Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-01-2018, 12:37   #321
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
- Przecież wiesz, że możesz na mnie liczyć. - Visser poklepała Eda po ramieniu, uśmiechając się pod nosem, po czym odeszła parę kroków. – Zajrzę do biblioteki.
- A co my mamy zrobić? - zapytał Ed. - Dołączyć do ciebie, zająć się ochroną, czy przejrzeć inne sale? - wykręcił głowę za siebie, aby spojrzeć na koleżankę, jednak nie przestawał zmierzać do drzwi.
Lotte nigdy nie czuła się dobrze jako lider, czy osoba, która ma wydawać komuś polecenia. Dlatego pytanie wprawiło ją w pewien dyskomfort.
- Trzeba będzie rozejrzeć się po sali koncertowej i kawiarni. Dobrze gdyby ktoś zabezpieczył nasz pobyt tutaj i sprawdził czy kamery są, nagrywają coś etc. – odparła, potwierdzając słowa kolegi.
- Katherine bez wątpienia rozdzieli się na wiele klonów. Jednego oddelegujemy do kawiarni, drugiego do sali koncertowej, trzeci pójdzie ze mną do stanowiska ochrony, a czwarty, piąty i tak wiele Cobham, jak to będzie możliwe, pomoże tobie w bibliotece - mruknął mężczyzna. - Wolałbym, aby dostała tę wiadomość po misji, a nie tuż przed. Mi trudno byłoby skoncentrować się w takich warunkach - westchnął.
Znalazł się na końcu foyer i zaraz miał wejść do korytarza prowadzącego do drzwi, którymi miała wejść Katherine.
- Rzadko mamy taki komfort. Trzeba sobie nauczyć się z tym radzić. Zresztą, może to i lepiej, ma czym się zająć, a nie zadręczać myślami. – Rzuciła do kolegi zanim jeszcze straciła go z oczu, sama udając się do biblioteki.

Lotte pchnęła drzwi i znalazła się w dużym pomieszczeniu. Blask księżyca, który padał z okna sufitowego oraz tych konwencjonalnych, delikatnie oświetlał wnętrze. Rozejrzała się. Ujrzała wiele drobnych, funkcjonalnych i minimalistycznych lamp zwisających z sufitu. Regały uginały się od książek. Spojrzała na schody prowadzące na dół, na niższe piętro. Powinna udać się w tym kierunku, czy wpierw przejrzeć kondygnację, na której obecnie znajdowała się?


Przeczucie pokierowało ją na niższy poziom, od którego zaczęła poszukiwania. Najgorsze było to, że nie do końca wiedziała czego szuka. Mogło to być ukryte pomieszczenie, albo zwój ukryty gdzieś pomiędzy książkami… Aalto raczej chciał, aby ktoś to odnalazł, więc było to wykonalne. Może zostawił gdzieś znak, który wskazałby kierunek. Może symbol boga Ukko… Zaczęła rozglądać się, choć zapewne mogłoby przydać się lepsze światło.
I rzeczywiście, im niżej schodziła, tym ciemniej robiło się. Blask padający przez okna przestał wystarczać. Lotte orientowała się w przestrzeni i nie potykała się, jednak wszelkie szczegóły i kolory umykały jej oczom. Zrozumiała, że musi rozwiązać ten problem, jeżeli poszukiwania miały przynieść jakiekolwiek efekty. Nie pozostawało jej nic innego jak włączyć latarkę w telefonie. Rozejrzała się dookoła w błyszczącym świetle komórki. Musiała lekko przymrużyć powieki z powodu szoku, jakim jasny strumień był dla jej oczu. Na szczęście szybko się przyzwyczaiła. Spostrzegła jasny, nowoczesny wzór, który był wytłoczony na kafelkach pokrywających podłogę. Na jej środku wyrastała duża, okrągła studnia. Wydawała się bardzo ozdobna. Poza tym ujrzała w północnej ścianie kraty prowadzące do dalszej części biblioteki. Dostrzegła regały z książkami skryte w zamkniętej części.
Lotte postanowiła przyjrzeć się studni, ponieważ do zamkniętej części potrzebowała zdolności Eda. Jej uwagę przykuły zdobienia, na które rzuciła światło latarki. Nie wydawały się mówić jej cokolwiek, choć nie posiadała wiedzy Mikaeli. W międzyczasie jednak chwyciła się pokrywy studni… i odkryła, że ta obraca się wokół własnej osi. Kiedy spojrzała pod nią, zobaczyła, że jest podzielona na sześć części, z czego jedna z nich miała wytłoczony młot Ukka. Tylko… czy to miało jakiekolwiek znaczenie.


Może nie mogła polegać na szczęściu, ale na własnym przeczuciu to i owszem. Przejechała opuszkami palców po symbolu Ukko, który nie mógł wziąć się przez przypadek. Spojrzała czy pokrywę można zdjąć kompletnie oraz jak wygląda dół studni, niecka i to na czym stała. Studnia była zbudowana na planie sześciokąta ze zwykłych estetycznych srebrnych płyt. Wznosiła się aż do bioder kobiety, po czym kończyła metalową obwódką, na której wyryto prosty wzorek. Na pewno nie wyglądał mistycznie. Wnętrze studni było zakryte metalową sztabą, zapewne ze względów bezpieczeństwa. Spostrzegła też kłódkę, jednak nie posiadała klucza, którym mogłaby ją otworzyć. Z samego środka studni wznosił się słup, który przytrzymał kolejną jej pokrywę. To zadaszenie zdawało się mieć jedynie charakter ozdobny. Zostało skonstruowane w ten sposób, by obracało się wokół własnej osi, jeżeli ktoś na nie naprze. Kiedy chwyciła symbolu Ukko, nic zauważyła. Jak gdyby coś, lub ktoś blokowało jej zdolności. Jednak już samo dotknięcie wystarczyło, aby powstał jakikolwiek efekt. Płytka zapadła się, a metalowa obwódka na boku studni zadrżała. Okazało się, że została zbudowana z drobniejszych elementów. Jeden z nich odsunął się, ukazując pojedynczy przycisk oraz wyświetlacz.

Tymczasem Lotte usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do biblioteki.
- Jesteś tu? - rozległo się ściszone zawołanie Katherine.
- Chyba coś znalazłam – odpowiedziała koleżance, po czym westchnęła. – Znowu pinpad, ale jakiś dziwny… - Dotknęła wyświetlacz, aby potwierdzić, że nie ma możliwości użycia swoich zdolności. – Blokuje moją moc… - powiedziała do siebie.
Wnet wnętrze biblioteki rozświetliło się. Kate najwyraźniej nie obawiała się włączyć świateł i tym samym ściągnąć na Dom Nordycki spojrzenia osób z zewnątrz. Rozległ się szelest i tętent kroków. Cobham musiała rozdzielić się i zacząć przeszukiwać bibliotekę. Jeden z jej kroków zszedł na niższe piętro do Lotte.
- Wygląda ciekawie - mruknęła kobieta, spoglądając na dziwną studnię. - Masz jakiś pomysł, o co może z tym chodzić? Tylko jeden przycisk? Wcisnęłaś go?
- Jeszcze nie – odpowiedziała. – Spodziewałam się, jak ostatnio, pinpadu. Mam nadzieję, że jeden przycisk nie oznacza więcej kłopotów, niż odgadnięcie kodu – powiedziawszy to wcisnęła guzik, o który wcześniej mówiła.
Rozległo się piknięcie, a na wyświetlaczu ukazał się duży X. Oprócz tego nic nie zmieniło się.
- Zajął jedną trzecią ekranu - mruknęła Cobham. - Co znaczy, że mamy tylko trzy próby - mruknęła. - I jedną zmarnowałyśmy.
Katherine obeszła studnię dookoła, przyglądając się jej wnikliwie.
- Gdyby był pinpad, to musiałybyśmy odgadnąć do niego kod. Jednak jeżeli jest tylko jeden przycisk, to zagadka musi tkwić gdzie indziej - zastanowiła się. - Co należy zmienić, aby po naciśnięciu przycisku system nas zaakceptował? - zmrużyła oczy.
- Oh, zawsze pod górkę – skrzywiła się patrząc na jedną próbę straconą. – Nie wiem, może coś trzeba pokręcić, jakieś ustawienie zrobić… Zobaczmy co tu się kręci, a co nie i czy odkryte jest wszystko co może być istotne.
Po krótkiej inspekcji okazało się, że jedynie pokrywa studzienki obracała się wokół własnej osi, ale to wiedziała już wcześniej. Katherine natomiast spojrzała na znak Ukko wyryty pod spodem.
- Może trzeba ustawić ten młot w którymś kierunku i dopiero wtedy nacisnąć przycisk? - mruknęła Cobham.
- Hm… - spojrzała sceptycznie na Kate, ale na razie nie miała lepszego pomysłu jak sprawdzić czy młot w środku porusza się w innym kierunku niż go wcisnęła wcześniej. – Na zewnątrz chyba nie ma niczego, więc może dno się jakoś rusza, albo można coś zrobić.
- Tak, pewnie “można coś zrobić” - Cobham roześmiała się. - Tylko co? Jeżeli obrócimy ten daszek dookoła własnej osi, to możemy to zrobić tak, aby młot pod spodem wskazywał jakiś kierunek. Być może o to chodziło. Poza tym nie mam innych pomysłów. Przecież już dokładnie zbadałyśmy tę głupią studnię - Kate westchnęła. - Może pójdźmy po Eda? Myślisz, że jego moc będzie tutaj pomocna?
- Nie wiem, ale nie zaszkodzi. – Odparła wpatrując się w studnię.

Uważnie przyjrzała się daszkowi oraz temu na czym się opierał i jak kręci, czy nie ma jakiś wgłębień, gdzie coś mogłoby zazębić się. Jakikolwiek był tu mechanizm, musiało coś na coś reagować. Albo to było to na czym obracał się daszek, albo to na czym opierał się. Budową przypominał rozłożoną parasolkę. Podpierał go pojedynczy, metalowy pręt. Ten natomiast stapiał się ze stalowym elementem, do którego doczepiono płytę blokującą światło studni. Kiedy daszek obracał się, metalowy pręt pozostawał nieruchomo. To znaczyło, że w jego środku zapewne znajdował się drugi kij, i to ten rotował wraz z daszkiem. Lotte przytknęła ucho do studni. Usłyszała delikatne dźwięczenie mechanizmu obecne przy obracaniu daszka. Hipoteza Cobham mogła być właściwą. Odpowiednia rotacja zapewne stanowiła klucz do odblokowania mechanizmu. Trzy próby zostały ustanowione po to, aby nie kręcić bezmyślnie, wduszając przycisk, gdyż wtedy każdy mógłby rozwikłać zagadkę. Przy odpowiedniej ilości czasu, rzecz jasna. Młot Ukka zdawał się swoistym grotem strzały… ale w jakim kierunku ją wycelować?
Kate odsunęła się od studni i ruszyła w stronę wyjścia. Zapewne zamierzała poszukać Eda zgodnie z ustaleniami.

Może Lotte nie była poszukiwaczem skarbów ani mistrzem złodziejstwa, ale miała nadzieję, że poprawne rozwiązanie wyda z siebie inny dźwięk niż błędne. Dlatego też zaczęła powoli kręcić daszkiem przeciwnie do wskazówek zegara i nasłuchiwała czy któreś ustawienie, gdy zatrzymywała się co jakiś czas, nie będzie wydawać innego odgłosu niż pozostałe. Nie, niestety nie. Być może gdyby miała stetoskop, lub inny sprzęt nagłaśniający, wtedy łatwiej mogłaby odróżnić delikatne subtelności. Niestety jej ludzki słuch okazał się niewystarczający, choć pomysł był dobry.

Wnet Katherine wróciła z Edmundem.
- Nie musimy obawiać się o ochronę - mężczyzna mruknął, niewiele więcej wyjaśniając. - W czym problem? - spojrzał na metalową studnię.
- Sprawdź co jest za tą kratą, nie chciałabym pominąć czegoś do rozwiązania tej zagadki. – Odpowiedziała koledze spojrzawszy w zamkniętą strefę biblioteki. – Nasłuchując mechanizmu nic nie odgadniemy. Mogę mieć tylko nadzieję, że gdzieś znajdziemy wskazówkę, jak kręcić tym.
Tak jak powiedziała, tak też i zrobiła. Zaczęła dalej rozglądać się po pomieszczeniu, szukając symboli, które mogły by wskazywać na kult Ukko. Nic nigdy nie może przyjść łatwo, trochę będą musieli spędzić tu czasu. Żadnych innych symboli jednak nie znalazła. Wyglądało na to, że Alvar Aalto był bardzo oszczędny, jeżeli chodziło o dawanie pomocnych wskazówek. Tymczasem Thomson nachylił się do wnętrza studni. Wsiąknął w nią i znajdował się przez kilka sekund pogrążony do pasa w obiekcie, kiedy nagle odskoczył. Pęd sprawił, że stracił równowagę i klapnął na pośladkach. Głęboko oddychał. Katherine szybko przykucnęła obok niego i złapała go za ramię, wpatrując się z troską w twarz mężczyzny.
- Ed, wszystko w porządku?! - wykrztusiła.
Australijczyk na początku nie odpowiadał, co było paliwem na niepokoje kobiet. Po chwili przełknął ślinę.
- N-nigdy - zająknął się. - Nigdy czegoś takiego nie czułem. Materia zaczęła napierać na mnie… jak gdyby moja moc stawała się słabsza… - pokręcił głową. - T-to takie uczucie… jak klaustrofobia, chyba… tylko gorzej…
Był cały blady, a jego spojrzenie błądziło po podłodze. Wnet stęknął, zebrał się do kupy i z pomocą Cobham podźwignął na nogi.
- W środku znajduje się mechanizm oraz coś na kształt kładki. Chyba można ją opuścić do dołu, tak jakby windę. Te rzeczy odkryłem dotykiem. W środku było kompletnie ciemno, więc nic nie zobaczyłem.
- A ja - Katherine zaczęła - to znaczy jeden z moich klonów, natrafił na coś potencjalnie pomocnego. Wywiad z Alvarem Aalto, który został przeprowadzony przez tutejszego dziennikarza i zarchiwizowany w dziale ze starymi gazetami. Architekt powiedział coś takiego - zaczęła. Następnie spojrzała gdzieś w bok, koncentrując się. - “Islandia jest piękna, zarówno pod względem natury, jak i dorobku architektonicznego. To zaszczyt, że mogłem tutaj pracować i dorzucić cegiełką własnego wkładu w kształtowanie Reykjaviku. Mimo to muszę przyznać, że zaczynam tęsknić za rodziną. Ostatnio coraz częściej spoglądam w kierunku domu.”
- No i jak miałoby to nam pomóc? - zapytał Ed głuchym, niewyraźnym tonem.
- A no tak, że może to być kierunek kręcenia daszkiem, aby mechanizm zaskoczył. – Odparła niczym zaskoczona Lotte. Przeczuwała, że może źle się skończyć używanie mocy na studni, sama miała ją zablokowaną nie bez powodu. – Trzeba określić, gdzie znajduje się Finlandia i pokręcić w tą że stronę. Patrząc na mapę, byłby to wschód, może trochę skręcając na dół, czyli południowy wschód. Mam nadzieję, że nasz architekt dobrze znał się na geografii.

Przyjrzała się w jakiej pozycji jest młot i spojrzała czy ma dostęp do Internetu, dzięki czemu mogłaby ściągnąć aplikację z kompasem. O ile gdzieś w pomieszczeniu nie było wskazówek odnośnie kierunków świata. Czasem stosuje się takie ozdoby we wnętrzach, może Aalto wplótł je sprytnie w otoczenie, na podłodze, suficie lub ścianach. Nie. Najwyraźniej chciał, aby poszukiwacze skarbów przynosili własne kompasy. Visser bez większych problemów ściągnęła i odpaliła aplikację. Ta zaczęła kalibrować. Wreszcie ustawili daszek we właściwym, jak mieli nadzieję, kierunku. O ile wbudowany w komórkę nawigator mógł być nieco zawodny, to mapy nie mogły się mylić. Młot Ukka prędko zaczął wskazywać obszar zlokalizowany trochę w lewo od południowo-wschodniego kąta pomieszczenia.

- Naciskamy przycisk? - zapytała Kate.
- Jakby co mamy jeszcze jedną próbę, wtedy przewrócimy tą bibliotekę do góry nogami. – Odparła z lekką frustracją w głosie, czując jak czas uciekał im między palcami.
Katherine westchnęła głębiej, po czym nacisnęła przycisk. Wpierw nic nie wydarzyło się. Edmund parsknął gniewnie, zakładając o siebie ramiona.
- Oczywiście. Teraz pytanie, czy…
Zamilkł, kiedy rozbrzmiał zgrzyt mechanizmu. Był bardzo cichy, prawie niedostrzegalny. Jedna z metalowych płytek, które składały się na brzeg studni, odskoczyła z głośnym brzdękiem. Ukazała swoją zawartość - dwa klucze. Jeden większy, drugi mniejszy.
- Naprawdę, musimy teraz szukać zamka? – rzuciła przewracając oczami. – Mogę mieć tylko nadzieję, że te klucze odblokowują ową kładkę, o której wspomniałeś, więc zamek musi być gdzieś w okolicy.
- Nie no, pewnie jest do tych kłódek - odpowiedziała Katherine. - Przynajmniej jeden z kluczy.
Chwyciła cenne skarby i przytknęła je w odpowiednie miejsce. Zamki szczęknęły. Wnet Edmund usunął łańcuchy przytrzymujące metalową płytę, blokującą światło studni. Tę podważył i odrzucił na bok. Głośny, blaszany odgłos potoczył się echem po kondygnacji. Oczom zebranych ukazała się kładka, będąca zapewne windą. W niej znalazł się otwór pasujący do drugiego klucza.
- So far, so good… - powiedziała Lotte mimowolnie, po czym poprawiła się – nie traćmy czasu. Zobaczmy co kryje kolejne, podziemne pomieszczenie kultu Ukko.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 13-01-2018, 15:55   #322
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Lotte Visser


Winda okazała się kompletnie inna, niż ta znajdująca się w podziemiach grobowca rodziny Aalto. Działała szybko, sprawnie i bez chwili zwłoki sprowadziła ich na niższy poziom. Tutaj było znacznie zimniej i wilgotniej. Wydawało się również, że jakiś grzyb unosił się w powietrzu. Lotte kichnęła, tym samym nabierając do płuc więcej zgniłego powietrza. Wpierw myślała, że zwymiotuje, lecz wnet przystosowała się do tych nieprzyjemnych warunków.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że to droga w jedną stronę? – zapytał Edward, marszcząc nos.
- Bez obaw – uspokoiła go Katherine. – W razie problemów moje klony nam pomogą. Przynajmniej kogoś zawiadomią. Jeżeli znajdą linę, to będą mogły ją nam zrzucić.
- Chyba przeceniasz moją kondycję – Thomson wygiął usta w lekko kpiącym uśmiechu. – Dałbym radę wspiąć się na górę może dziesięć lat temu. Jeżeli w ogóle kiedykolwiek. Chyba że ta lina to do powieszenia się, jestem na tak.
- Edmundzie! - Katherine upomniała mężczyznę głosem zarezerwowanym dla niesfornych dzieci.
Następnie przerwali rozmowę, gdyż kwaśne powietrze samo w sobie było wystarczająco nieprzyjemne.

Światła zapaliły się automatycznie, zapewne posiadając wbudowany detektor ruchu. Znaleźli się w okrągłym pomieszczeniu dużych rozmiarów. Kiedyś musiało być białe, jednak przez lata zszarzało, pokrywając się cuchnącym grzybem. Na pewno obecność wszech okalającej, wilgotnej gleby bagna najbardziej przyczyniła się do tego stanu. Nie wyglądało na miejsce starożytnego kultu Ukka, lecz bardziej na zaniedbany bunkier. Katherine niepewnie ruszyła do przodu, stąpając po szlamistym podłożu.
- Nic dziwnego, że władze Domu Nordyckiego nie chciały otwierać studni.
- Nie dałoby się wytrzymać w bibliotece z tymi wyziewami – zgodził się Thomson.

