|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
17-01-2018, 20:14 | #251 |
Administrator Reputacja: 1 |
|
18-01-2018, 04:04 | #252 |
Northman Reputacja: 1 |
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
18-01-2018, 15:31 | #253 |
Administrator Reputacja: 1 |
|
23-01-2018, 19:20 | #254 |
Reputacja: 1 | Po krótkiej rozmowie z kompanami w oku Gotte zakręciła się łezka. Uważali go za takiego dobrego, prawego człowieka i obawiali się, że może ich zostawić. Nie, to nie był Gotte. On tak nie oceniał ludzi. On ic by nie zostawił, bo oni byli dla niego rodziną, kochaną rodziną! A poza tym… w swoim życiu przeskrobał znacznie, znacznie więcej niż jego kompani. I mimo, że trudno uznać, że miał w nim szczęście, to miał go chyba znacznie więcej niż oni. Niestety. |
24-01-2018, 22:47 | #255 |
Reputacja: 1 | Wagnera nie obchodziły braki w owłosieniu czy zniszczone ubrania kompanów. Najbardziej rzucały mu się w oczy obrażenia jakich doznali. Pierwsze co musiał zrobić dobry medyk polowy to znaleźć dogodne miejsce do zajęcia się rannymi. Dogodne czyli schowane przed oczami nachalnych, a w razie starcia dające przewagę broniącym się. Moritz wiedział, że po nerwowej szamotaninie z potworem, ucieczce i wszystkich okolicznych nerwach ekipa musiała wypocząć. Czeladnik nie należał do mistrzów jeżeli chodzi o medycynę, ale wśród zebranych mógł uchodzić za przodownika w tej dziedzinie. Podróżnik spędził dobre kilka miesięcy w klasztorze Bogini Miłosierdzia i wiedział jak dobrze opatrywać rany. Ta wiedza okazała się po raz kolejny nieoceniona. Człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, że pomagając innym może się tak wiele nauczyć... Moritz tamtej nocy nie spał najlepiej. Jego warta była jako druga z kolei. Noc była ciemna i mroźna. Zdecydowanie nie przeceniłby w tamtej chwili nawet prostego posłania w stajni. Mimo iż w jego głowie kłębiły się setki myśli czeladnik starał się zachować czujność. Wiedział, że taki smok nie potrafiłby się sensownie zakraść, ale od czego mieli w końcu małe, pokraczne gobliny? Spotkać je tamtej nocy... To byłby prawdziwy pech. Po czeladniku wartę miał przejąć Jurgen, który obudził wszystkich kiedy płonął Heisenberg. Wagner modlił się o tamtejszych ludzi. Podróżnik wiedział, że obudzenie smoka było ich zasługą, ale to był prawdziwy pech. Oni tylko chcieli uratować tych ludzi przed plagą zatrutej rzeki. Chcieli aby mieszkańcy znowu mogli czerpać wodę z rzeki i nie obawiać się o swoje życie. Nawet gdyby lokalni wiedzieli o zatrutej wodzie co z podróżnikami, którzy nie zdążyliby w okolicy zasięgnąć języka? Oni musieli spróbować uratować wszystkich. Chcieli dobrze, a wyszło jak często w tamtych mało heroicznych czasach. Moritz zaraz po przebudzeniu zmienił opatrunki towarzyszy i wrzucił coś na ząb. Kiedy zdał sobie sprawę z przeprawy jaką wraz z przyjaciółmi mieli przed sobą zakasał rękawy i ruszał dając przykład. Grimm i Gotte byli ranni. Jurgen był pełen zwątpienia, a Kaspar... Co by się stało z nim gdyby i Moritz wyglądał jak siedem nieszczęść? Wagner padł jako ostatni kiedy gdzieś w oddali nad jego głową przelatywał smok. Czeladnik wątpił aby bestia go zauważyła nawet gdyby stał jak słup, ale zbyt mocno się bał aby nie paść twarzą w puszysty śnieg. Obozowisko straży, na które wpadli podróżnicy nie wyglądało jak coś co ktoś zdrowy psychicznie chciał oglądać. Do zielonoskórych ciał dołączyły ludzkie szczątki w liczebności około tuzina. Cały obóz wyglądał paskudnie. Tu leżała głowa, tam noga. Smród spalonych włosów i skóry musiał być wyczuwalny z naprawdę daleka. List do kapitana Hansa Lestera z Meissen znaleziony przy trupie wspomnianego nie napawał Wagnera optymizmem. Śledczy od dawna znali jego nowe imię i nazwisko oraz wiedzieli jak wyglądał. To samo się tyczyło Kaspara oraz Grimma. Jurgen nie wyglądał na zadowolonego, ale też starał się poukładać to sobie jakoś w głowie. Moritz Wagner stał się poszukiwanym zbirem w podobnie do starego, dobrego Berta Winkela. Ile jeszcze nazwisk zostanie dopisanych do listy zanim ekipa oczyści swoje dobre imię? - Miło mi było Pana poznać Herr Jurgen. - zaczął Wagner. - Chciałbym jednak aby nie myślał Herr o nas jako kryminalistach. Jak każdy mamy za sobą pewne przejścia. Spotykają nas niesamowite rzeczy, ale pomimo złego losu zawsze czynimy dobro. Mógł Pan to zauważyć kiedy narażaliśmy życie aby ocalić wioskę przed plagą zatrutej rzeki… - Moritz westchnął. - Ktoś jak zawsze nasze ostrzeżenia źle zrozumiał i posądził o zatruwanie wody. Stąd zapewne te poszukiwania. Pan jednak zna całą prawdę i wie jak było. Herr Jan poświęcił życie aby ratować innych i w moich oczach pozostanie na zawsze bohaterem. - Czeladnik zwrócił się do starego przyjaciela Gotte. - Jak widzisz, Gotte, nie zawsze jesteś z nami bezpieczny. Robimy czasem naprawdę ekstremalne wyczyny i przez nie właśnie każdy z nas może stracić życie. Chciałbym abyś wiedział, że nigdy nie studiowałem, ani tym bardziej nie jestem szarlatanem. Chłopaki nie mają co prawda usprawiedliwienia dla swojej szpetoty… - zaśmiał się Moritz, wspominając słowa zapisane w liście. - No, ale nie każdy może być tak przystojny. Po ich przejściach dla mnie nadal wyglądają jak nowi. - dodał zerkając na Grimma. - Jak będziesz chciał nas opuścić - zrozumiem. Nie zdzierżę jednak jeżeli będziesz o nas źle myślał… Ekstremalne? Kaspar nie znał tego słowa, ale z całości wypowiedzi domyślił się, o co chodzi. - To racja. - Skinął głową. - Nie możemy ci zagwarantować spokojnego życia, więc musisz się zastanowić. Ale racja jest też w pozostałych słowach. Nic nie zrobiliśmy złego, a jedyną naszą winą jest to, że staraliśmy się pomóc. - A panu, herr Jurgen, dziękujemy za pomoc. Przykro, że tak się to skończyło. - Wyciągnął dłoń. - To była przyjemność z panem współpracować. - Wiem jak jest. Szukali Stirlandczyków i z Janem wiedzieli my, że pewno was. Ale teraz, to ja muszę jak najdalej stąd. Gdy was w końcu pojmą, to i mnie zaczną szukać, kiedy się dowiedzą, żeśmy smoka sprowadzili na zagładę Heisenbergu, jeśli nie prowincji… - nie dokończył. Uścisnął rękę Kaspara. - Żegnajcie. - Od nas się niczego nie dowiedzą - zapewnił Kaspar. - No i my też postaramy się znaleźć jak najdalej. To bardzo dobry pomysł. "Jak najdalej" nie znaczyło "w tym momencie ruszamy". Najpierw warto było przeszukać pobojowisko. Wojacy nie byli tacy głupi, by iść w góry bez ekwipunku, a skoro ocalały dokumenty kapitana, to może i parę innych przydatnych drobiazgów by się znalazło. - Jak nie my, to straż by smoka obudziła. - powiedział Wagner. - Szkoda, że nie udało się wykonać tego bezkolizyjnie, ale to już czysty pech. Życzę szczęścia, Herr Jugen. - Wy chopy przecia ma rodzina tera. Nawet jak wy złe, to wy dobre przecie - odparł Gotte bez chwili zawahania. - No i z gębą, ładną jak moja, nie każdy się urodził. Nie smutajcie się. Możeta popłacić i gębą nikt się nie przejmuje przecia - poradził. - Bywaj zdrów zacny Jurgenie, jeśli łopuścić nas musita. Tyś też kompana dobra - podał mu rękę. - Ja bym chciał, żeby my jeszcze kiedy popili se zdrowo i szczerze - uśmiechnął się szeroko. Wagner nie chciał zatrzymywać się na długo, ale musiał nieco poszperać na pobojowisku. Poza jedzeniem i piciem czeladnik znalazł malutki mieszek z monetami oraz miecz w pochwie. Broni było znacznie więcej, ale dla kogoś kto od lat walczył sztyletem i jeden miecz był jak istna zbrojownia… |
03-02-2018, 00:17 | #256 |
Reputacja: 1 | Khazad westchnął widząc pobojowisko i dowiadując się, iż znowu jest poszukiwany. Zgodnie ruszyli sprawdzić co polegli mieli w kieszeniach. Znalazł mieszek, lecz tylko pobieżnie zajrzał do jego wnętrza, by upewnić się, że nie ma w nim śmieci. Było tam kilka koron. Lepsze to niż nic. Znaleźli również to, czego szukali - żywność na najbliższy tydzień. Była już nie pierwszej świeżości, przywieziona zapewne z Meissen, zaś upalne lato nie pomagało w przedłużaniu okresu przydatności do spożycia. Arno po dłuższej chwili namysłu zdecydował się na przygarnięcie kuszy, bełtów oraz dwóch noży. Może się przyda, a jeśli nie, to przynajmniej będzie z tego dodatkowych kilka szylingów. Chyba. Ostatecznie może to zawsze wyrzucić. Nie spędzili wiele czasu w tamtym miejscu. W ich sytuacji lepiej było się poruszać. Ponownie. Dlaczego za każdym razem jak chcieli zrobić coś dobrze, to wychodziło na to, że byli coraz bardziej ścigani? Gdzie tu sprawiedliwość? Szlak powiódł ich w kierunku Karak Norn, a w zasadzie tam właśnie zamierzali podążyć, lecz nikt nie palił się do wspinaczki. Wybrali łagodną trasę, co oznaczało cofnięcie się do rozwidlenia rzeki, której poziom zauważalnie opadł, ale teraz przynajmniej woda wyglądała na czystą. Hammerfist jednak nie miał zamiaru tego sprawdzać na własnej skórze. Nagle zatrzymali się. W oddali od strony Heisenbergu ku górom zmierzał olbrzym niosący jakąś prostokątną bryłę na ramieniu. Przypominała nieco ciemną trumnę lub skrzynię, lecz ciężko było dokładnie określić czym była. Obecnie jednak ciekawość Arno była mocno ograniczona, zaś jego towarzysze podzielali jego punkt widzenia. Wszyscy zgodnie schowali się z dala od koryta rzeki. Wkrótce pojawił się nieco bliżej nich. Z tej odległości dostrzegli tajemniczy pakunek. Była to płaskodenna łódź przykryta plandeką. Sam niosący był natomiast ponad dwa razy większy niż spalone zwłoki dziewczynki o brzuchu tak wielkim, jakby był w ciąży. Miał długie ręce i nogi, choć były nieproporcjonalnie chude. Co ciekawe, łysiał. Krasnolud nie wiedział, że ta przypadłość dotyka również gigantów, ale to nic dziwnego, w końcu pierwszy raz w życiu widział żywego przedstawiciela. Włosy po bogach i z tyłu głowy były splątane, co nadrabiał gęstą brodą oraz wąsami. Zgodnie z oczekiwaniami, miał duży, przepity nochal. Nic dziwnego, w końcu był wstawiony, co było całkiem trafnym określeniem. Utrzymywał się na poziomie między trzeźwością a upiciem. Łachy, które miał na sobie mogły mogły pochodzić z wielkich płacht materiału takich jak choćby namiot cyrkowy. Zapewne sam sobie uszył te ogrodniczki. Z bezpiecznego schronienia obserwowali oddalającą się, wielką sylwetkę giganta, ale na wszelki wypadek jeszcze przez pewien czas nie wychodzili. W końcu podnieśli się, lecz nim zdążyli postawić choćby krok dostrzegli czarne chmury idące od Bretonii, które po dokładniejszym spojrzeniu okazały się czymś, co przypominało szaroczarny śnieg - popiołami. Bardzo możliwe, że w ten upalny czas las elfów po przeciwnej stronie Gór Sinych zapłonął. Niewykluczone też, że źródłem ognia był smoczy oddech, choć brak było pewności. Dobrą wiadomością było to, iż znajdowali się już niedaleko Świątyni Morra, gdzie znajdował się zarówno Eryk jak i Edmund. Pierwotny plan podróży do Karak Norn uległ zmianie. Celem stały się okolice przybytku Boga Śmierci, nie sam budynek. Nie do końca zdawali sobie sprawę z tego jak źle jest obecnie, że wydano za nimi listy gończe. Tymi, którzy mogli się tego dowiedzieć był zdecydowanie Eryk, Edmund i Gotte jako wolni od podejrzeń. Ostatni miał wyruszyć na poszukiwanie dwóch pozostałych i ściągnąć ich do skrytych w jak najmniej widocznym miejscu nieopodal budynku Arno, Berta i Josta. Najważniejsze było rozeznanie się w tym jak bardzo na bakier z prawem są. Być może Eryk jako dawny łowca nagród zdołał coś podchwycić. Jeśli nie, to khazad zamierzał poprosić towarzysza o to, by spróbował się czegoś dowiedzieć. Można było również zatroszczyć się o zapasy na podróż. Niewykluczone, że Morryci ofiarowaliby trochę jedzenia oraz picia.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
06-02-2018, 06:03 | #257 |
Northman Reputacja: 1 |
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
11-02-2018, 00:06 | #258 |
Reputacja: 1 | Sytuacja przedstawiała się lepiej niż na pierwszy rzut oka wyglądało. Arno sądził, iż znowu coś spadło na ich głowy, choć nie bardzo wiedział co. Może zostali oskarżeni o zatrucie rzeki, bezczeszczenie zwłok albo współpracę z gigantami. Wszystko zaczynało wydawać mu się możliwe. Niewykluczone także, że straż połapała się, iż byli poszukiwani listem gończym. Stąd też przesadna, jak się okazało, ostrożność w podchodzeniu do świątyni. Eryk na całe szczęście był nieźle poinformowany. Najwyraźniej nawyki łowcy nagród pozostały w nim silne. Dzięki temu dowiedzieli się, że naturą problemu były poszukiwania w celu złożenia wyjaśnień. To wszystko. Wystarczyło ustalić wspólne zeznania na ostatnie dni, trzymając się prawdy najmocniej jak było to możliwe i po kłopocie. Ten ciężar mógł spaść z barków bardzo szybko. Jeśli już się to nie wydarzyło. W końcu mnóstwo żołnierzy zginęło od smoczego ognia i reszty jego arsenału bojowego. Jednakże towarzyszom ciężko było dojść do wspólnego wniosku. Bert wolał bezpieczną opcję z wyniesieniem się, Eryk najchętniej poszedłby na polowanie, a potem w ślad za tropami pozwalającymi na oczyszczenie imienia swojego i pozostałych, Jost chciał pomóc mieszkańcom, a Gotte wolał zostać w świątyni. - Ja do kapłana Shallaya w kolejności bym poszedł pierwszej. Ze mną Gotte idziesz? - zapytał długonosego. Choć Hammerfist nie miał najlepszych wspomnień z leczenia u Shallayanek, to musiał przyznać, że bardzo skutecznie postawiły go na nogi. Miał nadzieję, iż ta wizyta mu pomoże. Jeśli uda się dołączyć do kolejki potrzebujących i względnie niedługo dotrzeć do uzdrowiciela...
