|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
18-12-2017, 09:13 | #241 |
Administrator Reputacja: 1 |
Być może rozsądek nakazywał wrócić do miasteczka, ale większość, podobnie jak Kaspar, optowała za kontynuowaniem wyprawy. Pozostali, z mniejszymi czy większymi oporami, w końcu się zdecydowali nie wracać na własną rękę. |
01-01-2018, 21:18 | #242 |
Reputacja: 1 | Rany Wagnera zostały opatrzone przez Herr Vahna. Patrząc na robotę jaką wykonał alchemik Moritz musiał przyznać, że jeszcze wiele brakowało mu do takiej sprawności w temacie pierwszej pomocy. Może starszy uczony był obciążeniem jeżeli chodziło o sam marsz, ale swoimi umiejętnościami i doświadczeniem stanowił idealne zaplecze dla nawet doświadczonej ekipy poszukiwaczy przygód. Spotkanie dwójki krasnoludów mogło być zbawienne, ale też nieco komplikujące wyprawę. Jako, że byli to rodacy Grimma czeladnik nie chciał im zwyczajnie nawciskać. Musiał opanować swoją fantazję i wymieszać prawdę z fikcją w sposób w pełni akceptowalny i nie zdradzający kłamstwa w reakcji jego towarzyszy. - Bardziej uciekamy mości krasnoludzie. - jako pierwszy na zagadnięcie brodacza odpowiedział Wagner. - Jam jest Moritz Wagner, czeladnik. Wraz z moimi przyjaciółmi zostaliśmy zaatakowani przez gobliny w czasie postoju. Od czasu starcia uciekamy. Osobiście ledwo uszedłem z życiem… - dodał pokazując na swoje opatrzone rany. - Mów za siebie. - wyszczerzył się Grimm. - Aye. Pałęta się w okolicy banda zielonych ścierw. - splunął Khazad. - Nic się nie bójcie. Odprowadzimy was do Imperium waszego bezpiecznie. Brodacz gwizdnął cicho. Zza głazów wyszło trzech krasnoludzkich kuszników. - Akurat w tamte stronę idziemy. Pokażecie nam gdzie was napadli. - stwierdził. - Tylko, że my akurat nie w tamtą stronę zmierzamy. - powiedział Moritz. - Chcieliśmy sprawdzić jedną z tutejszych jaskiń, która źródłem jest nieszczęścia mieściny w dole. - dodał. - Woda wychodząca z niej jest zatruta i ludzie umierają. Liczymy, że jak zbadamy sprawę u źródła uda nam się znaleźć lek na tajemniczą zarazę. Musieliście słyszeć o chorobie panującej ostatnio w Heisenbergu. Krasnolud popatrzył na Wagnera. - Elfy uszy nastawiają. - wzruszył ramionami mijając Moritza. - Czasem tak się dzieje, kiedy podziemne szyby przebija żyły czarnej mazi. - splunął do strumienia. - Zajmiemy się rzeczki problemem, pewnie już inżynierowie nad tym pracują. Krasnolud podszedł do Grimma. - Borak Ulfarson. - przedstawił się. - A to Hurgar Ketilfind. - skinął głową na towarzysza. - Ragni, Rogni, Rorek Thorisony. - palcem wytknął po kolei trójkę braci z kuszami. - Jak się nazywasz synku i dla kogo pracujecie? Heisenberg wam płaci? - Ano Heisenberg uradzić coś zatruciom przeciw chciał i złożyło tak się, żeśmy pod ręką byli. Arno z klanu Hammerfist. - powiedział, kończąc nieco ciszej, by alchemik i ochroniarz nie dosłyszeli. - Moi towarzysze. Moritz Wagner, Kaspar Heiner, Gotte Miller, Jan Vahn i Brecht Jugen. Prawdą atak goblinów jest, ale osobiście ja przeciwko nic kolejnemu nie miałbym spotkaniu. - uśmiechnął się szeroko Arno. - To z nami wracajcie, może będzie okazja. - rzekł stary krasnolud. - Powiedzcie miastu, że następnym razem może nikt z gór bezpiecznie nie wrócić. Wiedzą oni żeby bez pozwolenia tak blisko twierdzy sie nie zapuszczać, a nie powiedzieli wam. - pokręcił głową. - Zajmiemy się strumykiem, ale wprzódy trzeba oczyścić górskie ścieżki z tych przybłęd zielonych… - Przyjemnościami przyjemności są, ale do gęby włożyć trzeba coś. Nikt dobrze tak ze sprawą tą sobie nie poradzi jak Khazadowie... - wypiął dumnie pierś Grimm. - … ale jeśli co w mojej mocy nie zrobię, to zapłaty przyjąć mógł nie będę i do zlecenia kolejnego za to, co mam wyżyć musiał będę. A Grungni wie jeden kiedy to trafi następna się. Uczonego choćby doprowadzić chciałbym, aby maź zbadał tę. Dlatego o pozwolenie na marszu wznowienie prosić chciałbym. Krasnolud pomyślał kilka sekund. - To tymczasem. - wzruszył ramionami i podniósł rękę idąc przed siebie. Reszta Khazadów bez słowa obojętnie minęła wędrowców i poszła za białobrodym. Reszta drogi, uciążliwej i trudnej pośród białych czap śniegu, minęła bez żadnych nowych spotkań w górach. Było już kilka godzin po zachodzie słońca, gdy stanęli z lampami u zwaliska głazów, których kręte korytarze wiodły w głąb góry. Alchemik zaniemówił, a Jurgen usiadł z szeroko otwartymi oczami tam gdzie stał. - Pomysł jakiś jak przed juchą uchronić można się? Spieszyć z namysłem nie trzeba się - zwrócił się Khazad do Vahna, popluł w dłonie i ruszył do ujścia koryta krwistego strumyka, by zbadać czy na podłożu nie widać niczyjej ingerencji w jego drogę. - Nie będę mówił “a nie mówiłem”... - skwitował Wagner pamiętając jak zabawne były wcześniej dla alchemika i jego ochroniarza słowa o smoku. - Oferuję swoją pomoc we wszystkim na co tylko Herr wpadnie. - dodał patrząc na Jana. Alchemik kiwał głową chodząc obok smoka, nie mogąc oderwać od niego oczu i ręki, która gładziła złote łuski. Jeśli słyszał słowa towarzyszy, to, przynajmniej na razie, kompletnie ignorował. |
02-01-2018, 23:59 | #243 |
Reputacja: 1 | Gotte był tak wymęczony już tą wędrówką i ostatnimi wydarzeniami, że przy spotkaniu z khazadami nawet słowa z siebie nie wydobył. Korzystając z okazji przykucnął gdzieś z tyłu modląc się by ta gadanina była jak najdłuższa, a on mógł jak najwięcej odpocząć. Myślami już był w… burdelu. Ciepłym, miłym, przyjaznym, burdelu. A nie wśród tych okropnych, zimnych, szczytów. W co on się biedny wpakował… Za swe wybory kolejny raz płacił ciężką cenę. |
04-01-2018, 09:24 | #244 |
Administrator Reputacja: 1 | Zostać bezimiennym bohaterem - to raczej nie było marzenie Kaspara. Bezimiennym nie w znaczeniu lokatora grobowca ku czci nieznanego z imienia herosa, co ocalił całe miasto (chociaż to też nie była miła perspektywa). Gdy więc przyszło do rozważań na temat tego, jak owo miasteczko ocalić, Kaspar nie bardzo miał ochotę na opróżnienie sakiewki i wydanie (co i tak nie gwarantowało sukcesu) kwoty, jaką przeciętny chłop musiałby pracować kilka lat. Kilka koron by odżałował, ale nie tyle. Jaka była szansa, że chociaż część złota wróci do ofiarodawców? Kaspar był pewien, że niewielka, bo nawet jeśli wyznaczono nagrodę za powstrzymanie zarazy, to ledwo ona ustanie, to od razu znajdzie się wielu takich, co sobie przypiszą zasługi. A jak udowodnić prawdziwość swych słów, nie pokazując równocześnie źródła zarazy? |
04-01-2018, 15:10 | #245 |
Reputacja: 1 | Wszedł do smoczej pieczary i niemalże natychmiast podążył zbadać koryto, którym płynęła żrąca krew w poszukiwaniu ingerencji osób trzecich. Niegdyś, dawno temu, jeszcze kiedy mieszkał w Biberhof i wyjeżdżał do kuzynów w górach, zajmował się nieco górnictwem. Nigdy nie był specjalistą w tym fachu, ale jednak trochę się znał. Był całkiem przekonany, że będzie potrafił rozpoznać działanie kilofa czy innego narzędzia zdatnego do kształtowania kamienia. Dotarł do ujścia, skąd krok za krokiem szedł pochylony w kierunku smoka. Zboczył z trasy tylko na moment, nieopodal złotej ściany opancerzonego cielska, aby przyjrzeć się dokładniej leżącym tam trzem ciałom. Obejrzał je ograniczając kontakt fizyczny do minimum, a kiedy było to konieczne, dokładnie patrzył za co chwyta. Posoka z łatwością mogła przepalić jego rękawice. Byli to ludzie w znacznym stopniu rozkładu, lecz nie mieli przy sobie nic ciekawego. Prócz tego, który wyglądał na herszta. Posiadał listy gończe i stare, zasuszone skalpy orków. Arno uśmiechnął się lekko wiedząc, iż niektórzy płacą za dowody śmierci zielonoskórych. Zabrał zarówno listy jak również fragmenty ciał poległych. Szybko jednak wrócił na obraną wcześniej drogę i dotarł do celu. Przyjrzał się dokładniej broni wbitej w smoczy bok. Stary, pęknięty strup, z którego sączyła się krew otaczał drzewce. To z kolei było połamaną, grubą włócznią bez grotu. Chyba, że był w całości zanurzony w ciele. Na to właśnie stawiał khazad. Wystająca część miała sześć stóp długości i nie wiadomo ile tkwiło pod łuskami. Chrząknął i niespiesznie odszedł od celu. Nie zakończył bynajmniej oględzin, przeciwnie. Zaczął przeszukiwać smoczą jamę, lecz niczego niezwykłego nie znalazł. Choć zwykłego też nieszczególnie. Teraz jednak należało oddać pierwszeństwo alchemikowi, który potrzebował czasu na swe badania. Dopiero przed południem następnego dnia orzekł swoją opinię. Zarówno w sprawie drogi jaką smok dostał się do środka, jak również sposobu poradzenia sobie z "Klątwą Gigantów" w postaci zalania rany złotem. Alternatywą było wyciągnięcie drzewca. Khazad nie wydawał się być przekonany do żadnego z pomysłów. Pierwsze rozwiązanie widział jako tymczasowe. Owszem, pomoże na pewien czas, lecz za jakiś czas mogą pojawić się kolejni goście, którzy nieświadomi zagrożenia będą chcieli oddzielić stopione złoto od drogocennych łusek lub wydobyć magiczną broń. Problem zacznie się na nowo. Znowu w Heisenbergu będą umierać ludzie. Pod tym kątem usunięcie źródła problemu wydawało się znacznie lepsze. Skrzep świadczył o tym, iż magia nie uszkodziła zdolności regeneracji, więc po jakimś czasie rana zrośnie się. Wtedy awanturnicy żądni przygód będą musieli walczyć z gadem zanim dobiorą się do skarbu pokrywającego skórę. Ponadto nawet jeśli im się uda powalić stwora, to możliwe, że jego krew nie będzie już tak toksyczna dzięki usuniętej broni nadającej żrące właściwości. Z drugiej jednak strony zalanie rany złotem dawało niemal natychmiastowe korzyści i rozwiązanie problemu bez obawy, że pobratymcy Hammerfista czy inni pragnący rozwiązać problem, przybędą wiedzeni za nitką do kłębka tak jak oni w tej chwili. Ponadto wyciągnięcie drzazgi groziło wybudzeniem, czego wszyscy pragnęli uniknąć. Nawet alchemik nie znał sposobu, którym można było skutecznie walczyć z bestią, a jak zauważył, drzewce posiadało elfią magię. Długouche natomiast raczej nie polowały na dobre smoki. Wedle tego, co mówił. - Badyla tego wyciągnijmy - powiedział w końcu Arno dość niepewnym głosem. Nie był przekonany o słuszności podjętej przez siebie decyzji, ale teraz przynajmniej Heisenberg wiedział czego ma unikać i jak się przed tym bronić. W przyszłości ta wiedza może zaniknąć zbierając kolejne ofiary. Hammerfist natomiast preferował rozwiązania ostateczne nad czasowymi. Razem z Jostem podeszli do smoczego boku. - Po mojemu to lina ześlizgnąć może się. Dodatkowego trzeba zabezpieczenia nam. Pasek zacisnąć byśmy mogli i nacięcia zrobić na drewnie niewielkie. Takie tylko, aby dodatkowy zaczepienia pasek miał punkt. Do niego linę twoją dowiązać byśmy mogli, do twojej moją potem. No i upewnić się przed wyciąganiem musimy, że jak należy trzyma wszystko - zaproponował Arno.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
08-01-2018, 06:57 | #246 |
Northman Reputacja: 1 |
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
08-01-2018, 09:31 | #247 |
Administrator Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Kerm : 08-01-2018 o 09:41. |
16-01-2018, 12:38 | #248 |
Reputacja: 1 | I bolała dupka Gotte, bolała. Ale potraktował to jako kolejne doświadczenie życiowe, coś czego należy unikać w przyszłości. Mianowicie, gdyby życie potoczyło się tak, że kolejny raz uczestniczyłby w takich przeciąganiach, należało pamiętać, by znaleźć się na początku, nie na końcu liny. Ważne i warte zapisania, tylko nauczy pisać się trzeba.... Teraz jednak należało ponieść konsekwencje swego niedoświadczenia. Trzeba było wstać, otrzepać się i pomasować dupkę. |
17-01-2018, 14:08 | #249 |
Reputacja: 1 | Arno padł na ziemię, gdy drzewce w końcu wysunęło się ze smoczego cielska, a kiedy podniósł głowę, zobaczył rozwarte, gadzie ślepia. Wstał pospiesznie i zamarł z szeroko otwartymi oczami nawet nie oglądając się za siebie na czmychających towarzyszy. Tyle słyszał. - Dzień dobry, panie smoku! - odchrząknął, gdyż nawet jemu jego własny głos wydawał się nieco chrapliwy. - Że szanowny bok smoka szanownego przebitym był, to pomóc postanowiliśmy. Drzazgę wyciągnęliśmy, coby rana szlachetnego zregenerować zdołała się. Nadzieję mam, że eks… ekslece… ekscelec… ekscelencja nie ma za złe nam tego. Jeśli wysokość wasza historii trafienia naszego do… sypialni waszej wysłuchać by chciała, to opowiedzieć możemy chętnie, a nie jeśli, to nie trzeba frasować nami się. Snu zakłócać nie będziemy już - zapewnił Hammerfist. Smok jednak zaczął się zbliżać do nich, lecz Arno potraktował to jako dobry znak. Nie rzucił się na nich, nie zionął ogniem. Być może po prostu nie rozumiał, co do niego mówili. Odchrząknął ponownie mając nadzieję, że jego myślenie jest poprawne. Sądził, że gdyby gad chciał ich zabić, prędzej rzuciłby się na nich niźli powoli się zbliżać. Ukłonił się smokowi mając nadzieję, że jest to uniwersalny gest. - Dzień dobry - rzekł w języku krasnoludów. - Raczej smacznego - odpowiedział w mowie antycznej khazadów z akcentem o wiele bardziej prawidłowym niż imperialny krasnolud i już po chwili jego i Gottego ogarnęły płomienie. Hammerfist wypuścił lampę, a ta potłukła się rozlewając płonące paliwo. - Wyciągnęliśmy drzewce z boku wysokości waszej, coby rana zasklepić mogła się! Coby pomóc! Do jedzenia co przynieść możemy niż my większego! - krzyknął w języku khazadów zasłaniając się tarczą przed nadlatującym ogonem smoka. Pofrunął w powietrzu i upadł na ziemię od siły uderzenia. Wyglądało jednak na to, że wszystko było w porządku. Dalej jednak było tylko gorzej. Kiedy tylko udało mu się złapać chwilę oddechu rzucił się w kierunku korytarza razem z Gottem, gdzie za rogiem czekał Jost. Chwilę później wybiegali z walącego się korytarza. Kiedy byli na powierzchni krasnolud klapnął na tyłek wpatrując się w znikającą sylwetkę odlatującego stwora. Już w tej chwili wiedział, że nie polubi smoków. Szkoda jednak było magicznego drzewca, który ugrzązł dość niedaleko, lecz Arno ledwie mógł się podnieść, nie mówiąc już o jakiejkolwiek wspinaczce. Musiał zapytać Berta czy będzie mógł mu choć trochę pomóc, a w drodze powrotnej zedrze skalpy z zabitych zielonoskórych. Przynajmniej tyle będzie zysku na wyprawie. Potem do kapłanek z prośbą o uzdrowienie, do medyka, zje, do kaplicy Grungniego, jeśli jakąś znajdzie i do świątyni Morra. Potem pójdzie spać. Żeby jednak dotrwać do łóżka trzeba było zrobić pierwszy krok. Ale to za chwilę. Musiał odpocząć choć trochę.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
17-01-2018, 18:22 | #250 |
Reputacja: 1 | Po pierwszej sekundzie wzmożonego wysiłku Wagner przestał wierzyć, że może im się udać wydobyć drzewiec z cielska bestii. Czeladnik sapał, stękał i prężył swoje mało pokaźne umięśnienie. Moritz chciałby krzyknąć z wysiłku, ale bał się przebudzenia smoka, po którym mógłby spłonąć żywcem. Mimo braku efektów żaden z ciągnących za broń śmiałków nie odpuszczał. Może właśnie dzięki temu uporowi włócznia drgnęła, poruszyła się, aby po kilku chwilach wypaść z dziury w najprawdziwszym smoku niczym bełt wystrzelony z kuszy. Wagnerowi szkoda było Millera, który stał jako ostatni w rzędzie i na którego wszyscy jedną masą upadli. Moritz wiedział, że ciężar jaki przyjął gawędziarz musiał być potężny, bo sam poczuł masę czterech chłopa chwilę wcześniej ciągnących z całych sił linę... Smok nie spieszył się z reakcją. Otworzył oko, powoli obrócił potężny łeb i zaczął ruszać w kierunku grupy podróżników. Nie spieszył się dając ekipie czas do namysłu i albo zostanie na pozycji albo ucieczkę. Wagner myślał przez ułamek sekundy aby zostać na miejscu i podjąć dialog ze starą, mądrą istotą, ale kiedy smok ozłocił całą jaskinię i pokazał się w pełnej krasie Moritz był już daleko. Może Wagner był początkującym czeladnikiem, ale w uciekaniu to on był mistrzem. Kiedy trzeba było wiać ten podróżnik nie miał sobie równych! Moritz był pewien, że za ucieczkę wzięli się Jan oraz jego asystent, ale czy podobnie postąpili Gotte, Grimm i Kaspar? Nie miał zielonego pojęcia. Wagner był zbyt przerażony aby troszczyć się nawet o najbliższych przyjaciół. Czeladnik chciałby być silny i odważny, ale czy to było możliwe kiedy był już wygadany, mądry i przystojny? Raczej nie. Musiał zadowolić się swoimi atutami i kontynuować ucieczkę. Kiedy tylko udałoby mu się uciec, ukryć, a cała wrzawa związana ze smokiem by ustała Moritz chciał zebrać swoich towarzyszy i wracać do ich podróży. Tutaj nie mieli już czego szukać, bo smoka posoka nie zatruwa już rzeki, a zbytnie zainteresowanie straży nie było im na rękę. Jeszcze znajdzie się w tej straży jeden co od kłębka do nitki powiąże ich z pamiętnym świętem kiełbasy i... będą mieli łowców czarownic, stos i tego typu mało przyjemne atrakcje. |