Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2018, 12:06   #46
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Alicja siedziała przy swoim biurku, licząc zamówione przez ojca towary - [/i]oczywiście wyłącznie w postaci liczb. Praca nie była trudna i nie było jej wiele, toteż dziewczyna często odpływała myślami do swoich dwóch MĘSKICH! znajomych. Czy można było ich nazwać wielbicielami? Panna Liddell wciąż nie dopuszczała do siebie tej myśli. Nawet mimo snów z Krainy Dziwów ciężko było jej postrzegać się jako istotę atrakcyjną. Zbyt perkaty nosek do tego miała, zbyt krągłe policzki, zbyt krótkie nogi i jeszcze wiele innych “zbyt”, które wykluwały się w jej głowie.
Książkę od pana McIvory’ego trzymała na wieczór pod kluczem w szafce nocnej. Tej nocy nie planowała wiele spać - zbyt cenny był dla niej czas, kiedy nikt jej nie przeszkadzał i mogła oddać się lekturze. Do tego zaś czasu... cóż, może faktycznie spełni prośbę Reginalda? Ale co powinna mu namalować? Swój pokój? Nie wypadało... Ogród? Jak na złość dziś padało.
Dziewczyna westchnęła. Pozostało więc biuro. Ale czy mogła tak teraz?
Nim wyzbyła się z glowy wątpliwości, jej ręka już zaczęła działać. Dziewczyna schwyciła czystą kartkę, węgielny rysik, którego używała do podkreśleń, książkę rachunkową jako podkładkę, i podeszła do drzwi. Z tej perspektywy zaczęła szkicować swoje biurko i jego otoczenie. Zamierzała później po podwieczorku przenieść ten rysunek na większy arkusz papieru jako akwarelę. I przy tej właśnie czynności przyłapała ją Berta. Służąca przyszła posprzątać twórczy bałagan, który Alicja zwyczajowo chowała do szuflady i tego akurat dnia postanowiła ją uprzedzić.
- A cóż panienka robi? - spytała, wytrącając dziewczynę z koncentracji.
- Co?! - Alicja aż podskoczyła, przyciskając do piersi księgę i kartkę.
- Rysuję... ja... jeszcze nie skończyłam. Przyjdź później. - Wydukała.
- Rysuje? To czemu tak panienka podskakuje ze strachu? - spytała dociekliwa służącą.
- A czemu cię to interesuje? Chyba nie przyszłaś po to, żeby mnie przepytywać, prawda? - odpowiedziała Alicja, pokonując efekt zaskoczenia.
- Co? Ależ nie, nie. Jakbym śmiała panienko? Tak tylko - zaczęła się tłumaczyć.
Liddellówna w duchu odetchnęła z ulgą, choć na wszelki wypadek utrzymywała groźną minę. Czekała, dając służącej możliwość wycofania się. Ta skrzętnie z tego skorzystała.
- To ja może przyjdę później - jak echo powtórzyła wcześniejsze polecenie Liddellówny.
- Dobrze. - łaskawie zgodziła się Alicja, która aż opadła na ziemię, gdy Berta wyszła, tak jej się zaczęły trząść kolana. Zrobiła to! Była odważna! Była pewna siebie!
Chwilę trwało nim się uspokoiła, po czym znów wróciła do szkicowania. Tym razem nikt już jej nie przeszkadzał, dzięki czemu efekt okazał się całkiem dobry. Nie brakowało detali, ani odpowiednio szerokiego planu. Na takim szkicu dałoby się namalować całkiem niezły… no, pejzaż to by to nie był, ale obraz na pewno. I zdążyła przed podwieczorkiem! W ten sposób udało jej się wysłać rysunek jeszcze tego samego dnia, dołączając do niego krótki liścik:
Cytat:
Bądź pozdrowiony o wszechuzdolniony Reginaldzie!
Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, toteż dołączam bazgrołę, przedstawiającą miejsce, gdzie zazwyczaj pracuję. Wybacz brak talentu, lecz czego można spodziewać się po zwykłej niewieście.
Mimo wszystko jednak ta bazgroła kosztuje. W końcu jestem teraz prawie księgową i znam się na wydatkach. Ile - [/i]zapytasz pewnie. Otóż liczę, że znajdziesz w swym napiętym grafiku czas, by się jeszcze ze mną spotkać w tym roku. Jak, gdzie, kiedy - [/i]to już pozostawiam Twojej inwencji.
Pozdrawiam
Alicja
PS. Czy zacząłeś już żałować tego dopingowania mnie w kwestii pewności siebie?
Dziewczyna dołączyła kopertę z listem i rysunkiem do korespondencji służbowej, po czym udała się na podwieczorek.
Ojciec pracował tego dnia do późna, więc w posiłku towarzyszyła jej tylko matka. Uśmiechnięta i w dobrym nastroju. Pierwsza złość z powodu zawodowych ambicji jej córki już minęła, a fakt że Alicja była ostatnio na balu sprawił że chodziła z podniesionym czołem. Jej córeczka była salonową bywalczynią i wykształconą kobietą, to nie brzmiało przecież wcale źle.
- Trochę szkoda, że przestał przysyłać kwiaty - zagadnęła pogodnie.
Alicja zastygła na moment z łyżką zupy przed twarzą. Może powinna poprosić pana McIvory’ego, żeby jednak przysyłał bukieciki? Tylko że to zakrawałoby na czystą bezczelność.
- Będą inni mamo. Lepsi. - Odparła, wiedząc już jak podejść rodzicielkę.
- Oczywiście, że będą - zgodziła się.- Ale cisi wielbiciele mają w sobie tyle romantyzmu - uśmiechnęła się.
- A ty mamo, miałaś jakichś? - Alicja próbowała zmienić tor myśli matki.
- Och, Alicjo - udała oburzenie, ale coś błysnęło w jej oczach. Dawne wspomnienie.
- No powiedz, przecież teraz jesteś piękna, a co dopiero kiedyś... na pewno byłaś ładniejsza ode mnie i Liz. - Przymilała się córka.
- Pochlebczyni - zaśmiała się Lorina.- Ale urodę odziedziczyłyście po mnie, to fakt - pokiwała głową.- Był taki jeden, lata przed waszym ojcem. Pisał poematy…
- Na twoją cześć? Masz je? -
zaciekawiła się dziewczyna, widząc matkę w nowym świetle.
- O nie, wyrzuciłam je dawno temu - zaprzeczyła.- To byłoby nieuczciwe wobec Henry’ego. Wspominać kogoś innego.
- No tak... ale to chyba miłe. - Alicja wróciła do posiłku, zastanawiając się czy Will tak samo rozpieszczał Liz. A może ktoś inny przed mężem? Jakoś w ogóle nie pomyślała w tej chwili o sobie. Było to zbyt... niedorzeczne.
- Pomiędzy nami, Alicjo: bardzo - zaśmiała się matka, ale szybko spoważniała i wróciła do posiłku.
Jej córka zrobiła to samo. Podwieczorek nie minął co prawda w milczeniu, ale dalsze rozmowy były bardziej… codzienne, jeśli można tak powiedzieć. Po ostatnich kęsach, matka i córka życzyły sobie miłego wieczoru.
Teraz przyszła pora na realizację zobowiązania względem wąsatego Szkota, które zresztą dla chłonnej wiedzy dziewczyny było przyjemnością. Resztę wieczoru planowała spędzić nad lekturą sprezentowanej książki.
Skryte marzenia matki spełniły się po niecałym tygodniu. Posłaniec przyniósł bowiem wczesnym rankiem bukiet świeżych kwiatów i liścik. Cichy wielbiciel szkockiej proweniencji podpisał się imieniem i nazwiskiem, a w dodatku adresem. Treść liściku składała się z jednego pytania>
Cytat:
Czy chciałaby panna porozmawiać o literaturze?
Tylko tyle. Żadnego miejsca, czasu. Angus pozostawił decyzje Alicji.
Dziewczyna wpatrywała się w liścik marszcząc brwi. Z jednej strony to był miły gest... za pewne w rozumieniu większości kobiet, dla samej Liddellówny był jednak kłopotliwy. Teraz, gdy matka wiedziała o nowym bukiecie, ciężko jej było odmówić.
Westchnęła. Zamierzała zostawić sobie decyzję na “po pracy”, w ten sposób ją oddalając w czasie. Jak się jednak okazało, plotki podróżują błyskawicznie. Berta, niby to po pretekstem przyniesienia młodej Liddellównie herbaty, zagadnęła przyjaźnie.
- Słyszałam, że kwiaciarnia znowu otworzyła swoje podwoje.
- Bardzo śmieszne... -
mruknęła zawstydzona panienka.
- Dziękuję - służąca dygnęła, jakby nie zrozumiała ironii.
Alicja spojrzała na nią zza biurka.
- Nie wiem co mam zrobić... - postanowiła zwierzyć się służącej ze swoich dylematów- Ja... nie jestem tym panem zainteresowana jako kandydatem na męża, ale... w sumie miło mi się z nim rozmawiało. I wiem, że miałabym o czym. Tylko nie chcę... żeby traktował to jako... no wiesz, przyzwolenie na coś więcej.
Dziewczyna zastanowiła się.
- A czy to dżentelmen? - spytała.
- Zdecydowanie. - Zapewniła Alicja, dodając -
ja... bardziej martwię się o niego niż o siebie. Nie chcialabym aby... robił sobie nadzieje.
- Spotkanie, czy dwa na pewno nie zaszkodzą, jeśli jest dżentelmenem - stwierdziła Berta.- Kwiaty są bardzo ładne, więc warto się nimi nacieszyć. Poza tym, miłość wcale nie trafia jak… jak jakaś strzała amora. Może po paru rozmowach zmieni panienka o nim zdanie?
- Nie, to raczej... -
Alicja ugryzła się w język. Po chwili namysłu skinęła głową.- Chyba masz rację. Dziękuję Berto. - Powiedziała.
- Do usług panienko - dygnęła, zadowolona z siebie i opuściła gabinet. Herbatka i cukiernica kusiły z kąta biurka. Młoda dziedziczka była jednak twarda. Najpierw zabrała się za pisanie listu, jakby bojąc się, że może się rozmyślić.
“Szanowny Panie McIvory” - zaczęła, myśląc przy okazji o tym, że nagłówkowe wygłupy jej i Reginalda tutaj nie miałyby by prawa bytu. Szkot wydawał się śmiertelnie poważny. I przez to nudny. Choć to ostatnie... nie było już takie pewne.
Cytat:
Dziękuję za piękne kwiaty i propozycję.
Choć nie wiem czy jestem godną osobą do dyskusji, sama chętnie poznam Pańskie zdanie na temat lektury, którą niedawno skończyłam czytać. Może moglibyśmy się spotkać na sobotni spacer po Hyde Parku? Chętnie w ramach podwieczorku wybrałabym się do tamtejszej herbaciarni. Podobnoż mają pyszną szarlotkę. A czy pan gustuje w słodkich wypiekach?
Z poważaniem
Alicja Liddell
Angus nie omieszkał skorzystać z zaproszenia i tak też panna Liddell w sobotnie południe zajechała do Hyde Parku. Pogoda nie była zła, popadywała lekka mżawka z częstymi przejaśnieniami. Parasol w zupełności wystarczył, by móc komfortowo spacerować. W roli przyzwoitki zabrała ze sobą Bertę, a skoro już ją to i Willa, by je zawiózł. Nic się u nich nie zmieniło i dalej mieli się ku sobie, choć Alicja wcale nie była przekonana czy chce zostać z panem McIvory sam na sam. Na razie Berta trzymała nad nią parasol.
Szkot czekał przy fontannie opodal bramy Grosvenor. Ubrany był nienagannie i przechadzał się wkoło atrakcji. Służąca na jego widok pochyliła się ku blondwłosej i szepnęła.
- To ten? Strasznie stary - choć w rzeczywistości Berta była od niego młodsza raptem kilka lat.
- I nudny. - Podsunęła Alicja, dodając- Chociaż ja mam o czym z nim rozmawiać, bo czytaliśmy tę samą książkę, ale gdybyś się nudziła... zawsze możesz poczekać na mnie w wozie. Tutaj i tak nic ciekawego się nie wydarzy.
- Nie, nie. Zostanę z panną. Co by ludzie powiedzieli? -
cóż, na jarmarku się tak nie przejmowała.
Angus na widok dziewczyny uśmiechnął się szeroko i podszedł ku niej, choć bez pośpiechu.
- Dzień dobry panno Liddell i… - odwrócił się ku Bercie.
- To moja przyzwoitka, Berta. - Przedstawiła towarzyszkę Alicja, nie robiąc z tego faktu żadnej tajemnicy, że miała być “pilnowana”.
- Dzień dobry pani Berto - przywitał się sztywno.
- Panno - poprawiło go odruchowo.- Dzień dobry - na większę wymianę zdań między nimi się nie zapowiadało.
Alicja spojrzała na jedno i drugie nieco speszona. Nie bardzo wiedziała jak zacząć.
- Bardzo się cieszę, że panna przyjechała - Angus podjął się rozpoczęcia rozmowy. - Obawiałem się, że pogoda może być zniechęcająca.
- Nie dla mnie. Właściwie lubię deszcz... -
odparła też jakoś tak sztywno, wlepiając wzrok w ziemię. - Dziękuję, że znalazł pan czas…
- Ależ to drobnostka -
zapewnił. - Wspominała panna o jakiejś herbaciarni? - nawiązał do listu.
- Tak, słyszałam, że jest tu na południe od stawiku. Podobno mają też lody. - Powiedziała i ugryzła się w język. Czy nie wyszła teraz na dziecinną? Z pewnością tak. McIvory chyba tego nie zauważył, albo udawał że nie.
- Faktycznie, coś mi się obiło o uszy - potwierdził. - Muszę się przyznać, że ucieszyło mnie iż wybrała panna Hyde Park. Zawsze go lubiłem - jak na kogoś kto się tak cieszył, to nie dawał tego po sobie za bardzo poznać.
- Miłe wspomnienia? - dziewczyna pociągnęła temat, idąc wraz ze Szkotem i przyzwoitką parkową alejką.
- Och, wspomnienia mam raczej z daleka. Ten park przemawia raczej do mojego poczucia estetyki. Lubię go, bo mi się podoba - mieli kłopot w zgraniu swojego kroku. Obijające się o siebie parasole też nie pomagały.
Nie wiedząc co powiedzieć, panna Liddell bąknęła:
- Rozumiem. - I znów uśmierciła rozmowę. I tak trwało chwilę to milczenie, nim mężczyzna znalazł wątek.
- A panna? Czemu wybrała akurat ten park?
Zastanowiła się.
- Cóż... to miejsce zna chyba każdy, poza tym lubię zieleń i... przynajmniej można pospacerować, gdy nie ma się nic mądrego do powiedzenia. - Powiedziała, znów spuszczając głowę jak rugana uczennica.
- Na balu miała panna sporo mądrego do powiedzenia - zaprzeczył. - Dzisiaj na pewno nie będzie inaczej - herbaciarnia była już w zasięgu wzroku.
- Bardzo pan we mnie wierzy... - powiedziała, wzdychając. Powoli zaczynała żałować decyzji o spotkaniu. Zupełnie jak przedostatnim razem.
- Bardzo jestem zainteresowany panny opinią o książce - sprostował. Podwoje herbaciarni stały otworem, a deszczyk odstraszył większość potencjalnych klientów. Młody kelner był zatem na skinienie by przyjąć zamówienia.
- Ja... ja muszę jeszcze się zastanowić. Może pan pierwszy? - zaproponowała Alicja.
- Filiżanka Earl Grey, a po niej… jakie macie państwo lody?
- Waniliowe, czekoladowe i wiśniowe -
wymienił kelner.
- W takim wypadku waniliowe. A do tego co tylko zażyczą sobie panie - spojrzał na Bertę i Liddellównę.
Ten ostatni wybór sprawił, że dziewczyna spojrzała na Szkota ze zdziwieniem, które szybko przerodziło się w wesołość.
- To samo... tylko czekoladowe. Berto, ty też coś chcesz?
- Dziękuję za herbatę, ale… lody wiśniowe bym poprosiła -
służąca starała się nie dać po sobie poznać, jaka to dla niej niebywała okazja.
- Dwie herbaty i po porcji lodów każdego rodzaju - podsumował chłopak. - Proszę sobie wybrać stolik. Dzisiaj nie było żadnych rezerwacji - i z tymi słowami pozostawił trójkę samą sobie. Angus nie wydawał się wybredny wobec stolików, ale wyraźnie chciał pozostawić decyzję Alicji.
Ta wybrała miejsca pod oknem, z widokiem na krzewy różane.
- Ta książka... - zaczęła mówić - Często pan sięga po tak kontrowersyjną lekturę? Czy to specjalnie dla mnie? - ostatnie pytanie dodała z uśmiechem.
- Kontrowersyjne lektury poszerzają horyzonty - odparł bez wahania. - Czytanie tego, z czym się zgadzamy jest przyjemne, ale to trochę jak poklepywanie po plecach samego siebie - nawiązanie do lektury trochę go ożywiło.
- Czyli nie zgadza się pan z niczym, co tam napisano? - Alicja celowo unikała podania autora i tytułu, aby Berta nie mogła powtórzyć matce.
- Trudno się nie zgadzać z historią - zauważył. - Mogę się sprzeczać, że wcale nie pada, ale od tego mój parasol nie wyschnie.
- Celne porównanie. -
Powiedziała Alicja z uśmiechem, nieco się rozluźniając. - Choć jak mówią... historię piszą zwycięscy i też nie zawsze to, czego nas uczą na jej temat jest prawdą.
- Powszechna opinia, ale również prawdziwa. Czy zatem styl pana Carlyle’a nie jest odpowiedzią na takie zarzuty? Opisuje historię minioną jak zdarzenie dzisiejsze, a czytelnik może wyciągać opinie.
- Można tak domniemywać, aczkolwiek... zastanawiam się czy typ narracji to nie forma nacisku na czytelnika -
Odpowiedziała dziewczyna, podpierając dłonią podbródek i uśmiechając się lekko. -
Na zasadzie “ja to mówię do ciebie, więc to musi być prawda, czytelniku, nie to co bezosobowe traktaty”.
- A co z argumentem, że takie mówienie jest bardziej angażujące? Przemawia nie tylko do akademików - popił herbatę. Berta starała się nie wiercić czekając na lody.
- Angażujące ku czemu? Ku większej spolegliwości względem tego, co napisane?
- Ku czytaniu w ogóle? Czegoś więcej, niż tylko gazeta? -
zaproponował.
- Niby tak, ale... zna pan filozofię Nietzschego? Co prawda to też coś z gatunku kontrowersji, ale twierdzi on, że wszyscy mamy swoje role w społeczeństwie i niekoniecznie każdy powinien być odbiorcą literatury wyższej niż... ta nasza gazeta.
- Tchnie to trochę średniowieczem, nie uważa panna? Król, szlachcic i chłop przy pługu. Cóż zaszkodzi, jeśli chłop zacznie czytać? Rozpocznie rewolucję? -
w zgrabny sposób zrobił pętlę powracającą do tematu książki Carlyle’a.
Alicja zaśmiała się, nie wydawała się jednak zbita z tropu.
- Rewolucję rozpocznie raczej ten, któremu te książki pasowały a trafił do pługa i to go złości. A ja nie mówię o podziałach klasowych, tylko o predyspozycja. Uważam wszak, że postulat, by jednako edukować wszystkie dzieci wcale dobry nie jest, bo prócz tych, którzy faktycznie gdy nauczą się czytać będą tacy, co sięgną po książki później, to jednak sporą część... jak nie większość będą wśród tych dzieci stanowić rolnicy, co im za wiele edukacji tak naprawdę nie potrzeba. - Zakończyła, po czym dodała zawstydzona. - [i]No ale trochę odbiegam od tematu książki... przepraszam.
- Jeżeli książka jest pretekstem do innych dyskusji, to trudno. Może sobie poczekać - zbył przeprosiny. - Uważa zatem panna, że urodzenie determinuje predyspozycje i przyszłość? Syn rolnika nie może stać się profesorem?
Alicja pochyliła się ku niemu nad stolikiem, zaaferowana rozmową.
- No właśnie może! Mówiłam, że jestem przeciwna kastowości. Uważam jednak, że większość dzieci rolników prawdopodobnie najlepiej nadaje się na pełnienie tej samej roli co rodzice, ponieważ tak zostali wychowani, tu mają wiedzę praktyczną, a nie każdemu się chce zdobywać wiedzę książkową i uczyć od zera nowych zawodów. Uważam więc, że taka osoba owszem, powinna móc się kształcić, jeśli tego będzie chciała, ale nie powinno być to od niej wymagane, a decyzja o zostaniu rolnikiem a nie lekarzem wcale nie jest gorsza. Nasz świat potrzebuje jednych i drugich. Jeśli wszystkim by się nagle zachciało zostać lekarzami, to kto będzie uprawiał pola? Dlatego uważam, że podziały społeczne są nieuniknione. Nie każdy nadaje się do rządzenia, a jak historia pokazuje rewolucje, choć piękne w ideałach, często przynosiły ze sobą nie tylko śmierć uczestników i tych, których rewolucjoniści karali, ale też lata chaosu, zanim ukształtował się nowy porządek i zanim ci, którzy do władzy doszli, nauczyli się jak rządzić.
- Pięknie powiedziane, pięknie -
klasnął w dłonie, co sprawiło że przysypiająca Berta aż podskoczyła na krześle. Dobrze jednak, że nie zasnęła bo obsługa akurat przyniosła lody.
Reakcja pana McIvory’ego trochę przygasiła Alicję, która nie uważała swojej wypowiedzi za aż tak “piękną”. Domyślając się pochlebstwa, wycofała się i usiadła jak wypadało damie.
- Ale weźmy pod lupę kwestię chęci. Co, jeśli ktoś kto nie ma predyspozycji będzie chciał się uczyć, a ktoś kto takie predyspozycje ma, uczyć się nie będzie chciał? Nauka to nie zabawa, wymaga skupienia. Dzieci wybierałyby zabawę zamiast nauki i w efekcie skończyliby się lekarze - postawił antytezę.
- A czy z dziećmi nie jest tak, że wszystko może być dla nich ciekawe, jeśli jest właściwie przedstawione? - zapytała Alicja, nie zauważając nawet, że jej upragnione lody już się zaczęły topić.
- Czyli wszyscy powinni być kształceni, tylko metody kształcenia odpowiednio ciekawe?
- Oczywiście, przecież gdybym ja nagle miała zostać rolnikiem, zupełnie bym sobie nie umiała poradzić. To też jest wiedza, ale nie zdobywana przez książki, a przez praktykę.
- Zatem edukacja powszechna nie powinna opierać się na książkach. Książki powinny być dla wybranych? -
Angus zamiast dyskutować, zachęcał Alicję do kontynuowania swoich myśli.
- To nie tak, uważam, że im więcej książek tym lepiej i pewnie chętnie przeczytam kiedyś książkę o rolnictwie, ale czy zostanę po tym rolnikiem? - zastanowiła się dziewczyna - Myślę, że to już powinna być sprawa indywidualna jak ktoś się kształci. Uważam po prostu, że tego nie powinno się narzucać a jedynie krzewić w młodzieży poczucie, że są potrzebni społeczeństwu, byśmy wszyscy lepiej żyli, a nie tylko pewne sfery.
- Zamiast tego prym w edukacji wiedzie linijka i surowy nauczyciel -
McIvory bezradnie rozłożył ręce. - Lody nam się topią - dodał nagle ze zdziwieniem.
- Och, przepraszam. - Odparła Alicja, zajmując się szybko przysmakiem.
- Myślę, że lody pannie wybaczą - zapewnił mężczyzna.
Dziewczyna zachichotała odruchowo, lecz nie wiedząc czy wypada jej taka reakcja, zajęła się pałaszowaniem deseru.
- Pyszne. - Pochwaliła.
- Cieszę się, że pannie smakuje - zwrócił się też do Berty. - A pannie?
Służąca nie była przygotowana na pytanie i trochę speszona szukała w głowie odpowiedzi. Zdecydowała się w końcu na proste:
- Bardzo dobre.
Angus jadł oszczędnie, Alicja nie mogła się oprzeć wrażeniu, że bardziej niż deserem był zainteresowany nią. Pewnie powinno jej to schlebiać.
- A co pan o tym myśli? Ma pan pomysł na system edukacji idealnej? - zagaiła blondynka, by nie siedzieć z tym krępującym wzrokiem wbitym w siebie.
- Och, nie roszczę sobie talentu do pomysłów idealnych. To pozostawmy Bogu. Uważam, że model, który mamy obecnie się sprawdza. Jak może być inaczej, skoro nie ma miesiąca by nie nastąpiło jakieś odkrycie, powstał jakiś wynalazek? - argumentował. - [i]Naturalnie może mi panna zarzucić spoczywanie na laurach, ale nic nie poradzę. Nie podźwignę głupich i nie ulepię z nich geniuszy.
- Jest pan realistą?
- Tak, można mnie tak nazwać - przyznał. - A panna? Idealistką? - zapytał.
- Marzycielka... niestety. - Powiedziała, spuszczając głowę.
- Dlaczego “niestety”? Ma panna bardzo szerokie horyzonty. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. A już byłem pod wrażeniem na balu - dodał.
- Pan mi pobłaża. Po prostu lubię czytać, ale praktycznie... no cóż, nie wyróżniam się specjalnie. Poza może tym, że pomagam w firmie papy. - Powiedziała ze skrywanym zawodem.
- Pomaga w firmie? - co dziwne, zainteresował się. A przynajmniej dobrze udawał. - W jakiej roli?
- Och, to nic takiego... tylko prowadzę kilka ksiąg rachunkowych. -
Panna Liddell machnęła ręką bagatelizująco. - Pana praca z pewnością jest dużo bardziej zajmująca. Może pan mi coś o niej opowie?
- Zajmująca? Ależ panno Liddell, ja jestem szewcem -
zaśmiał się pod wąsem. Było to wielkie uproszczenie.
- A właściciel stoczni jest tylko rybakiem? - zapytała Alicja z rozbawieniem.
- I trochę macha młotkiem - skinął głową Szkot. - No dobrze, jestem takim trochę większym szewcem, który dogląda trochę mniejszych szewców.
Dziewczyna uśmiechnęła się znów. Przyszło jej na myśl, że Angus po prostu nie chce rozmawiać z nią o pracy, bo jest przecież kobietą, więc nie ciągnęła tematu.
- Panny ojciec ma firmę znacznie większą niż moja. Zapanowanie nad jej finansami to musi być nie lada wyzwanie. I twierdzi panienka, że się nie wyróżnia? - o sobie McIvory mówił niechętnie, ale Alicji słuchał z ochotą.
- Oj, przecież nie jestem sama. Są też inni księgowi. Po prostu... wykonuję część ich pracy. No ale rozumiem, że dla pana mówienie o sprawach służbowych pewnie nie jest przyjemne. Pytałam z ciekawości. Mnie takie rzeczy interesują... - wyznała i dodała cicho - W końcu jestem dziwadłem.
- Słucham? -
zapytał, jakby się przesłyszał.
- Oj... pewnie słyszał pan co się o mnie mówi. Choćby na tym balu... - dodała jeszcze ciszej, odwracając wzrok - Ja się nie gniewam. Przywykłam. I w sumie rozumiem.
- Wolę sam ocenić i usłyszeć wszystko od panny. Ja też jestem dziwakiem w obcym kraju -
rozłożył ręce. - Czy to pannie przeszkadza?
- Nie, to akurat nie. -
Powiedziała i dopiero po chwili zrozumiała, że niefortunnie dobrała słowa. - Może się przejdziemy? Berto, wyglądasz jakbyś była śpiąca, może jednak przeczekasz na mnie przy wozie? - zapytała służącej.
- Och, to przez tę pogodę - skłamała wyrwana do odpowiedzi. - Ale panienka też będzie musiała niedługo wrócić - dodała wstając od stolika. McIvory wziął z niej przykład, zostawiając w połowie niedojedzony pucharek lodów.
Mżawka akurat ustała, pozwalając nieśmiałemu słońcu wychynąć trochę zza chmur.
- Oczywiście, nie ma co trwonić czasu pana McIvory’ego. Przejdziemy się trochę i niedługo wrócę do ciebie Berto, wszak parasola na razie nie będę potrzebowała, z tego co widać - rzekła Alicja.
- W razie czego, oferuję swój - obiecał szarmancko Szkot. Służąca dłużej się nie sprzeciwiała. Liddellówna podejrzewała, że miało to jakiś związek z Willem.
- Którędy chce się panna przejść?
- Drogą, która zadowoli najbardziej pana poczucie estetyki. -
Odparła wesoło Alicja. Mężczyzna nie dopytywał więcej. Skierował się ku szpalerowi drzew. Niektóre liście zaczynały już nabierać jesiennych barw. Znów zaległa między spacerującą parą krępująca cisza.
- Jeśli jest panna zainteresowana moją pracą, to mogę wysłać pannie parę ładnych butów. Pismo mówi, poznacie go po owocach jego - zagadnął.
- Och, nie śmiałabym... - Alicja zdziwiła się i zawstydziła, nie chciała jednak kolejnych prezentów. - Jest pan... religijny prawda? - zwróciła uwagę na inny fakt.
- Wychowałem się w religijnej rodzinie - przyznał. - Po części zostało mi przyzwyczajenie, po części przekonanie. Trochę cytatów w głowie i msza co niedziela.
- Rozumiem. Ja... cóż, jeśli matka nie goni mnie dostatecznie mocno, zwykle zapominam o nabożeństwach. -
Wyznała.
- Żałuje panna?
- Nie. Jestem raczej tym typem osoby, który uważa, że wiarę nosi się w sercu, a nie wśród ludzi. Nie czuje potrzeby uczestnictwa w mszach. -
Odparła szczerze i szybko naprostowała -
Ale oczywiście nie oceniam innych postaw. Po prostu... taka jestem.
- Jest też panna szczera, a to dobra cecha. Na razie jedyną wadą, jaką widzę, jest nadmierna skrytość. Niechęć do mojej osoby, pewnie w towarzystwie uznana byłaby za zdrowy rozsądek - dodał na końcu samokrytycznie.
Panna Liddell spojrzała na niego zdziwionymi oczyma.
- Dlaczego? - spytała z dziecinnym wręcz brakiem zrozumienia.
- A czego Szkot ma szukać w sercu Londynu? Powinien wracać do Glasgow. Poza tym wie panna, co mówią o szewcach.
- Em... nie?
- Że piją, klną i chodzą bez butów -
wyjaśnił.
Odruchowo Alicja spojrzała na jego stopy. Miał eleganckie, czarne buty, ubrudzone trochę przez deszcz.
- Nie wiem czy pan pije, ale nigdy nie słyszałam by pan klął. I ma pan buty. - Powiedziała z niemądrym uśmiechem, po chwili jednak spoważniała. - Mam nadzieję, że mojej postawy... nie bierze pan jako uprzedzenia względem pańskiego pochodzenia. Ja... ja po prostu dziwnie się czuję, gdy ktoś się mną interesuje.
- Nieśmiałość? -
ni to zapytał, ni to stwierdził.
- Raczej... nie wiem, czemu to ma służyć. - Odparła, skrępowana, znów uciekając wzrokiem i przyglądając się jakiemuś ptakowi na gałęzi drzewa. Niestety, nie znała się na gatunkach.
- Darwin pewnie by powiedział, że przedłużeniu gatunku. Ale ludzie są towarzyscy, po prostu lubią ze sobą przebywać. Jedni w pubach inni w parkach. Jedni lubią tańczyć, inni czytać. Może widzę w pannie pokrewną duszę? - zaproponował odpowiedź.
- Zanim jeszcze wiedział pan, że czytam książki?
- Czemu zakłada panna, że nie wiedziałem?
