Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2018, 22:47   #255
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Wagnera nie obchodziły braki w owłosieniu czy zniszczone ubrania kompanów. Najbardziej rzucały mu się w oczy obrażenia jakich doznali. Pierwsze co musiał zrobić dobry medyk polowy to znaleźć dogodne miejsce do zajęcia się rannymi. Dogodne czyli schowane przed oczami nachalnych, a w razie starcia dające przewagę broniącym się. Moritz wiedział, że po nerwowej szamotaninie z potworem, ucieczce i wszystkich okolicznych nerwach ekipa musiała wypocząć. Czeladnik nie należał do mistrzów jeżeli chodzi o medycynę, ale wśród zebranych mógł uchodzić za przodownika w tej dziedzinie. Podróżnik spędził dobre kilka miesięcy w klasztorze Bogini Miłosierdzia i wiedział jak dobrze opatrywać rany. Ta wiedza okazała się po raz kolejny nieoceniona. Człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, że pomagając innym może się tak wiele nauczyć...

Moritz tamtej nocy nie spał najlepiej. Jego warta była jako druga z kolei. Noc była ciemna i mroźna. Zdecydowanie nie przeceniłby w tamtej chwili nawet prostego posłania w stajni. Mimo iż w jego głowie kłębiły się setki myśli czeladnik starał się zachować czujność. Wiedział, że taki smok nie potrafiłby się sensownie zakraść, ale od czego mieli w końcu małe, pokraczne gobliny? Spotkać je tamtej nocy... To byłby prawdziwy pech.

Po czeladniku wartę miał przejąć Jurgen, który obudził wszystkich kiedy płonął Heisenberg. Wagner modlił się o tamtejszych ludzi. Podróżnik wiedział, że obudzenie smoka było ich zasługą, ale to był prawdziwy pech. Oni tylko chcieli uratować tych ludzi przed plagą zatrutej rzeki. Chcieli aby mieszkańcy znowu mogli czerpać wodę z rzeki i nie obawiać się o swoje życie. Nawet gdyby lokalni wiedzieli o zatrutej wodzie co z podróżnikami, którzy nie zdążyliby w okolicy zasięgnąć języka? Oni musieli spróbować uratować wszystkich. Chcieli dobrze, a wyszło jak często w tamtych mało heroicznych czasach.


Moritz zaraz po przebudzeniu zmienił opatrunki towarzyszy i wrzucił coś na ząb. Kiedy zdał sobie sprawę z przeprawy jaką wraz z przyjaciółmi mieli przed sobą zakasał rękawy i ruszał dając przykład. Grimm i Gotte byli ranni. Jurgen był pełen zwątpienia, a Kaspar... Co by się stało z nim gdyby i Moritz wyglądał jak siedem nieszczęść? Wagner padł jako ostatni kiedy gdzieś w oddali nad jego głową przelatywał smok. Czeladnik wątpił aby bestia go zauważyła nawet gdyby stał jak słup, ale zbyt mocno się bał aby nie paść twarzą w puszysty śnieg.

Obozowisko straży, na które wpadli podróżnicy nie wyglądało jak coś co ktoś zdrowy psychicznie chciał oglądać. Do zielonoskórych ciał dołączyły ludzkie szczątki w liczebności około tuzina. Cały obóz wyglądał paskudnie. Tu leżała głowa, tam noga. Smród spalonych włosów i skóry musiał być wyczuwalny z naprawdę daleka. List do kapitana Hansa Lestera z Meissen znaleziony przy trupie wspomnianego nie napawał Wagnera optymizmem. Śledczy od dawna znali jego nowe imię i nazwisko oraz wiedzieli jak wyglądał. To samo się tyczyło Kaspara oraz Grimma. Jurgen nie wyglądał na zadowolonego, ale też starał się poukładać to sobie jakoś w głowie. Moritz Wagner stał się poszukiwanym zbirem w podobnie do starego, dobrego Berta Winkela. Ile jeszcze nazwisk zostanie dopisanych do listy zanim ekipa oczyści swoje dobre imię?

- Miło mi było Pana poznać Herr Jurgen. - zaczął Wagner. - Chciałbym jednak aby nie myślał Herr o nas jako kryminalistach. Jak każdy mamy za sobą pewne przejścia. Spotykają nas niesamowite rzeczy, ale pomimo złego losu zawsze czynimy dobro. Mógł Pan to zauważyć kiedy narażaliśmy życie aby ocalić wioskę przed plagą zatrutej rzeki… - Moritz westchnął. - Ktoś jak zawsze nasze ostrzeżenia źle zrozumiał i posądził o zatruwanie wody. Stąd zapewne te poszukiwania. Pan jednak zna całą prawdę i wie jak było. Herr Jan poświęcił życie aby ratować innych i w moich oczach pozostanie na zawsze bohaterem. - Czeladnik zwrócił się do starego przyjaciela Gotte. - Jak widzisz, Gotte, nie zawsze jesteś z nami bezpieczny. Robimy czasem naprawdę ekstremalne wyczyny i przez nie właśnie każdy z nas może stracić życie. Chciałbym abyś wiedział, że nigdy nie studiowałem, ani tym bardziej nie jestem szarlatanem. Chłopaki nie mają co prawda usprawiedliwienia dla swojej szpetoty… - zaśmiał się Moritz, wspominając słowa zapisane w liście. - No, ale nie każdy może być tak przystojny. Po ich przejściach dla mnie nadal wyglądają jak nowi. - dodał zerkając na Grimma. - Jak będziesz chciał nas opuścić - zrozumiem. Nie zdzierżę jednak jeżeli będziesz o nas źle myślał…

Ekstremalne? Kaspar nie znał tego słowa, ale z całości wypowiedzi domyślił się, o co chodzi.
- To racja. - Skinął głową. - Nie możemy ci zagwarantować spokojnego życia, więc musisz się zastanowić. Ale racja jest też w pozostałych słowach. Nic nie zrobiliśmy złego, a jedyną naszą winą jest to, że staraliśmy się pomóc. - A panu, herr Jurgen, dziękujemy za pomoc. Przykro, że tak się to skończyło. - Wyciągnął dłoń. - To była przyjemność z panem współpracować.

- Wiem jak jest. Szukali Stirlandczyków i z Janem wiedzieli my, że pewno was. Ale teraz, to ja muszę jak najdalej stąd. Gdy was w końcu pojmą, to i mnie zaczną szukać, kiedy się dowiedzą, żeśmy smoka sprowadzili na zagładę Heisenbergu, jeśli nie prowincji… - nie dokończył.
Uścisnął rękę Kaspara.
- Żegnajcie.

- Od nas się niczego nie dowiedzą - zapewnił Kaspar. - No i my też postaramy się znaleźć jak najdalej. To bardzo dobry pomysł.

"Jak najdalej" nie znaczyło "w tym momencie ruszamy". Najpierw warto było przeszukać pobojowisko. Wojacy nie byli tacy głupi, by iść w góry bez ekwipunku, a skoro ocalały dokumenty kapitana, to może i parę innych przydatnych drobiazgów by się znalazło.

- Jak nie my, to straż by smoka obudziła. - powiedział Wagner. - Szkoda, że nie udało się wykonać tego bezkolizyjnie, ale to już czysty pech. Życzę szczęścia, Herr Jugen.

- Wy chopy przecia ma rodzina tera. Nawet jak wy złe, to wy dobre przecie - odparł Gotte bez chwili zawahania. - No i z gębą, ładną jak moja, nie każdy się urodził. Nie smutajcie się. Możeta popłacić i gębą nikt się nie przejmuje przecia - poradził. - Bywaj zdrów zacny Jurgenie, jeśli łopuścić nas musita. Tyś też kompana dobra - podał mu rękę. - Ja bym chciał, żeby my jeszcze kiedy popili se zdrowo i szczerze - uśmiechnął się szeroko.

Wagner nie chciał zatrzymywać się na długo, ale musiał nieco poszperać na pobojowisku. Poza jedzeniem i piciem czeladnik znalazł malutki mieszek z monetami oraz miecz w pochwie. Broni było znacznie więcej, ale dla kogoś kto od lat walczył sztyletem i jeden miecz był jak istna zbrojownia…
 
Lechu jest offline