Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2018, 20:58   #43
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XIX. Powroty i powitania


1
W swych snach Alicja ocknęła się rano zasupłana we włochatych rękach i nogach satyrów. Beczeli zabawnie przez sen z błogimi wyrazami twarzy. Dziewczyna wyplątała się ostrożnie z ich uścisków i stanęła przed wyborem oddalenia się po angielsku lub poczekania aż się obudzą i grzecznego pożegnania się z nimi. Korciło ją, by uczynić to pierwsze, bowiem z brzaskiem przychodziła świadomość tego, co zrobiła. Nawet jeśli ten świat był tylko światem jej wyobraźni, frywolność, której się dopuściła... Sama nie wiedziała co o tym myśleć.
Z drugiej strony jednak była puszcza - wciąż złowrogo wyglądająca, toteż po chwili namysłu, jaką zabrało ubranie się, Alicja zdecydowała się delikatnie wybudzić Napa, by prosić go o wskazanie drogi do Kapelusznika. Satyr otworzył zaspane oczy i ze znacznie mniejszym wdziękiem (spowodowanym zapewne przez kozie nogi), wygramolił się spośród swoich braci. Cud, że żadnego przy tym nie obudził.
- Tak? - zapytał niezbyt przytomnie.
- Muszę już iść - powiedziała cicho dziewczyna - Możesz wskazać mi bezpieczną drogę do kapelusznika?
Mężczyzna wodził wzrokiem za czymś, czym mógłby się okryć. Aż tak frywolna okolica nie była.
- Oczywiście - pokiwał głową i schylił się po jedną z opasek biodrowych. - Do granicy kniei nie jest daleko - zapewnił i zostawiając swych braci samych, zaczął prowadzić Alicję. Im dalej szli, tym Nap robił się bardziej przytomny, aż w końcu nabrał ochoty na jakąś luźną rozmowę.
- Bardzo ładnie tańczysz - rzucił. - Zrobiłabyś furorę na jakiś dworach, czy czymś.
Dziewczyna po prawdzie nie wiedziała na ile wczoraj została podpuszczona przez koźlich braci, a na ile faktycznie im się podobały jej wybryki, dlatego oszczędnie uśmiechnęła się i rzekła zdawkowo:
- Dziękuję. - Nie bardzo wiedziała, o czym mogłaby teraz rozmawiać z Napem. On chyba też nie, przez co rozmowa zupełnie się nie kleiła. Zresztą i tak nie było na nią dużo czasu. Drzewa szybko się bowiem przerzedzały, a niedługo w ogóle zniknęły. Tak, jak nagle Alicja się w niej pojawiła, tak teraz nieoczekiwanie z niej wyszła. Stała z satyrem w polu maków.
- Kapelusznik… to będzie chyba tam - Nap wskazał palcem kierunek, równie dobry jak każdy inny, bo dziewczyna nie widziała żadnych punktów orientacyjnych. - Trafisz na ścieżkę, a ta już cię poprowadzi.
A więc tutaj mieli się rozstać. Dziewczyna przyjęła to z niejaką ulga, ale i uczuciem smutku.
- Jeszcze raz bardzo ci za wszystko dziękuję. Miło było was poznać. I... może jeszcze kiedyś uda nam się spotkać - powiedziała szczerze.
- Byłoby… miło - na ostatnie słowo zdecydował się po chwili, ale nie okazało się szczególnie poetyckie. Niemniej tak się właśnie pożegnali, a panna Liddell ruszyła w dalszą drogę.
Alicja miała szczęście w kratkę. Po nieprzyjemnościach w Upiornej Kniei, podróż znowu upływała spokojnie, a dom Kapelusznika był coraz bliżej i bliżej, a przynajmniej tak się jej wydawało. Podróżowała jednak brukowaną dróżką, a ta musiała prowadzić co najmniej dokądś, a tam już ktoś na pewno by jej podpowiedział jak trafić do Kapelusznika, o ile naturalnie sam nie byłby Kapelusznikiem.
Słoneczko przyjemnie grzało i nawet nie było zbyt wietrznie, przez co nadejście burzy było tym bardziej zaskakujące. Nadeszła niewiadomo skąd! W jednej chwili zrobiło się bardzo ciemno i niebo rozerwał ogłuszający grzmot. Niedaleko od ścieżki, którą podążała dziewczyna znajdował się skalny nawis - jedyne miejsce, pod którym można było się skryć. Drzewa nie wchodziły w grę, bo mógłby w nie uderzyć piorun. O wilku mowa! Jedna błyskawic momentalnie rozświetliła całą okolicę, a z chmur urwały się strugi wody. Alicja puściła się biegiem do kryjówki i choć nie było do niej daleko, to zdążyła bardzo zmoknąć. Wcisnęła się pod skalny sufit i dopiero wtedy zauważyła, że miała towarzystwo. W tym samym zagłębieniu stał sobie bowiem ślimak. Nie byle jaki, bowiem był rozmiaru dużego psa, albo niewielkiego kozła. Był też dość szary i sprawiał wrażenie smutnego, bowiem smętnie spuścił czułki.
- Dzień dobry... - zagadnęła, niepewna czy to stworzenie ją zrozumie.
- A wcale, że nie dobry - zaprzeczył.
- Mogę spytać co się stało?
- Pada strasznie, a mi dach przecieka - odparł i wykonał ruch, który u ślimaków był chyba wzruszeniem ramionami.
- Ojej, nie da się tego jakoś załatać? - zapytała Alicja, szukając wzrokiem jakiejś dziury w skorupie. Bardzo szybko znalazła, otwór był wielkości jabłka i znajdował się u samego jej sklepienia.
- Ja nie mam jak - odparł smutno.
- Ja mogę pomóc. Tylko nie wiem czym by to... - zaczęła się rozglądać. W ulewie jednak ledwo widziała na parę kroków przed siebie. Ostatni raz tak padało, gdy jechała powozem z Księżną.
- Teraz, to lepiej poczekać, aż się przejaśni - zaoponował ślimak. Dziewczyna skinęła głową na znak zgody. Lało jednak i lało, zrobiło się też bardzo ciemno poza tymi chwilami, gdy niebo rozjaśniało się od błyskawic. Czas się dłużył, a przed skalnym nawisem tworzyły się kałuże. Ślimak okazał się nudnym towarzyszem, bowiem jedynie stał smętnie i pojękiwał od czasu do czasu cierpiętniczo. I może właśnie z powodu nudy, Alicji wydawało się, że wśród strug deszczu dostrzega od czasu do czasu przemykające ukradkiem sylwetki.
Przyglądała się im z zaciekawieniem, lecz nic ponadto. Lecz gdy już się na nich skupiła, to pojawiały się częściej. Najpierw jedna, potem druga. Były wysokie i smukłe, ale poruszały się dziwnie, jakby zygzakami. Zbliżały się do kryjówki Alicji i ślimaka. W końcu dotarły tak blisko, że dało się je wyraźnie zobaczyć mimo strug deszczu. Przypominały człekokształtne… ryby. Pazurzaste łapy ryły pod nimi bruzdy w ziemi. Ślimak na ich widok zadrżał i krzyknął.
- Potwory! - po czym schował się w swojej dziurawej skorupie. Wyłupiaste oczy ryboludzi wlepione były teraz w blondwłosą.
Jęknęła. Było jednak za późno by się schować. Dziewczyna schwyciła nóż w dłoń, pamiętając awersję rybaków do ryb. Przezornie jednak nie unosiła broni.
- Dzi...dzień dobry. - powiedziała drżącym głosem. Nie doczekała się odpowiedzi. Zamiast tego potwór rozwarł szczęki, ukazując ostre zęby i rzucił się na nią. Dziewczyna odruchowo machnęła nożem, co momentalnie ostudziło rybie zapędy. Broniąca się ofiara stwarzała ryzyko. Oba potwory rozeszły się lekko na boki i spoglądały to na Alicję, to na ślimaka. Ten drugi wyglądał na łatwiejszy kąsek.
- Nie ważcie się nas ruszyć! - Dziewczyna w przypływie odwagi machnęła jeszcze raz nożem, stając obok ślimaka. Nie zamierzała pozwolić go pożreć, nawet jeśli był trochę... flegmatyczny. Nie wywarło to jednak wrażenia na monstrach. Rozwarły one szeroko swe paszcze. Dzieci i ryby, jak powszechnie wiadomo, głosu nie miały, ale nawet niemy, ten wrzask był straszny… może nawet fakt przejmującej ciszy sprawiał, że był straszniejszy? Pierwszy potwór zaatakował z przodu, zmuszając Alicję do obrony, przez co drugi dał radę zbliżyć się i zamachnąć łapą. Nie miał długich pazurów, ale nawet krótkie były ostre jak żyletki i rozcięły dziewczynie rękaw sukienki.
- Pomocy! - krzyknęła, zmuszona do obrony siebie. Tylko skąd? W tej ulewie nikt nie mógł jej ani zobaczyć, ani usłyszeć. Ślimak leżał skulony w sobie i ani myślał wychynąć ze swej skorupy. Dziewczyna była zdana na siebie. Widząc jej strach i niepewność, potwory nabrały pewności siebie. Ostrożnie, obawiając się jednak zranienia, osaczały ofiarę. Jeden z lewej, drugi z przodu. Ślimak, nawet jeżeli leżał bezużytecznie, to utrudniał podejście z prawej. Atak nadszedł nagle, bez ostrzeżenia. Frontalny skok przypłacony przez rybę cięciem na odlew w pierś, przyszpilił Liddellównę do głazu. Druga maszkara zbliżała się z obnażonymi kłami, gotowa wgryźć się w dziewczynę.
Nie bardzo wiedząc, co może jeszcze zrobić, Alicja drugą dłonią wyjęła pieprzniczkę z kieszonki i sypnęła w pysk stworzenia, licząc na to, że coś jeszcze zostało w pojemniczku. Szczęśliwie - zostało. Książę nie szczędził na swym podarku. Potwór wydał z siebie dziwny odgłos, trochę jakby ktoś spuszczał powietrze z balonu i złapał się za gardło. Zdekoncentrowało to jego kompana, który na chwilę spuścił wzrok z Alicji, rozglądając się co się działo. Dziewczyna jednak nie czekała aż się zorientuje w sytuacji, po prostu natarła nożem prosto w gardziel potwora. Zobaczyła krew, potem usłyszała upiorne świszczenie i rzężenie. Monstrum upadło na kolana, do reszty już uwalniając pannę Liddell. Drugi potwór nie przyjął takiego obrotu sytuacji spokojnie. Nie zareagował jednak strachem, tylko gniewem. Nie zważając na targające nim wciąż kichanie rzucił się do przodu z wyciągniętymi pazurami. Ostry nóż uciął kilka palców, które poleciały w powietrze, ale druga dłoń rozorała dziewczynie ramię. Nie czuła jednak bólu. Zamiast tego bała się, że łomoczące jej w piersi serce wyrwie się na wolność. Ryboludź napierał, wściekle wymachując pozostałymi mu pazurami. Alicja przewróciła sie pod jego naporem, lecz nim nastąpiło bolesne spotkanie jej pleców z ziemią, wbiła napastnikowi nóż pod ramię. Normalnie w takiej sytuacji trafiłaby pewnie na żebra, ale jak wiadomo - ryby żeber nie mają. Potwór momentalnie zastygł w bezruchu, tylko po to by zaraz zacząć cały drżeć. Stoczył się z dziewczyny w kałużę i po krótkich drgawkach zamarł w bezruchu. Początkowo, oszołomiona Alicja nie wiedziała co zrobić. Szumiało jej w uszach, serce nie chciało się uspokoić i łapczywie wciągała powietrze. Im bardziej się uspokajała, tym bardziej obolała się czuła. Podniosła się z trudem z ziemi. Zranione ramię krwawiło, a obite żebra doskwierały przy głębszych wdechach. Ślimak nawet tego wszystkiego nie zauważył. Nagle cała kraina straciła swój urok i wydała się przerażającym miejscem. Dziewczyna usiadła na ziemi, podciągając kolana pod brodę i otoczywszy je zdrowym ramieniem zwyczajnie się rozpłakała, dając upust nagromadzonym emocjom. Dopiero to wywołało reakcję jej towarzysza. Ze skorupki wychynęły oczka, ostrożnie się rozglądając. Pożerane żywcem dziewczyny nie mają czasu na długie szlochy - idąc tym tokiem rozumowania, ślimak powoli wysunął się na zewnątrz. Podpełznął do roztrzęsionej dziewczyny i ostrożnie położył jej na ramieniu jedno z czułek.
- Chce... chce do domu... - załkała, całkiem się rozklejając.
- W domu nie zawsze jest lepiej. Mój przecieka - odpowiedział, choć nie wiadomo czy miała to być forma pociechy. - Pokonałaś potwory - stwierdził.
- Teraz sama czuję się jak potwór... - zachlipała, po czym podniosła głowę, by spojrzeć na swoje ramię - Boli... - poskarżyła się.
- Nie jesteś potworem - zaprzeczył, prostując czułki. - Jesteś bohaterką. Uratowałaś mnie - zauważył. - Inaczej na pewno te ryby wyłuskałyby mnie z domu i zjadły. - Przerwał, patrząc na krwawiącą rękę. - Powinnaś ją zabandażować. Ja nie umiem w tym pomóc.
Skinęła tępo głową, patrząc na ranę. Po chwili rozejrzała się, a jedynym na co natrafił jej wzrok były wiszące strzępy rękawa sukienki - i tak już będącej w koszmarnym stanie. Alicja westchnęła i spróbowała zdrową ręką urwać kawałek materiału na bandaż. Nie było łatwo, ale podołała zadaniu. Po obwinięciu rany, ta jakby mniej bolała. Deszcz też ustawał, jakby zdecydował, że nie ma już w okolicy niczego ciekawego do oglądania. Ślimak za to spoglądał na blondynkę z troską. A przynajmniej starał się sprawiać takie wrażenie.
- Lepiej?
- Mhm... - powiedziała bez przekonania i spróbowała się podnieść z ziemi. Nogi trochę się jej trzęsły, ale nie ugięły się.
- Poczekaj - usłyszała. Ślimak schować się na chwilę w swojej skorupie, a kiedy znowu się wysunął trzymał w pyszczku złotą monetę. - Ho na pozienhowanie - wyjaśnił.
- Ja em... dziękuję, ale nie trzeba. Poza tym tu chyba nie ma żadnych sklepów. - Powiedziała Alicja, biorąc niepewnie monetę w dłoń bardziej po to, by ślimak mógł mówić, niż żeby ją zabrać.
- Ja żadnych sklepów nie widziałem - potwierdził. - Ale czasem trzeba jakieś myto zapłacić, albo Królowa żąda podatków - wyjaśnił. - Ale nawet jakby się nie przydała, to chociaż niech będzie pamiątką mojej wdzięczności.
W międzyczasie zdążyło się dość przejaśnić, aby okolicę znów rozświetliły jasne promyki słońca.
Trudno powiedzieć czy to ciepło promieni, czy wyznanie ślimaka, ale Alicji zrobiło się nieco lżej na sercu.
- W takim razie dziękuję i... masz pomysł czym możemy załatać Twój domek? - spojrzała na leżącego obok martwego rybo-ludzia. - Może... łuskami?
Ślimak aż się wzdrygnął.
- Nie - zaprotestował od razu. - Lepiej zostawić potwory i o nich zapomnieć - obrócił się powoli w kierunku niedalekich pól, które migotały kolorowo w świetle. - Podobno, jak rozetrzeć nasiona tamtych rośli, to robi się z nich taka twarda papka, ale mi się tego nie uda zrobić.
- Mi jedną ręką też może być trudno, ale... spróbuję. - Uśmiechnęła się blado do ślimaka i ruszyła po roślinki.
Resztki mżawki szybko ustąpiły i gdy Alicja dotarła do pola, to już wcale nie padało. Popatrzyła na rosnące zboże... no, chyba zboże, przypominało ni to żyto, ni to proso. W dodatku wyginało się pod wiatr, jakby chcąc pokazać siłę swego charakteru. Dziewczyna zerwała parę kłosów, choć te i jej stawiały opór. Z ranną ręką szybko się zmęczyła tymi zapasami i miała nadzieję, że to co udało jej się zebrać wystarczy. Wróciła do ślimaka, bo nie wiedziała czy papka, o której mówił zasycha szybko czy wolno.
- Podobno trzeba utrzeć ziarna na kamieniach i trochę polać wodą. Jak breja wyschnie, to robi się twarda jak kamień - wyjaśnił zapytany ślimak.
Kamieni pod ręką było pod dostatkiem, a i wody w kałużach nie brakowało. Trochę skubania kłosów, trochę tarcia kamieniami i eksperymentalny zasklepiacz skorup był gotowy. Papki wystarczyło akurat i wkrótce smutny ślimak przemienił się w bardzo zadowolonego ślimaka. Panna Liddell poczuła się też znacznie lepiej, widząc jak się cieszy.
- Dziękuję, dziękuję!
- Proszę. - Powiedziała, uśmiechając się ze zmęczeniem, ale i z poczuciem satysfakcji. - To ja... będę już szła. Do widzenia. - Pożegnała się uprzejmie.
- A dokąd pani idzie? Bo ja jestem ślimakiem i znam wszystkie skróty - zatrzymał ją.
- Och... do Kapelusznika. - Odparła z nadzieją Alicja.
- W takim razie, musisz przejść na skos przez pole - wskazał czułkiem kierunek. - Potem wzdłuż strumyka, pod prąd, a za powalonym drzewem skręcisz w lewo - wyjaśnił. - To najkrótsza droga.
- Czy to daleko? - zapytała dziewczyna, starając się zapamiętać drogę.
- Najbliżej jak się da - obiecał.
- Dziękuję, w takim razie tamtędy pójdę. - Powiedziała i ruszyła wskazanym skrótem.
Spodziewała się długiej drogi, ale pola przekroczyła w minutkę. Strumyk był króciutki, lecz woda w nim była chłodna i czysta, więc Alicja zdecydowała się przemyć swoją ranną rękę. Powalone drzewo pojawiło się tak szybko, że gdyby tylko mrugnęła to by je pewnie przegapiła. Wskazywało w kierunku szalonego domu równie szalonego Kapelusznika nie gorzej od drogowskazu. Charakterystycznej, przypominającej cylinder budowli nie dało się z niczym pomylić. Ot tak, rach ciach i była u stalowego płotu.
W duchu poczuła szczerą wdzięczność względem ślimaka. Choć przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy podeszła do drzwi i zastukała w nie kołatką. Otworzyły się dość szybko, a stała za nimi znana już dziewczynie z widzenia blondwłosa służąca.
- Och - jęknęła i zakryła dłońmi usta. Następnie próbowała coś powiedzieć, ale sama siebie przecież zagłuszyła. Opuściła zatem ręce i powtórzyła - co się panience stało?
Alicja spojrzała na nią zmęczonym wzrokiem.
- Dużo... przygód. - Powiedziała wymijająco. - Czy... Gąsienica jest tutaj? A właściwie mój miecz? - Zapytała niemal słaniając się na nogach.
- Pannie nie potrzebne żadne miecze, ani Gąsienice - zaprotestowała kobieta. - Pannie potrzebne jest łóżko, rosół i opatrunek - zaleciła. Nie dała jej przy tym zaprotestować, tylko wzięła pod ramię i zaczęła prowadzić w głąb domostwa. Młoda dziewczyna nawet nie miała siły protestować, szła posłusznie za służącą.
- Ale tylko... kwadrans... - próbowała stawiać warunki.
- Żaden kwadrans, moja panno, tylko porządna drzemka i solidny posiłek - na schodach było trudno, panna Liddell prawie musiała być wnoszona. Na szczęście tylko na pierwsze piętro, a tam sypialenka znalazła się już za pierwszymi drzwiami.
- Och, te ubrania się już do niczego nie nadają. Całe podarte i brudne. No już, już, ściągamy - nakazała.
- Ale... ja nawet pani nie znam. - Zawstydziła się Alicja.
Służąca wzięła się pod boki.
- A co to ma do rzeczy? Potrzebuje się panna wyspać, a do tego ubranie niepotrzebne. A jak się panna wyśpi i będzie chciała ubrać, to to ubranie się już nie nadaje - argumentowała.
Tak wiele słów w tak krótkim czasie... Alicja nie potrafiła nadążyć, więc skinęła głową i rozebrała się, wabiona miękkością łóżka, które wskazała jej pokojówka.
- No i sio, sio, pod kołdrę - kobieta nawet na nią nie spoglądała, zbierając postrzępione fatałaszki. Zdecydowanie miała maniery starej niańki, choć wyglądała młodo.
- Dziękuję... - mruknęła jeszcze Alicja, po czym zniknęła pod puszystą kołdrą, składając głowę na poduszce. Z jej ust wydobyło się westchnienie zadowolenia. Sen nadszedł bardzo szybko.

____________________
1 - grafika pochodzi z albumu "The Art of Alice Madness Returns"
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 14-01-2018 o 15:03.
Zapatashura jest offline