Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2018, 12:09   #330
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację

Dzień Targowy (Marktag), 31 Vorgeheima 2522, od rana do południa.
Meissen


Sierżant von Grunneberg zignorował czekającego od świtu Diuka, nie zajął się też listą, o jaką poprosił Starszy Barrudin. Zamiast tego postanowił pobiegać po mieście, a że nie chciało mu się robić tego samemu, wezwał Waltera i Loftusa, zmęczonych po nocnych walkach, w jakich brali czynny udział. Zanim dotarli, zajął się przesłuchaniem.
Jeniec zdawał sobie sprawę że jak nie powie po dobroci to będzie gorzej i wygadał to co wiedział - należał, jak się okazało, do sił Harkina Brocka - przy Meissen została niemal cała piechota Wernicky’ego i najemnicy Brocka (licząc ze stratami z tej nocy zostało ich mniej więcej dwustu sześćdziesięciu), a konnica, nie mając już przeciwnika, poszła dalej, w trzech osobnych zagonach kawaleryjskich. Baron zrozumiał, że przeciwnik się nie boi, bo na głównym kierunku natarcia nie ma już sił Imperialnych. Dowiedział się też, że resztki sił Imperialnych odeszły na wschód, drogą do Finnwaldu - kompleksu leśnego, w którym mogły zablokować liczniejsze siły. Mniej więcej jedna trzecia Imperialnych sił znad rzeki uniknęła rozbicia i wycofała się w ordynku, sporo ludzi także uciekło, a Brock nie kazał ich ścigać.
Kiedy już wezwani żołnierze przybyli, przesłuchał także i i ich i wiedząc już co działo się w nocy ruszył na mury.


Detlefowi nikt widać nie przekazał, że Wernicky razem z większością armii jest daleko stąd i nadal żył nadzieją, że uda się go załatwić strzałem z balisty. Cóż, jeśli inżynierowie zrobią to co do nich należy, a na wzgórze ktoś się uda, z pewnością jakiegoś dowódcę utłuką. O ile będą mieli szczęście i kamienna kula trafi akurat tego człowieka co trzeba, albo uda się przekonać Glorma do udziału w walce choćby i swoimi wyrobami. Ten miał już odpowiednią "minę", jak twierdził, problemem było tylko ustawienie czasu wybuchu. Glorm obudził się z powodu krzyków motłochu stojącego pod brama i zaczął szukać czegoś do picia. Pamiętał Gustawa, więc kiedy ten przybył, przypomniał mu, że za darmo i za przyszłe obietnice robił nie będzie. Już raz go oszukano. Szybko też spisał czego potrzebuje: warsztat, najlepiej w budynku z grubymi ścianami i lekkim dachem, jak najwięcej prochu strzelniczego (albo węgla drzewnego, siarki i saletry potasowej), funt wosku pszczelego, puste w środku gliniane kule, tuby i tuleje, zestaw narzędzi alchemicznych, butlę dowolnego kwasu, jak najwięcej pyłu magnezowego albo aluminiowego, albo chociaż magnezytu, olej skalny i krasnoludzki spirytus.

Stamtąd Gustaw ruszył do fortu. Wróg siedzący w młynie wcześniej zignorował pojedynczego posłańca, nie strzelał także wtedy gdy Walter biegł z do miasta. Co innego, gdy zobaczono silną grupę wchodzącą na most. Ostrzał rozpoczął się, gdy byli na środku mostu, na szczęście nikt nie zginął. Gustaw został jednak lekko ranny, a bełt wbity w ramię maga niemalże posłał go przez bramę Morra samym szokiem i bólem. Wkurzony Gustaw kazał spalić młyn i ruszył w drogę powrotną. Nie była łatwiejsza. Znów jednak miał szczęście - bo tak należy nazwać zaledwie dwóch ciężko i kilku lżej rannych w czasie biegania między bełtami i strzałami. Z sobie tylko znanych powodów najpierw zaciągnął rannych do portu, który był dokładnie po przeciwnej stronie miasta niż garnizon, a dopiero później wezwał tam noszowych, by zanieśli rannych do garnizonowego lazaretu, co opóźniło moment udzielenia im pomocy. Sam spróbował opatrzeć własne rany i rany towarzyszących mu żołnierzy, udało mu się to jednak tylko w przypadku jednego z nich.

W drodze powrotnej natknął się na Detlefa, który wcześniej przygotował wieżę i okoliczny odcinek murów do obrony, a teraz próbował zorganizować ludzi i materiały do budowy barykady. Choć z tym pierwszym problemu nie było, nikt nie chciał oddać mebli.


W garnizonie Walter przypomniał jeszcze o częściach machiny, które widział w magazynie, a potem udał się na spoczynek. Podobny plan miał mający poczucie marnowanego na niepotrzebne łażenie czasu Loftus, choć ten najpierw odwiedził cyrulika. Waldemar dokonał cudu. Inaczej się tego nazwać nie dało. Wyciągnął bełt, który utknął w kości tak zręcznie, że nie spowodował krwawienia, a po opatrzeniu rany uczeń maga zorientował się, że w sumie to nawet go tak bardzo nie boli i usnął, ledwo znalazł wolną pryczę.
Z drugim ciężko rannym żołnierzem poszło nieco gorzej, ale za dzień, góra dwa, także będzie w stanie wrócić do służby. Cyrulikowi zresztą tego dnia udawało się niemal wszystko. Napojeni ziołami ranni wracali do zdrowia szybciej niż przypuszczał, a gdyby jeszcze nie ten cholerny gość, który mimo dwóch zabiegów cały czas złośliwie nie odzyskiwał przytomności, byłoby idealnie. U drugiego ciężko rannego wcześniejsze ponowne otwarcie rany i oczyszczenie jej pomogło - zaczął odzyskiwać normalne kolory. Nawet pacjenci z zakażeniem ran dzielnie znieśli czy to oczyszczanie i zszywanie czy też przyżeganie rany.
W sumie poza tym jednym niechcącym zdrowieć uparciuchem byłoby idealnie, nawet mimo nieporozumienia z Baronem i konieczności uczestniczenia w przesłuchaniu. No i wiadomości z celi. Przekazanych tam dwóch ciężko rannych jeńców zdradzało objawy zakażenia ran.


Diuk nie doczekał się na Barona i żeby nie marnować czasu ruszył na małe tournee po mieście. Kilka monet rozdane w kilku miejscach skutkowały zawsze tak samo - nagłym wybuchem ciepłych uczuć do Karla. W końcu dotarł na mury, tam jednak zmienił zdanie. Wrócił do garnizonu i zastraszył jeńców tak, że odpowiedzieli mu na wszystkie pytania. Wernicky nie płacił żołdem, a łupami - każdy miał swój “udział” w zyskach. Połowa zdobyczy była rozdzielana między żołnierzy, choć niekoniecznie po równo - konni mieli trzykrotnie większy udział niż piechota, oczywiście kaprale i sierżanci też dostawali więcej, jedna czwarta między oficerów, a ostatnią ćwiartkę Wernicky zatrzymywał dla siebie. Czasem dochodziło do kłótni, ale i tak każdy się obłowił i liczył na więcej. Karl wiedział, że nie wszystko co jest łupem nadaje się do zabrania czy spieniężenia - dopytawszy dowiedział się, że za “trudno spieniężalne łupy” intendenci dowódcy wypłacają ekwiwalent w srebrze i złocie w wysokości jednej trzeciej wartości, albo alkoholu (z lepszym przelicznikiem) i sporo ludzi “odsprzedaje” im swoje łupy. Domyślił się, że jego plan nie wyjdzie na “granicznych” bo tam każdy ma kasę przy sobie. Pieniądze na żołd mogli mieć co najwyżej w najemnej kompanii Brocka. A że znał sposoby ukrywania różnych rzeczy i znajdowania ich, na poważnie zabrał się za przeszukiwanie jeńców. Znalazł trzydzieści jeden koron poukrywane, a to w obcasie, a to w ukrytej kieszonce, a to w szwie, a to… w innych miejscach. Przynajmniej broni nikt wcześniej nie przegapił.
Gdy skończył przesłuchania, wziął dwa trupy z lazaretu (najwyraźniej nie zauważył, że tylko jeden z nich był za życia wrogiem, a drugie ciało należało za życia do obrońcy fortu) i odpowiednio je przygotowawszy, przewiesił je przez mur. Później krzyczał zdzierając sobie gardło, ale jeśli ktoś go słyszał to jego właśni żołnierze (których morale wzrosło zauważalnie) i zwiadowcy przeciwnika, stojący poza zasięgiem łuków i kusz. Do wrogiego obozu głos nie docierał, ale Diuk skombinował tubę i darł się, dopóki ktoś z obozu nie strzelił do niego z muszkietu. Było za daleko i kula chyba nawet nie doleciała, ale na wszelki wypadek przerwał.

Wrócił do garnizonu akurat na czas by spotkać się z [b]Baronem[/i] i wymienić kilka uwag na temat planów wykorzystania miejskich złodziei. Ten zwalił jeszcze pisanie listy na Kadeta i planował udać się na spoczynek. Został jeszcze powiadomiony, że w garnizonie pojawił się też posłaniec od zniecierpliwionego Barrudina - Starszy widać nie kładł się, by ruszyć z dostawami od razu, a mimo upływu niemal połowy dnia lista, której napisanie powinno zająć kilkanaście minut, nadal nie dotarła. Kadet dostał polecenie chwilę wcześniej i na razie zdążył tylko dopisać rapier dobrej jakości zażądany przez Leo do listy od Glorma.


Bert także nie próżnował: zorganizował kilku cieśli i stolarzy z oddziału by pomogli mu zmontować drewniany wózek-osłonę. To jak najbardziej leżało w ich kompetencjach i już po trzech godzinach stał przed mostem z łucznikami i ruchomą osłoną. Plan był prosty - strzelać płonącymi strzałami w duży drewniany budynek, aż ten się nie zapali.
Budynek był spory i trafienie nie stanowiło problemu dla nikogo. Z drugiej strony - fragmenty ciał strzelców, wysuwające się od czasu do czasu zza osłony były małe i trafić w nie nie było łatwo. Choć grube deski drżały od uderzeń strzał i bełtów to wytrzymały, czego nie można było powiedzieć o młynie. On nie był budowany tak by wytrzymać ostrzał i już po dwóch salwach stanął w płomieniach. Obyło się bez strat w ludziach - osłona spełniła swoje zadanie. Problem był inny - płomienie, rozniecane przez wiatr, niemalże lizały ściany fortu, wybudowanego tuż obok młyna. Korzystając z osłony, jaką dawały płomienie, najemnicy Brocka uciekli, tracąc po drodze dwóch ludzi z powodu ostrzału obrońców fortu.


Oleg nie został zastrzelony. Nie został nawet obity. Na rozkaz sierżanta Granicznych został poczęstowany smaczną wódką i w przyjaznej atmosferze pogawędził sobie z żołnierzami. Bycie uzależnionym od alkoholu ma widać swoje złe strony. Nie tylko nie dowiedział się niczego ważnego, ale i wypaplał co wiedział o mieście i jego obrońcach. Nawet nie zauważył, kto i kiedy dał mu w łeb. Obudził się około południa, fachowo związany, w komórce jednego z domostw.


Leonora było całkiem zadowolona z siebie. Nawet jeśli innym jej plan się nie spodobał, ważne, że był skuteczny. Myrmidia preferowała skuteczność ponad odwagę. I chyba polubiła swoją nową akolitkę, bo pozwoliła jej znaleźć kapliczkę, nieco już zapomnianą. Na kwadratowym budynku wykuta była włócznia, znajdująca się za tarczą - symbol bogini. Wysprzątana prezentowałaby się lepiej. No i gnieżdżąca się tam rodzina biedoty też trochę przeszkadzała… Ale nie w modlitwie. W garnizonie szybko sobie poradziła z doprowadzeniem się do porządku, zażądała dopisania rapiera na listę potrzeb i poszła szukać kaprala Detlefa. Dotarła do niego akurat na czas - zaczynało się coś dziać.


Do miejskiej bramy zbliżała się grupa ludzi pod białą flagą. Dwóch podeszło bliżej, żądając rozmowy z dowódcą obrony, von Grunnenbergiem. Gustaw nie zdążył się nawet położyć, a znów miał robotę. Komendant miał jednak rację, kiedy kazał mu nie zajmować się wszystkim naraz. Teraz musiał stawić czoła kolejnemu wyzwaniu ranny i niewyspany.
Czterystu piechociarzy i setka konnicy Wernickiego zakończyła organizację obozowiska po zachodniej stronie rzeki. A od wschodu zbliżyła się Kompania Brocka - wyjaśniła się od razu przyczyna opóźnienia - po drodze zatrzymali się, by zbudować katapultę. Co prawda jeszcze nie strzelali, ale to tylko kwestia czasu…


Barki Trzeciej Kompanii, dzień drogi od Meissen

Karlowi udało się ukryć i zastanowić nad pozbyciem się kajdan. Rozwiązania znalazł dwa: wytrychy (by zrobić to po cichu) lub przecinak plus młotek (tyle że to będzie głośne). Pierwszego na łajbie nie było - miała je przy sobie Leonora, ale uciekła, drugie pewnie gdzieś było, tyle że najemnik ich nie widział, a poza tym hałas i tak ściągnął by uwagę. Gdy zorientował się, że za chwilę żołnierze wrócą i będzie problem z ucieczką, postanowił nie uciekać, a zablefować. Ze swojej służby pamiętał, że zwykły żołdak nienawidzi problemów i jeśli tylko może, zrzuca je na przełożonych, którzy w końcu za coś biorą kasę. No, chyba że można rozwiązać problem obijając komuś ryja, ale ta sytuacja trochę ich przerosła. W końcu dochodząc do wniosku, że jakby co, to obić ryja więźniowi zawsze się zdąży, wezwali sierżanta. Ten również zastanawiał się czy nie przyjebać komuś na start - ta metoda nadzwyczaj często działała, albo choć zwalić sprawę na wyższą szarżę - ale po niedługim namyśle spróbował bardziej dyplomatycznego podejścia:
- Jakie, kurwa, informacje? - zapytał. Nie mógł przecież z każdą sprawą latać do Porucznika.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline