Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2018, 12:59   #113
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zakupy. Suknie. Dodatki.
Bez ograniczeń jeśli chodzi o wydatki.
Raj dla każdej elegantki.
Dla Carmen również. Może i była agentką Wszechimperium Brytyjskiego, ale to nie zmieniło jej natury. Lubiła się stroić w piękne suknie. I taką w końcu wybrała po godzinie przebierania i przymierzania. W końcu wybrała prawdziwą perełkę, piękną suknię granatowego koloru, zdobioną szafirami i srebrem. Prawdziwe cudeńko podkreślające jej
zgrabną sylwetkę. W porównaniu z Brytyjką… Andrea okazała się ćmą przy motylu. Jej kreacja, choć z odważnym dekoltem, była czarna. Niemniej Corsac nie była zazdrosna o wybór przez Carmen tak rzucającej się w oczy kreacji. Uśmiechnęła się tylko tajemniczo i zaprosiła “archeolożkę” do swojej limuzyny. Potem zaś wyruszyły na przyjęcie.


Jazda upłynęła bez ekscytacji. Andrea trzymała rączki przy sobie, bo wszak nie mogły pozwolić sobie na pomięcie kreacji przed przyjęciem. Był to, paradoksalnie, zły znak dla samej akrobatki.
Potwierdzało to tylko, że należy się spodziewać “tego rodzaju” przyjęcia. Nudnej do bólu i pozbawionej atrakcji snobistycznej imprezki dla bogaczy. Nie było też z nią ani Orłowa, ani Yue. Nikogo kto mógłby uczynić to przyjęcie bardziej znośnym. Nawet na Andreę nie mogła tu liczyć. Corsac sama stwierdziła, że na tutaj musi być grzeczna i ewentualnie potem mogą to wszystko odreagować. Cóż… tym razem jednak misja miała pierwszeństwo i agentka musiała przecierpieć wszechobecną poprawność polityczno-towarzyską i nudę.
Muzyka...


… była niczego sobie. Z pewnością trafiały się spotkania towarzyskie z bardziej usypiającymi kawałkami. Kwartet smyczkowy. Standard na tego typu spotkaniach towarzyskich. Nie dość głośny, by zagłuszać rozmowy. Wystarczający donośny, by przyjemnie szumiał w tle. Kobiety na przyjęciu oczywiście prześcigały się w kreacjach, zarówno bogactwie detali, jak i… samym bogactwie zawieszonych na ich strojach. Mężczyźni natomiast nie… Dżentelmenów obejmował bowiem jeden rodzaj stroju. Jeden uniwersalny uniform. Smoking.
Większość mężczyzn na przyjęciu właśnie je nosiła. Przypominało to Carmen stado pingwinów, odlanych od jednej sztancy. Bezbarwnych w porównaniu z kolorowymi partnerkami. Przystojnymi co prawda. Każdy z nich był niewątpliwie urodziwy, ale czym się różnił jeden pingwin od drugiego?
Który z tych pingwinów był Archibaldem Carsteinem?
- Żaden z nich. Nasz drogi gospodarz jeszcze się nie zjawił. Ale nie martw się. Gdy to zrobi, z pewnością go zauważysz. - uśmiechnęła się ironicznie Andrea, gdy Carmen go o niego zapytała. Dlatego też Brytyjce pozostało skupić się na samej posiadłości w której odbywało się to spotkanie śmietanki towarzyskiej.
Budowla ta nie była imponującym przybytkiem z zewnątrz. Duża, ale mniejsza od hotelu w którym Carmen mieszkała, i wtapiająca się w otoczenie. Carsteina winno stać na lepszy przybytek. Musiał wszak być bardzo wpływowy i bogaty, skoro Andrea najwyraźniej wolała zachowywać się grzecznie.
Posiadłość tego nie odzwierciedlała. Ani na zewnątrz, ani w środku. Było tu tak… pospolicie i bezbarwnie.
Co nie miało sensu. Czy Archibald był tak skąpy czy tak skromny?
Tego typu budynku można było się spodziewać po rodzinie kupieckiej, a nie potentacie finansowym. To samo dotyczyło przekąsek. Smaczne ale nie wyjątkowe. Carstein się nie wykosztował ani na budynek, ani na wystrój sali balowej, ani na przekąski.
Było co prawda gustownie, ale zdecydowanie za skromnie jak na oczekiwania Brytyjki. Poza tym było nudno. Andrea zabrała się za small talk ze znajomymi z branży, przedstawiając im co prawda Carmen, ale nie angażując ją w te pogaduszki. Zresztą sama arystokratka nie bardzo miała ochotę na poznawane tutejszych nudziarzy, oraz żadnych powodów ku temu. A i Corsac nie nalegała ku temu. Minęły więc na tej torturze dwie godziny.


Andrea miała rację. Archibalda ciężko było nie zauważyć. Zjawił się niczym król schodząc po schodach na swoje przyjęcie. I nie nosił smokingu. Wybrał bardziej rzucający się w oczy, choć elegancki strój. I równie rzucającą się w oczy i elegancką towarzyszkę.


Archibald okazał się już posuniętym w latach dżentelmenem. Ale nadal dziarskim i przystojnym. W porównaniu ze stadkiem “pingwinów”, był starym i posiwiałym lwem, górującym nad młodzikami charyzmą i pewnością siebie. Towarzyszyła mu.
- Margarite Hoersbeck. Jego sekretarka, prawda ręka, ochmistrzyni, prawdopodobnie kochanka i z pewnością jadowita żmijka. Uważaj… potrafi boleśnie kąsać.- stwierdziła Andrea popijając drinka.
Tymczasem Archibald zaczął przemowę.
- Panie i panowie, przyjaciele drodzy. Wybaczcie to spóźnienie. Nie było ono zamierzone. Właśnie dowiedziałem się, że Edward książę Windsoru i jeden z przyszłych pretendentów do korony brytyjskiej. Przyjaciel tak wielu z nas. Dwie godziny temu został znaleziony martwy w swym apartamencie w Monako. Przyczyna śmierci nie jest jeszcze oficjalnie podana, ale z tego co dowiedziałem się nieoficjalnie… to ponoć atak serca. Złe języki będą mówić, że wywołany przy okazji przedawkowaniem środków na potencję, ale… my… wiemy swoje. Proponuję uczcić jego śmierć toastem i minutą ciszy. Bo życie moi drodzy przyjaciele, to nasz moment w historii świata… i dlatego niech nasz krzyk życia, zostanie usłyszany i zapamiętany!
Po tych słowach nastąpiła minuta ciszy, a potem głośny toast.
- Za Edwarda, niech żyje przez wieczność w naszej pamięci!
- Niech żyje!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline