- I jakie wrażenia po pierwszych godzinach spędzonych pod nowym niebem? - Claude-Henri zagadnął Lelę, gdy rozsiedli się podczas pierwszej dłuższej przerwy.
- Pamiętam jak byłam kiedyś w górach... - odparła dziewczyna. Wyglądała na naprawdę zmęczoną. Opadła plecami na trawę. Fioletowe włosy zmieszały się z jej zielenią. - Po wejściu na szczyt ojciec powiedział do mnie “patrz jaki piękny widok”, a ja miałam mu ochotę odpowiedzieć, że pierniczę ten widok.
Claude-Henri z trudem zachował powagę.
- Mamy dwie godziny odpoczynku. Nim minie połowa tego czasu zmienisz zdanie - zapewnił, spoglądając na dziewczynę z wysokości plecaka, na którym siedział. - Nie rzuciłaś plecaka w połowie drogi, więc jest dla ciebie nadzieja - dodał, w tym momencie dopiero uśmiechając się.
- Jeszcze pięć kroków więcej i rzuciłabym, serio. - Lela uniosła głowę by zerknąć na rozmówcę. - Wygląda zwyczajnie, co nie?
- Prawie masz rację - skinął głową. - Ale jak się dokładnie przypatrzeć, to wszystko jest nieco inne, niż w tamtym świecie. Takich drzew, jak te, nigdzie nie widziałem. A i kwiatki, chociaż ładne, różnią się od wszystkich, jakie znam. Nawet nie wiem, czy jakieś nadają się na bukiet, czy też wyświadczyłbym komuś niedźwiedzią przysługę.
Fioletowowłosa przeniosła wzrok na drzewa, trawę i wspomniane kwiatki. Milczała obserwując je uważnie. Podczas wykańczającego marszu przestała obserwować dokładnie to co ją otaczało. Skupiała się na przetrwaniu marszu. Zresztą. Co jak co, z przyrody to ona doktoratu nie pisała.
- Nie masz ochoty na małe co nieco? - zmienił temat, cytując Kubusia Puchatka.
- Na miodek? - zapytała z lekką nadzieją w głosie. Nie wierzyła, że wśród ich racji żywieniowych mogło znaleźć się coś takiego jak miód. Kto jednak wie co krył Henri w swoim plecaku. Póki nie zaproponuje jej karaluchów w miodzie… Lela podniosła się do pozycji siedzącej. - W sumie napiłabym się wody. To głupie. Trochę boję się za dużo pić żeby co chwilę nie latać w te krzaki sikać. A jak jakaś roślinka będzie zła, że ją obsikałam czy coś?
- Z miodem chwilowo występują braki - stwierdził z żalem. - A jak będzie zła, to ją przeprosisz. Zresztą... możesz spytać Jacqueline, gdy wróci - dodał, widząc jak jedna z dziewczyn znika wśród krzewów. - Na jej miejscu poszedłbym z obstawą, bo wilki, które nawiedzają te strony, są całkiem pokaźne. Zostawiają takie - pokazał, dłońmi odmierzając wielkość; całkiem jakby pokazywał, jaką rybę złowił - ślady i pewnie są wielkie jak spory tygrys. A ona nie wygląda na Czerwonego Kapturka.
- Może po prostu zabrali jej kapturek przy odprawie? Nigdy nic nie wiadomo. Zresztą, może to lepiej dla niej, jeśli nim nie jest. - Alexis uśmiechnęła się lekko, podchodząc do rozmawiających. Oboje obrzuciła uważnym, może trochę ciekawskim spojrzeniem. - Mogę przeszkodzić? Zdaje się, że mamy całkiem sporo czasu na odpoczynek. Ty jesteś, zdaje się, z gatunku myślicieli… - Spojrzała przy tym na Leokadię. - A Ty znasz się nieco na życiu w takich warunkach, hm? - Ostatnie słowa skierowała do mężczyzny.
- Trafiłaś w dziesiątkę - odparł z udawaną powagą Claude-Henri. - Dlatego się z Lelą idealnie uzupełniamy. Rozgość się. - Wskazał na zieloną trawę, na której spoczywała Leokadia.
- Alexis. Ale starczy Alex. Jesteś tu prywatnie, czy zawodowo? - Usiadła między nimi, chociaż zdecydowanie bardziej wydaje się być zainteresowana Claude’m, dłonią przesunęła po trawie w geście przypominającym delikatną pieszczotę. - Mam na myśli… Też chcę to umieć. Budować szałas tak, żeby się nie rozpadł i polować na zwierzęta, a potem sprawiać, że stają się jadalne. Zamierzasz nas tego uczyć z definicji, czy też trzeba się specjalnie zwrócić o lekcje?
Tururuuum. Turruuuum. Jakieś niezidentyfikowane turkotanie zagrało w głowie Leokadii. Alexis była z gatunku tych pięknych. A jej ciemnozielone oczy, które nie umknęły uwadze Leokadii, chyba skupiły się na Henrim. No nic. Ona sama mogła by się zapaść pod ziemię ze swoją kruchą budową i piegami. Biorąc pod uwagę ostatnie słowa dziewczyny zapewne zaraz stanie się piątym kołem u wozu.
- Myślę, że żeby zbudować dobrze szałas musisz najpierw obliczyć wypadkową siłę grawitacji i zaczepić ją w odpowiednim punkcie takim, żeby jej moment siły obliczony względem środka masy ciała był identyczny z wypadkowym momentem sił grawitacji. Zresztą... Wątpię, czy będziemy budować na przykład tipi... Wiesz, że stawianie tipi wśród Indian Ameryki Północnej było obowiązkiem kobiet? - Mimo pytania dziewczyna kontynuowała dalej. - Zajęłoby nam to przynajmniej pół dnia... A najmniejsze nowoczesne namioty ważą niewiele ponad kilogram i są mega małe po złożeniu, z dziesięć na trzydzieści centymetrów. Rozkładają się w trzydzieści sekund i nie przemakają. Nigdy.
- A jak chcesz się nauczyć polować, polecam łuk. Zwykłe przekształcenie energii potencjalnej na kinetyczną. Często śmiertelne w przypadku trafienia. Mogę kiedyś ci... A właśnie. - Leokadia spojrzała na Henriego - umiesz strzelać z łuku?
Alexis słysząc całkowicie niezrozumiały wywód kobety posłała jej nieco cierpiętnicze spojrzenie.
- Umiem, nawet zdarzało mi się trafiać - odparł zagadnięty. - Ale osobiście, jak już trzeba coś upolować, to wolę to. - Dotknął dłonią kolby swej broni, zdecydowanie różniącej się od tego, co nosili ze sobą legioniści. - I nie, nie zostałem zatrudniony przez Legię - przeniósł wzrok na Alexis. - Jeśli zaś chodzi o udzielanie lekcji, to rzuciłem to jakiś czas temu. Nie mówiąc już o tym, że w tym świecie sam będę musiał się dużo nauczyć, tak że dopiero za jakiś czas będę mógł zacząć się dzielić moją wiedzą.
Ktoś 'zielony' w zielonym lesie byłby - można by rzec - kulą u nogi. Ładną, ale jednak kulą. Tego jednak nie zamierzał mówić.
- Co do szałasu, to Lela ma rację. To jest dobre w zabawach w szkołę przetrwania - powiedział. - Przyda się na bezludnej wyspie, ale nie podczas porządnie zorganizowanej wyprawy.
- Szałasów robić nie będziemy, chuda ma rację, to nie potrzebne, skoro mamy namioty - odezwał się siedzący nieopodal Jean-Pierre. Konie były już oswobodzone z ładunku i pasły się, więc i rodzina Durandów korzystała z odpoczynku. - Ale budowanie domów z bali, bez użycia gwoździ, mając tylko prymitywne narzędzia, to jak chcesz możesz się nauczyć - rudowłosy mrugnął do Alexis. - Z ojcem pomagaliśmy stawiać takie w Bazie Pierwszej - dodał z dumą w głosie.
- Ile domów stoi już w bazie? - spytał Claude-Henri, nim któraś z pań zdążyła coś powiedzieć.
Podobnie żaden z rozmawiających nie zdążył odpowiedzieć, kiedy do ich grupki podszedł Legionista Erick. Karabin FAMAS, z którym się nie rozstawał, ciągle trzymał w pogotowiu, jakby spodziewał się ataku w każdej chwili. Krótko przyjrzał się zebranym i kiwnął do nich głową.
- Sprawdzam stan ekspedycji - zakomunikował służbowo, co dla bardziej wnikliwych wcale nie pasowało do wrażenia, jakie roztaczała jego osoba. - Wszystko w porządku? - zapytał, zatrzymując wzrok na Claude-Henrim, jakby to ten mężczyzna miał przemawiać w imieniu grupy.
- Lela i ja nie narzekamy, ale dziękuję za zainteresowanie - odparł. - Ale nie wiem, jak Alexis. - Przeniósł wzrok z kaprala na wymienioną. Co prawda dziewczyna wyglądała kwitnąco, ale kto mógł wiedzieć, jak było naprawdę.
Alexis uśmiechnęła się w sposób, który nie pozostawiał odrobiny wątpliwości co do jej samopoczucia.
- W życiu nie czułam się lepiej, Kapralu. Możesz mi wierzyć. Gdyby coś się zmieniło, będziesz wiedział pierwszy, obiecuję. - Kiwnęła jeszcze głową do Claude na znak, że rozumie. Nie będzie się narzucać, nie to nie. Tam sobie radziła, a tu nie da rady? Bez łaski. Aalbo ewentualnie spróbuje jeszcze jak nie będzie miał niebieskowłosego ochroniarza obok. Chociaż może nauczyć się strzelać z łuku nie byłoby źle… Jakiegoś wilkora, innego wywerna, czy nawet głupiej sarny nie powali ani pięściami, ani nawet swoim sztyletem schowanym w bucie. Ziemskiej broni używać nie zamierzała. Nauczyła się nią posługiwać, podobno nawet całkiem nie najgorzej, ale z jakiś niezrozumiałych przyczyn budziła w niej ona odrazę. Spojrzała na Leokadię, w końcu łapiąc jej wzrok i z całkiem przyjaznym uśmiechem puściła do niej dyskretne oczko. Niech się poczuje bezpieczniej wiedząc, że nie zamierza podrywać faceta, którego tamta sobie wyhaczyła. A łuk… Tak,dziewczyna jednak może jej się jeszcze do czegoś przydać. Nawet pomimo bycia dziewczyną.
Lodzia odpowiedziała lekkim uśmiechem, po czym przygryzła wargę. Zaczęła intensywnie wymyślać w głowie sto i jeden powodów, dla których Alex mogła do niej mrugać okiem. Jednocześnie kręcąc stopą w bucie i rozważając, czy na pewno nie robi jej się odcisk, o którym powinna poinformować sztywnego mięśniaka służbistę. I tak oto gaduła nic nie powiedziała wyglądając na zamyśloną.
- W sumie to ta blada z białymi włosami już długo nie wraca - odezwał się rudzielec na pytanie Ericka i skinął głową w kierunku zarośli.
Żołnierz uniósł karabin w jednej ręce i oparł go o ramię, spoglądając we wskazanym przez ryżego kierunku. Widać było, że nad czymś się zastanawiał.
- Przyjąłem. Odpoczywajcie póki możecie i starajcie się nie oddalać - skwitował kolejnym skinieniem głowy i odszedł na bok, kierując się w stronę chorążego Higginsona.
- To jak wygląda sprawa z tymi domami w Bazie Pierwszej? - Gdy tylko kapral dał im spokój, Claude-Henri wrócił do poprzedniego tematu. - Ile ich tam stoi? I ile osób tam przebywa?
Jean-Pierre skierował wzrok na Claude-Henriego i uśmiechnął się.
- Dwa budynki wykończone, trzeci będzie gotowy na dniach - odpowiedział i zamyślił się nad ostatnim pytaniem. - Bo ja wiem... Cztery dyszki może? Rotacja jest duża więc ciężko ocenić. Na miejscu lekarza możecie zapytać, albo sami sobie policzyć - wzruszył ramionami.
- Wracają do Bazy Zero, czy idą dalej, zwiedzać świat? - zainteresował się Claude-Henri.
- Jasne że tak. Baza Pierwsza nam to ma ułatwić. Ostatnie tygodnie ją rozbudowywaliśmy, żeby mieć zaplecze i nie musieć wszystkiego targać do Zerówki - odpowiedział z dumą w głosie rudzielec. - Trochę już się tam kręcimy po okolicy, ale... - ściszył głos do konspiracyjnego szeptu - Słyszałem, że będziemy szukać miejsca na kolejną bazę. Ekstra, nie?
- A prąd? Jest tam? - zapytała Leokadia. W końcu nim przeszli przez wrota mówiono im, że prądu nie ma. A jednak w jaskini był. Istniało więc prawdopodobieństwo, że informacje które mieli były na przykład przestarzałe. Nie udało jej się porozmawiać z doktorem Zelenką, ale postanowiła uzbroić się w cierpliwość. Zapewne gdy dotrą na miejsce tak czy inaczej dowie się tego czego powinna.
Rudy zmrużył oczy myśląc nad pytaniem Leokadii.
- Jakiś tydzień temu jajogłowi w jednym z budynków kombinowali z takimi kryształami, które przywieźliśmy im z zaopatrzeniem i miały sprawić, że prąd będzie działać - odpowiedział Jean-Pierre. - Ale chyba jeszcze nic im nie wyszło, bo ponoć czekają na jakiegoś speca, bo sami nie wiedzą jak to zrobić. Instrukcje niejasne czy coś w ten deseń - wzruszył ramionami. - Jak dla mnie to tracą czas.
- Kryształy? - Claude-Henri uśmiechnął się. - To brzmi prawie jak magia. Ale nie przejmuj się - zwrócił się do Leli. - Jeszcze trochę i wybudują elektrownię wiatrową czy wodną. - Spróbował podnieść dziewczynę na duchu.
- Jajo... JAJO-głowi? - Lela zrobiła wielkie oczy spoglądając nimi na osobę, która wypowiedziała to słowo. Chwilę po tym nastąpiło głośne “ha ha ha”. - Odkryliście nową rasę? Ale mega super fajnie z tymi kryształami. Tyle możliwości! - Dziewczyna dosłownie zatarła ręce. Wyglądała jakby nabrała nagle sił i była gotowa do dalszej wędrówki.
- Jeśli zaczną działać, to tak - pokiwał głową Jean-Pierre. - Mam nadzieję, że nie zepsuły się w transporcie. Dwóch słowiańskich naukowców cholernie suszyło ojcu głowę, żeby uważał na nie. - Wzruszył ramionami, po czym powiódł spojrzeniem po całej polanie, aż zatrzymał wzrok na blondynie, który z dala od wszystkich ucinał sobie drzemkę w cieniu, z głową na plecaku i czapką z daszkiem zasłaniającą mu teraz twarz. - Tamten jest chyba od nich. - Rudy skinął w jego kierunku głową.
- A dlaczego do szczęścia jest ci potrzebny prąd? - Claude-Henri zwrócił się do Leli.
- Prąd nie jest mi potrzebny do szczęścia. Ale to dlaczego tu nie działa i w jaki sposób go uruchomić, może być absolutnie przełomowe i wpłynąć na naszą technologię na ziemi. - Zaraz po tej krótkiej odpowiedzi Leokadia skupiła wzrok na śpiącym blondynie, najwyraźniej nad czymś się zastanawiając.
- Na tej, czy na tamtej ziemi? - Claude-Henri również spojrzał na blondyna, zastanawiając się, czy będzie on dla Leli konkurencją, czy wprost przeciwnie.
Nie czekając na odpowiedź wyciągnął z plecaka otrzymany od Legii prowiant.
- Nie wiem, jak wy, ale ja zgłodniałem. Z doświadczenia wiem, że trzeba jeść, gdy jest ku temu okazja. Kogo poczęstować? - Pytanie było retoryczne, bowiem wszyscy zostali zaopatrzeni w identyczne zestawy.
Leokadia poszła w jego ślady. To faktycznie była dobra okazja żeby coś zjeść i napić się trochę wody. Dopiero gdy ją odkręciła zdała sobie sprawę jak bardzo jest spragniona. Najpierw upiła kilka łyków a dopiero po tym odpowiedziała.
- Na naszej ziemi. Czyli nie tej ziemi, tylko tamtej ziemi. Ciekawe czy mieszkańcy tej jakoś ją nazywają.
Alexis słuchała rozmowy o prądzie bez jakiegoś specjalnego zainteresowania. Miała nawet co nieco do powiedzenia w temacie, ale obawiała się, że współtowarzysze mogą nie być zachwyceni jej opinią. Bądź co bądź, to jednak projekt badawczy, więc nic dziwnego, że chcą za wszelką cenę wszystko badać. A niech se badają, nic jej do tego.
- Pewnie Raj - mruknęła, wciąż patrząc na świat z nieskrywanym zachwytem. - Ja bym ją tak nazwała na ich miejscu - dodała, idąc za przykładem innych podróżników i otwierając zawiniątko z prowiantem. Co tu mamy? Wygląda bardzo średnio, ale nie śmierdzi, więc nie jest źle. Lepsze to, niż żarcie ze śmietnika, którym miała okazję raczyć się przez kilka lat za młodu. Wzdrygnęła się na myśl o nim, co mogło wyglądać, jakby bardzo nie zasmakował jej herbatnik. - A mieszkańcy byliby Rajczykami. Myślicie, że w ogóle się z nimi dogadamy, jak już ich spotkamy? - Spojrzała po innych uczestnikach wycieczki.
- Być może - odparł Claude-Henri. - Jeśli będziemy pamiętać o tym, że jesteśmy tutaj gośćmi, a nie panami całego świata - dodał z odrobiną ironii.
Słuszna, niesłychanie słuszna uwaga. Alexis miała nadzieję, że nie tylko on ma do sprawy podobne podejście. Tak, czy siak, zapisała sobie w pamięci punkt dla niego.
- Co może być niesłychanie trudne, biorąc pod uwagę historię, jaką pisze ludzkość - odparła Leokadia. Po tym wgryzła się w batonik z prowiantu. Zawiesiła na chwilę wzrok na mundurowych. Jeśli ktoś miałby cokolwiek popsuć, to w pierwszej kolejności na pewno mięśniacy. Przecież niczego winne badania naukowe mogą poszerzyć tylko ich horyzonty.