| I bolała dupka Gotte, bolała. Ale potraktował to jako kolejne doświadczenie życiowe, coś czego należy unikać w przyszłości. Mianowicie, gdyby życie potoczyło się tak, że kolejny raz uczestniczyłby w takich przeciąganiach, należało pamiętać, by znaleźć się na początku, nie na końcu liny. Ważne i warte zapisania, tylko nauczy pisać się trzeba.... Teraz jednak należało ponieść konsekwencje swego niedoświadczenia. Trzeba było wstać, otrzepać się i pomasować dupkę.
Jak postanowił, tak miał zamiar zrobić… Zabrał się za to, ale nagle minął go Winkel, po chwili Jan i alchemik, a za nimi pędził Kaspar. Co na bogów? Odprowadził ich wzrokiem, by po chwili się odwrócić. Już widział, łolaboga, smoczysko się ruszyło. Trzeba się brać. Ale jak i on się weźmie, to i tak z pewnością głodna gadzina, puści się za nimi. Swoje plany musiał więc zrewidować…
Stanął jak skała i o dziwo nie rzucił się do ucieczki. Czy upadając potłukł nie tylko swój zadek, ale i przypadkiem uderzył też się głową? Możliwe. A może po tym, jak przy sobie posiadał kawałek smoka, jego włosy z nosa, poczuł z nim więź? Nie wiadomo… Ale jedno było pewne. Nie uciekał. Stał teraz mocno. A w głowie rodził się niespotykany dla niego heroizm. Tak, to był jego dzień! Tak to on dziś będzie bohaterem! On Gotte Miller! On Bohater Gór Szarych!
- Jam Motte Giller – rzekł chłodno po przejściu paru kroków w kierunku smoka. Czemu przekręcił nazwisko, chyba sam nie wiedział. Może rzeczywiście coś mu się w głowie przestawiło... – Jam cię uratował istoto – dodał. – Tamci też, nie jedz ich więc – wskazał ręką do tyłu. - Chcę ci rzec, że witam ja cię i dzień dobry! - skinął głową kończąc przedstawienie się.
- Pani, Panie smoku. - ponowił próbę dialogu, ze zbliżającym się smokiem, Gotte. - Jeśli mówisz, to możesz mówić stamtąd, usłyszymy. Jeśli nie mówisz i jednak zjeść nas być se chciał, to powiedz, a uciekniem w te pędy.- niespodziewana odwaga Millera mogła być ulotną.
I tyle było z rozmów… Smok coś jakby rzekł, a później z pyska zionął ogniem… Długonosy, wielce zdziwiony nietowarzyskością gadziny, nie zdążył uciec. Poczuł gorąc na cały ciele, poczuł też i nieprzyjemny swąd spalenizny.
Biegł co sił przed siebie, próbując opuścić grotę, słysząc jednak zbliżające się uderzenia łap. Po chwili już otumaniony leżał. Nie wiedział co się stało. Łeb bolał, a przed oczyma, mimo panujących ciemności, było biało.
Wstał i zaczął biec, ile miał jeszcze sił, na oślep. Po chwili sił miał już tylko na człapanie i trzymanie się ściany. Nagle ktoś go jednak chwycił i pociągnął za rękę. Kaspar jak się okazało, uratował go przed walącym się stropem i pogrzebaniem żywcem. |