- A skąd? W ogóle... w sumie nie wiem czemu pan zwrócił na mnie uwagę. I kiedy... Przepraszam, ale... zwykle jestem trochę gapowata. -
Wyznała dziewczyna.
- Skąd… - powtórzył. - Panny matka chce pannę wyswatać, to żadna tajemnica. Chyba uznała, że jestem nienajgorszą partią. A ja? Słyszałem plotki i w nie nie wierzyłem. Ludzkie języki bywają okrutne - stwierdził tonem, w którym tkwiła jakaś zadra.
- A ja byłam niemiła... przepraszam. - Skomentowała to Alicja ze szczerym poczuciem winy.
- Ale teraz panna nie jest - zauważył. - Może czasem warto odważyć się na odrobinę śmiałości?
- Może, choć... śmiem twierdzić, że jeśli to ma być swatanie mojej matki, to... nic z tego nie wyjdzie. -
Powiedziała Alicja wprost.
- Wolałaby panna swatanie przez ojca? - odpowiedział żartem.
- Wolałabym żeby tego... nie robiono. - Prychnęła, trochę zbyt poważna przy tym.
- Przykro mi to słyszeć, bo bez swatania bym nigdy panny nie spotkał.
Uśmiechnęła się, choć było to bardziej wymuszone niż szczere. Wciąż nie umiała reagować na komplementy.
- No ale już się znamy... - skomentowała po chwili.
- I teraz też wolałbym, żeby już z nikim panny nie swatano - dodał po kolejnej chwili.
Alicja przełknęła ślinę. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Ta niewinna uwaga mogła... mieć ogromny podtekst. Ale może wcale tak nie było? Może tylko ona to widziała?
- Czy panny przyzwoitka nie zacznie się niepokoić? - zapytał, kiedy cisza się przedłużała. - Nie chcę sprawić pannie kłopotu.
- Tak, powinnam już wracać. -
Alicja w sumie była wdzięczna za tę uwagę.
- Odprowadzę pannę - zaoferował. - [i]I czy mogę liczyć kiedyś na kolejną rozmowę? Ma panna bardzo ciekawe spostrzeżenia.
Popatrzyła na niego, przyglądając się rysom jego twarzy.
- Jeśli zgoli pan wąsa. - Wypaliła nagle.
McIvory aż przystanął. Uniósł palce do górnej wargi.
- Co jest nie tak z moim wąsem? - spytał szczerze zdziwiony.
Dziewczyna chyba nie myślała, że powiedziała to na głos, bo teraz wyglądała, jakby miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- A nieee... po prostu... oj, to taki żart. Przepraszam. - Próbowała naprawić sytuację.
- Skoro taka jest cena spotkania - westchnął mężczyzna. - Twardo się panna targuje - nie był chyba zły, ale mogła się mylić.
- Ależ... nie, proszę zapomnieć... - Alicja jeszcze bardziej przyspieszyła kroku z nerwów. Brama była już blisko, a za nią zbawienny powóz. Oby tylko Will z Bertą gdzieś nie zniknęli.
- Słowo się rzekło - stwierdził sentencjonalnie McIvory.
Blondynka przystanęła przy bramie.
- Przepraszam. I... oczywiście spotkam się z panem. Bez względu na to czy będzie miał pan wąsy, czy nie. Znaczy... och, ja już chyba lepiej nic więcej nie mówię. - Zasłoniła usta dłonią.
- Wprost przeciwnie, proszę mówić - zaoponował. - To jedna z panny najlepszych cech.
Powóz był tam gdzie trzeba, a służba posłusznie czekała na pannę Liddell.
- No cóż, w takim razie dziękuję za cierpliwość. I lody. Następnym razem może wybierzemy się na coś, co pan lubi…
- Do zobaczenia zatem, panno Liddell -
ukłonił się.
Tym razem było jej trochę przykro, że nie zaprzeczył i nie powiedział, iż lubi lody. Czuła się winna, że narzuciła Angusowi swoje pragnienia nic nie dając w zamian.
- Do widzenia. Dziękuję za wszystko. - Odparła sztywno.
Sama nie wiedziała co myśleć o tym spotkaniu. Z jednej strony denerwowało ją to, że pan McIvory w oczywisty sposób ją adorował i starał się przypochlebiać, z drugiej - rozmowy z nim wydawały się naprawdę interesujące... Bezsprzecznie był człowiekiem oczytanym i... wyobcowanym - jak ona.
Generalnie jednak Alicja była w powozie tak pochłonięta myśleniem o spotkaniu, że próby podpytywania przez Bertę albo zbywała półsłówkami, albo w ogóle na nie nie reagowała.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 20-01-2018 o 12:09.
Mira jest offline