Adam poczuł, jak od aury namacalnego niebezpieczeństwa unoszą się włoski na jego skórze. Atmosfera zrobiła się tak pokręcona, że gdyby był ćpunem, to już byłby na haju od unoszących się w powietrzu oparów szaleństwa. Brutalna nonszalancja Simeona nie była zdrowym i naturalnym upodobaniem do przemocy, lecz czymś w bardzo niezdrowy sposób wykraczającym poza człowieczeństwo. Przynajmniej w rozumieniu Adama Enocha. Myśli zakręciły się w jego głowie, układając w coś w rodzaju obrazu o przyszłości. Bez dwóch zdań wiązanie się z tym człowiekiem byłoby podpisaniem na siebie wyroku śmierci. Nie dość, że nie znałby dnia ani godziny, to życie stałoby się spacerem po polu minowym i to obsranym niewyobrażalną ilością gówna. Świetlana przyszłość u boku Simeona nie byłaby niczym więcej niż piekłem nieustannego oczekiwania na najgorsze, no i też robienia tego innym. Ni chuj, musiał się od tego jakoś wykręcić.
“Jebany pech, że na niego wpadłem” - Enoch wykrzywił się w grymasie odrazy, oczywiście tylko wewnętrznie. Nie zamierzał zdradzać prawdziwych myśli przed kimś tak pojebanym. Nie dość, że znalazł się w niezręcznej sytuacji, jaką jest rozmowa z wariatem, to wystarczyłoby iść trochę wolnej i Simeon przyciągnąłby uwagę Maski do siebie. O ile łatwiej w wywołanym przez niego zamieszaniu byłoby dorwać się do swoich wspomnień. Skrył niechęć pod wyrażającym zainteresowanie szczerym uśmieszkiem i kiwnięciami głowy przytakiwał kolejnym słowom, choć z każdym kolejnym coraz mniej było mu do śmiechu. Na dodatek Simeon poruszony wizją władztwa nad światem, z każdą chwilą nakręcał się coraz bardziej. Groźby zawoalowane z początku, rysowały się coraz wyraźniej. Cała ta konwersacja zmierzała w złym kierunku i musiał jakoś to przerwać.
- No kurwa, Simeon, pochlebiasz mi. - Faktycznie, to mogło pochlebiać, kolejny raz dostał propozycję (współ)rządzenia światem. Var nar Var, Maska, a teraz ten nieszczęsny Szymek nieczarodziej, widzieli w nim podwaliny nowej, bardziej swojej przyszłości.
- Ale i taka prawda, na nas dwóch nie ma siły. Inni będą mogli się zesrać i nawet te skorupy Pielgrzymów nie wystarczą im by ogarnąć to całe gówno. - Odpiął manierkę i pociągnął łyk mocnego i aromatycznego jak benzyna płynu. Ogień w nim uwięziony wędrując do żołądka rozpalał kolejno język, krtań i przełyk a po chwili wesoło zapłonął we krwi Adama. - Trzymaj, warto za to wypić - wyciągnął rękę w kierunku Simeona - I nie żałuj sobie, następna popijawa na koszt Maski - roześmiał się z całego gardła. Jego śmiech był zaraźliwy, bo po chwili i Simeon uniósł suche i wąskie wargi odsłaniając ostre zęby. - Nasze zdrowie Enoch! - Łyk jaki pociągnął rzeczywiście był głęboki. “Raz… dwa… trzy…” Adam nie przestając się szczerzyć liczył poruszenia grdyki na bladym gardle. “Trzy będzie dobrze” zadecydował i alkohol w manierce zapłonął, zupełnie tak samo jak ten w przełyku i żołądku Simeona.
- Chciałeś stosu, no to masz! -wrzasnął do płonącej głowy, wkładając w swój atak wszystkie siły, zarówno ciała jak i luminy.
Nie wiedział, czy wygra tą walkę, ale wiedział, że w przypadku porażki brak skorupy nie pomoże. Simeon na pewno coś wykombinuje. |