| Kapral skończył swoją tyradę. Ku radości Mikaila, bo w końcu miał chwilę, względnej ale jednak, ciszy. Ciszy której desperacko potrzebował, by dotrzeć do punktu uświadomienia sobie problemu który go nękał… problemu natury niesfornego ciała, które odmawiało posłuszeństwa.
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, a ręce położyły się luźno wzdłuż tułowia. Lewa dłoń czuła jeszcze rękojeść miecza, a prawa kaburę z pistoletem. Nie znał się na broni palnej, ale trening co nieco go o niej nauczył. Dokładnie tyle, coby nie stwarzać dla siebie i innych zagrożenia większego niż sprzed miesiąca. Wiedział jednak jedno… strzelcem wyborowym to on nie będzie…
Pozwolił umysłowi błądzić… tak, to dobre określenie. Myśli, obrazy i dźwięki w jego głowie leniwie przemijały, ale on nie skupiał się na żadnym z nich. Czuł, jak jego ciało robi się cięższe, a umysł zapada się do środka i jednocześnie wylewa na zewnątrz, aż w końcu stał sam w swojej astralnej świątyni powoli otwierając oczy duszy na to co tam mógł ujrzeć.
Kolory powoli nabierały ostrości, a wizja przed jego oczami się klarowała. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Wszystko było na swoim miejscu. Każdy kamień, roślina, nawet ołtarz, a przede wszystkim… przedewszystkim lustro. To lustro które tak dobrze znał ze swoich wcześniejszych wycieczek w “międzywymiar”. Podszedł do ołtarza i w krótkich słowach w łacinie świece wokoło napędzane siłą woli zapłonęły, a księga na kamiennym podeście otworzyła swe stronnice. Krótkie spojrzenie, odczytanie słów rad przodków, opiekunów i Jego, po czym skierował swe kroki do lustra.
Stanął przed nim, nagi i doskonały. Taki jakiego się wykreował, niczym bóg. Ten prawdziwy, a nie te fałszywe byty myślokształtów religii ksiąg, których fałsz zalał świat i skąpał go w Kłamstwie. Kłamstwie, które niemalże całkowicie wykorzeniło arkana rozwoju ludzkości i jej wyniesienia ku prawdzie i świetności. Ku boskości za życia i wolności wyboru po śmierci. Uśmiechnął się sam do siebie, a odbicie odwzajemniło uśmiech na swój własny, wolny sposób. Dla większości byłoby to niezrozumiałe, bo jak tu odbicie może żyć własnym życiem?
Psycholog, a właściwie okultysta zaczął się sobie przyglądać. Każdemu meridianowi z osobna, każdej czakrze, nawet najmniejszej, każdemu węzłowi, każdej blokadzie, każdej najmniejszej nitce powiązań sympatycznych zaczynając od dołu idąc w górę. Powoli, bez pośpiechu i wszystko zdawało się być na miejscu. Wina, żal, ambicja, plany i nadzieje… wszystko było tam gdzie trzeba za wyjątkiem… za wyjątkiem czakry korony. Lotusa o tysiącu kwiatów. Kiedy skupił na nim swój wzrok niemalże oślepł. Korona się otwierała. Nie tak jak podczas ćwiczeń, gdzie ledwo parę płatków dane mu było uchylić trwając w niedoskonałości. Teraz Święty Lotus pulsował dziką białą energią niczym przymuszany do otwarcia siłą zewnętrzną…
To było jednocześnie podniecające i przerażające. Podniecające, bo kiedy zaczął tworzyć powiązania między Koroną a pozostałymi czakramami czuł Moc. Potężną Moc, która go obmywała i oczyszczała. Odżywiała i znosiła ograniczenia… I przerażenie, gdyż wiedział, że to dopiero początek podróży i będzie musiał przekalibrować wszystkie czakry, by poddźwignęły zmiany, które teraz tak gwałtownie w nim zachodziły. Tym bardziej, że wiedział, że jest niedoskonały… jeszcze. Jednak ta zmiana, ta odnowa, ta transformacja… wymagała więcej czasu i więcej spokoju. Musiał nauczyć się żyć na nowo i wiedział to boleśnie dobrze. Skąd jednak ta przemiana? Co w sobie miał ten świat, czego nie miał ten z którego pochodził? Czy Kłamstwo “nowych bogów” było na tyle silne, że tłumiło tkwiący w ludziach potencjał? Tego nie wiedział, ale miał zamiar poznać prawdę. Powrót do rodzimego świata nie wchodził w rachubę. Było zbyt wiele pytań w tym świecie które wymagały odpowiedzi…
Wiedział, że miał niewiele czasu i nie chciał być siłą wyrwany z międzystanu. Gestem dłoni zgasił świece i zamknął oczy. Raz jeszcze, ale tym razem wracał do świata przytomnych. Co można było zrobić to zrobił, ale czekało go jeszcze wiele ćwiczeń, zarówno mentalnych jak i fizycznych, by siebie przeprogramować na nowo. Musiał odzyskać siebie Nowego tak jak posiadł siebie Starego. Powoli wracały dźwięki, a kiedy otworzył oczy, obraz zaczął się klarować. Nadal był na polanie.
Usiadł więc na trawie w zamyśleniu. Zapewne większość mogła pomyśleć, że mu się przysnęło. Nic bardziej mylnego. Po prostu był “tam” będąc “tu”. Zaczął się oglądać w około. Pora było ustalić, co go minęło.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |