Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-01-2018, 22:10   #41
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XVIII. Życie towarzyskie cz. II



- Alicjo… panno Alicjo - ktoś delikatnie potrząsnął dziewczynę za ramię. Menhiry i mroczny las zastąpił smutny, jesienny ogród.
Dziewczyna zatrzepotała rzęsami i podskoczyła przestraszona, zakrywając piersi rękami, jakby nie miała nic na sobie. I zobaczyła osobę, której spodziewała się jeszcze mniej niż satyrów - Angusa McIvory.
- Dobry wieczór panno Liddell - ukłonił się i odruchowo sięgnął do kapelusza, którego jednakże nie miał na głowie.
Upewniwszy się, że ma na sobie suknię, wciąż rozkojarzona Alicja skinęła powitalnie głową.
- Dobry wieczór. - Tylko tyle była w stanie powiedzieć, zanim dotarło do niej gdzie jest i z kim.
- Czy wszystko jest w porządku? - zapytał, chyba dostrzegając rozkojarzenie dziewczyny.
Ta rozejrzała się wokół jakby czegoś lub kogoś szukając. Znów poprawiła sukienkę dyskretnym ruchem.
- Taak, zamyśliłam się... to znaczy... przyszłam tu pomyśleć. - Powiedziała z ociąganiem, po czym spojrzała na swojego rozmówcę. - A pan?
- A ja... cóż - Szkot poprawił nerwowo fular. Tego wieczora zadbał o wygląd wyjątkowo i prezentował się całkiem przystojnie w kruczo-czarnym garniturze. - Ja panny szukam - odpowiedział.
Alicja przekrzywiła lekko głowę.
- Ale tak... jakiejkolwiek? - zapytała, minę mając przy tym zupełnie szczerą.
- Nie, nie, ja szukam… - urwał. - Panna sobie ze mnie żartuje? - spytał i zachichotał pod nosem, bo jej słowa w pełni do niego dotarły.
- Ależ jak bym śmiała? - wzbraniała się chwilę, po czym również pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
- Bo widzi panna, panny siostra, pani Elisabeth, się niepokoi - wyjaśnił, mało sobie języka nie wyłamując od grzeczności.
Alicja westchnęła, a jej postawa wyrażała rezygnację.
- No tak... już wracam. Dziękuję za troskę. - Powiedziała, nie patrząc na mężczyznę i kierując się w stronę schodów na taras. Angus z początku milczał i Alicji już zdawało się, że uniknie z nim rozmowy. Jednak usłyszała za sobą.
- Przepraszam pannę? Czy moja obecność jest ci aż tak niemiła? - zapytał wprost.
Podniosła wzrok, zdziwiona.
- Nie... dlaczego? - Po chwili jednak dodała. - Po prostu to trochę... krępujące.
- Do tej pory wyraźnie mnie panna ignorowała - westchnął. - I nie wiem, czy robię coś źle, czy to ze mną jest coś nie tak - wyznał.
Zawstydziła się.
- Ja... nie rozumiem czemu pan poświęca mi tyle uwagi. - Mówiła bawiąc się w palcach jakąś kokardką - Pewnie pan słyszał... jak się mnie nazywa. I w ogóle.
- Nie słuchałem - zaprzeczył. - A własnej opinii nie sposób mi wydać, jeśli panny choć trochę nie poznam. Na razie wiem tyle, że kwiatami nie zmiękczę panny serca.
Alicja zatrzymała się i popatrzyła na mężczyznę marszcząc brwi.
- Ale czemu akurat ja? Przecież... no ciężko nazwać nasze spotkania udanymi.
- Mam wrażenie, że właśnie dlatego - rozłożył bezradnie ręce. - Nie jestem żadnym bożyszczem, panny odrzucały moje zaloty nie raz - przyznał się. - Ale żadna tak definitywnie, jak panna. Może to przez to?
- Więc jestem po prostu... trudną zwierzyną? - zapytała cicho. Angus zamilkł na chwilę, choć taras i sala balowa były już bardzo blisko i czas na rozmowy mu uciekał.
- Nie, to nie to - zdecydował wreszcie. - Chciałbym pannę zrozumieć. Zaintrygowałaś mnie.
- Obawiam się, że by się pan rozczarował. - Odparła Alicja nie patrząc na niego. - Będę wdzięczna jeśli... przeleje pan swoje zainteresowanie na inną damę.
Mężczyzna westchnął ciężko.
- A czy mogę chociaż liczyć na nasz pierwszy i ostatni taniec? - zapytał z nadzieją. - To w końcu bal.
Alicja westchnęła. Wszak sama obiecała siostrze, że nie będzie odsyłać każdego chętnego z kwitkiem. Skinęła głową.
- Skoro pan sobie tego życzy... - Powiedziała.
Po tej obietnicy, McIvory odstąpił. Powrót na salę balową w towarzystwie mężczyzny, w dodatku po dłuższym czasie, wzbudziłby niewątpliwie niezdrowe zainteresowanie i plotki. Zamiast tego, samotnym powrotem panny Liddell nie zainteresował się nikt, z wyjątkiem jej siostry. Elisabeth na jej widok bardzo starała się nie dawać po sobie poznać, że jest zdenerwowana.
- Alicjo Liddell, gdzieś ty była? - spytała.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Kochała siostrę, ale jej protekcjonalne podejście względem niej coraz częściej przypominało matkę.
- Na balu, siostro. Z tego co wiem, do dyspozycji gości przeznaczono nie tylko tę salę.
Lizzie tupnęła nóżką.
- Uciekałaś od tańców, prawda?
- A czy moim obowiązkiem jest tylko tańczyć? - Alicja była coraz bardziej zeźlona - Wybacz, siostro, nie wiedziałam. Myślałam, że mam się po prostu dobrze bawić. Jednakoż teraz postaram się naprawić ów straszny błąd, bowiem pan McIvory poprosił mnie do tańca, a ja się zgodziłam. Jedyne co nas powstrzymuje, to twoje wykłady.
Siostra aż się cofnęła na ten wybuch złości.
- Przepraszam - bąknęła. - Wiesz, że chcę dla ciebie dobrze, ale czasem się martwię.
Alicja poczuła wyrzuty sumienia.
- Wiem, też przepraszam, ale... nie możesz wymagać że będę się bawić tak, jak ty byś się bawiła. Jestem już dorosła, Liz.
- Wiem o tym, wiem - pokiwała głową. - Ale dorosłość to też trzymanie się konwenansów i sprawianie pozorów i całe to… - znaleźć słowa, więc tylko machnęła ręką. - Więc czasem trzeba zatańczyć, wyjść do teatru z jakimś kawalerem. Choćby i tylko po to, by dano ci spokój.
Cóż mogła na to powiedzieć? Starsza siostra jak zwykle miała rację. Blondynka skinęła pokornie głową, po czym rozejrzała się za Angusem. Ten grzecznie podpierał ścianę, przyglądając się roztańczonym gościom. Nie wypadało mu wszak przerywać komuś rozmowy, a już na pewno nie damom.
Alicja westchnęła.
- Wybacz siostro, nie wypada mi już dłużej nadszarpywać uprzejmości pana McIvory’ego. - Skinęła lekko głową, po czym odeszła kilka kroków i również przystanęła pod ścianą, by dać znać, że jest już wolna. Musiała chwileczkę zaczekać, szkot kurczowo trzymał się bowiem etykiety. Może to był jeden z powodów, dla których uważała, że jest nudziarzem. Wreszcie jednak podszedł do niej i skłonił się.
- Czy wyświadczy mi panna ten zaszczyt? - sztywniej się już chyba nie dało.
- Z przyjemnością.
Dziewczyna skinęła twierdząco głową bez entuzjazmu i podała kawalerowi dłoń, by wprowadził ją na parkiet. Orkiestra zaczęła grać skoczną polkę. Angus pewnie złapał partnerkę, ale tak jak w mowie, tak i w ruchach był trochę sztywny.
- Jakie ma panna przemyślenia, na temat teorii pana Darwina? - zapytał ponad dźwiękami muzyki.
To pytanie jakby przebudziło Alicję z apatii. Wcześniej uznała, iż tę lekturę Angus podesłał jej tylko po to, by się przypodobać, teraz jednak zaczęła zastanawiać się czy sam owej książki nie przeczytał.
- Coś... fascynującego. - Powiedziała z ociąganiem, jednocześnie starając się nie wypaść z rytmu oraz dobrać właściwie słowa. - Choć brzmi to wszystko nieprawdopodobnie. Pewnie wybiorę się któregoś dnia by... przyjrzeć się zwierzętom pod tym kątem... jak to nazwał pan Darwin... ewolucyjnym. - Odpowiedziała, po czym dodała - A czy pan... czytał tę książkę? Muszę przyznać, że to dość... niezwykły prezent.
- Pytała mnie panna o to, czy słyszałem co o pannie mówią? - odparł, na pozór nie na temat. - I słyszałem, że masz opinię ciekawej świata. Skoro nie wywołałem żadnej reakcji rozmową, ani kwiatami, to miałem nadzieję, że chociaż literatura mnie uratuje w panny oczach - wyjaśnił tok swojego rozumowania. - Pan Darwin wykazał się wielką odwagą. Stanąć naprzeciw prawdy spisanej w Piśmie Świętym… Jakie miałoby to konsekwencje, gdyby okazało się prawdą?
Alicja zastanowiła się nad tym omal gubiąc krok. Na szczęście pan McIvory dbał o odpowiedni rytm i bez słów dał znać partnerce, co powinna teraz zrobić. Dziewczyna poczuła wdzięczność.
- Myślę, że wielu ludzi długo by tego nie umiało zaakceptować, inni jednak... cóż, czy tak ważnym jest skąd się wzięliśmy? Czy nie jest ważniejsze raczej to, kim jesteśmy lub... stajemy się?
- W naszej naturze jest zadawać pytania. A trudno jest zrozumieć teraźniejszość, nie rozumiejąc przeszłości. A bez zrozumienia teraźniejszości, jak możemy być pewni, że właściwie planujemy swoją przyszłość? - no proszę, Szkot okazał się mieć ciągoty filozoficzne.
- Tylko czy to nie będzie formą usprawiedliwienia? Skoro nie pochodzę od Boga, mogę odrzucić jego prawdy, człowieczą dobroć i zachowywać się jak zwierzę, które walczy o przetrwanie. - Przedstawiła swoją tezę Alicja, wciągając się w ten dialog.
- Ale odwracając to rozumowanie… czy jeżeli jesteśmy dobrzy tylko dlatego, że boimy się Boskiej opinii, to czy naprawdę jesteśmy dobrzy? No i czy walka o przetrwanie nie jest sensem życia, skoro prowadzi do ewolucji? - Angus nie ustępował pola.
- Tylko, że większość z nas nie musi dbać o swoje przetrwanie, tak bardzo się rozwinęliśmy. Mamy za to możliwość zaopiekować się innymi ludźmi czy zwierzętami... choć bez Boga brakuje ku temu argumentacji. - Alicja uśmiechnęła się delikatnie - Niemniej w kwestii robienia dobrych uczynków po to tylko, by przypodobać się Bogu, zgadzam się z panem. Zawsze, gdy moja matka wyciąga mnie na mszę, mam ochotę zaproponować, żebyśmy zamiast tego poszły do przytułku dla ubogich z pomocą, ale... cóż, nawet ja nie jestem dość odważna, by sprzeciwić się rodzicielce. - Zakończyła już szczerze rozbawiona, przy okazji wirując w tańcu z coraz większą swobodą. McIvory pozostawał sztywny, choć kroki stawiał z wielką wprawą. Rozochocił się jednak wymianą przemyśleń.
- Z tego co słyszałem, z tezy Darwina i jej antytezy kreacjonistycznej, niektórzy ukuwają syntezę. Co, jeśli Bóg stworzył świat, lecz potrzebowaliśmy tysięcy lat by zbliżyć się do jego geniuszu i choć troszkę zrozumieć jak? Skoro człowiek jest na podobieństwo boże, to kiedyś powinien zrozumieć świat, jak Bóg - takie zażyłe rozmowy w trakcie tańca nie uchodziły, szczególnie między obcymi sobie ludźmi, ale w rozmowie oboje już dawno się zapomnieli.
Panna Liddell znów się zamyśliła, nie przerywając jednak tańca i jakby bliżej i zwiększą swobodą dopuszczając do siebie partnera. Dla kogoś, kto ich obserwował, mogło wyglądać nawet na to, że tańczący mają się ku sobie.
- Myślę... że ta teza podoba mi się najbardziej. - Rzekła Alicja nieco już zdyszanym głosem - Bóg, który uczy, który wskazuje drogę, lecz nie ocenia, pozwala korzystać z wolnej woli do czegoś więcej niż tylko... wielbienia go. To bardzo... ciekawy obraz. - Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała w oczy Angusa. Zastanawiała się o ile może być od niej starszy. Wąsy dodawały mu powagi, a wypomadowane włosy upodabniały go do większości dżentelmenów na sali, ale Angus nie mógł mieć więcej niż trzydziestu lat. I tym drobnym gestem, zwykłym spojrzeniem, wywołała u niego uśmiech.
Zarumieniła się, odwracając wzrok.
- Przepraszam, dałam się... ponieść. - Wyznała.
- Proszę nie przepraszać. Ma panna piękne oczy - skomplementował. Taniec tymczasem dobiegał końca.
Blondynka nie bardzo wiedziała jak zareagować na komplement, więc... udała, że go po prostu nie słyszała. No prawie, uśmiechnęła się bowiem delikatnie, samymi tylko kącikami ust. Taniec z panem McIvorym okazał się nie być taki straszny, jak się tego obawiała.
- Ja... przepraszam, że... byłam niemiła. - Powiedziała pod koniec, gdy został im już tylko jeden ukłon.
- Przeprosiny przyjęte - orkiestra umilkła. To był już drugi taniec, w którym nie ucierpiały niczyje buty. - Czy gdybym podarował pannie kolejną książkę, mógłbym żywić nadzieję, że dane będzie nam o niej podyskutować? - ośmielił się zapytać.
Alicja spuściła wzrok.
- Pod warunkiem, że faktycznie interesuje moje zdanie, a nie jest to tylko pretekst. - Powiedziała, wciąż stojąc w tym samym miejscu, jakby ona i jej partner czekali na kolejny taniec.
- Po dzisiejszej rozmowie, panny zdanie interesuje mnie bardzo - dłużej rozmawiać się nie dało. Niektóre damy zaczynały spoglądać w ich kierunku. Angus oddalił się zatem, w obawie o reputację Alicji jak i swoją.
Dziewczyna chwilę nie wiedziała co z sobą począć, po czym szybkim krokiem oddaliła się w przeciwnym kierunku sali. Ona i etykieta wyjątkowo miały dziś nie po drodze.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 03-01-2018, 09:38   #42
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Towarzystwa postanowił jej dotrzymać William, który również schodził z parkietu. Fular miał już poluzowany, a czoło zroszone potem. Chyba tańczył cały wieczór.
- Cieszę się, że do nas wróciłaś szwagierko - powitał ją i w jego słowach nie było chyba uszczypliwych zamiarów. - Wszyscy kawalerowie usychali z tęsknoty.
- Szkoda, że nie uschli. -
Powiedziała pod nosem Alicja, jednak na tyle cicho, by szwagier jej nie usłyszał.
- A ty, drogi Williamie, czyżbyś nie dotrzymywał kroku Liz? - zapytała, by odwrócić od siebie uwagę.
- Nawet nie próbuję - pokręcił głową. - Dzisiaj mam okazję zerwać się ze smyczy. Nie wypada całego wieczoru przetańczyć z jedną partnerką, nawet jeśli jest twoją żoną.
- Ach tak. -
Skomentowała to wyznanie Alicja, nie bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć. Ona najchętniej by się zerwała, ale stąd... w ogóle. Nie chciała jednak bardziej podpadać siostrze.
- Radziłbym chwilę odpocząć - pan Bourke chyba nie dostrzegał, że rozmowa się nie klei. - Na pewno będziesz jeszcze mieć kilka ofert.
- Taak. Dziękuję.
- Odparła Alicja. - To może... pójdę się napić czegoś.
- Oczywiście, nie krępuj się -
odpowiedział. Stół, przy którym na początku przyjęcia jadła zupę był wolny i sprzątnięty. Niemniej po sali krzątała się służba, na wypadek gdyby któryś z gości chciał jeszcze coś przekąsić bądź wypić.

Alicja ruszyła tropem jednego z kelnerów, a gdy ten przystanął, nieśmiało sięgnęła po jeden z kieliszków na tacy, jakby bojąc się, że zaraz ktoś da jej “po łapach”. Było jednak wprost przeciwnie. Służący pochylił się, by Alicji łatwiej było wybrać kieliszek, wypełniony czerwonym trunkiem. Nikt nie zwracał na to uwagi.
Podziękowała za obsługę lekkim skinieniem głowy i oddaliła się pod najbliższą ścianę, by tam cieszyć zdobyczą i spróbować wina, które dotychczas tylko piła podczas największych świąt jak Wielkanoc czy Święta Bożego Narodzenia. I to w ilościach doprawdy znikomych. Było dość kwaśne i szczypało w język, ale i tak miało wspaniały posmak zakazanego owocu. Dziewczyna zauważyła też, że trzymany kieliszek odganiał adoratorów. Choć mężczyźni, młodsi i starsi, spoglądali w jej kierunku, to żaden nie chciał przeszkadzać w konsumpcji. To sprawiło, że Alicja miała ochotę od razu sięgnąć po kolejny kieliszek i jeszcze następny... lecz zdrowy rozsądek ją powstrzymywał. Sączyła jednak wino powoli, jakby delektując się każdym łyczkiem i bez zainteresowania obserwując tańczące pary.

Niestety, wraz z mijającym czasem robiło się to coraz bardziej i bardziej nudne. No i zawsze znajdzie się taki, który nie przejmuje się konwenansami. Do młodej dziewczyny podszedł siwiejący już lekko, brodaty mężczyzna.
- Moja godność Alister Bancraft - przedstawił się. - Czy sprawiłaby panna przyjemność starszemu mężczyźnie i zatańczyła z nim?
Ponieważ starszy człowiek wydawal się niegroźny, a z kimś zatańczyć musiała, Alicja skinęła twierdząco głową.
- Dobrze. - Powiedziała, odkładając kieliszek na parapet.
Okazał się zaskakująco dobrym tancerzem i to nie tylko jak na swój wiek. Był znacznie mniej sztywny niż McIvory i odznaczał się godną podziwu lekkością kroku. Alicja musiała tylko uważać, by za bardzo się do niego nie przybliżać, bo kłuł swoim zarostem.
Nie miała zresztą na to szczególnej ochoty, a że i nie rozpraszała się rozmową, taniec wychodził jej również całkiem nieźle. W efekcie był to jej najlepszy występ wieczoru, Bancraft nie silił się bowiem na czczą gadkę, ani na puste komplementy. Dopiero gdy się zatrzymali, skłonił się i pochwalił.
- Bardzo ładnie panna tańczy. Trochę praktyki i zawojowałaby panna liczne bale.
- Dziękuję. Pan, jak sądzę, ma już wiele takich wojaży za sobą
- rzekła i szybko dodała - Patrząc na to, jak pan tańczy.
- To prawda. Taniec jest jedną z moich pasji, a w moim wieku nie ma się już co ukrywać z takimi rzeczami. Ile jeszcze będę miał okazji potańczyć, nim kolana odmówią posłuszeństwa?
- Na ten czas wydaje się, że to tego jeszcze daleko. -
Odpowiedziała uprzejmie dziewczyna, w duchu ciesząc się, że zaraz zejdzie z parkietu.

Przyjęcie chyliło się ku końcowi. Panna Liddell dała się namówić jeszcze na jeden taniec ze swoim rówieśnikiem. Wypełniony był on pustymi komplementami, które bardziej dziewczynę nużyły niż jej schlebiały. Była to taktyka, którą McIvory wykorzystał przy pierwszym spotkaniu i tutaj pewnie też by uśpiła Alicję, gdyby nie ciągły ruch. Ostatnie dwa tańce wieczoru były tradycyjnie przeznaczone dla małżeństw i narzeczonych, nikt nie zaryzykował zatem takiego nietaktu, by zapraszać pannę Liddell. Za to Elisabeth przetańczyła z mężem oba.
Państwo Bourke dołączyli do Alicji zdyszani i zmęczeni, ale także wyraźnie zadowoleni.
- Mam nadzieję, że nie było aż tak źle, siostrzyczko? - spytała Lizzie, gdy zmierzały już w kierunku powozu.
- Owszem. - Powiedziała Alicja, choć opini siostry nie podzielała w tym względzie. Nie mogła już doczekać się powrotu do domu i swoich książek.
- Było aż tak źle? - podłapał jak zwykle skoro do żartów William.
- Nie było źle. - Odparła nieco naburmuszona tym żartowaniem Alicja.
- Miło mi to słyszeć - nie drażnił się już z nią dłużej.

W powozie, pan i pani Bourke rozmawiali o spotkanych na przyjęciu znajomych i od czasu do czasu ciągnęli też za język Alicję, choć nie aż tak by ją tym męczyć. Kiedy jednak dojechali do posiadłości Liddellów, dziewczyna i tak była senna. Godzina była już późna, a ona nie nawykła do takiej formy spędzania czasu.
- Dobrej nocy szwagierko - William ucałował ją w policzek. - Daj nam znać, gdy znowu nabierzesz ochoty na tańce.
- Nie liczyłabym na to, Will. Po prostu kiedyś będziemy znowu musieli ją zaciągnąć
- Lizzie przytuliła siostrę na pożegnanie.
Alicja oddała przytulasa siostrze a potem podała dłoń szwagrowi na pożegnanie.
- W każdym razie dziękuję, że chciało wam się ze mną męczyć. Doceniam.
- Zawsze siostrzyczko -
zapewniła Lizzie.
Blondynka uśmiechnęła się tym razem przyjaźnie, by opuścić ostatecznie powóz i wrócić do swojej szarej rzeczywistości... choć czy na pewno była ona szara?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 13-01-2018, 20:58   #43
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XIX. Powroty i powitania


1
W swych snach Alicja ocknęła się rano zasupłana we włochatych rękach i nogach satyrów. Beczeli zabawnie przez sen z błogimi wyrazami twarzy. Dziewczyna wyplątała się ostrożnie z ich uścisków i stanęła przed wyborem oddalenia się po angielsku lub poczekania aż się obudzą i grzecznego pożegnania się z nimi. Korciło ją, by uczynić to pierwsze, bowiem z brzaskiem przychodziła świadomość tego, co zrobiła. Nawet jeśli ten świat był tylko światem jej wyobraźni, frywolność, której się dopuściła... Sama nie wiedziała co o tym myśleć.
Z drugiej strony jednak była puszcza - wciąż złowrogo wyglądająca, toteż po chwili namysłu, jaką zabrało ubranie się, Alicja zdecydowała się delikatnie wybudzić Napa, by prosić go o wskazanie drogi do Kapelusznika. Satyr otworzył zaspane oczy i ze znacznie mniejszym wdziękiem (spowodowanym zapewne przez kozie nogi), wygramolił się spośród swoich braci. Cud, że żadnego przy tym nie obudził.
- Tak? - zapytał niezbyt przytomnie.
- Muszę już iść - powiedziała cicho dziewczyna - Możesz wskazać mi bezpieczną drogę do kapelusznika?
Mężczyzna wodził wzrokiem za czymś, czym mógłby się okryć. Aż tak frywolna okolica nie była.
- Oczywiście - pokiwał głową i schylił się po jedną z opasek biodrowych. - Do granicy kniei nie jest daleko - zapewnił i zostawiając swych braci samych, zaczął prowadzić Alicję. Im dalej szli, tym Nap robił się bardziej przytomny, aż w końcu nabrał ochoty na jakąś luźną rozmowę.
- Bardzo ładnie tańczysz - rzucił. - Zrobiłabyś furorę na jakiś dworach, czy czymś.
Dziewczyna po prawdzie nie wiedziała na ile wczoraj została podpuszczona przez koźlich braci, a na ile faktycznie im się podobały jej wybryki, dlatego oszczędnie uśmiechnęła się i rzekła zdawkowo:
- Dziękuję. - Nie bardzo wiedziała, o czym mogłaby teraz rozmawiać z Napem. On chyba też nie, przez co rozmowa zupełnie się nie kleiła. Zresztą i tak nie było na nią dużo czasu. Drzewa szybko się bowiem przerzedzały, a niedługo w ogóle zniknęły. Tak, jak nagle Alicja się w niej pojawiła, tak teraz nieoczekiwanie z niej wyszła. Stała z satyrem w polu maków.
- Kapelusznik… to będzie chyba tam - Nap wskazał palcem kierunek, równie dobry jak każdy inny, bo dziewczyna nie widziała żadnych punktów orientacyjnych. - Trafisz na ścieżkę, a ta już cię poprowadzi.
A więc tutaj mieli się rozstać. Dziewczyna przyjęła to z niejaką ulga, ale i uczuciem smutku.
- Jeszcze raz bardzo ci za wszystko dziękuję. Miło było was poznać. I... może jeszcze kiedyś uda nam się spotkać - powiedziała szczerze.
- Byłoby… miło - na ostatnie słowo zdecydował się po chwili, ale nie okazało się szczególnie poetyckie. Niemniej tak się właśnie pożegnali, a panna Liddell ruszyła w dalszą drogę.
Alicja miała szczęście w kratkę. Po nieprzyjemnościach w Upiornej Kniei, podróż znowu upływała spokojnie, a dom Kapelusznika był coraz bliżej i bliżej, a przynajmniej tak się jej wydawało. Podróżowała jednak brukowaną dróżką, a ta musiała prowadzić co najmniej dokądś, a tam już ktoś na pewno by jej podpowiedział jak trafić do Kapelusznika, o ile naturalnie sam nie byłby Kapelusznikiem.
Słoneczko przyjemnie grzało i nawet nie było zbyt wietrznie, przez co nadejście burzy było tym bardziej zaskakujące. Nadeszła niewiadomo skąd! W jednej chwili zrobiło się bardzo ciemno i niebo rozerwał ogłuszający grzmot. Niedaleko od ścieżki, którą podążała dziewczyna znajdował się skalny nawis - jedyne miejsce, pod którym można było się skryć. Drzewa nie wchodziły w grę, bo mógłby w nie uderzyć piorun. O wilku mowa! Jedna błyskawic momentalnie rozświetliła całą okolicę, a z chmur urwały się strugi wody. Alicja puściła się biegiem do kryjówki i choć nie było do niej daleko, to zdążyła bardzo zmoknąć. Wcisnęła się pod skalny sufit i dopiero wtedy zauważyła, że miała towarzystwo. W tym samym zagłębieniu stał sobie bowiem ślimak. Nie byle jaki, bowiem był rozmiaru dużego psa, albo niewielkiego kozła. Był też dość szary i sprawiał wrażenie smutnego, bowiem smętnie spuścił czułki.
- Dzień dobry... - zagadnęła, niepewna czy to stworzenie ją zrozumie.
- A wcale, że nie dobry - zaprzeczył.
- Mogę spytać co się stało?
- Pada strasznie, a mi dach przecieka - odparł i wykonał ruch, który u ślimaków był chyba wzruszeniem ramionami.
- Ojej, nie da się tego jakoś załatać? - zapytała Alicja, szukając wzrokiem jakiejś dziury w skorupie. Bardzo szybko znalazła, otwór był wielkości jabłka i znajdował się u samego jej sklepienia.
- Ja nie mam jak - odparł smutno.
- Ja mogę pomóc. Tylko nie wiem czym by to... - zaczęła się rozglądać. W ulewie jednak ledwo widziała na parę kroków przed siebie. Ostatni raz tak padało, gdy jechała powozem z Księżną.
- Teraz, to lepiej poczekać, aż się przejaśni - zaoponował ślimak. Dziewczyna skinęła głową na znak zgody. Lało jednak i lało, zrobiło się też bardzo ciemno poza tymi chwilami, gdy niebo rozjaśniało się od błyskawic. Czas się dłużył, a przed skalnym nawisem tworzyły się kałuże. Ślimak okazał się nudnym towarzyszem, bowiem jedynie stał smętnie i pojękiwał od czasu do czasu cierpiętniczo. I może właśnie z powodu nudy, Alicji wydawało się, że wśród strug deszczu dostrzega od czasu do czasu przemykające ukradkiem sylwetki.
Przyglądała się im z zaciekawieniem, lecz nic ponadto. Lecz gdy już się na nich skupiła, to pojawiały się częściej. Najpierw jedna, potem druga. Były wysokie i smukłe, ale poruszały się dziwnie, jakby zygzakami. Zbliżały się do kryjówki Alicji i ślimaka. W końcu dotarły tak blisko, że dało się je wyraźnie zobaczyć mimo strug deszczu. Przypominały człekokształtne… ryby. Pazurzaste łapy ryły pod nimi bruzdy w ziemi. Ślimak na ich widok zadrżał i krzyknął.
- Potwory! - po czym schował się w swojej dziurawej skorupie. Wyłupiaste oczy ryboludzi wlepione były teraz w blondwłosą.
Jęknęła. Było jednak za późno by się schować. Dziewczyna schwyciła nóż w dłoń, pamiętając awersję rybaków do ryb. Przezornie jednak nie unosiła broni.
- Dzi...dzień dobry. - powiedziała drżącym głosem. Nie doczekała się odpowiedzi. Zamiast tego potwór rozwarł szczęki, ukazując ostre zęby i rzucił się na nią. Dziewczyna odruchowo machnęła nożem, co momentalnie ostudziło rybie zapędy. Broniąca się ofiara stwarzała ryzyko. Oba potwory rozeszły się lekko na boki i spoglądały to na Alicję, to na ślimaka. Ten drugi wyglądał na łatwiejszy kąsek.
- Nie ważcie się nas ruszyć! - Dziewczyna w przypływie odwagi machnęła jeszcze raz nożem, stając obok ślimaka. Nie zamierzała pozwolić go pożreć, nawet jeśli był trochę... flegmatyczny. Nie wywarło to jednak wrażenia na monstrach. Rozwarły one szeroko swe paszcze. Dzieci i ryby, jak powszechnie wiadomo, głosu nie miały, ale nawet niemy, ten wrzask był straszny… może nawet fakt przejmującej ciszy sprawiał, że był straszniejszy? Pierwszy potwór zaatakował z przodu, zmuszając Alicję do obrony, przez co drugi dał radę zbliżyć się i zamachnąć łapą. Nie miał długich pazurów, ale nawet krótkie były ostre jak żyletki i rozcięły dziewczynie rękaw sukienki.
- Pomocy! - krzyknęła, zmuszona do obrony siebie. Tylko skąd? W tej ulewie nikt nie mógł jej ani zobaczyć, ani usłyszeć. Ślimak leżał skulony w sobie i ani myślał wychynąć ze swej skorupy. Dziewczyna była zdana na siebie. Widząc jej strach i niepewność, potwory nabrały pewności siebie. Ostrożnie, obawiając się jednak zranienia, osaczały ofiarę. Jeden z lewej, drugi z przodu. Ślimak, nawet jeżeli leżał bezużytecznie, to utrudniał podejście z prawej. Atak nadszedł nagle, bez ostrzeżenia. Frontalny skok przypłacony przez rybę cięciem na odlew w pierś, przyszpilił Liddellównę do głazu. Druga maszkara zbliżała się z obnażonymi kłami, gotowa wgryźć się w dziewczynę.
Nie bardzo wiedząc, co może jeszcze zrobić, Alicja drugą dłonią wyjęła pieprzniczkę z kieszonki i sypnęła w pysk stworzenia, licząc na to, że coś jeszcze zostało w pojemniczku. Szczęśliwie - zostało. Książę nie szczędził na swym podarku. Potwór wydał z siebie dziwny odgłos, trochę jakby ktoś spuszczał powietrze z balonu i złapał się za gardło. Zdekoncentrowało to jego kompana, który na chwilę spuścił wzrok z Alicji, rozglądając się co się działo. Dziewczyna jednak nie czekała aż się zorientuje w sytuacji, po prostu natarła nożem prosto w gardziel potwora. Zobaczyła krew, potem usłyszała upiorne świszczenie i rzężenie. Monstrum upadło na kolana, do reszty już uwalniając pannę Liddell. Drugi potwór nie przyjął takiego obrotu sytuacji spokojnie. Nie zareagował jednak strachem, tylko gniewem. Nie zważając na targające nim wciąż kichanie rzucił się do przodu z wyciągniętymi pazurami. Ostry nóż uciął kilka palców, które poleciały w powietrze, ale druga dłoń rozorała dziewczynie ramię. Nie czuła jednak bólu. Zamiast tego bała się, że łomoczące jej w piersi serce wyrwie się na wolność. Ryboludź napierał, wściekle wymachując pozostałymi mu pazurami. Alicja przewróciła sie pod jego naporem, lecz nim nastąpiło bolesne spotkanie jej pleców z ziemią, wbiła napastnikowi nóż pod ramię. Normalnie w takiej sytuacji trafiłaby pewnie na żebra, ale jak wiadomo - ryby żeber nie mają. Potwór momentalnie zastygł w bezruchu, tylko po to by zaraz zacząć cały drżeć. Stoczył się z dziewczyny w kałużę i po krótkich drgawkach zamarł w bezruchu. Początkowo, oszołomiona Alicja nie wiedziała co zrobić. Szumiało jej w uszach, serce nie chciało się uspokoić i łapczywie wciągała powietrze. Im bardziej się uspokajała, tym bardziej obolała się czuła. Podniosła się z trudem z ziemi. Zranione ramię krwawiło, a obite żebra doskwierały przy głębszych wdechach. Ślimak nawet tego wszystkiego nie zauważył. Nagle cała kraina straciła swój urok i wydała się przerażającym miejscem. Dziewczyna usiadła na ziemi, podciągając kolana pod brodę i otoczywszy je zdrowym ramieniem zwyczajnie się rozpłakała, dając upust nagromadzonym emocjom. Dopiero to wywołało reakcję jej towarzysza. Ze skorupki wychynęły oczka, ostrożnie się rozglądając. Pożerane żywcem dziewczyny nie mają czasu na długie szlochy - idąc tym tokiem rozumowania, ślimak powoli wysunął się na zewnątrz. Podpełznął do roztrzęsionej dziewczyny i ostrożnie położył jej na ramieniu jedno z czułek.
- Chce... chce do domu... - załkała, całkiem się rozklejając.
- W domu nie zawsze jest lepiej. Mój przecieka - odpowiedział, choć nie wiadomo czy miała to być forma pociechy. - Pokonałaś potwory - stwierdził.
- Teraz sama czuję się jak potwór... - zachlipała, po czym podniosła głowę, by spojrzeć na swoje ramię - Boli... - poskarżyła się.
- Nie jesteś potworem - zaprzeczył, prostując czułki. - Jesteś bohaterką. Uratowałaś mnie - zauważył. - Inaczej na pewno te ryby wyłuskałyby mnie z domu i zjadły. - Przerwał, patrząc na krwawiącą rękę. - Powinnaś ją zabandażować. Ja nie umiem w tym pomóc.
Skinęła tępo głową, patrząc na ranę. Po chwili rozejrzała się, a jedynym na co natrafił jej wzrok były wiszące strzępy rękawa sukienki - i tak już będącej w koszmarnym stanie. Alicja westchnęła i spróbowała zdrową ręką urwać kawałek materiału na bandaż. Nie było łatwo, ale podołała zadaniu. Po obwinięciu rany, ta jakby mniej bolała. Deszcz też ustawał, jakby zdecydował, że nie ma już w okolicy niczego ciekawego do oglądania. Ślimak za to spoglądał na blondynkę z troską. A przynajmniej starał się sprawiać takie wrażenie.
- Lepiej?
- Mhm... - powiedziała bez przekonania i spróbowała się podnieść z ziemi. Nogi trochę się jej trzęsły, ale nie ugięły się.
- Poczekaj - usłyszała. Ślimak schować się na chwilę w swojej skorupie, a kiedy znowu się wysunął trzymał w pyszczku złotą monetę. - Ho na pozienhowanie - wyjaśnił.
- Ja em... dziękuję, ale nie trzeba. Poza tym tu chyba nie ma żadnych sklepów. - Powiedziała Alicja, biorąc niepewnie monetę w dłoń bardziej po to, by ślimak mógł mówić, niż żeby ją zabrać.
- Ja żadnych sklepów nie widziałem - potwierdził. - Ale czasem trzeba jakieś myto zapłacić, albo Królowa żąda podatków - wyjaśnił. - Ale nawet jakby się nie przydała, to chociaż niech będzie pamiątką mojej wdzięczności.
W międzyczasie zdążyło się dość przejaśnić, aby okolicę znów rozświetliły jasne promyki słońca.
Trudno powiedzieć czy to ciepło promieni, czy wyznanie ślimaka, ale Alicji zrobiło się nieco lżej na sercu.
- W takim razie dziękuję i... masz pomysł czym możemy załatać Twój domek? - spojrzała na leżącego obok martwego rybo-ludzia. - Może... łuskami?
Ślimak aż się wzdrygnął.
- Nie - zaprotestował od razu. - Lepiej zostawić potwory i o nich zapomnieć - obrócił się powoli w kierunku niedalekich pól, które migotały kolorowo w świetle. - Podobno, jak rozetrzeć nasiona tamtych rośli, to robi się z nich taka twarda papka, ale mi się tego nie uda zrobić.
- Mi jedną ręką też może być trudno, ale... spróbuję. - Uśmiechnęła się blado do ślimaka i ruszyła po roślinki.
Resztki mżawki szybko ustąpiły i gdy Alicja dotarła do pola, to już wcale nie padało. Popatrzyła na rosnące zboże... no, chyba zboże, przypominało ni to żyto, ni to proso. W dodatku wyginało się pod wiatr, jakby chcąc pokazać siłę swego charakteru. Dziewczyna zerwała parę kłosów, choć te i jej stawiały opór. Z ranną ręką szybko się zmęczyła tymi zapasami i miała nadzieję, że to co udało jej się zebrać wystarczy. Wróciła do ślimaka, bo nie wiedziała czy papka, o której mówił zasycha szybko czy wolno.
- Podobno trzeba utrzeć ziarna na kamieniach i trochę polać wodą. Jak breja wyschnie, to robi się twarda jak kamień - wyjaśnił zapytany ślimak.
Kamieni pod ręką było pod dostatkiem, a i wody w kałużach nie brakowało. Trochę skubania kłosów, trochę tarcia kamieniami i eksperymentalny zasklepiacz skorup był gotowy. Papki wystarczyło akurat i wkrótce smutny ślimak przemienił się w bardzo zadowolonego ślimaka. Panna Liddell poczuła się też znacznie lepiej, widząc jak się cieszy.
- Dziękuję, dziękuję!
- Proszę. - Powiedziała, uśmiechając się ze zmęczeniem, ale i z poczuciem satysfakcji. - To ja... będę już szła. Do widzenia. - Pożegnała się uprzejmie.
- A dokąd pani idzie? Bo ja jestem ślimakiem i znam wszystkie skróty - zatrzymał ją.
- Och... do Kapelusznika. - Odparła z nadzieją Alicja.
- W takim razie, musisz przejść na skos przez pole - wskazał czułkiem kierunek. - Potem wzdłuż strumyka, pod prąd, a za powalonym drzewem skręcisz w lewo - wyjaśnił. - To najkrótsza droga.
- Czy to daleko? - zapytała dziewczyna, starając się zapamiętać drogę.
- Najbliżej jak się da - obiecał.
- Dziękuję, w takim razie tamtędy pójdę. - Powiedziała i ruszyła wskazanym skrótem.
Spodziewała się długiej drogi, ale pola przekroczyła w minutkę. Strumyk był króciutki, lecz woda w nim była chłodna i czysta, więc Alicja zdecydowała się przemyć swoją ranną rękę. Powalone drzewo pojawiło się tak szybko, że gdyby tylko mrugnęła to by je pewnie przegapiła. Wskazywało w kierunku szalonego domu równie szalonego Kapelusznika nie gorzej od drogowskazu. Charakterystycznej, przypominającej cylinder budowli nie dało się z niczym pomylić. Ot tak, rach ciach i była u stalowego płotu.
W duchu poczuła szczerą wdzięczność względem ślimaka. Choć przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy podeszła do drzwi i zastukała w nie kołatką. Otworzyły się dość szybko, a stała za nimi znana już dziewczynie z widzenia blondwłosa służąca.
- Och - jęknęła i zakryła dłońmi usta. Następnie próbowała coś powiedzieć, ale sama siebie przecież zagłuszyła. Opuściła zatem ręce i powtórzyła - co się panience stało?
Alicja spojrzała na nią zmęczonym wzrokiem.
- Dużo... przygód. - Powiedziała wymijająco. - Czy... Gąsienica jest tutaj? A właściwie mój miecz? - Zapytała niemal słaniając się na nogach.
- Pannie nie potrzebne żadne miecze, ani Gąsienice - zaprotestowała kobieta. - Pannie potrzebne jest łóżko, rosół i opatrunek - zaleciła. Nie dała jej przy tym zaprotestować, tylko wzięła pod ramię i zaczęła prowadzić w głąb domostwa. Młoda dziewczyna nawet nie miała siły protestować, szła posłusznie za służącą.
- Ale tylko... kwadrans... - próbowała stawiać warunki.
- Żaden kwadrans, moja panno, tylko porządna drzemka i solidny posiłek - na schodach było trudno, panna Liddell prawie musiała być wnoszona. Na szczęście tylko na pierwsze piętro, a tam sypialenka znalazła się już za pierwszymi drzwiami.
- Och, te ubrania się już do niczego nie nadają. Całe podarte i brudne. No już, już, ściągamy - nakazała.
- Ale... ja nawet pani nie znam. - Zawstydziła się Alicja.
Służąca wzięła się pod boki.
- A co to ma do rzeczy? Potrzebuje się panna wyspać, a do tego ubranie niepotrzebne. A jak się panna wyśpi i będzie chciała ubrać, to to ubranie się już nie nadaje - argumentowała.
Tak wiele słów w tak krótkim czasie... Alicja nie potrafiła nadążyć, więc skinęła głową i rozebrała się, wabiona miękkością łóżka, które wskazała jej pokojówka.
- No i sio, sio, pod kołdrę - kobieta nawet na nią nie spoglądała, zbierając postrzępione fatałaszki. Zdecydowanie miała maniery starej niańki, choć wyglądała młodo.
- Dziękuję... - mruknęła jeszcze Alicja, po czym zniknęła pod puszystą kołdrą, składając głowę na poduszce. Z jej ust wydobyło się westchnienie zadowolenia. Sen nadszedł bardzo szybko.

____________________
1 - grafika pochodzi z albumu "The Art of Alice Madness Returns"
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 14-01-2018 o 15:03.
Zapatashura jest offline  
Stary 14-01-2018, 23:28   #44
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
I ani się nie zorientowała, gdy się skończył. W akompaniamencie rwetesu, stukania i okrzyków.
- Alicja jest ranna, Alicja umiera! - lamentował ktoś bardzo blisko.
Dziewczyna najpierw skuliła się, lecz gdy to nie zabrało jej od krzyków, odkryła się nieco, by jednym okiem spojrzeć na otoczenie. Z jej gardła wydobył się przypominający niedźwiedzia leniwy pomruk. Na jej oczach drzwi sypialni prawie wyleciały z futryny, a do środka wpadł głową do przodu Kapelusznik. Zawsze był blady, ale teraz zbladł jeszcze bardziej przypadając na kolanach do łóżka.
- Och biada nam, och co za tragedia! Wielka bohaterka umiera! - w jego wielkich oczach zbierały się łzy.
- Niminiejess... - wymruczała na to dziewczyna starając się podnieść. Już miała się odkryć z kołdry, gdy przypomniała sobie, że jest pod spodem naga. Wychyliła więc tylko twarz i powtórzyła już nieco przytomniej.
- Nic mi nie jest.
- Trasmutny los odebrał jej zmysły
- mamrotał bez sensu mężczyzna, zbyt zaaferowany swym teatralnym cierpieniem by zwracać uwagę na fakty. Na ratunek dziewczynie przybyła służąca, która wyraźnie zdyszana weszła wkrótce do sypialni.
- Panie Kapeluszniku, nic jej nie będzie - zapewniła od progu. - Musi tylko odpocząć.
- Już mi lepiej. -
Zapewniła też sama poszkodowana - Właściwie... coś bym zjadła... jeśli można.
- Ostatni posiłek. Prosi o ostatni posiłek
- zdążył zakrzyknąć gospodarz, nim jego służąca zdołała siłą podnieść go z klęczek i wygonić za drzwi. Zamknęła je skrupulatnie i wyraźnie zmęczona usiadła u stóp łóżka.
- Przepraszam za wczesną pobudkę.
Dziewczyna usiadła na łóżku, przyciskając kołdrę do piersi. Czuła się dużo silniejsza.
- Właściwie to chyba dobrze, że mnie obudził. Czy... mogę pożyczyć coś do ubrania? - zapytała nieśmiało.
- Oczywiście. Ale najpierw rosół - nakazała. Nie wiadomo skąd podała jej apetycznie pachnący talerz. - A jak panienka będzie jadła, to jej czegoś poszukam - zaoferowała. - Zgoda?
- Dobrze.
- Przystała na propozycję Alicja, po czym dodała znów nieco zawstydzona - A jak... jak ma pani na imię? Nie miałyśmy chyba okazji... ja jestem Alicja.
- Och, nie musi się panienka przejmować imionami służby
- machnęła dłonią, jakby zawstydzona.
- Ale bym chciała. Pani... zatroszczyła się o mnie. - Upierała się teraz Liddellówna.
- W takim razie, Klara. Mam na imię Klara - uśmiechnęła się.
- Dziękuję Klaro. Rosół jest pyszny. - Pochwaliła Alicja i zajęła się jedzeniem. Klara, zgodnie z obietnicą, zostawiła ją samą i poszła poszukać jakiegoś ubrania. Długo nie wracała. Zupa się skończyła i dziewczyna odłożyła talerz na nocną szafkę. W końcu jednak, gdy już Alicja prawie się zdecydowała jeszcze trochę pospać, Klara wróciła niosąc równiutko złożone ubranie.
- To najlepsze, co znalazłam, ale nie wiem czy będzie na panienkę pasować - położyła sukienkę na łóżku.
Liddellówna przyjrzała się ubraniu i pierwsze co rzuciło się jej w oczy, to błękit. Dziwnym zbiegiem okoliczności większość jej strojów w tej krainie była w tym właśnie kolorze.
- Zaraz przymierzę. - zadeklarowała dziewczyna i powoli, nieco wstydliwie wysunęła się spod kołdry. Służąca nie spuściła wzroku, ale i w jej spojrzeniu nie było żądzy, którą ostatnio tak często Alicja widziała w cudzych oczach. Kiedy już stanęła na własnych nogach, zobaczyła, że tu i ówdzie ma plastry albo opatrunki. Ktoś ją musiał opatrzyć w trakcie snu.
Spojrzała też na swoje ramię. Było dokładnie okręcone bielutkim, jedwabnym opatrunkiem.
Alicja uświadomiła sobie, ze ktoś patrzył na jej nagość, gdy była nieprzytomna, przez co poczuła dziwny skurcz w żołądku. Postanowiła jednak nie drążyć tego tematu. Wzięła ubranie i powoli zaczęła je na siebie wdziewać. Nawet pasowało, ale musiała się mocniej ścisnąć czarnym, aksamitnym paskiem, bo było trochę luźne w pasie. No i nie mogła założyć obu rękawiczek, bo naruszyłyby bandaż. Za to w jednej rękawiczce tworzyły w kreacji ładny kontrast.
- I... jak? - zapytała Klary, gdy już była ubrana.
- Bardzo elegancko - zapewniła kobieta. Ton miała jednak trochę usłużny i trudno było zgadnąć, czy mówi tak z grzeczności, czy z przekonania. - Jak na audiencję, albo bal.
To ostatnie nie bardzo ucieszyło Alicji, ale nie chciała wybrzydzać.
- Czy był tu Pan Gąsienica... w sensie... taki ze skrzydłami... biały? Mówił coś o mieczu może?
Służąca pokiwała głową.
- Nie był - zaprzeczyła jednak. - Właśnie jest - dodała.
Na wspomnienie wspólnie spędzonych z nim chwil Alicja spłonęła rumieńcem. Szybko odwróciła się, niby to poprawiając rękawiczkę.
- Ja... chciałabym sie z nim spotkać. No i trzeba chyba uspokoić Kapelusznika. Nie myślałam, że go tak obchodzę…
- Ależ on ma o panience bardzo wysokie mniemanie -
zapewniła od razu. - Na myśl o tym, że coś się pannie stało odchodziłby od zmysłów, gdyby te już sobie wcześniej nie poszły.
Alicja uśmiechnęła się uprzejmie i nic nie rzekła. Czekała aż pokojówka odniesie się do jej prośby.
- A skrzydlaty mężczyzna - podjęła. - Jest… - urwała, a kontynuując wyraźnie powiedziała coś innego niż pierwotnie planowała - na dachu.
- Mogłabyś mnie do niego zaprowadzić? Albo wskazać drogę…
- Naturalnie. Proszę za mną.


Dom Kapelusznika był bardzo wysoki, piętro za piętrem na piętrze. I na każdym z nich schody znajdowały się gdzie indziej. Zamiast jednej klatki schodowe, wejście to tu, to tam. Jakby przy budowie ciągle zapominano co było zbudowane piętro niżej. Na dach można się było dostać, wspinając po wąskiej drabince i otwierając klapę.
- Na pewno się panna dobrze czuje? Dach jest trochę nierówny, nie chcę aby panienka spadła - ostrzegła zmartwiona nagle służąca.
- Nic mi nie jest - uśmiechnęła się uspokajająco Alicja, wdrapując na górę. Coś ją jednak zastanowiło - A właściwie... czemu on nie wejdzie do środka?
- Nie wiem
- odparła Klara. - Może pan Kapelusznik wie, ale ja nie.
Skinąwszy jej głową, Alicja nie odwracała się już, tylko skierowała na dach domu. Pierwszym co poczuła wychylając się na zewnątrz, był podmuch wiatru. Dość mocny, przez co ostrzeżenia służącej wydały się jeszcze bardziej zasadne. Gąsienica siedział na krawędzi, plecami do Alicji. Nie robił w sumie nic. Ani się nie ruszał, ani nic nie mówił.
- Dzie... dzień dobry - zagadnęła onieśmielona jego wspaniałością Alicja, nie podchodząc na razie bliżej. Drgnął, po czym okrył się szczelnie skrzydłami, jakby chcąc się schować.
- Wcale nie dobry - zaprzeczył.
Czyżby dalej się boczył o te osy? Westchnęła i podeszła do niego.
- W sumie, to prawda... musiałam walczyć z potworami całkiem sama i ledwo przeżyłam. - Powiedziała z niemą skargą, że zostawił ją na wyspie - A co tobie się przydarzyło, że twój dzień nie jest dobry?
- Nie jest dobry, bo cię zawiodłem
- odpowiedział cicho, tak że prawie zagłuszył go wiatr.
To ją zdziwiło. Podeszła jeszcze bliżej, tak że prawie go dotykała i usiadła obok.
- Coś się stało? - zapytała przyjaźnie.
- Zostawiłem cię… samą. I uciekłem - wypowiedział na głos nieme zarzuty dziewczyny. - Panicznie boję się os. Mędrcy nie powinni panikować.
Uśmiechnęła się lekko.
- Cóż... w ten sposób stałeś się bardziej prawdziwy niż... no wiesz, wydajesz się tak idealny, że aż nierzeczywisty.
- Skomentowała.
- Jestem mądry, nie idealny - zaprotestował. A zaraz dodał - a teraz to chyba nawet nie jestem mądry.
- Został ci więc ładny wygląd.
- Powiedziała Alicja i zachichotała. Szybko jednak dodała: - Przepraszam, to był żart. Wciąż jesteś mądry. Podobno... tylko głupiec może uważać się za mędrca... czy coś takiego.
- To za kogo uważa się mędrzec?
- zapytał.
- A za kogo się uważasz? - odbiła piłeczkę.
- Za Gąsienicę - odpowiedział, choć przecież wcale nie wyglądał jak gąsienica.
- Więc głupcy uważają się za mędrców, a mędrcy za gąsienice. I jeszcze się dziwimy, że świat jest taki szalony... - Podsumowała Alicja, patrząc w niebo.
Mężczyzna lekko rozchylił skrzydła. Słowa dziewczyny odarły go choć trochę z melancholii.
- Szaleństwo to punkt widzenia.
Alicja skinęła głową.
- Każdy powinien mieć swój cel. Zwykle ludzie chcą być mądrzejsi. Ty nie musisz. Ty... mógłbyś być odważniejszy i nad tym możesz pracować... jeśli chcesz. Na przykład zaczynając od przeprosin. - Powiedziała z uśmiechem. - Do tego trzeba zwykle odwagi, by się przyznać do błędu i spojrzeć w oczy tej drugiej osobie.
Opuścił skrzydła jeszcze bardziej, wychylając swoją przystojna twarz. Wiatr targał jego włosami równie mocno co Alicji.
- Przepraszam cię Alicjo i zrozumiem, jeśli mi nie wybaczysz. Zostawiłem cię w takim problemie. A co gorsza pewnie uznasz, że wszystko co powiedziałem, to głupstwa. Bardzo cię przepraszam - wyznał szczerze.
Dziewczyna przyglądała się jego doskonałej twarzy i starała nie rozpływać, przypominając samej sobie, że Gąsienica faktycznie brzydko ją potraktował. “Ale przeprosił!” - oponowało jej dziewczęce zauroczenie.
- No więc... przeprosiny przyjęte. Jeśli spróbujesz być odważniejszy w przyszłości. - Dodała, by nie wyjść na “łatwą”.
- A kara? - zapytał. - Za złe uczynki trzeba ponieść karę, by była równowaga w stosunku do nagród za uczynki dobre.
- Czy ja wiem? Życie... chyba nie jest tak sprawiedliwe. -
Rzekła z namysłem panna Liddell. Spojrzała na sylwetkę mężczyzny, starając się powstrzymać westchnienie podziwu.
- Zresztą samo twoje zawstydzenie i wyrzuty sumienia to już była kara.
- Więc muszę ci chociaż zadośćuczynić
- stwierdził z przekonaniem. Złapał w garść jedno ze swych śnieżnobiałych piór i wyrwał je z sykiem bólu. Nie dając Alicji czasu na reakcję, to samo zrobił z drugim piórem.
- Ale...ale co ty robisz? - zapytała zdziwiona i nieco przestraszona.
- Dzięki skrzydłom mogę latać. Skrzydeł nie mogę ci przyprawić, ale mogę przyprawić ci pióra, dzięki którym nie spadniesz - wyjaśnił. No, w swoim mniemaniu wyjaśnił.
Alicja podrapała się po czole przyjmując podarunek.
- Ale... co ja mam z nimi robić? - zapytała.
- Przyczep je do sukienki - tłumaczył. - Wtedy, jeśli będziesz spadać, to pióra nie pozwolą sukience się podwinąć. Nabierze powietrza jak balon, a ty powoli wylądujesz.
- Och, to wspaniałe. - Zachwyciła się dziewczyna, po czym spojrzała na krawędź dachu - A mógłbyś mi je przyczepić. Chciałabym spróbować, skacząc stąd na ziemię... tylko żebyś mnie pilnował jakbym wiesz... jednak normalnie spadała.
Gąsienica pokiwał głową i wstał. Serce Alicji zabiło mocniej, bo spodziewała się że mężczyzna był nagi. Od kiedy widziała go ostatni raz zdążył jednak znaleźć gdzieś kilt, który skrywał jego pokaźną męskość. Od pasa w górę pozostawał jednak nagi, najwyraźniej skrzydła utrudniały znalezienie jakiejś koszuli albo marynarki. Wczepił pióra w błękitny materiał po przeciwnych stronach, mniej więcej w połowie ud.
- Proszę.
- I teraz... mam skoczyć?
- zapytała niepewnie Alicja, podchodząc do krawędzi wielkiego kapelusza.
- Inaczej się nie przekonasz - stwierdził.
Do ziemi było z dachu bardzo daleko.
Liddellówna przez chwilę pożałowała swojego pomysłu, ale cóż, skoro mówiła o odwadze sama powinna dać przykład. Zamknęła oczy i... skoczyła. Grawitacja ochoczo ruszyła na jej spotkanie, ale sukienka faktycznie wydęła się i Alicja zaczęła koślawo szybować. Słyszała tylko nad sobą łopot skrzydeł.
Gdy skończyła piszczeć, odważyła się otworzyć oczy. Świat pod nią trochę falował, czy też to ona kiwała się z boku na bok aby utrzymać pionową pozycję. Gdyby się przekręciła do góry nogami, to sukienka przecież nie nabrałaby powietrza a blondynka runęłaby w dół jak kamień! Na szczęście Gąsienica leciał tuż przy niej. Nowe doświadczenie było trochę straszne, ale też ekscytujące.
Roześmiana spojrzała na niego, gdy jej stopy dotknęły wreszcie ziemi.
- Udało się! - Krzyknęła uradowana.
- Oczywiście, że się udało - odpowiedział. - Nie pozwoliłbym ci skoczyć, gdyby się nie udało.
Skinęła głową, wciąż rozradowana. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że przybyła do dom Kapelusznika w konkretnym celu.
- Mówiłeś... że tu znajdę swój miecz, prawda?
- Nie do końca -
pokręcił głową. - Powiedziałem tylko “u Kapelusznika”, ale nie powiedziałem, że “miecz jest u Kapelusznika”. Nie mogłem tak powiedzieć, bo go tu nie ma.
Entuzjazm Alicji nieco opadł.
- Aaaa gdzie on jest?
- Tego udało mi się dowiedzieć, a skoro jesteśmy “u Kapelusznika”, to mogę ci powiedzieć
- zawiesił teatralnie głos, dla lepszego efektu. - Ma go Dyludylu Di.
Niestety młoda dziewczyna okazała się odporna na artyzm.
- Eee kto?
- Dyludylu Di. Partner Dyludylu Dama -
odpowiedział w ramach wyjaśnienia.
- Obawiam się, że niewiele mi to mówi. Możesz mi powiedzieć coś więcej o tym dili, dyli, Dyludylu Di? - wyjąkała - I dlaczego to on ma ten miecz?
- Dyludylu Di i Dyludylu Dam zaciągnęli się do wojska Królowej i walczyli z armią Lalkarza. Podobno znaleźli twój migbłystalny miecz na pobojowisku. A że walczyli mężnie, Czerwona Królowa pasowała ich na rycerzy i wręczyła miecz
- streścił.
- Och, to chyba... nie wypada go im zabierać, skoro się spisali.
- Ale to przecież twój miecz, a teraz nie ma żadnej wojny…
- nie zdążył dokończyć swej odpowiedzi, bowiem drzwi domu otworzyły się szeroko i na ganku pojawił się roześmiany Kapelusznik.
- Ach Alicja! O wielny dniu! Kalej, kalu! - wołał. - Pokonałaś samą kostuchę i wróciłaś do żywych!
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, wręcz zszokowana.
- Ale... ale... - urwała. Stwierdziła jednak, że nie ma sensu się tłumaczyć - Dobrze cię widzieć, Kapeluszniku. - Przywitała się z gospodarzem. Ten zakręcił się ze szczęścia w piruecie, po czym mocno uścisnął dziewczynę. Obolałe żebra podniosły zdecydowany protest.
Ich właścicielka skrzywiła się, lecz nic nie powiedziała. Poklepała lekko Kapelusznika po ramieniu, zerkając jednocześnie na Gąsienicę jak on odbiera ten taniec radości. Mędrzec pokręcił palcem przy skroni, choć w Krainie Dziwów wszyscy byli trochę szaleni, to przecież Kapelusznika uważano za osobnika, która zgubił najwięcej klepek. Na szczęście wypuścił Alicję z uścisków i podskakując oznajmił.
- Taką okazję trzeba koniecznie uczcić. Herbatką i ciastem! I zaprosić gości, obudzić Mysz - zaczął wyliczać.
- Obawiam się, że nie ma na to czasu. - Rzekła z udanym smutkiem Alicja. Nie lubiła przyjęć także w tej krainie.
- U mnie zawsze jest czas, nie pamiętasz? - gospodarz zatrzymał się w pół kroku.
- Ale... - Dziewczyna westchnęła. - Zostanę tylko do jutra. A jutro... pomożecie mi się dostać do dilu... do tego, co ma mój miecz. - Dziewczyna spojrzała na obu mężczyzn zdecydowanie.
Gąsienica trochę zmarkotniał.
- No, z tym może być trochę problem…
Kapelusznik się ucieszył.
- Na jutro wszyscy do mnie zdążą!
Nagle panna Liddell wpadła na pewien plan.
- Kapeluszniku, a czym możesz też zaprosić tego dilu... DyluDylu Di i jego partnera? Z mieczem?
- Ależ oczywiście, że mogę ich zaprosić. To wielcy rycerze
- potwierdził.
- Będę więc zobowiązana. - Alicja uśmiechnęła się szeroko, dumna z siebie. Następnie popatrzyła na Gąsienicę - A tobie nie pasuje?
- Jeżeli chcesz, żebym został, to zostanę
- obiecał.
- Byłoby mi miło. - Odpowiedziała uprzejmie, nie bardzo wiedząc co innego mogłaby powiedzieć. Kapelusznik potańczył jeszcze chwilę, podśpiewując pod nosem.
- Postanowione, postanowione… - po czym wszedł do domu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-01-2018, 17:59   #45
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XX. Zadania domowe

W prawdziwym świecie życie Alicji stawało się na swój sposób równie ekscytujące, co jej senne marzenia. Może i nie latała, ale miała płatną pracę (co prawda u własnego ojca, ale to jakiś start) i dwóch adoratorów. Czy Reginalda mogła uznawać za adoratora? Pan McIvory chyba się za takiego uważał i mimo swoich wąsów okazał się być całkiem miły, no i nie uważał ją za głupiutką młódkę, tylko chciał prowadzić z nią dyskusje. A Hargreaves nie przestawał wysyłać jej listów. Dla stroniącej od licznego towarzystwa Alicji było to zupełnie nowe doświadczenie, prawie jak z romansowych opowieści. Czy tak właśnie czuły się panny na wydaniu? Przebierające w kandydatach jak w pięknych rękawiczkach?
Do tego ojciec przyzwyczajał się do pracy z nią i coraz częściej wspominał w rozmowach o swoich finansowych planach. Nie były to może pełnoprawne dyskusje, ani nawet konsultacje, ale Henry wyraźnie przyzwyczajał się myśleć o Alicji jako integralnej części spółki, a nie tylko jako o swojej córeczce.
W wolnym czasie też nie narzekała na nudę, przez co Krainę Dziwów widywała tylko w swoich snach. Epizody jak w ogrodzie lady Arundell, czy też w jej własnym się nie powtarzały. Obok zwyczajnych zadań domowych, jak te od pana Stiyuda, pannie Liddell doszły dwa własne. Pierwsze było wynikiem listu, jaki przysłał jej Reginald.

Cytat:
Wasza Magnificencjo, Alicjo z rodu Liddell

Rozmyślając w wolnych chwilach o naszych rozmowach, stwierdziłem że znajduję się na straconej pozycji w temacie naszych zainteresowań. Miałaś bowiem okazję oglądać jak gram w krykieta, a jeżeli widziało się jeden taki mecz, to jakby widziało się wszystkie. Ty zaś, jako malarka, swoją pasję skrywasz w swym domu, całe mile ode mnie i mojego wzroku. Tym samym, kiedy ty chichoczesz na wspomnienie tego jak się przewracam na trawie, ja nie mogę w skupieniu przypominać sobie twoich pejzaży. Bardzo chciałbym zobaczyć świat twoimi oczami, twój dom tak, jak ty go widzisz.
Moje mieszkanie nie jest godne płótna. To dwa pokoje, salonik i kuchnia w kamienicy. Najlepszym meblem jest dębowy stół, przy którym jadam z siostrą kolacje. To znaczy, Larissa na pewno ma w swoim pokoiku coś ładniejszego, ale mnie nie wpuszcza. Twierdzi, że naruszałoby to jej prywatność i byłoby niegrzeczne, choć przecież jestem jej bratem. Czy marzenie o tym, by zobaczyć obraz twojego domu to też objaw złych manier?

Twój niegrzeczny,
Reginald Hargreaves
Drugim zadaniem domowym, była lektura. Pan Angus, korzystając z nadanej mu przez Alicję zgody, przesłał jej w prezencie kolejną książkę. Francuska Rewolucja: Historia, autorstwa Thomasa Carlyle’a. Dzieło rodaka McIvory'ego również było kontrowersyjne. Nie aż tak, jak praca Darwina, ale jednak. Kiedy bowiem powszechnie przyjęło się, że historyk powinien fakty opisywać w sposób bezstronny i stonowany, Carlyle pisał poetycko i emocjonalnie, w stylu bliższym do antyku niż do oświecenia. To, co szczególnie dzieliło opinię publiczną, było przyjęcie przez autora narracji pierwszoosobowej, kiedy sam opisywanych wydarzeń na oczy nie widział. Angus dawał tym dowód, że doceniał intelekt panny Liddell, co w głębi serca jej schlebiało. Przestał też wysyłać swoje prezenty anonimowo, licząc że dziewczyna zgodzi się spotkać na rozmowę. Jeśli matka ujrzałaby taką paczkę z liścikiem, to może i by się ucieszyła, ale nie dałaby też jej spokoju. Zaczęłyby się rozmowy (zapewne bardzo jednostronne), o tym czy pan Angus jest wystarczająco bogaty, na jakie schadzki wypadało jej chodzić a jakie nie, lub co gorsza, matka zaczęłaby ją uświadamiać skąd biorą się dzieci. Z Lizzie, kiedy poznawała się z Williamem, było właśnie tak. Skoro jej siostra prawie się na takich wychowawczych rozmowach spaliła ze wstydu, to Alicja pewnie stanęłaby w płomieniach.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 20-01-2018, 12:06   #46
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Alicja siedziała przy swoim biurku, licząc zamówione przez ojca towary - [/i]oczywiście wyłącznie w postaci liczb. Praca nie była trudna i nie było jej wiele, toteż dziewczyna często odpływała myślami do swoich dwóch MĘSKICH! znajomych. Czy można było ich nazwać wielbicielami? Panna Liddell wciąż nie dopuszczała do siebie tej myśli. Nawet mimo snów z Krainy Dziwów ciężko było jej postrzegać się jako istotę atrakcyjną. Zbyt perkaty nosek do tego miała, zbyt krągłe policzki, zbyt krótkie nogi i jeszcze wiele innych “zbyt”, które wykluwały się w jej głowie.
Książkę od pana McIvory’ego trzymała na wieczór pod kluczem w szafce nocnej. Tej nocy nie planowała wiele spać - zbyt cenny był dla niej czas, kiedy nikt jej nie przeszkadzał i mogła oddać się lekturze. Do tego zaś czasu... cóż, może faktycznie spełni prośbę Reginalda? Ale co powinna mu namalować? Swój pokój? Nie wypadało... Ogród? Jak na złość dziś padało.
Dziewczyna westchnęła. Pozostało więc biuro. Ale czy mogła tak teraz?
Nim wyzbyła się z glowy wątpliwości, jej ręka już zaczęła działać. Dziewczyna schwyciła czystą kartkę, węgielny rysik, którego używała do podkreśleń, książkę rachunkową jako podkładkę, i podeszła do drzwi. Z tej perspektywy zaczęła szkicować swoje biurko i jego otoczenie. Zamierzała później po podwieczorku przenieść ten rysunek na większy arkusz papieru jako akwarelę. I przy tej właśnie czynności przyłapała ją Berta. Służąca przyszła posprzątać twórczy bałagan, który Alicja zwyczajowo chowała do szuflady i tego akurat dnia postanowiła ją uprzedzić.
- A cóż panienka robi? - spytała, wytrącając dziewczynę z koncentracji.
- Co?! - Alicja aż podskoczyła, przyciskając do piersi księgę i kartkę.
- Rysuję... ja... jeszcze nie skończyłam. Przyjdź później. - Wydukała.
- Rysuje? To czemu tak panienka podskakuje ze strachu? - spytała dociekliwa służącą.
- A czemu cię to interesuje? Chyba nie przyszłaś po to, żeby mnie przepytywać, prawda? - odpowiedziała Alicja, pokonując efekt zaskoczenia.
- Co? Ależ nie, nie. Jakbym śmiała panienko? Tak tylko - zaczęła się tłumaczyć.
Liddellówna w duchu odetchnęła z ulgą, choć na wszelki wypadek utrzymywała groźną minę. Czekała, dając służącej możliwość wycofania się. Ta skrzętnie z tego skorzystała.
- To ja może przyjdę później - jak echo powtórzyła wcześniejsze polecenie Liddellówny.
- Dobrze. - łaskawie zgodziła się Alicja, która aż opadła na ziemię, gdy Berta wyszła, tak jej się zaczęły trząść kolana. Zrobiła to! Była odważna! Była pewna siebie!
Chwilę trwało nim się uspokoiła, po czym znów wróciła do szkicowania. Tym razem nikt już jej nie przeszkadzał, dzięki czemu efekt okazał się całkiem dobry. Nie brakowało detali, ani odpowiednio szerokiego planu. Na takim szkicu dałoby się namalować całkiem niezły… no, pejzaż to by to nie był, ale obraz na pewno. I zdążyła przed podwieczorkiem! W ten sposób udało jej się wysłać rysunek jeszcze tego samego dnia, dołączając do niego krótki liścik:
Cytat:
Bądź pozdrowiony o wszechuzdolniony Reginaldzie!
Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, toteż dołączam bazgrołę, przedstawiającą miejsce, gdzie zazwyczaj pracuję. Wybacz brak talentu, lecz czego można spodziewać się po zwykłej niewieście.
Mimo wszystko jednak ta bazgroła kosztuje. W końcu jestem teraz prawie księgową i znam się na wydatkach. Ile - [/i]zapytasz pewnie. Otóż liczę, że znajdziesz w swym napiętym grafiku czas, by się jeszcze ze mną spotkać w tym roku. Jak, gdzie, kiedy - [/i]to już pozostawiam Twojej inwencji.
Pozdrawiam
Alicja
PS. Czy zacząłeś już żałować tego dopingowania mnie w kwestii pewności siebie?
Dziewczyna dołączyła kopertę z listem i rysunkiem do korespondencji służbowej, po czym udała się na podwieczorek.
Ojciec pracował tego dnia do późna, więc w posiłku towarzyszyła jej tylko matka. Uśmiechnięta i w dobrym nastroju. Pierwsza złość z powodu zawodowych ambicji jej córki już minęła, a fakt że Alicja była ostatnio na balu sprawił że chodziła z podniesionym czołem. Jej córeczka była salonową bywalczynią i wykształconą kobietą, to nie brzmiało przecież wcale źle.
- Trochę szkoda, że przestał przysyłać kwiaty - zagadnęła pogodnie.
Alicja zastygła na moment z łyżką zupy przed twarzą. Może powinna poprosić pana McIvory’ego, żeby jednak przysyłał bukieciki? Tylko że to zakrawałoby na czystą bezczelność.
- Będą inni mamo. Lepsi. - Odparła, wiedząc już jak podejść rodzicielkę.
- Oczywiście, że będą - zgodziła się.- Ale cisi wielbiciele mają w sobie tyle romantyzmu - uśmiechnęła się.
- A ty mamo, miałaś jakichś? - Alicja próbowała zmienić tor myśli matki.
- Och, Alicjo - udała oburzenie, ale coś błysnęło w jej oczach. Dawne wspomnienie.
- No powiedz, przecież teraz jesteś piękna, a co dopiero kiedyś... na pewno byłaś ładniejsza ode mnie i Liz. - Przymilała się córka.
- Pochlebczyni - zaśmiała się Lorina.- Ale urodę odziedziczyłyście po mnie, to fakt - pokiwała głową.- Był taki jeden, lata przed waszym ojcem. Pisał poematy…
- Na twoją cześć? Masz je? -
zaciekawiła się dziewczyna, widząc matkę w nowym świetle.
- O nie, wyrzuciłam je dawno temu - zaprzeczyła.- To byłoby nieuczciwe wobec Henry’ego. Wspominać kogoś innego.
- No tak... ale to chyba miłe. - Alicja wróciła do posiłku, zastanawiając się czy Will tak samo rozpieszczał Liz. A może ktoś inny przed mężem? Jakoś w ogóle nie pomyślała w tej chwili o sobie. Było to zbyt... niedorzeczne.
- Pomiędzy nami, Alicjo: bardzo - zaśmiała się matka, ale szybko spoważniała i wróciła do posiłku.
Jej córka zrobiła to samo. Podwieczorek nie minął co prawda w milczeniu, ale dalsze rozmowy były bardziej… codzienne, jeśli można tak powiedzieć. Po ostatnich kęsach, matka i córka życzyły sobie miłego wieczoru.
Teraz przyszła pora na realizację zobowiązania względem wąsatego Szkota, które zresztą dla chłonnej wiedzy dziewczyny było przyjemnością. Resztę wieczoru planowała spędzić nad lekturą sprezentowanej książki.
Skryte marzenia matki spełniły się po niecałym tygodniu. Posłaniec przyniósł bowiem wczesnym rankiem bukiet świeżych kwiatów i liścik. Cichy wielbiciel szkockiej proweniencji podpisał się imieniem i nazwiskiem, a w dodatku adresem. Treść liściku składała się z jednego pytania>
Cytat:
Czy chciałaby panna porozmawiać o literaturze?
Tylko tyle. Żadnego miejsca, czasu. Angus pozostawił decyzje Alicji.
Dziewczyna wpatrywała się w liścik marszcząc brwi. Z jednej strony to był miły gest... za pewne w rozumieniu większości kobiet, dla samej Liddellówny był jednak kłopotliwy. Teraz, gdy matka wiedziała o nowym bukiecie, ciężko jej było odmówić.
Westchnęła. Zamierzała zostawić sobie decyzję na “po pracy”, w ten sposób ją oddalając w czasie. Jak się jednak okazało, plotki podróżują błyskawicznie. Berta, niby to po pretekstem przyniesienia młodej Liddellównie herbaty, zagadnęła przyjaźnie.
- Słyszałam, że kwiaciarnia znowu otworzyła swoje podwoje.
- Bardzo śmieszne... -
mruknęła zawstydzona panienka.
- Dziękuję - służąca dygnęła, jakby nie zrozumiała ironii.
Alicja spojrzała na nią zza biurka.
- Nie wiem co mam zrobić... - postanowiła zwierzyć się służącej ze swoich dylematów- Ja... nie jestem tym panem zainteresowana jako kandydatem na męża, ale... w sumie miło mi się z nim rozmawiało. I wiem, że miałabym o czym. Tylko nie chcę... żeby traktował to jako... no wiesz, przyzwolenie na coś więcej.
Dziewczyna zastanowiła się.
- A czy to dżentelmen? - spytała.
- Zdecydowanie. - Zapewniła Alicja, dodając -
ja... bardziej martwię się o niego niż o siebie. Nie chcialabym aby... robił sobie nadzieje.
- Spotkanie, czy dwa na pewno nie zaszkodzą, jeśli jest dżentelmenem - stwierdziła Berta.- Kwiaty są bardzo ładne, więc warto się nimi nacieszyć. Poza tym, miłość wcale nie trafia jak… jak jakaś strzała amora. Może po paru rozmowach zmieni panienka o nim zdanie?
- Nie, to raczej... -
Alicja ugryzła się w język. Po chwili namysłu skinęła głową.- Chyba masz rację. Dziękuję Berto. - Powiedziała.
- Do usług panienko - dygnęła, zadowolona z siebie i opuściła gabinet. Herbatka i cukiernica kusiły z kąta biurka. Młoda dziedziczka była jednak twarda. Najpierw zabrała się za pisanie listu, jakby bojąc się, że może się rozmyślić.
“Szanowny Panie McIvory” - zaczęła, myśląc przy okazji o tym, że nagłówkowe wygłupy jej i Reginalda tutaj nie miałyby by prawa bytu. Szkot wydawał się śmiertelnie poważny. I przez to nudny. Choć to ostatnie... nie było już takie pewne.
Cytat:
Dziękuję za piękne kwiaty i propozycję.
Choć nie wiem czy jestem godną osobą do dyskusji, sama chętnie poznam Pańskie zdanie na temat lektury, którą niedawno skończyłam czytać. Może moglibyśmy się spotkać na sobotni spacer po Hyde Parku? Chętnie w ramach podwieczorku wybrałabym się do tamtejszej herbaciarni. Podobnoż mają pyszną szarlotkę. A czy pan gustuje w słodkich wypiekach?
Z poważaniem
Alicja Liddell
Angus nie omieszkał skorzystać z zaproszenia i tak też panna Liddell w sobotnie południe zajechała do Hyde Parku. Pogoda nie była zła, popadywała lekka mżawka z częstymi przejaśnieniami. Parasol w zupełności wystarczył, by móc komfortowo spacerować. W roli przyzwoitki zabrała ze sobą Bertę, a skoro już ją to i Willa, by je zawiózł. Nic się u nich nie zmieniło i dalej mieli się ku sobie, choć Alicja wcale nie była przekonana czy chce zostać z panem McIvory sam na sam. Na razie Berta trzymała nad nią parasol.
Szkot czekał przy fontannie opodal bramy Grosvenor. Ubrany był nienagannie i przechadzał się wkoło atrakcji. Służąca na jego widok pochyliła się ku blondwłosej i szepnęła.
- To ten? Strasznie stary - choć w rzeczywistości Berta była od niego młodsza raptem kilka lat.
- I nudny. - Podsunęła Alicja, dodając- Chociaż ja mam o czym z nim rozmawiać, bo czytaliśmy tę samą książkę, ale gdybyś się nudziła... zawsze możesz poczekać na mnie w wozie. Tutaj i tak nic ciekawego się nie wydarzy.
- Nie, nie. Zostanę z panną. Co by ludzie powiedzieli? -
cóż, na jarmarku się tak nie przejmowała.
Angus na widok dziewczyny uśmiechnął się szeroko i podszedł ku niej, choć bez pośpiechu.
- Dzień dobry panno Liddell i… - odwrócił się ku Bercie.
- To moja przyzwoitka, Berta. - Przedstawiła towarzyszkę Alicja, nie robiąc z tego faktu żadnej tajemnicy, że miała być “pilnowana”.
- Dzień dobry pani Berto - przywitał się sztywno.
- Panno - poprawiło go odruchowo.- Dzień dobry - na większę wymianę zdań między nimi się nie zapowiadało.
Alicja spojrzała na jedno i drugie nieco speszona. Nie bardzo wiedziała jak zacząć.
- Bardzo się cieszę, że panna przyjechała - Angus podjął się rozpoczęcia rozmowy. - Obawiałem się, że pogoda może być zniechęcająca.
- Nie dla mnie. Właściwie lubię deszcz... -
odparła też jakoś tak sztywno, wlepiając wzrok w ziemię. - Dziękuję, że znalazł pan czas…
- Ależ to drobnostka -
zapewnił. - Wspominała panna o jakiejś herbaciarni? - nawiązał do listu.
- Tak, słyszałam, że jest tu na południe od stawiku. Podobno mają też lody. - Powiedziała i ugryzła się w język. Czy nie wyszła teraz na dziecinną? Z pewnością tak. McIvory chyba tego nie zauważył, albo udawał że nie.
- Faktycznie, coś mi się obiło o uszy - potwierdził. - Muszę się przyznać, że ucieszyło mnie iż wybrała panna Hyde Park. Zawsze go lubiłem - jak na kogoś kto się tak cieszył, to nie dawał tego po sobie za bardzo poznać.
- Miłe wspomnienia? - dziewczyna pociągnęła temat, idąc wraz ze Szkotem i przyzwoitką parkową alejką.
- Och, wspomnienia mam raczej z daleka. Ten park przemawia raczej do mojego poczucia estetyki. Lubię go, bo mi się podoba - mieli kłopot w zgraniu swojego kroku. Obijające się o siebie parasole też nie pomagały.
Nie wiedząc co powiedzieć, panna Liddell bąknęła:
- Rozumiem. - I znów uśmierciła rozmowę. I tak trwało chwilę to milczenie, nim mężczyzna znalazł wątek.
- A panna? Czemu wybrała akurat ten park?
Zastanowiła się.
- Cóż... to miejsce zna chyba każdy, poza tym lubię zieleń i... przynajmniej można pospacerować, gdy nie ma się nic mądrego do powiedzenia. - Powiedziała, znów spuszczając głowę jak rugana uczennica.
- Na balu miała panna sporo mądrego do powiedzenia - zaprzeczył. - Dzisiaj na pewno nie będzie inaczej - herbaciarnia była już w zasięgu wzroku.
- Bardzo pan we mnie wierzy... - powiedziała, wzdychając. Powoli zaczynała żałować decyzji o spotkaniu. Zupełnie jak przedostatnim razem.
- Bardzo jestem zainteresowany panny opinią o książce - sprostował. Podwoje herbaciarni stały otworem, a deszczyk odstraszył większość potencjalnych klientów. Młody kelner był zatem na skinienie by przyjąć zamówienia.
- Ja... ja muszę jeszcze się zastanowić. Może pan pierwszy? - zaproponowała Alicja.
- Filiżanka Earl Grey, a po niej… jakie macie państwo lody?
- Waniliowe, czekoladowe i wiśniowe -
wymienił kelner.
- W takim wypadku waniliowe. A do tego co tylko zażyczą sobie panie - spojrzał na Bertę i Liddellównę.
Ten ostatni wybór sprawił, że dziewczyna spojrzała na Szkota ze zdziwieniem, które szybko przerodziło się w wesołość.
- To samo... tylko czekoladowe. Berto, ty też coś chcesz?
- Dziękuję za herbatę, ale… lody wiśniowe bym poprosiła -
służąca starała się nie dać po sobie poznać, jaka to dla niej niebywała okazja.
- Dwie herbaty i po porcji lodów każdego rodzaju - podsumował chłopak. - Proszę sobie wybrać stolik. Dzisiaj nie było żadnych rezerwacji - i z tymi słowami pozostawił trójkę samą sobie. Angus nie wydawał się wybredny wobec stolików, ale wyraźnie chciał pozostawić decyzję Alicji.
Ta wybrała miejsca pod oknem, z widokiem na krzewy różane.
- Ta książka... - zaczęła mówić - Często pan sięga po tak kontrowersyjną lekturę? Czy to specjalnie dla mnie? - ostatnie pytanie dodała z uśmiechem.
- Kontrowersyjne lektury poszerzają horyzonty - odparł bez wahania. - Czytanie tego, z czym się zgadzamy jest przyjemne, ale to trochę jak poklepywanie po plecach samego siebie - nawiązanie do lektury trochę go ożywiło.
- Czyli nie zgadza się pan z niczym, co tam napisano? - Alicja celowo unikała podania autora i tytułu, aby Berta nie mogła powtórzyć matce.
- Trudno się nie zgadzać z historią - zauważył. - Mogę się sprzeczać, że wcale nie pada, ale od tego mój parasol nie wyschnie.
- Celne porównanie. -
Powiedziała Alicja z uśmiechem, nieco się rozluźniając. - Choć jak mówią... historię piszą zwycięscy i też nie zawsze to, czego nas uczą na jej temat jest prawdą.
- Powszechna opinia, ale również prawdziwa. Czy zatem styl pana Carlyle’a nie jest odpowiedzią na takie zarzuty? Opisuje historię minioną jak zdarzenie dzisiejsze, a czytelnik może wyciągać opinie.
- Można tak domniemywać, aczkolwiek... zastanawiam się czy typ narracji to nie forma nacisku na czytelnika -
Odpowiedziała dziewczyna, podpierając dłonią podbródek i uśmiechając się lekko. -
Na zasadzie “ja to mówię do ciebie, więc to musi być prawda, czytelniku, nie to co bezosobowe traktaty”.
- A co z argumentem, że takie mówienie jest bardziej angażujące? Przemawia nie tylko do akademików - popił herbatę. Berta starała się nie wiercić czekając na lody.
- Angażujące ku czemu? Ku większej spolegliwości względem tego, co napisane?
- Ku czytaniu w ogóle? Czegoś więcej, niż tylko gazeta? -
zaproponował.
- Niby tak, ale... zna pan filozofię Nietzschego? Co prawda to też coś z gatunku kontrowersji, ale twierdzi on, że wszyscy mamy swoje role w społeczeństwie i niekoniecznie każdy powinien być odbiorcą literatury wyższej niż... ta nasza gazeta.
- Tchnie to trochę średniowieczem, nie uważa panna? Król, szlachcic i chłop przy pługu. Cóż zaszkodzi, jeśli chłop zacznie czytać? Rozpocznie rewolucję? -
w zgrabny sposób zrobił pętlę powracającą do tematu książki Carlyle’a.
Alicja zaśmiała się, nie wydawała się jednak zbita z tropu.
- Rewolucję rozpocznie raczej ten, któremu te książki pasowały a trafił do pługa i to go złości. A ja nie mówię o podziałach klasowych, tylko o predyspozycja. Uważam wszak, że postulat, by jednako edukować wszystkie dzieci wcale dobry nie jest, bo prócz tych, którzy faktycznie gdy nauczą się czytać będą tacy, co sięgną po książki później, to jednak sporą część... jak nie większość będą wśród tych dzieci stanowić rolnicy, co im za wiele edukacji tak naprawdę nie potrzeba. - Zakończyła, po czym dodała zawstydzona. - [i]No ale trochę odbiegam od tematu książki... przepraszam.
- Jeżeli książka jest pretekstem do innych dyskusji, to trudno. Może sobie poczekać - zbył przeprosiny. - Uważa zatem panna, że urodzenie determinuje predyspozycje i przyszłość? Syn rolnika nie może stać się profesorem?
Alicja pochyliła się ku niemu nad stolikiem, zaaferowana rozmową.
- No właśnie może! Mówiłam, że jestem przeciwna kastowości. Uważam jednak, że większość dzieci rolników prawdopodobnie najlepiej nadaje się na pełnienie tej samej roli co rodzice, ponieważ tak zostali wychowani, tu mają wiedzę praktyczną, a nie każdemu się chce zdobywać wiedzę książkową i uczyć od zera nowych zawodów. Uważam więc, że taka osoba owszem, powinna móc się kształcić, jeśli tego będzie chciała, ale nie powinno być to od niej wymagane, a decyzja o zostaniu rolnikiem a nie lekarzem wcale nie jest gorsza. Nasz świat potrzebuje jednych i drugich. Jeśli wszystkim by się nagle zachciało zostać lekarzami, to kto będzie uprawiał pola? Dlatego uważam, że podziały społeczne są nieuniknione. Nie każdy nadaje się do rządzenia, a jak historia pokazuje rewolucje, choć piękne w ideałach, często przynosiły ze sobą nie tylko śmierć uczestników i tych, których rewolucjoniści karali, ale też lata chaosu, zanim ukształtował się nowy porządek i zanim ci, którzy do władzy doszli, nauczyli się jak rządzić.
- Pięknie powiedziane, pięknie -
klasnął w dłonie, co sprawiło że przysypiająca Berta aż podskoczyła na krześle. Dobrze jednak, że nie zasnęła bo obsługa akurat przyniosła lody.
Reakcja pana McIvory’ego trochę przygasiła Alicję, która nie uważała swojej wypowiedzi za aż tak “piękną”. Domyślając się pochlebstwa, wycofała się i usiadła jak wypadało damie.
- Ale weźmy pod lupę kwestię chęci. Co, jeśli ktoś kto nie ma predyspozycji będzie chciał się uczyć, a ktoś kto takie predyspozycje ma, uczyć się nie będzie chciał? Nauka to nie zabawa, wymaga skupienia. Dzieci wybierałyby zabawę zamiast nauki i w efekcie skończyliby się lekarze - postawił antytezę.
- A czy z dziećmi nie jest tak, że wszystko może być dla nich ciekawe, jeśli jest właściwie przedstawione? - zapytała Alicja, nie zauważając nawet, że jej upragnione lody już się zaczęły topić.
- Czyli wszyscy powinni być kształceni, tylko metody kształcenia odpowiednio ciekawe?
- Oczywiście, przecież gdybym ja nagle miała zostać rolnikiem, zupełnie bym sobie nie umiała poradzić. To też jest wiedza, ale nie zdobywana przez książki, a przez praktykę.
- Zatem edukacja powszechna nie powinna opierać się na książkach. Książki powinny być dla wybranych? -
Angus zamiast dyskutować, zachęcał Alicję do kontynuowania swoich myśli.
- To nie tak, uważam, że im więcej książek tym lepiej i pewnie chętnie przeczytam kiedyś książkę o rolnictwie, ale czy zostanę po tym rolnikiem? - zastanowiła się dziewczyna - Myślę, że to już powinna być sprawa indywidualna jak ktoś się kształci. Uważam po prostu, że tego nie powinno się narzucać a jedynie krzewić w młodzieży poczucie, że są potrzebni społeczeństwu, byśmy wszyscy lepiej żyli, a nie tylko pewne sfery.
- Zamiast tego prym w edukacji wiedzie linijka i surowy nauczyciel -
McIvory bezradnie rozłożył ręce. - Lody nam się topią - dodał nagle ze zdziwieniem.
- Och, przepraszam. - Odparła Alicja, zajmując się szybko przysmakiem.
- Myślę, że lody pannie wybaczą - zapewnił mężczyzna.
Dziewczyna zachichotała odruchowo, lecz nie wiedząc czy wypada jej taka reakcja, zajęła się pałaszowaniem deseru.
- Pyszne. - Pochwaliła.
- Cieszę się, że pannie smakuje - zwrócił się też do Berty. - A pannie?
Służąca nie była przygotowana na pytanie i trochę speszona szukała w głowie odpowiedzi. Zdecydowała się w końcu na proste:
- Bardzo dobre.
Angus jadł oszczędnie, Alicja nie mogła się oprzeć wrażeniu, że bardziej niż deserem był zainteresowany nią. Pewnie powinno jej to schlebiać.
- A co pan o tym myśli? Ma pan pomysł na system edukacji idealnej? - zagaiła blondynka, by nie siedzieć z tym krępującym wzrokiem wbitym w siebie.
- Och, nie roszczę sobie talentu do pomysłów idealnych. To pozostawmy Bogu. Uważam, że model, który mamy obecnie się sprawdza. Jak może być inaczej, skoro nie ma miesiąca by nie nastąpiło jakieś odkrycie, powstał jakiś wynalazek? - argumentował. - [i]Naturalnie może mi panna zarzucić spoczywanie na laurach, ale nic nie poradzę. Nie podźwignę głupich i nie ulepię z nich geniuszy.
- Jest pan realistą?
- Tak, można mnie tak nazwać - przyznał. - A panna? Idealistką? - zapytał.
- Marzycielka... niestety. - Powiedziała, spuszczając głowę.
- Dlaczego “niestety”? Ma panna bardzo szerokie horyzonty. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. A już byłem pod wrażeniem na balu - dodał.
- Pan mi pobłaża. Po prostu lubię czytać, ale praktycznie... no cóż, nie wyróżniam się specjalnie. Poza może tym, że pomagam w firmie papy. - Powiedziała ze skrywanym zawodem.
- Pomaga w firmie? - co dziwne, zainteresował się. A przynajmniej dobrze udawał. - W jakiej roli?
- Och, to nic takiego... tylko prowadzę kilka ksiąg rachunkowych. -
Panna Liddell machnęła ręką bagatelizująco. - Pana praca z pewnością jest dużo bardziej zajmująca. Może pan mi coś o niej opowie?
- Zajmująca? Ależ panno Liddell, ja jestem szewcem -
zaśmiał się pod wąsem. Było to wielkie uproszczenie.
- A właściciel stoczni jest tylko rybakiem? - zapytała Alicja z rozbawieniem.
- I trochę macha młotkiem - skinął głową Szkot. - No dobrze, jestem takim trochę większym szewcem, który dogląda trochę mniejszych szewców.
Dziewczyna uśmiechnęła się znów. Przyszło jej na myśl, że Angus po prostu nie chce rozmawiać z nią o pracy, bo jest przecież kobietą, więc nie ciągnęła tematu.
- Panny ojciec ma firmę znacznie większą niż moja. Zapanowanie nad jej finansami to musi być nie lada wyzwanie. I twierdzi panienka, że się nie wyróżnia? - o sobie McIvory mówił niechętnie, ale Alicji słuchał z ochotą.
- Oj, przecież nie jestem sama. Są też inni księgowi. Po prostu... wykonuję część ich pracy. No ale rozumiem, że dla pana mówienie o sprawach służbowych pewnie nie jest przyjemne. Pytałam z ciekawości. Mnie takie rzeczy interesują... - wyznała i dodała cicho - W końcu jestem dziwadłem.
- Słucham? -
zapytał, jakby się przesłyszał.
- Oj... pewnie słyszał pan co się o mnie mówi. Choćby na tym balu... - dodała jeszcze ciszej, odwracając wzrok - Ja się nie gniewam. Przywykłam. I w sumie rozumiem.
- Wolę sam ocenić i usłyszeć wszystko od panny. Ja też jestem dziwakiem w obcym kraju -
rozłożył ręce. - Czy to pannie przeszkadza?
- Nie, to akurat nie. -
Powiedziała i dopiero po chwili zrozumiała, że niefortunnie dobrała słowa. - Może się przejdziemy? Berto, wyglądasz jakbyś była śpiąca, może jednak przeczekasz na mnie przy wozie? - zapytała służącej.
- Och, to przez tę pogodę - skłamała wyrwana do odpowiedzi. - Ale panienka też będzie musiała niedługo wrócić - dodała wstając od stolika. McIvory wziął z niej przykład, zostawiając w połowie niedojedzony pucharek lodów.
Mżawka akurat ustała, pozwalając nieśmiałemu słońcu wychynąć trochę zza chmur.
- Oczywiście, nie ma co trwonić czasu pana McIvory’ego. Przejdziemy się trochę i niedługo wrócę do ciebie Berto, wszak parasola na razie nie będę potrzebowała, z tego co widać - rzekła Alicja.
- W razie czego, oferuję swój - obiecał szarmancko Szkot. Służąca dłużej się nie sprzeciwiała. Liddellówna podejrzewała, że miało to jakiś związek z Willem.
- Którędy chce się panna przejść?
- Drogą, która zadowoli najbardziej pana poczucie estetyki. -
Odparła wesoło Alicja. Mężczyzna nie dopytywał więcej. Skierował się ku szpalerowi drzew. Niektóre liście zaczynały już nabierać jesiennych barw. Znów zaległa między spacerującą parą krępująca cisza.
- Jeśli jest panna zainteresowana moją pracą, to mogę wysłać pannie parę ładnych butów. Pismo mówi, poznacie go po owocach jego - zagadnął.
- Och, nie śmiałabym... - Alicja zdziwiła się i zawstydziła, nie chciała jednak kolejnych prezentów. - Jest pan... religijny prawda? - zwróciła uwagę na inny fakt.
- Wychowałem się w religijnej rodzinie - przyznał. - Po części zostało mi przyzwyczajenie, po części przekonanie. Trochę cytatów w głowie i msza co niedziela.
- Rozumiem. Ja... cóż, jeśli matka nie goni mnie dostatecznie mocno, zwykle zapominam o nabożeństwach. -
Wyznała.
- Żałuje panna?
- Nie. Jestem raczej tym typem osoby, który uważa, że wiarę nosi się w sercu, a nie wśród ludzi. Nie czuje potrzeby uczestnictwa w mszach. -
Odparła szczerze i szybko naprostowała -
Ale oczywiście nie oceniam innych postaw. Po prostu... taka jestem.
- Jest też panna szczera, a to dobra cecha. Na razie jedyną wadą, jaką widzę, jest nadmierna skrytość. Niechęć do mojej osoby, pewnie w towarzystwie uznana byłaby za zdrowy rozsądek - dodał na końcu samokrytycznie.
Panna Liddell spojrzała na niego zdziwionymi oczyma.
- Dlaczego? - spytała z dziecinnym wręcz brakiem zrozumienia.
- A czego Szkot ma szukać w sercu Londynu? Powinien wracać do Glasgow. Poza tym wie panna, co mówią o szewcach.
- Em... nie?
- Że piją, klną i chodzą bez butów -
wyjaśnił.
Odruchowo Alicja spojrzała na jego stopy. Miał eleganckie, czarne buty, ubrudzone trochę przez deszcz.
- Nie wiem czy pan pije, ale nigdy nie słyszałam by pan klął. I ma pan buty. - Powiedziała z niemądrym uśmiechem, po chwili jednak spoważniała. - Mam nadzieję, że mojej postawy... nie bierze pan jako uprzedzenia względem pańskiego pochodzenia. Ja... ja po prostu dziwnie się czuję, gdy ktoś się mną interesuje.
- Nieśmiałość? -
ni to zapytał, ni to stwierdził.
- Raczej... nie wiem, czemu to ma służyć. - Odparła, skrępowana, znów uciekając wzrokiem i przyglądając się jakiemuś ptakowi na gałęzi drzewa. Niestety, nie znała się na gatunkach.
- Darwin pewnie by powiedział, że przedłużeniu gatunku. Ale ludzie są towarzyscy, po prostu lubią ze sobą przebywać. Jedni w pubach inni w parkach. Jedni lubią tańczyć, inni czytać. Może widzę w pannie pokrewną duszę? - zaproponował odpowiedź.
- Zanim jeszcze wiedział pan, że czytam książki?
- Czemu zakłada panna, że nie wiedziałem?
- A skąd? W ogóle... w sumie nie wiem czemu pan zwrócił na mnie uwagę. I kiedy... Przepraszam, ale... zwykle jestem trochę gapowata. -
Wyznała dziewczyna.
- Skąd… - powtórzył. - Panny matka chce pannę wyswatać, to żadna tajemnica. Chyba uznała, że jestem nienajgorszą partią. A ja? Słyszałem plotki i w nie nie wierzyłem. Ludzkie języki bywają okrutne - stwierdził tonem, w którym tkwiła jakaś zadra.
- A ja byłam niemiła... przepraszam. - Skomentowała to Alicja ze szczerym poczuciem winy.
- Ale teraz panna nie jest - zauważył. - Może czasem warto odważyć się na odrobinę śmiałości?
- Może, choć... śmiem twierdzić, że jeśli to ma być swatanie mojej matki, to... nic z tego nie wyjdzie. -
Powiedziała Alicja wprost.
- Wolałaby panna swatanie przez ojca? - odpowiedział żartem.
- Wolałabym żeby tego... nie robiono. - Prychnęła, trochę zbyt poważna przy tym.
- Przykro mi to słyszeć, bo bez swatania bym nigdy panny nie spotkał.
Uśmiechnęła się, choć było to bardziej wymuszone niż szczere. Wciąż nie umiała reagować na komplementy.
- No ale już się znamy... - skomentowała po chwili.
- I teraz też wolałbym, żeby już z nikim panny nie swatano - dodał po kolejnej chwili.
Alicja przełknęła ślinę. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Ta niewinna uwaga mogła... mieć ogromny podtekst. Ale może wcale tak nie było? Może tylko ona to widziała?
- Czy panny przyzwoitka nie zacznie się niepokoić? - zapytał, kiedy cisza się przedłużała. - Nie chcę sprawić pannie kłopotu.
- Tak, powinnam już wracać. -
Alicja w sumie była wdzięczna za tę uwagę.
- Odprowadzę pannę - zaoferował. - [i]I czy mogę liczyć kiedyś na kolejną rozmowę? Ma panna bardzo ciekawe spostrzeżenia.
Popatrzyła na niego, przyglądając się rysom jego twarzy.
- Jeśli zgoli pan wąsa. - Wypaliła nagle.
McIvory aż przystanął. Uniósł palce do górnej wargi.
- Co jest nie tak z moim wąsem? - spytał szczerze zdziwiony.
Dziewczyna chyba nie myślała, że powiedziała to na głos, bo teraz wyglądała, jakby miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- A nieee... po prostu... oj, to taki żart. Przepraszam. - Próbowała naprawić sytuację.
- Skoro taka jest cena spotkania - westchnął mężczyzna. - Twardo się panna targuje - nie był chyba zły, ale mogła się mylić.
- Ależ... nie, proszę zapomnieć... - Alicja jeszcze bardziej przyspieszyła kroku z nerwów. Brama była już blisko, a za nią zbawienny powóz. Oby tylko Will z Bertą gdzieś nie zniknęli.
- Słowo się rzekło - stwierdził sentencjonalnie McIvory.
Blondynka przystanęła przy bramie.
- Przepraszam. I... oczywiście spotkam się z panem. Bez względu na to czy będzie miał pan wąsy, czy nie. Znaczy... och, ja już chyba lepiej nic więcej nie mówię. - Zasłoniła usta dłonią.
- Wprost przeciwnie, proszę mówić - zaoponował. - To jedna z panny najlepszych cech.
Powóz był tam gdzie trzeba, a służba posłusznie czekała na pannę Liddell.
- No cóż, w takim razie dziękuję za cierpliwość. I lody. Następnym razem może wybierzemy się na coś, co pan lubi…
- Do zobaczenia zatem, panno Liddell -
ukłonił się.
Tym razem było jej trochę przykro, że nie zaprzeczył i nie powiedział, iż lubi lody. Czuła się winna, że narzuciła Angusowi swoje pragnienia nic nie dając w zamian.
- Do widzenia. Dziękuję za wszystko. - Odparła sztywno.
Sama nie wiedziała co myśleć o tym spotkaniu. Z jednej strony denerwowało ją to, że pan McIvory w oczywisty sposób ją adorował i starał się przypochlebiać, z drugiej - rozmowy z nim wydawały się naprawdę interesujące... Bezsprzecznie był człowiekiem oczytanym i... wyobcowanym - jak ona.
Generalnie jednak Alicja była w powozie tak pochłonięta myśleniem o spotkaniu, że próby podpytywania przez Bertę albo zbywała półsłówkami, albo w ogóle na nie nie reagowała.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 20-01-2018 o 12:09.
Mira jest offline  
Stary 31-01-2018, 21:33   #47
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
XXI. Nie-s♰ypa



1


Czas w Krainie Dziwów również upływał Alicji pod znakiem spotkań. Kapelusznik był bardzo podekscytowany ze zmartwychwstania panny Liddell (nawet, jeśli do owego zmartwychwstania doszło tylko w jego głowie) i rozsyłał zaproszenia na lewo i prawo. Co chwila z okna jego pokoju wyrzucany był bardzo niezadowolony gołąb, z liścikiem przywiązanym do nóżki. Te szczególnie niezadowolone musiał poganiać ciśniętym butem, żeby w ogóle raczyły polecieć do adresata. Gąsienica świadkował temu wszystkiemu z bardzo kwaśną miną. Widać od kiedy dostał skrzydeł zaczął się bardziej identyfikować z ptakami.
Klara nie dawała się ponieść ekscytacji swego chlebodawcy i zamiast tego dzielnie brała na siebie wszystkie obowiązki. Zmieniła Alicji opatrunki, upiekła ciasta, przygotowała zapas herbaty, a nawet rozłożyła w ogrodzie stoły i nakryła do posiłku. Wszystko to z wdziękiem i bez żadnego trudu.


W dniu przyjęcia goście zaczęli się zjeżdżać o przeróżnych porach. Pierwszy pojawił się Mysz. Niemal przeczyło to jego opinii śpiocha, okazał się przecież rannym ptaszkiem, gdyby nie to, że pierwszą rzeczą jaką zrobił po przybyciu było zebranie najwygodniejszych poduszek z porozstawianych krzeseł i umoszczenie sobie leża. Ot, tak! “Dzień dobry”, “dzień dobry”, “ja sobie tylko poduszkę wymienię”, “ależ żaden problem”, “chrrrr”. Przynajmniej hałasem odganiał owady od ciasta.
Potem pojawiła się para, której blondynka nie znała. Mężczyzna i kobieta, niemal do siebie przyklejeni. Poruszali się w zupełnej synchronizacji, jakby byli jednym ciałem.

2

- To pani Tancerka i pan Tancerz - przedstawił ich Kapelusznik, a nierozłączna para ukłoniła się z gracją.
- Dzień… - zaczął mężczyzna.
- Dobry - dokończyła kobieta.
Alicja przyglądała im się ciekawie, toteż dopiero po chwili przypomniała sobie o manierach.
- Dzień dobry. Miło Państwa poznać.
- Faktycznie, nigdy się jeszcze nie spotkaliśmy - potwierdził mężczyzna i uśmiechnął się. Nie dodawało mu to aż tak dużo uroku, bo zęby miał trochę krzywe, choć kompletne.
- Ale cieszymy się, że mamy w końcu okazję - dodała kobieta i też się uśmiechnęła. Identycznie. Tylko uzębienie miała równe.

Następnego gościa panna Liddell też nie potrafiła skojarzyć. Był mężczyzną w całości ubranym na biało. Spodnie, garnitur, koszula, buty i skarpety. Wszystko białe jak śnieg. Chodził wyprostowany jak struna i sztywny tak bardzo, że aż przypomniał dziewczynie Automasza z enklawy lalek.
- Moje uszanowanie - przywitał się równie sztywno, jak się poruszał.
- Dzień dobry, dobry dzień - odparł Kapelusznik.
- Dzień dobry. Jestem Alicja. - Dziewczyna wyciągnęła do nieznajomego rękę, niepewna czy zechce ją w ogóle przyjąć i się przedstawić.
- Pani Alicja, czy panna Alicja? - zapytał sztywno i ujął oferowaną dłoń jakoś tak mechanicznie i bez gracji. Mimo to dziewczyna spąsowiała odrobinę.
- Panna. Oczywiście, że panna, a mam przyjemność z... - zrobiła wymowną przerwę.
- Ojej, to przecież Pan w Bieli. Spotkaliście się w pociągu - wtrącił się Kapelusznik, najwyraźniej uznając, że przedstawiania jest obowiązkiem gospodarza.
- Pan Biały - sprostował mężczyzna. - Ostatnimi czasy, nazywam się Panem Białym - w jego głosie pobrzmiewała nutka irytacji, jakby oburzał go sam fakt, że musi się przedstawiać. - A od pana, Kapeluszniku, oczekuję nowego kapelusza. Stary się rozpuścił w tych wszystkich ulewach.
Szalony aż jęknął, gdy to usłyszał. Zniszczone okrycie głowy było dla niego prawdziwą tragedią.
Zmieszana Alicja wolała nic już nie komentować. Zrobił to za nią gospodarz.
- Nowy kapelusz. Naturalnie. Z najlepszej gazety. Tytułowej strony i z równym drukiem - paplał, ale mężczyzna w bieli już go nie słuchał, udając się w kierunku zastawionych stołów.

Księżna i Książę także raczyli przyjechać. Ubrani elegancko, ale z frywolnymi akcentami. Młody Książę miał porozpinanych parę guzików, tak że spod koszuli widać było jego tors. Księżna przybyła w wydekoltowanej kreacji i z wysoko rozciętą suknią. Gdyby to wszystko uznać za zbyt przyzwoite, towarzyszyła im Kucharka w czymś, co było raczej fartuszkiem niż sukienką.
- Panno Liddell - chłopak skłonił się i z szarmanckim uśmiechem ucałował dziewczynę w dłoń.
- Cieszę się wielce, że zastaję cię w zdrowiu - przywitała się Księżna.
Kucharka zaś milczała, a Alicja zastanawiała się, czy to właśnie ona jest autorką tych wszystkich pieprznych potraw.
- Miło was znów widzieć. - Przywitała znajomych serdecznie, acz z nutką wstydliwości dziewczyna. - Bardzo dziękuję za ten pieprz, który dostałam od was. Niezmiernie mi się przydał.
- Naprawdę? - zapytała Kucharka. - Ja zawsze powtarzałam, że pieprz jest dobry na wszystko.
- Na pewno na wrogie osy... i ryby... znaczy ryboludzi. - Zakałapućkała się Alicja i znów dodała. - Bardzo się przydał. Jeszcze raz dziękuję.
- Do usług, do usług - Kucharka uśmiechnęła się szeroko.
- Skoro jesteśmy przy usługach - wtrąciła Księżna. - Pójdź pomóc Klarze. Jest rewelacyjna, jeśli idzie o herbatę i ciastka, ale brakuje jej wyczucia do innych rzeczy - oddelegowała służącą, nie pytając nawet Kapelusznika co o tym myśli. Ten jednak głównie zajmował się zdejmowaniem i zakładaniem cylindra, przy wielokrotnie powtarzanych przez książęcą parą ukłonach.
Alicja również dygała, jakby ktoś zamontował jej sprężynki i coraz częściej w myślach podzielała niechęć Pana Gąsienicy do przyjęć.
- Och, nie musisz przed nami dygać Alicjo - Księżna machnęła dłonią. - Pogromczyni Dżebersmoka i Śmierci nie musi dygać przed nikim - plotka zdążyła już zacząć żyć własnym życiem.

Tymczasem Gąsienica i Klara mieli pełne ręce roboty. A raczej ręce Klary były jej tak pełne, że część zrzuciła na Gąsienicę. Stoły były rozstawione, ale musiała poustawiać karteczki, kto gdzie ma siedzieć. A Mysz już zdążył to zignorować i drzemał na krześle Tancerza, przez co musiała przesadzić go gdzie indziej, ale ten nie zgadzał się siedzieć z dala od Tancerki i w ogóle był z tego wielki ambaras.

Ciast i ciasteczek było dużo, na szczęście Gąsienica też był bardzo duży i dlatego udawało mu się to wszystko nosić. Tylko czasem jakieś pióro utknęło mu w serniku, albo włosy zanurzyły mu się w imbryczku. W dodatku wzbudzał zainteresowanie gości, którzy chcieli zamienić z nim słowo, albo dwa i w efekcie nakrywanie do stołu jeszcze bardziej się przedłużało.
Zadanie Alicji także się nie kończyło, bowiem musiała wkrótce powitać kolejnych przybyłych. Nie ma herbatki bez Marcowego Zająca, a skoro był zająć, to musiała być i Króliczyca. W jej ubiorze nie pojawiło się nic nowego, ale i nic nie zniknęło. Gdyby brakło choć jednego skrawka, to pewnie wszystko by się rozpadło i paradowałaby nago. Tym razem uszatej parce towarzyszył ktoś nowy. Jaszczurka, nienagannie ubrana w garnitur i dymiąca nonszalancko cygaro.

3

Osobnik trzymał się trzy kroki za małżeństwem i spoglądał na lewo i prawo jednocześnie, kręcąc oczami jak tylko jaszczurki potrafią.
- No i widzisz, spóźniliśmy się - gorączkowała się Biała Królik. - Wszyscy już są.
- Ależ nie mogą być tu wszyscy, bo wtedy gdzie indziej nikogo by nie było - odparł jej mąż.
Kapelusznik pomachał im, ale nie udało mu się zwrócić na siebie uwagi. Tylko Jaszczur łypnął na niego okiem.
Jak zwykle w towarzystwie Pani Królik Alicja była speszona jej epatującą seksualnością. Czuła sie jednak w obowiązku uściskać dłonie przybyłych, toteż wymieniła z Królikami szybkie uściski dłoni. Kobieta przez chwilę przyglądała się pannie Liddell, jakby znowu jej nie rozpoznała, ale szybko przykryła to szerokim uśmiechem. Marcowy należycie się ukłonił, bardziej jednak zainteresowany był obecnością Kapelusznika. Tak samo szybko Alicja chciała się przywitać z Jaszczurem, ten jednak zachował się inaczej niż pozostali goście. Wysunął długi język, który załopotał w powietrzu. Gadzie oczy zwęziły się w szparki.
- Czuję, że się panna wygoiła - stwierdził, a lewe oko uciekło mu w bok, obserwując otoczenie.
Dziewczyna odruchowo cofnęła rękę.
- Em... co pan ma na myśli? - spytała niepewnie.
- Widzę bandaże, ale nie czuję krwi - wyjaśnił.
Zdziwiona Alicja odchyliła jeden z opatrunków, by spojrzeć na skaleczenia. Pozostały po nich tylko lekkie ślady, nowy naskórek nie zdążył jeszcze nabrać barw. Jaszczur, korzystając z okazji, zaczął rozglądać się jeszcze uważniej, aż zastygł w bezruchu i bezwiednie wysunął rozwidlony język. Gdzieś w oddali głośno brzękły naczynia.
Towarzysząca mu dziewczyna, mimo że wciąż zachodziła w głowę jak mogła tak szybko wyzdrowieć, aż podskoczyła i skupiła się na hałasie.
- Co się stało?! - zapytała odruchowo. To Klara upuściła talerze i teraz próbowała je pozbierać z pomocą Gąsienicy. Jaszczurka przestał się rozglądać i schował język za zębami.
- Chyba jakieś problemy z zastawą - odparł.
- Bill, nie przeszkadzaj już honorowemu gościowi - wtrącił się Marcowy Zając, który zdążył zakończyć na boku rozmowę z Kapelusznikiem. - Znajdź nam lepiej dobre miejsca.
- Ale... chyba miejsca zostały już przydzielone. - Zaoponowała Alicja, lecz nie bardzo wiedząc, co z tym faktem dalej zrobić, powiedziała - Ja... może pójdę zobaczyć co się stało.
- Skoro miejsca są ustalone, to nie ma powodu do pośpiechu - jaszczurka zwana Billem, odwróciła się do pary królików. - Mogą państwo spokojnie przywitać się z innymi gośćmi.
Cała trójka zaraz się oddaliła, pozostawiając blondwłosą sam na sam z Kapelusznikiem. Klara w międzyczasie też zdążyła się gdzieś ulotnić, pozostawiając Gąsienicę na pastwie zainteresowanych nim przybyszów.
Alicja podeszła do skrzydlatego i przyjrzała mu się.
- Wszystko w porządku? Co to był za hałas?
- Klara upuściła talerz - wyjaśnił, ciesząc się że może na chwilę oderwać się od gości.
- Mhm... nie wiesz czemu? To chyba nie w jej stylu.
- Chyba coś zobaczyła - zastanowił się. - A może sobie przypomniała? W każdym razie uciekła do kuchni.
- Poradzisz sobie tutaj? Ja zobaczę co u niej i... zdejmę bandaże. Moje rany się już zagoiły. - Powiedziała Alicja.
Mężczyzna trochę zmarkotniał, ale pokiwał głową.
- Oczywiście.

Kuchnia znajdowała się na parterze i łatwo było ją odnaleźć choćby po samym zapachu. Klara napiekła tyle ciast, że połowa domu pachniała mąką i cukrem, a najsilniejszy zapach dobywał się z piekarnika. Drugą wskazówką był podniesiony, damski głos.
- To moja kuchnia, nie możesz się tutaj panoszyć!
- Ale ja się wcale nie panoszę. Ja tylko pomagam - odparł drugi, cichszy głos.
Alicja przystanęła, nie wiedząc czy powinna wejść, czy raczej wyjść, toteż zatrzymała się w drzwiach, odruchowo przywierając do futryny.
- Ja w twoim domu nie przychodzę gotować obiadów - gorączkował się dalej ten pierwszy.
- Moi państwo mnie poprosili, a pan Kapelusznik nie wyraził sprzeciwu. Przygotuję tylko poncz i trochę przekąsek.
- Wystarczy herbata!
- Ale Księżna lubi poncz… - argument chyba okazał się celny, bo gniewny głos ustał.
- Niech już będzie. Tylko niczego nie popsuj.
Ponieważ blondynka domyśliła się kim jest druga osoba, postanowiła jednak przezornie się wycofać, by nie stanąć na linii strzału pomiędzy dwiema - jak się okazywało - ambitnymi służącymi. Zamiast tego, tak jak planowała, zdjęła z siebie bandaże. Zaskakujące, jak szybko i ładnie zaleczyły się wszystkie rany. Nawet głębokie rozcięcie na ramieniu było już ledwie dostrzegalne. Jednak co Kraina Dziwów, to Kraina Dziwów. Gdy już doprowadziła swoją garderobę do stanu godnego przyjęcia, opuściła swój pokoik.


_____________________________
1 - grafika autorstwa Vinroc
2 - nie znam autora, chętnie poznam
3 - grafika autorstwa Llintufriikki
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 31-01-2018 o 22:14.
Zapatashura jest offline  
Stary 01-02-2018, 22:59   #48
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Na zewnątrz powoli rozkręcało się przyjęcie. Nikt nie poczekał na honorowego gościa i pierwsze ciastka oraz łyki herbaty już nastąpiły. Brakowało jednak wciąż Dyludylów, choć Alicja wyglądała ich z lewa i prawa. Pozostawało więc czekać i przyglądać się mieszkańcom krainy. Księżna z siostrzeńcem zagadywali parę tancerzy. Marcowy Zając oferował Gąsienicy cygaro, a znając jego słabość do palenia, panna Liddell była przekonana, że nie będzie się długo bronił.
- Czekasz na kogoś? - ktoś nieoczekiwanie zapytał.
Blondwłosa dziewczyna zamrugała oczami i wyrwana z rozmyślań rozejrzała się, by ustalić kto do niej zagadał. Tyle, że głos nie miał żadnego ciała. Na szczęście znała tylko jedną osobę, która potrafiła mówić, choć jej nie było.
- Kotka?
W odpowiedzi na pytanie, na gałęzi pobliskiego drzewa zmaterializował się ogon. Owinął się ciasno wokół niej, a potem zamruczał.
- Czekam na braci Dyludylów. Podobno mają mój miecz. - Odparła Alicja, patrząc w tamtą stronę.
- Dyludyle nie są braćmi - zaprzeczyła Cheshire, materializując się coraz bardziej i bardziej. - I dzisiaj nie przyjdą - dodała. Jej atletyczne ciało zwisało głową w dół. Z szyi prawie zsuwał jej się rzemyczek, na którym przywiązana była jakaś fiolka.
Patrząc na nią Alicja zarumieniła się, przypominając sobie jak mięciutkie jest futerko Kotki.
- Byli zaproszeni. A czemu... czemu nie przyjdą, wiesz?
- Bo są bardzo daleko -
odpowiedziała i nagle zmieniła temat. - A co się stało z kotką, której szukałaś? Nigdy mi nie powiedziałaś.
- Sama wróciła do mnie do domu. Jest teraz z moją siostrą.
- Odpowiedziała dziewczyna, po czym dodała proszącym tonem:
- Potrzebuję odzyskać mój miecz, a podobno to Dyludyl go ma. Muszę się więc z nimi spotkać. Możesz mi w tym jakoś pomóc? Albo czy wiesz dokładnie, gdzie oni są?
- Wiem gdzie są
- potwierdziła i przeciągnęła się. Fiolka prawie się zsunęła, ale kocica zgrabnie ją złapała. - Mogę ci też pomóc - dodała tonem, w którym pobrzmiewało niewypowiedziane “ale”.
- Byłabym bardzo wdzięczna. - Powiedziała Alicja, choć czuła, że pakuje się w kłopoty. - Co mogę zrobić, by cię do tego przekonać?
- Och, niewiele
- zapewniła. - Nudzę się w moim domu, więc przybyłam na przyjęcie. Mam nadzieję, że zobaczę tu coś nowego i interesującego. Wiesz, że lubię oglądać - mruknęła i uśmiechnęła się lubieżnie.
Dziewczyna przełknęła ślinę.
- Ccooo chciałabyś zobaczyć? - zapytała cicho.
- Och, jest tyle możliwości… - westchnęła. - Aż trudno się zdecydować. Chciałabym w końcu zobaczyć jak Książę bierze swoją ciotkę. Pieszczą się i pieszczą, ale nie dochodzi u nich do niczego więcej - wyciągnęła jeden palec. - Albo ten skrzydlaty przystojniak. Musi być ogromny - mruknęła. - Ciekawe jakby wyglądało, gdyby któraś z dam go przyjęła - wyciągnęła drugi palec. - O, a co ty byś chciała zobaczyć? - spojrzała Alicji prosto w oczy.
Ta spuściła spojrzenie.
- Ja... ja... nie wiem. I myślę, że Gąsienica jest za duży... dla kogokolwiek tutaj. - dodała z rumieńcami wstydu na policzkach.
- Gdzie twoja wyobraźnia? - drażniła się kotka. - Ja wyobrażam sobie jak język tego jaszczura doprowadza kogoś do szaleństwa. Taki długi… i to rozwidlenie. Mrrrr…
- Dlaczego więc sama go nie zaczepisz? -
zapytała Alicja, wciąż błądząc wzrokiem wśród nakrycia stołu i nie śmiąc go podnieść na kogokolwiek.
- Już mówiłam, że lubię patrzeć - odpowiedziała. - Ale ty już zasmakowałaś igraszek. Jak tak pomyślę, to chciałabym też zobaczyć jak się z kimś kochasz. W końcu w tej Krainie nie musisz sobie niczego zabraniać - kusiła i podsuwała jeden lubieżny obraz za drugim.
Teraz już nawet zastawa stołowa budziła nerwowość Alicji.
- Ja... ja... nie wiem czy potrafię... No i ktoś musiałby mnie chcieć... - sama gubiła się w słowach, czując jednocześnie jak w jej podbrzuszu rozpala się żar.
Cheshire bezwiednie zaczęła bawić się swoją fiolką.
- Myślę, że wielu tutaj już cię chce - zapewniła. - A ja nawet mam coś, co by ich dodatkowo przekonało, ale chyba tego nie potrzebujesz.
Alicja przełknęła ślinę.
- Spróbuję... wieczorem... kogoś... uwieść... - powiedziała tak cicho, że właściwie tylko poruszała wargami. Jej wzrok odruchowo skierował się ku Gąsienicy, z którym miała pewne doświadczenia w tej materii, lecz szybko znów zaczęła wpatrywać się w filiżankę przed sobą. Kocica zaś słysząc tę deklarację, aż zeskoczyła na ziemię.
- Tak? Kogo, kogo? - zapytała ciekawsko. - Kapelusznika? Już jest zapatrzony w ciebie jak w obrazek. A może Księcia? Byliście już przecież tak blisko… No i Księżna mogłaby doradzać. O, albo tego w bieli. Jeśli cały jest z niego taki sztywniak, to mogłabyś go ujeżdżać całą noc - ledwie nadążała za własnymi przypuszczeniami.
- Gąsienica nie jest sztywny i... może trochę się zbliżyliśmy... - dziewczyna spojrzała na niego, a potem na gospodarza - A Kapelusznika chyba takie rzeczy nie interesują…
Oczy kotki zrobiły się wielkie jak spodki.
- Chciałabyś spróbować z takim olbrzymem? Och, to dopiero byłby widok - szczyty jej piersi zauważalnie posztywniały. - A co do Kapelusznika… zdziwiłabyś się jaki wpływ ma na niego ładny kapelusik na ładnej główce.
Alicja odruchowo dotknęła swoich blond włosów.
- Tak... mówisz? Że gdybym... gdybym miała kapelusz…
- To byłabyś dla niego bardzo kusząca
- pokiwała głową. - Bo ładną główkę już masz - dodała, trochę żartem, trochę komplementem.
Dziewczyna zastanowiła się.
- Może... może po przyjęciu poproszę go o kapelusz... i może... coś z tego wyjdzie... ale nie obiecuję. - Dodała szybko z przezorności.
- Nie musisz nic obiecywać. Po prostu baw się dobrze - mrugnęła Cheshire i na oczach Liddellówny zaczęła się rozpływać w powietrzu.
- Poncz, poncz gotowy! - krzyknęła Kucharka, zwracając na siebie uwagę Alicji. Nim dziewczyna zdążyła się ponownie odwrócić, kocica już zupełnie zniknęła… A może wciąż tu była, tylko niewidzialna? W końcu chciała oglądać.
Mając tego świadomość dziewczynie ciężko było skupić uwagę na przyjęciu czy wdać się w jakąś dłuższą rozmowę. Za to raz po raz zerkała ku gospodarzowi imprezy, jakby nie mogła uwierzyć, że Kapelusznik jest w stanie okazywać zainteresowanie nią. Czy w ogóle kimkolwiek. Tymczasem, jak na zawołanie, Szalony zamachał do blondwłosej.
- Dołącz do nas, czeka na ciebie honorowe miejsce - faktycznie do tej pory stała w cieniu drzewa, a przecież przyjęcie wydano na jej cześć. Nie mogąc, a nawet i nie chcąc, odmówić zaproszeniu podeszła do wskazanego jej krzesła. Stało przy rogu, co z pewnością wywołałoby u jej matki ostrzeżenia o zostaniu starą panną. Tutaj jednak oznaczało to tyle, że siedziała po prawicy Kapelusznika. Widząc nadejście honorowego gościa, również reszta towarzystwa zaczęła się przysiadać. Dopiero wtedy Alicja zorientowała się kto będzie siedział po jej drugiej stronie - Biała Królik.
Dziewczyna skinęła jej głową, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. W normalnych warunkach chociaż skomplementowałaby jej strój, ale biorąc pod uwagę JAKI był to strój, wolała się nie odzywać.
- Szkoda, że Dyludyle nie przybyli. - Powiedziała za to do Kapelusznika.
- Zaprosiłem ich. Naprawdę zaprosiłem - zapewnił gorliwie. - Ale nie wszyscy odpowiedzieli. Humpty też nie przybył.
- Potłukł się ostatnio
- wtrącił Tancerz.
- Przewrócił się, przestraszony przez burzę - dodała od razu Tancerka.
- Och, biedny... - Powiedziała Alicja, lecz zaraz przypomniała sobie piosenkę o wielkim jajku. - Ale... to chyba często mu się zdarza i jakoś sobie poradzi, prawda?
- Och, nagminnie
- potwierdziła Tancerka.
- Ale dojdzie do siebie - uzupełnił jej partner.
- A skoro już w tym temacie - ożywił się Kapelusznik. - Jak udało ci się pokonać Śmierć? Wszyscy jesteśmy ciekawi! - nie kłamał. Wszyscy goście teraz na nią spoglądali. Język Billa podrygiwał w powietrzu, a usta wygięte miał w szerokim uśmiechu. Wyczuł, że zagoiły się jej rany. Co jeszcze potrafił wyczuć?
Dziewczyna rozejrzała się niepewnie.
- No właśnie z tym pokonaniem... to trochę na wyrost powiedziane. Nie musiałam walczyć ze śmiercią.
- Nasz gospodarz wyraźnie napisał w zaproszeniu, że ją pokonałaś -
stwierdził sucho mężczyzna w bieli.
Alicja spojrzała na niego, marszcząc brwi.
- Nie mogę odpowiadać za to, co ktoś inny napisał. - Powiedziała, po czym dodała łagodniej, patrząc na Kapelusznika - Przepraszam, chciałam ci powiedzieć, ale byłeś taki... zakręcony. Powinnam być bardziej stanowcza.
- Skoro nie pokonałaś Śmierci, to co zrobiłaś? - zapytała zaciekawiona Księżna. - Czy to w ogóle prawda, że byłaś ciężko ranna?
- Tak, to prawda. Cóż, nie wiem czy widzieliście kiedyś takie potwory... wyglądają jak połączenie ryby i człowieka...
- I opowiedziała wszystkim o swoim spotkaniu ze Ślimakiem i o ataku rybo-ludzi.
- Czyli uciekłaś Śmierci spod kosy - podsumował Marcowy zając, gdy opowieść dobiegła końca. Mysz akurat ten moment wybrał na przebudzenie się i głośne ziewnięcie.
- Ale ja nie spotkałam żadnej śmierci! - warknęła poirytowana Alicja.
- To znaczy, że jej uciekłaś - zaskakująco trzeźwo stwierdził Mysz, a jego słowa wywołały nieoczekiwany aplauz. Najgłośniej chyba klaskał sam Kapelusznik.
- Alicja, która uciekła Śmierci - zawołał gromko.
- No... jak tam chcecie... - Dziewczyna spuściła głowę, zawstydzona znów, tym razem jednak bez tego napięcia w podbrzuszu. Owacje sprawiły, że przy stołach pojawiły się służące Kapelusznika i Księżnej. Tak gromkie brawa zasługują przecież na coś specjalnego, w tym konkretnym przypadku były to lody. Klara i Kucharka kładły przed każdym szklane pucharki. Alicja dostrzegła jednak, że Klara ominęła Billa, czerwieniąc się ilekroć zerknęła w jego kierunku. Dopiero Kucharka musiała go obsłużyć.
- Ucieczka przed śmiercią, to nie lada wyczyn. Dla takiego biegacza powinien być medal - stwierdził Książę. Goście bardzo dosłownie brali wyznania dziewczyny i zupełnie nie było już sensu próbować wyprowadzać ich z błędu.
- Wy jesteście moją nagrodą... i to przyjęcie. - Alicja próbowała jakoś opanować kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa. Bezskutecznie. Kiedy jest bowiem wola, to i sposób się znajdzie.
- Możemy w dowód uznania - zaproponował Tancerz.
- Dla panny zatańczyć - padło zaraz dokończenie. Propozycja spotkała się z ciepłym przyjęciem.
- Do tego potrzebna będzie jakaś muzyka. Mam coś w domu - Kapelusznik poderwał się z fotela i pobiegł szybko do swego lokum, mocno trzymając cylinder aby mu nie spadł.
- To prawdziwa gratka - Króliczyca wyjaśniła Alicji. - To najlepsi artyści w Krainie Dziwów. Nikt tak nie tańczy, jak oni.
- W takim razie... będzie mi bardzo miło. - Odparła uprzejmie dziewczyna, starając się nie patrzeć w dekolt Pani Królik.
Gospodarz tak szybko jak wybiegł, tak szybko i przybiegł, dźwigając ze sobą gramofon. Postawił go z rozmachem na stole, przez co rozlał parę filiżanek. Herbatka chlusnęła na lewo i prawo, opryskując niektórych gości. W szczególności ucierpiała suknia Księżnej, zmoczona od pasa w dół. Siostrzeniec zaraz zaczął pomagać wycierać plamy. Kapelusznik nie przejął się tym ani trochę, ustawiając igłę i uruchamiając urządzenie.
Rozbrzmiały pierwsze nuty, unosząc się rytmicznie nad tubą. Tancerz ujął dłoń swej partnerki i wyprowadził ją na trawę. Alicja rozpoznała melodię - było to tango. Południowy taniec, w Anglii powszechnie uznawany za gorszący. I już od pierwszych kroków, zrozumiała dlaczego. Mężczyzna i kobieta nie trzymali się na wyciągnięcie ramion, oni nieustannie wpadali sobie w ramiona, a ich dłonie wodziły wzajemnie po ich ciałach.
Dziewczyna przyglądała się parze z mieszaniną zachwytu i niedowierzania. Czy ludzie w prawdziwym świecie też tak tańczą? Czy ona by mogła? Jak to możliwe, że patrząc na nich, choć teoretycznie nie robią nic zbereźnego, odczuwała narastające podniecenie? Nie ona jedna. Część gości też była pod wyraźnym wpływem tańca. Zbereźny Książę, korzystając z pretekstu jaki stworzyła dla niego herbata, wyraźnie wodził chusteczką w okolicach łona swej ciotki. Marcowy Zając, niby od niechcenia, objął swoją żonę a jego dłoń spoczęła na bujnej piersi.

Tancerka i Tancerz wili się w swych uściskach, a przy wirowaniu kusa sukienka co chwilę unosiła się odsłaniając smukłe uda. Kobieta nie poprzestawała jednak tylko na chwaleniu się swoimi wdziękami. Jej dłoń raz po raz osuwała się na męski pośladek, opinając na nim i tak ciasne spodnie.
Ciężko było oderwać od nich wzrok, jednak pamiętając rozmowę z Kotką, Alicja dyskretnie przyglądała się innym biesiadnikom, w szczególności Kapelusznikowi, Gąsienicy oraz Jaszczurowi Billy’emu.
Kapelusznik był jednym z niewielu, którzy skupiali się tylko na walorach artystycznych przedstawienia. Tupał nogą do rytmu. Jeszcze chłodniej obserwował wszystko mężczyzna w bieli - twarz miał iście pokerową.
Gąsienica… ten miał problem. Będąc znacznie większym od towarzystwa, wystawał nad blat stołu i zbawienny obrus. Tym samym rosnące podniecenie starał się maskować kiltem i garbieniem.
Billa było trudniej rozpracować. Gadzia fizjonomia charakteryzowała się inną ekspresją. Co chwilę wysuwał i wsuwał język, jakby smakował powietrze. Jednym okiem przyglądał się tangu, ale drugie co chwilę uciekało w bok… ku Klarze! A ta po prostu się uroczo przy tym wszystkim rumieniła.
Alicja przyglądała się więc z uwag całem spektaklowi, uwzględniając w nim również reakcje publiczności. Doprawdy wciąż nie mogła przywyknąć do tego, jak bardzo zmieniła się Kraina Dziwów od kiedy ona sama dorosła.
Po krótkim czasie Książę dostrzegł, że panna Liddell rozgląda się ukradkowo. Naturalnie go to nie onieśmieliło, jeśli już to chętniej pieścił piękną Księżną (która musiała zagryźć ciastko, aby nie jęczeć) i uśmiechał się w ten lubieżny sposób, lecz tego dnia siedział zbyt daleko by spróbować w jakikolwiek sposób dotknąć blondwłosej. Najbardziej jednak uwagę Alicji przyciągała Króliczyca - po prostu była najbliżej. Nie dało się nie zauważać, że jej mąż z rozmysłem ugniata jej piersi, przyprawiając ją o przyśpieszony oddech. Kobieta próbowała się jednak opanować i jedną dłonią złapała się mocno za blat, druga zaś, szukając na ślepo jakiegoś oparcia, spoczęła na udzie dziewczyny.
Ta aż podskoczyła, uderzając w stół, a herbata z jej filiżanki nieszczęśliwie wylała się na sukienkę.
- Och, przepraszam, gapa ze mnie. - Powiedziała, wstając i otrzepując się nerwowo - Nie przerywajcie sobie, ja... ja zaraz wrócę. - Dodała, starając się wycofać do domu Kapelusznika. Nikt jej w tym na szczęście nie przeszkadzał. Klara też postanowiła skorzystać z okazji i oddalić się od tańca.
- Pomogę pannie - zaoferowała idąc za dziewczyną. Skoczna muzyka śledziła ich aż do korytarza.
- Dziękuję. - Powiedziała Alicja, skrępowana. Miała ochotę poruszyć temat Jaszczura, lecz nie bardzo wiedziała jak zacząć.
- Żaden problem - zapewniła. - Czy chce panna świeże ubranie? Czy spróbować odplamić te? - służąca była dostrzegalnie zaczerwieniona.
- To zależy co wymaga mniejszego wysiłku. - Odparła dziewczyna.
- To tylko herbata, mogłabym ją szybko zmyć, jeśli zdjęłaby panna sukienkę - podprowadziła Alicję do pokoiku, żeby zachować trochę prywatności.
- Dobrze, tak zróbmy.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, dziewczyna zaczęła się rozbierać. By uniknąć krępującej ciszy zebrała się jednak na odwagę i zagadnęła pokojówkę:
- Proszę wybaczyć otwartość, ale... Jaszczur Bill wyraźnie ma panią na oku.
Klara zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Skąd… skąd panna wie? - bąknęła, ale nie zaprzeczyła.
- To widać. Przepraszam za szczerość. Zresztą on chyba to wie. Z książki o zwierzętach pamiętam, że gadzi język jest bardzo czuły na zapachy i wszelkie zmiany. No a nasze ciała...
Urwała, zaciskając odruchowo uda, czuła bowiem znajomą wilgoć w majteczkach po tym, co rozgrywało się przy stole.
- Och… - Klara już bardziej zarumienić się nie mogła. Spuściła jednak skromnie spojrzenie. Wzięła dwa oddechy by się trochę uspokoić, po czym odebrała od Alicji mokrą sukienkę. - Ja też jestem mokra - szepnęła tak cicho, że ledwo można ją było usłyszeć. - My z Billem… no, wie panna. I kiedy widzę jego język, to… - urwała.
Alicja tylko skinęła głową na znak zrozumienia. Jakoś niespodziewanie poczuła więź z tą dziewczyną, która jako jedna z niewielu mieszkańców krainy przejawiała podobną wstydliwość do Liddellówny.
- On wydaje się tobą zainteresowany, więc... może warto... przestać udawać, że się go nie widzi? Czy pokłóciliście się jakoś?
- Nie, nie -
zaprzeczyła. - Po prostu przy tylu świadkach… No, służba nie powinna ze sobą flirtować, tylko pracować, prawda?
- To chyba tylko zależy od Kapelusznika, a jak go znam, jeśli dalej będziesz wywiązywać się z obowiązków, nie powinien mieć nic przeciwko. -
Alicja próbowała dodać jej odwagi, choć sama czuła się skrępowana stojąc w samej bieliźnie przed Klarą.
- Ale jak by zareagowały króliki? - służąca wciąż nie była przekonana.
- Chcesz powiedzieć, że mogłyby się zachowywać jeszcze bardziej nieprzyzwoicie? - zapytała z uśmiechem blondynka.
- Nieprzyzwoicie? - zdziwiła się trochę.
- No cóż... jeśli nie widziałaś co robili, to chyba lepiej. W każdym razie byli mocno zajęci sobą.
- Och, o to pannie chodzi? Ale przecież są królikami, to u nich zupełnie normalne -
stwierdziła. Poprawiła w dłoniach trzymaną sukienkę i chyba dopiero dotarło do niej, że zmusza gościa do stania półnago. - To ja szybciutko to spiorę. Proszę poczekać.
Alicji nie pozostało nic innego, jak zastosować się do polecenia. Nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić podeszła do okna, by spojrzeć na biesiadników. Trochę szkoda jej było Gąsienicy, który siedział tam skulony, by ukryć reakcje swojego ciała, ale po prawdzie proszenie go, by do niej dołączył, jeszcze bardziej unaoczniłoby jego stan.
Dziewczyna odsunęła firankę i znów zaczęła obserwować. Z daleka jednak głównie widać było taniec. Figle, których dopuszczali się biesiadnicy nie były aż tak publiczne. Wyobraźnie podpowiadała co też Książę wyczyniał pod stołem swej ciotce, a pamięć podsuwała przyspieszone dyszenie Białej Królik, lecz jedynie Tancerz i Tancerka pobudzali teraz zmysły. Ich ruchy różniły się od pieszczot jedynie gracją i rytmicznością. Co to za taniec, w której mężczyzna obłapiał biust swojej partnerki, albo kobieta ocierała się pupą o krocze partnera?
Teraz jednak, gdy sama Alicja nie czuła się obserwowana, pozwoliła sobie na uważne śledzenie ich ruchów. Co więcej, jej własna dłoń zaczęła błądzić po nagiej skórze tam, gdzie Tancerz dotykał partnerkę. Po brzuchu, pośladkach, piersiach… Skrzypienie drzwi wyrwało ją z transu.
- Już uprane - oznajmiła od progu Klara.
Alicja błyskawicznie oderwała dłoń od swoich pośladków, niemal znów podskakując.
- Dzię... dziękuję. - Powiedziała nerwowo.
- Proszę bardzo - odpowiedziała z uśmiechem. Chyba niczego nie zauważyła, wręczyła bowiem czyste ubranie bez żadnych uwag. - Wracamy?
- Tak, tylko się przebiorę.
- Powiedziała Alicja, wciąż odczuwając poczucie winy z powodu tego, co przed chwilą robiła. Kto wie, do czego by doszło, gdyby nie zjawiła się Klara?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-02-2018, 13:56   #49
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Kiedy obie wróciły do rozstawionych w ogrodzie stolików, muzyka zdążyła ucichnąć, a artyści znowu zasiedli do herbatki. Goście też się już opanowali, ale jeśli ktoś wiedział, czego szuka, ślady były dostrzegalne. Księżna miała zarumienione policzki, Króliczyca miała przekrzywiony gorset, a Bill… Jaszczurka wstała i zaczęła zbierać filiżanki, które poprzewracały się w wyniku działań gospodarza.
- Trzeba wymienić zastawę. Klaro, pomożesz? - poprosił, a służąca od razu na to przystała. Kucharka także zaczęła pomagać, choć została za to spiorunowana wzrokiem Klary. Może po rozmowie z Alicją miała ochotę na chwilę sam na sam z gadzim lokajem?
Dziewczyna zresztą pospieszyła jej z pomocą.
- A jeśli mogę spytać, co jest w tym pączku? - zwróciła się do Kucharki, by odwrócić jej uwagę. Fortel okazał się skuteczny.
- To marmolada porzeczkowa, z porzeczkowych pól z północy - wyjaśniła krótko. A raczej jedynie tak zaczęła, bo zawodowa duma kazała jej dokładnie wytłumaczyć jak wyjątkowe było to nadzienie. Kiedy skończyła, Billa i Klary już nie było. W związku z tym po prostu stanęła sobie z boku.
- Przepraszam - odezwała się Biała Królik. - Słyszałam od Pana Gąsienicy, że uratowałaś go przed królową Os. Czy to prawda? - wyglądała, jakby desperacko chciała skupić na czymś myśli.
- Co? Aaa no nie zupełnie. To znaczy w pewnym sensie tak, ale... to przeze mnie też osy wdarły się do góry. - Spojrzała na Gąsienicę - Też cię za to nie przeprosiłam wcześniej, więc wybacz. Nie wiedziałam. Chciałam tylko cię obudzić.
- Nie bądź taka skromna, Alicjo - zaoponował Gąsienica. - Na pewno te… - wzdrygnął się - owady znalazłyby sposób by się do mnie dostać. Wolę nawet nie myśleć, co by mi zrobiły. Nie wątpię, że uratowałaś mi życie.
Na tę pochwałę dziewczyna aż się rozpromieniła.
- Dziękuję! To znaczy... bardzo się cieszę, jeśli tak było i się przydałam.
W międzyczasie Książę oddalił się od stołu. Panna Liddell starała się nie zwracać uwagi na wybrzuszenie w jego spodniach.
- A czy widziałaś Królowę Os? - podpytała Księżna, kiwając palcem na swoją Kucharkę. - Jest podobno nie mniej straszna niż Czerwona Królowa.
Na samo wspomnienie Liddelówna zadrżała.
- Taaak... była przerażająca. A na pewno strasznie... zdeterminowana.
- A jak wyglądała? - zaciekawiła się Króliczyca. Kucharka tymczasem podeszła do blondwłosej i dyskretnie wsunęła jej pod talerzyk jakąś karteczkę. Zauważając ten gest, Alicja przez chwilę nie umiała się odezwać. Dopiero po odkrztuszeniu, kontynuowała:
- Cóż... wielka osa... ale dokładnie jej się nie przyglądałam, bo przed nią uciekałam.
- I przed nią też udało ci się uciec? - podpytała Księżna. Liścik na pewno był od niej.
- Tak. Musiałam dotrzec do morza. Osy na szczęście nie pływają, a ja potrafiłam oddychać pod wodą dzięki sukience Posejdona. - Odpowiedziała dziewczyna. Chciała przeczytać wiadomość, więc postanowiła zwrócić uwagę na kogoś innego. - Ale może Gąsienica coś więcej o niej wie... skoro się jej bał.
- Tak, tak… ona naprawdę jest straszna. I wielka. I żarłoczna - opowiadał trochę nieskładnie, bo temat był dla niego niewygodny, ale mimo wszystko znał wiele ciekawych szczegółów. Dało to dziewczynie aż nadto czasu by odczytać korespondencję.
Cytat:
Taniec bardzo podniecił mojego siostrzeńca.
Musi sobie samemu ulżyć w ustronnym miejscu.
Zwierzył mi się, że kiedy będzie się pieścił, wspominać będzie wspólny wieczór z Tobą.
Chcę, żebyś o tym wiedziała.
Dziewczyna aż jęknęła z cicha pod nosem, gdy to przeczytała i odruchowo zacisnęła uda. Spojrzała na Księżną. Ta mrugnęła do niej okiem i jakby nigdy nic nabrała sobie na talerzyk ciastko. Takie epistolarne zbereźności chyba sprawiały jej przyjemność, lecz tak jak w jej domu, tak i tutaj do niczego nie nakłaniała. Kuszenie i podniecanie, to już zupełnie osobna rzecz.
Odetchnąwszy głęboko, Alicja wstała i przysiadła się do Księżnej, zajmując miejsce Księcia.
- Ja... nie wiem czy będzie mi teraz łatwiej z tą wiedzą. Poza tym jego uwaga skupiała się w trakcie tańca na pani.
- Powiadają, że nieważne gdzie mężczyzna zgłodnieje, byle zjadł w domu - zaśmiała się. - Poza tym dobrze jest wiedzieć, kto co o nas myśli. To daje nam przewagę - dłoń szlachcianki opadła na krzesło, które zajęła panna Liddell.
- Myślę jednak, że nie doceniasz się pani. - Podsunęła Alicja nieśmiało i wspominając rozmowę z kotką, zapytała - Wybacz śmiałość, ale... może on też cię prowokuje, byście... no wiesz... poszli dalej?
Księżna, co było zaskakujące, zapomniała języka. Milczała dłuższą chwilę, a kiedy w końcu się odezwała, zwróciła się do Kapelusznika.
- Gospodarzu, czy z okazji tak wielkiej jak dzisiejsza, przygotowałeś na cześć Alicji nowy wiersz?
- Cóż, wasza wysokość, tak… Ale chciałem go opowiedzieć trochę później - Szaleniec odparł trochę zakłopotany.
- Ale na co tutaj czekać? Przecież nie będzie lepszego czasu, niż teraz - w przypadku posesji Kapelusznika, była to prawda. Od kiedy próbował zabić czas, to Czas omijał jego dom szerokim łukiem. - Czy chciałabyś usłyszeć poemat? - zwróciła się do Alicji.
- Jeśli Kapelusznik mówi, że wolałby później, to nie mam nic przeciwko. Poza tym ja też mam pewną prośbę... ale to po przyjęciu. - Spojrzała nieśmiało na gospodarza.
- E tam, przyjemności nie ma co odkładać - zignorowała jej odpowiedź. - Śmiało gospodarzu, śmiało. Uracz nas swoją poezją.
Księżna była bądź co bądź księżną, nie wypadało jej odmawiać. Kapelusznik zatem odchrząknął, poprawił cylinder i gromkim głosem zawołał.
- To dzieło nazwałem “O dzielważnej Alicji, co się Śmierci nie kłaniała”. Idzie ono tak - jak wszystkie poetyckie popisy Szalonego, tak i ten był w dużej mierze niezrozumiały. Skupił jednak uwagę gości, na co najwyraźniej liczyła szlachcianka. Po paru akapitach szepnęła bowiem do panny Liddell.
- Co masz na myśli, mówiąc “dalej”?
Alicja przygryzła wargę.
- Pani, bo ja... może się mylę, ale widzę, że o ile raczycie się pieszczotami, o tyle... nie jesteście ze sobą jak mężczyzna z kobietą, prawda? Jak prawdziwi kochankowie. Pomyślałam więc... może głupio... że Książę chce czegoś więcej i dlatego prowokuje twoją zazdrość.
- Jak mężczyzna z kobietą… - powtórzyła jak echo. - Ale to jednak mój siostrzeniec. Co innego pieszczoty, ale taki akt… - zawiesiła głos, ale po prawdzie nie brzmiała jakby była oburzona sugestią.
- Dlatego mówię, że może... może to głupie i niestosowne, ale... może też warto samego Księcia o to zapytać?
- Myślisz… że by chciał? - teraz już brzmiało to jak nadzieja. Palce Księżnej jakby bezwiednie trąciły udo rozmówczyni.
- Gdybym tak nie myślała, to bym tego nie sugerowała. - Powiedziała Alicja, choć po prawdzie nie była to jej własna ocena lecz Kotki.
Oczy kobiety jakby zasnuły się mgiełką. Oblizała pełne wargi, a dłonią zaczęła gładzić materiał sukienki dziewczyny. Nagle otrząsnęła się i cofnęła rękę.
- Przepraszam, zapomniałam się. Wiesz, że nie zrobię ci niczego, czego nie chcesz? - zapytała trochę skołowana. Czyżby skuszenie jej było aż tak łatwe? Musiała sama tego pragnąć.
- Oczywiście. - Powiedziała grzecznie Alicja. Zastanawiała się czy nie zaproponować Księżnej, by poszła sprawdzić czemu Książę tak długo nie wraca, ale nie chciała być nachalna. To miała być własna decyzja tej dwójki. Kobieta, w zamierzeniach, chciała wykorzystać poemat gospodarza, by podyskutować z Alicją, ale jakoś nie umiała znaleźć słów. Wyraźnie zanurzyła się w galopadzie myśli. W efekcie, panna Liddell wysłuchała prawie całego poematu na swoją cześć a i tak niemal niczego nie zrozumiała. Słowotwórstwo poety było trudne do strawienia.
Kiedy kończył się ostatni akapit, Książę wrócił do stołu, a blondwłosa ustąpiła mu miejsca. Chłopak był szeroko uśmiechnięty i odprężony, za to jego ciotka cokolwiek spięta.
Alicja postanowiła na jakiś czas dać im spokój. Kiedy natomiast Kapelusznik skończył, jako pierwsza zaczęła nagradzać go brawami.
- Zawstydzasz mnie, ale jestem bardzo wzruszona. - Wyznała.
- Ależ zasłużyłaś na każdy z poematów - zapewnił. Może przez grzeczność, a może z przekonania, inny biesiadnicy pokiwali głowami.

Atrakcji jednak zaczynało brakować. Taniec się odbył, ciastka zostały skonsumowane, nawet poncz zaczął pokazywać dno misy. Pytań do Alicji i Gąsienicy też było coraz mniej i mniej. Słowem, przyjęcie zmierzało ku końcowi. Szczególnie Księżna siedziała jak na szpilkach. Pomysł blondwłosej wyraźnie kiełkował w głowie szlachcianki i pewnie nie minie dużo czasu nim zostanie wprowadzony w życie. Bill i Klara wrócili z domu i nie trzeba było wielkiej spostrzegawczości, by dostrzec że ich ubiór był w lekkim nieładzie. W dodatku jaszczurka stała się prawie tak ospała jak Mysz.
Alicji więc nie pozostawało nic innego jak raz po raz podnosić się, by pożegnać kolejnych gości. Towarzyszył jej Kapelusznik.
Jedni wykruszali się szybciej, inni trochę wolniej. Pierwsza w drogę ruszyła para książęca wraz ze swoją kucharką. Szlachcianka uściskała serdecznie Alicję, Kucharka grzecznie dygnęła, a Książę ucałował ją w policzek i szepnął.
- Zasugerowałaś coś ciotce?
- Ja em... - dziewczyna zawstydziła się - Chyba dałam jej do myślenia, ale to... babskie sprawy.
- Rozumiem - nie drążył sprawy.
Niedługo później wymówił się Mężczyzna w Bieli. Skłonił się sztywno gospodarzowi i honorowemu gościowi po czym założył na głowę kapelusik z gazety i odszedł w swoim kierunku. Para Tancerzy i małżeństwo Królików zostało trochę dłużej, rozmawiając ze sobą przyjaźnie, lecz oni także przed zmrokiem postanowili sobie pójść, a Bill siłą rzeczy razem z nimi. W końcu pozostali tylko Kapelusznik, służąca Klara i Gąsienica.
- A gdzie ty śpisz? - zapytała Alicja białowłosego olbrzyma.
- Korzystam z gościny Kapelusznika, ale niedługo wyruszę w drogę. Dawno mnie nie było w moim lesie. Ciekawi mnie, co tam zastanę - wyjawił.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 04-02-2018, 10:17   #50
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Gdy Klara zaczęła sprzątać zastawę, a Gąsienica znów został zaprzęgnięty do pomocy, Alicja podeszła do Kapelusznika i konspiracyjnie szepnęła do niego:
- Pewnie jesteś dziś zmęczony, ale gdybyś znalazł wolną chwilę... chciałabym cię o coś prosić. O... kapelusz dla mnie. - Powiedziała, przyglądając się reakcji Szaleńca. Szeroko rozwarł oczy i przyjrzał się jej bardzo uważnie, w szczególności włosom.
- Kapelusz… a może kapelusik? Albo czepek? Kokarda też byłaby ładna - wyrzucił z siebie szybko.
- W sumie... sama nie wiem. A jak ty myślisz? Chciałabym wyglądać... bardziej jak kobieta niż dziewczynka.
- Och, musielibyśmy coś dobrać - stwierdził od razu. - Najlepiej w mojej pracowni. - Nie czekając na zgodę, wziął dziewczynę pod ramię i zaprowadził do swego gabinetu. Było to miejsce równocześnie strasznie zagracone jak i bardzo uporządkowane. Część pokoju pełna była wszelkiego typu materiałów, nici i poduszek z igłami, a druga część była rzędami równiutko ustawionych okryć głowy.
- Coś kobiecego, coś kobiecego - mruczał. - Duży, mały… a może z woalką? Woalka nadaje tajemniczości…
Spojrzała na niego ciekawie.
- A chciałbyś żebym była bardziej tajemnicza? - zapytała z uśmiechem.
- Już jesteś fascynująca - zapewnił nieoczekiwanie. - Tajemniczość… och, tajemniczość dałaby ci siłę charakteru!
- Może więc spróbujemy? Masz coś do przymierzenia? - Powiedziała i podeszła do ogromnego lustra, na którego ramie leżał zarzucony filcowy cylinder. Zupełnie nie pasował do Alicji, lecz ta i tak założyła go na głowę i zaczęła stroić miny do swojego odbicia.
- Tak, nie jedno - zapewnił. Pobiegł raz w jedną, raz w drugą stronę i wrócił z dwoma okryciami głowy. Dziewczyna odłożyła cylinder i przymierzyła przyniesione cuda.





- Są śliczne, ale czy na pewno pasują do mnie? - zapytała, szukając w postawie Kapelusznika oznak jakiejś zmiany. Może jednak kapelusze nie podniecały go aż tak bardzo? A może ona sama nie była dlań dość atrakcyjna?
- Zbyt sztywno, za prosto - sprzeciwił się i zaczął układać kapelusik na głowie dziewczyny. Przeczesał włosy i usadził okrycie zupełnie na bakier. Uśmiechnął się szeroko - o tak, tak jest znacznie lepiej.
Alicja spojrzała niepewnie na swoje odbicie.
- Mówisz? Jakoś... nie jestem przekonana.
- Na pewno? Ledwie spojrzałaś - zmartwił się. - Spróbuj się obrócić, spojrzeć z lewej, potem z prawej - obchodził blondynkę to z tej, to z tamtej, trzymając ręce na jej ramionach. Od tego obracania aż jej się zakręciło w głowie, toteż zachwiała się.
- Wydają mi się zbyt... eleganckie. Ja jestem bardziej... no wiesz, zwykła. - Powiedziała cicho.
Przytrzymał ją pewnie, ale nawet gdy odzyskała równowagę nie puścił.
- Jesteś na wiele sposobów. Ale nie jesteś zwykła. Możemy jednak spróbować czegoś innego. Może z dużym rondem? - zastanowił się. - Nie, nie, skrywałoby twoje piękne loki.
Spojrzała na jego kapelusz. Bliskość mężczyzny, w którym dotychczas nie dostrzegała tej męskości trochę ją onieśmielała. Na dodatek dziewczyna mogła przypuszczać, że obserwuje ich wygłodniała wrażeń Kotka.
- A czy są... damskie cylindry? - zapytała.
- Damskie? Tak, są - potwierdził. - Trochę węższe, smuklejsze. Bardzo lubię cylindry - stwierdził fakt powszechnie znany. - Ale cylinder zupełnie nie pasowałby do tej sukienki. Psułaby efekt.
- No tak... - dziewczyna zasępiła się, po czym w jej głowie narodziła się psotna myśl. Tylko czy starczy jej odwagi?
- A jeśli... jeśli bym się jej pozbyła? - zapytała cichutko.
Mężczyzna zareagował w pierwszej chwili zdziwieniem. Alicja już zaczynała myśleć, że palnęła głupstwo, ale Kapelusznik w końcu pokiwał z entuzjazmem głową.
- Tak, tak. Wtedy nic nie odciągałoby uwagi od kapelusza.
- To ty przygotuj ten cylinder, a ja... się rozbiorę. Do bielizny wystarczy, prawda? - zapytała, czując narastającą nerwowość.
- Do bielizny - powtórzył jak echo a nie potwierdził. - A w jakim kolorze nosisz bieliznę?
To pytanie zawstydziło dziewczynę.
- Ja... to od Klary. Dała mi białą bieliznę, gdy się przebierałam. To źle?
- Ależ skąd. To bardzo dobrze. Bielizna powinna być biała. Inaczej byłaby czerwonizną, albo błękizną - zażartował, ale blondwłosej wydawało się, że ciężko przełknął ślinę. - Poszukam czarnego cylindra, dla kontrastu - stwierdził i prawie zakopał się w swych dziełach.
Alicja obserwowała go, powoli rozwiązując tasiemki gorsetu lekko drżącymi ze zdenerwowania palcami.
- Tak się zastanawiam... - zaczęła mówić, żeby przełamać wszechobecną ciszę - Gdybyś nie zajmował się kapeluszami. Kim chciałbyś zostać? Poetą?
- Ale jak to nie zajmować się kapeluszami? - nie zrozumiał i odwrócił się ku niej.
- Znaczy... - dziewczyna zamyśliła się, pozwalając sukience opaść na ziemię. - Nigdy nie myślałeś o tym, że mógłbyś zajmować się czymś innym? Ja na przykład wciąż nie wiem co chcę robić w życiu…
Wzrok Kapelusznika przesunął się po odsłoniętym ciele. Wbrew temu, czego się spodziewała, nie był wcale taki obojętny na jej wdzięki.
- Jestem Kapelusznikiem, nie umiałbym robić nic innego - stwierdził po prostu i powoli odwrócił wzrok w poszukiwaniu odpowiedniego cylindra. Znalazł go dość szybko i z tryumfalną miną ułożył na głowie Liddellówny. Był kruczoczarny, mocno kontrastujący z cerą i bielizną.
- I jak? - zapytał z ciekawością.
Spojrzała na swoje odbicie jak na obcą osobę. Zobaczyła bowiem młodą, piękną kobietę o ogromnych niebieskich oczach i rozchylonych zmysłowo, pełnych wargach.
- Ja... wyglądam inaczej. Kobieco. - Przyznała, nie umiejąc samej oderwać od siebie wzroku. Mężczyzna położył jej dłonie na ramionach.
- Bardzo kobieco - potwierdził. W lustrze Alicja widziała, jak na nią spogląda. W jego oczach tliły się ogniki pożądania, które już tak często widziała w Krainie. To spowodowało, że Alicja się zawahała. Nie była pewna czy chce znać kapelusznika z tej strony, wszak gdyby się zbliżyli... czy wciąż umieliby się przyjaźnić?
Spuściła oczy.
- Ja... ja chyba się ubiorę już. - Powiedziała cicho.
- Ale przymierzyłaś tylko jeden kapelusz - zaprotestował nagle. - Może inny będzie jeszcze lepszy?
- No cóż... skoro już przymierzam, to czemu nie, chętnie zobaczę. - odpowiedziała uprzejmie. Po prawdzie trochę jej się podobała ta sytuacja. Jakoś wcześniej nie czuła się atrakcyjną kobietą. Szalony przebierał w swych rękodziełach, odrzucając to jedno to drugie. W końcu, chyba z wysiłku, zdjął z siebie marynarkę i odwiesił na wieszaku.
- Dobieranie odpowiedniego okrycia głowy jest takie… ekscytujące. Nieprawdaż? - zapytał. Może to była tylko gra cieni, ale dziewczynie wydawało się, że jego ekscytacja uwidacznia się w spodniach.
W końcu dobrał fioletowy beret i wręczył go Alicji.
- Myślę, że ten wydobędzie błękit twoich oczu.
Dziewczyna przymierzyła go i przejrzała się krytycznie w lustrze. Przez ten czas przywykła do widoku swojej niemalże nagości, toteż teraz nawet wzięła się pod bok i prostując plecy zapozowała.
- Jest... inaczej. Jakoś tak... wyglądam jak Francuzka. - Powiedziała, oceniając się. Starała się przy tym ignorować wyraz ekscytacji, który zauważyła u Kapelusznika. Trudno jednak było jej nie reagować na jego dotyk, nawet jeśli dotykał tylko jej głowy. Mimowolnie westchnęła, gdy poprawiał nakrycie na jej włosach.
- Chyba jednak nie… - zastanowił się. - Francuski bardzo poważnie podchodzą do spraw mody. Nie skupiłyby się na kapeluszu, jeśli ich uwagę odwracałaby bielizna - czy Szalony Kapelusznik właśnie zasugerował, że chciałby aby się rozebrała? I czy było to celowe, czy naprawdę miał w myślach modę?
Przełknęła ślinę.
- To może... może spróbujemy coś innego? - zaproponowała i zdjęła beret, podając go Kapelusznikowi. Spojrzała na niego oceniająco. Nie... to niemożliwe... na pewno źle zrozumiała… Ale patrząc na jego wyraz twarzy… czy był zawiedziony?
- Coś innego - mruknął, patrząc to tu, to tam. - A może tobie się coś podoba?
Dziewczyna podeszła powoli do sterty kapeluszy.
- Po prawdzie nigdy nie nosiłam takiego nakrycia. Najwyżej wstążki. Trochę czuję się... niepewnie. - Wyznała i ujęła kapelusz z wielkim zegarem z przodu.
- Ten mi się podoba, choć nie wiem czy będzie do mnie pasował…
- Przekonajmy się. Może spróbuj pozować? Przekonamy się, jak wygląda na tobie w różnych sytuacjach? - zaproponował.
- Och... nie wiem czy umiem... - Alicja powiedziała, ale po prawdzie miała ochotę spróbować. - Mów mi, proszę, co mam robić…
- Unieś ręce w górę - poprosił. - Zobaczymy, czy nie będzie przy tym spadał.
Alicja posłusznie uniosła ramiona, jakby chciała sięgnąć sufitu i naprężyła ciało.
- Taak?
Ten ruch sprawił, że jej piersi uniosły się w górę i wyeksponowały. Szalony spojrzał na nie i uśmiechnął się lekko. Dziewczyna poczuła, jak sztywnieją jej brodawki… cała atmosfera tego dnia jej się udzielała.
- Bardzo dobrze, wszystko się trzyma jak należy - pochwalił. - A teraz… teraz może spróbuj się pochylić. Kapelusze często wtedy spadają.
Czując jak nie tylko jej skóra, ale także coś w podbrzuszu napina się, Alicja oparła się rękami o krawędź stołu i pochyliła nieco.
- Tak, czy bardziej? - zapytała, stojąc tyłem do mężczyzny.
- Bardziej - poprosił, a jego głos był jakby bardziej zachrypnięty. Nieoczekiwanie poczuła na plecach jego dłoń, która delikatnie dociskała ją w dół. - Trochę bardziej…
Zrobiła jak kazał, odczuwając narastające pożądanie. W pracowni naprawdę nagle zrobiło się strasznie duszno.
- Chcesz podejść bliżej i... sprawdzić? - zachęciła go.
- Tak - potwierdził. Alicja czuła, jak wilgotnieje. Czy on to widział, kiedy się tak pochylała? Mogła niemal poczuć jego wzrok na swych pośladkach.
- Wszystko… się trzyma - powiedział, nie mogąc wymyślić niczego bardziej błyskotliwego.
Dziewczyna zamknęła na moment oczy. Miała ochotę powiedzieć Kapelusznikowi, by dotknął jej, by zdjął jej bieliznę, by... zrobił coś więcej. Doprawdy ogromnie zmieniła się w ostatnim czasie.
- Cieszę się. - Szepnęła, otwierając oczy i prostując się powoli.
Gospodarz rozpiął kołnierzyk. Jemu też robiło się gorąco, a po tych kilku pozach nie było już wątpliwości, że robiło mu się ciasno w spodniach. Przełknął ślinę nim się odezwał.
- Mam jeden kapelusz, który mógłby ci się spodobać jeszcze bardziej - zapowiedział i pośpiesznie poszperał w swej kolekcji. W końcu wręczył dziewczynie czerwony kapelusik ozdobiony ciemnymi piórami.
- Jest śliczny. - Powiedziała, choć po prawdzie jej uwaga była tylko połowicznie skupiona na nakryciu. Druga połowa rozkoszowała się dotykiem rąk Kapelusznika, które charakteryzowały się długimi, szczupłymi palcami - jak to ręce rzemieślnika-artysty.
- Założysz mi go? - poprosiła, patrząc w oczy Szalonego. Ten tylko pokiwał głową. Wsunął opaskę w jasne loki, mocując mocno czerwone cudo. Położył jednak dłonie na biodrach i cmoknął.
- Nie… tego się obawiałem - jęknął. - Kolor gryzie się z bielizną.
- Powinnam mieć czerwoliznę? - zapytała z uśmiechem, starając się opanować dreszcze.
- Na pewno nie powinnaś mieć na sobie bielizny do tego kapelusza. Nie powinnaś - pokręcił głową.
- Mam ją zdjąć? - zapytała i spojrzała na niego niepewnie.
Przełknął ślinę i twierdząco kiwnął głową. Poluzował przy tym kolejny guzik w koszuli.
- Ja... wstydzę się... - wyznała - Czy mógłbyś... też się rozebrać? Żebym nie czuła się samotnie.
Bez słowa zaczął rozpinać kolejne guziki, jeden za drugim, szybko. Ostatni guzik aż się oderwał i poleciał gdzieś w kąt. Pożądania w jego oczach nie dało się już pomylić z niczym.
Dziewczyna podążyła za jego przykładem, choć znacznie wolniej poruszając ręką rozpięła biały staniczek z koronkowymi zdobieniami. Przytrzymując go na piersiach wolną dłonią zsunęła teraz wpierw jedno, potem drugie ramiączko. Cały czas patrzyła przy tym w oczy Szalonego Kapelusznika. Oblizał wargi i zzuł z siebie koszulę. Nie przejmował się za bardzo porządkiem, rzucając ją na oślep za siebie. Jego nagi tors unosił się i opadał w szybkim oddechu.
Alicja odruchowo spojrzała na jego spodnie, wciąż trzymając staniczek dłonią. Zdecydowanie go pobudzała. Ciekawe jaki był duży, przemknęło jej przez myśl.
Uniosła dłoń do jego policzka, pozwalając opaść górnej części bielizny.
- Czy ja... czy... bez kapelusza też bym ci się tak podobała? - zapytała cicho.
- Jesteś fascynująca zawsze - zapewnił. - Dlatego piszę poematy o tobie - trudno mu było się skupić na jej oczach. Wodził spojrzeniem po kapeluszu i po nagich piersiach.
- Mhhmmm... - Alicja cofnęła dłoń i obie ręce położyła na biodrach, chwytając materiał majteczek. - A czemu dziś nie chciałeś go przeczytać?
- Chciałem… chciałem - zapewnił. Robiło mu się coraz ciaśniej i ciaśniej, więc poluzował pasek. - Po prostu trochę później, w lepszym czasie.
- Takim jak ten? - zapytała, bawiąc się materiałem majteczek w palcach.
- Teraz wolałbym cię sławić… inaczej - wpatrywał się w ostatni skrawek jej bielizny jak zaczarowany.
Niespiesznie zaczęła zsuwać majteczni ze swojej pupy.
- Tak? A w jaki sposób? - zapytała, nie mając odwagi teraz spojrzeć mu w oczy.
Kapelusznik zaczął rozpinać swoje spodnie, w równie powolnym tempie co Alicja. Nie robił tego chyba celowo, po prostu bardzo drżały mu palce.
- Ja… to znaczy, nie tylko moje usta cię wysławiają. Także inne członki - wyjaśnił.
- Pokażesz mi? - Alicja sama nie wiedziała skąd brała śmiałość by w to brnąć. W dodatku jej majteczki opadły na podłogę i stanęła całkiem naga przed mężczyzną. Naga w kapeluszu. Szalony był oniemiały. Przynajmniej ręce mu wciąż działały, gorączkowo zsuwając spodnie, które opadły mu do kostek. Teraz w żaden sposób nie dało się ukryć, że blondwłosa mu się podobała. Wciąż nie mogąc wydusić z siebie słowa ujął delikatnie jej pierś, obchodząc się z nią delikatnie jak z najcenniejszym materiałem.
Westchnęła, lecz nie zabroniła mu tego. Po prawdzie bardzo na to czekała. Jej biodra same przylgnęły do jego bioder. Jego sztywność trącała ją w brzuch. Drugą dłonią objął ją w pasie i przyciągnął bliżej. Ponieważ nie mógł nic powiedzieć, wykorzystał wargi do całowania. Ronda kapeluszy stuknęły się, zsuwając do tyłu. Miał gorące wargi.
Alicja objęła jego szyję i przytuliła się, zamykając oczy i poddając rozkoszy, która rozprzestrzeniała się po jej ciele z każdym dotykiem ust Kapelusznika.
- Nie myślałam, że... chcesz mnie... - wyznała Alicja cicho, gładząc palcami jego plecy i kark.
Oderwał się od niej na chwilę.
- Dzisiaj… teraz… nie potrafię się powstrzymać - wyszeptał po czym ponownie wpił się w jej wargi, nie mogąc się nimi nasycić. Trzymał ją blisko, tulił do siebie namiętnie, ale też czule.
Ponieważ zatkał jej usta, nie mogła nic odpowiedzieć. Rozkoszowała się pieszczotą jego warg, dotykiem ciała, gdy ocierali się o siebie, a gdy tego jej było mało, jedną dłoń zsunęła po boku Kapelusznika by dotknąć jego pośladka. Zadrżał przy tym z przyjemności i przesunął się trochę. Teraz wyraźnie kuł ją w udo. Postanowił wziąć z niej przykład i zacząć zwiedzać obszary jej ciała, zaczynając od szyi i ramion.
- Mam wyciągnąć ręce do góry znów? - zapytała z uśmiechem, choć jej ciało drżało z podniecenia. Zaprzeczył ruchem głowy.
- Obejmij mnie mocno - poprosił i chwycił ją za pośladki. Spiął się, dziewczyna poczuła pod palcami jego mięśnie, po czym uniósł ją i posadził na stoliku. Nachylił się by znowu ją pocałować, ale zmienił zdanie… a raczej cel pocałunków. Piersi okazały się zbyt kuszące.
Alicja wykonała jego prośbę, ale gdy zaczął obsypywać jej biust i napinające się sutki pocałunkami, chwyciła dłońmi za krawędź stolika. Tylko nogi wciąż obejmowały Kapelusznika, dociskając teraz jego lędźwie do jej nagiego łona. Celowo lub nie, zaczął się o nie ocierać, sztywny, rozpalony. Wciąż jednak nie miał dość lżejszych pieszczot, palcami wodził po jej udach, rozkoszując się miękkością jej skóry. Językiem trącał zwieńczenia jej piersi, ciesząc się tym jak na to reagowały. Był zupełnie inny od Księcia, który od razu zmierzał do swego celu.
Początkowo więc dziewczyna czuła się niepewnie, lecz gdy zrozumiała, że Kapelusznik nie tylko chce doznać z nią rozkoszy, ale także rozkoszować się całym jej ciałem, rozluźniła się. Palcami jednej ręki zaczęła gładzić jego włosy, wystające spod kapelusza. Drugą zaś dłonią pieściła jego plecy.
- Zrobiłeś się małomówny... - szepnęła, choć w obecnej sytuacji było to raczej zrozumiane. Mimo wszystko jednak do kapelusznika jakoś nie pasowało.
- Bo… bo chyba nie wiem, co powiedzieć. Że jesteś śliczna i ładna? Śladna? - wybełkotał. Palce zaczynały wędrować ku wnętrzu ud, jakby sterowane przez drażniący jej kobiecość członek.
Westchnęła niecierpliwie, lecz nie chciała go poganiać. Dłonią chwyciła delikatnie jego podbródek, by uniósł twarz i wtedy wpiła się w jego usta namiętnym pocałunkiem, na który już od dłuższego czasu miała ochotę. Odwzajemnił go z wielką ochotą. Całowanie się w kapeluszach wciąż było trochę śmieszne i niewygodne, ale ponieważ tak bardzo mu się podobały, to nie było to takie złe. Wtem ciało dziewczyny przeszył dreszcz. Dłoń w końcu dotarła do jej intymnego zakamarka, zwiedzając go nieśmiało.
Wraz z tym gestem do głowy Alicji zastukała niezwykła myśl, że może nie tylko ona nie ma doświadczenia i pewna opieszałość Kapelusznika to też efekt jego braku doświadczenia.
To dodało jej odwagi w wyrażaniu swoich uczuć. Zamruczała zmysłowo, wyrażając tym aprobatę i zaplatając mocniej nogi wokół bioder Kapelusznika. To dodało mu trochę śmiałości. Poczuła, jak palec wślizguje się między jej wargi, sunąc powoli wzdłuż nich, zbierając wilgoć. Odsunął trochę twarz, by móc spojrzeć jej w oczy, szukając potwierdzenia, że nie robi czegoś źle.
Uśmiechnęła się ciepło.
- Mówią, że jesteś Szalony, ale chyba zaraz ja oszaleję z... - przełknęła ślinę i zajrzała mu głęboko w oczy - Z pożądania.
- Aha - zmieszał się. - A co powinienem zrobić? - zaskoczył ją pytaniem.
Przygryzła wargę.
- Ty nigdy... nie...? - spojrzała na niego pytająco. Zrobił się prawie tak czerwony, jak jej nowy kapelusz.
- Ja… jakby, nie było okazji - wyznał.
Ona również się zarumieniła, choć przede wszystkim za sprawą szalonej myśli - czy jeśli straci dziewictwo w Krainie Dziwów, czy to samo stanie się w świecie rzeczywistym?
- Chciałabym... - poczuła nagłą suchość w ustach - Chciałabym poczuć cię... w sobie. - Myślała, że sama spali się po tym, co powiedziała. Niepewnie zerknęła jakie wrażenie jej słowa wywarły na mężczyźnie. Przede wszystkim zadrżał, co poczuła na swym udzie. Spojrzał między jej uda, a potem na swoją własną męskość, jakby planując jak najlepiej spełnić jej prośbę.
- Czy… mogłabyś się przesunąć na skraj blatu? - poprosił.
- Nieee. - Powiedziała z nagłą zadziornością, po czym uśmiechnęła się. - Ale ty mnie możesz przesunąć. Nie jestem ze szkła.
- Aaa… aha - jego odpowiedzi raczej nie będą cytować poeci w swych wierszach. Chwycił pewnie jej pośladki i ostrożnie szarpnął w swoją stronę. Członek ścisnął się między ich brzuchami, tak mocno do siebie przywarli. - To… to ja wejdę - powiedział, choć wyraźnie nie wiedział co powiedzieć powinien.
Sytuacja z jednej strony była namiętna, ale z drugiej jakby karykaturalna przez ich brak doświadczenia. Alicja wtuliła twarz w jego ramię, by dodać sobie odwagi, po czym szepnęła mu do ucha.
- To ja... zapraszam.
Naprowadził się palcami na wejście do jej groty i bez dalszego ostrzeżenia pchnął. Bariera pękła. Krzyknęła w głos. Stała się kobietą.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172