Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2017, 21:51   #141
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Brenton i Ragnar

Brenton ustalił jeszcze z Furbinem, coby mu się ekwipunek nie zmarnował, że Brenton weźmie go na konia. A potem ze sobą, jakby się krasnoludowi zmarło. Ten pochwalił decyzję – gdyby musieli uciekać, to przynajmniej zielone szuje nie dostaną nic, co do Furbina należało. W ten sposób w jukach Brentona znalazł się komplet sztućców z gromliru (Furbin poprosił o wysłanie do twierdzy, jest to rodowa pamiątka), dwa noże, mała łopata i kowalska łamigłówka. Jedzenie, zapasowe ubrania i inne przedmioty tego typu Furbin wyrzucił w krzaki. Gdzieś załapał to świństwo, więc nie może pozwolić, żeby innych też to wzięło. A potem ruszyli.


Gdy tak wędrowali, w pewnym momencie udało im się w oddali dostrzec ruiny jakiejś osady. W jej stronę prowadził trop orków. Spomiędzy budynków unosiły się dwa małe słupy dymów, nie wyglądało to jednak na pożar. Brentonowi wydawało się, że widzi jakiś ruch, nie był jednak pewien, co mogło go spowodować.

Okolica nie obfitowała w gęsty las, jednak pomiędzy polanami znajdowały się małe zagajniki oraz niezbyt gęsto zarośnięte starodrzewy. Zmierzch powinien nadejść za jakąś godzinę, może dwie.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 23-12-2017, 15:17   #142
 
Nortrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Nortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputację

Trójka mężczyzn szła w stronę wioski, starając się zawsze przebywa w jakimś osłoniętym miejscu. Preferowali zagajniki, jednak i starodrzewa dawały całkiem dobrą przeszkodę dla ewentualnych obserwatorów. Gdy zbliżyli się już na odległość jakichś dwustu metrów, spokojnie mogli dostrzec poszczególne domostwa. Z ich punktu obserwacyjnego widzieli spory budynek w całkiem dobrym stanie, wyglądał jak stodoła albo spalnia dla większej liczby ludzi. Na lewo od niego był jakiś mocno zrujnowany dom z zawaloną ścianą, od którego jeszcze bardziej na lewo znajdowała się kolejna ruina. Po prawej od “spalni” znajdował się nieco uszkodzony przez ogień budynek dwupiętrowy, który wyglądał na dom jakiegoś bogatszego człowieka. Pomiędzy “spalnią” i budynkiem na lewo od niej widać było światło, które migało niczym światło ogniska.

Mężczyźni słyszeli jakieś głosy, jednak oddalenie nie pozwoliło na ich zidentyfikowanie. Nagle Ragnar dostrzegł ruch na lewo od “spalni”. Zdaje się, że był to bardzo postawny mężczyzna, który zmierzał w ich stronę, trzymając dziwny topór na ramieniu. Zaraz! Gdy krasnolud mu się przyjrzał, zyskał pewność, że ten spacerowicz jest orkiem. W żyłach Ragnara zaczęła powoli gotować się krew. Wewnętrzna nienawiść do zielonoskórych łatwo dawała o sobie znać. Towarzysze Ragnara niczego jednak nie dostrzegli i rozglądali się dookoła niczym nowo narodzone cielęta.

Brenton rzekł do towarzyszy:
- Jak się upewnimy kto to, przydałby mi się koń. Pieszo jestem słabszy. - zamarudził.

- To orkowie. Przed chwilą widziałem jednego, jak się przechadzał. O tam. - Ragnar wskazał miejsce palcem. - Musieli zabić mieszkańców. Może kilku żywych trzymają w zamknięciu, ale wątpię. Jak będziemy mieć szczęście to kilku zielonych zginęło podczas ataku i nasze szanse wzrosną. Tak czy inaczej, pora zabić kilku zielonych.

- Dasz mi czas zabrać konia? Wrócę się gdybyś usłyszał mnie w drodze powrotnej to znak że jestem na tyle blisko żebyście zaczynali. Orkowie mnie przed wami nie usłyszą. Będę wtedy przydatniejszy. - to czego Brenton nie powiedział na głos dotyczyło jego strachu. Ragnar czy Fubrin nie bali się śmierci. Jeśli polegną zgodnie z krasnoludzkim kodeksem i honorem. On był synem chłopa. Marzył o chwale i męstwie, nie zostawi Ragnara w potrzebie ale chciał żyć. Chciał kurwa zwyczajnie przeżyć!

- Myślałem, że to ja chcę umrzeć! - zdziwił się Furbin. - Oszaleliście? Samotny ork, to martwy ork. Po co od razu alarmować resztę? Ale jak tam chcecie. Możemy wbiec między wrogów, jak mój przodek, Leeroy syn Jenkinsa.

- Możesz też iść pierwszy, a jak się na ciebie rzucą to wskoczymy im na plecy. - zaproponował Ragnar i zwrócił się do Brentona. - Jak się zrobi za gorąco to wiej gdzie pieprz rośnie, mi nie wypada póki Furbin dycha.

Brenton pokiwał ze smutkiem głową.
- Załatwmy go zatem.

- Możesz jeszcze skoczyć po konia, chwilę możemy poczekać. - rzucił Weteran.

Brenton pomachał energicznie głową.
- Zabijemy tego, jak nikt się nie zorientuje a pewnie świętują to pójdę po konia.

Ragnar zgodził się kiwnięciem głowy:
- No to idziemy.

 
__________________
"Alea iacta est." ~ Juliusz Cezar
Nortrom jest offline  
Stary 02-01-2018, 00:37   #143
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Trójka mężczyzn z wyciągniętą bronią ruszyła w stronę samotnego orka. Próbowali przemieszczać się dość cicho, jednak nie byli z tych, którzy załatwiają sprawy po cichu. Szczęśliwie dla nich ork był albo roztargniony, albo zmęczony, więc nie zauważył ich, zanim było za późno.

Ragnar podbiegł pierwszy i trafił orka potężnym ciosem w prosto w czoło. Masywny zielony przewrócił się gdy dopadł do niego Brenton. Szybkim ciosem przeciął rękę w której trzymał miecz po całej długości. Ragnar poprawił w korpus ork wypuścił z siebie całe powietrze. Chwilę później spadły kolejne ciosy kończąc żywot zielonego.

Trójka mężczyzn szybko odciągnęła ciało orka w zarośla i rozejrzeli się ponownie. Nic się nie zmieniło. Gdy zbliżyli się nieco, usłyszeli nieprzyjemne głosy, zapewne język orków, którego żaden z nich nie znał. Ale nie brzmiało to jak przechwałki, opowieści bitewne czy pieśni. Nic, co wskazywałoby na jakieś świętowanie. Brenton nie mógł tego dostrzec w zachodzącym słońcu, jednak krasnoludy mogły teraz spokojnie zobaczyć dlaczego - wioska została zrujnowana już dawno temu, zniszczenia na pewno nie były świeże.

- Dobra, teraz nie ma już co kombinować. Idziemy w kierunku tego blasku i atakujemy. Bez rozeznania w terenie nic lepszego nie wymyślimy. - stwierdził cicho Ragnar, ruszając powoli.

- Niedługo będę gówno widział. Słońce właśnie zachodzi. Pośpieszmy się i wykorzystamy naturalną osłonę. Tam gdzie śpią albo ruiny. Idźcie przodem widzicie lepiej. Fubrinie tak sobie pomyślałem - dodał po chwili Brenton z wyraźnym ociąganiem. Jakby wypowiadane słowa były dla niego niczym walka. - Prochu dużo wieźliście? Bo jeśli orki go mają można by go wysadzić. Zabić wielu korzystając z zaskoczenia póki je jeszcze mamy. - rycerz nie dodał na głos, że misja to samobójcza może być. Fubrinowi zostawiając ocenę czy to nie byłaby właśnie idealna śmierć dla niego.

- Wiecie… Jak zlokalizujemy wóz, jak zobaczymy, kto jest obok, jak, jak, jak… Znam się nieco na przepatrywaniu, mogę pójść zobaczyć. Ale jest też wielka szansa, że mnie orkowie zwęszą. Może jeden z was pójdzie i zobaczy, czy można by to wykorzystać. Bo plan zły nie jest.

- W ukrywaniu to ja za dobry nie jestem. Możemy iść razem wóz i beczki są duże. - odpowiedział chłopak.

- Idźcie. Jakby co, to przybiegnę. - powiedział Ragnar.

- Fubrinie decyduj. Idziesz sam czy mam cię ubezpieczać? - Nie zamierzał puszczać krasnoluda samego. Z kolei uważał że jak się zna na rozpatrywaniu to umie więcej niż Brenton w temacie zwiadu. I niech on decyduje. Odepchnał również od siebie myśl że gdyby Fubrin poszedł sam byłoby w zasadzie po ich zadaniu. Żywy namierzyłby proch i wysadził tracąc przy tym najpewniej życie. Gdyby zaś go odkryto, zostałby zabity nim zdażyliby zareagować. Bycie rycerzem z chłopstwa miało tą zalete, że człowiek miał szerszą perspektywę.

- Idę zatem sam. Jak mnie zwęszą, to będzie… Nieciekawie.

Krasnolud przygotował topór i powolnym krokiem zaczął zbliżać się do ruin. Zniknął na chwilę z oczu dwójce mężczyzn. Po dłuższej chwili wrócił. Gdy podszedł, Brenton i Ragnar poczuli jego okropny zapach. Wydawało się, że dziwne krosty zaczęły się powiększać.

- Więc tak… Dostrzegłem jeszcze jednego patrolujacego zielonego, ale nie zapuści się raczej w te strony - pilnuje zachodniej strony. Przy ognisku siedzi czwórka. Wóz wklinowany jest pomiędzy ten bogatszy budynek i kaplicę jakiegoś waszego bóstwa. Wydaje się w większości opróżniony. Jeszcze jedno ognisko pali się za innymi budynkami, zakładam, że też będzie tam kilku orków. Gdzie jest reszta - nie wiem, zakładam, że śpią, skurwysyny. Macie jakieś pomysły? Zaatakowanie jakiejkolwiek grupy wrogów będzie na tyle głośne, że wszyscy się chyba zbiegną. Więc może się twój koń przydać, jakbyś miał zwiewać, chłopcze.*

- Czy to co zostało na wozie jakby wysadzić to zawali budynki obok? - Brenton zaczął rozmowę nad planem.

- Nie jestem pewny, czy będzie tam proch, a jeżeli będzie, to czy nie jest zamoczony. Można spróbować wrzucić tam żagiew z ogniska.

- Żeby wrzucić żagiew, najpierw musielibyśmy dostać się do ogniska, a zieloni siedzą przy nim. Mam krzesiwo, jak znajdziemy coś co możemy podpalić i wrzucić na wóz to możemy po cichu rozwalić dwa budynki. Jak są w nich orkowie to i ich. Jak nie będzie na wozie prochu to sam wóz może zapłonąć i podpalić te budynki. Pożar też zrobi swoje, odwracając ich uwagę. - zauważył Ragnar. - Przy odrobinie szczęścia pożar mógłby zniszczyć wszystkie zabudowania. Nie mieliby schronienia… W sumie to podpalenie wszystkich budynków też nie jest głupie.

- To ja idę po konia. - odpowiedział Brenton. - Jeśli nie ma wystarczająco dużo prochu na wozie. Może być w środku, żagiel można wrzucić. Proponowałbym byście spróbowali działać a ja konno będę gotowy was osłaniać. Konno tam nie wjadę niestety.
 
Icarius jest offline  
Stary 08-01-2018, 17:35   #144
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Schierke wziął głęboki wdech i postanowił skoncentrować się na misji. Robota była prosta i konkretna, więc nie zamierzał jej popsuć. Zamierzał pozwolić Wędeczce wykonać jego robotę. Atanaj, jeśli rzeczywiście był uczniem wiedźmy, a nie pospolitym wariatem, także mógł się przydać z jego wiedźmim wzrokiem. Pod tym względem plan Schierkego powódł się - wejście do dworu w trzech - czterech ludzi było jak najbardziej odpowiednie.

- Prowadź -- rzekł cicho do krasnoluda, ustawiając się -za nim.

Wędeczka miał iść jako pierwszy jako przepatrywacz, on jeden widział najlepiej w ciemności z nich wszystkich. Franz był drugi, chcąc umieć ochronić pozostałych w razie problemów. Atanaj ubezpieczał tyły. W tym wypadku trzeba było się zdać na Wędeczkę i jego złodziejskie doświadczenie.

Czekał cierpliwie na krasnoluda. Jeśli warta przechodziłaby, to mieli wkrótce ją -zobaczyć, ukryci w krzakach.

- Lepiej poczekać godzinę i poznać zwyczaje, niż ruszyć jak nikogo nie widać, bo ci wlezie prosto na ryj - podzielił się Wędeczka swoją mądrością. Zgodnie z jego zaleceniem trójka poczekała i mniej więcej po pięciu minutach zza domu wyłonił się strażnik i zatrzymał się, żeby pogada z Bernardem. Rozmawiali przez chwilę i strażnicy wskazywali palcami w różnych kierunkach, w tym także Bernard wskazał miejsce, w którym skryli się mężczyźni. Jednak wartownicy nie poświęcili temu ani chwili dłużej niż innym miejscom. Może był to przypadek? W każdym razie niedługo później Piter, czy jak mu tam było, poszedł dalej. Wtedy Wędeczka wstał i powiedział do Franza: - To jest ten moment. Idziemy wszyscy, jakby się co miało spieprzyć, będzie łatwiej problem rozwiązać. - Wskazał na miejsce, z którego zwyczajowo wyciągął kuszę.

- Ruszajmy - rzekł Franz.

Schierke skinął głową, dał znak Atanajowi i podążył za Wędeczką.

Trójka podbiegła cicho do bramy, skąd wypatrzył ich Bernard. Milczał, aż zbliżyli się do niego. Bez słowa otworzył bramę.

Schierke, podszedłszy do Bernarda, rozejrzał się. Zapewne nie miał zobaczyć nic, lampy też rozpalać nie zamierzał. Jakoś -tak odruchowo.

- Cześć, Bern - wyszczerzył swoje żółte zęby w mroku i chuchnął gorzałowym oddechem w stronę -strażnika. Mówił przyciszonym głosem. - Idziemy dalej.

Wolał zostawić Atanaja przy Matołowie - Bernard zdawał -się -takim, co był zaprawiony w bojach.

- Matołow niby ma być na dworze - mruknął.

Ostrożnie stąpał w stronę -bramy za Wędeczką, obserwując strażnika. Zanim mieli wejść poza bramę, zamierzał jeszcze zerknąć wokół. I do środka.

Franz rozejrzał się, jednak nie dostrzegł nic interesującego. Atanaj natomiast zatrzymał całą trójkę.

- Ten na “pje” szcza za rogiem - szepnął. - Może go wartko polażymy spat?

Schierke przystanął. Zastanowił się -przez chwilę. Skąd Ungoł wiedział, gdzie strażnik załatwiał swoją -potrzebę? Domyślił się? Czy był to w istocie jego wiedźmi wzrok? Nie do końca dowierzał tym magicznym zdolnościom Atanaja.

- Zostaw - pokręcił głową. - Idziemy prosto do dworu.

Chociaż możliwość zdjęcia strażnika i wyeliminowania zagrożenia była kusząca dla najemnika, “wartkie położenie” uzbrojonego chłopa, nawet we trzech, mogło się -okazać wcale nie takie wartkie. Lub, co gorsza, mogłoby się okazać hałaśliwe. Franz nie wątpił, że jeśli przyszłoby co do czego, to mogliby zasadzić się na niego i bez problemów ogłuszyć lub pojmać. Jednak nie mieli zbytnio czasu i miejsca upchać ciała w miejsce, gdzie nie stanowiłoby problemów. Po drugie, Atanaj mógł -wyciągnąć kozik i poderżnąć mu gardło. A przecież Schierke dał obietnicę Adzie, że, nie będzie ciął karków, gdzie popadnie. No, chyba, że mu same pod topór najdą. Bezsensowny rozlew krwi babie mógł -obiecać ze względu na dawne zasługi. Co do tego, czy noc nie skończy się -rozlewem z sensem, pewien nie był.

Wreszcie, jeśli na dworze był jakiś -pozór spokoju, najemnik chciał go zachować. Póki co.

- Miej na niego oko - rzekł do Atanaja, wbrew swoim wątpliwościom co do jego magicznych zdolności.

Po czym ostrzegł krasnoluda:

- Atanaj gada, że za rogiem strażnik.

Krasnolud i Ungoł skinęli głowami. Grupa szybkim krokiem minęła Bernarda i skierowała się do sporych drzwi dworku. Okazały się być otwarte, więc Atanaj idący na przedzie pchnął skrzydło i mężczyznom ukazał się krótki szeroki, niezbyt długi korytarz, który prowadził prawdopodobnie do salonu. Po obu stronach znajdowało się po jednym, zamkniętym wejściu do jakichś komnat. Od strony salonu szedł właśnie jakiś strażnik, w którym łatwo było rozpoznać Matołowa. Franz zamknął szybko drzwi, które szczęśliwie nie wydały żadnego dźwięku. Matołow zbliżył się i zaczął szeptać:

- Jesteście. Cudownie. Zbieram zatem dupę w troki, a wy czyńcie swoją wolę. I nigdy mi się na oczy nie pokazujcie. - Kislevczyk zaczął przeciskać się w stronę wyjścia.

Skoro Matołow odchodził w swoją -drogę, Atanaja nie było sensu trzymać przy drzwiach. Schierke machnął ręką -na odchodzącego strażnika, posyłając mu groźne spojrzenia. Jeśli miał -ich wystawić - co raczej prawdopodobne nie było - znalazłby go. Przemyśliwując to wcześniej, Franz doszedł -do wniosku, że zdrada strażnika nie miałaby większego sensu. Jeśli w istocie chciałby zaalarmować pozostałych i zasadzić się na złodziei, i tak zostałby wyrzucony z dworu lub powieszony tylko za samo spotkanie z nimi przy okręcie. Stary Dignam nie był głupi, tak samo jego córka, która ponoć zdołała ukryć się -przed inkwizytorami. Doszliby do tego, kto otworzył bramę. Bernard i jego kumpel nie mieli rozsądnego powodu, żeby ich wpuścić w maliny. Jedyne, co martwiło Franza to tylko to, czy w istocie dwóch przekupnych strażników ludźmi rozsądnymi byli.

Kiedy tylko strażnik zamknął za sobą dźwierze, dał -znak kompanom, żeby szli dalej. Następnym punktem było dojście do kwater Dignama i Rosalin.

Schierke, wszedłszy, rozejrzał się i do jego worka powędrowały trzy, zdaje się, srebrne świeczniki. -Nie chciał upychać wszystkich do worka, węsząc, że kosztowniejsze rzeczy mogły się znajdować w głębi dworu. Schierke przyjrzał się -sztucznej szczęce, w poszukiwaniu złotych zębów.

Po przejściu korytarza i zabraniu ze sobą kilku przedmiotów, grupa zajrzała do salonu. W kominku powoli paliło się bukowe polano, oświetlając słabym blaskiem całkiem przestronny salon. Sufit był znacznie podniesiony, na lewo od wejścia znajdowały się schody prowadzące na antresolę oraz drzwi do jakiegoś pomieszczenia. Salon obfitował w różnorakie przedmioty, z pewnością można było się tutaj nieco obłowić, gdyby poświęcić na to czas. Tylko czy Franz i reszta mieli czas? Wędeczka chciwie rozglądał się po pomieszczeniu z pięknymi fotelami i półkami zapełnionymi grubymi tomiszczami. Atanaj natomiast błądził nieco wzrokiem na boki i utkwił go w ścianie, które odgradzała ich od pomieszczenia, które znajdowało się na prawo od korytarza, którym wcześniej szli. Pokręcił głową i spojrzał z wyczekiwaniem na decyzję Franza.

- Parę pacierzy tutaj, potem zabieramy się do kwater pańskich - szepnął Schierke, głównie ze względów Wędeczki i Atanaja, którzy także potrzebowali napełnić swoje kieszenie. Szczególnie Wędeczka, który potrzebował zarobić z dziesięć złotych koron znaleźnego u grafa, jak się umawiali wcześniej. - Z umiarem.

On sam nie chciał się -zbytnio obciążać, wiedząc, że czeka na niego obraz. Pozwolił swoim kompanom przez parę dłuższych chwil pogmerać w zakamarkach salonu, zanim zabrali się -w stronę, w której według opisu Matołowa miały znajdować się -kwatery Rosalin. On sam rozejrzał się -wokoło, czy było tu coś -wartego zabrania, jednak skupiał się głównie na nasłuchiwaniu dworu, który, póki co, pozostawał cichy. Macał co chwilę swój topór nerwowo.

Franzowi wydało się, że słyszy jakieś westchnięcie od strony, w którą uprzednio patrzył Atanaj. Jednak mogło mu się wydawać, był to tak ulotny dźwięk. Potem Franz jeszcze chciał rozejrzeć się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu niewielkich łupów, jednak był zbyt rozproszony, żeby się na tym skupić. W oko wpadł mu jedynie niewielki wazon w kształcie wyszczerzonego łba goblina, w którym ułożone były jakieś fikuśne pióra.

Franz gapił się przez chwilę na cudo, które miał przed sobą, po czym wpakował je do jednego z worków.

Potem grupka, poganiana przez Franza, weszła na schody. Na lewo biegł korytarz, który odgrodzony był barierką, natomiast przed nimi tkwiły pierwsze drzwi, bogato zdobione, na końcu korytarza kolejne, nieco mniej zdobne.

Franz pozwolił krasnoludowi i Atanajowi iść pierwszym, jako że ci widzieli i słyszeli znacznie więcej od niego. Przejrzeli obojga drzwi, szukając czegoś, co naprowadziłoby go na to, w których drzwiach znajdowała się Rosalin i przeklinając samego siebie, że o to nie zapytał przekupnego strażnika.

- Czuj duch - dał znak, by przez chwilę -przystanęli, nasłuchując.

Zgadywał, że córka będzie mieć drzwi mniej zdobne, choć pewien być nie mógł. Przystawił ucho do jednych i drugich dźwierzy, próbując dociec, co się znajduje za nimi. Rabowanie kwater starego Dignama było opcją, którą rozważał, ale wolał najpierw dostać się do komnat -córki i w końcu obejrzeć obraz, o który było tyle zachodu.

W obu przypadkach Franz nie usłyszał zupełnie nic. Wędeczka i Atanaj potwierdzili obserwacje najemnika. Pozostało zdecydować, które drzwi ma otworzyć Wędeczka.

Franz, nie znalazłszy żadnych znaków, które świadczyłyby o tym, kto jest za drzwiami, postanowił wybrać mniej zdobne drzwi, sądząc, że zdobniejsze ornamenty zostały zarezerwowane dla pana tego domu.

Franz wskazał Wędeczce dalsze drzwi i ten wysupłał z odmętów swoich kieszeni zestaw wytrychów. Wsadził je do zamka i zaczął się męczyć. Ludzie zaczęli się wiercić z niecierpliwości, gdyż krasnoludowi schodziło na zadaniu stanowczo zbyt wiele czasu. Jednak w końcu dało się usłyszeć cichutki szczęk i Jan podniósł wzrok znad dziurki od klucza. Twarz miał czerwoną i zapoconą, ręce mu drżały.

- Kurwa… - szepnął. - Chujowy zamek…

Wędeczka uchylił drzwi, jednak Franz wiele nie zobaczył. W pokoju było ciemno i tylko tyle światła, ile wpadało przez przymkniętą okiennicę. Jednak coś w mroku potrafił rozróżnić. Na ścianach widać było ciemne plamy, pewnie obrazy albo gobeliny czy inne ozdoby. Pod oknem stało chyba łóżko, natomiast pod ścianami jakieś meble. Na środku pokoju znajdowało się jeszcze jedne łoże, otoczone fotelami? Albo szerokimi krzesłami. Ciężko było stwierdzić.*

Franz wyciągnął latarnię i odpalił knot, puklerz zsuwając na ramię. Wyciągnął -zza pasa topór, trzymając latarnię lewą ręką -i topór prawą. Rozejrzał się po pokoju, przede wszystkim kierując wzrok na łóżko - kto tam naprawdę spał? Najemnik nie zamierzał się zawahać, jeśli wiedźma, którą przecież -była córka Dignama, miała na nich rzucić -zaklęcie.

Rozjerzał się także po ścianach - który z obrazów pasował do opisu tego, który otrzymał wcześniej?

Franz odpalił latarnię na korytarzu, nie chcąc, by odgłos krzesania obudził Rosalin. Szczęśliwie nie obudziła jej także lekka zmiana w oświetleniu pokoju. Atanaj zatrzymał się nagle i wskazał Franzowi komodę, nie za bardzo różniącą się od innych. Na twarzy miał wyraz strachu wymieszanego z obrzydzeniem. Jednak Franza tak naprawdę interesowały obrazy. Obrazy były trzy. Jeden był naprawdę spory i przedstawiał nagiego mężczyznę, którego przyrodzenie przykryte było niewielką gałęzią. Drugim był prosty landszafcik. Trzeci natomiast był chyba tym, czego Franz poszukiwał.


Obraz zbyt duży nie był, ale z pewnością niewygodnie będzie się go niosło. Gdy Franz się do niego zbliżył, Wędeczka złapał go za ramię i szepnął:

- Ktoś otworzył drzwi frontowe.
 
Santorine jest offline  
Stary 13-01-2018, 09:36   #145
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
- Zamknij dźwierze i nasłuchuj – rzekł najmita szeptem do krasnoluda. - Daj znać, jak będą blisko.

Drzwi frontowe dworu były daleko, daleko za salonem i dopiero w korytarzu. Oczywiście, dwór nie był pusty – znajdowała się w nim służba i pozostali strażnicy, którzy akurat nie mieli nocnej warty. Jeśli mieli się na kogoś natknąć tutaj, były dwie możliwości – pierwsza, był to zwyczajny strażnik dworu, robiący obchód lub ktoś ze służby. Druga, najgorsza, był to osobisty strażnik von Dignam. Franz nie widział go wcześniej na oczy, choć wyobrażał sobie, że ktoś, kto robił za osobistego ochroniarza szlachcica musiał dość wybić zębów, żeby się do tej pozycji dostać. Wolałby go nie spotkać z oczywistych względów.

Schierke zignorował spostrzeżenia Atanaja co do komody – czego tak naprawdę bał się przesądny Ungoł, co mogło być w środku, tego Franz zamierzał dociec za chwilę. Najważniejszym problemem była Rosalin, której potrzebował się pozbyć zaraz, teraz.

Franz wątpił, żeby Ada miała wielkie skrupuły w posłaniu córuchny do piekła, gdzie zapewne należała i ona sama. Zarówno nalana baba ze wsi, jak i Ungoł gadali, że parała się magią Chaosu. To powinno wystarczyć za argument dla Ady do ukatrupienia Rosalin, choć, oczywiście, były i inne. Każdy moment w jej komnacie był ryzykiem, że obudzi się i narobi krzyku. Dwór był całkiem spory, ale Franz wiedział od akuszerek, że baby w chwilach napięcia potrafią narobić więcej wrzasku, niż dziesięciu chłopa. Jedyną wadą śmierci dziewuchy była zapewne nagroda za głowę Franza, którą wkrótce wyznaczyć miał graf. Po prawdzie jednak, stary Dignam zamierzał wyznaczyć nagrodę za głowę każdego z nich tak czy inaczej. Jeśli dać wiarę bajaniom zielarki i Atanaja, wolał, żeby pogoń za nimi nie obejmowała także czarownicy, która wywącha ich zapach z chmur albo kozich flaków.

Dał znak Ungołowi, żeby podszedł nieco bliżej, w razie, gdyby córka nagle obudziła się. W takim wypadku pozostałoby tylko skoczyć, modląc się do Ranalda, aby konfuzja nie kazała jej krzyczeć. Zamierzał wartko rozprawić się z problemem sztyletem, aby potem rozejrzeć się nieco po pokoju. I zaryglować drzwi, jeśli trzeba będzie.

Gdy Wędeczka zamykał drzwi, usłyszeli jeszcze męski głos, dochodzący z parteru:

- Matołow? Kurwa, jebane dupowłazy zniknęły.

- To za kuszę i dzika, suko - syknął Schierke, wyjmując sztylet.

W tym samym czasie Atanaj i Franz ruszyli po cichu w stronę śpiącej kobiety, odstawiając na ziemię latarnię. Franz pochylił się nad piękną Rosalin i jednym szybkim pchnięciem wbił jej sztylet w gardło. Atanaj ją przytrzymał, żeby się nie rzucała, mrucząc pod nosem, że zmarnowała się piękna piczka. Wtedy to wydarzyło się coś bardzo nieoczekiwanego - Wędeczka syknął do mężczyzn, wskazując na drzwi. Ktoś się zbliżał. A przy okazji z komody wypadł jakiś mały stwór, ruszył w stronę drzwi i zaczął przeraźliwie piszczeć.

No cóż, jak raz miało się coś spierdolić, to się spierdoliło konkretnie, pomyślał Franz, którego mózg nagle zaczął pracować w gorączkowym tempie.

- Trzymaj drzwi! - warknął do krasnoluda, wkładając sztylet za pas i wyjmując z niego topór. - Atanaj, pomagaj mi.

Cokolwiek to było, musiało zostać uciszone jak najprędzej. Najpewniejszym sposobem na uciszenie kogoś był topór w łeb. Franz porwał latarnię i podbiegł do źródła hałasu, biorąc zamach toporem.

Franz niewiele myśląc zaatakował źródło dźwięków i potencjalne niebezpieczeństwo. Przebiegająca istota praktycznie sama nadziała się na ostrze topora, przewracając się i pociągając Franza kilka kroków w tył. Atanaj w tym czasie jedynie krzyknął: “zostaw!”, ale nie zdążył powstrzymać najemnika. Po ciosie toporem czas nagle zwolnił i Franz miał chwilę na zobaczenie, jakie to licho ukatrupił.

Lichem okazała się mała dziewczynką, której usteczka wykrzywione były w grymasie bólu, oczy otwarte szeroko z przerażenia, policzki zalane łzami i krwią, która najpierw soczyście chlusnęła z rozrytego ostrzem ramienia, a teraz powoli sączyła się na bogate dywany. Scena ta była na tyle obrazowa, że Franz z pewnością jeszcze wielokrotnie dojrzy ją w swoich snach.

Atanaj pociągnął nosem i westchnął głośno, mrucząc pod nosem “kurwa”, i przypadł do okna, wychodzącego na podwórze. W tym samym czasie krasnolud podparł plecami drzwi, w które ktoś właśnie przyłożył barkiem. Z zewnątrz dobiegł krzyk: “Alarm! Mordują Rosalin! Alarm!”, a po chwili (wraz z kolejnym łomotem): “Otwierajcie szmaty!”.

Atanaj rzucił do Franza:

- Ze trzy metry. Ja skaczę!

Ungoł kopnął w okno ze szklaną szybą, która wraz z kawałkami ramy wypadła na zewnątrz.

Kurwa, mniejszy topór muszę kupić, pomyślał Franz, starając się zbagatelizować fakt, że właśnie posłał do piachu niewinne dziecko. A więc to prawda była. Prawdą było przynajmniej to, że Rosalin dzieci lubiła. Dlaczego je w komodzie zamykała, niby psich albo żarcie w spiżarni, tego nie dociekał. A jeśli to było prawdą, to zaiste był gotów uwierzyć w to, że była rzeczywiście wiedźmą. W takim wypadku mieli szczęście, że ukatrupili ją jako pierwszą. Czasu na świętowanie tego faktu jednakowoż nie było.

- Atanaj, zostaw okno, kurwa – powiedział z mocą Schierke, obawiając się paniki Ungoła. - Zostaw, albo nie wyjdziesz z pierdolonego dworzyszcza.

Zwrócił się w stronę dźwierzy.

- Kompanion mój ma nóż na gardle młódki – rzekł w stronę dźwierzy. - Poniechajcie, jeśli chcecie jeszcze zobaczyć czarownicę żywą, panie. Poniechajcie drzwi, mówię. Albo Rosalin umrze.

Bez względu na odpowiedź, przypadł do Atanaja, próbując go złapać za ramię. Schierke wiedział, że Ungoł miał tendencje do dania dyla w razie niebezpieczeństwa, ale tym razem ucieczka była po prostu głupia.

- Zeskoczysz, nogi połamiesz, powieszą cię – rzekł cicho, acz groźnie. - Pomóż mi z tym gównem, musimy zabarykadować drzwi.

Po czym zabrał się za przesuwanie komody. Póki co, uwaga strażników była skoncentrowana na drzwiach prowadzących do pokoju. Sytuacja byłaby znacznie mniej wesoła, jeśli mieliby ich otoczyć. Wtedy pod topór zapewne miało najść znacznie więcej karków, czego, bądź co bądź, najemnik chciał uniknąć.

Schierke spodziewał się tego – wcześniej czy później. Choć, oczywiście, dziecka się nie spodziewał, to miał nadzieję, że strażnik (czy był to w istocie niesławny Max?) kupi kłamstwo z tym, że Rosalin żyje. Jedyne, czego potrzebowali teraz, to więcej czasu, aby unieść obraz i bezpiecznie uciec. Mniej lub bardziej bezpiecznie.

Łomot w drzwi ustał, Atanaj zreflektował się i zamiast tego rzucił do Franza:

- Dawaj. Kurwa. Linę. I bierz ten jebany obraz. Spierdalamy stąd.

Wędeczka szybko przystawił pod drzwi jeden z foteli, Franz dopchał to komodą.

Franz poczuł, jak Wędeczka próbuje ściągnąć mu linę z pleców. Jan, dostrzeżony, wyszczerzył zęby.

- Bier ten obraz, hę? Spierdalajmy, jak gada Ungoł. Czas będziesz marnował na pierdolenie, kurwa.

Tymczasem za drzwiami wzniósł się mały raban i ponownie ktoś w dźwierza przypierdolił. Tym razem mocniej, Komodą zatrzęsło, fotel się wywalił, ale drzwi wciąż zamknięte.

- Spierdalamy - przytaknął reketer i podał naprędce Atanajowi lniany sznur, po czym sam natychmiast począł zdejmować obraz ze ściany. Upchał go do jednego z worków, które miał przy sobie.

Po prawdzie, nie zamierzał dyskutować długo ze strażnikami – gadka służyła mu li jeno jako sposób na kupienie czasu. Jeśli tamci zawahaliby się, zyskaliby nieco czasu. A któż wie, myślał chciwy najemnik, może by dało się ugrać jeszcze jaki okup za trupa w łóżku?

Wsadziwszy obraz do worka, skierował się w stronę wybitego okna, gdzie Atanaj manipulował sznurem.

- Prędzej, kurwa - ponaglił.

Wydawało się, że zwykłe włamanie nie będzie obfitowało w nic ponad silny stres, wytężanie wzroku w ciemności i niewygodach w targaniu łupów. I ewentualnego spierdolenia się całej akcji. Jednak tutaj wydarzyć się miała kolejna scena z rodzaju tych, które opowiadane są po pijaku w karczmach.

Atanaj przywiązał linę i zaczął się na niej opuszczać na dół. Wędeczka czekał tylko na możliwość zejścia, Franz natomiast wpakował obraz do wora i skierował się w stronę okna. A za jego plecami wybuchły drzwi. Nie dosłownie, jednak komoda została wrzucona do pomieszczenia, a drzwi wypadły z zawiasów. Wędeczka zaklął i, nie czekając, aż Ungoł zlezie na ziemię, wyskoczył przez okno.

Franz splunął, przeklinając swoją przesadną ostrożność. Liczył na to, że uda im się zyskać nieco czasu perorą i że bez problemu wyniosą obraz, aby potem umknąć. Jednego był pewien - nie mógł walczyć teraz, kiedy miał przy sobie obraz, a jego kompani właśnie dali dyla przez okno. Zapewne tym, co wyważył drzwi był to osobisty goryl Dignama.

Niewiele namyślając się, podążył za Wędeczką. Przesadził parapet, modląc się, aby było to w istocie trzy metry, o których mówił Atanaj.

Ungoł najwyraźniej się pomylił - o tym przekonał się Franz, gdy tylko zobaczył ziemię, która pędziła w jego stronę. Były to raczej cztery niż trzy metry. Franz zahaczył obrazem o ramę okna i w przeciągu chwili krótszej niż uderzenie serca musiał podjąć decyzję - albo spadnie prosto na ryj i prawdopodobnie coś złamie. Albo zaryzykuje obrazem. Zaryzykował obrazem. Franz wylądował całkiem zgrabnie, obok wylądował nieco mniej zgrabnie Wędeczka, uderzając kolanami o ziemię. A z najmniejszą gracją upadła obok nich Desdemona. Na okiennicy rozdarł się worek i ociekająca budyniem pannica ociekała teraz ziemią i miała sporą dziurę w miejscu brzucha i piersi. Obraz był dość… zrujnowany.

Franz jednak nie miał zbyt wiele czasu, by zastanawiać się nad tym, jak zszyć Desdemonę czy też o jakiejkowleik za obraz zapłacie - w pokoju nad nimi znajdować się musiało przynajmniej troje strażników. A drzwi wejściowe do dworu właśnie otwierały się z hukiem.
 
Santorine jest offline  
Stary 24-01-2018, 16:59   #146
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Atanaj już brał nogi za pas, natomiast Wędeczka już dawno ruszył krasnoludzkim galopem w stronę bramy.
- Kurwa - Franz zaklął siarczyście.

W głowie Franza krążyły o wiele bardziej wymyślne wiązanki na tą okazję, jednak zachował je na później. Noc była jeszcze młoda i mogło się okazać, że niektórzy z nich mogą nie zobaczyć jej końca.

Worek, nie worek, Franz wziął to, co zostało z drogocennego dzieła i odkasał topór. Spodziewał się, że Wędeczka może wkrótce potrzebować całkiem konkretnej pomocy w postaci topora najemnika. Zacisnąwszy zęby, pobiegł za złodziejem.

Z domostwa wypadło dwóch strażników - jeden z wielkim gongiem, w który zaczął z zaciętością napierdalać. Z pewnością słychać ten okrutny dźwięk w obrębie kilometra. Drugi trzymał kuszę - żaden z uciekających tego nie dostrzegł, jednak bełt świsnął niedaleko Franza i zniknął w mroku.

Uciekający dopadli bramy, słysząc za plecami okrutne krzyki, czyjeś zawodzenie, przekleństwa. I jeszcze dwa szczęknięcia kuszy. Najprawdopodobniej wystrzelił ktoś z okna - bełty wbiły się w ziemię obok Atanaja i Franza. Ależ ten Wędeczka zapierdalał! Odbił za bramą na południe tak, jak się umówili. Franza spowolniał nieco obraz oraz wyjęty zza pasa topór. Wyciągnięcie broni nie było mądrym posunięciem.

Franz, widząc, że w pobliżu jeszcze nie było żadnych strażników, schował broń - i tak przeszkadzała mu w ucieczce. Po czym podwoił wysiłek, biegnąc z obrazem i łupami. Zamierzał podążyć za Wędeczką - krasnolud ani chybi zamierzał zmierzać w stronę ich koni, gdzie biegł także i Franz.

Mężczyźni wypadli przez bramę, Wędeczka pierwszy, znikał już pośród zarośli, za nim Atanaj, Franz na samym końcu, obciążony workiem z łupami i cholernym obrazem. Za ich plecami łomotał gong, zapewne ludzie ze stróżówki przed posiadłością za chwilę przybiegną na pomoc. Tuż obok głowy Franza przeleciał bełt. Był tak blisko, że zahaczył o włosy i wyrwał boleśnie kilka z nich. Z domostwa dobiegł ryk rozpaczy i wściekłości.

Pomimo obciążenia najemnik dość szybko dogonił Ungoła i potem biegł z nim ramię w ramię. Udało im się dotrzeć do wierzchowców, które na szczęście były na miejscu. Wędeczka już wsiadał na swojego parszywego konia i kopał go po bokach, żeby ten ruszył z miejsca.

- Nie spieszcie się za bardzo, mają tylko jednego konia. Lepiej żeby wam nóg nie połamały szkapy, hehe! - rzucił jeszcze przez ramię i ruszył galopem z wprawą prowadząc konika.

Franz zdecydował się wziąć słowa złodzieja za dobrą monetę i ruszył za nim, uprzednio załadowawszy łupy na konia. Myśli o właśnie dokonanym czynie błyskały mu w głowie, gdzieś – czy były to wyrzuty sumienia? Nie miał teraz czasu nad tym rozmyślać. Skąd Wędeczka wiedział o tym, że pościg ma tylko jednego konia? Wydawało się, że najemny złodziej był zaiste wart swoich dziesięciu koron.

Jedyne, co pozostało zrobić w tej chwili to uciekać. Zwiększyć dystans pomiędzy nimi a tymi, co ich gonili. Mieli szczęście. Choć ucieczka była ciężka w tym gąszczu, to pogoń zapewne miała być tym bardziej. I jeśli w istocie tamci mogli posłać tylko jednego konia, zagrożenie nie było znowu takie duże. Wreszcie, napad ze swoim elementem morderstwa i przypadkową grabieżą mógłby wydawać się dla łowczych zrobiony przez ludzi z gminu. Szukać będą po okolicznych wsiach lub trzech nieznajomych, którzy ponoć odbili do Birkeweise.

Schierke cmoknął na konia, bacząc na wystające konary. Czekał ich szlak na południe.

Franz z Atanajem jechali bezpiecznym tempem, zostawiając za sobą odgłosy pościgu. Z pewnością nie mogli czuć się jeszcze bezpiecznie, ale raz na jakiś czas zatrzymywali się i nasłuchiwali - nie słyszeli nic niepokojącego. Mogła minąć godzina, mogły minąć godziny dwie. Ciężko było to określić. Wędeczki też raczej nie znaleźli, na tropienie nie było czasu. Często przejeżdżali przez niewielkich rozmiarów lasy, czasem przez polany.

W nocy z pewnością było ciężko nawigować i ani Franz ani Atanaj nie byli pewni, czy kierują się w dobrą stronę. Jednak żeby to sprawdzić musieliby się zatrzymać. Czy był na to czas? To musieli ocenić już sami zainteresowani.

- Jedźmy przynajmniej dwie, trzy godziny, później przystańmy – rzekł Franz do Atanaja.

Najemnik nie wierzył, że pogoń da za wygraną tak szybko. Ostatecznie, ścigali morderców córki, czy też, jak utrzymywał Ungoł, wiedźmy. Franz miał nadzieję, że tak było naprawdę, a wiedźmi wzrok Ungoła i Ady były czymś więcej niż wizjami wieśniaków na muchomorze. W przeciwnym wypadku oznaczałoby to, że weszli do dworu jak pospolite najmusy, zabijając ot tak, przypadkowo. Nieco pewności w tej kwestii dodawał mu fakt, że zielarka w istocie pomogła im wcześniej z nieumarłymi, a dekokt, który wywarzyła, zadziałał. Więc pewnie była wiedźmą, a nie pomyloną staruchą zazdrosną o wdzięki martwej już Rosalin.

Co do obrazu dogorywającej dziewczynki na dywanach dworu, sumienie Franza powoli odzywało się, torturując go wizjami otwartych tętnic i pustych źrenic dziecka, które zapewne zostało sprowadzone do dworu jako niewolnik, zgwałcone, a na końcu poczęstowane toporem za wzywanie pomocy. I to wszystko za jeden bohomaz, który teraz nie wyglądał specjalnie jak obraz.

Schierke otrzepał się z ponurych myśli. Zamierzał jechać przez pewien czas, nawet, jeśli mieli nieco zboczyć z kursu. Po paru godzinach zamierzał przystanąć i zawrócić w stronę pobliskiego Pahlkrug, gdzie zamierzał ukryć obraz i zaaranżować parę spraw, aby w końcu całą farsę doprowadzić do końca.

Kilka kolejnych godzin Franz z Atanajem to galopowali przez polany, to przedzierali się kłusem i stępa przez niewielkie bory. Wtedy to, zmęczeni podobnie jak ich wierzchowce, natknęli się na drogę, która musiała prowadzić ze wschodu na zachód. Franz, znając nieco okoliczny teren i mogąc w końcu przemyśleć, w jakim miejscu dotarli do tej drogi, uznał, że w trakcie ucieczki zboczyli nieco na wschód.

- Dobra, kurwa – rzekł Schierke – zatrzymujemy się.

Rozeznawszy się w terenie, stwierdził, że – oczywiście – zboczyli z drogi. Jednak pozostawili parę mil za sobą, na szczęście. Pościg nie pościg, prawda była taka, że oprócz ich samych ścigali Matołowa, Bernarda i Wędeczkę. Sukinsyn Wędeczka, pomyślał Franz. Przecież gadałem, żeby trzymał się z nami.

Tyle dobrego, że uciekinierzy zostawili wiele śladów idących w różne strony. Franz docenił to.

Ale pościg miał o wiele cięższą robotę niż uciekający. Szczególnie w nocy takiej jak ta. Rzecz druga, na jednym koniu daleko nie ujadą, imaginował Franz. Co do uciekających, potrzebowali odpocząć, przynajmniej przez chwilę.

- Robimy popas, ja biorę pierwszą wartę, ty następną – rzekł najemnik, kalkulując godziny na knykciach. - Usłyszysz kogoś idącego z tamtej strony, spierdalamy. Zamęczymy konie, ale nie możemy dać się złapać. Nie z tym – rzekł, wskazując na obraz. Franz nie chciał dać się złapać w walkę.

- Wypoczniemy, zmierzamy na zachód, do Pahlkrug – rzekł Franz, starając sobie przypomnieć drogę do wioski. - Tymczasem, popasajmy.

Nie odpoczęli nawet kwadransu, gdy Franz usłyszał z północy, mniej więcej z miejsca, z którego przyjechali, męski głos, który chyba poganiał konia. Stłumiony ściółką tętent kopyt także był nie do pomylenia. Ktoś jechał z tamtej strony na koniu.

Nie mogli ujechać za nami wszyscy, pierwsza myśl błysnęła najemnikowi w głowie. Nie na jednym, kurwa, koniu.

Oczywiście, nie była to do końca prawda. Dignam jako graf Imperium posiadał znacznych przyjaciół. To Franz ujmował w kalkulację. To, w co wątpił, to tylko to, że w ciągu tak krótkiego czasu graf zdołałby skrzyknąć swoich znajomków. Wędeczka raczej nie miał powodu kłamać z jednym koniem – po co miałby?

Zatem człowiek, który nadjeżdżał, był zapewne przepatrywaczem. Tylko wariat lub ktoś, kto mógł uciec szybko pakowałby się tak daleko na południe. Forpoczta zapewne przekazałaby informacje o tym, gdzie są, a reszta pościgu podjęłaby dalszy trop. Tak myślał najemnik. Lub też samotny człowiek był niesamowicie twardym sukinsynem, który położyłby wszystkich trzech. W obu przypadkach Franz nie chciał wyjawiać tego, gdzie są.

- Jak umiesz wywołać deszcz tą swoją magią, to byłaby dobra pora – rzekł Franz do Ungoła. - Chodź. Musimy się schować.

Po czym zaczął szybko iść w stronę pobliskiego lasku, gdzie mogli się ukryć. Człowiek na galopującym koniu nie mógł łatwo tropić zbójców po ciemku. No chyba, że to nie był zwykły człowiek.

- Poczekaj!

Atanaj położył ręce na wierzchowcu Franza i przez dłuższą chwilę wypowiadał jakieś słowa, machając przy okazji głową, nogami i jedna ręką. Nic się nie wydarzyło, ale pokiwał z uznaniem głową.

- Nie zostawi śladów, ha!

I faktycznie, Franz przejechał kilka kroków i nie mógł dostrzec żadnych wgłębień w drodze po kopytach. Może się na coś ten Atanaj przyda? W międzyczasie Ungoł zaczął wyczyniać podobne czary-mary nad swoim koniem. Wierzchowiec przez chwilę wyglądał na lekko spłoszonego i zaczął drobić w miejscu - Franz zadowolony nie dostrzegł żadnych śladów po kopytach. I wtedy…

Wtedy koń Atanaja zaczął świecić niczym księżyc w pełni.

- Jebat moju mać! - wykrzyknął guślarz. - Skryj się, Franz! Kurwa!

I Atanaj spiął konia i zaczął galopować drogą na wschód, widoczny jak na dłoni, na jaśniejącym wierzchowcu.

Franz wytrzeszczał przez pewien czas oczy, patrząc na dziwo, które malowało się przed nim. A więc po raz kolejny był świadkiem magii, prawdziwej magii, pomimo, że spartaczonej przez Ungoła. Chciał coś powiedzieć, jednak Atanaj natychmiast załadował swój zad na wierzchowca i zaczął galopować, zapewne w celu odwrócenia uwagi, jak sądził najemnik. Choć zdawało się, że nie do końca coś mu wyszło. Czy świecący koń był jego zamiarem, czy też było tak, że gusła nie wyszły? Franz nie miał pojęcia. Ungoł odjechał nieco zbyt szybko. Choć, prawda prawdą, jego koń nie zostawiał śladów. Okazja ta była zbyt… nęcąca, by z niej nie skorzystać odpowiednio.

Co jednak miało się stać z Ungołem? Zaklęty wariackim czarem koń miał świecić, ale jak długo? Czy Ungoł miał zostać złapany i powieszony, jako wspólnik? Franz wiedział zbyt dobrze, że gonienie Ungoła, który miał właśnie teraz na siebie zwabić całą hałastrę z dworu na północ stąd było głupim pomysłem. Zostanie tutaj – jeszcze głupszym. Był rozdarty, bowiem niewiele mógł zrobić w sytuacji, której winowajcą był przecież Atanaj. Ungoł był członkiem wyprawy na dwór, Franz wolałby, by przeżył. A jednak nie mógł zostawić obrazu tutaj, kiedy już był tak blisko!

Obiecawszy sobie, że wróci w to miejsce później, schował się, mając zamiar przeczekać jeźdźcę, który właśnie miał pokazać się tutaj. Później zamierzał po cichu wycofać się na zachód, lub, jeśli będzie okazja do odratowania Ungoła, być może jeszcze zawróci.

- Oby Ranald miał cię w opiece, Atanaju – po czym splunął, nadal nie mogąc wyrwać się z osłupienia. - Zasrani czarnoksiężnicy.

Gdy tylko Franz skrył się za zasłoną niskich brzózek, na drogę wypadł jeździec na koniu. Samojeden, zdyszany i z kuszą opartą o łęk siodła, spojrzał najpierw w prawo, potem w lewo i… Zdziwił się chyba podobnie jak Franz, jednak w osłupieniu trwał tylko chwilę. Spiął konia i cwałem wyrwał za uciekającym Ungołem…

Franz stał przez parę chwil, obserwując oddalających się jeźdźców. Jednego - od dworu, drugiego - ze świecącym rumakiem, choć zapewne szkapa Atanaja na takie określenie nie zasługiwała. Nie mógł się nadziwić głupocie Ungoła, który właśnie zmarnował najłatwiejszą dla nich szansę ucieczki - świecącego konia wystarczyło pognać na wschód, sami zaś uszliby w przeciwną stronę, omijając ostatniego strażnika. Straciliby tylko konia, którego przecież i tak można było odkupić za zrabowane grafowi cacka.

Franz bił się z myślami. Z jednej strony potrzebował dostarczyć obraz do Pahlkrug, z drugiej chciał wyratować kompana z opresji. Konie Atanaja i tego, kto go ścigał nie mogły pociągnąć zbyt długo - mieli za sobą parę godzin drogi. To samo tyczyło się zresztą konia Franza. Nie mogli ujechać dalej niż staja, może dwie.

Najemnikowi jednak chodziło po głowie co innego - jeśli samotny jeździec nadal ich ścigał, to zapewne ścigał ich także cały orszak, który miał się tutaj zjawić niebawem, niezawodnie podążając za tropem końskich kopyt. Ile czasu mogło zająć Schierkemu dopadnięcie do jeźdzców, zabicie konnego z dworu i umknięcie z Atanajem na zachód? Najemnik powątpiewał w szybkie zakończenie tego zadania. Kiedy w rzecz była zaangażowana dzika magia Ungoła, wydarzyć mogło się wszystko. Każda sekunda była na niekorzyść całej wyprawy. Jeśli oboje zostaliby złapani, znaczyłoby to, że Desdemona ucierpiała na próżno, Rosalin zginęła po nic, a mała dzieczynka nadal mogłaby służyć za źródło uciech czarownicy zamiast wykrwawiać się na dywany. Najemnik, wciąż odczuwając poczucie winy, nie zamierzał doprowadzić do tego, by przypadkowa śmierć dziewczynki stała się jeszcze bardziej bezsensowna. Wszakże Ungoł sam sprowadził na siebie kłopoty.

Schierke zdjął zatem wyobrażony kapelusz z głowy i pomachał nim w stronę wschodu. Na koniu podążył w stronę Pahlkrug, zamierzając wrócić tutaj, kiedy obraz będzie bezpieczny. Ada miała dostać nieco więcej złota na otarcie łez, jeśli miało się okazać, że Ungoł swoją pomyłkę przypłaci głową.
 
Santorine jest offline  
Stary 27-01-2018, 15:40   #147
 
Nortrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Nortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputację

Ragnar i Furbin ruszyli wschodnią stroną, okrążając wioskę i wypatrując kolejnej czujki. W międzyczasie Brenton zaczął wracać po wierzchowca.

Krasnoludy zatrzymały się na wysokości budynku tutejszego szlachcica czy bogacza, gdy dostrzegły poruszenie niedaleko ogrodów Morra. O ogrodzenie opierał się ork bez ucha, zajadając się kawałkiem… czegoś. Rozglądał się leniwie na prawo i lewo, szczęśliwie nie zauważając Ragnara i Furbina. Zaatakowanie tak blisko wioski mogło skończyć się wykryciem, jednak pozostawienie czujki przy życiu także mogło się źle skończyć…

- Próbujemy go zabić. Zostawienie go przy życiu jest bardziej ryzykowne, niż zaatakowanie. Odliczę od 3 do zera i szarżujemy. - mruknął do towarzysza. Wolną ręką odliczył na palcach od 3 do zera i ruszył na orka.

Dwa krasnoludy z zaskoczenia zaatakowały zielonoskórego. Nim ten zdążył zauważyć co się stało, dwie bronie zanurzyły się w jego ciele. Rany nie były wystarczająco poważne, jednak z pewnością dawały się odczuć. Ragnar wyprowadził kolejne ciosy. Ork spróbował obronić się przed pierwszym, ale mu nie wyszło. Topór Ragnara wbił się w miękkie miejsce pomiędzy szyją i barkiem, wchodząc gładko przez obojczyk i mostek aż do serducha. Ork zabulgotał coś, ale nie był to specjalnie głośny dźwięk. I padł na ziemię, brocząc krwią.

- Wysadzamy, czy najpierw robimy coś jeszcze? - zapytał Ragnar, który jeszcze nie ochłonął po szybkim ubiciu orka.

- Wysadzamy - odpowiedział Furbin i nożem odciął pas materiału od swojego płaszcza. Owinął nim jakiś większy badyl i polał całość miksturą z wysupłanej zza pasa manierki. Resztę wypił duszkiem. - Podpalaj, Ragnarze.

Weteran spokojnie odpalił materiał.
- I niech nas teraz Przodkowie mają w swojej opiece.

Tymczasem Brenton który dosiadł konia był już w drodze powrotnej. Zatrzymał się tak by orki go nie dostrzegły a on sam mógł szybkim galopem dołączyć do Ragnara. Wiedział, że koń może go zdradzić krzyżując ich plan. Dlatego trzymał się z daleka. Bał się jak jasna cholera, że zaraz trafią na stado. Ci tu to tylko czujki właściwa grupa mogła liczyć wielu osobników. To był ślepy traf ilu ich będzie. Jednego trupa minęli w drodze. Zadźgany najpewniej przez innych zielonych. Był jeszcze ślad po wybuchu. Nie wiadomo jak wielu orków stało blisko. Stado ucierpiało również w starciu z krasnoludami. Jednak jak liczne było na początku? Ilu z nich czeka na nich tu i teraz? Tego dowiedzą się niedługo.

Brenton objeżdżał wieś szerokim łukiem z zachodniej strony, obawiając się dostrzeżenia. Całkiem słusznie. Zostało mu jakieś trzydzieści minut dobrego widzenia, potem słońce skryje się za drzewami. Gdy minął zabudowania, zobaczył w oddali dwie małe postaci, które nachylały się nad większym od nich trupem. Czyli towarzyszom udało się ubić kolejnego zielonego… Dwie postaci zbliżyły się z płonącą pochodnią do dużego budynku, który na ich szczęście, miał strzechę zamiast gontu czy desek. Dach zajął się w mgnieniu oka i ogień zaczął powoli rozpełzać się na boki. Brenton czekał.

Furbin nachylił się do Ragnara:

- Przygotuj się do ataku na zdezorientowanych, ja podpalę ten drugi budynek - Furbin pobiegł w stronę budynku na północy, rozwarł okiennicę i wrzucił do środka pochodnię.

- Poczekam między budynkami. Jakby któryś tu przyszedł to ubiję. - odpowiedział drugi krasnolud.

Z dużego budynku wydobywa się ryk i nagle od budynku zaczyna bić jasna łuna. Furbin musiał mieć cholerne szczęście i trafić na coś łatwopalnego. W każdym razie zrobiło się ciekawie - z budynku wypadła dwójka orków, którzy nie dostrzegli Ragnara. Krasnolud zaś dostrzegł czwórkę, którzy siedzieli przy ognisku, mieszając w kociołku. Zerwali się na równe nogi i coś krzyczeli w swoim narzeczu, jednak także nikogo na razie nie dostrzegli.

Z domostwa, z którego wypadła wcześniej dwójka orków, wyszedł olbrzymi ork o ciemnej skórze. Ryknął coś przerażająco głośno i wykonał szeroki gest ręką. Wspomniana dwójka, zapewne jego ochroniarze, zaczęli wykrzykiwać coś, co zapewne było rozkazami. Czwórka spod ogniska rozbiegła się w różne strony, a z dymiącego poważnie, dużego budynku zaczęli wypadać kolejni orkowie. Wtedy to na wielkiego orka wpadła niewysoka furia stali - wściekły Furbin, rycząc po khazadzku zawołania bojowe i wzywając przodków. Zadał dwa silne ciosy, które rozlały nieco krwi zielonoskórego.

W tym momencie drugi z krasnoludów zaatakował. Ragnar urąbał cztery paluszki za wyjątkiem kciuka.
Furbin poprawił toporem i czarny ork, nieco zdumiony, padł.
Z budynku wypadają nadal orkowie. Ochroniarze dostrzegli grupę, reszta orków zaczyna orientować się powoli w sytuacji


Brenton zaszarżował na jednego z ochroniarzy. Ork został bardzo, bardzo zabity. Zabity na śmierć! Brenton za ogrodzeniem dostrzegł dwójkę orków, którzy zbierają się, żeby zobaczyć o co chodzi.

Ragnar zaszarżował na najbliższego orka, a ten nie sparował ciosu. Ork trochę krwawi z klaty. Furbin również zaszarżował na pobliskiego, ork sparował cios. Ochroniarz zaatakował Furbina, ten sparował tarczą. Normalni orkowie się zbliżali.

Ragnarowy ork oddał Ragnarowi, nie trafił. Furbinowy oddał Furbinowi, nie trafił.
Dwóch kolejnych zaatakowało Ragnara. Krasnolud nie mógł sparować przez brak tarczy. Trafienie nastąpiłoby w korpus, ale brodaczowi udało się wykonać unik. Cios to bardziej draśnięcie, ale i tak boli jak cholera. Drugi ork to patałach. Kolejny szarżuje na Furbina, jednak pudłuje, bardzo pudłuje. Furbin i Ragnar wykorzystali okazję. Nastąpiły dwa silne, celne cosy. Ork został bardzo mocno osłabiony.

Ragnar wyprowadził dwa ciosy. Pierwszy był niecelny, drugi jednak dosięgnął celu. Ork stracił prawą łapę, można go było traktować jak trupa - krwawi jak zarzynana świnia i nie ma jak walczyć.
Furbin zaatakował kolejnego dwukrotnie, ale niestety ani jeden cios nie sięgnął celu - pierwszy sparowany, drugi spieprzony.
Furbin sparował cios ochroniarza.

Brenton wyprowadził cios w plecy. Lanca zraniła potężnie orka-ochroniarza, ale ten się ledwie zachwiał na nogach. Zapewne teraz zacznie walczyć z Brentonem.

Przytruci orkowie zaatakowali Ragnara. Z pięciu ciosów, tylko dwa były celne. Na szczęscie jednego udało się uniknąć. Drugi jednak porządnie uszkodził nagolenniki. Dwa celne ciosu spadły na Furbina. Oba ciosy są tak słabe, że nie ranią za bardzo Furbina.

Weteran zemścił się doszczętnie niszcząc rękę jednego z zielonoskórych i posyłając go do piachu. Nieszczęśliwie jego drugi cios, wyprowadzony w innego orka, został sparowany.
Furbinowy topór rozwala czaszkę innego przeciwnika i kończąc jego zielony żywot.

Brenton uniknął ciosu ochroniarza i zmienił broń - upuścił lanca na ziemię i wyszarpnął miecz z pochwy. Jego cios został sparował cios. Niestety...

Przytruci dymem orkowie po prostu bili kupą. Dwa ciosy dosięgły celu. Ragnar po drugim ciosie ledwo stoi na nogach, jest bardzo ciężko ranny. W Furbina zaatakowało trzech: trafienie w nogę, pudło, trafienie w rękę. Furbin sparował pierwszy cios. Drugi trafił, nie było to jednak nic groźnego.

- Młody, zabieraj się stąd, kupimy ci trochę czasu! - wrzasnął Ragnar, wyprowadzając kolejne ciosy. Ork paruje pierwszy.Drugi cios ranił rękę, nic specjalnego niestety. Furbin bił kolejnego wroga: Jedno trafienie. Nic specjalnego

Ochroniarz trafił Brentona. Potężny cios rozłupał tarczę jak orzeszka, ale co miała obronić, to obroniła. Brenton za radą Ragnara ucieka w pełnej akcji.

Brenton odjechał na koniu, oganiając się od siekaczy orków. Gdy zobaczyli, że jest szybszy niż oni, zwrócili się w stronę krasnoludów, którzy wyglądali teraz jak dwie krwawe kule, pośród zielonego morza. Skierował konia w stronę ogrodzenia jakiegoś stratowanego ogródka.

Orkowie złapali krasnoluda i rzucili nim w płomienie. Podobna sytuacja spotkała Furbina, który wylądował tuż obok Ragnara. Uderzenie w ścianę chaty było na tyle mocne, że cała konstrukcja mocno się zatrzęsła. Coś trzasnęło i drewniana ściana, płonąc, zaczęła się walić. Ragnarowi udało się uskoczyć na bok, Furbin został przygnieciony. Ragnar usłyszał przekleństwa pełne żalu, bólu i nienawiści.

Ragnar stracił przytomność. Albo zginął?
 
__________________
"Alea iacta est." ~ Juliusz Cezar
Nortrom jest offline  
Stary 01-02-2018, 21:39   #148
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Brenton

Gdy Brenton postanowił ruszyć na północ, w stronę Salkalten, zaczęło mżyć. Mżawka przerodziła się w silny deszcz. A ten w ulewę. Brenton czuł się przytłoczony śmiercią dwóch kompanów, swoją ucieczką i zwykłym, ponurym zmęczeniem. Nie był gotowy na coś takiego. Porwanie się w trójkę przez pewien czas mogło wydawać się iście romantyczną wizją, opowieścią o czynach, rycerskim marzeniem. Jednak rzeczywistość była zupełnie inna. I na dodatek ten deszcz... Rycerz czuł się tak, jakby chodziła za nim jaka wredna baba i wylewała mu wodę z wiadra na głowę.


Plan był taki – odjechać nieco na północ i skręcić na zachód, żeby dojechać do drogi. Tamtędy już do Salkalten. Jednak czy to zmęczenie, ciemność, deszcz czy może i krzywe nogi wierzchowca, Brenton nie dotarł do drogi. Znajdował się w jakimś lesie. Pachniało mokrą ściółką i ziołami, przyjemnie, pomimo okropnej sytuacji. Oczy mężczyzny same się powoli zamykały. Ciało domagało się odpoczynku. Tylko czy był tutaj bezpieczny? Czy podła pogoda nie ześle na niego jakiejś paskudnej choroby? Może warto podróżować dalej? Tylko czy jechać naprzód, czy może jakoś skorygować kierunek? Wybór prosty nie był. Tym bardziej, że po raz pierwszy od bardzo dawna nie miał kogo poprosić o radę.



Franz

Gdy tylko ścigający Atanaja człowiek zniknął mu z oczy, Franz ruszył w stronę Pahlkrug. Była noc, trakt pusty, bestie najwyraźniej spały – podróż mijała całkiem dobrze. Tylko niestety zaczęło lać, okrutnie padało. Widoczność spadła okrutnie, Franz nie widział dalej jak uszy swojego konia. Jechał wiele godzin, raz zasnął i przebudził się tuż przed zsunięciem się z siodła. Wierzchowiec też robił już bokami. Chyba zaczęło się przejaśniać, chociaż ciężko było to Franzowi stwierdzić. Chciał tylko zasnąć.

Nagle dotarło do niego, że mija jakieś domostwo. Chyba dotarł na miejsce. Szkoda, że nie zobaczył wcześniej, że wjechał do wioski. Może jeszcze nikt go nie zobaczył?
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 02-02-2018, 01:56   #149
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Wszystko działo się bardzo szybko. Przez ramię zdążył zobaczyć, jak mrowie orków łapie krasnoludy, które bezsilnie próbowały walczyć z przeważającą siłą. Kątem oka zobaczył jeszcze, jak jego towarzysze zostają wrzuceni w gorejące piekło budynku. Potem wjechał za dom z ogrodzeniem, które było wyłamane po drugiej stronie. Wewnątrz znajdowały się zadeptane już dawno temu rośliny i płonęło spokojnie nieregularne ognisko. Wtedy to rycerz usłyszał, jak budynek wali się z łoskotem. Słychać było krzyk któregoś z krasnoludów i ryki orków. Czy z bólu, uciechy czy nienawiści - tego Brenton nie wiedział. Kto by zrozumiał te dzikie bestie?

Za ogródkiem Brenton dostrzegł jeszcze jeden budynek, który wyglądał mu na zagrodę dla zwierząt gospodarczych. Przed nią stała chałupa z piętrem, w całkiem dobrym stanie. I to były już wszystkie budynki tej pechowej wsi.

Brenton wiedział, że na koniu na przewagę. Chciał odjechać na północ. W stronę Salkaten. Jednak był przyjacielem Ragnara. Zatoczył łuk w koło wsi by odległość bezpieczną trzymać i móc okiem jeszcze rzucić na sytuację. Może Ragnar się wyrwał i ucieka? Ranny i poparzony. Mało realne jednak rycerz chciał być pewien nim odjedzie, że towarzysz poległ.

Brenton odbił na północ, przez chwilę gonili go orkowie, ale ich nienawiść wobec samych siebie wygrała z chęcią pościgu. Wszak musieli wybrać spomiędzy siebie jakiegoś nowego wodza, czy jakkolwiek wyglądały relacje zielonoskórych. Brentonowi udało się wrócić w okolice beziemiennej wioski, jednak dostrzegł jedynie dopalające się ruiny budynku i tłukących się orków. Walczyło właśnie dwóch rannych, jeden starał się wyrwać drugiemu żuchwę, broniąc się równocześnie przed kopnięciami w krwawiące kolano. Po krasnoludzie nie było ani śladu. Zielonych obserwujących to starcie było wciąż kilkunastu.

Brenton pomodlił się za Ragnara do krasnoludzkich bogów o ile go słyszeli. Zmówił też modlitwę do Sigmara i Ulryka. Następnie zawrócił w stronę Salkaten. Przynajmniej tak mu się wydawało. Deszcz, las i potworne zmęczenie. Brenton był przybity wręcz zdruzgotany. Nie zamierzał się jednak poddawać. Co powiedziałby Ragnar gdyby teraz padł w te kałuże i zasnął? Nie! Musi jechać tak długo aż znajdzie schronienie. Nie musi to być wioska czy dom. Jaskinia, wyjątkowo gęsty zagajnik. Gdzieś gdzie jest sucho. Odpocznie i ruszy wtedy dalej. O ile uda mu się takie miejsce znaleźć.
 
Icarius jest offline  
Stary 02-02-2018, 17:37   #150
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację

Deszcz, las i zmęczenie. To ostatnie zapewne było także udziałem strażników w twierdzy grafa, którzy po paru godzinach szukania musieli zapewne w końcu dać za wygraną. Najemnik wątpił, żeby stracili pościg na długo, ale jednego był pewien: ktokolwiek mógł złapać Franza na gorącym uczynku tej nocy, właśnie stracił tę szansę. Deszcz, o którego wywołanie prosił Ungoła, rzeczywiście lunął z niebios. Rabusie lepszej pogody u Ranalda wymodlić nie mogli. Dżdżyste krople rozmyją pozostałości śladów, reszty dopełni magiczny koń Franza, który śladów nie zostawiał przez jakiś czas.

Fakt, że Ungoł przepadł bez śladu w przeciwnym kierunku niepokoił Franza, ale nie mógł zrobić z tym nic. Był pewien, że ze zmęczonym koniem, obciążony obrazem i łupami nie dogoniłby dwóch jeźdźców, a sam naraziłby się na złapanie. Atanaj jednak był czarownikiem, więc zapewne miał sobie poradzić. Z czasem miał do niego dołączyć, jak wtedy w lesie. Co do krasnoluda, zaradny Jan zapewne miał odnaleźć się później, jeśli w ogóle. Schierke imaginował, że złodziej, otrzymawszy swoją zapłatę w postaci łupów grafa, nie upomni się u niego o dziesięć koron, jeśli łup będzie wart więcej niż tyle. Zresztą, tak się umówili. Spodziewał się, że złodziej mógł udać się zupełnie gdzie indziej, dbając o swoje bezpieczeństwo.

Zważywszy, że pokpili sprawę w pokoju Rosalin, sama rejza zbójecka wydawała się przebiegać wcale dobrze: zdawało się, że żyli wszyscy, każdy z nich wziął, ile się dało i pierwszą falę pościgu zgubili, ponadto, rozdzielili się. Pozostało dokończyć więc sprawę z obrazem.

W Pahlkrug Franz miał kontakt, gdzie mógł ukryć skradzione dobra. Pamiętał dobrze miejsce kryjówki, do której skierował się, uprzednio zszedłszy z konia i rozejrzawszy się. Starał trzymać się z daleka okiennic chałup, starając się, by nie zobaczył go nikt.
 
Santorine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172