Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2018, 10:19   #16
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Postój na polanie, w drodze do Bazy Pierwszej

Nie minęły nawet dwie minuty, przed którymi czarnoskóry legionista ogłosił postój, kiedy na jedną z ławek wyrzeźbionych z pni wspiął się kolejny, brodaty żołnierz. Trzymając za rączkę przewieszonego przez szyję karabinu, powiódł swym spojrzeniem po ekspedycji.
- Hej. Hej! Wszyscy, uwaga! - zawołał w języku francuskim. Chociaż jego mina zdradzała, że to, co robił, robił niechętnie, to w jego spojrzeniu nie brakowało determinacji.
- Kapral Flanigan - przedstawił się, kiedy już przynajmniej część podróżników skierowała na niego wzrok. - Nie chcę się powtarzać, więc słuchajcie uważnie. Z racji tego, że opuściliśmy Bazę Zero oraz pożegnaliśmy zaplecze specjalistów, chcę, żebyście byli bardziej świadomi waszego otoczenia - zaczął, kierując swe słowa w głównej mierze do cywilów.
- Wiem, że przeszliście wstępne szkolenie i szczerze gówno mnie to obchodzi. Jesteśmy na terenie wroga, jasne? Dlatego nikt tutaj nie zgrywa większego twardziela, niż jest w rzeczywistości. W Wietnamie największą zmorą żołnierzy było odwodnienie oraz insekty. Jestem waszym sanitariuszem i moim obowiązkiem jest trzymać was w pionie. Dlatego nie chcę nawet słyszeć, że ktoś z was zataja jakieś obrażenia czy skaleczenia. Z każdym urazem meldujecie się do mnie, zrozumiano? I najważniejsze, wszystkie niezbadane rośliny oraz zwierzęta traktujecie jako potencjalnie niebezpieczne. Pytania? - Legionista zamarł w swojej pozycji, przesuwając jedynie wzrokiem z prawej na lewą.

- Czy jest gdzieś dostępny spis obecnie znanych gatunków fauny i flory z ich opisami i ewentualnym zaznaczeniem poziomu niebezpieczeństwa w wypadku zwierząt? W czasie drogi mówiono o kozłach, które nie są agresywne, czy potwierdzono spotkanie z innymi nie agresywnymi zwierzętami? – Z tłumu padło pierwsze odważne pytanie w języku francuskim. Po akcencie ciężko było poznać czy to wyuczony czy może rodzimy język Jacqueline. Białowłosa kobieta stała opierając się o swój plecak, zdążyła już złapać kilka oddechów, więc mówiła bez zadyszki, a jeśli odczuwała ból mięśni nie pokazywała tego po sobie. Stała w luźnej pozycji patrząc na legionistę z zaciekawieniem.

Mikail uśmiechnął się lekko leżąc na miękkiej trawie powoli uspokajając oddech. Cóż, same oczywistości póki co. Zaśmiał się cicho po czym zapytał cicho i leniwie w francuskim. Niedoskonałym, bo z akcentem, ale jednak.
- Jedno pytanie. Czy możemy tak po prostu odpocząć? - Psycholog podziwiał widoki na niebie. Cóż, przynajmniej niebo było niebieskie, a to znaczyło, że równowaga chemiczna w powietrzu była bliska lub dokładnie taka jak ziemska… Chyba… nie był naukowcem.

Lodzia nie miała pytań. Lodzia miała trawę. A na trawie w końcu można było usiąść. Marząc o tym by w spokoju siedzieć na niej bite dwie godziny, zmęczona, przysłuchiwała się padającym pytaniom.

Claude-Henri miał ochotę spytać, ileż to razy kapral odwiedził już nowy świat, ale powstrzymał ciekawość. A nuż by się okazało, że Flanigan jest taką samą świeżynką jak pozostali i autorytet sanitariusza diabli by wzięli.

Opiekunowie koni spojrzeli po sobie, kiedy kapral wspomniał o zgłaszaniu urazów. Przypruszony mocną siwizną Ambroise i Jean-Pierre, chłopak rudy niczym książe Harry, który też w podobnym wieku co i ten arystokrata był, wzruszyli ramionami, po czym spojrzeli na towarzyszącą im kobietę.
- Claire? - zapytał ją jeden z nich.
- A nie, już sobie rozchodziłam - machnęła czarnowłosa Claire Durand, na oko dwudziestoletnia dziewczyna. Cała trójka mówiła płynnym francuskim i łączyły ich więzy krwi: starszy mężczyzna był ojcem owej dwójki.

Ambroise pokiwał głową i odwrócił się w kierunku koni.
- Trzeba zająć się zwierzętami - stwierdził, a rodzeństwo skinęło głową. Trójka wróciła do stojących nieopodal zwierząt.

