Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2018, 17:09   #328
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Elfi Śpiew - część trzecia

Apartament Alice wydawał się taki, jak reszta posiadłości. Stylowy, lecz symulujący domową atmosferę. Harper przeszła przez lekko skrzypiące, drewniane drzwi. Ten budynek posiadał charakter, którego nie można było w żaden sposób podrobić. Przypominał ogromne, żyjące zwierzę, rządzące się własnymi prawami. Alice przechadzała się jego korytarzami, ale zdawało jej się, że tylko dlatego, bo jej na to pozwalał. Zamknęła za sobą drzwi i spojrzała na wygodne łóżko. Poczuła ukłucie żalu, że zamierzała zostać tu jedynie przez jeden dzień.


Harper położyła swoją torbę na fotelu, po czym podeszła do okna, by przez nie wyjrzeć, zaciekawiona na którą stronę budynku posiada stąd widok. Spostrzegła ogród, wysokie drzewa oraz rozłożyste krzewy, między którymi błądziła. Stanęła na palcach i wtedy ujrzała ogromny, stary dąb, pod którego baldachimem odpoczywali synowie właścicieli ośrodka.
Alice momentalnie padła w dół, żeby nie dajcie bogowie, któryś jej nie zauważył, że tak na nich wygląda. Bardzo powoli i bardzo ostrożnie znów zaczęła unosić głowę, wyglądając, czy dalej tam są. Rzeczywiście, nie ruszyli się z miejsca. Jedni spędzali dnie na oglądaniu filmów, inni na czytaniu książek, pozostali na graniu w gry… jednak blondwłose rodzeństwo najwyraźniej upatrzyło sobie osłonę wiekowego dębu, grę na instrumentach oraz śpiew. Zdawało się, że to nie pierwszy i nie ostatni dzień, który bracia w ten sposób spędzili. Co tłumaczyło, dlaczego taksówkarz wiedział i spodziewał się ich pieśni.
Śpiewaczka patrzyła na nich jeszcze chwilę, po czym odsunęła się od okien. Zostawiła torbę w szafie i wzięła tylko pliczek euro, żeby potem wybrać się do sklepu i kupić sobie jakieś bardziej kobiece ubranie, niż za duża koszula i nie swoje jeansy. Następnie ruszyła znów na dół, zamykając pokój i idąc upolować w jadalni jakiś posiłek.

Jadalnia okazała się nie skrywać żadnych potraw, lecz cieszyła oko wystrojem i przepychem. Piękne portrety, rzeźbione krzesła, malowane talerze za gablotą… Alice nie wiedziała, gdzie spoglądać. Pomimo tej wystawności nie odczuła wrażenia, że jest w muzeum. Bez wątpienia często korzystano z tego pomieszczenia i dobrze wszystkim służyło.
Usłyszała krzątanie za najbliższymi drzwiami. Tam zapewne znajdowała się kuchnia oraz kucharz, o którym wspomniał syn właścicieli.
Alice zwróciła swoje kroki w stronę owych drzwi i zapukała ostrożnie, czekając aż ktoś wyjrzy, albo pozwoli jej wejść.
Doszło do niej szczeknięcie zamka. Ktoś otworzył drzwi, otwierając jej przejście. Weszła do środka. Ujrzała świetnie wyposażone i połyskujące blaty, srebrzystą kuchenkę gazową oraz wysoką lodówkę. Rozłożone drewniane deski, na których spoczywały pokrojone warzywa. Oliwa podgrzewała się na patelni. Jej odgłos mieszał się wraz uderzeniami noża. Całe to zamieszanie ogarniała jedna osoba skryta za białym, kucharskim fartuchem. Wyglądało na to, że Emerens pełnił również funkcję tutejszego kucharza.

Harper weszła do środka, a widząc ponownie Emerensa, po porostu podparła biodra rękami z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy
- Dzień dobry panie kucharzu. Przyszłam zapytać, czy mogę dostać coś do jedzenia? Pan Emerens w recepcji, powiedział, żebym to uczyniła… - powiedziała żartobliwie.
- Ojej, Emerens? - mężczyzna spojrzał na nią ze zdziwieniem. - Ten skurwysyn? Przykro mi, że natrafiła pani na niego. Trzeba było skierować się prosto do mnie - mruknął z nieznacznym uśmiechem. - Nasza kuchnia jest wyjątkowa, gdyż nie przyjmuje zamówień. Bezczelnie gotuje sama, a potem każe gościom to zjadać. Czy wie pani, co odpowiadamy na wszelkie skargi?
Alice uniosła brew
- Nie mnie oceniać jego matkę, ale czy ja wiem. Wydał się naprawdę miłym jegomościem… - pociągnęła żart. A gdy mówił o kuchni, rozejrzała się przy okazji i wróciła do niego spojrzeniem
- Co odpowiadacie? - zapytała szczerze zaciekawiona.
- Żeby wpisali wszystkie zażalenia do formularzy - odparł mężczyzna. - No ale wiadomo, jak w tym hotelu bywa z formularzami - mrugnął do niej. Następnie obrał czosnek, pokroił go i dodał do smażącej się cukinii. - W drodze wyjątku kuchnia pozwoli zadecydować. Ale tylko po trochu. Mamy dzisiaj ochotę na klimaty śródziemnomorskie, czy orientalne?
śpiewaczka zastanawiała się moment, po czym uśmiechnęła
- Może orientalne? - zaproponowała zapytana o zdanie. Podeszła też trochę bliżej i popatrzyła na przygotowane już jedzenie. Zaburczało jej cicho w brzuchu. Od świtu i zimnej pizzy, to za wiele nie jadła.
- Spokojnie, prosze nie wchodzić do garnka kucharzowi - Emerens zastrzegł, wskazując Alice stołek za barem. - Orientalnie, niech będzie - mruknął. Wyciągnął z szuflady kminek, curry, kurkumę, cynamon, paprykę słodką i ostrą oraz dodał ją tylko w sobie znanych proporcjach. Harper spostrzegła, że podlał warzywa sosem sojowym, po czym otworzył lodówkę i wyjął pokrojone pieczarki. Wsypał je na ruszt. W międzyczasie zagotował wodę w czajniku, wlał ją do garnka, dodał nieco soli oraz włożył woreczek ryżu.
- Nadchodzi… obiad!

Harper usiadła na stołku i obserwowała jak blondyn gotował. Uśmiechnęła się i zamknęła oczy wdychając zapachy przygotowywanego posiłku
- Mhmm, czuję - odrzekła na jego obwieszczenie, rozbawionym tonem.
-...elfią strawę? - podsunął Emerens. Dodał startej na tarce marchewki oraz pokrojonej cebuli. Harper spostrzegła, że wyjął torebkę z imbirem i dodał nieco żółtego proszku do gotującego się dania. Smaki łączyły się z sobą i Alice zaczęła zastanawiać się, kiedy ostatni raz jadła coś podobnego.
Rudowłosa obserwowała go, po czym uśmiechnęła się
- Zapewne tak, panie mistrzu kuchennej alchemii… - skomentowała jego kunszt i przyłożyła dłoń do żołądka by siedział cicho i czekał cierpliwie. Jakby o tym pomyśleć, domowej roboty danie jadła ostatnio… Przed koncertem. Zmarszczyła lekko brwi, bo wydawało jej się, że to było strasznie dawno.
- Prawdziwa magia! - Emerens zakrzyknął, mieszając ryż z warzywami. Po spróbowaniu nieco podlał go sosem sojowym, a następnie przełożył na talerz i podsunął Alice. Pachniało nieziemsko. Mężczyzna nie obserwował reakcji kobiety, lecz podszedł do okna, otworzył je na oścież i krzyknął:
- Obiad!
Zapewne chciał sprowadzić również pozostałych braci.
Harper podziękowała, po czym wzięła widelec i zaraz zabrała się do jedzenia. Po czym aż mruknęła zachwycona feerią smaków, które mieszały się na jej talerzu
- To jest pyszne! - oznajmiła mu i już się nie odzywała jedząc ze smakiem posiłek, który przyrządził. Była ciekawa, czy resztę gości też miał zamiar tak wołać.
- Pewnie, że pyszne - najwyraźniej Emerens był tak pewien swoich zdolności kulinarnych, że nawet nie myślał o skromności. Ponownie podszedł do okna. - Obiad, skurwysyny! - krzyknął. Przekleństwo powinno burzyć baśniowość hotelu… jednak mężczyzna potrafił wypowiedzieć te słowo w taki sposób, że prawie wydawał się czuły. Westchnął po chwili i obrócił się do Alice. - Czasami czuję się jak niania, a nie starszy brat.

Alice ponownie uniosła brew
- Ja nie wiem, co masz do swojej mamy, ale mam nadzieję że nic i po prostu to nawyk - rzuciła trochę drocząc się z nim na temat doboru przekleństw do sytuacji. Jadła dalej, nie za szybko, by nie poparzyć, ale wyraźnie było widać że była głodna i jej smakowało
- Czy mogę dostać coś zimnego do picia? - zapytała zaraz uprzejmie, znów spoglądając na Emerensa.
Mężczyzna nalał jej wody z butelki. Tymczasem do pomieszczenia weszła pozostała dwójka blondwłosych elfów.
- Jestem głodny - rzekł jeden z nich.
- Mam nadzieję, że nie przesadziłeś z przyprawami, jak zwykle - mruknął drugi.
- Jak ostatnio.
- Przecież powiedziałem, że jak zwykle.
- No chciałem zaznaczyć, że wczoraj też było kiepsko.
- No chyba, że tak.
Emerens spojrzał na Alice, zagryzając wargę. Jego mina była bezcenna.
Harper napiła się wody, a słysząc wymianę zdań braci, a potem widząc minę pana kucharza, zakrztusiła się delikatnie, ale zaraz jej przeszło i zaczęła się po prostu cicho śmiać
- Prze… Przepraszam - powiedziała hamując chichot. Zwróciła wzrok na dwóch spierających się braci, po czym uniosła brew
- To może, panowie dżentelmeni wreszcie mi się zechcą przedstawić? - postanowiła dopiec im troszeczkę w temacie manier, skoro oni nie mieli litości co do swego starszego brata.
- Ja jestem Jasper, a to Jelle.
Harper spostrzegła kątem oka, że Emerens, słysząc jej śmiech, podniósł ręce do góry i ruszył do wyjścia. Wyglądał, jakby z trudem panował nad sobą. Zanim wyszedł, obrócił się do braci i zmierzył ich przeraźliwym spojrzeniem.
- Zmywacie - szepnął. Te trzy sylaby zabrzmiały jak zaklęcie śmierci.
- Nie-e - jęknął Jasper. - Twoja kolej, Jelle…
- N-nie - mruknął drugi z braci. - Mam wypryski na dłoniach po tym płynie…
Alice spostrzegła jeszcze zadowolony z siebie, krnąbrny uśmieszek Emerensa, zanim drzwi do jadalni zamknęły się za nim.
Śpiewaczka skończyła jeść, po czym przyjrzała się obu braciom
- Polecam gumowe rękawiczki - rzuciła zachęcającym, optymistycznym tonem, który mówił, że sami to na siebie sprowadzili.
- Nie macie więcej gości? Czy jest tu jakaś kolejna tajemnicza zasada, co do kuchni? - zapytała zaraz zaciekawiona.
- Wkrótce ma zacząć się sezon. Aalborg nie jest aż tak popularne, niestety - westchnął Jasper.
- Nigdy nie było tu aż takiego ruchu - mruknął Jelle.
- Jest kilka gości, ale zjadają posiłki we własnym zakresie.
- To prawda.
- Skoro tak powiedziałem, to musiała być prawda.
- Ale ja nie chciałem…
Jasper tylko pokręcił głową, krzywiąc się.

Alice słuchała ich uważnie, przenosząc spojrzenie z jednego na drugiego, gdy się sprzeczali. Pomyślala znów o swojej ulubionej powieści i o występujących w niej bliźniakach. To kim w takim razie był Emerens?
Podniosła się z krzesła i odłożyła talerz i szklankę do zlewu
- Dziękuję - powiedziała pogodnie, po czym ruszyła do wyjścia. Postanowiła wybrać się na owe zakupy od razu. Przeszła się po kilku sklepach, a następnie wyszła z nich w już pierwszej nowej kreacji, w postaci zielonej, letniej sukienki. Miała do niej dopasowane buty.

Kupiła sobie także trzy pary bielizny, bo wcześniej nie miała żadnej i jeszcze wygodne jeansy i białą bluzkę z długim rękawem. Postarała się nie wydać na to wszystko za wiele, ale jednak potrzebowała choć odrobiny ubrań, nawet jeśli tylko na tę ostatnią dobę. Wróciła z tym wszystkim do Casa Corner, z zamiarem udania się do swego pokoju. Tym razem uznała, że czas był odpowiedni i powinna zapaść w drzemkę.
Chwyciła klucz ozdobiony dwoma krągłymi łukami składającymi się na liczbę 3 i weszła do swojego pokoju. Usiadła na łóżku i wypróbowała materac. Spojrzała na zegar na ścianie. Była trzynasta czasu duńskiego. Czy powinna spróbować zasnąć w sposób naturalny? A może skorzystać z tabletek, które przywiozła z sobą z Sankt Petersburga?
Śpiewaczka zamknęła drzwi na klucz, po czym wyciągnęła z torby z zakupami niedużą butelkę whiskey i postawiła na stoliku koło łóżka. Nie miała tu niestety żadnego kubka, ani szklanki…
Wzięła tabletki tak jak wcześniej i popiła z gwinta alkoholem, padając w zielonej kreacji na łóżko. Splotła palce na żebrach, udając śpiącą królewnę. Jej długie włosy rozsypały się na poduszkach i pościeli. Zamknęła oczy i w milczeniu czekała na sen.
Zwinęła się w kłębek, kiedy poczuła lekkie nudności. Zakręciło jej się w głowie. Powieki zaczęły opadać. Odniosła wrażenie, jak gdyby ktoś upuszczał krew z jej ciała. Osocze wylewało się z kończyn, a z każdą kolejną sekundą słabła.

Myślisz, że jesteś w stanie powstrzymać mnie w ten sposób? Uwierz mi, że nie możesz być już ani trochę bardziej martwa. Zresztą śmierć nigdy nie była dla mnie przeszkodą. Wręcz przeciwnie.

Głos Tuonetar był cichy, ale to raczej z powodu szwankującej percepcji Harper, niż słabości bogini.
Rudowłosa uniosła kąciki ust
- Nie jestem… głupia - powiedziała słabym, cichutkim szeptem do Tuonetar i znów zamilkła pozwalając sobie zatonąć w dziwnym, nieprzyjemnym i drażniącym odczuciu. Czy takie było umieranie śmiercią naturalną? Traciło się czucie? Pamiętała jak to jest umrzeć od trucizny. Wolała nie sądzić, że tabletki Kirilla okażą się zdradliwymi przyjaciółmi. Takich przyjaciół już miała ostatnio za dużo.

W ogóle… nie jesteś. Lecz byłaś. Taka już natura śmierci, zamyka w czasie przeszłym.

Alice straciła przytomność. Nie wiedziała na jak długo, ani czy cokolwiek jej się śniło. Kiedy jednak obudziła się, ujrzała przestraszoną twarz Emerensa. Zwiesiła głowę i ujrzała startę zapasowej pościeli, która leżała rozwalona na podłodze. Mężczyzna zapewne przyszedł ją przynieść… a kiedy ujrzał Harper w takim stanie, szybko doszedł do niewłaściwych wniosków.
- Jasper, dzwoń na pogotowie - rzekł dziwnie spokojnym i skoncentrowanym, lecz pustym tonem. Z tego wynikało, że w pobliżu musiał znajdować się co najmniej jeden z braci Emerensa.
Alice uświadomiła sobie, że nie udało jej się skontaktować z Kirillem. Z jakiego powodu? Czyżby znajdowała się zbyt daleko? A może leki podziałały na nią w zły sposób? Czy też raczej… wina leżała po stronie Kirilla i z jakiegoś powodu nie mógł nawiązać z nią połączenia?
 
Ombrose jest offline