W środku nie znajdowało się nic ciekawego. Czyżby Valkoinen ubiegli ich, pierwsi znaleźli się na miejscu, zabrali przepowiednię i uciekli?
- To niemożliwe – mruknęła Cobham, spoglądając na błoto pod ich butami. – Są tu jedynie nasze ślady. Nikogo, oprócz nas, nie było tu w ostatnim czasie.
- To chyba dobrze – odpowiedział Australijczyk.
Blondynka obróciła się i spojrzała na niego, marszcząc brwi.
- Chyba? – powtórzyła.
- Mam na myśli tylko tyle… - zaczął Ed - …że skoro ich tu jeszcze nie było, to zapewne prędzej czy później pojawią się.

Cobham bez wątpienia nie chciała kontynuować tego tematu, więc dołączyła do Lotte. Kobiety obeszły pomieszczenie dookoła, szukając wskazówek. Te jednak wydawały się kompletnie nieobecne. Thomson nawet skorzystał ze swojej mocy, aby sprawdzić, czy za murem nie znajduje się tajne pomieszczenie. Niestety – wyglądało na to, że rozwiązali zagadkę studni i pofatygowali się na dół na darmo.
- Nic tu nie ma – Edmund warknął. Kopnął ścianę ze złością. Skończyło się to dla niego niefortunnie, gdyż stracił podparcie na śliskim podłożu i upadł z ciężkim łoskotem na plecy. – Świetnie – mruknął.
Katherine zachichotała w pierwszym odruchu, lecz wnet ukryła to pod śmiertelnie poważną maską i pospieszyła pomóc mu wstać.
- Mój Boże, nic ci się nie stało?! - zapytała z przejęciem. Jednak chyba nie oczekiwała odpowiedzi, gdyż wnet kontynuowała. - Czekaj… - mruknęła. – Patrz…
Australijczyk nie był w nastroju na patrzenie w jakimkolwiek konstruktywnym kierunku. W przeciwieństwie do Lotte, która spojrzała na podłogę wskazywaną przez blondynkę. Mężczyzna starł plecami część szlamu. Tym samym ukazało się kilka podłużnych linii wyrytych w kamieniu. Cobham odsunęła butami kolejną część brudu. Rzeźbienie ciągnęło się dalej… i dalej… zdawało się, że wzór pokrywał całe pomieszczenie!

Wnet klony Kate zrzuciły na dół trzy łopaty do odśnieżania, jakie znalazły w magazynie sprzątaczy. Trójka detektywów zajęła się odgarnianiem błota. Visser straciła poczucie czasu, jednak dużo go upłynęło, zanim zdołali poradzić sobie z całym pomieszczeniem. Otarła strużkę potu z czoła. Nie przygotowała się odpowiednio do tak niespodziewanego zadania. Czuła się cała brudna. Potrzebowała ubrań na zmianę oraz prysznica. Jednak nie rozmyślała bardzo długo na ten temat, gdyż jej uwagę pochłonął wzór wyryty w podłodze. Podłużne, giętkie linie koncentrowały się na samym środku w fale Aalto.

Visser poczuła nieco znajomą, psychiczną nić. Przypomniała jej Arteję. Podeszła i dotknęła znaku, uaktywniając swoją moc. Następnie cofnęła się. Z podłogi uniosła się mgła, która szybko zaczęła krystalizować się w ciało haltii. Była to niewielka, ponura sówka. Jedno oko miała czarne, drugie czerwone, a pióra białe oraz lekko świecące. Zwiesiła ponuro główkę. Wyglądała na zrozpaczoną.
- O mój Boże, jaka słodka! – wyrwało się Katherine. Edmund spojrzał na kobietę z politowaniem, ale nie odezwał się.
- Odejdźcie, proszę! – haltija rzekła dziecięcym, wysokim głosem. – Dajcie mi płakać w samotności! - załkała dramatycznie.

 
Ombrose jest offline  
Stary 14-01-2018, 00:11   #323
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część jedenasta

Alice rozumiała co się działo i zachowała spokój. Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu
- Jeremy, trzymaj Mirandę blisko siebie - wydała rozkaz tonem, który nie znosi sprzeciwów. Podniosła się z krzesła, na którym siedziała
- W tym domu nie ma dla ciebie miejsca zawistny duchu - rzuciła w przestrzeń, rozglądając się. Usłyszała pukanie, ale nie odważyła się tym razem ruszyć do drzwi tak żwawo, jak wcześniej. Przełknęła jednak ślinę i podeszła do nich, by wyjrzeć przez judasza. W głowie wymyślała metody radzenia sobie z takimi bytami. Zazwyczaj potrzeba było czegoś do obrony.
HO, HO, HO, głos Mikołaja zabrzmiał ponownie.
- Miranda, spokojnie - rozbrzmiał gdzieś z tyłu ściszony głos Jeremy’ego. - Jestem z tobą.
Kobieta nic nie odpowiedziała. Kątem oka Alice spostrzegła natomiast panią Dawson zmierzającą w stronę szafy. Zapewne kryła się w niej jakaś broń na najczarniejsze z okazji.
Tymczasem Harper zmusiła się do przytknięcia oka do judasza. Wszystkie instynkty kazały jej uciekać. Dreszcze pokryły ramiona, a uda zastygły w półkroku, jakby pokonane mroźnym czarem. Spostrzegła przeraźliwą marę po drugiej stronie, tę samą, która wcześniej widziała w odbiciu lustra. Tyle że teraz była materialna, z ciała i kości. Przyszła po Mirandę. Być może po ich wszystkich.
PUK, PUK, zagrzmiał Mikołaj, uderzając w drzwi. Te pękły, jakby trafione dynamitem. Impakt posłał Alice kilka metrów do tyłu. Upadła na pośladki, cudem nie odnosząc poważniejszych ran.
Śpiewaczka upadła odrzucona impaktem wejścia złego Mikołaja. Mimo to, zaraz podniosła się i stanęła na równych nogach, które z niepokoju drżały w kolanach
- Odejdź stąd. Tu nie ma złych dzieci, słyszysz?! - rzuciła do strasznej mary. Serce jej dudniło. Spojrzała w stronę stołu. Przed takimi potworami i duchami najlepiej działała sól.
Złapała solniczkę, która była prawie pełna. Wszystkie potrawy zostały doprawione w kuchni i miała jedynie charakter dekoracyjny na stole wigilijnym.
Alice odkręciła nakrętkę od solniczki, by móc rozsypać sól wprost. Trzymała ją jeszcze jednak póki co w ręce.
Widmo spojrzało w stronę Emily. Dziewczynka cała zbladła i zatrzęsła się, lecz nie wydała żadnego dźwięku. Wydawało się, że nie docierało do niej, co widzi.
NIE MA ŻADNYCH ZŁYCH DZIECI?, zahuczał Mikołaj, ciężko stąpając w stronę stołu i zebranych przy nim ludzi. I DOBRZE, BO NIE PO DZIECI PRZYSZEDŁEM
Tymczasem pani Dawson wyciągnęła starą, ledwo trzymajacą się kupy strzelbę. Założyła ją na ramię, co stworzyło nader osobliwy widok.
- Wyjdź, włamywaczu! - krzyknęła ochrypłym głosem. - Albo poczujesz śrut!
Harper wykorzystując moment, kiedy staruszka zwróciła na siebie uwagę stwora, wsypała sól do szklanki z wodą, którą wcześniej popijała, po czym podniosła ją i cofnęła się o krok. Żebra i plecy bolały ją trochę od upadku, ale nie na to był teraz czas. Przy odpędzaniu czegoś takiego, trzeba było działać w odpowiednim momencie. Alice rozejrzała się za jemiołą. Ta była zawieszona tuż nad wejście, czyli nad głową potwora.
Widmo niespiesznie szło do przodu. Powoli, leniwie, jakby pospiech nie był konieczny. Co chwilę pohukiwało w parodii Świętego Mikołaja. Za każdym razem, kiedy jego noga dotykała ziemi, wydawało się, że przez budynek przechodzi fala trzęsienia ziemi. Przypominało to również rytmiczny, ogłuszający dzwon pogrzebowy. Tymczasem Miranda opadła na kolana. Podniosła głowę i spojrzała na krzyż zawieszony nad ścianą.
- Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą - zaczęła modlić się cichutko.
Sven chwycił szklany dzbanek pełen soku i rzucił nim w potwora. Naczynie przemknęło przez Mikołaja, który okazał się niematerialny. Rozbiło się z paskudnym hałasem. Pomarańczowy kolor rozlał się po podłodze. Jednocześnie rozległ się strzał z broni pani Dawson, jednak ten okazał się równie nieprzydatny.
Alice zrozumiała, że istota jednak tak nie do końca była z ciała i kości. Zmarszczyła brwi
- Penelope, w górę - wskazała jemiołę nad złą istotą. Sama tymczasem znów postąpiła naprzód. Spostrzegła, że pani Dawson próbowała strzelić w zawieszoną gałązkę, jednak w żadnym wypadku nie posiadała jakiejkolwiek celności. Trafiła w żyrandol, który odpadł na podłogę.
- Nie ma tu nic dla ciebie odejdź! - Alice zażądała poważnie
Zerknęła na kubek ze słoną wodą.
- Na wiatr, który niesie słowo,
Na ogień, który wyjaławia zepsucie,
Na wodę, która oczyszcza ranę,
Na ziemię, która daje życie
Obrońco świątecznego domu, miej łaskę i dopomóż - zakończyła szybciutko inkantację szeptem, po czym chlusnęła wodą ze szklanki na potwora i jednocześnie w stronę jemioły, modląc się w duchu, że skoro są święta i tradycyjnie bóg się rodzi, to dobro ma większą władzę nad złem. Wstrzymała oddech, ale nie cofnęła się, jeśli miało ich to zjeść, była detektywem IBPI, powinno zacząć od niej.
Duch zniknął, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie towarzyszył temu żaden, nawet najmniejszy odgłos. Mimo to zimno w dalszym ciągu panowało w pokoju… choć być może zaraz ociepli się dzięki kaloryferem. Ciężko było stwierdzić, czy zagrożenie płynące ze strony widma rzeczywiście zniknęło, czy też może zostało zażegnane jedynie na chwilę.
- Co to za inkantacja? - zapytała Miranda. Jej głos był cichy, jednak wokół panowała tak idealna cisza, że zdawał się krzykiem. - Skąd ją znasz?
Alice zerknęła w stronę Mirandy
- Hm… Wymyśliłam ją przed chwilą. To nie o słowa chodzi, tylko o intencję i uczucia, które w nie wkładasz. A ja chciałam, by duch szczęśliwych świąt pomógł nam pozbyć się tego złego. Jemioła ma je odstraszać, a słona woda jest dobra na duchy, po prostu zaufałam tej wiedzy - wzruszyła lekko ramionami, ale zaraz rozejrzała się po pomieszczeniu, wolała by nie okazało się, że upiór jednak nie odszedł.
- Ale skąd wiesz takie rzeczy? - zapytał Jeremy, marszcząc brwi.
- To chyba bez znaczenia - Sven nadciągnął Alice z pomocą. - Nie wiem, co właśnie się wydarzyło, jednak… z chęcią wypiłbym więcej wina - rzekł, a następnie chwycił butelkę i nalał sobie pełen kieliszek. Tak dużo, że prawie wylało się.
Emily jakby obudziła się. Krzyknęła i zaczęła uciekać wgłąb korytarza, zapewne do sypialni Penelope, jeżeli układ pomieszczeń był tutaj taki sam, jak w mieszkaniu Harper. Jej matka wybiegła za nią, niewiele myśląc.
- Emily, czekaj! - krzyknęła bezsilnie.
Pani Dawson natomiast patrzyła agresywnie na strzelbę.
- Bezużyteczny złom - warknęła. Dopiero po chwili podniosła wzrok, kiedy… ujrzała cień unoszący się nad Mirandą.
Święty Mikołaj wyłaniał się z sufitu. Wyciągał długie, powykręcane ręce w stronę dziewczyny. Palce odziane w czerwoną rękawiczkę wyglądały jak splamione krwią. Miranda zdawała się nieświadoma czyhającego na nią niebezpieczeństwa.
Alice widząc istotę, która wychylała się na Mirandę, zmarszczyła brwi i gwałtownie wciągnęła powietrze, skacząc w jej stronę i przewracając ją na ziemię, by Mikołaj jej nie pochwycił. Nie było czasu, zareagowała instynktownie.
I tylko to uratowało dziewczynę. Już by zapewne nie żyła, gdyby nie Alice. Długie, ostro zakończone palce widma wydawały się gotowe do cięcia skóry. Tymczasem na swojej drodze napotkały jedynie powietrze.
- Zostaw mnie - w oczach Mirandy pojawiły się łzy. - Przepraszam za…
Jednak nie dokończyła, gdyż pani Dawson przeładowała broń i strzeliła wprost w Świętego Mikołaja. Spudłowała. Zresztą tak, jak poprzednim razem.
- J-ja… - dziewczyna kontynuowała. - Miałam doprowadzić do pojednania z rodziną… ale moja już nie żyje… więc… - plątała się. Straszliwy duch jednak nie słuchał kobiety, lecz runął w jej stronę, aby zakończyć jej życie. Alice również była w zasięgu jego szponów.
Harper nie wiedziała co ma zrobić, popchnęła Mirandę na podłogę i stanęła wstrętnej bestii na drodze do niej. Wstrzymała oddech myśląc o jemiole.
“Jeśli istnieje naprawdę duch dobrych świąt, to chyba to jest moment by posprzątał co się stało” - pomyślała, prosząc.
- Mikołaju, odpuść jej, nauczyła się już lekcji - powiedziała do istoty poważnym tonem.
Jednak widmo wydawało się spragnione krwi i wcale nie chciało słuchać Alice. Duch dobrych świąt pozostawał nieobecny. Musiał spóźnić się lub gdzieś zabłądzić.
Wtem Mikołaj zastygł w bezruchu. Harper zamknęła oczy, kiedy poczuła słoną wilgoć na twarzy. Starła ją i spostrzegła Svena z garnkiem, teraz już pustym. W trakcie tego zamieszania musiał udać się do kuchni i zmieszać sól z wodą. Bez wątpienia wziął sobie do serca wcześniejsze słowa Alice.
Ta sztuczka zatrzymała Mikołaja, jednak na pewno nie pokonała go. Widmo zostało sparaliżowane, ale było jedynie kwestią czasu, kiedy ponownie zaatakuje.
- Chwila! - wrzasnął Jeremy, wskakując na stół. Ruszył w stronę ducha, roztrącając dania i zastawę, lecz nikt nie zwracał uwagi na tak nieistotny wandalizm. - Miranda wykonała swoje zadanie! Doprowadziła do pojednania z rodziną… tylko nie swoją i nie swojego. Gdyby nie ona, nie byłoby tu mnie! - krzyknął. Jego wzrok skierował się w stronę pani Dawson. Najwyraźniej nie chciał, aby słyszała te słowa, lecz stawką było życie Mirandy. - Dzięki niej zobaczyłem babcię - podszedł bliżej, patrząc uporczywie w ducha. - Warunek został spełniony. Daj jej iść.
Rudowłosa pozostawała w bezruchu, dalej zostając między Mirandą, a istotą. Kiedy Jeremy ruszył do akcji, uniosła brew. Miał rację, pojednała rodzinę.
- To prawda. Odpuść jej. Wykonała co miała zrobić - powiedziała poważnie potwierdzając słowa chłopaka.
Zapadła cisza. Trudno było rzec, czy Mikołaj rozważał ich słowa, czy też może w dalszym ciągu pozostawał sparaliżowany przez sól. Spoglądał uważnie na Mirandę. Kobieta odważyła się podnieść głowę i spojrzeć w jego oczy. Jedynie lekko drżała. Chwyciła mocno Alice, aby dodać sobie otuchy. Wtem widmo wyciągnęło dłoń, a obie kobiety wzdrygnęły się. Jednak tym razem duch nie chciał atakować. Ułożył rękę w ten sposób, jakby oczekiwał, że coś otrzyma od Mirandy. Dziewczyna wydawała się kompletnie nie rozumieć. Dopiero po kilku długich sekundach wyciągnęła nadgarstek i spojrzała na opinającą go bransoletkę.
- Nie, to niemożliwe… - szepnęła. - Wielokrotnie próbowałam… ale nie chce się rozpiąć…
Śpiewaczka zerknęła na nią
- Spróbuj teraz. Skoro jej chce, może to znaczy, że możesz mu ją zwrócić - powiedziała łagodniej i zerknęła na bransoletkę, w wyczekującym napięciu. Czy to uwolni dziewczynę od nieszczęścia? Oby tak.
Miranda próbowała rozpiąć lewą ręką zapięcie, nerwowo co chwilę zerkając na upiornego Mikołaja, lecz nie był w stanie. Tyle że nie z jakichś nadnaturalnych powodów. Po prostu jej dłoń trzęsła się okropnie.
- Pomóż mi - prosząco szepnęła do Harper.
Alice kiwnęła głową i ostrożnie wzięła do rąk oba końce bransoletki, zabierając się za jej rozpięcie. Wnet udało się wyzwolić nadgarstek dziewczyny od okropnego artefaktu. Miranda spogląda na niego, jakby nie wierząc w to, co widzi. Chwyciła z powrotem bransoletkę i szybko oddała ją Mikołajowi. Zrobiła to z taką gwałtownością, jak gdyby ozdoba była rozgrzana do czerwoności i parzyła ją w opuszki. Widmo zacisnęło powykręcane, długie palce.
HO, HO, HO, zahuczało, po czym obróciło się w stronę wyjścia. Jego kroki były bardzo powolne, podobnie jak poprzednio. Rozlegał się głośny huk za każdym razem, kiedy dotykał podłogi. Zanim Mikołaj zniknął za drzwiami, obrócił się w stronę zebranych, podniósł rękę i nią pomachał. WESOŁYCH ŚWIĄT!
Harper obserwowała całe zajście w kompletnej ciszy. Kiedy Mikołaj ruszył do wyjścia, ulga przeszyła ją i sprawiła, że Alice rozluźniła się. Gdy pożyczył jeszcze wszystkim wesołych świąt, zerknęła na zebranych
- Tak, i tobie też. Obyś nie musiał tu nigdy wracać - rzuciła na dowidzenia i wreszcie otarła twarz rękawem ze słonej wody
- Hm… Co to by były za święta, bez odrobiny gwałtownych emocji… - spróbowała rozluźnić atmosferę w salonie.
Jeremy zeskoczył ze stołu i ruszył w stronę Mirandy. Przytulił ją bardzo mocno i pocałował. Kobieta nie opierała się, tylko przylgnęła do niego mocno, jak gdyby mężczyzna uratował jej życie… co też, tak właściwie, dokładnie miało miejsce. Pani Dawson pokuśtykała do najbliższego krzesła i opadła na nie ciężko. Wpatrywała się gdzieś w przestrzeń, trawiąc ostatnie wydarzenia. Jedynie Sven wyglądał, jakby zaraz miał rozpłakać się z przejęcia.
Alice rozejrzała się, po czym poszła zajrzeć co z małą Emily. Nie chciała, by dziewczynka od teraz bała się świąt. Musiała jej wyjaśnić, że zły duch sobie poszedł, bo został pokonany.
Weszła do sypialni pani Dawson.
Mimowolnie rozdziawiła usta, patrząc na ogromne, antyczne łoże z baldachimem. Kiedyś musiało kosztować prawdziwą fortunę, jednak obecnie było po części zjedzone przez mole. Mimo to w dalszym ciągu robiło wrażenie. Harper zerknęła po ścianach obwieszonych najróżniejszymi fotografiami. Wszystkie przedstawiały Penelope oraz członków jej rodziny w najrozmaitszych czasach i okazjach. Bez wątpienia sypialnia była najbardziej intymnym miejscem w mieszkaniu pani Dawson.
Emily leżała na materacu, zwinięta w kłębek. Amy siedziała tuż obok i delikatnie głaskała córkę po włosach. Ciężko było uwierzyć, że to ta sama kobieta, która rankiem awanturowała się w sklepie, domagając się alkoholu.
Harper milczała chwilę, po czym odezwała się cicho
- Już po wszystkim. Zło odeszło - powiedziała spokojnie. Poczekała chwilę na reakcję kobiety. Wiedziała jednak, co będzie musiała zrobić, by pomóc tym ludziom. Zastanawiała się jednak, czy przez to nie zapomną jaki wspaniały czas wspólnie spędzili? Miała nadzieję, że Mnemosyne zdołają zatrzymać to i wymazać tylko moment samego przybycia potwora… No i będzie musiała napisać raport. Westchnęła cicho. Gdyby jej Skorpion był aktywowany i nagrywał całe wydarzenie, mogłaby tego uniknąć. Niestety nanoimplanty zostawały aktywowane jedynie przed każdą misją, a konfrontacja z widmem miała miejsce w czasie wolnym Alice.
- Tak jej mówię - Amy rzuciła. Następnie rzuciła spojrzenie Alice sugerujące, że będzie chciała o wszystkim porozmawiać, choć niekoniecznie przy córce. - To był tylko zły sen.
- To zdarztyło się naprawdę! - Emily nie chciała zgodzić. - Nie wyśniłam sobie tego! - uparła się.
Śpiewaczka nie zamierzała kłamać dziewczynce. Wyszła z sypialni w ciszy, po czym spojrzała w stronę salonu, a potem ruszyła w stronę drzwi wyjściowych i wybrała na telefonie przeglądarkę i stronę internetową, a następnie wpisała w pola odpowiednie dane. Zalogowanie się do Zbioru było kwestią czasu. To potrafił każdy agent IBPI, w końcu każdy musiał być w stanie wezwać oddział do takiej sytuacji. Mogła wysłać wiadomość do któregoś z Koordynatorów, lub bezpośrednio do Mnemosyne.
Alice czekała chwilę i zastanawiała się. Postanowiła napisać i do pani koordynator Nilsson i do Mnemosyne informując kobietę o tym, że zgłosiła sprawę Mnemosyne, a Mnemosyne, że poinformowała Koordynator Dagmar Nilsson. Podała miejsce, czas oraz ilość osób podczas wydarzenia. Dodała również, że opis całego zajścia zamieszczony zostanie w jej raporcie.
Wtem obróciła się, słysząc delikatne skrzypienie drzwi. Do środka weszła Miranda. Była śmiertelnie blada. Zapewne powinna się cieszyć, jednak chyba jeszcze do niej nie dotarło, że przeżyła i jest wolna.
- Alice… co robisz? - zapytała uważnie, spoglądając na telefon, który Harper trzymała w dłoni.
Śpiewaczka zerknęła na Mirandę i przechyliła lekko głowę
- Pisałam do Chrisa - skłamała, nie chcąc musieć tłumaczyć dziewczynie dokładnie co tak naprawdę robiła. Po wysłaniu wiadomości, wylogowała się i schowała telefon.
Miranda skinęła głową, akceptując takie wyjaśnienie.
- Gdyby nie ty, nie miałabym głowy - mruknęła z niedowierzaniem, opierając się o ścianę. - I gdyby nie Jeremy. Uratowaliście mnie - jęknęła. Łzy podeszły jej do oczu.
Alice kiwnęła głowa
- Nie mogłam pozwolić, by coś ci się stało. W końcu jesteś naszym ważnym gościem świątecznym. Teraz już wszystko będzie w porządku - powiedziała jej spokojnym tonem, po czym przytuliła Mirandę, głaszcząc po plecach. Kobieta zacisnęła dłonie na Alice.
- Nigdy ci tego nie zapomnę - odpowiedziała. - Takich rzeczy się nie zapomina. Jestem strasznie wdzięczna - rzekła, po czym odstąpiła od Harper. - Gdybyś czegoś kiedykolwiek potrzebowała… pamiętaj, że masz przyjaciółkę na całe życie - uśmiechnęła do śpiewaczki. Wyglądało to tak, jak gdyby pierwsze promienie słońca wyjrzały zza chmury po burzy.
Harper nic nie powiedziała, tylko ciepło uśmiechnęła się do Mirandy. Zastanawiała się jak to wszystko się dalej potoczy. Co nastąpi, gdy przyjadą i wymarzą im to wydarzenie z pamięci. Czy powinna pozwolić Mirandzie o tym wszystkim pamiętać? Zastanawiała się. Miała jeszcze czas, póki się nie zjawią.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-01-2018, 00:13   #324
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część dwunasta

- Nie wiem, co mam teraz robić - rzekła kobieta. - Jak żyć po tym wszystkim. Dostosować się do tej nowej rzeczywistości. O dziwo nie czuję strachu, po prostu… już nic nie będzie takie samo jak kiedyś. To lekko ekscytujące… o ile nie wydarzy mi się nic podobnego ponownie - roześmiała się. - Będę musiała uważać, aby nigdy nie potrącić żadnego szczeniaka, ani nie uderzyć przypadkiem dziecka - pokręciła głową, uśmiechając się. Bardzo przyjemnie spoglądało się na nią. Alice uznała, że Miranda mogłaby być sławną aktorką, gdyby tylko chciała i, rzecz jasna, posiadała odpowiedni talent. Bo prezencję sceniczną miała na najwyższym poziomie.
Alice słuchała jej z uwagą
- Gdybyś mogła o tym wszystkim zapomnieć, chciałabyś? - zapytała spokojnie rudowłosa, uważnie obserwując kobietę.

Miranda spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Oczywiście, że nie - pokręciła głową. - To prawda, że jestem troszkę straumatyzowana, jednak nigdy nie należałam do osób, które chowają głowę w piasek. A nawet jeśli… nie chciałabym zapomnieć o tym, że uratowałaś mnie ty i Jeremy. Mimo że byłam dla was obcą osobą. Takie wydarzenia wzmacniają wiarę w ludzkość - dziewczyna uśmiechnęła się. - Chciałabym, żebyśmy zaprzyjaźniły się, Alice - dodała nieco poważniej. Następnie obserwowała reakcję śpiewaczki, jakby starając się orzec, czy Harper chce mieć z nią cokolwiek wspólnego.
Śpiewaczka wyraźnie nad czymś się zastanawiała, po czym kiwnęła głową
- Dobrze. Zaprzyjaźnimy się Mirando - obiecała jej i uśmiechnęła się
- Wróćmy może do salonu i pomóżmy trochę posprzątać - zaproponowała, zmieniając temat.
- Co im powiesz? - zapytała kobieta. - Ja jestem przyzwyczajona do wrednych duchów i czyhających na twoje życie widm. Lecz dla nich to szok. Nigdy nie byli świadkami niczego podobnego, nie licząc rzecz jasna seansów kinowych.

Alice zerknęła na nią
- Nie przejmuj się, ta sprawa niedługo się rozwiąże… Musimy tylko chwilę poczekać. Wszystko ci wyjaśnię później - powiedziała Harper tajemniczo, po czym ruszyła do salonu, by zabrać się za sprzątanie i czekać na Mnemosyne.
- O boże… nie rozmawiałaś z Chrisem, co nie? - zapytała kobieta. - A nawet jeśli, to Chris nie jest tym, za kogo go miałam. Śpiewaczka nie skomentowała, ale posłała jej tajemnicze spojrzenie.
Pani Dawson w dalszym ciągu siedziała nieruchomo na krześle i patrzyła przed siebie. Nie ruszyła się ani przez moment.
- Czy ktoś chce wina? - zapytał Sven, stojąc przy stole i butelkach wina, które przyniósł.
Alice podniosła rękę
- Ja poproszę - oznajmiła i podeszła do staruszki. Wyciągnęła jej z rąk strzelbę
- Penelope, chcesz wina? - zapytała, chcąc oprzytomnieć kobietę.
- Wina? - kobieta powtórzyła. - Tak, chyba chcę wina. Szkoda, że nie ma mojego zmarłego męża nieboszczyka - zawiesiła głos. - Chciałabym się z nim napić.

Kobieta poklepała staruszkę delikatnie po ramieniu, pocieszająco
- Sven, dla Penelope też wina - rzuciła prostując się, po czym usiadła na moment na krześle obok niej
- Cóż… Ale nam wyszły święta - powiedziała cicho.
Pani Dawson roześmiała się głośno.
- Tak, wyjątkowe - rzekła. - Jeżeli dzisiaj nie miałam zawału, to już chyba będę żyć wiecznie - zażartowała. - A poza tym… Sven, tak, lej to wino, dusigroszu.
- A-ale to już trzecia butelka.
- Lej, chłopcze! - staruszka powtórzyła. - Posprzątacie, być może? - zapytała kobiety.
Harper kiwnęła głowa
- Napiję się i zaraz weźmiemy się do pracy… A przynajmniej ja - rzuciła starając się zabrzmieć na rozluźnioną i rozbawioną.
- Tak, ja też - Miranda skinęła głową. - Mi też nalej, poproszę.
- A który kieliszek twój?
Kobieta spojrzała na Sehlberga z niedowierzaniem.
- No tak, którykolwiek - Sven skinął głową.
- A jak się czuje Emily? - zapytała pani Dawson.

Alice westchnęła
- Wystraszyła się. Amy próbuje jej wytłumaczyć, że jej się to przyśniło, ale mała się zapiera… Ciężko zrozumieć, co się tu tak naprawdę wydarzyło. Całe szczęście, że mamy to za sobą - śpiewaczka bardzo sprawnie odsuwała uwagę zebranych od tematu paranormalnego zajścia.
- No ja nie wiem, jak Emily ma to zrozumieć, skoro ja sam nie wiem, o co chodzi - Jeremy żachnął się. - Mam wrażenie, że moje słowa zatrzymały tego skurwysyna, ale nawet nie wiedziałem, że nękają cię jakieś duchy - pokręcił głową.
- No właśnie, co to znaczy, że nie chciałeś tutaj być? - zapytała Penelope. - Coś takiego powiedziałeś, prawda? - mruknęła. - Powiedział, no nie? - zwróciła wzrok na kobiety. Wyglądało na to, że rum zaczął uderzać jej do głowy.
Śpiewaczka usiadła nieco sztywniej
- Powiedział, nie powiedział, widzieliśmy ducha, czy nie. Sądzę, że powinniśmy zostawić ten temat, posprzątać i się rozluźnić - zasugerowała tonem, który nie znosił sprzeciwu, ale nie wymuszał, tylko subtelnie nalegał na kooperację. Miała nadzieję, że nie będzie musiała długo czekać na przyjazd Mnemosyne.
- Pomogę wam - rzekł Sehlberg.

Zapadła krótka chwila ciszy.
- Tak, ja wam też - dodał Jeremy głosem sugerującym, że nie został urodzony do tego typu czynności.
W milczeniu zajęli się zbieraniem potłuczonych odłamków ceramiki. Zbierali rozrzucone noże, widelce oraz dania, których resztki walały się po dywanie i podłodze. Pokój wyglądał jak plac boju. Wpierw był wręcz filmowym przykładem idealnego, amerykańskiego wystroju na Boże Narodzenie. Od chwili przyjścia Świętego Mikołaja wszystko diametrialnie zmieniło się. Miranda zapytała panią Dawson o mopy, ścierki oraz środki piorące, po czym zabrała się za czyszczenie dywanu. Jeremy kilka razy szedł ze śmieciami do kosza na śmieci, po czym wracał. Penelope nawet nie udawała, że ma ochotę na pomagania. Leżała ciężko, dumając na tylko jej wiadome tematy. Wnet Miranda wyjęła z szafki nowy obrus i rozłożyła go na stole. Salon został doprowadzony do względnego porządku, a dania zniesione do kuchni. Nikt nie spodziewałby się, że przeszedł tędy złakniony krwi duch.
- Chyba to wszystko, co możemy zrobić - mruknęła Miranda.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi.
Alice pomagała sprzątać. Pozbierała nowe talerze i porozkładała na stole, kiedy Miranda rozłożyła obrus. Pomieszczenie zaczynało znów wracać powolutku do porządku

- Sprawdzę kto to - powiedziała, gdy rozległo się pukanie, po czym ruszyła do drzwi i wyjrzała przez judasza, po raz nie wiadomo już który tego dnia. Na zewnątrz stała dwójka kompletnie nieznanych jej mężczyzn. Byli kompletnie normalnie ubrani, biorąc pod uwagę obecną porę roku. Kurtki, dżinsy, czapki. Jeden wysoki, a drugi niski, ale żaden w nadzwyczaj wyróżniający się sposób.
Alice zmarszczyła lekko brwi, ale nie ociągając się otworzyła drzwi
- Dobry wieczór? - zagadnęła pytająco.
- Pani Harper? - zapytał pierwszy z nich. - Otrzymaliśmy od pani wezwanie.
- Czy możemy wejść? - wtrącił się drugi.
Harper uniosła brwi, po czym otworzyła drzwi
- Tak, dziękuję za przybycie. Nie tłumaczyłam im wszystkim jeszcze całej nadchodzącej sytuacji, ale jest jedna osoba, którą chciałabym zapoznać z protokołem - wyjaśniła. Uznała bowiem, że Miranda mogłaby wspomóc IBPI, zwłaszcza, że miała styczność z paranormalnymi zjawiskami dłużej, niż tylko jeden wieczór.
- Kogo? - zapytał wyższy z nich. - Przepraszam za brak manier. Nazywam się Andrew Jacobs a to mój współpracownik Anthony Donovan - przedstawił siebie oraz drugiego mężczyznę.

Alice kiwnęła głową
- Młoda kobieta, Miranda. Będzie w salonie. Miło mi panów poznać, proszę - otworzyła drzwi szerzej i pozwoliła im przejść.
- Ja wyjaśnię zebranym szczegóły sytuacji - rzekł Andrew. - Natomiast Anthony uda się z panią do osobnego pokoju i złoży mu pani raport, o ile to możliwe. Jest to konieczne, aby ustalić, do którego dokładnie momentu powinniśmy wymazać pamięć zebranym. Czy widzi pani jakieś przeciwwskazania? - agent Mnemosyne zapytał uprzejmie.
Śpiewaczka wysłuchała ich, po czym pokręciła głową
- Nie, nie mam żadnych. Proszę w takim razie - zajrzała do sypialni, czy Amy z Emily nadal tam były.
Matka z córką w dalszym ciągu okupowały łóżko z baldachimem, ale usunęły się, widząc gości Alice. Tak się złożyło, że mała potrzebowały skorzystać z toalety.
- Wszystko w porządku? - zapytała Amy, chwytając ramienia Harper. Spojrzała jej w oczy. Zapewne chciała mieć pewność, że nieoczekiwani goście nie są nikim szczególnie niepokojącym.
Alice uśmiechnęła się do niej
- Spokojnie Amy, wszystko teraz będzie dobrze. Nie martw się - powiedziała uspokajającym i szczerym tonem.
Następnie Alice rozmawiała z Anthonym, dokładnie wyjaśniając mu całą sytuację. Mężczyzna nagrywał jej zeznania na dyktafonie, a kiedy skończyli, minęło dobre pół godziny. Tymczasem rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- Alice? - krzyknęła Miranda. - Jesteś tam?!

Harper westchnęła, gdy skończyła, a słysząc Mirandę, zerknęła w stronę drzwi
- Tak Mirando - zerknęła na Anthonego, czy dziewczyna mogła wejść. Mężczyzna skinął głową. Wnet kobieta weszła do środka.
- Nie chcę, aby Jeremy o wszystkim zapomniał - jasno postawiła sprawę, spoglądając prosto w oczy Alice, a potem Anthony’ego. - On też tego nie chce.
Następnie zastygła w bezruchu, czekając na ich odpowiedź. Wydawała się zdeterminowana do obrony własnego stanowiska. Śpiewaczka spostrzegła, że wnuk pani Dawson stał lekko zmieszany za Mirandą, której sylwetka w dużej mierze przysłaniała go.
Alice zerknęła na Anthonego
- Czy jest to możliwe? Taki wyjątek? - zapytała spokojnym tonem, przeniosła znów wzrok na Mirandę i Jeremy’ego.
- Wyjątki nie istnieją - mężczyzna odchrząknął. - Dlaczego miałby pan pamiętać o tym, co wydarzyło się? - zapytał, spoglądając na Jeremy’ego.
Ten odchrząknął i wysunął się naprzód. Popatrzył na Mirandę, a potem na mężczyznę.

- Myślę, że możecie wymazać mi pamięć, ale nigdy nie zapomnę. Nie tak naprawdę - zaczął. - Będę wiedział, że coś jest nie tak, tylko nie będę potrafił określić co dokładnie. To jak kalectwo. Wbicie noża w trzecie oko, które dopiero co otworzyło się.
- Bardzo… hmm, poetyckie określenie - mruknął Anthony.
- Zapomnienie byłoby dla mnie dużym krokiem w tył - Jeremy warknął. Zapewne wcale nie podobało mu się, że musiał odpowiadać przed nieznajomym mężczyzną. Był przyzwyczajony do dość dużej swobody i samodzielności.
Harper przesuwała wzrokiem między dwoma panami. Szczerze, popierała prośbę Jeremy’ego, ale nie miała zamiaru łamać procedur. Czy w takim razie i on powinien zacząć pracować dla IBPI? Zastanawiała się co zdecyduje Anthony. Ten jednak zwrócił się z pytaniem do Harper.
- A co pani uważa? Czy to mężczyzna, na którym można polegać? Proszę mówić szczerze.
Jego mina zdawała się wyrażać: “w razie czego i tak o wszystkim zapomni, więc nie krępuj się”. Miranda poruszyła się i popatrzyła na Alice z uporem. Wtem śpiewaczka zrozumiała, że im przede wszystkim zależy na tym, aby nie utracić siebie nawzajem…

Alice przechyliła głowę
- Pragnę wcielić pannę Mirandę, sądzę, że Jeremy jest osobą, której moglibyśmy zaufać. Zwłaszcza po dzisiejszych doświadczeniach - powiedziała poważnym, rzeczowym tonem.
Mężczyzna odchrząknął, po czym włączył dyktafon.
- Jako Detektyw Śledczy ma pani możliwość złożenie kandydatury tej dwójki ludzi. Jakie jest pani ostateczne stanowisko? - najwyraźniej chciał mieć wszystko uwiecznione na taśmie.
Miranda pokiwała głową, patrząc Alice w oczy, natomiast Jeremy parsknął i oparł się o ścianę.
- Co za teatr - mruknął. Miranda uciszyła go przenikliwym wspomnieniem.
Śpiewaczka wzięła głęboki wdech
- W takim razie pragnę złożyć wniosek o ich kandydaturę. Obojga - powiedziała poważnym tonem i zerknęła na Jeremy’ego uważnie. Może i zrobił na niej złe pierwsze wrażenie, ale teraz chciała mu zaufać.
- Dobrze - mężczyzna wstał i wyłączył dyktafon. - To by było na tyle. Państwo udacie się ze mną do kwatery Oddziału w Portland, natomiast mój współpracownik zajmie się wymazywaniem pamięci pozostałych uczestników tej kuriozalnej kolacji wigilijnej - odpowiedział. - Proszę za mną - dodał. Następnie wyszli na korytarz.

Pani Dawson przykuśtykała do Alice, Mirandy i Jeremy’ego.
- Myślę, że na starość nasz świat nie powinien wywracać się do góry nogami - rzekła. - Jestem zadowolona z tego, że to wspomnienie zniknie z mojej głowy - dodała. - Ten miły dżentelmen zapewnił mnie, że nie zapomnimy całej kolacji, a jedynie do momentu pojawienia się tego strasznego indywiduum. Dlatego nie stracimy tego, co najważniejsze - ciepło uśmiechnęła się do wnuka oraz sąsiadki.
Sven również do nich podszedł.
- Ja i Amy także nie mamy nic przeciwko - dodał. - Natomiast Emily… żadne dziecko nie powinno budzić się w nocy zlane potem z powodu koszmarów o Świętym Mikołaju z horroru - westchnął.
Alice zgodziła się ze staruszką, przytakując jej głową
- W takim razie wszystko mamy ustalone - zerknęła na Anthonego, czy jeszcze mieli coś do ustalenia, czy to już wszystko i mieli teraz zająć się zakończeniem sprawy, wymazaniem pamięci, raportem i wdrożeniem tematu IBPI i dwójki przyszłych nowych agentów.
- Myślę, że tak - rzekł Andrew, który wyłonił się zza zakrętu. - Mój kolega ruszy z dwójką Kandydatów do kwatery oddziału, natomiast ja zajmę się pamięcią pozostałych uczestników kolacji. Zostaną przewiezieni do szpitala. Oficjalna historia będzie brzmieć tak, że wszyscy zatruli się tlenkiem węgla i stąd nagła utrata przytomności i zanik pamięci - rzekł. - Możemy procedować.

- A pani - Anthony rzekł do Alice - myślę, że może wrócić do siebie. Zebrałem od pani wywiad i nie musimy pani dalej niepokoić.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Dobrze. To brzmi sensownie - powiedziała spokojnie Alice
- Proszę tylko nie zapomnieć zabrać prezentów dla małej Emily, gdy zabierzecie ją do szpitala. Pan Bones byłby niepocieszony, gdyby jego nie dostała - ‘I ja również’ mówiło jej spojrzenie. Harper odwróciła się do Mirandy i uścisnęła ją. Kobieta obróciła się w jej stronę.
- Cieszę się, że jednak zatrzymaliśmy samochód - powiedziała cicho i zerknęła na Jeremy’ego
- Opiekuj się nią. Panie odpowiedzialny - uśmiechnęła się przekornie i ruszyła by uściskać wszystkich pozostałych członków wigilii, bowiem kiedy zobaczą się następnym razem, będzie to już po szpitalu i po świętach.
- Będę - obiecał Jeremy. - Już przyzwyczaiłem się do tego - mruknął, po czym jęknął, kiedy Miranda szturchnęła go w ramię.
- Myślę, że zatrucie tlenkiem okaże się niegroźne i rankiem zostaniecie wypuszczeni do domu - rzekł Anthony. - Czy nie wtedy lepiej będzie odpakować prezenty? Przecież Mikołaj i tak przynosi je nocą. Myślę, że wiezienie ich do placówki może okazać się niepraktyczne, zawsze może coś zginąć.
- Tak, to chyba dobry pomysł - mruknęła Amy.
Alice zgodziła się
- Jeśli wrócą tu od rana, to jak najbardziej… Przygotuję śniadanie. Czy Miranda i Jeremy również będą mogli przybyć? - zapytała zaciekawionym tonem.

Agenci Mnemosyne spojrzeli po sobie.
- Ciężko powiedzieć. Jest Wigilia, cała procedura i tak będzie spowolniona do granic możliwości. Nie wiem, czy to oznacza, że zostaną zwolnieni do domu z powodu przestojów, czy też może właściwie, będą musieli spędzić tam znacznie więcej czasu, niż normalnie - wreszcie zaczął Andrew.
- Myślę, że możemy postarać się o takie rozwiązanie, które wszystkich zadowoliłoby - zaczął Anthony - jednak problemem jest specyfika działania Portali. Jeżeli zostaną dłużej w kwaterze niż przez godzinę, to będą musieli spędzić tam kilka dni, aż ponowna teleportacja będzie możliwa.
- Mamo, co to jest teleportacja? - Emily pociągnęła Amy za rękaw. Nikt na to nie zwrócił uwagi, nawet jej matka.
- Jest również inna opcja. Wasza dwójka zostanie na miejscu do rana i wtedy po was przyjedziemy. Do tego czasu będziemy musieli was prosić o nieopuszczanie budynku i założymy wam nadajniki GPS.
- Alice, ty przeszłaś przez to, tak? - zapytała Miranda po chwili wahania. - Co nam radzisz?
Harper słuchała uważnie rozmowy, po czym zerknęła na Mirandę i Jeremy’ego
- Niech zostaną do rana. Jeśli zabralibyście ich około 13, to będzie akurat po śniadaniu. O ile to nie problem - zerknęła na dwóch panów z agencji.
- Tak, też przez to przechodziłam - rzuciła jeszcze do Mirandy.
- Poczekajcie, jak będziecie korzystać z teleportacji po raz pierwszy, to dopiero świetna zabawa - pokręciła głową na wspomnienie własnych odczuć z pierwszego razu.

- I przepraszam, że trzeba było panów ściągać w święta… O ile to nie norma o tej magicznej porze roku - uniosła brew z lekkim uśmiechem.
- Ech - obydwoje jednocześnie westchnęli.
- Również myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie - Anthony westchnął. - Być może dlatego, bo będziemy mogli wrócić do domów, zamiast udawać do oddziału - uśmiechnął się półgębkiem.
- Rozumiem, że wszystko ustalone - mruknął drugi mężczyzna. - Pozwolicie, że zaraz wrócimy z nadajnikami - rzekł i nie czekając na odpowiedź wyszedł z mieszkania.
Harper przegarnęła włosy ręką i zerknęła na Mirandę i Jeremy’ego.
- Jak zrozumiecie niedługo, moje życie nie jest tak proste jakby się mogło zdawać - powiedziała z lekko przepraszającym uśmiechem. Zerknęła na Emily i pogłaskała ją po głowie.
- Kiedy wspominałaś, że być może będziesz w stanie mi pomóc - zaczęła Miranda - myślałam, że jesteś jakąś niedorobioną wróżką. A nie, że członkinią tajnej organizacji - pokręciła głową. - Co za świat.
Alice uśmiechnęła się.
- Czasem warto zaufać obcym na ślepo - zauważyła pogodnym tonem.

Pani Dawson i Sven zasiedli do stołu. Natomiast Amy ruszyła z Emily z powrotem do sypialni. Dziewczynka przecierała oczy ze zmęczenia. Była już późna godzina. Wnet Andrew wrócił. Wszedł do mieszkania i bez zbędnych słów założył opaski na kostkach Mirandy i Jeremy’ego. Zdawało się, że kobieta wydawała się szczególnie nieusatysfakcjonowana kolejnym artefaktem spinającym jej kończynę. Przynajmniej ten nie posiadał magicznych właściwości i nie chciał jej zabić.
- Proszę dzwonić w przypadku jakichkolwiek problemów - rzekł Anthony do Alice. Następnie zmobilizował panią Dawson. Wnuk pomagał ubierać jej gruby płaszcz, który wyglądał, jakby ważył więcej od staruszki. Amy pociągnęła rozespaną Emily z powrotem do przedpokoju i nałożyła na jej głowę czapeczkę. Mała bez wątpienia nie zdążyła się wyspać w trakcie tych kilku minut.
- No to do szpitala - mruknął Sven. - Dzięki Alice, za wszystko. Gdybyś mnie nie wyciągnęła z mojego drugiego piętra, to nigdy nie przeżyłbym ataku Mikołaja widma i nie miałbym okazji tego zapomnieć, symulując zatrucie tlenkiem węgla - uśmiechnął się.
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-01-2018, 00:15   #325
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Christmas Special - część trzynasta i ostatnia

Harper zaśmiała się.
- Nie ma za co. Widzimy sie wszyscy na śniadaniu, tym razem u mnie. Znajdziecie drogę, mieszkam niedaleko - zażartowała do wszystkich na pożegnanie.
Nagle zrobiło się pusto, kiedy wyszli na zewnątrz.
Miranda podeszła do okna i spoglądała na uczestników kolacji gramolących się do samochodu detektywów IBPI. Jeremy dołączył do dziewczyny i objął ją ramieniem.
- Dziwny dzień - mruknął.
- Dziwny rok - odparła Miranda.
Alice popatrzyła na nich. Następnie zerknęła na stół po kolacji, po czym pomyślała o naczyniach w kuchni.
- Posprzątamy po świętach jutro. Jest już późno i zostawię was samych. Powinniśmy wszyscy wypocząć, bo jutro śniadanie. Bądźcie grzeczni i nie wychodźcie z budynku, jak coś, zapukajcie do mnie - powiedziała pogodnie.
- Wesołych świąt - powiedziała, po czym ruszyła do wyjścia i do siebie. Wyjęła telefon i zaczęła pisać.

Cytat:
Napisał ”Alice”
Do: Chris
Skończyliśmy, nawet nie uwierzysz co się działo… Nadal Yuki nie śpi?
Otworzyła drzwi do swojego mieszkania i weszła do środka, by ruszyć do sypialni. Przebrała się w czysty, luźny sweter i spodnie, po czym odpaliła laptopa.
Mężczyzna jej nie odpisał. Zapewne znaczyło to, że przyjęcie w Reykjaviku nie dobiegło końca. Lub też leżał gdzieś kompletnie spity i nawet nie śnił o wiadomości od Alice. Ekran laptopa załadował się wraz ze wszystkimi ikonkami.
Było tak spokojnie w zaciszu własnego mieszkania. Bez ludzkich głosów, śmiechów, krzyków. Zupełnie jak gdyby Alice znalazła się w kompletnie innym wymiarze. Aż trudno było uwierzyć w nieprawdopodobne wydarzenia tego wieczoru.
Śpiewaczka zaczęła przeglądać sobie strony internetowe w sieci. A to związane z zakupami i odzieżą, a to na aranżacjach wystroju w sypialni. Koniec końców skończyła na yt, słuchając piosenek. Odprężyła się, siadając oparta o poduszki i obserwowała jak za oknem padał śnieg. Czy powinna czekać na wiadomość od Chrisa, czy może powinna się położyć? Postanowiła jednak, że wstanie i zabierze się za poukładanie rzeczy na śniadanie w lodówce. Położyła telefon na blacie i zaczęła wybierać co będą jutro jedli.
Wiadomość w dalszym ciągu nie przychodziła. Nie znaczyło to jednak, że Yuki nie chciała z nią rozmawiać. Zawsze mogła spróbować skontaktować się z nią przez Skype’a, lub napisać do niej bezpośrednio wiadomość. Nie musiała polegać na Bonesie, jako mediatorze. Mężczyzna wydawał się przecież niedostępny.
Alice skończyła ukladać wszystko w lodówce, po czym wróciła na łóżko i do komputera, zabierając ze sobą telefon. Odpaliła skype i spróbowała napisać do Yuki

Cytat:
Od: Red.Siren
Do: Awesome.Snow

Hej Yuki, jesteś może?
Przez kilka sekund nic nie działo się, ale wtem Alice spostrzegła, że użytkownik stał się dostępny. Japonka musiała otrzymać wiadomość i przeczytać ją. Wnet ekran poinformował Alice, że Yuki chce nawiązać z nią połączenie.
Jak zawsze, Harper podskoczyła na dźwięk połączenia skype. Podpięła słuchawki z mikrofonem i założyła je na głowę, klikając zielone ‘Odbierz’, zaraz kliknęła też włączenie kamerki w laptopie. Wyglądała na zdecydowanie zmęczoną, ale zadowoloną
- Cześć Yuki - powitała kobietę z przepraszającym uśmiechem.
- A-alice? - usłyszała nieco łamiący się głos kobiety.
Ekran monitora Alice ukazał Japonkę obwiązaną bandażami. Leżała na kozetce i wyglądała, jak gdyby była na skraju śmierci. Opatrunki pokrywał głowę kobiety tak, że jedynie nieliczne pasemka czarnych włosów wystawały na zewnątrz. Wyglądała na jeszcze bledszą niż zazwyczaj, jednak uśmiechała się. Miała na sobie makijaż, choć zapewne to nie ona go wykonała. W tle dźwięczała muzyka świąteczna.
Alice zmartwiła się jej stanem, ale nie dała nic po sobie poznać
- No witaj! Wesołych świąt! Pomyślałam, że sprawdzę, czy zdołam się do ciebie dobić, Bones nie reagował jak pisałam - powiedziała pogodnie i usiadła skrzyżnie przed ekranem laptopa obserwując Yuki. W tle nad jej głowa połyskiwały delikatnie lampki zawieszone od kinkietu do lustra po prawej i do okna po lewej.
- Bo poszedł z innymi wykąpać się w lagunie - odparła Yuki. - Nie chcieli zostawiać mnie samej, ale namówiłam ich. To jak być w Paryżu i nie widzieć Wieży Eiffle’a. Opierali się, ale pogroziłam im, że połamię im wszystkie kości… to znaczy, jak już wydobrzeję - zakasłała z uśmiechem. - Jak tam święta? Christopher wspomniał, że nie mogłaś przyjść, bo zajmujesz się staruszką. To miło z twojej strony - rzekła.
Harper przechyliła głowę
- Kąpiel w lagunie w wigilię… I święta tracą cały klimat - zaśmiała się cicho
- Nawet sobie nie wyobrażasz… posłuchaj… - Alice zaczęła opowiadać jej calutki dzień, ze szczegółami, aż do samego końca….
- O Boże… - westchnęła Hao. - Kąpiel w lagunie to przy tym nic. Twoje święta straciły klimat znacznie bardziej niż moje - westchnęła. - Choć w sumie… może niekoniecznie. Wszystko dobrze się skończyło. A nawet jest lepiej, niż było na początku. Mam na myśli rozwiązanie problemu Mirandy, dziewczynki i jej matki… a poza tym Penelope spotkała się z wnukiem, a Jeremy spotkał jakąś kobietę, na której mu, zdaje się, zależy. Naprawdę pięknie. Ten Święty Mikołaj to nawet dodał Wigilii trochę ostrości… choć nie wątpię, że wolałabyś, aby nie pojawił się - zaśmiała się, co przerodziło się w jęk bólu. Ten jednak Yuki szybko urwała. Nie chciała, aby Harper zamartwiała się nią.
Alice kiwnęła głową.
- Tak, niestety z tytułu tego wszystkiego, musiałam zrezygnować z przybycia… No i tych kąpieli w lagunie… mmm… - zażartowała, bo oczywistym było, że najchętniej uściskałaby Yuki, zmartwiona i tak już jej stanem.
- Widzisz, Alice, technologia jest okropna i tak dalej, wyzyskuje nas i ciągle kontroluje… tak mówią… ale czasami przydaje się. Dzięki niej jesteś tutaj teraz ze mną - Japonka uśmiechnęła się. - Dziękuję, że przypomniałaś sobie o mnie i znalazłaś czas, żeby do mnie zadzwonić. To naprawdę dużo znaczy.
Harper uśmiechnęła się do niej
- No cóż, ale opłatkiem się nie podzielimy. Ciekawe czy jak wsadzę go do cdromu to pójdzie mailem… - znów zażartowała, ale uśmiechnęła się do Yuki ciepło.
- Życzę ci mnóstwa zdrowia Yuki - powiedziała zaraz ciepłym tonem.
- Chętnie spędzę z tobą czas, póki ktoś do ciebie nie wróci, by znów porwać cię w szaleństwo wigilijnej imprezy - znów lekko zażartowała.
- U mnie w domu w ogóle nie obchodziło się wigilii - odparła Hao. - To kompletnie inna kultura. Oczywiście, była taka moda, w centrach handlowych, ulotkach świątecznych i tym podobne… jednak nie wyrosłam w tej tradycji. Dlatego, szczerze mówiąc, nie podchodzę do tego okresu aż tak emocjonalnie - zaczęła. - Jednak ciężko zaprzeczyć, że ma to swój urok. Zbliża ludzi - uśmiechnęła się. - Ale zmieniając temat… przepraszam za to bezwstydne plotkowanie… ale co uważasz o Mirandzie i Jeremym? Naprawdę mogą być razem?
Alice uniosła brew
- Właśnie są sami w dużym mieszkaniu, przystrojonym świątecznie. Po bardzo emocjonalnym doświadczeniu, które związało ich ze sobą, gdzie to ona pojednała go z babcią, a on uratował jej życie. Tak Yuki, myślę, że tak. Bo już bardziej się w jeden dzień, chyba z kimś zbliżyć nie można… - zrobiła pauzę
- Na metafizycznym poziomie - dodała prędko.
- Mam nadzieję, że masz rację - Japonka westchnęła. - Mi osobiście ciężko byłoby zaangażować się w relację z takim mężczyzną. Wspomniałaś, że wziął cię za prostytutkę? - żachnęła się. - Rzecz jasna, nie chcę złorzeczyć, ale… - zmarszczyła brwi, po czym pokręciła głową - A zresztą, bez znaczenia. Nie ma sensu rozmyślać nad tym. To i tak nie nasza sprawa.
Rudowłosa oparła się o poduszki wygodniej
- Liczę na to, że zmądrzał i wyciągnął naukę z dzisiejszego dnia. Zawsze będzie można mu pogrozić klątwą… Amorków, czy coś - obróciła powagę ponownie w mały żart i westchnęła
- A jak tam wasze przyjęcie? Mocno cię zaskoczyli? chris się spisał, pamiętam że kupił mnóstwo rzeczy do dekoracji - zmarszczyła lekko brwi wspominając jego zakupy.
- Tak! - kobieta prawie krzyknęła. - Nawet nic nie mów. Spałam sobie spokojnie, a oni zdołali to w tym czasie zorganizować. Nagle budzę się, otwieram oczy, a tu wokoło kolorowe światełka, gałązki… wpierw uznałam, że znalazłam się w jakimś innym miejscu i trochę przestraszyłam. No… ale jednak nie. Nie jestem płaczką, ale wzruszyło mnie to. Pojawiło się razem tuzin osób. A w ogóle nikogo nie spodziewałam się. Wiesz, jeszcze może na Sylwestra… to już byłoby bardziej rozsądne. Ale na wigilię? To taki świąteczny czas. Na samym początku trochę było mi głupio, bo jestem przykuta do tej kozetki. Ale potem zaczęli lać whiskey i atmosfera rozluźniła się. Zaczęliśmy nawet żartować z mojego tymczasowego kalectwa - zaśmiała się nieznacznie. - Na serio, nie wiem jak im się odwdzięczę. Trochę mi głupio, bo czuję dług wdzięczności.
Alice wysłuchała Yuki z lekkim uśmiechem. Rozumiała doskonale jej uczucia. Tak myślała, że świąteczna zabawa niespodzianka sprawi jej przyjemność. A ponoć gdy człowiek się uśmiecha i cieszy, tym szybciej zdrowieje
- Nie przejmuj się długiem wdzięczności Yuki. Może po prostu… O. Może po prostu zaproś wszystkich na Sylwestra? Wtedy spełni się twoje oczekiwanie, a będzie to formą wdzięczności. W końcu… Kąpiel w Nowy Rok w lagunie to dopiero musi być coś - po głowie Harper chodził już bowiem plan niespodzianka, że na kolejna imprezę zjawi się u niej osobiście, a Sylwester brzmi jak doskonała okazja.

No właśnie. Sylwester… co z tym Sylwestrem? Byłby na pewno świetny.

Kolejne święta też mogłyby być, jak i nowy Rok. Petersburg w blasku fajerwerków na pewno wyglądał majestatycznie.
Alice wzdrygnęła się, budząc.
Kark bolał ją od dziwnej pozycji, w jakiej ułożyła głowę podczas tego snu. Przeciągnęła się, przecierając oczy. Słyszała szum silników samolotu. Zerknęła na zegar elektroniczny… Powinna niedługo być na miejscu… Aalborg, Dania. Brutalna teraźniejszość. Zupełnie inne czasy, inne realia. Inne problemy, inni przyjaciele, odmienni wrogowie. Jednak łatwo było połapać się, który moment należał do wspomnień, a który do obecnych czasów. Kiedyś żyła, a jej serce biło samo z siebie. Teraz była chodzącym trupem. Nieumarłą chodzącą jedynie z łaski swojego największego wroga, będącego przy okazji boginią. Po policzku Alice poleciało kilka, zabłąkanych łez.
Stewardessa podeszła do śpiewaczki.
- Niedługo będziemy na miejscu - uśmiechnęła się. - Czy podać coś do picia? A może jest pani głodna?
Śpiewaczka otarla policzek i zerknęła na kobietę. Uśmiechnęła się
- Poproszę… Poproszę ciepłą herbatę - powiedziała spokojnym tonem i odwróciła od niej wzrok, spoglądając na chwilę za okno. Chmury zaczęły przerzedzać się. Zamiast nich pojawiły się połacie zieleni oraz infrastruktura pobliskiego miasta.
- Czarna, zielona, a może zwykła? - zapytała kobieta.
Alice nie odwróciła wzroku od okna
- Zieloną, bardzo proszę. Z cytryną - dodała cicho.
Wnet w dłoniach śpiewaczki pojawił się plastikowy kubek wypełniony parującym naparem. Ludzie zaczęli krzątać się, podniosły się głosy. Słychać było śmiech, a czuć podekscytowanie. Ktoś wracał do domu ze studiów, ktoś odwiedzał ukochanego, a jeszcze inna osoba chciała spotkać rodziców w domu spokojnej starości. Traf chciał, że aż cztery osoby nalegały na lot do Aalborg w tym samym czasie. Traf chciał, że Harper była najdziwniejszą z nich.
- Niedługo lądujemy - młoda dziewczyna odwróciła się do Alice.
Rudowłosa kiwnęła głową
- Tak. Szczerze powiedziawszy, nie często latam samolotami. Trochę się stresuję - przyznała. Zazwyczaj przecież używała teleportacji dzięki IBPI… A ostatnio fundatorem jej powietrznej podróży był Noel…
- Mój narzeczony również boi się wysokości - rzekła dziewczyna, Rosjanka. - Proszę się nie martwić. To normalne. Ale niepotrzebne. W końcu… mało prawdopodobne, żeby miała pani zginąć w trakcie lotu. Statystycznie więcej wypadków ma miejsce na drogach, niż w przestworzach.

Zaiste. Mogę potwierdzić.

Alice kiwnęła kobiecie głową z wdzięcznością, nic jednak nie odpowiadając na słowa Tuonetar. Zacisnęła tylko mocniej dłonie w pięści. Znów miała siły. Znów będzie jej się dawać we znaki… Znów może wywołać tamten ból. Harper skrzywiła się lekko i zamknęła oczy. Uznała bowiem, że nie może się załamać. Ma misję. Choćby po to, by zemścić się na bóstwach Tuoneli, miała zamiar doprowadzić ją do końca.
- Wszystko w porządku? - Rosjanka najwyraźniej posiadała cudowną empatię i odczytała uczucia Alice. Usiadła obok niej, choć samolot zniżał się i niedługo mieli go opuścić. Zdawało się, że chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego niepewnie poklepała Harper po grzbiecie ręki.
Rudowłosa doceniła to i nieco rozluźniła się. Przypomniało jej się też, jak Kirill mówił o tym, że nie może się poddać zemście, bo stanie się cieniem siebie. Kimś obcym…
Kirill.
Zabolało ją w duchu.
Ciekawe czy leciał już do Kairu?
Ciekawe czy o mnie myśli?
Błyskawicznie pokręciła głową, odganiając tę niesforną myśl. Nie wolno jej było. Nie po to go od siebie teraz odpychała. A jednak. Jednak serce ją zabolało i nie było to winą zimnej, zaciskającej się na nim dłoni.

Znowu w Helsinkach… Najlepiej gra się na własnym boisku, czyż nie? I nie martw się, mam w zanadrzu kilka kart. Zagram nimi i odpłacę się za Leę i Mikaelę. Ty wybrałaś wojnę. Ja wybrałam anihilację.

- Proszę przygotować się do lądowania - rozległ się dźwięk z głośników.
- Już niedługo będziemy na miejscu - Rosjanka ucieszyła się. - Do kogo pani leci?

Śpiewaczka milczała na słowa Tuonetar. Znów zacisnęła tylko mocniej dłoń, wciskając paznokcie w jej wewnętrzną część
- W sprawach biznesowych - powiedziała płynnym tonem, kłamiąc jak z nut.
- Rozumiem - odpowiedziała kobieta. - Ale proszę nie przejmować się pracą. To w końcu tylko praca. Życie ma wiele innych, ciekawszych odcieni - ćwierkała zakochana.
Tymczasem podwozie samolotu dotknęło podłoża. Zaczęli tracić pęd i hamować.
- Proszę przygotować się do opuszczenia samolotu - głośniki ponownie rozbrzmiały. - Dziękujemy za skorzystanie z naszych linii i zapraszamy ponownie.
Rosjanka niespodziewanie nachyliła się do Alice i ją mocno przytuliła, po czym odskoczyła, złapała bagaż i skierowała się do wyjścia. Bez wątpienia nie mogła doczekać się spotkania z ukochanym.
- Powodzenia! - rzuciła na odchodne.
Alice była nieco zaskoczona jej zachowaniem, ale poklepała ją po plecach i pożegnała uprzejmym ‘Do widzenia’. Następnie sama wzięła swoją torbę i ruszyła do wyjścia, wiedząc, że już bardzo niedługo Tuonetar pozna prawdę, że została po raz kolejny brutalnie oszukana. Harper starała się trzymać wzrok nisko, by jak najdłużej odwieść moment, kiedy zobaczy duńskie napisy.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 14-01-2018 o 01:35.
Vesca jest offline  
Stary 14-01-2018, 17:07   #326
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Elfi Śpiew - część pierwsza

Aalborg. Czwarte pod względem wielkości miasto królestwa Danii i drugie Półwyspu Jutlandzkiego. Port morski, siedziba biskupstwa luterańskiego i administracji Jutlandii Północnej. Na zachód od cieśniny Limfjord rozszerza się wspaniałe, podłużne jezioro o bagnistych brzegach. W jego obrębie znajduje się wiele wysp, stanowiących lokalną atrakcję. Na północnym zachodzie rozpościera się bagno Store Vildmose, a na południowym wschodzie Lille Vildmose. Pierwsze z nich zostało osuszone i przystosowane do rolnictwa. Największe duńskie torfowiska.
Obecnie Aalborg jest rozwijającym się ośrodkiem przemysłowo-handlowym. Produkcja cementu, stali, działające stocznie, zbierane zboża, łowione ryby - to największe okoliczne skarby. Dom dla ponad stu tysięcy ludzi.
Alice wysiadła z samolotu. Trzymała wzrok nisko, aby Tuonetar nie rozpoznała obcej ziemi. Jednak… jak długo mogła zatajać przed nią ten fakt? Czy to było w ogóle możliwe? Śpiewaczka ruszyła korytarzami lotniska i wyszła na zewnątrz. Duńskie słońce jasno świeciło nad jej głową. Czy zdoła zdobyć fragment ukrytej przez Alvara Aalta przepowiedni? Czas miał pokazać.


Harper starała się nucić w głowie piosenkę, by nie zwracać uwagi na język, w którym mówili ludzie naokoło. Na jej szczęście, na lotnisku porozumiewano się w wielu językach. Kiedy jednak wyszła na zewnątrz, wzięła głęboki wdech i podniosła wzrok, rozglądając się za postojem taksówek. Szykując się na okrutny atak bólu.
- Niespodzianka… - mruknęła do siebie (i Tuonetar) cicho pod nosem.
Bogini nic nie odpowiedziała. Bez wątpienia była świadoma sytuacji. Zdziwienie raczej jej nie sparaliżowało. Mimo to nie przemówiła. Jedynie cicho obserwowała. Z jakiegoś powodu brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony był równie straszliwy, co ewentualny atak bólu, jaki mogłaby przepuścić. No cóż, to już nie pierwszy raz, kiedy Tuonetar okazała się bierna w nieoczekiwanej sytuacji. Alice mogła zacząć się przyzwyczajać.
- Dzień dobry - rzekł kierowca, kiedy Harper otworzyła drzwi. - Gdzie panią zawieść? - zapytał neutralnym tonem.
Śpiewaczka przechyliła głowę witając się z kierowcą już po duńsku
- Witam, chciałam najpierw zapytac, czy przyjmuje pan euro? Jak nie, to najlepiej pod jakiś kantor, a potem do hotelu, najlepiej w pobliżu Kong Christians Alle - odezwała się spokojnym tonem.
- Przyjmę każdą walutę, jaką mi pani zaoferuje - mężczyzna poruszył lubieżnie brwiami. - A więc na Kong Christians Alle! - obrócił się w stronę licznika i przycisnął kilka przycisków. - Proszę wsiadać!
Harper nie ociągała się, po czym wsiadła do taksówki i zamknęła za sobą drzwi. Nie skomentowała w żaden sposób dwuznacznego tekstu mężczyzny i po prostu obserwowała widok za oknem, gdy ruszyli.
Wyjechali na główną drogę Thistedvej i ruszyli nią na południe. Wokół dominował monotonny, lecz przyjemny krajobraz zielonych lasów i łąk. Wydawało się całkiem spokojnie. Harper mogła uwierzyć, że przyjechała tutaj na wakacje. Brakowało jedynie jakiegoś agroturystycznego zajazdu po drodze. Jednak kierowca nie zatrzymywał się na odludziu, lecz mknął cały czas przed siebie w stronę miasta. Alice ponownie zaczęła czuć się senna. Jedynym urozmaiceniem okazało się pojedyncze rondo, którym przejechali. Thistedvej zdawała ciągnąć się w nieskończoność. Dopiero po dłuższym czasie zaczęły pojawiać się pierwsze zabudowania. Przedmieścia i rozsypane wzdłuż drogi domy. Te zgęstniały, aż wreszcie przeobraziły się w obraz miasta. Alice spoglądała na spieszących po chodnikach Duńczyków. Jednak straciła ich z oczu, kiedy taksówka skręciła w prawo i wjechali na most Vesterbro.
- I jak podoba się pani u nas w Aalborgu? - zagaił taksówkarz.
Alice mruknęła cichutko
- Cóż, jeszcze nie wiem, to mój pierwszy raz tutaj - odparła spokojnie i obserwowała ludzi, budynki, oraz zieleń miejską za oknem.
- Mam nadzieję, że nie ostatni! - taksówkarz nie czekał ani chwili z odpowiedzią.

Bez ustanku mknęli główną ulicą, przecinając Aalborg z góry na dół. Od zjazdu z mostu kierowca nie skręcił ani razu. Na szczęście korki zbytnio nie doskwierały duńskim ulicom.
- Co powie pani na Casa Corner? Jak nazwa wskazuje, tak lekko z języka angielskiego, znajduje się na rogu. Pani pozwoli, że uprzedzę kolejne pytanie. Bo jak mniemam, chciała pani zapytać, na rogu czego? Otóż na skrzyżowaniu dwóch głównych ulic naszego pięknego miasta. Kong Christans Alle oraz Vesterbro. Jestem przekonany, że pokocha pani ten ośrodek! - taksówkarzowi nie brakowało entuzjazmu.
Śpiewaczka zerknęła na mężczyznę
- Hm… Niech będzie Casa Corner w takim razie. Skoro stamtąd wszędzie tak blisko - podłapała jego entuzjazm i uśmiechnęła się lekko. Znów za moment wróciła spojrzeniem na widok za oknem.
Mężczyzna skręcił na dużym skrzyżowaniu i zajechał na zielony parking. Wspomniany przez niego ośrodek okazał się nie hotelem, lecz prawdziwą, barokową posiadłością. Ogromne domostwo otaczał dość spory ogródek, biorąc pod uwagę świetną lokalizację. Niby niedaleko centrum, a można było uwierzyć, że Casa Corner znajdowało się gdzieś daleko, kompletnie na uboczu.


- I jak? - zapytał taksówkarz. - Trafiłem w gusta?!
Harper lekko rozchyliła usta, po czym je zamknęła
- O matko… Jaki cudowny… - powiedziała szczerze zszokowana. Kiedy ostatnio miała okazję oglądać coś tak pięknego i ze spokojem, po prostu móc nacieszyć się widokiem. Chyba nad jeziorem Bodom…
- Ile za przejazd? - zapytała, otwierając torbę, by wygrzebać stamtąd euro.
Mężczyzna wskazał jej palcem sumę podaną na wyświetlaczu. Alice posiadała wystarczającą kwotę.
- Słyszy pani tę muzykę? Czyżby to były elfy? - zapytał.
Alice została zaskoczona takim stwierdzeniem. Elfy? Haltije? Co? Podała mu odpowiednią sumę w euro, po czym rozejrzała się, szukając owego dźwięku
- Elfy? - zapytała zdumionym tonem.
- To pani nie wie? - taksówkarz wydawał się zaskoczony. - Nasz Aalborg to magiczne miasto.
Przyjął od Alice kwotę, po czym otworzył drzwi. Dopiero wtedy śpiewaczka usłyszała mesmeryzujący dźwięk gitary. Nie była pewna, czy był to tylko jeden instrument, czy też może więcej. Jednak wtem dołączył się do niego słodki, męski głos. A potem kolejny, idealnie zgrany w unisono. Harper rzeczywiście mogła uwierzyć, że to elfy wyśpiewywały kolejne takty.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=YR4TDBXebWc[/media]

Rudowłosa słuchała chwilę, po czym zerknęła na taksówkarza
- Jest jakaś legenda o tym? - zapytała zaciekawiona.
- O tym śpiewie? - zapytał taksówkarz. - Istnieje baśń, że jedynie najpiękniejsza i najodważniejsza niewiasta jest w stanie go usłyszeć. Ale to tylko wtedy, jeżeli pokieruje ją człowiek o duszy czystej niczym łza i sercu bijącym mocniej niż trzęsienie ziemi - uśmiechnął się. - Mówię o sobie, rzecz jasna - dotknął dłonią piersi.
Alice uniosła brew, po czym zaśmiała się lekko
- Fascynujące. Ciekawe. Będę tu chwilę, jeśli takowe usłyszę i jeszcze kiedys pana spotkam, to na pewno opowiem - zażartowała
- Dziękuję bardzo za podwiezienie i tę fascynującą ciekawostkę - powiedziała, po czym wysiadła z taksówki. Rozejrzała się, biorąc wdech, po czym zastanowiła gdzie powinna pójść. Od razu do hotelu? A może posłuchac kto to gra? Nie wiedziała, czy jeśli teraz położy się spać, to złapie Kirilla, postanowiła poczekać jeszcze trochę i ruszyła zobaczyć kto to śpiewał i grał.
Taksówkarz skłonił się i odjechał, zostawiając śpiewaczkę samą. Ruszyła za śpiewem. Stopy wydawały się same ją prowadzić do celu. Melodia hipnotyzowała i wprawiała w dobry nastrój. Zaczęła odczuwać przejmującą potrzebę, aby dołączyć się do śpiewu. Błądziła wśród drzew, krzewów i traw. Powietrze, niezwykle świeże jak na miasto, nosiło z sobą słodką woń kwiatów. Alice poczuła się przez chwilę zamroczona. Wcześniej Tuonetar zaatakowała ją bólem. Czy to możliwe, że odcisnęła jakieś trwałe piętno na jej nerwach i zmysłach? Harper zaczęła się gubić w ogrodach Casa Corner niczym Alicja, która nieroztropnie podążyła za białym królikiem. Męski śpiew zdawał się z niej drwić. “Słyszysz mnie tak wyraźnie, a nie potrafisz dojść do mojego źródła”, mówił.

Rudowłosa westchnęła i przytknęła dłoń do głowy, jakby to miało jej pomóc w odzyskaniu koncentracji. Wzięła kolejny głęboki wdech i skupiła się, by namierzyć stronę z której nadchodziła dokładnie melodia. Ruszyła tam, ponownie. Uparcie chcąc dowiedzieć się teraz, kto to potrafił wysyłać emocje w swojej melodii w taki sposób, by aż człowieka oczarować. Ona sama uczyła się tego i w odpowiednich pieśniach i nastroju również to potrafiła, jednak… Mężczyznom przychodziło to niekiedy trudniej. Była więc bardzo ciekawa.
Ujrzała duże, rozłożyste drzewo. Dąb wydawał się niezwykle gruby i wysoki, co sugerowało jego wspaniały wiek. Rozłożyste gałęzie delikatnie kołysały się na wietrze. A może tańczyły do muzyki, śpiewaczka nie była pewna. Podeszła bliżej. Spostrzegła trzech mężczyzn. Zdawali się mniej więcej w jej wieku. Wyglądali dość podobnie, mogli być rodzeństwem. Blond włosy, jasna cera, smukłe ciała, szlachetne rysy twarzy. Najpiękniejszy zdawał się najstarszy. Odziany był w czarne spodnie i czarny golf, który kłócił się ze wspaniałą pogodą. Żaden z nich nie przerwał śpiewać, choć bez wątpienia spostrzegli Alice.
Harper przez sekundę poczuła się… jak w baśni.
Stary dąb, pod którym siedziało trzech przepięknych młodzieńców, śpiewając.
Kołysali naturę, czy wabili? Byli podróżnikami, czy elfickimi książętami zaklętymi w ogrodach tego miejsca?
Rudowłosa nie miała pojęcia. Stała, urzeczona ich śpiewem i nic nie mówiła. Nie chciała im przerywać, a także naruszać ich spokojnej oazy swoją obecnością, tak więc pozostawała od nich w pewnej odległości. Zmartwiła się zaraz, że może chcieli pozostać tu sami, a jej przybycie było jakimś faux pas, wtargnięciem w prywatną sferę. Postanowiła, że posłucha do końca ich piosenki, pochwali i pójdzie w swoja stronę. Przez chwilę jednak chciała być zagubiona postacią w tym świecie z baśni, więc stała i słuchała, nieświadomie i leciutko bujając się do dźwięków gitary.
O ile wcześniej śpiew zdawał się rozbrzmiewać tak po prostu, to teraz tak jakby został wycelowany w Alice. Jak gdyby trójka młodzieńców śpiewała do niej… lub na nią. Rytm piosenki, złożonej z jednej ciągle powtarzanej sylaby, przyspieszył. Jednak nie znienacka, lecz powoli, zdradziecko. Był coraz szybszy i szybszy, a Alice kompletnie straciła poczucie czasu. Odniosła wrażenie, że nuty próbują przejąć kontrolę nad jej ciałem. Opleść ją niczym linki marionetkę. I zacząć tańczyć. Coraz prędzej i intensywniej, aż śpiewaczka padnie bez życia na trawę.

To wywołało w Alice dziwny skurcz strachu. chwileczkę, chwileczkę. Melodia, jakkolwiek nie najpiękniejsza… Nie mogła przejąć nad nią kontroli. To ona przewodziła nuta, nie one jej. Zbyt wysoko ceniła sobie swe umiejętności śpiewackie, by dać się pochwycić zwykłemu ‘lalala’. Co więcej, już coś ‘próbowało’ przejąć kontrolę nad jej ciałem. Nie potrzebowała następnych chętnych. Bujanie jej ciała ustało, kiedy Harper cała zesztywniała. Rudy uparciuch stała i słuchała dalej, nie pozwalając sobie jednak na ponowne, tak głębokie zatracenie w ich melodii. Spojrzała w górę, na kołyszące się gałęzie drzewa. Chciałaby tu zostać i posłuchać, może nawet pośpiewać z nimi, ale w końcu ten piękny baśniowy moment będzie musiał ustąpić brutalnej, zimnej rzeczywistości.
Śpiew i gra urwały się nagle i niespodziewanie. Mimo to czar zdawał się ciągle rozbrzmiewać. Okazało się, że cisza potrafi być równie magiczne. Alice walczyła z urokiem. Czy wygrywała? Być może. Jednak… to nie znaczyła, że przestała go odczuwać i być pod jego wrażeniem.
Najstarszy z mężczyzn wstał i podszedł do Harper. Wyciągnął rękę.
- Witaj - rzekł. Jego głos okazał się równie aksamitny, co śpiew. - Nazywam się Emerens. Kim jesteś?

 
Ombrose jest offline  
Stary 14-01-2018, 17:08   #327
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Elfi Śpiew - część druga

Rudowłosa przyglądała mu się, kiedy podszedł. Automatycznie wręcz podała mu dłoń, dopiero po sekundzie orientując się, że to zrobiła. Zerknęła w dół, a potem znów w górę, spoglądając mu w oczy
- A… Alice - przedstawiła się krótko. Po czym przełknęła ślinę i uśmiechnęła się lekko
- Przepraszam, usłyszałam wasz śpiew, a sama śpiewam i byłam po prostu ciekawa. Nie chciałam przeszkadzać - powiedziała zaraz przechylając lekko głowę na bok.
- Nie wiem jak moi bracia, ale ja myślałem, że do nas dołączysz - odparł mężczyzna. - Jednak rzeczywistość nie jest baśnią, czyż nie? - uśmiechnął się, jak gdyby żartował. - Jesteś z Aalborg?
Alice uniosła brew
- Szczerze? Przez chwilę też miałam takie wrażenie… Że za moment do was dołączę, ale z uprzejmości się powstrzymałam - powiedziała uprzejmie. Zaraz mruknęła cicho
- Nie. Dopiero co tu przyleciałam i rozważałam pozostanie w Casa Corner póki nie załatwię tu spraw - odrzekła szczerze, ale nie tłumacząc za wiele. Uśmiechnęła się szerzej
- Zabawne… Taksówkarz zasugerował mi, że może jesteście elfami. To tak apropo baśni… - powiedziała i znów zerknęła na drzewo pod którym stali. Gałęzie dalej się kołysały? Była ciekawa. O dziwo przestały. Lecz z drugiej strony strony wiatr również przestał wiać. Czy to cokolwiek oznaczało? Zapewne nie.
Śmiech Emerensa był, jak można było się spodziewać, perlisty i urokliwy.
- My, elfami? - pokręcił głową. - Szpiczaste uszy bez wątpienia nie są jedną z naszych deformacji - zaśmiał się.
Jego bracia w ciszy spoglądali na Alice. Kiedy zwróciła na nich wzrok, nagle wydali jej się jeszcze piękniejsi od Emerensa, choć zdawali się mieć mniej charakteru od niego.
Alice zignorowała fakt, iż wiatr ustał. słuchała go i gdy się zaśmiał, sama do niego dołączyła. Nie dziwiło jej, że jego śmiech był melodyjny, w końcu sama była w posiadaniu takiego. Kiedy jednak zerknęła i na jego braci, dostrzegając, że zdawali jej się jeszcze ładniejsi, trochę ogłupiała. Przecież zaledwie momenty temu wydawało jej się, że to Emerens był najprzystojniejszy, czy jej wzrok robił jej figle? Zamilkła zadziwiona, po czym pokręciła głową i znów zerknęła na mężczyznę przed sobą
- Em. Tak… więc… Skoro nie jesteście elfami, to ciekawi mnie… Od dawna uczyliście się śpiewu? - zapytała chcąc utrzymać rezon w rozmowie.
- Uczyli? - powtórzył jeden z braci
- Naprawdę? - zawtórował drugi.
Emerens zmrużył oczy, jakby lekko wstydził się z powodu swoich towarzyszy.
- Uważamy, że śpiewu nie da się nauczyć. Tak samo jak nie można komuś pokazać, jak powinno się odczuwać. Albo jesteś tego rodzaju człowiekiem, albo nie trafia to do ciebie. Być może z tego wynikają nasze techniczne niedoskonałości… ale nigdy nam nie zależało na perfekcji. Ona się nie liczy - Emerens dodał. - Znasz melodię. Może ty spróbujesz ją zaśpiewać? - to zabrzmiało, jakby rzucił jej wyzwanie.
Harper uśmiechnęła się znowu.
- Podoba mi się wasze spojrzenie. Zwłaszcza, że naprawdę wspaniale śpiewacie - pochwaliła ich. Kiedy Emerens rzucił jej swego rodzaju wyzwanie, Alice aż zasznurowała wargi na moment. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się
- Hmm, dobrze. Mogę spróbować - powiedziała, dając się podejść i wplątać w tę małą grę. Przymknęła na sekundę oczy, by pozwolić melodii gitary popłynąć w swoich myślach. By po chwili zacząć śpiewać.
Jej głos brzmiał dużo lżej, sopran melodyjnie rozchodził się po ogrodach. Wykonywała tę pierwotną, wolniejszą melodię, mając spojrzenie skupione gdzieś wśród kwiatów pobliskiego krzewu. Głównie dlatego, że jej umysł, meandrował i bawił się w nutach piosenki. Alice kochała muzykę, dlatego zawsze dawała z siebie wszystko na przedstawieniach. Chcąc nie chcąc, jej wykonanie tej melodii zdradziło jej odczucia.
Było tam dużo zagubienia i smutku. Tęsknoty i żalu. A jednocześnie nadziei i siły. Jakby w najciemniejszą burzę, przebijał się promyk słońca między kotłującymi kłębami chmur. To właśnie była ta melodia wykonana przez Alice w jej własnym duchu.
Wnet gitary włączyły się do jej śpiewu, akompaniując głosowi. Wykonywała kolejne zwrotki prosto z serca. Kiedy wreszcie dokończyła melodię, ponownie zogniskowała wzrok na Emerensa, który stał najbliżej. Lekko rozwarł usta, spoglądając uważnie na Harper.
- Kim jesteś? - zapytał, po czym żachnął się i splótł ramiona. - Nie… kim ty jesteś? - zapytał, wwiercając w nią spojrzenie. Zapewne nie oczekiwał od niej żadnej zwyczajnej odpowiedzi… czy też może raczej, oczekiwał, że jej odpowiedź będzie niezwykła.
W oczach Alice zaigrały delikatne iskry zabawy, gdyż wyraźnie teraz to ona urzekła kogoś swoim śpiewem
- Nie elfem - odparła leciutko drwiąc, ale w uprzejmy sposób.
- Na pewno nie - Emerens zgodził się. - Inaczej byłaby w tym tylko radość. Lecz prócz niej… usłyszałem smutek. Obie te emocje. Nie jesteś elfem - mężczyzna pokręcił głową. - Upadłym aniołem, już prędzej. Wybacz mi to określenie - dodał, uśmiechając się lekko. - Światło skalane mrokiem. Czy to zabrzmi lepiej? A zresztą - machnął ręką, po czym obrócił się i ruszył z powrotem do braci. Najwyraźniej Alice wywołała w nim najróżniejsze emocje, z którymi nie do końca potrafił sobie poradzić.
Mężczyzna trafił w dziesiątkę, bowiem mina alice lekko zgubiła maskę pogody i jej głębokie zamyślenie i zmartwienie przez krótką chwile były jak najbardziej widoczne
- Nie przejmuj się, nie jesteś pierwszym, kto nazwał mnie w tym tygodniu upadłym… I masz rację. Mam w sobie i światło i mrok, który je kala… - odpowiedziała w zamyśleniu. Nagle jakby oprzytomniała i uniosła na nich spojrzenie.
- Także… Nie chcę wam dłużej przeszkadzać. Pójdę już… - powiedziała trochę zbita z tropu swoja własną szczerością i wyznaniem, a także reakcją Emerensa na to wszystko.
- Gdzie zamierzasz iść? - zapytał mężczyzna. - Pytam, abyś nie zabłądziła.
- To byłoby niefortunne - mruknął jeden z braci.
- Kompletnie niepotrzebne - dodał drugi.
- Zdaje się, że zgadzamy się - Emerens skinął głową.
Spoglądał na Alice. Harper kuliła się w sobie pod naporem jego spojrzenia. Ale to nie dlatego, gdyż było szczególnie ostre, lub przejmujące. Bardziej… zdawało się prześwietlać ją na wylot. Kobieta odniosła wrażenie, że niechcący kompletnie odsłoniła się przed Emerensem, śpiewając jego melodię. Sposób w jaki ją wykonała, płynący z głębi jej duszy sprawił, że nic nie mogło ukryć się przed jego wzrokiem. Całkowicie poznał ją, a do tego wystarczyło jedynie kilka taktów piosenki oraz sposób, w jaki ją z siebie wydała.
Rudowłosa instynktownie to wyczuła. Że oto zdarła przed nim o jedna maskę za dużo. Przed kimś zupełnie obcym. Poczuła się stłamszona i zagubiona. Spojrzała w stronę Casa Corner
- Myślałam… O pójściu do recepcji i zarezerwowaniu sobie pokoju - powiedziała szczerze, ale w jej tonie kryła się jakaś nuta niewinnego niepokoju, który niczym zdradziecka pomyłka w wykonaniu muzycznym, dla znawcy muzyki, była aż nazbyt slyszalna.
Oczywiście, Emerens ją wykrył.
- Przepraszam, czasami bywam nazbyt intensywny - wziął pod rękę i skierował w stronę drzwi frontowych. Spojrzał za siebie, ale jego bracia najwyraźniej nie chcieli im towarzyszyć. - To moja słabość, przyznaję. Czasami jestem tak dumny z mojej przenikliwości, że rzucam nią ludziom w twarz. Przez co czują się zmieszani. To moja ułomność. Co to może znaczyć? - mruknął, wyginając usta w półuśmiechu. Zdaje się, że drwił, ale z siebie. - Pewnie chcę, żeby ktoś mnie pochwalił za tę bystrość - spojrzał na Alice. - Czy mogę liczyć na ciebie w tym względzie?
Alice zerknęła na niego
- Sądze, że to nad wyraz doskonała empatia pozwala na dostrzeganie takich rzeczy. Wspaniała to zdolność. Jednak i groźna broń, jeśli byś tylko miał taką wolę - powiedziała co sądziła na ten temat, chwaląc go tak jak chciał, ale nie omieszkając powiedzieć z serca, co na ten temat myśli. Obserwowała budynek, do którego zmierzali.
- Być może - mężczyzna przyznał. - Ale nie jestem wojownikiem, nie pragnę nikogo zniszczyć. Jestem jedynie skromnym synem właścicieli tego obiektu. Którzy, jak się składa, są poza miastem. Dlatego też… witam panią w Casa Corner, droga pani… - zwrócił na nią wzrok.
Śpiewaczka popatrzyła na niego oniemiała. Milczała nie mogąc sobie chyba przypomnieć jak się mówi. Byli tymczasowymi zastępczymi właścicielami tego miejsca, które należało do ich rodziców. Co za niesamowicie, boleśnie wręcz bajkowy obraz. Nie powiedziała nic, aż do momentu jak weszli do środka, ktory zrobił na Harper kolejne piorunujące wrażenie, aż jej lekko usta zadrżały. Oh jak ona lubiła taki domowy wystrój. O jego pytaniu przypomniała sobie przy kontuarze recepcji
- Prze… Przepraszam. Rozkojarzona dziś jestem. Panno… Alice Harper - przedstawiła się odruchowo nie pseudonimem misji, tylko prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Złapała się na tym, ale stwierdziła, że IBPI i tak się do niej teraz nie przyznaje, więc nie musiała się trzymać procedur.
Poprowadził ją za kontuar recepcji. Siadł przy biurku. Wyciągnął formularz z jednej z szuflad. Podparł głowę, spoglądając na niego niechętnie. Wyciągnął prawą dłoń po długopis i westchnął.
- Czy to konieczne? - mruknął, kartkując spięty plik kartek. - Nigdy nie byłem zwolennikiem biurokracji.
Alice zerknęła na formularz zaciekawiona
- Jeśli chcesz, mogę wypełnić go później w pokoju i przynieść skończony - zaproponowała uprzejmie i uśmiechnęła się do niego.
- O ile nie masz nic przeciwko - Emerens odparł. - Pytają tutaj o miejsce zamieszkania i inne tego typu suche informacje. Co zamierzasz wpisać jako upadły anioł? - uśmiechnął się, żartując. - Być może lepiej w ogóle zataić twoją obecność przed moimi rodzicami.
Alice uniosła brew i zaśmiała się
- Szczerze, to by było bardzo wygodne, ale widzisz. Jak potem twoi rodzice wytłumaczyli by napływ pieniędzy za pokój ze źródła, które nie istnieje? - zapytała rozbawionym tonem i sięgnęła za kontuar by wyjąć mu z rąk formularz, zaciekawiona co tam znajdzie. Wszystkie zwyczajne, lecz wyczerpujące pola pragnące informacji na temat Alice.
- Być może nigdy nie dowiedzieliby się o nim - Emerens uśmiechnął się. - Podobnie jak urząd skarbowy - zawiesił głos. - Ale to tylko propozycja - spojrzał na nią urokliwie.
Alice zerknęła jeszcze raz na formularz, po czym na mężczyznę i westchnęła
- Cóż to za właściciel, co to pragnie olewać swoją papierkowość - odłożyła jednak papier na kontuar, kapitulując.
- W takim razie czy dostanę mój klucz do pokoju? - zapytała zaraz, zmieniając temat z formularza.
- A jaki jest pani ulubiony numer? - zapytał Emerens. - Proszę powiedzieć. Bez obaw, nie wywróżę z niego nic więcej na temat pa.. panny.
Nachylił się bezczelnie w stronę Harper, spoglądając jej głęboko w oczy.
- Trzy - odpowiedziała swobodnie Alice, choć tylko siląc się na tę swobodę bo w duchu znowu czuła się przez niego zduszona. Lekko cofnęła głowę, nie mogąc wytrzymać i spoglądając w dół, odgarnęła pofalowane pasmo za ucho.
- Trzy? - Emerens powtórzył. - Jak dla mnie to o jedno za dużo. Najbardziej lubię dwa - dodał, nie precyzując, co dokładnie ma na myśli, po czym podał Alice klucz opatrzony wypowiedzianą przez śpiewaczkę liczbą. - Proszę się rozgościć. Jak długo planuje pani u nas zostać? I zanim zapomnę… czy zechce pani również wykupić śniadania? Przyrządzają je naprawdę świetni kucharze.
Alice pomyślała o czymś
- To zależy czy lubi się pary, czy nieparzyste liczby - odparła enigmatycznie
- Póki co wykupię pokój do jutra, czas mnie goni. I oczywiście, że ze śniadaniem - powiedziała pogodnie. Szczerze powiedziawszy, to teraz również była głodna
- W sumie to gdzie tu znajdę coś co mogę zjeść? - zapytała zaraz, apropo tematu.
- Proszę zapytać kucharza - odpowiedział Emerens.
Rudowłosa zerknęła w bok na tabliczkę wskazująca w którą stronę powinna udać się by znaleźć w kuchni, czy też w jadalni, po czym wróciła spojrzeniem znów do Emerensa
- W takim razie dziękuję ci za pomoc. Pozwól, że rozgoszczę się nieco - powiedziała pogodnie i ruszyła w stronę, gdzie powinien według tabliczek znajdować się jej pokój. Serce jej łomotało i myślała, że jak spędzi z tym człowiekiem jeszcze chwilę dłużej, to jakiś termometr w jej umyśle eksploduje.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-01-2018, 17:09   #328
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Elfi Śpiew - część trzecia

Apartament Alice wydawał się taki, jak reszta posiadłości. Stylowy, lecz symulujący domową atmosferę. Harper przeszła przez lekko skrzypiące, drewniane drzwi. Ten budynek posiadał charakter, którego nie można było w żaden sposób podrobić. Przypominał ogromne, żyjące zwierzę, rządzące się własnymi prawami. Alice przechadzała się jego korytarzami, ale zdawało jej się, że tylko dlatego, bo jej na to pozwalał. Zamknęła za sobą drzwi i spojrzała na wygodne łóżko. Poczuła ukłucie żalu, że zamierzała zostać tu jedynie przez jeden dzień.


Harper położyła swoją torbę na fotelu, po czym podeszła do okna, by przez nie wyjrzeć, zaciekawiona na którą stronę budynku posiada stąd widok. Spostrzegła ogród, wysokie drzewa oraz rozłożyste krzewy, między którymi błądziła. Stanęła na palcach i wtedy ujrzała ogromny, stary dąb, pod którego baldachimem odpoczywali synowie właścicieli ośrodka.
Alice momentalnie padła w dół, żeby nie dajcie bogowie, któryś jej nie zauważył, że tak na nich wygląda. Bardzo powoli i bardzo ostrożnie znów zaczęła unosić głowę, wyglądając, czy dalej tam są. Rzeczywiście, nie ruszyli się z miejsca. Jedni spędzali dnie na oglądaniu filmów, inni na czytaniu książek, pozostali na graniu w gry… jednak blondwłose rodzeństwo najwyraźniej upatrzyło sobie osłonę wiekowego dębu, grę na instrumentach oraz śpiew. Zdawało się, że to nie pierwszy i nie ostatni dzień, który bracia w ten sposób spędzili. Co tłumaczyło, dlaczego taksówkarz wiedział i spodziewał się ich pieśni.
Śpiewaczka patrzyła na nich jeszcze chwilę, po czym odsunęła się od okien. Zostawiła torbę w szafie i wzięła tylko pliczek euro, żeby potem wybrać się do sklepu i kupić sobie jakieś bardziej kobiece ubranie, niż za duża koszula i nie swoje jeansy. Następnie ruszyła znów na dół, zamykając pokój i idąc upolować w jadalni jakiś posiłek.

Jadalnia okazała się nie skrywać żadnych potraw, lecz cieszyła oko wystrojem i przepychem. Piękne portrety, rzeźbione krzesła, malowane talerze za gablotą… Alice nie wiedziała, gdzie spoglądać. Pomimo tej wystawności nie odczuła wrażenia, że jest w muzeum. Bez wątpienia często korzystano z tego pomieszczenia i dobrze wszystkim służyło.
Usłyszała krzątanie za najbliższymi drzwiami. Tam zapewne znajdowała się kuchnia oraz kucharz, o którym wspomniał syn właścicieli.
Alice zwróciła swoje kroki w stronę owych drzwi i zapukała ostrożnie, czekając aż ktoś wyjrzy, albo pozwoli jej wejść.
Doszło do niej szczeknięcie zamka. Ktoś otworzył drzwi, otwierając jej przejście. Weszła do środka. Ujrzała świetnie wyposażone i połyskujące blaty, srebrzystą kuchenkę gazową oraz wysoką lodówkę. Rozłożone drewniane deski, na których spoczywały pokrojone warzywa. Oliwa podgrzewała się na patelni. Jej odgłos mieszał się wraz uderzeniami noża. Całe to zamieszanie ogarniała jedna osoba skryta za białym, kucharskim fartuchem. Wyglądało na to, że Emerens pełnił również funkcję tutejszego kucharza.

Harper weszła do środka, a widząc ponownie Emerensa, po porostu podparła biodra rękami z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy
- Dzień dobry panie kucharzu. Przyszłam zapytać, czy mogę dostać coś do jedzenia? Pan Emerens w recepcji, powiedział, żebym to uczyniła… - powiedziała żartobliwie.
- Ojej, Emerens? - mężczyzna spojrzał na nią ze zdziwieniem. - Ten skurwysyn? Przykro mi, że natrafiła pani na niego. Trzeba było skierować się prosto do mnie - mruknął z nieznacznym uśmiechem. - Nasza kuchnia jest wyjątkowa, gdyż nie przyjmuje zamówień. Bezczelnie gotuje sama, a potem każe gościom to zjadać. Czy wie pani, co odpowiadamy na wszelkie skargi?
Alice uniosła brew
- Nie mnie oceniać jego matkę, ale czy ja wiem. Wydał się naprawdę miłym jegomościem… - pociągnęła żart. A gdy mówił o kuchni, rozejrzała się przy okazji i wróciła do niego spojrzeniem
- Co odpowiadacie? - zapytała szczerze zaciekawiona.
- Żeby wpisali wszystkie zażalenia do formularzy - odparł mężczyzna. - No ale wiadomo, jak w tym hotelu bywa z formularzami - mrugnął do niej. Następnie obrał czosnek, pokroił go i dodał do smażącej się cukinii. - W drodze wyjątku kuchnia pozwoli zadecydować. Ale tylko po trochu. Mamy dzisiaj ochotę na klimaty śródziemnomorskie, czy orientalne?
śpiewaczka zastanawiała się moment, po czym uśmiechnęła
- Może orientalne? - zaproponowała zapytana o zdanie. Podeszła też trochę bliżej i popatrzyła na przygotowane już jedzenie. Zaburczało jej cicho w brzuchu. Od świtu i zimnej pizzy, to za wiele nie jadła.
- Spokojnie, prosze nie wchodzić do garnka kucharzowi - Emerens zastrzegł, wskazując Alice stołek za barem. - Orientalnie, niech będzie - mruknął. Wyciągnął z szuflady kminek, curry, kurkumę, cynamon, paprykę słodką i ostrą oraz dodał ją tylko w sobie znanych proporcjach. Harper spostrzegła, że podlał warzywa sosem sojowym, po czym otworzył lodówkę i wyjął pokrojone pieczarki. Wsypał je na ruszt. W międzyczasie zagotował wodę w czajniku, wlał ją do garnka, dodał nieco soli oraz włożył woreczek ryżu.
- Nadchodzi… obiad!

Harper usiadła na stołku i obserwowała jak blondyn gotował. Uśmiechnęła się i zamknęła oczy wdychając zapachy przygotowywanego posiłku
- Mhmm, czuję - odrzekła na jego obwieszczenie, rozbawionym tonem.
-...elfią strawę? - podsunął Emerens. Dodał startej na tarce marchewki oraz pokrojonej cebuli. Harper spostrzegła, że wyjął torebkę z imbirem i dodał nieco żółtego proszku do gotującego się dania. Smaki łączyły się z sobą i Alice zaczęła zastanawiać się, kiedy ostatni raz jadła coś podobnego.
Rudowłosa obserwowała go, po czym uśmiechnęła się
- Zapewne tak, panie mistrzu kuchennej alchemii… - skomentowała jego kunszt i przyłożyła dłoń do żołądka by siedział cicho i czekał cierpliwie. Jakby o tym pomyśleć, domowej roboty danie jadła ostatnio… Przed koncertem. Zmarszczyła lekko brwi, bo wydawało jej się, że to było strasznie dawno.
- Prawdziwa magia! - Emerens zakrzyknął, mieszając ryż z warzywami. Po spróbowaniu nieco podlał go sosem sojowym, a następnie przełożył na talerz i podsunął Alice. Pachniało nieziemsko. Mężczyzna nie obserwował reakcji kobiety, lecz podszedł do okna, otworzył je na oścież i krzyknął:
- Obiad!
Zapewne chciał sprowadzić również pozostałych braci.
Harper podziękowała, po czym wzięła widelec i zaraz zabrała się do jedzenia. Po czym aż mruknęła zachwycona feerią smaków, które mieszały się na jej talerzu
- To jest pyszne! - oznajmiła mu i już się nie odzywała jedząc ze smakiem posiłek, który przyrządził. Była ciekawa, czy resztę gości też miał zamiar tak wołać.
- Pewnie, że pyszne - najwyraźniej Emerens był tak pewien swoich zdolności kulinarnych, że nawet nie myślał o skromności. Ponownie podszedł do okna. - Obiad, skurwysyny! - krzyknął. Przekleństwo powinno burzyć baśniowość hotelu… jednak mężczyzna potrafił wypowiedzieć te słowo w taki sposób, że prawie wydawał się czuły. Westchnął po chwili i obrócił się do Alice. - Czasami czuję się jak niania, a nie starszy brat.

Alice ponownie uniosła brew
- Ja nie wiem, co masz do swojej mamy, ale mam nadzieję że nic i po prostu to nawyk - rzuciła trochę drocząc się z nim na temat doboru przekleństw do sytuacji. Jadła dalej, nie za szybko, by nie poparzyć, ale wyraźnie było widać że była głodna i jej smakowało
- Czy mogę dostać coś zimnego do picia? - zapytała zaraz uprzejmie, znów spoglądając na Emerensa.
Mężczyzna nalał jej wody z butelki. Tymczasem do pomieszczenia weszła pozostała dwójka blondwłosych elfów.
- Jestem głodny - rzekł jeden z nich.
- Mam nadzieję, że nie przesadziłeś z przyprawami, jak zwykle - mruknął drugi.
- Jak ostatnio.
- Przecież powiedziałem, że jak zwykle.
- No chciałem zaznaczyć, że wczoraj też było kiepsko.
- No chyba, że tak.
Emerens spojrzał na Alice, zagryzając wargę. Jego mina była bezcenna.
Harper napiła się wody, a słysząc wymianę zdań braci, a potem widząc minę pana kucharza, zakrztusiła się delikatnie, ale zaraz jej przeszło i zaczęła się po prostu cicho śmiać
- Prze… Przepraszam - powiedziała hamując chichot. Zwróciła wzrok na dwóch spierających się braci, po czym uniosła brew
- To może, panowie dżentelmeni wreszcie mi się zechcą przedstawić? - postanowiła dopiec im troszeczkę w temacie manier, skoro oni nie mieli litości co do swego starszego brata.
- Ja jestem Jasper, a to Jelle.
Harper spostrzegła kątem oka, że Emerens, słysząc jej śmiech, podniósł ręce do góry i ruszył do wyjścia. Wyglądał, jakby z trudem panował nad sobą. Zanim wyszedł, obrócił się do braci i zmierzył ich przeraźliwym spojrzeniem.
- Zmywacie - szepnął. Te trzy sylaby zabrzmiały jak zaklęcie śmierci.
- Nie-e - jęknął Jasper. - Twoja kolej, Jelle…
- N-nie - mruknął drugi z braci. - Mam wypryski na dłoniach po tym płynie…
Alice spostrzegła jeszcze zadowolony z siebie, krnąbrny uśmieszek Emerensa, zanim drzwi do jadalni zamknęły się za nim.
Śpiewaczka skończyła jeść, po czym przyjrzała się obu braciom
- Polecam gumowe rękawiczki - rzuciła zachęcającym, optymistycznym tonem, który mówił, że sami to na siebie sprowadzili.
- Nie macie więcej gości? Czy jest tu jakaś kolejna tajemnicza zasada, co do kuchni? - zapytała zaraz zaciekawiona.
- Wkrótce ma zacząć się sezon. Aalborg nie jest aż tak popularne, niestety - westchnął Jasper.
- Nigdy nie było tu aż takiego ruchu - mruknął Jelle.
- Jest kilka gości, ale zjadają posiłki we własnym zakresie.
- To prawda.
- Skoro tak powiedziałem, to musiała być prawda.
- Ale ja nie chciałem…
Jasper tylko pokręcił głową, krzywiąc się.

Alice słuchała ich uważnie, przenosząc spojrzenie z jednego na drugiego, gdy się sprzeczali. Pomyślala znów o swojej ulubionej powieści i o występujących w niej bliźniakach. To kim w takim razie był Emerens?
Podniosła się z krzesła i odłożyła talerz i szklankę do zlewu
- Dziękuję - powiedziała pogodnie, po czym ruszyła do wyjścia. Postanowiła wybrać się na owe zakupy od razu. Przeszła się po kilku sklepach, a następnie wyszła z nich w już pierwszej nowej kreacji, w postaci zielonej, letniej sukienki. Miała do niej dopasowane buty.

Kupiła sobie także trzy pary bielizny, bo wcześniej nie miała żadnej i jeszcze wygodne jeansy i białą bluzkę z długim rękawem. Postarała się nie wydać na to wszystko za wiele, ale jednak potrzebowała choć odrobiny ubrań, nawet jeśli tylko na tę ostatnią dobę. Wróciła z tym wszystkim do Casa Corner, z zamiarem udania się do swego pokoju. Tym razem uznała, że czas był odpowiedni i powinna zapaść w drzemkę.
Chwyciła klucz ozdobiony dwoma krągłymi łukami składającymi się na liczbę 3 i weszła do swojego pokoju. Usiadła na łóżku i wypróbowała materac. Spojrzała na zegar na ścianie. Była trzynasta czasu duńskiego. Czy powinna spróbować zasnąć w sposób naturalny? A może skorzystać z tabletek, które przywiozła z sobą z Sankt Petersburga?
Śpiewaczka zamknęła drzwi na klucz, po czym wyciągnęła z torby z zakupami niedużą butelkę whiskey i postawiła na stoliku koło łóżka. Nie miała tu niestety żadnego kubka, ani szklanki…
Wzięła tabletki tak jak wcześniej i popiła z gwinta alkoholem, padając w zielonej kreacji na łóżko. Splotła palce na żebrach, udając śpiącą królewnę. Jej długie włosy rozsypały się na poduszkach i pościeli. Zamknęła oczy i w milczeniu czekała na sen.
Zwinęła się w kłębek, kiedy poczuła lekkie nudności. Zakręciło jej się w głowie. Powieki zaczęły opadać. Odniosła wrażenie, jak gdyby ktoś upuszczał krew z jej ciała. Osocze wylewało się z kończyn, a z każdą kolejną sekundą słabła.

Myślisz, że jesteś w stanie powstrzymać mnie w ten sposób? Uwierz mi, że nie możesz być już ani trochę bardziej martwa. Zresztą śmierć nigdy nie była dla mnie przeszkodą. Wręcz przeciwnie.

Głos Tuonetar był cichy, ale to raczej z powodu szwankującej percepcji Harper, niż słabości bogini.
Rudowłosa uniosła kąciki ust
- Nie jestem… głupia - powiedziała słabym, cichutkim szeptem do Tuonetar i znów zamilkła pozwalając sobie zatonąć w dziwnym, nieprzyjemnym i drażniącym odczuciu. Czy takie było umieranie śmiercią naturalną? Traciło się czucie? Pamiętała jak to jest umrzeć od trucizny. Wolała nie sądzić, że tabletki Kirilla okażą się zdradliwymi przyjaciółmi. Takich przyjaciół już miała ostatnio za dużo.

W ogóle… nie jesteś. Lecz byłaś. Taka już natura śmierci, zamyka w czasie przeszłym.

Alice straciła przytomność. Nie wiedziała na jak długo, ani czy cokolwiek jej się śniło. Kiedy jednak obudziła się, ujrzała przestraszoną twarz Emerensa. Zwiesiła głowę i ujrzała startę zapasowej pościeli, która leżała rozwalona na podłodze. Mężczyzna zapewne przyszedł ją przynieść… a kiedy ujrzał Harper w takim stanie, szybko doszedł do niewłaściwych wniosków.
- Jasper, dzwoń na pogotowie - rzekł dziwnie spokojnym i skoncentrowanym, lecz pustym tonem. Z tego wynikało, że w pobliżu musiał znajdować się co najmniej jeden z braci Emerensa.
Alice uświadomiła sobie, że nie udało jej się skontaktować z Kirillem. Z jakiego powodu? Czyżby znajdowała się zbyt daleko? A może leki podziałały na nią w zły sposób? Czy też raczej… wina leżała po stronie Kirilla i z jakiegoś powodu nie mógł nawiązać z nią połączenia?
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-01-2018, 17:10   #329
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Elfi Śpiew - część czwarta

Harper była skołowana po przebudzeniu, ale słysząc i widząc Emerensa, tylko usiadła, przytrzymując ręką głowę
- Nie! Żadnego pogotowia. Nie mam na to czasu - powiedziała poważnym i zdecydowanie nie świetlistym, a ciemnym tonem. Spojrzała na butelkę, a potem na całe pomieszczenie, mrużąc oczy, bo światło nieco ją raziło. Zamrugała kilka razy, by odzyskać kontakt i opuściła dłoń. Poprawiła sukienkę i zsunęła się nogami z łóżka. Zaczęła martwić się. Czemu Kirill się z nią nie skontaktował? Było za wcześnie?
Uświadomiła sobie, że będzie musiała radzić sobie bez niego. Nie miała żadnego innego wyjścia. Jedynie kilka godzin przebywała w Aalborgu, jeszcze nie zajęła się właściwym powodem jej pobytu w tym mieście, a już na starcie potężna kłoda została rzucona pod jej nogi.
- Alice, porozmawiajmy - Emerens usiadł obok i chwycił jej dłoń. Spoglądał na nią tak, jakby próbował zahipnotyzować ją i uspokoić.
Rudowłosa skrzywiła się. Czemu wszystko musiało być takie trudne? Czemu nie mogła otrzymać pomocy od losu, tylko ciągle dawał jej… Chociaż nie. Nie mogła narzekać. los nie był okrutny, dążył do równowagi, więc gdy odczuwała ciężar upadku, niedługo będzie znowu latać. Uspokoiła się. Zerknęła na Emerensa
- Nie próbowałam się zabić… Tylko medytować. W bardzo głębokim śnie to możliwe. Nie mogę ci wiele powiedzieć, bo sprowadzam tylko samo nieszczęście ze swoją historią - powiedziała i położyła drugą dłoń na jego dłoni
- Ale jeśli zabierze mnie pogotowie… To będzie koniec. Wszystko zostanie stracone - powiedziała poważnym tonem. Jeśli by ją zabrali, ugrzęzłaby na dobre, bo samobójców odsyłało się do szpitali psychiatrycznych. Cień jej matki przysłonił jej myśli. Nie będzie jak ona. Spięła się cała. Przełknęła ciężko ślinę
- Nie chciałam cię wystraszyć, nie sądziłam, że ktoś tu wejdzie przez te kilka godzin, póki się nie ocknę - powiedziała zaraz, sztywnym od niepokoju głosem. Czegoś się obawiała, ale ewidentnie to nie szpital, czy Emerens byli powodem. Tyle blondyn mógł odczytać jak z otwartej książki.
Mężczyzna przez chwilę spoglądał na nią w milczeniu. Następnie wstał i pozbierał pościel. Zaczął ją niespiesznie układać. Gestem dał Jasperowi do zrozumienia, aby porzucił kwestię i zostawił ich samych.
- Czego potrzebujesz? - zapytał Alice, burząc ciszę.
Alice odpowiedziała mu bez zastanowienia
- Boskiej ingerencji… Albo cudu - powiedziała i nie brzmiało to jak sarkastyczny żart. Ona powiedziała to całkowicie na poważnie.
- To znalazłaś się w dobry miejscu - Emerens uśmiechnął się leciutko. - Mówią, że Aalborg to magiczne miasto. Być może właśnie tutaj znajdziesz to, po co przybyłaś - wstał i położył białe, wykrochmalone tkaniny na etażerce. - Ale od czego zaczniesz?
Śpiewaczka zamyśliła się
- Gdybym miała czas… Gdybym miała więcej czasu, to z ogromną przyjemnością poszukałabym tych waszych elfów, tylko nie wiem co by to mogło pomóc na mrok, który mnie pożera… Muszę się dostać w jedno miejsce, zdobyć stamtąd pewną informację. Nie mogę tej informacji jednak ani przeczytać, ani usłyszeć. Dlatego potrzebuję towarzystwa. Miałam się z kimś spotkać, ale przez pewne okoliczności, niestety nie mogę się… połączyć z kontaktem. Jak mówiłam… to skomplikowana historia - Alice postarała się powiedzieć mu coś więcej, ale jednocześnie nie za dużo, by Tuonetar nie dowiedziała się za wiele.
- Czyli potrzebujesz towarzystwa… - Emerens powtórzył, uśmiechając się lekko. - Lokalne elfy akurat tę jedną rzecz mogą zapewnić. A nie mówiłem, że zdarzają się cuda? - zażartował.
Alice przyjrzała mu się uważnie
- Nie moge o to prosić. To… Niebezpieczne… I nie niebezpieczne ‘ał złamałem rękę’, tylko niebezpieczne-niebezpieczne. Rozumiesz? Śmierć się za mną pałęta i atakuje każdego, kto próbuje mi pomóc - zabrzmiała może trochę dramatycznie, ale znów mówiła prawdę, choć zawile.
- Jest nas cała trójka. Świat się nie skończy, jeżeli jednego czy dwóch elfów zabraknie - Emerens uśmiechnął się lekko. Najwyraźniej nie brał słów Alice na poważnie, skoro tak lekko podchodził do tej kwestii. - To twoja decyzja, ja będę z braćmi w ogrodzie. Zrób to, co uważasz za słuszne i konieczne - mruknął, zbierając się do wyjścia.
Śpiewaczka zatrzymała go wstając i łapiąc za rękę
- Poczekaj. Bo ty mi chyba nadal nie wierzysz… - powiedziała zmartwionym tonem
- Co jeśli powiem ci, że bóstwo śmierci próbuje przejąć moje ciało, jestem martwa, a jesli nie zdołam zdobyć tego czego szukam w ciągu dwóch dni, to nastąpi koniec świata? - powiedziała spokojnym tonem. Nie wyglądała na szaloną, tylko śmiertelnie poważną. Musiała sprawdzić co on o tym pomyśli i wydawało się to dla niej bardzo ważne.
- Poprosiłbym o dowód - Emerens odpowiedział uprzejmie. - Bez niego musiałbym zadzwonić do odpowiednich służb. I to w trosce o ciebie. Nie dlatego, żeby ci zaszkodzić. Mam nadzieję, że to rozumiesz - cały czas korzystał z tego samego, bezpiecznego tonu.
Alice kiwnęła głową
- Tak, to brzmi jak szaleństwo, jednakże najbardziej na świecie chciałabym, żeby to co powiedziałam było kłamstwem chorego umysłu. Nawet sobie nie wyobrażasz… Ile śmierci widziałam w ciągu tego tygodnia. Ile bólu. Osoby pojawiały się i znikały odbierane mi przez los. Chętnie pokazałabym ci, że to prawda, ale nie mam jak. Mam puls, bowiem ktoś kogo nie widać wprawia moje serce w ruch. Jedyne co, to… - przerwała na kilka sekund, zastanawiając się nad czymś.
- Rozumiem, wierzę ci - odpowiedział Emerens. - Zostań tutaj. Ja pójdę przyprowadzić braci, abyś im również mogła opowiedzieć tę wspaniałą opowieść - uśmiechnął się i otworzył drzwi, aby wyjść przez nie na korytarz.
Rudowłosa sapnęła ciężko
- Dobrze, tylko szybko - powiedziała, po czym zaczęła przepakowywać swoje rzeczy. Zgarnęła butelkę whiskey do torby, zawinęła kupione ubrania i również je tam włożyła, zostawiła tylko puste torby zakupowe i czekała aż Emerens wróci, jednocześnie chodząc po pokoju i nasłuchując. Nie chciała bowiem, by się okazało, że to nie po braci poszedł. Nic nie słyszała, ale jeżeli chłopak chciał powiadomić szpital psychiatryczny, to nie musiał w tym celu wydzierać się na cały Aalborg. A faktem było, że nie wracał.
Alice poczuła niepokój. Ścisnął ją za gardło. Zrobiło jej się przykro, po czym wyszła z pokoju i ruszyła korytarzem w stronę schodów. Jeśli naprawdę dzwonił po służby ze szpitala, to wpadnie na niego w recepcji. A jeśli poszedł po braci, to pewnie był w ogrodzie. Szła się przekonać. Mężczyzna stał za kontuarem i spoglądał ciężko na telefon. Trudno było stwierdzić, czy już zadzwonił, czy dopiero zamierzał. Wyglądało na to, że wyjaśnienia Alice nie wystarczyły, aby uwierzył jej.
Rudowłosa poczuła pieczenie oczu
- Szkoda, że bajki nie są prawdziwe. Tylko koszmary - powiedziała głośno i bez słowa więcej ruszyła w stronę wyjścia z Casa Corner. zraniło ją to, że nie zdołał jej uwierzyć. co prawda jej opowieść była naprawdę szalona, szalona jak i ona. Szalona Alice. Nie wiedziała dokąd ma pójść, ani gdzie się podziać. pierwsze to ruszyła do skrzyżowania. Po drugiej stronie ulicy, nieco dalej był park i cmentarz. Może jak usiądzie wśród zieleni, to trochę ochłonie.
- Alice! - usłyszała za sobą, kiedy doszła do drzwi i przekroczyła ich próg, znajdując się na zewnątrz. - Alice, wróć!
Głos Emerensa był napastliwy, prawie że błagalny.
Harper zatrzymała się
- Nie mogę. Muszę wygrać. Bo jeśli nie to nie będzie więcej elfiego śpiewu - rzuciła ze smutkiem
- Nawet jeśli to nie ty mi pomożesz - powiedziała zaraz z cierniem wbitym w głosie do krwi.
- Czemu uciekasz? - mężczyzna zapytał. - Wróć tu i porozmawiajmy. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Tylko musisz mi zaufać. Nie osądzam cię, ani nie oceniam. Chcę ci tylko pomóc. Polubiłem cię.
Alice opuściła ramiona
- Zadzwoniłeś po ludzi ze szpitala? - zapytała poważnym tonem.
- Jeszcze nie. Ale zrobię to - rozłożył ręce w geście szczerości. - I nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie. Wygrasz, kiedy ci pomogą. A nie wtedy, jeśli dalej będziesz tkwić w spirali tego… - urwał, nie chcąc nazywać rzeczy po imieniu.
-... szaleństwa? - dokończyła śpiewaczka
- Nie jestem szalona Emerensie. Jeśli bym była, usłyszałbyś to gdy śpiewałam. To nie szaleństwo mnie trawi. I nie ma sensu, by szpital mnie zabierał. Za niecałą dobę nie będzie już mnie. Widziałeś kiedyś człowieka z naturalnie fioletowymi oczami? Nie, to nie są kontakty - powiedziała zwracając mu uwagę na pewien szczegół w swoim wyglądzie, który nie był normalny.
Emerens zawahał się.
- Elizabeth Taylor - odpowiedział.
Alice westchnęła
- Tylko że ja, dwa dni temu miałam jeszcze szaro zielone oczy. Bo z tym kolorem się urodziłam, a nie piekielnym fioletem - zamilkła. Jak mogła udowodnić mu prawdę?
- Chcesz, żebym udowodniła ci, że nie jestem szalona. To chodź ze mną. Pomóż mi rozwiązać zagadkę. Jeśli kłamię, nic nie znajdziemy. Jeśli jednak mówię prawdę, może zobaczysz ułamek tego, co ja widuję - rzuciła mu propozycję.
Emerens zastanowił się. Alice zdołała go zaciekawić.
- Pod jednym warunkiem - mruknął, spoglądając na nią niepewnie. Zawiesił głos, jakby oczekując, że Harper pociągnie tę kwestię.
Śpiewaczka zerknęła za siebie do lobby i w stronę kontuaru i Emerensa
- Jakim? - zapytała.
- Opróżnisz zawartość wszystkich kieszeni. Żadnych noży, sztyletów schowanych w podeszwach, czy zatrutych igieł pod tarczą zegarka.
Najwyraźniej Emerens chciał spędzić jeden dzień, biegając po mieście z szaloną kobietą, ale jednocześnie dbał o bezpieczeństwo.
Rudowłosa milczała chwilę, po czym się zaśmiała
- Masz mnie za tajnego agenta? W sumie… To trochę takim jestem - pokręciła głową rozbawiona
- Nie mam żadnych broni, możesz mnie nawet przeszukać, jeśli chcesz - powiedziała zaraz. Zastanawiała się chwilę, czy jest sposób, by mu łatwo udowodniła, że naprawdę nie jest stuknięta. Rozejrzała się po pomieszczeniu.
Niegdyś był to zwyczajny hol łączący się z pozostałymi pokojami parteru poprzez dwie odnogi korytarzy, które wyrastały po bokach. Na samym środku tkwiły wspaniałe, mahoniowe schody. Symetrycznie skręcały o dziewięćdziesiąt stopni, prowadząc na pierwsze piętro. Ściany zostały pomalowane na jasny, niebieski kolor, a na podłodze położono deski. Były już ciemne, popękane i wiekowe. Skrzypiały przy każdym kroku. Mimo starości posiadały jednak ogromny urok, który nie mógłby zostać odtworzony w żadnym nowo wybudowanym domu. Na ścianie znajdującej się na prawo od wejścia znajdował się kontuar, który wydawał się malutki w porównaniu do wielkości holu. Tkwił na nim monitor, za którym siedział Emerens. Oprócz komputera, Alice spostrzegła również kilkadziesiąt teczek, przybory do pisania, ulotki, mapy i inne tego typu elementy dostępne w większości hoteli. Tuż za mężczyzną wisiała duża gablota z kluczami, obecnie zamknięta na klucz. Po lewej stronie Emerensa wyrastał parapet, na którym spoczywała doniczka z aloesem oraz radio. Wysokie okno oświetlało jasno profil mężczyzny, spoglądajacego na Alice z niepewnością.
Wstał i podszedł. Skontrolował ją oraz zawartość torby Jennifer, która wisiała na jej ramieniu. Znalazł w środku pieniądze, cukierki, tabletki… zwrócił uwagę na zdjęcie.
- To twoja siostra? - zapytał.
Alice dostrzegła radio i wpadła na pewien pomysł, jednakże najpierw Emerens do niej podszedł
- Nie. To córka kogoś mi bliskiego. Wiozę to, by je zwrócić, kiedy znów go spotkam - powiedziała szczerze.
- Są dwa sposoby, może trzy, bym pokazała ci swoją nienormalność daleką od szaleństwa. Tylko czy jesteś gotów porzucić sztywne ramy świata, który znasz? - powiedziała spokojnym tonem.
- Dopiero teraz dajesz mi ten wybór? - Emerens zaśmiał się. - Wcześniej chciałaś przekonać mnie samymi słowami, że nie zwariowałaś. Myślę, że cokolwiek nie uczynisz… nie będzie to nic bardziej wykraczającego poza spektrum obecnej dziwności.
Śpiewaczka uniosła brew
- Nie bądź tego taki pewny - powiedziała i skinęła na radio głowa
- Włącz je, na dowolną stację, bez muzyki, powiedz mi numer który wybierzesz - zaproponowała tajemniczo.
Emerens spojrzał na radio. Kompletnie nie spodziewał się, że Alice będzie cokolwiek chciała od tego starego urządzenia. Jednak nie miał nic do stracenia.
- Dziewięćdziesiąt osiem przecinek pięć - mruknął, naciskając odpowiednie przyciski.
Harper zamilkła, po czym użyła swojego skorpiona i dostroiła do radia. Dźwięk w odbiorniku ze statycznego szumu, zaczął się lekko rwać, po czym zamilkł
- Pomożesz mi? - odezwało się do Emerensa radio, głosem Alice. Za moment szum wrócił.
Mężczyzna założył ręce i oparł się o kontuar. Milczał, spoglądając na radio. Następnie przesunął wzrok na okno. Zdawało się, że wygląda przez nie na ogród. Nic nie mówił. Szum nieprzerwanie zakłócał ciszę, która zapanowała na recepcji. Po kilku dłuższych sekundach wyłączył urządzenie i westchnął.
- Myślę, że tak - odparł.
Odepchnął się od kontuaru i ruszył w stronę Alice, do wyjścia.
Alice była zaskoczona, że nie podskoczył, ani nic z tych rzeczy
- Jestem pod wrażeniem… - powiedziała obserwując go uważnie, gdy wychodzili.
- Ale nie będziemy w to mieszać moich braci - mężczyzna zastrzegł.
Harper kiwnęła głową
- Powiesz, że zabrałeś mnie do szpitala osobiście, bo jeśli nam się uda, to będę musiała lecieć dalej… - powiedziała przepraszającym tonem.
- A gdzie udamy się tak naprawdę?
Wyszli na tonący w słońcu ogród. Do ich uszu dobiegła ta sama melodia, elfi śpiew dwójki braci. Emerens jednak skręcił i ruszył w stronę parkingu, na którym stał zaparkowany czerwony pick up.
Śpiewaczka zerknęła na niego
- Do Kunsten. I weź coś do pisania - powiedziała poważnym tonem
- I jeśli masz jakąś broń, cokolwiek choćby to miał być nóż typu scyzoryk, to też weź. Bo nie tylko ja szukam tego co może tam być - dodała zaraz, wsiadając do auta.
- Znajdzie się w samochodzie - odparł mężczyzna. - Łącznie ze scyzorykiem.
Mężczyzna otworzył jej drzwi i skręcił w stronę drzew. Zapewne chciał porozmawiać z braćmi zanim odjadą. Alice natomiast została sama.
Alice kiwnęła mu głową, po czym czekała na niego obserwując ogród przez szybę
- Nie jestem szalona… I nie przegram - powiedziała cicho do siebie, albo do Tuonetar. Może do obu naraz… Odniosła wrażenie, że słyszy ściszony chichot bogini. A może rzeczywiście odchodziła od zmysłów? Jej rozważania przerwał powrót Emerensa.
- Jedziemy? - zapytał, zapinając pasy i wkładając kluczyki do stacyjki. - Jesteś gotowa?
Harper kiwnęła głową
- Bardziej gotowa nie będę, ale czy ty jesteś gotów? - zapytała, zerkając na niego uważnie.
- Dokładnie tak samo, jak ty - odpowiedział mężczyzna, wduszając pedał gazu.
Wyjechali z Casa Corner na poszukiwania przepowiedni.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 18-01-2018, 01:19   #330
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Elfia Baśń - część pierwsza

Emerens musiał bardzo nie lubić spacerów… inaczej zaproponowałby pieszą wędrówkę do Muzeum Sztuki Nowoczesnej Kunsten. Alice tak wybrała hotel, aby skrócić dystans do minimum i z tego właśnie powodu ich przejażdzka nie trwała nawet dwóch minut. Zapewne byliby na miejscu jeszcze szybciej, gdyby nie drobny korek na skrzyżowaniu.
Wnet wyłoniła się sylwetka budynku. Była otoczona zielenią ze wszystkich stron.
- Nie jestem pewien, jak bardzo to jest widoczne, ale budynek wznosi się nad wzgórzem jak ziggurat. Ma ponad sześć tysięcy metrów kwadratowych. Plan prostokąta z galeriami na parterze wokół centralnej powierzchni wystawowej - tłumaczył Emerens, wjeżdżając na parking. - Poza holem wejściowym i biurami znajduje się też galeria rzeźb, kilka innych galerii z oknami w dachach, dzięki czemu wszystko jest oświetlone naturalnym światłem - dodał. - Pracowałem tutaj w wakacje, kiedy chodziłem do liceum. Głównie sprzedawałem bilety, jednak usłyszałem od rodziców, że skoro tak bardzo lubię siedzieć za kontuarem, to mogą zapewnić mi pracę w domu. Rzecz jasna jej nie chciałem - wzruszył ramionami - ale jak w każdej prawdziwej rodzinie, kompletnie nie liczyli się z moim zdaniem - zażartował.


Alice obserwowała miejsce, do którego podjechali z uwagą i zaciekawieniem. Zaraz zerknęła na Emerensa
- Będziemy szukać czegoś związanego z pewnymi symbolami. Daj mi proszę coś do pisania i kartkę - powiedziała spokojnym tonem. Miała zamiar narysować mu symbole, o które chodziło, które kojarzyła już z wodą i Aalto
- Ja mogę coś przeoczyć, ale jeśli ty to dostrzeżesz to mi powiedz. No i teraz najwazniejsze. Cokolwiek powiesz, nie tylko ja cię słucham. Więc jeśli znajdziemy taki symbol i zdarzy nam się dostać do miejsca, gdzie będzie zapisany, wykuty, cokolwiek… tekst, napisany rymem… Nie czytaj mi go. Tylko zapisz na kartce, złóż ją i mi wsadź do torby. Dobrze? - poprosiła patrząc z uwagą na Emerensa.
Mężczyzna skinął głową, lekko skonfundowany. Znalazł notes z logiem międzynarodowej stacji benzynowej i podał go Alice wraz z długopisem.
- Być może ja też oszalałem - mruknął, spoglądając przez okno na sąsiednie samochody stojące na parkingu obok nich. Zdawało się, że muzeum nie było aktualnie oblegane. - Ale kto przysłuchuje się nam? - zapytał, marszcząc czoło.

Śpiewaczka wzięła notes i narysowała kilka symboli, które zdążyła dotąd zapamiętać
- Pamiętasz jak mówiłam o bogini śmierci i o tym, że przejmuje moje ciało? Nie żartowałam i nie zmyśliłam tego - powiedziała poważnym tonem. Za chwilę oddała mu notes i wysiadła z auta, biorąc swoją torbę.
- I że niby ona się nam przysłuchuje? - zapytał mężczyzna. Następnie pokiwał głową. Niezwykle spokojnie przyjął perspektywę bycia inwigilowanym przez Tuonetar, co mogło oznaczać wiele różnych rzeczy. - A skąd znasz te symbole? Co przedstawiają? Nie zwróciłem uwagi na eksponaty, kiedy tu pracowałem - mruknął zamyślony.
Alice kiwnęła głową w ramach potwierdzenia
- Jeśli w pewnym momencie z niewyjaśnionych przyczyn upadnę… Nie zabieraj mnie do szpitala, to w końcu minie i znów będę mogła normalnie funkcjonować… To wredna baba, czasem ostatnio się nade mną znęca - dodała i przygarnęła nerwowo włosy.
Emerens milczał, wpatrując się w nią przenikliwie. Potrafił słuchać w pewien wyjątkowy, prawie że brutalny sposób. Jak gdyby posiadał w głowie dyktafon, niezwykle precyzyjnie rejestrujące każde słowo. Poświęcał Alice sto procent uwagi i nie przerywał jej wyjaśnień.
- Te symbole mają związek z architektem, który zaprojektował to miejsce, a także z wodą. Szukamy czegoś, co ma związek z fińską mitologią i jej podobnymi - powiedziała tyle co wiedziała w tym temacie. Nie miała bladego pojęcia w jakim miejscu powinni szukać tych wersetów, ale miała pomysł jak się do nich doprowadzić, jeśli znajdą ów symbol.
- Alvar Aalto - mruknął Emerens. - Moja babcia widziała go i rozmawiała z nim w trakcie budowy budynku. Opowiedziała mi o tym, kiedy pochwaliłem się nową pracą. Wcześniej nie wiedziałem, że była w jakikolwiek sposób związana z tym muzeum - dodał i zamyślił się. - Szukamy jakich wersów, jeżeli dobrze rozumiem. Ale gdzie będą? W jakiejś książce? I do czego ci są potrzebne? - zapytał i nie czekając na Alice sam sobie odpowiedział. - Chcesz znaleźć zaklęcie, aby uwięzić boginię śmierci, czyż nie?
Rudowłosa z zaciekawieniem wysłuchała jego opowieści o tym, że jego babcia poznała pana Aalto. Może los jednak nie był takim tyranem, że zaprowadził ją akurat do Casa Corner?
- Niestety, nie mam pojęcia. Ostatnim razem, z tego co wiem, były wyryte w skale? Chyba? Sądzę, że gdy znajdziemy taki symbol, to trochę więcej nam się wyjaśni - odrzekła spokojnie i westchnęła.
Zapadła chwila milczenia. Emerens bawił się scyzorykiem, podrzucając go w dłoni. Kluczyki do samochodu wypadły mu z kieszeni, więc schylił się i je podniósł.
- Jakie posiadasz zdolności? - zapytał. - Oprócz władzy nad urządzeniami elektrycznymi, rzecz jasna.
Harper zerknęła na niego, w trakcie jego ruchu
- Hmm… Wyczuwam silne… em… magiczne obiekty i w pewien zawikłany sposób umiem je namierzyć - wolała mu nie tłumaczyć nic o Fluxie, IBPI i tym podobnych sprawach
- A w tym tygodniu dowiedziałam się, że umiem pochłaniać magiczną energię z takich przedmiotów… Kurczę, jak mówię to na głos, to brzmi to… Nieprawdopodobnie jak jakieś fantasy - uśmiechnęła się cierpko. Wyszli z samochodu i ruszyli w stronę muzuem.
Mężczyzna spojrzał na nią przeciągle i tylko pokręcił głową.
- To musi być okropne - mruknął. - Doświadczać tego wszystkiego w samotności. Jakby bariera tkwiła pomiędzy tobą, a resztą świata.

Stanął obok drzwi obrotowych i czekał, aż Harper pierwsza wejdzie do środka. Alice zerknęła na niego
- Tak nie do końca byłam w tym sama… Po prostu nikt nie mógł się tu ze mną udać - śpiewaczka pomyślała na moment o chorym Noelu, a potem o Kirillu i mina jej zrzedła. Weszła do budynku i rozejrzała się zaraz, odwracając swoją uwagę od przykrego tematu.
Biel muzeum była porażająca. Atakowała zewsząd i oślepiała niczym śnieg w słoneczny dzień. Proste, minimalne dekoracje sprawiały wrażenie dobrze przemyślanych i estetycznych, choć nieco oschłych. Obok wysokich, ciągnących się od sufitu do podłogi okien postawiono szerokie, brązowe pufy. Na jednej z nich siedziało dwóch chłopców. Bawili się modelami samochodów. Najwyraźniej nie interesowało ich bogactwo kulturowe zebrane w muzeum.
Emerens podszedł do punktu z biletami. Alice ruszyła za nim.
- Witaj, Cornelio! - rzekł do schludnej, wysokiej kobiety z długimi, blond włosami. Następnie nachylił się z powrotem do Harper i szepnął jej do ucha. - Naprawdę nazywa się Beatrix, ale nie lubi tego imienia.
Następnie spojrzał na znajomą, która lekko skrzywiła się. Oczywiście usłyszała jego uwagę.
- Nie boisz się, że powiem Floortje, że przyprowadziłeś tutaj dziewczynę na randkę? - zapytała, zakładając o siebie ramiona.
Alice uśmiechnęła się lekko do blondwłosej kobiety, po czym słuchała chwilę ich wymiany zdań. Słysząc o randce, w pierwszej chwili lekko się spięła, a w drugiej sprowadziła się na ziemię, że Sharif na pewno powiedziałby że to doskonała przykrywka dla ich tajnej misji, z jaką tu przybyli, więc nie powinna narzekać
- A kim jest Floortje? - zapytała uprzejmie, zerkając na Emerensa z nieskrywanym zaciekawieniem.
- No właśnie, Emerensie. Czy pamiętasz, kim jest Floortje? - Cornelia zwęziła oczy w dwie wąskie szparki.
Blondyn skrzywił się na podejście swojej znajomej.
- Floortje to moja dziewczyna - rzekł powoli i spokojnie, choć wydawał się zirytowany.
- Od rana nie odpisujesz na jej wiadomości - ciągnęła Beatrix. - Czy masz pojęcie, jak się czuje? Czy to w ogóle cię obchodzi? - zapytała, spoglądając z powrotem na rudowłosą piękność u jego boku.
Alice uniosła brew i spojrzała na Emerensa
- Dlaczego nie odpisujesz na wiadomości swojej dziewczyny? - zapytała go z lekkim wyrzutem. Przecież to było bardzo nieuprzejme, mówił jej ton głosu.
“I ty, Brutusie?”, wydawał się mówić wzrok mężczyzny.

- Widzisz, nawet twoja kochanka wie, że to bardzo nie w porządku - rzekła Cornelia, patrząc na Alice z lekkim zaskoczeniem, które szybko zniknęło, kiedy ponownie spojrzała na Emerensa.
- To nie jest moja kochanka - mężczyzna parsknął gorzkim śmiechem. - Lecz kuzynka. Przyjechała z… - zawahał się, zerkając ukradkiem na Alice.
- Z Helsinek - odrzekła płynnie i uśmiechnęła się przepraszająco
- Akurat tym razem, bo ostatnio byłam jeszcze w Petersburgu. Dużo podróżuję, a że akurat jestem na trasie do Niemiec, uznałam, że czemu by nie odwiedzić rodziny, skoro i tak muszę poczekać na samolot. Choć to zabawne, że zostaliśmy uznani za kochanków, to musimy cię rozczarować Cornelio, skandalu nie będzie, a ja już sobie z Emerensem porozmawiam na temat odpowiadania na sms’y… - zapewniła przekonującym tonem. Nikt nie byłby w stanie nie uwierzyć w grę aktorską Alice. Jedyny, który znał prawdę stał tuż obok niej.
- No cóż, rodzina też jest ważna - Cornelia wydawała się wahać, spoglądając na Harper. - Jednak uważaj, Emerensie, bo jak za bardzo będziesz pilnował starej, to nie uda ci się założyć nowej.
Mężczyzna zakrztusił się i zrobił krok do tyłu. Potrzebował kilka sekund zanim doszedł do siebie. Pokręcił głową, spoglądając na Cornelię.
- Poprosimy dwa bilety - rzekł, przecierając lekko załzawione oczy. - Ile to będzie?
Kobieta tylko machnęła ręką, najwyraźniej chcąc zrobić dla nich wyjątek.
- Swoją drogą… - zaczęła, spoglądając z zaciekawieniem na Alice - ... przyleciałaś tu sama? Przypadkiem nie z mężczyzną? - zapytała. - Średniego wzrostu, dłuższe brązowe włosy, dość szeroka, szczera, przystojna twarz.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172