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
11-02-2018, 21:33 | #259 |
Reputacja: 1 | Wagner ze spokojem przyjmował słowa Aldrica. Jego przyjaciel był pewien, że strażnicy szukali ich nie przez listy gończe, a przez informacje o zatrutej rzece, którego podróżni byli źródłem. Moritz mógłby się z tym zgodzić, ponieważ informacji o nich było niewiele. Zdecydowanie za mało jak na te zebrane przez łowców szukających ich po sporej części Imperium. Szkoda, że strażnicy nie wiedzieli na co ruszają i nie zawrócili swojej wyprawy na czas... Lutzen pobieżnie opowiedział towarzyszom jaki smutny los spotkał mieszkańców Heisenbergu. Nie zapomniał wspomnieć o gigancie, który pomagał gasić ich dobytek. Nie była to pomoc bezinteresowna, ale liczyła się jako czyn chwalebny. Moritz nie mógł stanąć przeciwko temu stworzeniu, bo z własnej inicjatywy okazało dobroć serca. Jeżeli chcieli upolować giganta to musieli szukać gdzie indziej. - Jak wiesz nie możemy tu zostać na długo przyjacielu. - powiedział Moritz. - Musimy znowu zmienić nazwiska i wygląd zewnętrzny. Czy ruszacie z nami aby odbudować naszą reputację? - zapytał czeladnik z nadzieją w głosie. - Nie wiem co Edmund planuje. Po co chcesz zmieniać nazwisko? Znowu? A co z pierścieniami i głową trola? Co się zmieniło? - zapytał zirytowany. - Od tego zależy nasze prawdziwe życie. Już zapomniałeś? Po co was po Imperium szukałem z Edmundem? - Głowę trolla moglibyśmy zdobyć, ale dopiero byliśmy tak bliscy śmierci. - odparł Wagner. - Giganta nie śmiałbym skrzywdzić po tym jak pomagał gasić miasto… - dodał czeladnik. - Ze mnie w walce żaden pożytek, a zatem z bestią żadną nie jestem w stanie wam pomóc. Jedynie leczyć rany po starciu. Mam już dość tej bezsilności. Może jak nabrałbym umiejętności do bitki byłoby nam łatwiej z bestią i w ogóle w podróży. Jakie jest wasze zdanie? - Sytuacja zapowiadała groźniej się niż w rzeczywistości jest. Skoro gończe listy jedynie z powodu niestawienia się naszego są, zeznania wspólne ustalić możemy i wyjaśnienia udzielić. Potem ruszać ponownie mogli będziemy, aby imiona nasze dobre odzyskać. A mnie o zdanie w przyszłości swej temacie pytasz jeśli to… czy ja wiem… - wzruszył ramionami Khazad i w zamyśleniu potarł brodę, po czym uśmiechnął się tym bardziej paskudnie, że wciąż posiadał ślady po oparzeniach. - Walczyć jeśli zdecydujesz uczyć się, to pomóc mogę ci w kwestiach kilku. Ale pamiętać musisz co towarzysz alchemiczny nasz zrobić na półce zdołał. Nad takimi może warto pomyśleć ścieżkami, jeśli w walce przydać chciałbyś się? - zapytał Khazad szczerząc się do Wagnera. - Ady nie trza ino jednego. Ja i do bitki super i do pomyślunku przecież. Te alchemiki mnie pouczyły na przykład wszystkiego i to też umiem. Bercik, nie blokuj się więc. - Gotte położył dłoń na ramieniu Winkla. - Nie wiem ino, czy do miasta trza iść, bo tam pofajcone nieco. Myślem, że już się niestawienie przejmuje nikt. Trza w drogę iść. Od smoczycy zdala. - po chwili dodał. - Nie powinniśmy uciekać. - Kaspar dopiero po dłuższej chwili włączył się do dysputy. - Chcieli nas w mieście wypytać? Może już nie w głowie im to, ale iść tam możemy, by swoją historię opowiedzieć. Szukaliśmy źródła zarazy, co miasto nękała, a potem w górach po goblinach smok się pojawił. I ogniem zionął, co widać jeszcze po niektórych. Cud, że z życiem uszliśmy, co się wojakom, niestety, nie udało. I to tyle. - Ja wam mówię, nie trza. Nic da, a nic dać może za to. Mówię wam w drogę trza. - Gotte ponownie wyraził swoje zdanie. Lutzen zamrugał oczami patrząc na Gotte, podrapał się po głowie, zbierał myśli na wdechu, w końcu machnął ręką. Zwrócił się jednak w kierunku Kaspara. - No tak, Jost. Nie ma czego uciekać, przynajmniej na razie, jeżeli już, to przed smokiem może, jak inni to robią. Bo ten co was szukał to przecie nie żyje, już z wami se nie porozmawia. Bert, odpocząć w świątyni można, ojciec Volkmarson otworzył wrota wszystkim uchodźcom. Nawet kapłan Shallaya jest i nad rannymi czuwa. Dramat pogodził zwaśnionych kapłanów. Markus już nieboszczyków nie kroi. Gdzie trolla znajdziemy innego? W Góry Krańca Świata iść, czy do Norski? A tu już wiemy, że jest. Przecie może to nie samotnik, wszak one podobno w bandach żyją plemiennych. Może i taki się znajdzie, co nikomu nie pomagał, to i wyrzutów sumienia mieć nie będziesz. - wzruszył ramionami Lutzen. - Poza tym w mieście, czy co z niego tam zostało, takie kłopoty mają, że nami zajmować się nie będą. - stwierdził Kaspar. A nawet jeśli, to sił mieć nie będą, by nas zatrzymać, pomyślał. - Iść tam, pomóc w razie potrzeby. Tak uważam. Kto ucieka, ten winny. - dodał. - To ja tum zostanę pomagać może, co? - Gotte spojrzał na Kaspara. - A wy jak wrócim z miasta, to mnie zgarniecie i w drogę, co? Dalszą. - Ja do kapłana Shallayi w kolejności bym poszedł pierwszej. Ze mną Gotte idziesz? - zapytał towarzysza krasnolud. - Aj aje. Trza iść i niech bohaterów polepszy nieco. - przytaknął Gotte. Wagner nie był pewien co do tego, że ktoś jeszcze będzie chciał słuchać ich wyjaśnień. Jak wcześniej mówił Aldric straż, która chciała ich widzieć nie istnieje, a zatem nie ma co pchać się w wyjaśnienia. Większość ludzi zajmuje się obecnie ocaleniem swojego dobytku i życia. Uchodźcy z miasta nie mają czasu myśleć nad tym czy rzeka jest zatruta, czy zaraz z nieba będzie lał się gulasz. Moritz był pewien, że ze swoimi umiejętnościami leczenia i udzielania pierwszej pomocy może się przydać. Czeladnik nigdy nie odmówił pomocy potrzebującym i tym razem też tak będzie. Pomoże na ile to możliwe, a później wyruszy w poszukiwaniu giganta i oczyszczenia swego nazwiska. |
11-02-2018, 22:15 | #260 |
Administrator Reputacja: 1 | Po przeczytaniu pisma, jakie znaleźli w torbie kapitana, pierwszą myślą Kaspara było machnąć ręką na wszystko i znaleźć się jak najdalej i jak najszybciej. |