Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2018, 17:40   #49
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Wilheimsdorf
29. Sigmarzeit 2522 K. I.
Festag
Wieczór


Bogowie mieli jednak w opiece. Być może nie byli to ci bogowie, których podejrzewali, ale jeśli wygłodniała szóstka podlotków ze spalonej wsi trafia nagle na wóz pełen jedzenia i silnego, zdrowego konia, to w sprawę wmieszani musieli być bogowie. I absolutnie nikomu nie wadził fakt, że woźnicę wraz z jego żoną zarżnięto z zimną krwią, silny konik krwawił obficie do stawu, a osierocone dziecko przylgnęło do nich, nie mając żadnej innej perspektywy przeżycia kolejnych dni.

Nie. Dziś liczyło się tylko mięso. Lekko twarda, cudownie pyszna konina. Cóż że nie była dobrze upieczona, skoro głód męczył już kolejny dzień. Jeszcze zanim mięso faktycznie się ugotowało, szóstka rzuciła się na nie jak wygłodniałe psy. A może wilki, jeśli ufać słowom duchów Babki.

Zostali tu do końca dnia, radując się ucztą. Koń był duży i miał w sobie dużo mięsa, z którego nikt nie zamierzał rezygnował. Do poranka, kiedy to zamierzali wyruszyć ponownie, obgryźli nawet kostki przedwcześnie zabitego zwierzęcia. Wyrażenie „zjeść konia z kopytami” okazało się im bardzo bliskie.

Ich nowa towarzyszka, sierota bez pomysłu na życie, jak i oni, była cały ten czas z nimi. Choć bardziej z Taffy niż z innymi, do których nie miała już takiego zaufania. Dali jej trochę koniny, wypiła wody z rzeki. Uspokoiła się nieco. Ale nie mówiła nic, patrzyła pustym wzrokiem w ogień, zamyślona jakby. Nikt jej do rozmowy nie zmuszał ani nie zachęcał. Wszyscy mniej lub bardziej rozumieli, co dzieje się w myślach nagle osieroconej małej, która najpierw widziała śmierć własnych rodziców, a potem przeżyła tortury, zadawane przez zezowatego maga.

Wieczorem Elsie opatrzyła rany wszystkim potrzebującym, usztywniła nogę Siga. Radziła sobie wyjątkowo wprawnie jak na ogromny niedobór środków potrzebny do leczenia. Ale nie poddawała się. Zmęczona, z potem na skroni, zadbała, by każdy miał przynajmniej przemytą i oczyszczoną ranę. Położyła się spać ostatnia, niedługo po Willu, który obserwował ją, niemo wyrażając gotowość do pomocy. Ale Elsie nie chciała. Była dorosła. Sama sobie dawała radę.

Dnia kolejnego wyjedli ostatki koniny, a co zostało, zapakowali do toreb. Wypchali kieszenie kaszą, Heindel zadbał o to, by jego nadgryziony ser nie został zapomniany przy pakowaniu. Heike wylał utensylia maga, wciąż zezując z niechęcią na okulawionego Siga. Krótko po wschodzie słońca wyruszyli, zostawiając za sobą trupy, wóz, krew… właściwie nic nowego. Dziewczynka długo patrzyła w kierunku rodzinnego wozu, nawet gdy ten dawno już zniknął za linią drzew. Nie mówiła nic.

Konistag minął spokojnie, rychło jednak okazało się, że jedzenie, które mieli, wystarczy wyłącznie na dojście do Wilheimsdorf i ani dnia dłużej. Wygłodniali jedli więcej niż zazwyczaj, a zapas kaszy, koniny, solonego mięsa i ryb znacznie się uszczuplił. Na szczęście byli już blisko wioski. W Angestag mogli iść tylko do popołudnia. Należało przekroczyć ponownie szeroki w tym odcinku Delb, a teraz jeszcze trzeba to było zrobić z kulawym Sigiem. Musieli przeczekać tu noc. Dzięki bogom ostatnią w lesie okalającym wielkie mokradła rodzinnego Schwarzensumpf.

Po przeprawieniu się w Festag, znaleźli się wreszcie na równinie. Las kończył się na rzece, za nią dawno został wyrąbany przez mieszkańców pobliskiego Wilheimsdorf. Po jakiejś godzinie marszu zobaczyli stare pniaki. Pokrzepiło ich to nieco. Szli w dobrą stronę i byli blisko. Przyspieszyli na tyle, na ile mogli. A nie mogli na wiele, bo słońce grzało jeszcze mocniej niż ostatnio, a w gardła wdzierała się suchość. Niemniej byli blisko.

Trudna podróż trwała aż do wieczora. Gdy zachodziło słońce natrafili na pola. Zboże było zebrane tylko po połowy, trwały widać żniwa. Młodzi z bagnistego Zweufalten nie wiedzieli jednak o tym zbyt wiele; powiedziało im to tyle, że lada moment zobaczą strzechy. Nie mylili się. Karłowate, nędzne chałupy pojawiły się na horyzoncie, gdy już było całkowicie ciemno, gdy już myśleli, by spróbować przenocować na polach. Na szczęście nie było takiej potrzeby. Coś jednak było nie tak. A najmocniej w tym przekonaniu trwała Troć.

Podeszli bliżej. Brak ruchu we wiosce nikogo nie zdziwił, mieszkańcy z pewnością poszli już dawno spać. A jednak niepokój nie opuszczał drobnej niziołki, która uporczywie wytężała wzrok, szukając czegoś nietypowego. Choć nie bardzo wiedziała czego. Znalazła jednak. Jej niziołczy wzrok i kobiecy instynkt nie zawiodły – z kominów nie leciał dym, w okiennicach nie odbijało się światło. Jedyną oznaką życia Wilheimsdorf były trzy spore wozy pośrodku wioski i stojąca przy nich grupa ludzi, na oko kilkunastu. Byli zbyt daleko, by określić, co to za jedni. Niektórzy stali, inni kręcili się po wiosce. Co robili, tego Taffy również dostrzec nie mogła. Noc była ciemna, a osada nieoświetlona.

 
MrKroffin jest offline