| Post wspólny Lunatyczka, MTM Na polanie, jakiś czas po zniknięciu Jacqueline
Białowłosa wyszła z krzaków, cała i zdrowa. Nie krzyczała, nie biegła w panice, nie wyglądała też na ranną, a więc tutejsze zarośla były raczej bezpieczne, co na pewno ucieszyło pozostałych członków ekspedycji chcących w podobnym celu co i panna Summer oddalić się.
Kobieta nie była też wystraszona ani poruszona, mimo to swoje kroki od razu skierowała do sanitariusza, który to wszem i wobec ogłosił, że mogą zawracać mu głowę swoimi ranami czy innymi dolegliwościami.
- Kapralu, przepraszam - zwróciła się w płynnym francuskim do mijającego ją brodacza - czy mogłabym zająć chwilę, póki mamy postój? - Nie uśmiechała się, nie patrzyła z pogardą, w zasadzie jej mina wyrażała kompletny brak emocji. Zupełnie jakby zaraz miała go zapytać o godzinę.
Erick wypuścił z ust kłąb dymu tytoniowego i uniósł brwi, mierząc białowłosą wzrokiem, który zaraz też przeniósł ponad jej ramię, jakby spodziewał się dostrzec tam przyczynę jej pytania. - Jasne, mamy jeszcze sporo czasu - odparł i przygryzł palone cygaro, po czym kiwnął głową w bok, by odeszła z nim kawałek. - Wszystko w porządku? - zagaił, przyglądając się jej z lekkim zainteresowaniem.
Kobieta wsunęła dłonie do kieszeni bojówek spoglądając na brodacza w zastanowieniu, zupełnie jakby naprawdę zastanawiała się nad jego ostatnim pytanie.
- Tak - odpowiedziała ostatecznie. - Ale jest pewna delikatna sprawa… - rozejrzała się wokół, dochodząc do wniosku, że mimo odejścia kawałek od uszu postronnych wciąż nie byli dostatecznie sami.
- ...sprawa, z którą… - znów się zawahała szukając odpowiednich słów we francuskim. Ostatecznie pokręciła białą głową - Lepiej będzie jeśli pokaże o co chodzi, o ile oczywiście kapral nie boi się oddalić ze mną w.. hmmm.. krzaki. - Nie wyglądało na to by żartowała.
Legionista uniósł karabin w jednej ręce, opierając go o ramię i zmrużył oczy, przeszywając ligniwstkę spojrzeniem zza wstęgi dymu. Górował nad kobietą wzrostem o niecałą dłoń, a jego wyrzeźbione i szerokie barki sprawiały, iż białowłosa wydawała się przy nim drobniejsza, niż była w rzeczywistości. - Legionista nie boi się niczego - odparł, wyciągając cygaro z ust i wypuszczając kolejną porcję dymu. - A przynajmniej takie słyszałem o nas plotki - mruknął ni to żartem. - No dobrze… a co jest w tych krzakach? - zapytał, najwidoczniej nie dając się namówić tak łatwo na pójście gdzieś w ciemno.
Jacqie niemalże przewróciła oczami, udało jej się jednak powstrzymać ten negatywnie, społecznie odbierany gest. Zamiast tego jedynie westchnęła pod nosem, nawet na chwilę nie spuszczając z jasnych oczu twarzy kaprala.
- Jak już mówiłam, lepiej pokazać niż mówić, to delikatna sprawa i wolałabym aby nie rozniosła się wśród wszystkich tu obecnych. - Wzruszyła wątłymi ramionami, jakby to co powiedziała było oczywistą oczywistością.
Flanigan pokiwał ostatecznie głową i spuścił wzrok na jej prawą dłoń, jakby czegoś się tam doszukiwał. Kobieta jednak nie miała żadnej ozdoby na palcu, ani prawej, ani lewej dłoni, tylko cienką bransoletkę oplatającą prawy nadgarstek. - Skoro nalegasz. I tak się miałem iść odlać - odpowiedział, przenosząc z powrotem spojrzenie na oczy Jacqie. Następnie odwrócił się w stronę chorążego Higginsona i uniósł do niego rękę. - Schodzę z posterunku - zawołał, jednak nie na tyle głośno, by usłyszała go cała okolica. - Prowadź. Tylko uprzedzam, jeśli to jakiś żart, nie zawaham się odstrzelić tej pięknej buźki - zwrócił się do kobiety niechętnie. - To nie jest żart - odrzekła nie mniej poważnym tonem i ruszyła w zarośla, z których niedawno wyszła, prowadząc Ericka do tylko sobie znanego miejsca, w tylko sobie znanym celu.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |