Chryz mruknęła zmysłowo.
- Brzmi bardzo stanowczo. Ciężko się oprzeć takiej propozycji, acz… chciałabym wiedzieć jak się mam do was zwracać.Ja mam na imię… Chryz.
Carmen spojrzała na Orłowa nad jej ramieniem.
- Ja... jestem Victoria, a to jest pan Pierre - użyła ich imion z Kairu.
- Brzmi francusko…- stwierdził z uśmiechem Chryz i spojrzała po mężczyźnie jednocześnie powoli podciągając suknię Carmen na pupie… w końcu jej dłoń w aksamitnej rękawiczce zaczęła prowokacyjnie gładzić odsłonięty pośladek na oczach wszystkich.
- Czy masz jakieś życzenia Pierre co do tego jak… mam się zająć Victorią?- wymruczała Chryz liżąc delikatnie szyję Carmen.
- Tylko jedno.. chcę wszystko dokładnie widzieć…- zadecydował Rosjanin.
- Nawet moją grę na jej lirze. A co z twoim flecikiem? Wolisz by ona, czy ja na nim zagrała? - nie przerywając wyuzdanych pieszczot Chryz omawiała warunki całej zabawy kierując się profesjonalizmem.
- A może obie? -zapytała i zerknęła na twarz Carmen ciekawa jej reakcji na całą tą sytuację.
Dziewczyna wydawała się coraz bardziej speszona, czując, że wpadła pomiędzy dwie bestie.
- Może... chodźmy już do pokoju i... samo się okaże? - zaproponowała cicho.
- Dobrze.- zgodził się z nią jej kochanek, a Azjatka wyciągnęła dłoń w kierunku Rosjanina.
- Klucze poproszę. Znam ten budynek jak własną portmonetkę, szybciej dotrzemy jeśli ja będę prowadziła.-

Orłow dał jej kluczyki, a Chryz uśmiechnęła się pod nosem.
- Pięknie. Twój pan nie żałuję pieniędzy. Największy apartament. Z zabawkami. Lubisz zabawki Victorio, a może ty nasz panie?-
- Niektóre zabawki i zabawy.- stwierdził Orłow.
Brytyjka przyjrzała mu się. Właściwie nigdy o tym nie rozmawiali, a ponieważ ich zbliżenia były zwykle spontaniczne, rzadko mieli okazję je urozmaicać zabawkami.
- Ja się na tym nie znam. - Powiedziała cicho, odwracając wzrok.
Po tych słowach ruszyła w kierunku schodów wraz z pochwyconą Brytyjką nie czekając na Orłowa i wiedząc że idzie za nimi oglądając ich pośladki, zwłaszcza ten, który był odsłonięty i głaskany dłonią okrytą aksamitem.
Agentka czuła się w tej sytuacji co najmniej nieswojo, jednak nadrabiała miną. Właściwie cieszyła się, że jej przypadła rola tej uległej, bo nie wymagałą od niej za wiele inicjatywy.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 22-02-2018, 14:54   #119
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dotarli do dużego pokoju, na drugim piętrze. Z pięknym łożem z kolumienkami i baldachimem, wygodnym fotelem, dużą szafą i… kajdanami wbudowanymi w ramę łóżka, obszytymi skórą i futerkiem… ale jednak kajdanami. Carmen mogła łatwo się domyślić, jakie to zabawki ukryte są w szafie. I na samą tą myśl zakręciło jej się w głowie. Czy faktycznie była gotowa na coś takiego. Przymknęła na moment oczy, jak przed skokiem, by zebrać w sobie odwagę.

- Spocznij na fotelu mój… nasz panie. - mruknęła Chryz po czym dała klapsa w pośladek, który dotąd pieściła.- A ty Victorio na łóżku, zaraz do ciebie dołączę.
Dziewczyna raz jeszcze spojrzała badawczo na Orłowa, po czym spełniła polecenie i usiadła na brzegu łóżka w pozie nie wyuzdanej kochanki, a grzecznej pensjonarki ze złączonymi nogami.
Tymczasem Chryz zamknęła drzwi i odsłoniła ukryty w ścianie pulpit obok nich. Jednym przyciskiem wyłączyła światło, a drugim zapaliła ozdobne świeczniki.
- Lubicie muzykę? - zapytała, a potem nie czekając na odpowiedź przekręciła nieduże pokrętło.
Przyciemnioną nieco pomieszczenie zalały dźwięki, nieobyczajnej czarnej muzyki z barów Nowej Anglii.
- Tak lepiej.- podeszła do Carmen mijając siedzącego w fotelu Rosjanina, który dzikim spojrzeniem drapieżnika wodził od jednej do drugiej kobiety.
Azjatka postawiła stopę obutą w sandałek na obcasie na złączonych nogach Carmen i podciągnęła sukienkę odsłaniając zgrabną nogę, aż do połowy uda.
- Bądź tak dobra kochanie i rozepnij mi wiązania bucika.- wymruczała uśmiechając się przyjaźnie do zestresowanej Brytyjki.
- Nie martw się… zaczniemy łagodnie.
Carmen jednak spojrzała na nią butnie i wskazała dłonią Orłowa.
- To jego słucham, a nie ciebie. Chcesz zdjąć buta, to sobie go zdejmij. - warknęła, nie bardzo wiedząc skąd w niej nagle taka agresywność się pojawiła. Chyba jednak nie lubiła, gdy decydowało się za nią, bez zmuszania jej do posłuszeństwa.
Chryz była zaskoczona, a także i sam Rosjanin był zdziwiony. Niemniej kurtyzana uśmiechnęła się i zerknęła w kierunku Jana Wasilijewicza. Ten zaś… nie odpowiedział, zapewne zaciekawiony jak ta sytuacja się rozwinie.
- No no… pokazałaś pazurki. - oceniła Azjatka i usiadła okrakiem na nogach Carmen. - Lubisz być ujarzmiana, co?
Pochwyciła za pukle włosów Brytyjki i szarpnięciem oddchyliła głowę do tyłu kąsając szyję wraz z czułym pocałunkiem. Carmen nie była typem ofiary, toteż teraz potraktowała to jako wyzwanie i... wykorzystując siłę mięśni zrzuciła z siebie Chryz, by to na niej spróbować usiąść.
Co jej się łatwo udało. Azjatka wszak nie była Huai czy nawet Yue. Carmen bez problemu powaliła ją na łóżko i okiełznała siadając na zaskoczonej Chryz. Ta jednak nadal walczyła… na swój sposób. Jej dłonie wślizgnęła się pod sukienkę i wodziły drapieżnie po nagiej skórze ud i bioder akrobatki. Ta spojrzała na nią wściekle, ale i z pożądaniem. Poczuła żal, że to nie Huai, z którą faktycznie mogłaby się pobić i zostać zdominowaną, a nie tylko taką udawać.
- Co mam jej zrobić? - zapytała, zerkając na Orłowa - A może powinnam się poddać?
- Masz mnie rozpalić kochając się z nią…- przypomniał jej “Pierre”.- Masz wzbudzić we mnie pożądanie, sprowokować do przyłączenia się do was. Jak to zrobisz Victorio… zostawiam twojej inicjatywie. - szeptał cicho mężczyzna przyglądając się obu kobietom. Chryz się nie odzywała, ale bynajmniej bierna nie była. Gdy jedna dłoń wodziła po udzie Brytyjki, druga sięgnęła między rozchylone uda agentki i prowokująco wodziła po kwiatuszku kobiecości i wrażliwym punkciku znajdującym się nad nim.
- Zdejmij sukienkę…- zasugerowała w końcu.- W końcu chcesz by patrzył.
Carmen przyjrzała się jej jeszcze wojowniczo, widząc jednak, że nie sprowokuje kurtyzany, zeszła z niej i zaczęła powoli zdejmować z siebie sukienkę. Wkrótce miała na sobie już tylko pończochy i podwiązki, bo słuchając rady kochanka, nie założyła na tę wycieczkę bielizny.
- Twoja kolej. - uśmiechnęła się zmysłowo do Chryz.
Ta wstała i powoli zaczęła kręcić biodrami zmysłowo… pokaz zarówno dla Carmen jak i dla mężczyzny. Niemniej wzrok Chryz skupiał się na Brytyjce właśnie. Gorejące spojrzenie mówiące jej, że Azjatka właśnie jej pragnie.
Powoli, guzik po guziczku, rozpinała gorset swej sukienki, a potem rozchyliła go i pozwoliła jej zsuwać się swego ciało, niczym wylince z węża. Była szczupła i nie mogła się pochwalić tak pełnymi piersiami jak Brytyjka. Za to urocze majteczki miała w czerwoną koronkę i pończoszki na podwiązkach. Postawiła stopę w sandałku na piersi Brytyjki i popchnęła ją do pozycji leżącej. Ta na moment zaparła się, stawiając opór, lecz przypominając sobie polecenie Jana Wasilijewicza, uległa i położyła się.
- Nie jesteś taka posłuszna… jaka byłaś na dole. - zamruczała jej do ucha Chryz po wdrapaniu się na łóżko. Jej usta zaczęły pieścić szyję i obojczyk, a dłoń sięgnęł między uda, do bramy kochanki i palce niczym wytrychy próbowały otworzy jej zmysły na przyjemność.
- On… patrzy… widzi co ci robię… twoje nagie ciało ogląda i robi się… twardy.- mruczała Chryz komentując sytuację, by w ten sposób wprawić Brytyjkę w odpowiedni nastrój.
- A ty? Jesteś tylko aktorką? - zapytała cicho Carmen, pozwalając jej się pieścić, lecz po prawdzie z dawnej uległości niewiele pozostało - Pokaż mi jaka tam jesteś, jeśli to nie tylko przedstawienie... - zażyczyła sobie.
- To trochę przedstawienie… trochę nie. Lubię to co robię, jeśli mam z kim… tak ładnym jak wy. - pocałowała czubek piersi dziewczyny lekko go kąsając.
- Jesteś silna… z pewnością nie tylko tańcowałaś na balach. Jeśli mam pokazać trochę siebie, to… musisz mi obiecać uległość. Odrobinę uległości. - wymruczała.
Brytyjka zmrużyła oczy.
- Niech będzie... czego więc pragniesz?
- Pobawić się tobą…- zamruczała i wstała podchodząc do szafy, powoli otworzyła ją i rozejrzała się po znajdujących się tam przedmiotach wybierając berło miłości o czarnej barwie i długości.. przypominając ów ambasadorski maszt.
- Usiądź na łóżku, ale zwracając się twarzą do swego pana. Nie chcemy o nim zapomnieć… chcemy patrzeć jak płonie na nasz widok, prawda?- wymruczała sugestywnie kobieta, a berło… zadrżało jej w dłoniach, gdy przestawiła dźwignię u jego podstawy.
Na sam widok agentka jęknęła.
- Chyba nie planujesz tym... - umilkła, przypominając sobie swoje zobowiązanie. Posłusznie położyła się na łóżku tak, jak kazała jej Chryz i przestraszonym wzrokiem spojrzała na Orłowa.
Ten nie odpowiedział nic przyglądając się kochance rozpalonym spojrzeniem. W końcu dał jej wolną rękę.
- Tym planuję. Nie martw się. Będziesz miała okazję do zemsty.- Azjatka klęknęła za siedzącą Brytyjką. Jedną dłonią sięgnęła do jej piersi powoli masując krągły skarb, drugą użyła niżej. Twardy drżący przedmiot powoli zanurzał się w delikatnym zakątku akrobatki, wypełniając całej jej ciało drżeniem.
- A wiesz… że umiem grać na wiolonczeli? Uczyłam się w domu rodzinnym.- rzekła łobuzerskim tonem Chryz poruszając powoli i stanowczo owym obiektem w intymnym zakątku Brytyjki. Jakby jej ciało było instrumentem kurtyzany.
Choć jej ruchy były delikatne i płynne, Carmen wciąż leżała napięta jak struna, czym do metafory instrumentu muzycznego pasowała.
- Nie masz czegoś... bardziej ludzkiego? - zapytała, choć po prawdzie dotychczasowe doznania były przyjemne.
- Znalazłoby się coś… ale ten… jest bardziej zabawny. - Chryz mruknęła do ucha swej “ofiary” pieszcząc jej ciało powoli i z finezją. Kciukiem masując twardy już sutek piersi, lizała powoli i leniwie szyję Carmen oraz co najważniejsze… sięgała coraz głębiej twardą zabawką, z każdym swym powolnym ruchem dłoni sprawiając, że arystokratka czuła intruza… bardziej.
- Poza tym… coś ludzkiego siedzi na fotelu. Ciekawe kiedy nie wytrzyma i się skusi.- szepnęła do uch zniewolonej kobiety, zwracając jej uwagę na kochanka i jego rozpalone pożądaniem spojrzenie wędrujące po jej prężącym się pod wpływem doznań ciele.
To zadziałało na Carmen. Przymknęła z przyjemności oczy i zaczęła mruczeć. Nie walczyła już, po prostu poddała się rozkoszy. Palcami jednej ręki wczepiła się przy tym w prześcieradło, podczas gdy drugą dłonią dotykała ciała Chryz.
- Patrzy na ciebie… nie odrywa wzroku.- szeptała Azjatka prężąc swe ciało i ocierając się o dłoń Brytyjki, niczym kotka pod pieszczotą swej pani. Językiem wodziła po szyi swej “ofiary” powoli i leniwie sącząc głosem fantazje do jej ucha.
- Marzy o tobie… zazdrości mi, że moja dłoń masuje twój jędrny biust. Tak przyjemny…- szeptała ściskając pierś Carmen i poruszając zabawką. Ta wypełniała zmysły arystokratki silnymi doznaniami, wystawiając ciało kobiety na próbę… jak maszt sir Joshuy. Ruch dłoni kobiety był jednak subtelny i powolny… delikatny w porównaniu z tą dziką jazdą bez trzymanki w ambasadzie.
Brytyjka odchyliła głowę, aby zobaczyć Orłowa.
- To jego wybór... widać nie chce mnie tak mocno... - sama prowokowała teraz kochanka prężąc się pod dotykiem kurtyzany i sycząc, gdy ta wsuwała do jej wnętrza zabawkę.
- Widać nie umie docenić…- zachichotała prowokująco Chryz delektując się miękkością pochwyconej dłonią krągłości i powoli napierając dłonią na zabawkę, którą szturmowała bramy Brytyjki.
A Orłow… uległ prowokacji. Niecierpliwość był jego słabą stroną. A może sama Carmen nią była? Podszedł do figlujących ze sobą kobiet i odpędził dłoń Chryz od rękojeści wibrującej w ciele arystokratki zabawki. Ujął ją dłonią i przejął kontrolę. Szturmy stały się silniejsze i głębsze. Jan Wasilijewicz w przeciwieństwie do Azjatki, nie był delikatny. Usta mężczyzny przylgnęły do drugiej piersi, liżąc i kąsając skórę. Aż w końcu ssając chciwie jej twardy szczyt.
Odpędzona dłoń Chryz zajęła się wrażliwym punkcikiem i stanowczym ruchem palca pieściła go, masując okrężnymi ruchami. Swoimi słowami Carmen została opleciona dwojgiem kochanków stając się ich zabawką i władczynią zarazem. Bo oboje oddawali jej hołd.
- Ża...żartowałam... - jęknęła Carmen, z trudem łapiąc teraz powietrze. Wczepiła się palcami w prześcieradło, jakby w ten sposób mogła się ocalić. Dla niej jednak nie było ratunku doszła głośno i gwałtownie.
Zdawała sobie sprawę z ich spojrzeń, gdy ekstaza wstrząsnęła jej ciałem. Uśmiechnięte, zadowolone i pełne pożądania. Delektowali się jej drżeniem, smakowali ten widok.
Było to wszak ich dziełem.
- Teraz za żarty swe zapłacisz Victorio.- Pierre zaczął uwalniać swą męskość z oków spodni, podczas gdy Chryz usunęła zabawkę spomiędzy ud oddychającej ciężko Brytyjki.
- Chcesz mojej pomocy przy tym, czy wolisz mieć jego dumę tylko dla siebie?- zapytała cicho sącząc te słowa prosto do ucha.
- Co? - Brytyjka była jeszcze półprzytomna - Nie wiem... - szepnęła i spojrzała w oczy kochanka.
- Nie... - jęknęła, widząc szaleństwo w jego źrenicach.
Chryz więc przesunęła się ku prawej stronie kochanka Carmen i zaczęła leniwymi muśnięciami języka pieścić jego odsłoniętą męskość. Jej dłoń wodziła po udzie mężczyzna i i drapała jego pośladek. Lewą stronę mężczyzny zostawiając arystokratce do zabawy. Brytyjka jednak nie dotykała go. Leżała przed nim wsparta na łokciach, spoglądając mu w oczy z udawaną pokorą. A może nie taką udawaną? Ten żar, który od niego bił zniewalał ją i tylko widok innej kobiety, pieszczącej Rosjanina ją rozpraszał. Było w tym coś brudnego, zakazanego i... podniecającego zarazam. Carmen powoli rozchyliła nogi, jakby tym pragnąc go skusić, by zrezygnował z pieszczot oralnych Chryz.
Mężczyzna pochwycił lekko głowę Chryz dociskając jej usta do swej męskości.
- Masz mnie tylko bardziej pobudzić, ale nie wolno ci nic więcej.- zażądał od Azjatki. - W nagrodę… usta Victorii będą do twojej dyspozycji. Ja zaś… - tu jego spojrzenie spoczęło na muszelce Brytyjki kuszącej błyszczącymi kropelkami wilgoci niczym perełkami. Jego wzrok mówił Carmen wszystko… że ją posiądzie, brutalnie i bezlitośnie, jak tylko pozbędzie się całego ubrania. Spodnie już opadły na podłogę wraz z bielizną. Orłow pozbywał się teraz marynarki, kamizelki, koszuli… nie odrywając wzroku od Brytyjki, mimo że jego dumę wielbiły usta innej kobiety.
To oczekiwanie było nieznośne, a na dodatek widok kurtyzany, która z wyraźną lubością pieściła jej kochanka. Arystokratka poczuła jak temperament w niej zaczyna wrzeć. Wykorzystując gibkość swojego ciała, uniosła w górę nogę, by jeszcze bardziej odsłonić swój kwiat kobiecości, a jakby tego było mało, rozchyliła palcami delikatnie jego płatki, by Rosjanin mógł go sobie obejrzeć.
- Czekam zatem... mój panie. - szepnęła zmysłowo.
- Odsuń się.- rzekl do Azjatki, co ta posłusznie uczyniła i zerknęła na wygibasy akrobatki z nutką rozbawienia i pożądania rysującą się w jej uśmiechu. Orłow… nie śmiał się. Pochwycił za nogi kochanki, pociągnął ją do siebie po pościeli łóżka i założył jej nóżki na swe ramiona.
Posiadł ją tak jak obiecywało jego spojrzenie. Carmen poczuła ten gwałtowny podbój… tę przeszywającą obecność kochanka pozbawioną czułości i delikatności. Teraz była wszak niewolnicą dzikiego drapieżnika. A jej ciało… ofiarą na ułaskawienie jego wściekłości. Kolejne bezlitosne pchnięcia wprawiały jej ciało w ruch, a piersi w gwałtowne falowanie.
Krzyknęła boleśnie, choć jej pace wczepiły się w jego ramiona zarazem, prosząc o więcej. Była uzależniona od tej gwałtowności. I choć Rosjanin brał jej ciało w brutalny, pozbawiony czułości sposób, wiedziała, że tym sposobem okazuje jej pasję - pasję, do której tylko ona go doprowadzała.
- Taaak... dziękuję... panie... - wyjęczała lubieżnie.
Kochali się tak całkowicie zapominając o Chryz. Mężczyzna nachylił się bardziej ku Carmen napierając ciężarem swego ciała, na kochankę i sprawiając tym samym że czuła go głębiej i mocniej. Nie była to szczególnie wygodna dla akrobatki pozycja miłosna, ale wygoda… nie miała tu znaczenia. Nic nie miało poza dzikością kochanka i świadomością kim on jest. Teraz to Carmen była niewolnicą w pełni… niewolnicą własnych żądz, niewolnicą miłości do Orłowa i niewolnicą własnych pragnień. Teraz liczyły się ruchy bioder mężczyzny i przeszywająca ją obecność kochanka w sobie. Teraz liczyło się to, że jej ciało ulegle poddawało się swemu panu, aż do kolejnych krzyków rozkoszy. I świadomości że przyniosła spełnienie swemu władcy. Że jej ciało go zadowoliło, czego ślady czuła w sobie. Odchyliła w tyłu głowę, zupełnie zatracając się w tej chwili, a kiedy fala ekstazy nieco opadła, zamruczała jak zadowolony kociak. Sennym wzrokiem spojrzała na Azjatkę, przypominając sobie o niej.
Ta siedziała obok przyglądając się im z czułym uśmiechem. Jej palce wodziły po własnej kobiecości, również błyszczącej w blasku świec.
- Czuję się taka niepotrzebna tutaj. - pożaliła się żartobliwie, podczas gdy Orłow zrzucił z ramion nogi Carmen i rozchylił je władczo. Mając tak obnażony intymny zakątek kochanki, zaczął go lizać i pieścić muśnięciami ust.
- Miałaś zadanie… zająć wargi Victorii swoim kwiatuszkiem. - przypomniał gniewnie.
Brytyjka syknęła, czując jego język na rozpalonej skórze. Po chwili jednak uniosła dłoń i gestem przywołała Chryz.
- Postaram się zadośćuczynić to zaniedbanie... - szepnęła, oplatając jednocześnie nogami plecy kochanka, jakby to on wpadł w jej sidła.
- Dobrze... - Chryz przybliżyła się i okrakiem uklękła nad głową Brytyjki. Jej kwiat ocierał się o jej usta i twarz zachęcająco. A że kurtyzana nie lubiła być samolubna, to Carmen poczęła jak jej zwinne dłonie zaciskają ją się na jej piersiach wbijając w nie paznokcie, pieszcząc je i miętosząc brutalnie. Chryz pojęła jak ostre lubi figle arystokratka i najwyraźniej nie zamierzała hamować swej drapieżności względem jej ciała.
Nawet dla doświadczonej agentki to była karuzela zmysłów. Wpiła się językiem w słodką brzoskwinkę kochanki tak, jak Orłow pieścił jej ciało. Smagała ją językiem, ssała pożądliwie, przygryzając lekko za każdym razem, gdy Chryz obdarzała ją mocniejszymi pieszczotami. Przy tym dziewczyna czuła jak znów zatraca się, odpływa w szaleństwie doznań.
Była znów więźniem, znów ofiarą… łakomy język kochanka łagodził otarcia wywołane zabawką i jego własną brutalnością. Palce Chryz wczepione w piersi Carmen i ciche szepty Azjatki w jej rodzimym języku, przywoływały wspomnienie Huai. Może i kurtyzana nie była bladolicą kochanką Carmen… ale w tej chwili jej pieszczoty były brutalne i władcze… a mając twarz zasłoniętą spragnioną pieszczot kobiecością kochanki Brytyjce łatwo było zapomnieć się w tej iluzji. Tym bardziej, że oboje doprowadzali ją do kolejnej eksplozji zmysłów. Choć ona tu była niewolnicą, to czuła się w tej chwili jak władczyni.
Gdy spazm rozkoszy targnął jej ciałem, wygięła się w łuk, dociskając ustami do łona kochanki, prawie zapominając o oddychaniu i całym świecie.
A kolejna godzina nie pozwalała wyrwać się z tej rozkosznej iluzji świata zredukowanego do tej sypialni, podczas której była zabawką swego kochanka i wielbioną władczynią zarazem.


Carmen obudziła się z obróżką nadal na szyi. Naga… i rozleniwiona. Bo zabawy nie skończyły się wraz z powrotem do hotelu. Orłow wszak chciał w pełni wykorzystać sytuację, sprawdzając wytrzymałość każdego meble od drzwi wejściowych do łóżka.
Carmen obudziła się z obróżką obok kochanka, który spał jeszcze. Wiedziała, że powinna ją zdjąć zanim Jan Wasilijewicz się obudzi. Bo w innym przypadku on wykorzysta ten fakt, a choć arystokratka mogła nie mieć nic przeciwko temu, to wszak miała dużo do zrobienia tego dnia.
Póki co jednak była zdolna tylko do tego, by odpiąć obrożę i położyć ją na stoliku nocnym. Z trudem uniosła też głowę, by spojrzeć na zegar i ocenić ile czasu zostało jej do umówionego śniadania z Dianą.
Zegar wskazywał pół godziny. Nie za dużo. Nie za mało.
Nie było jednak czasu na słodkie lenistwo. Carmen z trudem, powoli, zsunęła się z łóżka, starając się nie obudzić bestii, która spała obok. Udało się to jej… wydawało się, że wczorajsza noc była dla niego równie wyczerpująca jak dla niej. Tyle że on nie musiał wstać tak wcześnie jak ona. Westchnęła ciężko, po czym zgarnęła parę rzeczy i uciekła z nimi do łazienki by się ogarnąć. Tym razem postawiła na dopasowany, kobiecy garnitur, chcąc sprawdzić, czy Diana przypadkiem nie ma słabości do takiego rodzaju ubioru.
Gdy kończyła przygotowania, posłyszała odgłosy dochodzące z sypialni. Orłow się przebudził i pewnie wstawał. W sam raz, by dać jej buzi na pożegnanie. Jak na lokaja… mężczyzna nie sprawdzał się za dobrze. Cóż… przynajmniej w łóżku nadrabiał za niedociągnięcia w sprzątaniu pokoi i sypialni.
Carmen narzuciłą marynarkę i wyszła do niego.
- Idę się spotkać z Dianą i Andreą, śpiochu. - Powiedziała, wchodząc do sypialni, by jeszcze raz spojrzeć na kochanka.
- Nie wiem jak Diana… ale Andrea…- mężczyzna spojrzał łakomie na kochankę. - Może cię porwać na chwilę.
- Może, dlatego postaraj się dzisiaj zrobić coś produktywnego... a nie tylko wyglądać. - Powiedziała, z uśmiechem przyglądając się jego nagiemu ciału. - Jak ci się podobało wczoraj? - zapytała nieco ciszej.
- Zaplanowałem tą zabawę, więc oczywiście że mi się podobało. - mężczyzna ruszył w kierunku kochanki, powoli… tak że mogła go zobaczyć w całej nagiej okazałości i… stwierdzić że budzi jego rosnący apetyt, nawet teraz… ubrana i po nocy pełnej intensywnych igraszek.
- Lepiej ty mi powiedz, czy tobie się podobało. - rzekł kładąc dłonie na jej piersiach pod pozorem poprawiania garnituru. Carmen odruchowo wstrzymała powietrze. Dopiero po chwili je wypuściła, patrząc Janowi Wasilijewiczowi w oczy.
- Podobało. Musiałam się wkręcić, bo kobieca miękkość chyba nie jest w moim stylu, ale... Chryz była zdolna. No i to jak się tobą zajmowała... byłam zazdrosna, ale w taki inny sposób... bardziej chciałam jej pokazać, że jesteś mój niż cię zabrać. - Wyznała nieco zawstydzona.
- W takim razie… przy następnej okazji, może ty zaplanujesz nam wieczór? Tak jak będziesz miała ochotę. Możemy być sami, możemy w towarzystwie. Co tylko… zapragniesz.- mruczał nachylając się ku niej i wodząc ustami po jej szyi. I kłując ją kilkudniowym zarostem. Orłow bowiem nie lubił być goły na twarzy. I tylko zmuszony zadaniem stojącym przed nim całkowicie usuwał zarost.
Zamruczała, ale po chwili cofnęła się, by nie pozwolić rozwinąć się pieszczotom.
- Pomyślę, choć ja nie znam takich miejsc... - Powiedziała, kierując się do drzwi.
- Nie mówię o miejscach… choć przypuszczam że Andrea mogłaby ci dać parę sugestii.- rzekł na pożegnanie.
Przewróciła tylko oczami w ramach odpowiedzi i posłała mu buziaka na odległość. Potem wyszła, kierując się do pokoju Diany.
- Już idę. Chwileczkę.- usłyszała w odpowiedzi. Diana otwarła ubrana czarno, ale bynajmniej nie skromnie, szczególnie dekolt przyciągał uwagę. Głowę Diany zdobił nieduży czarny kapelusik ozdobiony czarny bażancim piórem. Spojrzała zaskoczonym spojrzeniem na Carmen, przez chwilę wodziła wzrokiem.
- No tak… Andrea.- uśmiechnęła się kuszona do spoglądania na zapięcia marynarki, bo te były bramami broniącymi krągłości Brytyjki okryte czarną koronką przed wzrokiem skruszonych nimi osób.
- No wiesz... a może to dla ciebie? - Carmen udała oburzenie, po czym roześmiała się, jakby w ogóle nie brała pod uwagę, że kuszenie Diany mogłoby jej się udać. - Dobra, dobra, wiem, że to na nic. Idziemy?
- Na nic. Na nic.- potwierdziła szybko Diana, jakby chciała natychmiast zamknąć ten temat. Podała ramię Brytyjce.- Chodźmy.
Do windy czy na schody? Schody kusiły. Nie tylko dlatego że nie wywoływały lęku, ale też pozwalały na dłuższą rozmowę. Ale może jednak winda? Gdzie mogłaby wytłumaczyć tulenie się do Diany lękiem wysokości? O ile samotnie Carmen nie miałaby dla siebie litości, walcząc ze strachem, o tyle teraz nie chciała robić złego wrażenia.
- Może zejdziemy schodami? Muszę się trochę poruszać, wciąż jestem zaspana. - Wyznała. - Chyba, że to problem, to mogę sama iść i spotkamy się na dole. - Dodała niezależnym tonem.
- Możemy przejść po schodach.- zgodziła się z uśmiechem panna Staerke i ruszyły w ich kierunku. - Warto mieć tak wymagającego służącego? Może lepiej pomyśleć nad mniej wymagającym… dodatkiem do nocnego relaksu.
Carmen spojrzała na nią pytająco.
- Wymagającego? - zdziwiła się, po czym zawstydzona dodała pytanie - Było nas słychać? Wybacz... jakoś tak wczoraj... byłam nabuzowana. Aj, głupio mi teraz. - przyłożyła dłonie do policzków.
- Wróciliście późno… i słychać było twoje jęki i krzyki na korytarzu.- przypomniała jej Diana, tę chwilę namiętności, gdy oddawała się Orłowi na środku hotelowego korytarza nie dbając o to czy ktoś ich przyłapie. Hilda nawet nie próbowała ich powstrzymywać uznając, że im szybciej skończą tym lepiej.
Dziewczyna odwróciła wzrok.
- Przepraszam... - w sumie nie musiała udawać zmieszania. Faktem było, że w tamtej chwili nie myślała o Dianie.
- Nie mnie powinnaś przepraszać. Mnie tam nie przeszkadza… - Diana uśmiechnęła się ciepło i wzruszyła ramionami. - Jestem dużą dziewczynką i nie dziewicą. Miałam swoje przygody.
- To dobrze... - Carmen jednak wciąż szła z pochyloną głową, odgrywając zamyśloną scenkę i podchodząc kobietę - Wiesz, bo tak podkreślałaś, że ani ja, ani Jan cię nie interesujemy, że myślałam, iż coś jest na rzeczy... No ale tak, strasznie widać jestem zarozumiała nie myśląc, że po prostu mogę nie być w twoim typie…
- Jesteś bardzo piękną kobietą. - rzekła nieco zmysłowym tonem Diana zerkając na dekolt kuszący skarbami ukrytymi pod koronką.
- Ale ja tu nie jestem dla romansów. I nie ma znaczenia, czy jesteś w moim typie, czy nie. - dodała pospiesznie i dość niejednoznacznie. - Bo nie zamierzam wpuścić cię do mojego łóżka.
Carmen spojrzała na nią i westchnęła.
- Zatem... znów korytarz. - powiedziała, po czym roześmiała się perliście z własnego żartu.
- Nie możesz aż tak znowu narzekać. To nie twoje łóżko jest zimne w nocy.- zażartowała w odpowiedzi Diana i znów jej wzrok na chwilę umknął na dekolt Brytyjki. Na moment jedynie, który jednak Carmen zauważyła i dawało to jej nadzieje na sukces.
- Oj... przepraszam. - Odparła, karnie, ale gdy schodziły już ze schodów, zapytała - Z Andreą... też nie spałaś?
Rumieńce pojawiły się na obliczu Diany. Oddech jej przyspieszył, co z kolei sprawiło że wzrok Carmen został przykuty do piersi kobiety. Jednego z atutów jej urody.
- Miałam przelotny intensywny romans z nią. Andrea… wiesz jaka jest. - rzekła siląc się na obojętny ton. - Te relacje to jednak śpiewka przeszłości.
- Rozumiem. - Powiedziała Carmen i wielkodusznie nie drążyła tematu.

Udały się do hotelowej restauracji. Tam Diana zamówiła im steki po wiedeńsku i zaczęła nabijać fajkę.
- Z wyprawą na Czarny Ląd wiążą się różne kłopoty. Tamtejsze plemiona są nie tylko dzikie, ale niekiedy… tak dalekie od człowieczeństwa jak to tylko możliwe. Ciężko wynająć na miejscu tragarzy i mieć pewność że nie uciekną przy pierwszej okazji. Lojalność nie jest cechą tamtejszych plemion. No i różne zagrożenia… jak choćby owe lwy o których ci mówiłam. - zaczęła mówić, zakładając nogę na nogę.
- Musimy też założyć pojawienie się mumii. - odpowiedziała Carmen, przyjmując raczej neutralną postawę i zajadając śniadanie. - Z mojego doświadczenia wynika, że w starciu z nimi skuteczny jest ogień, jednak... słucham twoich propozycji jak to ogarnąć.
- Ogień oznacza dodatkowy ciężar. Paliwo i miotacze ognia. Może nawet przydałaby się parowe zbroje wspomagane lub parowe zbroje bojowe. Te są oczywiście nie zdobycia, ze względu na prawo międzynarodowe…- zadumała się Diana. I miała rację. O ile pancerze wspomagane trafiały czasem do rąk poszczególnych bogatych arystokratów lub międzynarodowych firm, o tyle zbroje bojowe były uznawane za broń strategiczną i przez to, niedostępną dla cywili. Przynajmniej nie legalnie. I Diana pewnie miała tego świadomość, gdy spytała.
- Siedziałaś kiedyś w takiej?
Carmen spojrzała na nią zdziwiona, a w kąciku jej ust zaczaił się kawałek pieczywa.
- Nie... skąd? Takie cuda są mi obce. - powiedziała, częściowo kłamiąc, bo choć faktycznie nie sterowała takim pancerzem, to miała okazję widzieć je w akcji.
- Szkoda.. to bardzo podniecające, trzymać w dłoni klucz do takiej potęgi i jednym ruchem dłoni zmuszać innych do jęków. - rzekła w odpowiedzi uśmiechając się dwuznacznie.- Jesteś pewna, że nie miałaś takich doświadczeń?
- Pytasz o zmuszanie do jęków? - parsknęła Carmen, po czym dodała nie czekając na odpowiedź - Lubię stawiać opór, choć zwykle to ja jestem ciemiężona…
- Hmm…- zamyślona Diana zerknęła znów na dekolt arystokratki. Jej wzrok świadczył o tym, że jej myśli nie były za bardzo przyzwoite.
- Wracając do wyprawy. Kolejnym problemem, po tragarzach, uzbrojeniu będą przewodnicy. Na tych niespecjalnie możemy liczyć na obszarze Czarnego Lądu. A ciężko nawigować według gwiazd, gdy te całkowicie są ukryte przez baldachim z koron drzew. Nie wspominając o tym, że nie mamy map tamtych terenów.- westchnęła Diana wracając do przyziemnych spraw związanych z wyprawą.
- Cóż, będziemy mieć mój statek. Skylord nie dotrze wszędzie, ale może być też naszym znakiem na niebie, gdy zejdziemy na ląd.
- Intrygujące. Opowiedz jaki to sterowiec, ten Skylord?- zapytała Diana wyraźnie zaciekawiona słowami agentki.
- To prototyp... najlepiej będzie jak sama go zobaczysz. Musimy jednak obchodzić się z nim delikatnie, należy do mojej... przyjaciółki. - Powiedziała Carmen i pomyślała o Królowej Brytyjskiej.
- Umiesz nawiązywać przydatne przyjaźnie. - mruknęła wesoło Diana splatając dłonie, tak by oprzeć je na podbródku. - Andrea też bywa przyjacielska. Nie przejmuj się jednak moją obecnością podczas tego spotkania. Nie jestem zazdrosna o nią.
Carmen przyjrzała jej się.
- Wiesz, ja... szanuję twoje podejście i nie zamierzam, no wiesz... naprzykrzać ci się, choć też uważam, ze jesteś bardzo piękna, ale... co jeśli Andrea... no... będzie chciała trójkąta? - zapytała, udając skrępowanie.
- To możliwe. - zamyśliła się Diana rumieniąc się i odwracając wzrok. - I to będzie problem dla mnie. Ciężko mi jej czegokolwiek odmówić.
- Trochę jej zazdroszczę tego magnetyzmu. - Rzekła Carmen skromnie, po czym niespiesznie podniosła się i przeciągnęła. - Musimy się chyba zbierać. Może... Andrea też miała ciekawą noc i jakoś nam się upiecze. - Dodała.
- Nam może… ale tobie… wątpię by się upiekło.- odparła z uśmiechem na twarzy Diana wędrując spojrzeniem po agentce.- Ty po prostu kusisz do spróbowania twoich… usteczek, tak… ust.
Brytyjka roześmiała się.
- Daj spokój. Dobrze wiem, że moim atutem nie jest uroda, a wygimnastykowane ciało i to, co potrafię zrobić dzięki swojej giętkości... - dodała, udając nieświadomą tego, że właśnie kusi kobietę. - Idziemy?
- Idziemy.- wstała ocierając usta chusteczką po posiłku. I zapytała z pozorną obojętnością.
- A co takiego potrafisz dzięki swojej giętkości?
- A co byś chciała? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Carmen, uśmiechając się przy tym z rozbawieniem.
- Jaaa?! Nic. Nic.- odparła szybko i pospiesznie Diana. Zbyt nerwowo, by wierzyć jej słowom. Carmen postanowiła więc zostawić ją z tym uczuciem niedosytu i skierowała się ku wyjściu.


Nieco później razem wsiadły razem do taksówki i ruszyły na spotkanie z Andreą. Corsac wybrała oczywiście najdroższą restaurację w ekskluzywnej dzielnicy Zurychu. Kobieta z pewnością dobrała strój pod tą rozmowę. I sądzac po sukni, spodziewała się kameralnych pogaduszek. Tym bardziej więc zdziwiona była i zaskoczona pojawianiem się także Diany na owym posiłku.
- Sama kazałaś mi ją o wszystkim informować. - Powiedziała rozbawiona jej miną Carmen i podeszła, by przytulić kobietę.
- Tak. Ale nie spodziewałam się…- machnęła ręką z rezygnacją i dodała.
- Siadajcie, zamawiajcie. Ja stawiam.- potem spojrzała na Carmen dodając.- Wyglądasz zjawiskowo i drapieżnie zarazem.
- Zdarza mi się. - Brytyjka posłała jej szelmowski uśmiech - Uznałam, że lepiej będzie, gdy Diana powiadomi cię czego będziemy potrzebować w Afryce. Niedługo wszak wylatujemy... może nawet jutro, choć nie od razu poszukiwać grobowca. Muszę załatwić parę swoich spraw.
- Z tego co wiem, w ogóle nie wiesz gdzie to jest. Dopóki nie będziemy mieli dokładnych informacji, o żadnej wyprawie do Afryki nie ma mowy. Czarny Ląd to zbyt rozległy i mało zbadany obszar, by można tam było wyruszać na oślep.- stwierdził krótko Andrea jasno określając sytuację.
- Więc… jak ci poszło z Archibaldem. Uzyskałaś coś interesującego?- zapytała po chwili, podczas gdy Diana siedząc niczym trusia zamówiła dla siebie jajka po wiedeńsku.
- Tylko utwierdziłam się w podejrzeniach, że on coś wie, jednak dopiero zdobywam jego zaufanie. - Westchnęła i zamówiła to samo co Diana oraz czarną kawę.
- Więc porozmawiamy o wyprawie, jak zdobędziesz od niego coś więcej niż zaufanie.- stwierdziła spokojnym tonem Andrea, jednocześnie z obojętną miną sięgając między nogi Carmen i sprawnie rozpinając zapięcie jej spodni.
- Ale... - dziewczyna spojrzała zdziwiona na Korsykankę - Nawet nie dasz mi zjeść?
- Czy ja bronię ci jeść?- zapytała cicho Andrea nachylając się ku niej, palce wślizgnęły się pod materiał spodni.
- Konsumuj… ile chcesz. Ja ci tylko uatrakcyjnię posiłek.- mruknęła cicho. Diana zajęta swoim, tylko od czasu zerkała na obie pracodawczynie.
Carmen przyjrzała się Corsac.
- Jesteś nie w humorze? Myślałam, że się ucieszysz jak przywiodę ci jeszcze jedną ofiarę. - Rzekła z rozbawieniem.
- Ależ jestem w humorze…- zamruczała Andrea nachylając się i delikatnie wodząc czubkiem języka po płatku usznym Brytyjki. - Ale nie dam wodzić się za nosek. Wyprawa do Afryki kosztuje sporo… zbyt wiele, by udawać się tam oślep w nadziei, że traficie na skarb.
- Czyli jeśli teraz nic nie ugram z Archibaldem, najpewniej będę musiała wrócić tu i wciąż służyć ci za zabaweczkę. Cóż za straszny loooosss... - dziewczyna zamruczała i przeciągnęła się, zerkając na Dianę, która udawała że niczego nie widzi. Lekki rumieniec na twarzy zdradzał jednak fakt, że ani słowa ani działania nie pozostawiały jej obojętną.
- Przerażający…- jej palce wsunęły się głębiej niczym złodziej. I tak jak złodziej używa wytrychów, tak Corsac sięgnęła palcami do bramy Carmen by ich ruchem wywoływać kolejne doznania.
- Archibald może okazać się strzałem na oślep. Zorganizuję przyjęcie dla śmietanki uniwersyteckiej i osób zainteresowanych archeologią, byś mogła poszukać odpowiednich źródeł. Ale to.. dopiero po moim powrocie z Singapuru.- wyjaśniła Andrea z obojętną miną, acz tylko na pokaz. Ruchy jej palców w intymnym zakątku, mówiły o wzroście jej pożądania.
Carmen odruchowo złapała się poręczy fotela i spojrzała z wyrzutem na Korsykankę.
Ta się tylko uśmiechnęła drapieżnie, ale złagodziła pieszczotę, do powolnych i leniwych ruchów palcami.
- Powinnyście pomyśleć nad tym, gdzie jeszcze szukać informacji… nie można tylko opierać się na Archibaldzie.- stwierdziła władczym tonem.
- Archeologia to nie moja działka. Nie wiem gdzie szukać.- rzekła w odpowiedzi Diana.
- To spotkanie... to dobry pomysł... myślałam też o wpisach... em... z domu aukcyjnego w Paryżu. Zanim przedmiot został skradziony czy wystawiony, powinien być tam przez kogoś skatalogowany, a to ponoć była mapa do grobowca... lub jej część. - Carmen mówiła z wyraźnym trudem, wijąc się coraz bardziej.
- Tooo dobry pomysł. Niestety… zdobyć takich informacji nie da się legalnymi środkami. - mruczała zmysłowo Andrea spoglądając to na udającą obojętność Dianę, to na pieszczoną Carmen.
- Potrafiłbyście zdobyć te informacje same?- zapytała, wodząc palcami po rozpalonym pożądaniem kwiatuszku arystokratki.
- Och, chcesz sprowadzić mnie na złą drogę? - zapytała zmysłowym szeptem Carmen i spojrzała na Dianę - Też nie mogę mówić... za koleżankę.
Andrea uśmiechnęła się łobuzersko dodając.
- Oczywiście że chcę cię sprowadzić na złą drogę… a bardziej na drogę do mojej sypialni.
Po czym spojrzała na udającą obojętność Dianę.
- Nie nadaję się do subtelnych zadań. Moje podejście jest w takich sprawach zbyt… wybuchowe.- rzekła Diana krótko.
- Ja za to znam kogoś, kto... mógłby się nadawać... jeny, tylko jak ja mam się teraz skupić. - Brytyjka spojrzała rozognionym wzrokiem na Andreę.
- Powinnyśmy więc przypudrować noski, nieprawdaż? - zasugerowała Corsac z lubieżnym uśmiechem.
Carmen pokręciła głową z rozbawieniem i spojrzał na Dianę.
- Idziesz z nami?
-Nie. Myślę że wystarczy jak same sobie przypudrujecie noski.- stwierdziła z ironicznym uśmiechem panna Staerke. - Nie ma co robić tłoku.
Palce Andrei opuściły rozgrzany pieszczotą zakątek Brytyjki, a sama Korsykanka zaczęła oblizywać jeden po drugim.
- Słusznie. Nie ma co robić zamieszania. Wystarczy jak nasza parka pójdzie.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 22-02-2018 o 18:25.
Mira jest offline  
Stary 26-02-2018, 09:40   #120
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Angielka udała, że się zastanawia nad tym, po czym skinęła głową.
- Tylko bądź ciszej niż u Archibalda... całą noc potem do tego wracał. Chyba rozpaliłaś jego wyobraźnię.
- Postaram się… ale niczego obiecuję.- Andrea wstała i pochwyciła przewieszoną przez krzesło koronkową chustę, którą okryła swoje ramiona. Następnie zaś ruszyła przodem w kierunku drzwi łazienki przeznaczonej dla gości restauracji. Carmen posłusznie ruszyła za nią.
Andrea z uśmiechem przekroczyła drzwi łazienki zerkając za siebie. A Carmen po przekroczeniu ich miała tylko chwil do rozejrzenia się po pomieszczeniu.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/736x/c9/f8/10/c9f8101b62919b67a02fe7364fe57008--restaurant-bathroom-bar-restaurant.jpg[/MEDIA]
Andrea pochwyciwszy jej dłonie, uniosła je górę i dociskając swe ciało do Brytyjki przycisnęła ją do drzwi kolanem napierając między jej nogi i pocierając znacząco udem o podbrzusze “napadniętej” akrobatki.
- Tak nudno było w łóżku, że plotkowaliście o mnie?- zażartowała i pocałowała usta “uwięzionej” kochanki.
Rozpalona wcześniejszymi pieszczotami agentka jęknęła, odwzajemniając pocałunek i splatając swój język z językiem Corsac, przez co nie była w stanie jej odpowiedzieć.
Ocierając się stanowczo kolanem o podbrzusze “złapanej” agentki Andrea puściła jej nadgarstki nakazując jednak.
- Ręce w górze.-
By Carmen i nie opuszczała. Sama zaś przesunęła dłońmi po materiale marynarki do jej zapięć, nie przerywając całowania ust i szyi Brytyjki.
- A co za to... dostanę? - zapytała Brytyjka zwlekając z dłońmi, choć jednocześnie odpowiadała ustami na pocałunki kochanki.
- Moje paluszki… tam gdzie teraz najbardziej jesteś spragniona. A może i usta. - Andrea wyraziła swoją ofertę werbalnie, ale i manualnie. Bo jej dłonie wprawnie wślizgnęła się pod marynarkę, wykorzystując jej koronkowy strój pod nią, przeciw swej właścicielce. I masując dłońmi biust przyjemnie drażniły twarde kamyczki wieńczące je za pomocą koronki.
- Mmm... skoro tak stawiasz sprawę - Carmen poddała się i wyciągnęła ręce do góry - A może jakąś dodatkową pomoc? Wiesz, póki co umiejętności Diany są trochę... bezużyteczne.
- Jaką… pomoc?- mruknęła Andrea nachylając twarz ku piersi Brytyjki i delikatnie obejmując ustami ów twardy karmelek. Jej dłonie niczym u sprawnej złodziejki rozpinać poczęły spodnie na oślep.
- Kon… krety proszę.- rzekła z uśmiechem. - Potrzebujesz pomocy przy Archibaldzie?
- Owszem. Nie wiem.... - Carmen jęknęła - nie wiem gdzie szukać informacji, a zanim zdobędę jego....ochhh... zaufanie... miną wieki.
- Jeśli chodzi o jego duuuże eksponaty… to niestety są one w jego duuużej posiadłości… na Jeziorze Genewskim.- Andrea na moment tylko przerwała pieszczotę jednej piersi, zsuwając spodnie Carmen w dół razem z bielizną. Sięgnęła władczo palcami w jej rozpaloną kobiecość i ustami sięgnęła ku drugiej piersi. Palce owe sięgały pewnie i pieściły stanowczo, Andrea nie była co prawda Huai, ale wiedziała jak rozpalać kobiece ciała. I właśnie tego dowodziła na arystokratce.
Dziewczyna z trudem więc utrzymywała równowagę, pojękując słodko i wijąc się w objęciach kochanki.
- Może... dasz radę go... śledzić...cały... czas? - zapytała, z trudem łapiąc oddech.
- Nie… ale mogę dać pieniądze. A Diana zna adresy prywatnych detektywów w Zurychu. - coraz mocniej pieszcząc kochankę. Jej palce przeszywały ciało Carmen kolejnymi błyskawicami doznań. Władczy ich dotyk sprawiał że Brytyjka zamykając oczy potrafiła wyobrazić sobie ich kształt i to jak podbijają jej ciało. Andrea wszak, podobnie jak Huai, była dominującym drapieżnikiem… samolubna i egocentryczna. Ale i pełna subtelności.
Delikatna wszak była pieszczota ust i języka jaką agentka czuła na swoim biuście drżącym od szybkiego oddechu. Tym samym czuła, że zbliża się do szczytowania, całkiem oddając we władanie Korsykanki. Aż w końcu ta fala rozkoszy przetoczyła się po ciele Brytyjki, ku satysfakcji jej “pani”. Corsac prowokująco oblizała swoje palce, tak by lady Stone mogła przyjrzeć się dokładnie jak dowody jej rozkoszy znikały w ustach ekscentrycznej kobiety.
Po czym ruszyła w kierunku poszczególnych kabin, by wybrać sobie którąś. Zerknęła znacząco na Carmen oczekując, że ta podąży za nią.
- Oczekujesz konkretnych informacji, czy liczysz na łut szczęścia w związku z tym śledztwem? Może też powinnaś się zająć prawą ręką Archibalda? - pytała.
- Może... jeśli on nie będzie zbyt gadatliwy. - Przyznała Carmen, dysząc ciężko.
Andrea pochwyciła za swą suknię powoli podciągając ją do góry.
- Może przyjdzie ci się spieszyć w swoim śledztwie. Wkrótce wyjeżdżam do Singapuru na kilka dni… przypuszczam że Archibald uczyni podobnie.- wyjaśniała odsłaniając swe zgrabne łydki w siateczkowych pończoszkach przed Brytyjką… a zamierzając pewnie odsłonić więcej.
- Tak wiem... - powiedziała i dodała - Ja również będę w tamtych okolicach.
- To interesujące…- sukienka minęła poziom podwiązek i dotarła do pupy okrytej fikuśnymi majteczki z czarnej koronki.
- Nie sądziłam że tam też są mumie… ale pewnie kuszą cię inne archeologiczne ruiny. W Indiach jest ich sporo. Pomożesz mi je zdjąć?- zapytała na koniec.
- Żeby jeździć za mumiami, trzeba mieć na to finanse, a po dzisiejszym marudzeniu nie wiem na co mogę liczyć z twojej strony. - Powiedziała Carmen, nie ruszając się o krok - Póki co dostałam tylko twój cień, który okazał się mało użyteczny.
- Jest różnica pomiędzy wynajęciem detektywa, a wyprawą do miejsca z którego mało kto wrócił. - odparł ze śmiechem Andrea. I spojrzała na Brytyjkę.
- Jestem gotowa na duży wydatek, ale nigdy… nigdy… nigdy nie kupuję kota w worku.- podkreśliła wyraźnie Korsykanka.- Na razie ta wyprawa na Czarny Ląd tym jest właśnie. Kotem w worku. Niemniej jeśli odkryjesz więcej… to pewnie mój entuzjazm wzrośnie.
- Więc mi coś podpowiedz, gdzie jeszcze mogę szukać. Ja muszę skupić się na Archibaldzie, ale twoja Diana obecnie siedzi na tyłku i się nudzi.
- To ty tu jesteś panią archeolog, nie ja. Ja siedzę w interesie komunikacyjnym. Mogę ci opowiedzieć o kolei i lokomotywach. Nie o mumiach, które wstają z grobu. Nie masz jakichś przyjaciół wśród środowiska akademickiego? - zapytała retorycznie.
- Żywych? - zapytała retorycznie Carmen, uśmiechając się - Niestety nie w tych okolicach.
- Chodź i zsuń majteczki. - rozkazała nieco gniewnie i bardziej niecierpliwie, kręcąc pupą.
Brytyjka tym razem już nie przeciągała struny i posłusznie uklękła przed Andreą. Pieszczotliwie przesuwając dłonie po jej nogach, chwyciła za boki jej bielizny, by powoli zsunąć ją z bioder kochanki.
- Teraz usta i języczek… na pupie.- Andrea wydawała kolejne polecenia opierając się o kabinę i wypinając tyłeczek w kierunku kochanki.
- A pazurki? - Carmen przejechała zaczepnie paznokciami po pośladkach kochanki, jednocześnie zaczynając je całować, schodząc powoli ku jej kobiecości.
- Pazzzurki mogą być…- mruknęła pobudzona Andrea, przygryzła dolną wargę zerkając zza siebie. Tymczasem ktoś zaczął otwierać drzwi do łazienki.
- Do kabiny… szybko.- zakomenderowała Corsac.
Nie trzeba było tego powtarzać Carmen. Błyskawicznie skoczyła na nogi i otworzyła drzwiczki, wyciągając dłoń do Corsac, by pociągnąć ją tam za sobą.
Znalazły się zamkniętymi drzwiami zatrzaśniętymi przez samą Korsykankę. Ta przyparła Carmen do ścianki całując zachłannie jej usta.
-... wyobrażasz to sobie kochana? W łóżku. Ze służącą. I w dodatku tą brzydką. Nie dość że ją zdradzał, to jeszcze okazał brak gustu!.- słowom tym towarzyszył dźwięk obcasów.
- Biedna Margarite. Nie umiała dobierać sobie mężczyzn. Nie dość że kochanek ją zdradzał, to jeszcze mąż okazał się… uczciwy. I jak tu załatwić sobie rozwód?- najwyraźniej dwie przyjaciółki przyszły przypudrować noski.
Carmen starała się nie ruszać, odpowiadając tylko na pocałunki kochanki. Nie chciała jednak, by je odkryto.
- Twoja kolej…- mruknęła Andrea przesuwając językiem po szyi Brytyjki. Po czym odsunęła się i podwijając suknię powyżej pasa, usiadła na tronie w pełnej krasie prezentując swą muszelkę błyszczącą kropelkami pożądania.
- A słyszałaś moja kochana co się stało z Hercelem? Biedaka zastrzeliła jakaś ekstremistka z tej ligi na rzecz wyzwolenia ubogich. Prosto w głowę. Będą go musieli pochować przy zamkniętej trumnie. - odezwała się jedna z kobiet.
- Ach... szkoda. Był taki szarmancki i śliczny i bogaty. Jak to zniosła Belle?- zapytała druga.
Carmen słuchała rozmowy kobiet, klękając przed Andreą i spijając wilgoć z jej łona powolnymi, drażniącymi ruchami języka.
- Belle… wieczna narzeczona. Nauczyłaby się nie rozkładać tak nogi przed każdym, to by nie musiała opłakiwać kolejnych kochanków, którzy uciekli lub zniknęli. Zresztą on się jej nie oświadczył.- odparła pierwsza z rozmówczyń, gdy Andrea mruknęła cichutko napierając łonem na twarz kochanki.
- Jakże to… przecież mówiła, że klęczał przed nią, że obiecywał że się z nią ożeni. Że ma coś wielkiego… w planach.- dopytywała się druga.
- Miał coś wielkiego, ale w spodniach. I wiem, bo przede mną też klęczał. I też twierdził że się ze mną ożeni. Ale ja nie jestem głupią gąską by mu wierzyć, jak nasza kochana Belle.- zadrwiła damulka numer jeden, o bardziej pewnym siebie głosiku. - Mi też opowiadał o tym, że pewne sekrety ma przygotowane do rozmowy ze swoim pracodawcą i dostanie za nie dużo… Czeka tylko okazji.
To robiło się coraz bardziej ciekawe. Carmen postanowiła, że musi odnaleźć niesławną Bellę - wieczną narzeczoną. Być może prawnik naprawdę jej coś wyjawił? Tymczasem jednak miała przed sobą nienasyconą i władczą kochankę. Wwierciła się mocniej języczkiem w jej szparkę, jednocześnie pieszcząc palcami drugą dziurkę zakazanych rozkoszy Andrei.
Corsac z całej siły próbowała zdusić jęki, jednocześnie dłonią pochwyciła za głowę kochanki dociskając twarz do swojego podbrzusza. Była rozpalona rozkoszą i pożądaniem, toteż.. odzywała się w niej iskierka szaleństwa. Uniosła jedną stopę, próbując lekko otworzyć drzwi i ułatwić podglądnięcie siebie i Carmen w tej wstydliwej sytuacji.
- Może to jakiś straszny sekret związany z tymi… terrorystami. Herman… opowiadał mi, że mają niedźwiedzie na swe usługi.- szeptała nerwowo druga z rozmówczyń, o mniej stanowczym głosie.
- A rząd ma goryle. - stwierdziła pierwsza. - Jeśli zaś o mnie chodzi, to chętnie zapoznałabym jakiegoś przystojnego rewolucjonistę. Mój Gaspar stanowczo za długo żyje.
Te słowa wywołały chichot obu kobiet. I druga dodała.
- Przynajmniej nie musiałabyś ukrywać swych kochanków… i pokojówki przed nim. A propo pokojówki… doszły mnie straszne plotki na jej temat. Twoja Hanna ponoć sypia z twoim mężem, nie tylko z tobą.
- I dobrze że sypia… dzięki temu ja nie muszę. - odparła pierwsza ze śmiechem. Zbyt zajęte plotkowaniem, nie mogły zauważyć ani sapnięć Andrei, ani lekko uchylonych drzwi do kabiny. Carmen jednak nie chciała być zauwazona, toteż przyspieszyłą tempo pieszczot, by doprowadzić Korsykankę, jednocześnie wsuwając w nią palce i języczek.
Kobiety zaśmiały się i ruszyły do wyjścia, Andrea też dochodziła. Kto pierwszy zdąży?
Czy one opuścić to miejsce, czy Korsykanka oznajmić swoją przyjemność?
Serce lady Stone mimowolnie przyspieszyło, acz ona sama zwolnić nie mogła. Nie teraz, gdy ciało kochanki drżało od rozkoszy. Odgłos obcasów się oddalał. Czy Andrea wytrzyma? Czy będzie skandal? Serce waliło jak młot… skrzypienie drzwi! Wyszły!
Uff… chwilę później Corsac dotarła na szczyt, ale to już nie miało znaczenia. Brytyjka jeszcze chwilę pieściła ją, powoli zwalniając tempo, bo wreszcie usiąść na ziemi i obetrzeć usta wierzchem dłoni.
- Nosek przypudrowany. - Powiedziała z uśmiechem.
- Mhmm… ale może powinnam cię zabrać ze sobą. Zamknąć w automobilu… uczynić moją ptaszyną w klatce… tak następne parę następnych dni. - zadumała się Corsac z kocim uśmiechem na twarzy.- Ech… pomarzyć, dobra rzecz.
Spojrzała na Carmen z powagą.- Nie dogadujecie się z Dianą, co? Ty i twój służący?
- Raczej ona i Jan. Ja na razie wstrzymuję się z oceną.
- Jest moim spojrzeniem, jest moją opieką nad wami. Ma pomagać i obserwować… ale nie wyręczać cię moja droga.- usiadła wygodniej i wskazała na swe kolana domagając się by kobieta usiadła. - Jest moim wsparciem. Nie na poziomie twego służącego, może się zbuntować jeśli uzna, że działasz sprzecznie z moim interesem.
- Nie musisz mi grozić Andreo. - Carmen spojrzała na kobietę, wstając z ziemi - Wiem o tym. Ale współpraca to nie tylko rachunek zysków i strat. Tu trzeba dobrej woli.
- Nie grożę. Nie mam takiego zamiaru.- Korsykanka uniosła dłonie w geście poddania. Uśmiechnęła się zakładając nogę na nogę dodając.- Po prostu chcę, żeby między nami było wszystko jasne. Żebyś nie czuła się później oszukana przeze mnie.
- Nie czuję. - Carmen podeszła i cmoknęła jej policzek.
- To dobrze. To chyba będzie nasze ostatnie spotkanie przed moim wyjazdem do Singapuru, no chyba że pojedziemy obie moim Orient Expressem. - uśmiechnęła Corsac sięgając po majteczki i naciągając je na przeznaczone im miejsce.
- Niestety, ale może spotkamy się na miejscu - Carmen również poprawiła swoją garderobę.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172