Czarnoskóry Legionista stanął obok Ericka.
- Jesteśmy w posiadaniu czegoś w rodzaju atlasu napotkanych zwierząt i roślin - odpowiedział Karger na pytanie Jacqueline. - Dosłownie, bo w tym transporcie w końcu otrzymaliśmy wszystkie wyniki badań próbek, jakie zebraliśmy w pierwszych dniach projektu. - Mówiąc to spojrzał na Xaviera i nawet lekko się uśmiechnął. - Technicy obiecali nawet, że są zdjęcia roślin, które można spokojnie jeść, a które tylko raz w życiu. Jak na mój gust to wszystko jest podobne do naszych lasów umiarkowanych, tylko komarów i innego robactwa na szczęście brak - zaśmiał się na koniec.

Pytanie Mikaila sprawiło, że kilka osób spojrzało na wojskowego w oczekiwaniu na odpowiedź. Ten zrobił poważną minę i skrzyżował ręce na piersi.
- No tak, czające się w listowiu drapieżniki, czyhające na rzucenie się do ataku... - westchnął Rainbow robiąc długą pauzę, by wzbudzić zwątpienie w sercach słuchających. Niestety ładna pogoda i malowniczy krajobraz utrudniał stworzenie atmosfery grozy. - Wilki są tu ogromne. Wilkory przy nich to kundle - pokręcił głową.

- Przez te cholery dwa konie straciliśmy! - krzyknął z oburzeniem Ambrose, stojący przy koniach i nadzorujący pracę swoich dzieci.

Rainbow przewrócił oczami po tym komentarzu.
- Nie bez powodu jest nas więcej - wyjaśnił przewodnik, mając na myśli legionistów, gdy zwracał się w odpowiedzi do pytania zadanego przez cywila. - Wy możecie odpoczywać, my gwarantujemy wam bezpieczeństwo - zakończył swoją wypowiedź poważnym tonem.

Nie ma robactwa. Alexis odetchnęła cicho, z pewną ulgą. Samo wspomnienie przyprawiło ją o dreszcze. Ale skoro nie ma robactwa, to nie ma też insektów, a wszystkie inne niebezpieczeństwa brzmiały niezwykle zachęcająco. Świat dla niej, jak nic. Można być spokojnym i wracać do podziwiania… Właściwie wszystkiego dookoła. Dwie godziny to całkiem sporo czasu na odpoczynek, nawet dla tych najbardziej opornych, czy też najmniej odpornych. Zdecydowanie wolałaby podziwiać dalszą drogę, ale mus, to mus. Zadowoli się tą polanką, a przy okazji zapozna z innymi uczestnikami wycieczki.

Claude-Henri sądził, że Mikailowi chodziło o to, czy mogą odpoczywać bez wysłuchiwania kazań, ale może się mylił...

Kapral Flanigan w ciszy wyczekał, aż kawalkada pytań, narzekań i opinii przetoczy się ponad urwiskiem. Nie poruszył się nawet na centymetr, tylko zawieszał swoje ni to znudzone ni zirytowane spojrzenie z jednej osoby na drugą. Ostatecznie zawiesił je na białowłosej lingwistki.
- Jak słyszeliście, panno… nieważne - Erick machnął ręką, kiedy przez dłuższą chwilę nie potrafił przypomnieć sobie imienia kobiety. - Wszystko, co w znacznym stopniu odbiega od tego, co znamy na Ziemi, omijamy jak ognia. Nie będę udawał, że znam się na biologii, bo tak nie jest. Potrafię jednak rozpoznać zachowanie zwierząt podczas polowania, lub kiedy próbują się bronić. To mi wystarczy, by unikać niepotrzebnych zagrożeń. Wam również to radzę. - Kiedy legionista skończył przemawiać do Jacqueline, odwrócił swe oblicze w stronę psychologa Mikaila.
- Z tego co mi wiadomo, robicie co chcecie, o ile nie próbujecie zabić siebie lub innych członków wyprawy. Tak więc hulaj dusza… Tylko zapamiętajcie to, o czym mówiłem. - Żołnierz westchnął, kręcąc głową, jakby nie pokładał żadnej nadziei w zaangażowanie cywili co do jego zaleceń.
- Tyle ode mnie. Koniec dyskusji - dodał, zeskakując z pnia i od razu odchodząc w bok.

“Nareszcie” pomyślał Mikail, z leniwym uśmiechem wpatrując się w niebo. Jaki piękny cumulonimbus przetaczał się w oddali na horyzoncie…

Arthur siedział na ławce machając skarpetkami po zielonej trawie. Nie odrywając spojrzenia od swoich nóg odezwał się zimnym głosem pozbawionym emocji.
- Dziękuję, kapralu. Z mojej strony jedynie podkreśle ostatnie słowa. Nie próbujcie zabić siebie, ani narazić innych członków grupy czymś głupim. Jeśli stwierdzę, że jesteście poważnym zagrożeniem dla grupy lub co gorsza dla przyszłości projektu GATE-Paris to możecie zostać odstrzeleni. - Arthur przyłożył dwa palce do czoła i udał, że oddaje strzał. Zaraz potem dodał wesołym tonem, radosnego dziecka.
- Cóż to tyle z mojej strony, proszę kontynuować odpoczynek oraz nie prowokować dzikich zwierząt wokół nas. Hej, przewodnicy. Ile jeszcze nam zostało do bazy? - Arthur cały czas wpatrywał się w trawę, był bardzo ciekawy jaki może mieć smak. Może smakuje jak biszkopciki? Uśmiechnął się do siebie w duchu i poprawił jedną skarpetkę nałożoną na odwrót.

- Przed zmierzchem dotrzemy do celu panie chorąży - odpowiedział szeregowy Mayers. - Mamy dobre tempo. Szybciej tu dotarliśmy niż zakładaliśmy.



Kiedy Erick skończył przemówienie, obszedł perymetr, upewniając się, że wszyscy Legioniści skrupulatnie pilnują okolicę. Następnie wrócił do chorążego Higginsona.
- Póki co wszystko w porządku, Blondi - zagaił Erick swojego przełożonego, opierając stopę na pniu, który zajmował chorąży i spoglądając gdzieś w stronę zarośli.
- Jak żołnierz z żołnierzem… co o nich sądzicie? - zapytał Flanigan, ściszając głos, po czym kiwnął głowę w większą grupkę cywili. - Słyszałem, że przez ostatni miesiąc daliście im w kość. Będą sprawiać kłopoty? Ostatnie, czego nam brakuje, to ważniaków, którzy wpakują nas w szambo po same uszy - dodał z nutą goryczy.
-Czy ja wiem, część ma słabą kondycję. Spacer kilka kilometrów po płaskim terenie, a oni gubią oddech. Dobrze, że to nie całodzienny marsz przez góry lub pustynię. Jeśli zaraz przyleci smok lub wywerna to kilka pierwszych przysmaków dostanie jak na talerzu. Większość nas nie lubi i wepchnęło by w jakieś gówno, byleby mieć nas z głowy, ale jeśli chodzi o plusy to miło mieć w końcu parę zderzaków w oddziale co nie, Konował? - Arthur parsknął tłumionym śmiechem.
- Taa… zderzaki, które mogą okazać się gwoździami do naszej trumny - westchnął Legionista. - Mam nadzieję, że nie będziemy musieli prowadzić ich za głęboko w teren wroga. Nie wyobrażam sobie, co zrobimy, kiedy wpadniemy w kleszcze tych pojebów z łukami i dzidami. Każdy Legionista będzie zajęty własnymi kontaktami, jak my niby mamy zachować resztę przy życiu? - zagaił, szukając w przełożonym odpowiedzi.
- Parę komend zdążyłem im wpoić, między innymi padnij czy kryj się. Kieruj ich pod największą i najbliższą osłonę. Jak ci na kimś specjalnie zależy to kryj własnym ciałem, ale wolałbym mieć każdego żołnierza zdolnego do walki. Szczególnie w tych warunkach każdy psubrat jest na cenę złota. To wojna, jak każda inna, w której braliśmy udział i jak w każdej będą ofiary w cywilach, którym nie zaradzisz. - Mężczyzna zwiesił wzrok prześladowany obrazami twarzy wielu cywilów, których zabito na jego oczach w wielu wojnach - Nikt jednak nie zabroni nam próbować ich ocalić, co nie? Tylko nie zrób czegoś idiotycznego, nekromanci drogo kasują, a ja musze mieć na anime.

- Niepoprawny jak zawsze - mruknął rozbawiony kapral, po czym wyjął zza pazuchy cygaro. Przez chwilę bawił się nim w palcach, wreszcie otworzył je za pomocą noża bojowego Legionistów i zaczął przypalać najzwyklejszą zapalniczką gazową.
- Zrobię, co w mojej mocy. Tylko pamiętajcie, że nie jestem chirurgiem. W razie czego nie będę się pierdolił i amputuję. Więc nawet jeśli wszyscy cywile wrócą w jednym kawałku, to mogą to być trochę mniejsze kawałki - dodał z szyderczym uśmieszkiem. - Damy radę.
- Jasne, że damy. Pamiętaj, że Yong Woo Jung był kiedyś lekarzem, nim wykończył kilka staruszek tymi swoimi chiński oczkami, źle odczytując dawkowanie leków. W razie co we dwóch coś zdziałacie lub skroicie. Hej, jeśli z tortu został tylko już jeden kawałek to jest to wciąż wyśmienity kawałek tortu. - Chorąży do końca nie przemyślał dowcipu, ale sądził, że jakoś wpasuje się jako cholerna alegoria nad życiem czy coś, gdyby tylko jeszcze pamiętał co oznaczało słowo alegoria.
- Poczucie humoru to chyba nasza ostatnia linia obrony na tym kurwidołku. Oby nam go nie zabrakło w następnych dniach - kapral skwitował wypowiedź Arthura i wciągnął w usta dym z cygara.
- Sprawdzę jak z ludźmi - dodał Erick, kiwnąwszy głową do swojego przełożonego, po czym oddalił się.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline