Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-01-2018, 10:49   #231
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Namysł zabrał jej dużo czasu, zdecydowanie zbyt dużo na tak prostą – jakby się zdawało – decyzję. Kent patrzył na nią zniecierpliwiony, a może to tylko echo targających nim emocji odbijało się na jego twarzy? Zdziwienie, niedowierzanie, zniecierpliwienie. Przez chwile studiowała jego rysy, jakby w tym momencie najważniejsze było odkrycie, co on czuje. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, ze marnuje czas, skupiając się na czymś zastępczym, co miało jej pomóc opanować wicher który targał nią w środku.

Niebieski Ptak nie żyła. Wachlarz.. jak to Wachlarz… był wszędzie po trochu. Znów zapominała, jak był.. jaki jest. Ale ich… Męczennik i Męczennica rytuał ich nie zabił. Pamiętała . Stała koło nich. Stała. Jakie nosili imiona? Szukała, ale pamięć odmawiała współpracy.

Potarła skroń zmęczonym ruchem. Jej mózg nie pracował tak, jak powinien, osobowości Me’Ghan i Megan, ich wspomnienia, nakładały się na siebie, zakłócały wzajemnie, nie chciały się dostroić. Jakby ktoś puszczał na raz dwie piosenki z dwóch głośników, a w dodatku cały czas manipulował przy głośności. Na dłuższą metę to było nie do zniesienia. Jak tortura.

Złapała naglące spojrzenie Kenta.. coś miała.. a tak! Wybór.

Wskazała na kropkę na mapie.
- Enoch. Zaprowadź mnie do niego.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 20-01-2018, 19:28   #232
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Oczywiście, że chcę zapobiec tej wojnie, jak i każdej innej! - wykrzyczała przez łzy ciągle płynące po jej twarzy - Tylko, że co ja mogę zrobić?! Moja obecność tylko zaostrza konflikt wcale go nie łagodząc! Mam wrażenie, że tylko otwieram stare rany nie wiedząc tak naprawdę co je spowodowało! Mam już dość tego błądzenia we mgle!

- Więc z niej wyjdź! Sięgnij po to, co twoje! Odzyskaj pamięć i luminę!

- Jak?

- Lumina jest tutaj. Ukryta i mam ci ją przekazać, jeżeli o nią zapytasz i zechcesz. A pamięć uwięził Maska w Cytadeli. Musisz tam iść i ją zdobyć.

- Zatem daj mi ją.

Kryształ zapulsował, jakby wahał się przez chwilę, po czym rozjaśnił się jaskrawym blaskiem. Światłość zalała Arię i przepaliła na wylot, tak jak wtedy gdy oberwała błyskawicą.
Czuła w sobie pulsujący ogień, wzbierającą moc, którą tutaj nazywano luminą. Siłę, wytrzymałość i moc miotania piorunów, niczym jakieś starożytne bóstwo.

- I to już? - zdziwiła się - Tak po prostu? Chcesz, to masz.

- Jesteś Burzowy Pomruk. To twoje. Przechowałaś swoją luminę we mnie. Uczyniłaś powiernikiem mocy. Ja ci ją tylko zwracam. Nie spełniam życzeń.

- Dobrze. Rozumiem. - Rzeczowe wyjaśnienia Kryształu uspokoiły ją.

- Czy nie masz więcej pytań? - jej rozmówca rozjarzył się na biało.

- Myślałam, że jesteś powiernikiem mocy a nie krynicą wiedzy.

- Tak też jest.

Rozbłysło światło i znów stała przed posągami.

Dziewczyna ponownie przyjrzała się posągom a potem własnym dłoniom. Czy coś się zmieniło w jednym albo drugim?

Dłonie Arii pokrywały teraz tatuaże. Świetliste symbole przenikających się wzorów i linii - dziwnych i zawiłych. Wyglądały jak węże elektryczności pełzające pod skórą i chociaż je widziała, wyczuwała je tylko jako drobne mrowienie.

To było przyjemne uczucie. Pełne czegoś, co najprościej można było opisać mocą.

- No! - Dziewczyna zwróciła się do towarzyszącego jej mężczyzny - Coś się zmieniło Corvusie. Czuję się inaczej. Silniejsza i bardziej kompletna. Jeszcze tylko potrzebuję lassa prawdy, kuloodpornych bransolet i mogę zbawiać świat.

Spojrzał na nią z wyraźnym zdziwieniem.

- Czy coś się stało? - zapytała widząc jego pytający wzrok.

- Nie rozumiem. - przyznał.

- Czego nie rozumiesz? - Odpowiedziała mu pytaniem Aria - Czy coś się we zmieniło, także zewnętrznie? Czy wyglądam inaczej niż przed chwilą?

- Nie. Wyglądasz tak, jak wyglądałaś gdy przyszłaś, o pani burz.

- A to szkoda, bo miałam nadzieję, że przynajmniej mi te paskudne pajęcze oczy wypadną. Jednak nic straconego, sama się ich pozbędę, oddam je ich właścicielce i uwolnię z jej pajęczych odnóży Wachlarza. A potem zajmiemy się przetrwaniem i przyszłością ludu Burz, no i przetrwaniem i przyszłością reszty istot tego świata.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 20-01-2018 o 19:32.
Ravanesh jest offline  
Stary 21-01-2018, 12:49   #233
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Pośród gruzów starego świata, w bólach wojen i rzezi, rodzi się nowy porządek. Koło się obraca. Jedni władcy upadają, drudzy zajmują ich miejsce i Cykl się powtarza.

Koło toczy się niepowstrzymane. Obraca nadając bieg wydarzeniom. Wprawiając w ruch Wieloświat, czas, przestrzeń i siły, które rządzą multiuniwersum.

A może jest odwrotnie? Może to bieg zdarzeń obraca Kołem i napędza ten nieustanny koszmar.

TOBIAS GREYSON

Tobias minął ONI i wkroczył w popiół i mrok. W gęste od dymu powietrze, którym z trudem dało się oddychać.

Szedł niewiele widząc, po omacku, słysząc i czując, że pod stopami chrzęści mu popiół i żużel. Trzeszczą spalone kawałki czegoś suchego i łamiącego się z trzaskiem przypominającym odgłos, jaki wydają pękające kości.

Wokół niego kłębił się dym. Wirowały wstęgi i tumany unoszonego niewidzialnym wiatrem popiołu. Coś skrywało się pośród cieni. Tobias wyczuwał na sobie nienawistny wzrok, chociaż popiół skrywał przed nim patrzącego lub patrzących.

Szedł jednak z uporem przez kłębiące się opary, aż nagle, niespodziewanie, znalazł się na otwartej przestrzeni i ujrzał to, co ściągnęło go w to miejsce.
Na szerokiej na jakieś sto kroków przestrzeni wzniesiono dwa kamienne podwyższenia, których zwieńczeniem były dwie kolumny z okowami wykutymi w żar-stali – żelazie odpornym na ogień i magię. Dwa słupy do których sługi Dominatora przykuli Męczennika i Męczennicę. I spalili.

Miejsce kaźni jego przyjaciół. Ludzi, którzy zaufali mu i innym Wieloświatowcom, przyjmując na siebie brzemię intrygi, której celem było …

Pamiętał.

Var Nar Var miał zostać władcą Dominium po obaleniu Dominatora. Lecz nie został.

Mieli przybyć tutaj na czas. Przedrzeć się przez przełęcz Gawrach. Uratować przyjaciół. Lecz nie zrobili tego. Nie dlatego, że nie dali rady. Lecz dlatego, że zmienili zdanie i podjęli inną decyzję reagując na nagłą zmianą biegu wydarzeń. Skorzystali z szansy, lecz tym samym skazali Męczennika i Meczennicę na śmierć. Bolesną agonię w płomieniach.

Czy wypatrywali wtedy ocalenia. Gdy sługi Dominatora prowadziły ich na stosy? Pewnie tak? Wpatrzeni w Przełęcz Gawrach z nadzieją, aż żarłoczny ogień wypalił im oczy. Czy krzyczeli, gdy płomienie paliły im płuca? Czy mieli szczęście i udusili się dymem, nim ogień spalił ich na popiół.

I wtedy Wachlarz zrozumiał, że był jednym z tych, którzy zdradzili. Jednym z tych, którzy podjęli decyzję skazującą na śmierć w męczarniach Męczennicę i Męczennika. Tym który potem obwieścił Dominium wieść o ich poświęceniu.
I wtedy poczuł, jak wzbiera wokół niego Lumina. Dym, który otaczał miejsce kaźni, zaczął wirować, zmienił się w szalejący cyklon, i nagle, po niezliczonej kości szalonych obrotów, od których zakręciło się Tobiasowi w głowie, dym ustabilizował się.

I wtedy ujrzał, jak z popiołów, z dymiących stosów kaźni Męczennika i Męczennicy, odrywają się dwie czarne wstęgi popiołu. Ujrzał, jak wirując splatają się ze sobą w miłosnym, wężowym uścisku, aż w końcu przyjmują kształt postaci w czarnym jak sadza płaszczu.

Istota pochyliła się i podniosła coś z ziemi, a potem przyłożyła to do miejsca, gdzie powinna znajdować się twarz. A gdy ponownie uniosła głowę Wachlarz ujrzał wpatrzoną w niego maskę - białą jak kość wypalona w ogniu.

- Witaj, przyjacielu – powiedziała istota głosem kobiety i mężczyzny jednocześnie.

Głosem Maski.

- Przyszedłeś w końcu by napatrzeć się swojemu dziełu?

Zapytał(a) Maska.

ENOCH OGNISTY

Simeon Czarne Drzewo spojrzał na Enocha i szalony uśmiech na jego zniszczonej twarzy zmienił się w wyraz … pogardy lub żywej złośliwości. To utwierdziło Enocha w przekonaniu, że Czarne Drzewo stał się całkowicie obłąkany.

- Enoch Ognisty stał się strategiem – zarechotał dziko, rubasznie. – Dominium zaiste się zmienia, jak powiedzieli to Pielgrzymi, z którymi zabawiałem się kilka dni temu. Pamiętasz Pielgrzymów? Tę rasę żółwików na dwóch nóżkach, która wspierała Dominatora do samego końca mordując swoją luminą tylu naszych sojuszników. Wiesz, że gdy zdejmiesz z nich skorupy, idealnie nadają się do tego, by do nich nasrać.

Szaleństwo wypływało z ust Simeona z szybkością bełtów wyrzucanych przez wielokuszę krasno ludzkich inżynierów.

- Ja miałem zamiar wejść przez główną bramę. Zapukać i poprosić o gościnę. Wszak to święte prawo Dominium. Poczekać, aż Maska przyszedłby mnie powitać, a potem rzucić się na niego i wyrwać z piersi te spalone, dymiące serce.

Potem, już spokojniej spojrzał na Enocha.

- Cieszę się, że wpadłeś na podobny pomysł. Zapobiegnie to kolejnej niepotrzebnej wojnie i kolejnej bezsensownej rzezi. Nie to, żeby mi przeszkadzała, lecz nie lubię tłoku po ostatnim Cyklu. Nazabijałem się w bitwie za wszystkie wszechczasy. Wisz. Spotkałem Niebieskiego Ptaka. Dziewuszka nie obudziła się. Nie chciała walczyć. Nie rozumiała po co tutaj przybyła wiec ją zgładziłem. Zabiłem i zabrałem jej luminę. Paskudny uczynek, przyznaję. Ale robiliśmy gorsze rzeczy. Ty, ja i inni. A ona marnowała swój dar. Marnowała swoją luminię. Była niezdecydowana, słaba i niepotrzebna. Cieszę się, że ty znów jesteś sobą. Nie jakąś pizdą z Wieloświata. Że wiesz, że trzeba pójść i pierdolnąć Maskę w maskę. Po co nam armie i sojusznicy, Enochu? Potrzebna jest tylko sposobność. A tą z łatwością znajdziemy.

Pogładził się po brodzie. Szaleńczy blask w jego oczach przygasł nieco.

- To jak, Enochu. Idziemy z ogniem. Na żywioł, że tak powiem. Po chuja nam plany, skoro mamy siebie. Maska to nie Lord Domeny. To ktoś taki, jak ty czy ja. Nie potrzebujemy armii by go zajebać. A potem, Enochu, wyjaśnijmy coś sobie, od razu, by nie było nieporozumień. Potem to ja zasiądę na tronie Dominium i ja stanę się nowym władcą Wieloświata. Jebanym bogiem. A ty staniesz u mego boku i będziesz generałem moich armii. Czy pasuje ci taki układ przyjacielu?

To przyjacielu było strasznym słowem w ustach kogoś takiego, jak Simeon. Brzmiało, niczym jad wyciekający z kłów Wija z Puszczy Północnych. Czarne Drzewo wbił wzrok w Enocha czekając na odpowiedź i tylko żyłka pulsująca na jego skroni zdradzała, jak bardzo jest spięty w tej chwili.

ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Kent skinął głową, na znak, że rozumie, a potem poprowadził Me’Ghan bez słowa poza obozowisko i stacjonujące armie. Szli długo, parę godzin, ale nikomu nie chciało się rozmawiać. Oszczędzali siły i słowa, jakby wiedząc, że za chwilę będą potrzebowali i jednych i drugich. Zresztą znali się bardzo dobrze. Poznawali się już kilka razy i kilka razy już się żegnali. Nie raz, chowając do grobu jedno drugie. Życie dla kogoś takiego jak oni, dla istnień powołanych do egzystencji kaprysem jakiś nienazwanych sił wyższych, jakiś Potęg, było niczym sen. Niekończący się lecz przerywany kolejnymi okresami nieświadomości.

W końcu znaleźli się pośród pól porośniętych kolczastą roślinnością. Wokół nich zaroiło się od drapieżnych duchów, żądnych krwi żywych. Lecz lumina obojga Wieloświatowców przepłaszała zjawy, odpędzała, zmuszała do rejterady i w ten sposób Kent i Me’Ghan dotarli do kręgu krzewów pośród otoczonej kolczastą roślinnością polany, niewidocznej dla postronnych oczu.

Tunel.

Dziura w Wieloświecie.

Kent zawsze najlepiej radził sobie z podróżowaniem przez te specjalne miejsca. Otworzył kroplą swojej krwi drogę – wirujący portal uczyniony w rzeczywistości. Tunel, którego ściany wykonane były z obracających się kolczastych gałęzi. Kent wkroczył weń, a Me’Ghan postąpiła za nim.
Poddała się temu paskudnemu uczuciu rozrywania na strzępy, rozdzierania na kawałki i składania na nowo w innym miejscu i czasie.

Tym razem stali pośród kręgu zmurszałych, przegniłych, pokrytych czerwonym mchem pieńków drzew. Pośród jakiś wilgotnych drzew.

- Mapa wskazywała, że Enoch jest w Domenie Dwóch Drzew. To zaledwie trzy godziny drogi od Tunelu.

Ruszyli szybkim krokiem, przez wilgotny, pełen życia las, płosząc drobną i większą zwierzynę. Po godzinie dotarli do jakieś małej wsi i drogi, a dukt zaprowadził ich na otwartą przestrzeń, gdzie ujrzeli w oddali miasto.

- Coś jest nie tak – poczuła Me’Ghan. – Zejdźmy z traktu.

Schowali się w zaroślach przy drodze. I wtedy to ujrzeli. Oddział ludzi wyłonił się zza zakrętu. Liczna grupa zbrojnych w pancerzach z symbolem białej Maski na kirysach. Było ich dobre pięć setek. Część konno, część pieszo. Wszyscy ciężkozbrojni i pewni siebie. Za nimi, w luźnym szyku maszerowało kolejnych kilka setek wojowników – lżej ubranych i opancerzonych – piechota z Domeny Dwóch Rzek. Zatem nie udało się Enochowi przyłączyć ich do sprawy Ludu Nar i koalicji przeciwko Masce.

Lecz nie to było najgorsze, lecz widok wojowników Ludu Nar. Wśród nich Me’Ghan ujrzała Graw Nar Grawa – przyjaciela Enocha.

Lud Nar nie szedł, lecz był niesiony. Mężczyźni sterczeli na długich żerdziach, nabici na nie jak nieśmiertelne owady. Nie krzyczeli, lecz widać było że stalowe pręty, które wbito im w tyłki, i które wychodziły im przez kręgosłupy, barki lub w przypadku niektórych nieszczęśników czaszki, zadawały im ból.

Makabryczne i okrutne trofea Maski. Nieśmietleni nie mogli skonać.

Przynajmniej nie na długo. Mogli jednak cierpieć katusze. I cierpieli.

Pośród maszerującej armii nigdzie jednak nie widzieli Enocha.

- Co z tym zrobimy? – zapytał Kent, a jego ciało zaczęło porastać kolczastym pancerzem.

Widać było, że jest gotów stanąć na drodze armii, by pomóc cierpiącym wojownikom z Ludu Nar. Me’Ghan nie miała pojęcia czy we dwójkę poradzą sobie z taką masą nieprzyjaciół. Tym bardziej, że pośród tłumu siepaczy wyczuwała też dwa ogniska luminy. Silne i niebezpieczna nawet dla takich istot, jak ona czy Kent.

ARIA TARANIS

Lumina wypełniająca jej ciało powodowała, że myśli stały się … burzliwe. Że stała się skłonna do impulsywnych działań. W pierwszym odruchu chciała wyrwać sobie pajęcze oczy z czaszki i cisnąć je na podłogę, lecz potem zawahała się i odjęła dłoń od twarzy.

To zdąży jeszcze zrobić.

Teraz zrodził się w jej głowie nowy pomysł. Pójdzie do Domeny Osnowy i rzuci swoje oczy pod nogi Pajęczej Władczyni. Tej całej Arraniz.

- Chcę udać się do Domeny Osnowy – powiedziała. – Zaprowadzisz mnie, Corvusie.

- Zaprowadzę.

Aria uśmiechnęła się. Niebo nad nimi zakłębiło się. Chmury zafalowały i wyłonił się z nich … latający zamek. Twierdza unosząca się na kawałku skały w kształcie dysku. Potężne mury rozświetlane czerwonymi ogniami błyskawic. Wokół dwóch wież unosiły się smugi zielonej luminy, a w niej, niczym robactwo, kłębiły się … kruki. Tysiące kruków.

- To Twierdza Kruków. Wojenna machina Lorda Kruczej Domeny – zdziwił się Corvus. – Co on robi tak daleko od swoich ziem.

- Leci na wojnę – odpowiedziała Aria, sama nie wiedząc dlaczego.

Czuła jego obecność. Luminę tego, przez którego roztrzaskała się na skałach. Był tutaj. Mogła się ukryć, udawać że nikogo nie ma w ruinach Burzowego Dworu lub ujawnić swoją obecność i pokazać światu, że Burzowy Pomruk wróciła i jest wkurzona.
 
Armiel jest offline  
Stary 24-01-2018, 15:31   #234
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Adam poczuł, jak od aury namacalnego niebezpieczeństwa unoszą się włoski na jego skórze. Atmosfera zrobiła się tak pokręcona, że gdyby był ćpunem, to już byłby na haju od unoszących się w powietrzu oparów szaleństwa. Brutalna nonszalancja Simeona nie była zdrowym i naturalnym upodobaniem do przemocy, lecz czymś w bardzo niezdrowy sposób wykraczającym poza człowieczeństwo. Przynajmniej w rozumieniu Adama Enocha. Myśli zakręciły się w jego głowie, układając w coś w rodzaju obrazu o przyszłości. Bez dwóch zdań wiązanie się z tym człowiekiem byłoby podpisaniem na siebie wyroku śmierci. Nie dość, że nie znałby dnia ani godziny, to życie stałoby się spacerem po polu minowym i to obsranym niewyobrażalną ilością gówna. Świetlana przyszłość u boku Simeona nie byłaby niczym więcej niż piekłem nieustannego oczekiwania na najgorsze, no i też robienia tego innym. Ni chuj, musiał się od tego jakoś wykręcić.
“Jebany pech, że na niego wpadłem” - Enoch wykrzywił się w grymasie odrazy, oczywiście tylko wewnętrznie. Nie zamierzał zdradzać prawdziwych myśli przed kimś tak pojebanym. Nie dość, że znalazł się w niezręcznej sytuacji, jaką jest rozmowa z wariatem, to wystarczyłoby iść trochę wolnej i Simeon przyciągnąłby uwagę Maski do siebie. O ile łatwiej w wywołanym przez niego zamieszaniu byłoby dorwać się do swoich wspomnień. Skrył niechęć pod wyrażającym zainteresowanie szczerym uśmieszkiem i kiwnięciami głowy przytakiwał kolejnym słowom, choć z każdym kolejnym coraz mniej było mu do śmiechu. Na dodatek Simeon poruszony wizją władztwa nad światem, z każdą chwilą nakręcał się coraz bardziej. Groźby zawoalowane z początku, rysowały się coraz wyraźniej. Cała ta konwersacja zmierzała w złym kierunku i musiał jakoś to przerwać.
- No kurwa, Simeon, pochlebiasz mi. - Faktycznie, to mogło pochlebiać, kolejny raz dostał propozycję (współ)rządzenia światem. Var nar Var, Maska, a teraz ten nieszczęsny Szymek nieczarodziej, widzieli w nim podwaliny nowej, bardziej swojej przyszłości.
- Ale i taka prawda, na nas dwóch nie ma siły. Inni będą mogli się zesrać i nawet te skorupy Pielgrzymów nie wystarczą im by ogarnąć to całe gówno. - Odpiął manierkę i pociągnął łyk mocnego i aromatycznego jak benzyna płynu. Ogień w nim uwięziony wędrując do żołądka rozpalał kolejno język, krtań i przełyk a po chwili wesoło zapłonął we krwi Adama. - Trzymaj, warto za to wypić - wyciągnął rękę w kierunku Simeona - I nie żałuj sobie, następna popijawa na koszt Maski - roześmiał się z całego gardła. Jego śmiech był zaraźliwy, bo po chwili i Simeon uniósł suche i wąskie wargi odsłaniając ostre zęby. - Nasze zdrowie Enoch! - Łyk jaki pociągnął rzeczywiście był głęboki. “Raz… dwa… trzy…” Adam nie przestając się szczerzyć liczył poruszenia grdyki na bladym gardle. “Trzy będzie dobrze” zadecydował i alkohol w manierce zapłonął, zupełnie tak samo jak ten w przełyku i żołądku Simeona.
- Chciałeś stosu, no to masz! -wrzasnął do płonącej głowy, wkładając w swój atak wszystkie siły, zarówno ciała jak i luminy.
Nie wiedział, czy wygra tą walkę, ale wiedział, że w przypadku porażki brak skorupy nie pomoże. Simeon na pewno coś wykombinuje.
 
cyjanek jest offline  
Stary 29-01-2018, 21:21   #235
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
https://www.youtube.com/watch?v=gmmui3BewqY

Przez jego ciało niczym choroba przetoczył się smutek. Ciężki, wijący się niczym robak i wbijający się dogłębnie.

Miał ochotę wyć, krzyczeć, łkać.

Wstał powoli z kolan na które padł mimowolnie na widok dwóch posągów swojej zdrady.

- Przyszedłem by sobie przypomnieć. By się upewnić i by odkryć swoją rolę w tym wszystkim. Przez ten cały czas, przez te całe cykle… Zapomnieliśmy się w tym wszystkim. Nasza chęć zmian doprowadzała do powstania tego z czym walczyliśmy. Więc znowu się staraliśmy, dokonywaliśmy złych wyborów. Byliśmy jak ta woda na młyńskie koło. Walczyliśmy z Dominatorem a zły wybór stworzył Maskę. Bo Maska nie chciała tego zatrzymać kiedy już mogła, kiedy weszła na tron. Maska chciała zemsty. Prawda? Zresztą nie dziwie się Wam. Macie w sumie do tego prawo - zamilkł patrząc się poza Maskę w kierunku gdzie stały posągi zakute łańcuchami.

- Maska jest koniecznością. Trzeba zmienić to co się dokonało. Naprawić błędy. A żeby to zrobić, trzeba zniszczyć Wieloświatowców. Zgodzisz się, Wachlarzu?

- Nie wiem - odpowiedział krótko przenosząc wzrok na Maskę - Nie sądzę jednak by to było wyjście. Może rozwiązaniem będzie odejście od jednowładztwa…? Znikniemy my to powstanie coś nowego, nie sądzę by Wieloświat lubił pustkę. Co się stało po waszym poświęceniu? Jak powstała Maska?

- W ogniu, zdradzie i bólu. Wiesz, jak to jest, gdy ogień spala na twoich oczach przyjaciela? Wiesz, jakim miłosierdziem jest moment, w którym płomienie wypalają ci oczy i jakim jest huk ognia, który zagłusza wrzaski. Zresztą, w pewnym momencie, żar dławi płuca, spala je od środka. To bolesna śmierć. Straszliwa. Nie gorsza jednak od innych, które tak chętnie szafujemy. A ty, Wachlarzu, jaką śmiercią chciałbyś umrzeć? Zakładając, że byłaby ostatecznym wybawieniem od tej niekończącej się wędrówki i wiecznej wojny. Z innymi, z Lordami Domen no i z samym sobą. Jaką śmiercią chciałbyś umrzeć? - Powtórzył - powtórzyła Maska.

Wachlarz milczał przez chwilę lustrując oblicze Maski.
- Cóż planujesz potem? Jak już zabijesz wszystkich? Siebie, Was też unicestwisz? Co zostanie po nas? Kolejne wojny tylko, że na mniejszą skalę? Bo ktoś coś wypełni tą lukę. Przejrzeliście, którąś z nici przyszłości?

- Nie obchodzi nas to Wachlarzu. Ten świat jest piekłem i niech piekłem pozostanie. Od dawna to zrozumieliśmy. Zemsta a po niej pustka. Wybawienie od bólu. Wiesz, to że teraz nas widzisz w tej formie, niczego nie zmienia. Nadal czujemy ból ognia. Nadal płoniemy. Nasze ciała, serca, dusze trawi stos Dominatora, przed którym mieliście nas ocalić. Śmierć byłaby ukojeniem, ale wiemy, że po niej nie ma już nic. Dla nas, dla mnie i dla niej, dla niego i dla mnie, to będzie koniec. Nie chcemy tego i nie chcemy też bólu. A ból będzie trwał, póki będą Wędrowcy. Wieloświatowcy. To już wiemy. Dlatego muszę się zemścić. Ja i ona, on i ja. To konieczne by znów żyć bez bólu. Pojmujesz to, przyjacielu?

Skinął głową na znak, że rozumie.

- Domyślam się, że wiecie już na pewno dlaczego się nie pojawiliśmy? Jaki był tego powód? Rozumiem, że na pewno ustaliliście w swej mądrości i wiedzy, że tylko zniszczenie Wędrowców pozbawi Was bólu? Da Wam ukojenie poprzez dopełnienie zemsty, która ponoć najlepiej gasi ogień swym zimnem? Na pewno się nie mylicie? - zadawał swoje kolejne pytania chociaż podejrzewał jaka będzie na nie odpowiedź.

- Teraz nie ma miejsca na pomyłki. Jak wtedy, gdy wam ufaliśmy. Jest czas na zakończenie tego, co powinno zostać zakończone wtedy. A ty, Wachlarzu. Ty nie musisz umierać. Widzę, że rozumiesz. Zawsze rozumiałeś. Teraz rozumiesz nas lepiej, niż ktokolwiek inny. Też jesteśmy rozdzielnością, która stała się jednością. Jak ty. Pomóż nam zakończyć tę wojnę nim zacznie się zabijanie. Pomóż nam pokonać wrogich Lordów, nim zbiorą swoje armie. Zginą jednostki nie miliony. W tym Wieloświatowcy, którzy znów pojawili się w Dominium by napędzać Koło. Nie wszyscy. Enoch, Kent, Aranis, Simeon. Ci najbardziej zapalczywi. Me’Ghan też, jeśli nas zdradzi. Pozostali, z tego co wiemy, poza tobą, już są martwi. Zgaszono ich podczas zawieruchy. Szaloną Dox pochłonęła Puszcza Mor’Ghul i czające się w niej zapomniane moce. Niebieską Ptak zamordował Simeon Czarne Drzewo. Celine Cenis zabiła Córę Jónsa, a ja, my, zabiliśmy Celine. Wieloświatowców jest zbyt mało, by rzucić nam wyzwanie. A jeśli ty przyłączysz się do nas pokonamy ich bez trudu.

- Zanim zdecyduje czy umrzeć z Waszej ręki czy stanąć po Waszej stronie - odpowiedział szybko, prawie bez zastanowienia - Chciałbym odzyskać swoją pamięć. Chcę wiedzieć dlaczego nie przybyłem do Was wtedy kiedy najbardziej na to liczyliście. To dla mnie ważne. Chcę też by wróciły do mnie emocje, uczucia którymi darzyłem innych Wieloświatowców. Ja… Proszę jedynie o to. A co do Me’Ghan. To zrobiła to z własnej woli czy nie daliście jej wyboru?

- Zawsze jest wybór. Zawsze. Tylko nie zawsze podejmujemy dobre decyzje. Jeśli chcesz odzyskać wspomnienia, musisz iść do Cytadeli. Nie rozgrzebuj popiołów w Ogrodzie Męczenników. Nie szukaj tego, po co zapewne tutaj przybyłeś. Cokolwiek powiedzieli ci o tym miejscu nasi wrogowie, kłamali.

- Gdyby kłamali. Nie zjawilibyście się tutaj. Teraz Ty chcesz oszukać mnie. Widzisz koło zatacza kręgi. Zostaliście oszukani, zdradzeni, pozostawieni na śmierć ale nie masz skrupułów czynić tak samo. Koło się toczy, wasze czyny prędzej czy później stworzą kolejnego władcę a ten pokocha władzę i będzie robił wszystko by ją utrzymać. Wiesz dlaczego tak się dzieje? - nie czekał na odpowiedź - Bo nie ma w nas wybaczenia, nie ma miłosierdzia, staliśmy się bogami szafującymi żywotem. My nie przebaczamy. My żywimy się zemstą. Jak Wy teraz.

- A ty, Wachlarzu? Co ty byś zrobił na naszym miejscu? Var Nar Var zbiera armię. Mamy ustąpić? Zejść z tronu, który daje nam istnienie? Zginąć? Śmiercią z której nie będzie już powrotu? Nie my chcieliśmy wojny. Przypomnij sobie negocjacje przed bitwą pod Wzgórzami Nar. To nasza emisariuszka próbowała negocjacji, lecz została upokorzona i wyśmiana. Doszło do rzezi, której pragnęliśmy uniknąć. Var Nar Var nie słuchał. Teraz on pragnie władzy. Nie tylko on zresztą. Wiesz dlaczego? Bo wiedzą, że nasza władza, jej i moja, słabną. Że Maska traci siły. Lecz ja i on, ona i ja, będziemy walczyć, Wachlarzu. By ocalić tę namiastkę życia, którą nam odebrano. Mi i jemu, jej i mi. Tak właśnie. Zdradzono nas po to, by Var Nar Var mógł wygrać. Lecz nie będzie nagrody za zdradę. Mamy umrzeć, aby zdrajca mógł triumfować za swoją zdradę? Tego chcesz, Wachlarzu? Takiego losu dla nas pragniesz. Dla mnie i dla niej, dla niego i dla mnie? Dla tych, których kiedyś nazywałeś przyjaciółmi? Tak?

- Jedynie czego pragnę to tego by to się wreszcie skończyło. Wy pełni zemsty. Var Nar Var pełen nienawiści. Poświęcił większość swego ludu nadaremno. Obiecano mu, że wstąpi na tron i pozbawiono go tego. To jest to wszechobecne szaleństwo. Chcę by się skończyło. Nie mówię, że nie macie racji, nie mówię, że nie próbowaliście rozmawiać. Byłem tam, kiedy pojawiła się wasza emisariuszka. Chciałem z nią pertraktować. Szaleństwo i emocje nie pozwoliły. Ja umarłem tam. Kolejna cząstka mnie tam padła. Ja po prostu czuję, że stoi ktoś za tym jeszcze, że wykorzystuje Wasz gniew, gniew Var Nar Vara i innych. Czuję, że Wy czynicie tak jak sobie to obmyślił. Tak więc chce drążyć dalej. I choć moja dusza rozdziera się ze smutku, że nie zjawiłem się po Was to chcę szukać odpowiedzi wyzbyty jakichkolwiek uczuć. Pozwólcie mi na to - bez broni z rękami lekko rozchylonymi ruszył w kierunku słupów z których luźno zwisały łańcuchy - Możecie mnie zabić kiedy chcecie, nie przebudziła się we mnie Lumina. Jestem dla Was żadnych wyzwaniem. Jak dla Waszego Łowcy, którego posłaliście by wyłapał wszystkich którzy się przebudzą. Chcę tylko wiedzieć bo czuję, że zostałem oszukany.

- Szukaj więc. - Maska zgodził/a się niespodziewanie. - A kiedy już znajdziesz to co szukasz, w Ogrodzie trafisz na Tunel. On zaprowadzi cię do Cytadeli. Będziemy czekać, ja i on, ja i ona.

Skinął głową w geście podziękowania. Dostał kolejne chwile życia.

Podszedł do słupów i wysunął w ich kierunku dłoń, która zamarła w powietrzu tuż przed nimi. Jakby bał się ich dotknąć jakby podejrzewał, że są tak gorace, że od razu spopielą jego palce. Przez jego ciało przepłynęłą fala uczuć. Smutek, poczucie zdrady, utraconej przyjaźni, porzucenia. Do oczu napłynęły łzy.

Dotknął kamienia.

Nie był gorący.

Musnął jego powierzchnię końcem palców a potem spojrzał w kierunku gdzie powinna się znajdować przełęcz Gawrach. Po jego policzkach popłynęły łzy. Dotknął łancuchy a potem złapał je mocniej i szarpnął, szarpał aż mu zabrakło sił.

A potem...

Potem krzyczał.

Wył przeklinając los i swoją zdradę.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 04-02-2018, 17:20   #236
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Aria śledziła wzrokiem lecącą nad nimi machinę Lorda Kruczej Domeny. Miała wielką ochotę uderzyć w nią całą swoją mocą i zasypać ich gradem piorunów, a potem wywlec stamtąd tego wielkiego, zadufanego w sobie władcę i tłuc go po gębie tak długo aż gałki oczne wypłyną mu z oczodołów. To były jednak samolubne i płytkie pragnienia, na które nie mogła sobie pozwolić gdyż teraz nie odpowiadała już tylko za siebie. Czuła się odpowiedzialna za cały Burzowy Lud a fakt, że zostało ich tak mało tylko powiększał jej determinację żeby zapewnić im wszystkim bezpieczeństwo.

- Zagadką pozostaje dla mnie tylko to czy przelatuje tędy żeby zaatakować kogoś innego czy ma zamiar zaatakować Burzowy Lud. – powiedziała do towarzyszącego jej mężczyzny.

- Corvusie. - Taranis zbliżyła swoją twarz do twarzy towarzysza - Czyje ziemie leżą dalej w kierunku ich lotu? Czy możliwe, że lecą właśnie tam czy też tam nic nie ma i będą atakować Burzowy Dwór?

- Mogą lecieć dalej, w stronę Osi. Tam jest Cytadela.

- Czyli Kruk, tak jak mówił postanowił poprzeć w tej wojnie Maskę i przeczekać kolejny obrót koła żeby następnym razem wykorzystać swoją szansę zostania nowym tyranem. – Pamiętała aż za dobrze swoją ostatnią rozmowę z Kruczym Lordem - Kusi mnie żeby mu w tym przeszkodzić – wyznała - ale nie chcę mieszać was do tej wojny, więc pozwolimy mu przelecieć.

Zdecydowała. Dała odejść swojemu gniewowi i poczekać na kolejną możliwość zemsty na Krukach.

- Zwalnia - powiedział Corvus. - Jakby …

Z twierdzy poderwało się nagle do lotu stado czarnych ptaków. Niby drobinki sadzy miotane przez wiatr rozleciały się na wszystkie strony. Część z nich pozostała w powietrzu, a część zaczęła pikować w dół, w przestrzeń powietrzną nad Burzowym Dworem. Krakanie stawało się coraz głośniejsze i wyraźniejsze.

- … kogoś szukali - dokończył opiekun Domeny.

- Mnie? Czy kogoś z was? – Zapytała szybko.

- Nigdy wcześniej się tutaj, nie pojawili, pani.

- No to chodźmy sprawdzić, co się dzieje. – Zasugerowała.

- Chcesz wyjść mu na spotkanie?

- Być może, jeśli zajdzie taka potrzeba. Na razie tylko chcę zobaczyć, co zamierzają. Podejdźmy bliżej tej ich machiny.

- Wtedy na pewno nas zobaczą.

- I tak nas zobaczą. Popatrz ile kruków wysłali, któryś z tych ptaszysk na pewno nas wypatrzy. Hmmm... A ty, co byś zrobił? Ukrył się i poczekał na ich kolejny ruch?

- Jesteś Burzowy Pomruk. Nie musisz się ich bać. To oni powinni czuć lęk przed tobą, pani.

- Ale ty – podkreśliła to słowo - wolałbyś się ukryć?

- Bo ja nie jestem Burzowym Pomrukiem, pani. A na dodatek ty wydajesz się taka... odmieniona i zagubiona. Zupełnie inna niż w opowieściach. A tam jest Lord Domeny z całą swoją armią, jak się domyślam. Jestem starym człowiekiem, lecz nie chcę umierać.

- To trzeba było tak od razu mówić. – Westchnęła - Ja też nie chcę żebyś umarł. W takim razie chodźmy się przyczaić w ruinach.

Kruki sfrunęły z dół, kracząc przeraźliwie. Niczym strzępy ciemnej, złośliwej istoty kierowanej czyjąś wolą. Aria i Corvus ukryli się pośród ruin Burzowego Dworu, lecz kruki wdarły się pomiędzy pokruszone mury. Rozszalałe trzepotanie skrzydeł i złowrogie krakanie wypełniło stare dworzyszcze piekielnym jazgotem, od którego bolały uszy.
Kruki były wszędzie i nie sposób było się przed nimi ukryć.
Ale Corvus, który wcześniej pociągnął Arię pod kawałek zrujnowanego muru, znalazł wspaniałą kryjówkę w szczelinie między murami, gdzie od góry chroniły ich stare deski i szczątki ścian.
Kryjówka była niczym nora i po długich, denerwujących chwilach usłyszeli, jak kruki wzbijają się do lotu. Po jakimś czasie cień wiszącej nad Burzowym Dworem skały zniknął. Latająca forteca Władcy Domeny Kruków poszybowała dalej, w stronę Osi i Cytadeli.
Zostali sami.

Taranis miała wrażenie, że czaili się tam, a przynajmniej ona, niczym pająki skryte w kryjówce i gotowe do ataku gdyby ktoś trącił nić pajęczyny.

„No tak dostałam pajęcze oczy i zostałam przeklętym kątnikiem, czyli jest nieco prawdy w tym, że byt kształtuje świadomość”- pomyślała rozbawiona tym odkryciem.

Kiedy wyczołgali się w końcu z ruin Aria zwróciła się do Corvusa.

- Zwołaj dla mnie wszystkich z Burzowego Ludu. Muszę z nimi porozmawiać, sprawdzić czy Kruczy Władca nikogo nie porwał i czy ktoś z nich miałby pomysł, czego lub kogo ten wielki tłuk tutaj szukał. A później musimy zaplanować przyszłość Burzowego Ludu i sprawić by ta przyszłość nadeszła.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 04-02-2018, 22:19   #237
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Nie – Me’Ghan zacisnęła dłoń na pokrywającym się łuską ramieniu Kenta. Jej palce zaciskały się tak mocno, że stawy i paliczki naprężone były do granic możliwości. Nie zauważyła tego. Nie poczuła też luminy pulsującej w opuszkach palców.
- Nie – powtórzyła. – Nie damy rady.. jest ich za dużo. I czuję luminę… dwie osoby, nie wiem, kto . – Ona też miała ochotę – ba, nieoparte pragnienie, ogarniającą całe jej ciało potrzebę – rzucić się na orszak, wytłuc tych, którzy tak okrutnie potraktowali Lud Nar. Jej lud. Ona była winna ich cierpieniom. Odpędziła te myśli, starając się stłumić burzę, która rozpętała się w środku jej ciała.
- Popatrzmy. Może mamy tam sprzymierzeńców.
- Nikt nie dorówna dwóm Wieloświatowcom, Me'Ghan. Lecz zrobimy, jak sobie życzysz. Obserwujmy.


Żołnierze szli. Szereg za szeregiem. Pomiędzy nimi, na wygodnym wozie, jechała stara kobieta emanująca silną luminą. Obok, na koniu, jechała kobieta, której twarz wydawała się Me'Ghan znajoma. Żona Enocha. Matka jego dziecka. Dziecka, które spalono na Stosie, aby Lud miał możliwość wywrzeć swoją zemstę. Kobieta miała na sobie pancerz wojowniczki Maski, tak jak i reszta ludzi.

Pomiędzy nimi uwagę zwracał też wysoki, chudy mężczyzna. Lord Żuraw. Władca Domeny Zielonych Stawów. Ponury i łysy osobnik, którego ojca Me'Ghan kiedyś zabiła. W czasach, gdy walczyli z Dominatorem. To on był drugim źródłem mocy, jakie wyczuła.
Nikogo więcej nie rozpoznała. Żadnych sojuszników, poza tymi nadzianymi na tyczki, niczym okrutne trofea.

Megan przystanęła. Mięśnie miała napięte tak mocno, że aż czuła ból. Oczywiście mogli - Powinniśmy! krzyczała Me’Ghan - roznieść ich wszystkich na strzępy. Prawdopodobnie dali by radę Bez najmniejszego problemu! Nie ma się nad czym zastawiać!
Ale Megan tez zmieniła się dzięki/poprzez ostatnie doświadczenia. Cierpienie Ludu Nar było jej brzemieniem. I mogła ich uwolnić tylko w jedne sposób. Nie ten. Pomścijmy ich! – krzyczała Me’Ghan, ale tym razem Megan nie pozwoliła się zdominować.
- Nie – powtórzyła. – Nie po to tu jesteśmy. Kent, pamiętaj, co jest naszym celem. - cofnęła się dwa kroki w głąb zarośli, pociągając za sobą mężczyznę. - Pozwólmy im przejść.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 06-02-2018, 21:47   #238
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Potęgi. Czym są? Kim są? To pytanie, jak wiele innych, pozostanie bez odpowiedzi.

ENOCH OGNISTY

Zaatakował znienacka wkładając w to całą swoją moc. Całą luminę Enocha Ognistego.

Płomień, który opuścił jego gardło był niczym żywa istota. Żarłoczna, niszczycielska i nienasycona, pragnąca spopielać, palić i unicestwiać.
Enoch Ognisty był niczym smok. Starożytna bestia destrukcji i anihilacji.
Demon. Zabójca. Mściciel.

Wieloświatowiec.

Ogień wypełniał przestrzeń hukiem i żarem. Zmienił świat wokół w ognisty tygiel. W piec hutniczy. W serce wybuchu potężnej bomby.

Najpotężniejszy płomień, jaki opuścił płuca Enocha.

A kiedy stracił luminę, kiedy wyczerpał swoją moc na miejscu, gdzie stał Simeon pozostał tylko wypalony lej o zeszklonych krawędziach, żarzący się czerwienią na krawędziach. A na jego stała jakaś postać.

Poczerniała, poprzecinana czerwienią płonących żył.

Postać odbiła się od dna i wylądowała przed Enochem. W poparzonym na pół zwęglonym mężczyźnie nadal można było poznać Czarne Drzewo.

Simeon wyszczerzył się paskudnie, a biel jego zębów ostro kontrastowała z czernią spalonej tkanki.

- Co ty odpierdalasz, Enoch – wycharczał głosem nabrzmiałym wściekłością. – Tak witasz starego kumpla? Nazbyt gorąco, kutasie.

Oczy błysnęły dziko.

- Zajebię cię za to, wiesz!?

TOBIAS GREYSON

Szarpnął łańcuchami, ale żar-stal i kamień oparły się jego sile. Szarpnął raz jeszcze, z podobnym rezultatem.

Maska gdzieś zniknęli. Pozostał po nich jedynie pył unoszący się w powietrzu. Pył i sadza, której tutaj było aż za dużo. Dusząca i paskudna zawiesina kojarząca się ze smogiem wielkich miast, które Tobias miał okazję odwiedzać.
Potem, kierowany impulsem, uklęknął i zaczął przebierać dłońmi w pyle zalegającym u podnóża słupa. Nurzał dłonie w szaro-czarnym pyle, w – jak sobie to uświadomił – szczątkach Męczennika lub Męczennicy.

I wtedy dłoń trafiła na coś. Palce wydobyły znalezisko z popiołów. Tobias wytarł fragment czegoś, co wyglądało jak kość i przyjrzał się temu uważnie.
To nie była kość, jak sądził, lecz kropla stopionego metalu. Zastygła w czarną, kładkę łzę wielkości kciuka mężczyzny. Przedmiot był ciepły. Niemal parzył palce, lecz jednocześnie był zimny, jak kawałek lodu. Niecodzienność tych doznań wprowadzała Tobiasa w konsternację.

I wtedy, kiedy zastanawiał się, czym jest znalezisko doznał silnej wizji.
Stał z łukiem wpatrując się w dym i płonący stos. Widział ogarnięte pożogą ciała. Nieśmiertelne i niezniszczalne. Płonące w agonii. I wtedy sięgnął po strzałę. Nie wiedział skąd ją ma, lecz wiedział, że jest potężną bronią. Bronią zdolną zgładzić najgroźniejszych Lordów Domen i … Wielośwaitowców.

Widział, jak napina cięciwę, jak mierzy i posyła strzałę prosto w ogień, w płomienie, w serce Męczennika lub Męczennicy.

I wtedy pojął, że dał się oszukać.

Ujrzał twarz innego mężczyzny – swojego przyjaciela. Simeona Czerne Drzewo.

- To ziarno – powiedział Simeon. – Nasiono Tyrantha. Ostatnie. Kiedy nadejdzie właściwa pora, zrób z niego dobry użytek, Wachlarzu. Dasz radę?

- Dam – usłyszał własny głos odpowiadający mężczyźnie o szalonych, bezwzględnych oczach.

A potem wizja znikła a on pozostał w Ogrodzie Męczenników z grotem strzały w dłoni. Z nasionom Tyrantha – jednego z władców Dominium, którego zdetronizowali dwa cykle temu.

ARIA TARANIS

Zebrali się wokół niej, tak jak wezwała. Nie było ich wielu, ale więcej, niż się spodziewała. Przybywali ze wszystkich stron, z różnych zakamarków ruin. Kobiety i mężczyźni, w różnym wieku – od kilkulatków do wekowych starców. Kilka setek, może nawet i tysiąc osób.

Większość ubrana w ciemne stroje, znoszone i wielokrotnie połatane. Niektórzy mieli broń: miecze, tarcze, kolczugi. Wszyscy wyglądali na spokojnych, lecz jednocześnie przejętych. Patrzyli na nią z niedowierzaniem, szepcąc do siebie jej imię – tutejsze imię. Poznając ją mimo dziwacznych oczu i pokiereszowanego ciała.

Czuła na sobie ich spojrzenia. Ciężkie, wyczekujące, przestraszone ale i pełne nadziei.

A ona spoglądała na nich i … nie wiedziała, co ma z tym zrobić.

A potem nadpłynęły wizje.

Ujrzała Enocha Ognistego i Simeona Czarne Drzewo. Stali przy krawędzi wielkiego, dymiącego leju, a jeden z nich miał za chwilę umrzeć.

Ujrzała Wachlarza, który unurzany w popiele i sadzy, klęczał z czymś czarnym w dłoni. Czymś, co wyglądało jak mniejsza wersja kamienia, który doprowadził do tylu zniszczeń. Emanował tę samą niszczycielską mocą, złowrogą i prastarą.

Widziała też Me’Ghan i Kenta od Ostrzy stojących w jakimś lesie i obserwujących przemarsz wojsk.

A potem zobaczyła postać w czarnych szatach o twarzy zakrytej zwykłą, białą maską. Wzrok postaci połyskiwał zza ceramicznej przesłony. Zdawał się jej szukać, wypatrywać.

- Tutaj jesteś – powiedział Maska głosem kobiety i mężczyzny jednocześni. – Odnalazłaś swoją luminę, Burzowy Pomruku. Przyjdź więc do nas, do Cytadeli. Porozmawiajmy. O tym co było, i o tym co będzie. Odważysz się?

Wizja znikła.

- Odważysz się, pani? – dopiero teraz zrozumiała, że Corvus zadał jej jakieś pytanie, którego nie dosłyszała oszołomiona obrazami, które tańczyły w jej głowie.

ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Stała w lesie obok Kenta, aż żołnierze Domeny Dwóch Rzek i sługi Maski zniknęli w oddali. Pozostali sami pośród drzew.

Kent był spokojny jednak widać było, że to, jaki los spotkał Lud Nar wzburzył jego zapalczywe serce. Kolczasta dłoń spoczywała na rękojeści miecza, który zabrał już setki tysięcy żywotów, z tego co pamiętała. Oczy Wieloświatowca i mistrza miecza spoglądały w miejsce, gdzie zniknęły szeregi nieprzyjaciół.

- I co teraz, Me’Ghan?

Pytanie było jak najbardziej na miejscu.

- Bo ja mam zamiar pójść za nimi, do Cytadeli, stanąć przed Maską i zedrzeć ją z jego lub jej twarzy. Zobaczyć, kto lub co kryje się za tym znienawidzonym przez Dominium pancerzem. I położyć temu czemuś kres. raz na zawsze. Tak, jak to powinniśmy czynić, my Wieloświatowcy, jako Wybrańcy Potęg.

Spojrzał na Me’Ghan.

- Pozostaje jednak pytanie, co ty zamierzasz zrobić, wiedźmo.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-02-2018, 21:53   #239
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Tobias ścisnął mocniej znalezisko i wstał z kolan. Spojrzał po raz ostatni w kierunku słupów i zwisających z nich łańcuchów. Dokonał kolejnego kroku na ścieżce odkrycia tego co się wydarzyło.

Małego kroku.

Potem już żwawiej ruszył w kierunku w którym wskazał, wskazała mu Maska. W kierunku Tunelu prowadzącego do Cytadeli.

Szedł po swoje wspomnienia.

Pył wirował wokół niego układając się w szalone sceny, szybkie mgnienia wydarzeń, szybsze niż nadążały za nimi oko i umysł. Wirujące wstęgi kłębiły się szaleńczo, odtwarzając jakiś koszmar, którego Tobias nie był w stanie pojąć czy zrozumieć. Wszystko działo się za szybko, za chaotycznie, za gwałtownie.
Szedł więc ignorując tańczące popioły, chociaż wiedział, że to co chcą mu pokazać jest ważne. Nie miał jednak możliwości by pojąć przekaz. By ogarnąć go swoimi ograniczonymi zmysłami. To było jak krzyk zrozpaczonego człowieka pośród niewidomych i głuchych. Nie było szans, by ktoś go zobaczył czy usłyszał.

Nie było.

Musiał się z tym pogodzić.

Tunel był niedaleko. Czarny kłąb wirującej sadzy. Poszarpana dziura pośród pogorzeliska.
Tobias coraz trudniej oddychał. Mia wrażenie że dym i sadza wdarły mu się do płuc, wślizgnęły przez gardło, ze żołądek i wnętrzności ma pełne popiołów i żużlu. Oczy szczypały go od pyłu. W gardle drapało szaleńczo, a z głębi płuc chciał wyrwać się rozpaczliwy, bolesny kaszel. Jeszcze chwila w Ogrodzie Męczenników a udusi się. Zadławi na śmierć.

Tunel kusił. Wabił. Wiódł w ciemność. Biło od niego coś złowrogiego. Jakaś wyczuwalna aura nienawiści i grozy.

Jak to całe miejsce.

Negatywne emocje wsiąkły w niego jak w gąbkę ale nie wypłynęły na zewnątrz. Nie pozwolił na to. Dusił je w sobie.

Tak jak pył dusił jego.

Nie stanął jednak brnął dalej. Czuł się tak podle i źle, że było mu obojętnie czy padnie tutaj teraz nie łapiąc oddechu czy wchłonie go mrok tunelu.

Postanowił, że pójdzie do Cytadeli, że postara się odzyskać wspomnienia i spróbuje zakończyć to wszystko.

Po swojemu.

Choć sam nie wiedział jak to miałoby wyglądać.

Wkroczył w tunel wirującej czerni, który pochłonął go, rozdarł na strzępy. Poszybował przez Tunel bez świadomości, bez ciała, bez czucia. A potem nastąpiło bolesne scalenie. Poczuł swoje trzewia, wypełnione płynami i brudami. Poczuł swój zapach, cierpki i drażniący nozdrza zastygłym potem i brudnymi stopami wymęczonymi podróżą przez góry. Poczuł lepkość w ustach i wydobywajacy się z nich smród niedomytych zębów. Swędzenie włosów i przepoconej skóry. Poczuł się brudny, cielesny - smrodliwy worek ze skóry, kości, mięsa i tego, co go wypełniało. A potem wrażenie brudu znikło i znów zaczął mysleć normalnie.
Znalazł się w czymś, co było ciemną jaskinią rozświetloną przez jakiś wewnętrzny poblask dobywający się z linii kruszcu które, niczym żyły, przecinały litą skałę. Nie był sam. Oczekiwał na niego jakiś rogaty stwór. Oparty na lasce wpatrywał się w niego żółtymi oczami.

Złowieszczy strażnik Tunelu i sługa Maski czy inna siła? Nie wiedział.

- Przybyłeś mnie powitać czy zgładzić? - odparł ciężko Tobias - I powiedz mi czy jestem w Cytadeli? - ścisnął mocniej dłoń by upewnić się, że nadal ma nasiono Tyrantha zamieniono tajemniczą dłonią w grot strzały.

- Tak. Grota Cieni jest częścią Cytadeli. Jestem strażnikiem przejścia, Wachlarzu.

- Zatem witaj Strażniku Przejścia. Jak zapewne wiesz przybyłem na zaproszenie Maski - stwierdził.

- Wiem. Powiedziano mi. Możesz udać się na górę. Tam czeka na ciebie przewodnik, wszechmocny Wachlarzu, Wędrowcu przez Wieloświat, ukochany Dziedzicu Potęg Chaosu i Dworów Zagłady.

- Tytuły choć dumne w swej wymowie nic już nie znaczą Strażniku - rzucił smutno. Jakaś duma i swojego rodzaju piękno kryło się w postaci strażnika Groty Cieni. Tobias chciał zadać mu pytanie, ale zamknął usta szybciej niż wydobył się z nich jakikolwiek dźwięk. Ruszył w kierunku wyjścia.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 22-02-2018, 14:35   #240
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
- No kurwa! Co oni wyprawiają?! - Rozemocjonowany Adam z wściekłością cisnął niemal pustą puszkę w podłogę przed telewizorem. Aż tak nie stracił panowania nad sobą by niszczyć może już nie taki nowy, ale wciąż wspaniały ekran. - Patałachy! Koniec z opierdalaniem! Już ja bym wam pokazał! Weźcie się za grę! - Zerwał się wrzeszcząc tak jakby piłkarze mogli go usłyszeć i tak jakby rzeczywiście sam pasował do ligi mistrzów. Niestety, jego złość była osobista, bo zbyt wiele zostawił u bukiego licząc, że włoska drużyna będzie potrafiła zaskoczyć bardziej utytułowanego przeciwnika. Ni chuja. Nie siadał z powrotem na fotel, lecz do końca odwracając głowę w kierunku ekranu ruszył do lodówki po kolejne piwo z zamrażalnika. Czuł, że ma przejebane, bo póki co nic nie wskazywało, że ostatnie 20 minut zmienią wynik. - Kurwa, kurwa, kurwa - mruczał grzebiąc w lodówce, bo przy okazji okazało się, że na ząb też by coś wrzucił.

Był już w pokoju, gdy odezwał się domofon. Na szczęście jeszcze zanim się rozsiadł w fotelu do oglądania, więc nie musiał się znowu wściekać.
-Wpuszczaj, wpuszczaj, mam coś dla ciebie - rozradowany głos Amber odepchnął na dalszy plan kłopoty ze źle obstawionym zakładem i Adam już się szczerzył jak głupi do sera. - Wbijaj, ja też coś mam dla ciebie.
Amber jak zawsze nie czekała na windę i dopiero po paru ładnych chwilach usłyszał stukot szpilek na schodach. Miała dziewczyna kondycję - na 6 piętro wbiegała bez śladu zadyszki choć jej skóra już lśniła od potu.
- Lubię gdy jesteś spocona - powiedział przepuszczając obok siebie przez drzwi, na chwilę przytulając policzek do jej policzka.
- Wiem - zachichotała i triumfalnym gestem wyciągnęła dłoń z dwiema okrągłymi tabletkami ozdobionymi uśmiechniętymi buźkami. - To nowość, nie pytaj się skąd mam, daje zajebistego kopa. Gdzie masz coś do popicia. - wyrzuciła jednym tchem i wywinęła się z jego ramienia gdy próbował się bliżej zaprzyjaźnić. - To później, zobaczysz, warto zaczekać - znowu zachichotała i sięgnęła po dopiero co otwartą puszkę.
- Z alkoholem? - zapytał powątpiewająco, lecz nie dała mu dokończyć. - Nie bądź dzieckiem, nic się nie stanie. - Nie czekając na dalsze protesty połknęła pigułę i szybko popiła. - No? - na dłoni była już tylko jedna tabletka. Nachylił się i zlizał ją z miękkiej skóry i nie dając sobie czasu do namysłu popił mocno gazowanym, że aż szorstkim piwem. Amber, widocznie rozluźniona, popchnęła go na fotel i zaraz zajęła miejsce na jego kolanach. - Teraz dawaj co masz dla mnie - jej śmiech już nie był chichotem, lecz brzmiał miękko i dźwięcznie, lepiej niż głos Beyonce. Sięgnął po przygotowany pakunek i wręczył go Amber. - Spodoba ci się, teraz on zachichotał, lekko przedrzeźniając, za co dostał miękkie pacnięcie w policzek. Rację jednak miał. - O rany, pięęęękne! - Zerwała się na równe nogi i pod światło przyglądała się naszyjnikowi. - Wiesz co mi się podoba. Ale nie mogę go teraz nałożyć! - zdziwiony spojrzał na tak zawsze łapczywą wszystkiego co piękne i drogie Amber. - Nie gdy mam to wszystko na sobie! - Szybko, że nie zdążył jej pomóc zrzuciła z siebie ubranie i po chwili wyginała się pozując przed nim tylko w naszyjniku.
Może to ona, może narkotyk, lecz czuł się taki lekki... Nie to co następnego dnia, gdy grawitacja uderzyła z potrójną siłą.
Życie kiedyś było takie proste. Tylko on i jego potrzeby, tak łatwe do zaspokojenia, i żadnego świata do ratowania łamane zniszczenia na głowie. Stosu i spalonego dziecka, nienawiści w oczach ukochanej kobiety. No i niekończącej się walki z pojebami. Jak bardzo teraz marzył o tej minionej prostocie.

***

- Mnie się czepiasz? Wciskasz mi jakieś ciemnoty i czego oczekujesz? Że zostanę twoim sługusem i zacznę skakać jak mi zagrasz? - Płynnie pociągnął toporem i z impetem walnął Simeona pomiędzy nogami, w zasadzie z tylko jednego powodu.
- Zawsze wiedziałem, że nie masz jaj - mógł w końcu powiedzieć, gdy ten się nawet nie skrzywił. - Czaisz Simeon? Nie Masz Jaj! - Wybuchł szalonym śmiechem i jeśli wcześniej na spalonej i popękanej niczym lawa twarzy malowały się dzikość i furia, to jak nazwać to, co teraz się na niej pojawiło?
“Zabiję cię Enoch” wyszeptał do siebie i skrył się za kurtyną ognia. Atak zawiódł, pora na defensywę.
 
cyjanek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172