Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2018, 16:59   #146
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Atanaj już brał nogi za pas, natomiast Wędeczka już dawno ruszył krasnoludzkim galopem w stronę bramy.
- Kurwa - Franz zaklął siarczyście.

W głowie Franza krążyły o wiele bardziej wymyślne wiązanki na tą okazję, jednak zachował je na później. Noc była jeszcze młoda i mogło się okazać, że niektórzy z nich mogą nie zobaczyć jej końca.

Worek, nie worek, Franz wziął to, co zostało z drogocennego dzieła i odkasał topór. Spodziewał się, że Wędeczka może wkrótce potrzebować całkiem konkretnej pomocy w postaci topora najemnika. Zacisnąwszy zęby, pobiegł za złodziejem.

Z domostwa wypadło dwóch strażników - jeden z wielkim gongiem, w który zaczął z zaciętością napierdalać. Z pewnością słychać ten okrutny dźwięk w obrębie kilometra. Drugi trzymał kuszę - żaden z uciekających tego nie dostrzegł, jednak bełt świsnął niedaleko Franza i zniknął w mroku.

Uciekający dopadli bramy, słysząc za plecami okrutne krzyki, czyjeś zawodzenie, przekleństwa. I jeszcze dwa szczęknięcia kuszy. Najprawdopodobniej wystrzelił ktoś z okna - bełty wbiły się w ziemię obok Atanaja i Franza. Ależ ten Wędeczka zapierdalał! Odbił za bramą na południe tak, jak się umówili. Franza spowolniał nieco obraz oraz wyjęty zza pasa topór. Wyciągnięcie broni nie było mądrym posunięciem.

Franz, widząc, że w pobliżu jeszcze nie było żadnych strażników, schował broń - i tak przeszkadzała mu w ucieczce. Po czym podwoił wysiłek, biegnąc z obrazem i łupami. Zamierzał podążyć za Wędeczką - krasnolud ani chybi zamierzał zmierzać w stronę ich koni, gdzie biegł także i Franz.

Mężczyźni wypadli przez bramę, Wędeczka pierwszy, znikał już pośród zarośli, za nim Atanaj, Franz na samym końcu, obciążony workiem z łupami i cholernym obrazem. Za ich plecami łomotał gong, zapewne ludzie ze stróżówki przed posiadłością za chwilę przybiegną na pomoc. Tuż obok głowy Franza przeleciał bełt. Był tak blisko, że zahaczył o włosy i wyrwał boleśnie kilka z nich. Z domostwa dobiegł ryk rozpaczy i wściekłości.

Pomimo obciążenia najemnik dość szybko dogonił Ungoła i potem biegł z nim ramię w ramię. Udało im się dotrzeć do wierzchowców, które na szczęście były na miejscu. Wędeczka już wsiadał na swojego parszywego konia i kopał go po bokach, żeby ten ruszył z miejsca.

- Nie spieszcie się za bardzo, mają tylko jednego konia. Lepiej żeby wam nóg nie połamały szkapy, hehe! - rzucił jeszcze przez ramię i ruszył galopem z wprawą prowadząc konika.

Franz zdecydował się wziąć słowa złodzieja za dobrą monetę i ruszył za nim, uprzednio załadowawszy łupy na konia. Myśli o właśnie dokonanym czynie błyskały mu w głowie, gdzieś – czy były to wyrzuty sumienia? Nie miał teraz czasu nad tym rozmyślać. Skąd Wędeczka wiedział o tym, że pościg ma tylko jednego konia? Wydawało się, że najemny złodziej był zaiste wart swoich dziesięciu koron.

Jedyne, co pozostało zrobić w tej chwili to uciekać. Zwiększyć dystans pomiędzy nimi a tymi, co ich gonili. Mieli szczęście. Choć ucieczka była ciężka w tym gąszczu, to pogoń zapewne miała być tym bardziej. I jeśli w istocie tamci mogli posłać tylko jednego konia, zagrożenie nie było znowu takie duże. Wreszcie, napad ze swoim elementem morderstwa i przypadkową grabieżą mógłby wydawać się dla łowczych zrobiony przez ludzi z gminu. Szukać będą po okolicznych wsiach lub trzech nieznajomych, którzy ponoć odbili do Birkeweise.

Schierke cmoknął na konia, bacząc na wystające konary. Czekał ich szlak na południe.

Franz z Atanajem jechali bezpiecznym tempem, zostawiając za sobą odgłosy pościgu. Z pewnością nie mogli czuć się jeszcze bezpiecznie, ale raz na jakiś czas zatrzymywali się i nasłuchiwali - nie słyszeli nic niepokojącego. Mogła minąć godzina, mogły minąć godziny dwie. Ciężko było to określić. Wędeczki też raczej nie znaleźli, na tropienie nie było czasu. Często przejeżdżali przez niewielkich rozmiarów lasy, czasem przez polany.

W nocy z pewnością było ciężko nawigować i ani Franz ani Atanaj nie byli pewni, czy kierują się w dobrą stronę. Jednak żeby to sprawdzić musieliby się zatrzymać. Czy był na to czas? To musieli ocenić już sami zainteresowani.

- Jedźmy przynajmniej dwie, trzy godziny, później przystańmy – rzekł Franz do Atanaja.

Najemnik nie wierzył, że pogoń da za wygraną tak szybko. Ostatecznie, ścigali morderców córki, czy też, jak utrzymywał Ungoł, wiedźmy. Franz miał nadzieję, że tak było naprawdę, a wiedźmi wzrok Ungoła i Ady były czymś więcej niż wizjami wieśniaków na muchomorze. W przeciwnym wypadku oznaczałoby to, że weszli do dworu jak pospolite najmusy, zabijając ot tak, przypadkowo. Nieco pewności w tej kwestii dodawał mu fakt, że zielarka w istocie pomogła im wcześniej z nieumarłymi, a dekokt, który wywarzyła, zadziałał. Więc pewnie była wiedźmą, a nie pomyloną staruchą zazdrosną o wdzięki martwej już Rosalin.

Co do obrazu dogorywającej dziewczynki na dywanach dworu, sumienie Franza powoli odzywało się, torturując go wizjami otwartych tętnic i pustych źrenic dziecka, które zapewne zostało sprowadzone do dworu jako niewolnik, zgwałcone, a na końcu poczęstowane toporem za wzywanie pomocy. I to wszystko za jeden bohomaz, który teraz nie wyglądał specjalnie jak obraz.

Schierke otrzepał się z ponurych myśli. Zamierzał jechać przez pewien czas, nawet, jeśli mieli nieco zboczyć z kursu. Po paru godzinach zamierzał przystanąć i zawrócić w stronę pobliskiego Pahlkrug, gdzie zamierzał ukryć obraz i zaaranżować parę spraw, aby w końcu całą farsę doprowadzić do końca.

Kilka kolejnych godzin Franz z Atanajem to galopowali przez polany, to przedzierali się kłusem i stępa przez niewielkie bory. Wtedy to, zmęczeni podobnie jak ich wierzchowce, natknęli się na drogę, która musiała prowadzić ze wschodu na zachód. Franz, znając nieco okoliczny teren i mogąc w końcu przemyśleć, w jakim miejscu dotarli do tej drogi, uznał, że w trakcie ucieczki zboczyli nieco na wschód.

- Dobra, kurwa – rzekł Schierke – zatrzymujemy się.

Rozeznawszy się w terenie, stwierdził, że – oczywiście – zboczyli z drogi. Jednak pozostawili parę mil za sobą, na szczęście. Pościg nie pościg, prawda była taka, że oprócz ich samych ścigali Matołowa, Bernarda i Wędeczkę. Sukinsyn Wędeczka, pomyślał Franz. Przecież gadałem, żeby trzymał się z nami.

Tyle dobrego, że uciekinierzy zostawili wiele śladów idących w różne strony. Franz docenił to.

Ale pościg miał o wiele cięższą robotę niż uciekający. Szczególnie w nocy takiej jak ta. Rzecz druga, na jednym koniu daleko nie ujadą, imaginował Franz. Co do uciekających, potrzebowali odpocząć, przynajmniej przez chwilę.

- Robimy popas, ja biorę pierwszą wartę, ty następną – rzekł najemnik, kalkulując godziny na knykciach. - Usłyszysz kogoś idącego z tamtej strony, spierdalamy. Zamęczymy konie, ale nie możemy dać się złapać. Nie z tym – rzekł, wskazując na obraz. Franz nie chciał dać się złapać w walkę.

- Wypoczniemy, zmierzamy na zachód, do Pahlkrug – rzekł Franz, starając sobie przypomnieć drogę do wioski. - Tymczasem, popasajmy.

Nie odpoczęli nawet kwadransu, gdy Franz usłyszał z północy, mniej więcej z miejsca, z którego przyjechali, męski głos, który chyba poganiał konia. Stłumiony ściółką tętent kopyt także był nie do pomylenia. Ktoś jechał z tamtej strony na koniu.

Nie mogli ujechać za nami wszyscy, pierwsza myśl błysnęła najemnikowi w głowie. Nie na jednym, kurwa, koniu.

Oczywiście, nie była to do końca prawda. Dignam jako graf Imperium posiadał znacznych przyjaciół. To Franz ujmował w kalkulację. To, w co wątpił, to tylko to, że w ciągu tak krótkiego czasu graf zdołałby skrzyknąć swoich znajomków. Wędeczka raczej nie miał powodu kłamać z jednym koniem – po co miałby?

Zatem człowiek, który nadjeżdżał, był zapewne przepatrywaczem. Tylko wariat lub ktoś, kto mógł uciec szybko pakowałby się tak daleko na południe. Forpoczta zapewne przekazałaby informacje o tym, gdzie są, a reszta pościgu podjęłaby dalszy trop. Tak myślał najemnik. Lub też samotny człowiek był niesamowicie twardym sukinsynem, który położyłby wszystkich trzech. W obu przypadkach Franz nie chciał wyjawiać tego, gdzie są.

- Jak umiesz wywołać deszcz tą swoją magią, to byłaby dobra pora – rzekł Franz do Ungoła. - Chodź. Musimy się schować.

Po czym zaczął szybko iść w stronę pobliskiego lasku, gdzie mogli się ukryć. Człowiek na galopującym koniu nie mógł łatwo tropić zbójców po ciemku. No chyba, że to nie był zwykły człowiek.

- Poczekaj!

Atanaj położył ręce na wierzchowcu Franza i przez dłuższą chwilę wypowiadał jakieś słowa, machając przy okazji głową, nogami i jedna ręką. Nic się nie wydarzyło, ale pokiwał z uznaniem głową.

- Nie zostawi śladów, ha!

I faktycznie, Franz przejechał kilka kroków i nie mógł dostrzec żadnych wgłębień w drodze po kopytach. Może się na coś ten Atanaj przyda? W międzyczasie Ungoł zaczął wyczyniać podobne czary-mary nad swoim koniem. Wierzchowiec przez chwilę wyglądał na lekko spłoszonego i zaczął drobić w miejscu - Franz zadowolony nie dostrzegł żadnych śladów po kopytach. I wtedy…

Wtedy koń Atanaja zaczął świecić niczym księżyc w pełni.

- Jebat moju mać! - wykrzyknął guślarz. - Skryj się, Franz! Kurwa!

I Atanaj spiął konia i zaczął galopować drogą na wschód, widoczny jak na dłoni, na jaśniejącym wierzchowcu.

Franz wytrzeszczał przez pewien czas oczy, patrząc na dziwo, które malowało się przed nim. A więc po raz kolejny był świadkiem magii, prawdziwej magii, pomimo, że spartaczonej przez Ungoła. Chciał coś powiedzieć, jednak Atanaj natychmiast załadował swój zad na wierzchowca i zaczął galopować, zapewne w celu odwrócenia uwagi, jak sądził najemnik. Choć zdawało się, że nie do końca coś mu wyszło. Czy świecący koń był jego zamiarem, czy też było tak, że gusła nie wyszły? Franz nie miał pojęcia. Ungoł odjechał nieco zbyt szybko. Choć, prawda prawdą, jego koń nie zostawiał śladów. Okazja ta była zbyt… nęcąca, by z niej nie skorzystać odpowiednio.

Co jednak miało się stać z Ungołem? Zaklęty wariackim czarem koń miał świecić, ale jak długo? Czy Ungoł miał zostać złapany i powieszony, jako wspólnik? Franz wiedział zbyt dobrze, że gonienie Ungoła, który miał właśnie teraz na siebie zwabić całą hałastrę z dworu na północ stąd było głupim pomysłem. Zostanie tutaj – jeszcze głupszym. Był rozdarty, bowiem niewiele mógł zrobić w sytuacji, której winowajcą był przecież Atanaj. Ungoł był członkiem wyprawy na dwór, Franz wolałby, by przeżył. A jednak nie mógł zostawić obrazu tutaj, kiedy już był tak blisko!

Obiecawszy sobie, że wróci w to miejsce później, schował się, mając zamiar przeczekać jeźdźcę, który właśnie miał pokazać się tutaj. Później zamierzał po cichu wycofać się na zachód, lub, jeśli będzie okazja do odratowania Ungoła, być może jeszcze zawróci.

- Oby Ranald miał cię w opiece, Atanaju – po czym splunął, nadal nie mogąc wyrwać się z osłupienia. - Zasrani czarnoksiężnicy.

Gdy tylko Franz skrył się za zasłoną niskich brzózek, na drogę wypadł jeździec na koniu. Samojeden, zdyszany i z kuszą opartą o łęk siodła, spojrzał najpierw w prawo, potem w lewo i… Zdziwił się chyba podobnie jak Franz, jednak w osłupieniu trwał tylko chwilę. Spiął konia i cwałem wyrwał za uciekającym Ungołem…

Franz stał przez parę chwil, obserwując oddalających się jeźdźców. Jednego - od dworu, drugiego - ze świecącym rumakiem, choć zapewne szkapa Atanaja na takie określenie nie zasługiwała. Nie mógł się nadziwić głupocie Ungoła, który właśnie zmarnował najłatwiejszą dla nich szansę ucieczki - świecącego konia wystarczyło pognać na wschód, sami zaś uszliby w przeciwną stronę, omijając ostatniego strażnika. Straciliby tylko konia, którego przecież i tak można było odkupić za zrabowane grafowi cacka.

Franz bił się z myślami. Z jednej strony potrzebował dostarczyć obraz do Pahlkrug, z drugiej chciał wyratować kompana z opresji. Konie Atanaja i tego, kto go ścigał nie mogły pociągnąć zbyt długo - mieli za sobą parę godzin drogi. To samo tyczyło się zresztą konia Franza. Nie mogli ujechać dalej niż staja, może dwie.

Najemnikowi jednak chodziło po głowie co innego - jeśli samotny jeździec nadal ich ścigał, to zapewne ścigał ich także cały orszak, który miał się tutaj zjawić niebawem, niezawodnie podążając za tropem końskich kopyt. Ile czasu mogło zająć Schierkemu dopadnięcie do jeźdzców, zabicie konnego z dworu i umknięcie z Atanajem na zachód? Najemnik powątpiewał w szybkie zakończenie tego zadania. Kiedy w rzecz była zaangażowana dzika magia Ungoła, wydarzyć mogło się wszystko. Każda sekunda była na niekorzyść całej wyprawy. Jeśli oboje zostaliby złapani, znaczyłoby to, że Desdemona ucierpiała na próżno, Rosalin zginęła po nic, a mała dzieczynka nadal mogłaby służyć za źródło uciech czarownicy zamiast wykrwawiać się na dywany. Najemnik, wciąż odczuwając poczucie winy, nie zamierzał doprowadzić do tego, by przypadkowa śmierć dziewczynki stała się jeszcze bardziej bezsensowna. Wszakże Ungoł sam sprowadził na siebie kłopoty.

Schierke zdjął zatem wyobrażony kapelusz z głowy i pomachał nim w stronę wschodu. Na koniu podążył w stronę Pahlkrug, zamierzając wrócić tutaj, kiedy obraz będzie bezpieczny. Ada miała dostać nieco więcej złota na otarcie łez, jeśli miało się okazać, że Ungoł swoją pomyłkę przypłaci głową.
 
Santorine jest offline