Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2018, 23:31   #341
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- A, i wszystko jasne. Zwój nie został sporządzony przez Alvara, więc haltija nie broniła go. Jednak czuła się w obowiązku ochrony zapisków swojego pana, dlatego blokowała dostęp do skanów jego dokumentów, które zostały zgromadzone na komputerze.
- To już nieważne - Edmund mruknął, przerywając Cobham. - Nie wnosi nic nowego do obecnej sytuacji.
- Możliwe – Visser odparła. – Czekanie na odpowiedź może potrwać zbyt długo. Co wy na to żeby ruszyć dalej? Zostawimy tu twojego klona, poczekamy na odpowiedź, ale sami już ruszymy. Jeśli uda się znaleźć rozwiązanie, to możesz je wdrożyć sama i zdobyć wers, my już będziemy dalej.
- Dalej… masz na myśli, że chcesz wylecieć z Islandii z niczym? - zapytał Ed.
- Problem z moim klonem jest taki, że jeżeli w międzyczasie pojawią się tutaj ludzie z Valkoinen, to z łatwością go pokonają. Jeśli mają przy sobie potomka Aalto, to zapewne zdobędą informację. Nastomiast Ed jest groźnym przeciwnikiem. I ja też, o ile moje klony nie będą musiały ogarniać dwóch miejsc jednocześnie, bo nie mogę zwielokrotniać się w nieskończoność.
- Ja zamówiłbym lot, ale czekałbym tutaj. Jest pierwsza w nocy. Nawet na prywatnym lotnisku od razu nas nie przyjmą. Jeżeli otrzymamy wiadomość zwrotną o przygotowanym odrzutowcu, to wtedy opuścimy to miejsce. Ale na razie poczekajmy na wynik poszukiwań w Zbiorze Legend - zaproponował Ed. - Lepiej tutaj, niż na lotnisku.
- Ja jestem żadnym przeciwnikiem, miejsce znalazłam, ale sama nie powinnam lecieć. – Lotte powiedziała bez przekonania. – Dobrze, brzmi to sensownie. Pójdę tylko zaczerpnąć świeżego powietrza. Dobrze zrozumiałam, że nie mamy czym się przejmować jeśli chodzi o ochronę tego obiektu?
- Dobrze - Edmund skinął głową. - Głównie dlatego, bo nie istnieje. Nocą opiekę nad budynkiem sprawuje jedynie firma ochroniarska, która przybywa na miejsce… o ile ktoś nie zapsuje im alarmu - Australijczyk uśmiechnął się psotnie. - Ostatecznie to nie jest tak, jakby na terenie Domu Nordyckiego przechowywano jakieś cenne obiekty, co nie? - mruknął lekko ironicznie, spoglądając na drzemiącą haltiję.

Katherine spojrzała na Lotte z pewną dozą niepokoju. Podeszła bliżej i delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu.
- Wszystko w porządku? - zapytała ciszej, spoglądając jej w oczy. - Chcesz, żebym poszła z tobą?
- Nie, ale dzięki – odparła trochę kurtuazyjnie, z lekkim uśmiechem. – Zostajecie tutaj czy razem wychodzimy?
Lotte przeszło przez myśl, że chętnie zapaliłaby papierosa, choć nie miała nałogu. Ruszyła w stronę windy, aby zrobić to o czym przed chwilą wspomniała.
- Ja… - zaczął Edmund. - Ja chyba tutaj zostanę. Zdrzemnę się, korzystając z okazji. Jest tu obrzydliwie, ale przebywałem w znacznie gorszych warunkach - mruknął. Następnie usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Przymknął oczy i głębiej westchnął, próbując się zrelaksować.
- A ja idę z tobą. Muszę zapalić - Cobham najwyraźniej miała podobne odczucia do Visser. Kobiety skorzystały z windy, wjeżdżając na parter. Klony Kate w dalszym ciągu krzątały się i katalogowały zbiory, najwyraźniej nie zaprzestając pracy pomimo tego ich drobnego zwycięstwa, jakim okazało się odnalezienie haltii.

Wnet ruszyły na zewnątrz. Przyjemnie było odetchnąć świeżym, islandzkim powietrzem. Tutejszy ekosystem był kompletnie niepowtarzalny. Znajdowali się tak blisko stolicy, a mimo to Lotte mogłaby uwierzyć, że znajduje się gdzieś w górskim ośrodku. Światła paliły się w oddali, leniwe niczym robaczki świętojańskie.
- Masz ochotę? - zapytała Kate, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów.
- Wyjątkowo tak – odparła z dziwnym uśmiechem. – Dobrze, że Ed nie pali, bo ciężko było by polegać na jego zdolności.
Cobham niespodziewanie roześmiała się. Poczęstowała Lotte papierosami i ogniem. Obie kobiety zaciągnęły się dymem, ulatującym niespiesznie do spoglądającego na nich księżyca.
- To wszystko jest szalone - mruknęła Katherine. - Im robię się starsza, tym gorsze rzeczy napotykam na swojej drodze. To jedyna robota, w której doświadczenie niczego nie gwarantuje.
- Coś w tym jest. – Zaciągnęła się nie kaszląc przy tym. Wiedziała jak palić, mimo długiej przerwy, nie zrobiła tego zachłannie, oszczędzając sobie wstydu przed koleżanką. – Mam wrażenie, że nic nie wiem, wszystko opiera się na szczęściu lub niefarcie. Nie wspominając już, że ta misja wybitnie dłuży mi się i czuję jakby od początku była dla mnie przegrana.
- Obyś nie wykrakała, bo jeszcze nic nie zostało przegrane - mruknęła Katherine, również nabierając nieco dymu. - Dłuży ci się? To brzmi tak, jak gdyby nic się nie działo - mruknęła. - O dziwo lubię takie zadania. We wczesnej młodości zastrzyk adrenaliny wydawał mi się niezbędny do życia, ale im jestem starsza, tym bardziej doceniam spokojne zadania. Jednak nie myślałam akurat o tym w taki sposób… - Cobham zaczęła, gdy nagle przerwała, mrużąc oczy. Wpatrywała się w jedną z pobliskich ulic, na której pojawiły się dwa migające w mroku światełka. Nadjeżdżał samochód. Kate spięła się. Pojazd powoli sunął w ich stronę, jak gdyby kierowcy nie spieszyło się.
- Co tutaj robi… o tej porze… - jęknęła, marszcząc brwi.
- Schowajmy się do środka, chyba jeszcze kierowca nas nie widzi – odparła szybko. – Mam nadzieję, że nie chcesz wyjść mu naprzeciw…
- Musimy się zabarykadować - mruknęła Katherine. Wcześniej siedziała na schodach prowadzących do drzwi wejściowych, lecz nagle wstała. Mocniej zaciągnęła się, chcąc szybciej dokończyć papierosa. - Masz broń? - nagle zapytała, spoglądając na przybliżający się samochód. Szybko ruszyła do wnętrza budynku i obejrzała się na Lotte, czy za nią podąża.
Visser zrobiła dokładnie to samo co koleżanka i podążyła za nią równie szybko.
- Mam, ale wolę nie używać… - odparła całkiem poważnie, zdając sobie sprawę z trywialności swojej wypowiedzi. – Nie wiemy kto to jest nawet.
- Jeżeli to bezbronny cywil, to rzecz jasna nie naszpikujemy go śrutem - odpowiedziała Cobham. Zamknęła drzwi na zamek i uśmiechnęła się nieznacznie. Zapewne poczuła się bezpiecznie za murami… jednak to uczucie mogło być bardzo złudne. - Jeżeli będzie chciał dostać się do środka, to zareagujemy - dodała, po czym podeszła do okna i zaczęła obserwować. - Pistolet? Jak dobra jesteś w posługiwaniu się nim? - zapytała tonem sugerującym, że ma nadzieję na bardzo dobre wieści.
- Średnio, tyle by się obronić i uciec – odparła niezadowolona, że Kate ciągnęła ten temat. Odruchowo złapała za kangurkę, gdzie znajdowała się broń. – I co, podjeżdża tutaj?
- Tak… - Cobham westchnęła. - Obawiam się, że tak.
Wnet Visser spostrzegła, że do holu zaczęli zbiegać się ludzie… czy też może raczej klony Katherine. Zaczęły zajmować strategiczne miejsca, chowając się za schodami, kontuarem, załamem korytarza, przy drzwiach… aż zrobiło się tłoczno.
- Idź poinformować Edmunda - rzekła kopia Cobham, ta najbardziej oryginalna. Najprawdopodobniej bardziej zależało jej na umieszczeniu Visser w bezpieczniejszym miejscu, niż to. Australijczyka zawsze mógł zawiadomić o nadciągającym zagrożeniu któryś z jej klonów.
- Ok, idę – jak powiedziała tak zrobiła, śpiesząc się przy tym bardzo.
Wnet Lotte znalazła się przy studni i skorzystała ponownie z windy. Ta, jak za pierwszym razem, szybko przetransportowała ją na sam dół. Scena, którą ujrzała w podziemiach, mogłaby być śmieszna, gdyby nie tak naglące, intensywne okoliczności. Na samym środku pomieszczenia drzemała haltija, a nieco dalej Edmund. Oboje lekko poruszali się w spokojnym śnie, kompletnie nieświadomi ciemnych chmur zbierających się nad Domem Nordyckim.
- Ed, koniec drzemki – rzuciła podchodząc do kolegi. – Ktoś tu podjeżdża samochodem. Lepiej wyjść z tej komnaty, która może być naszym grobowcem. – Ostatnie zdanie wypowiedziała jakby do siebie, znów łapiąc się na tym, że jest ostatnio bardzo posępna i pesymistyczna.

Wpierw mężczyzna jedynie nieco poruszył się, dopiero później szerzej otworzył oczy.
- Co się dzieje? - zapytał. Odruchowo sięgnął ku kaburze, w której tkwił pistolet. Wstał i rozejrzał się. Wydawał się rozkojarzony, jak gdyby nie poznawał tego miejsca. Wnet jednak doszedł do siebie i w pełni rozbudził.
- Ktoś jedzie samochodem, raczej tutaj. – Odparła spokojnie, rozumiejąc kolegę i jego skołowanie. - Możemy mieć problemy, ktokolwiek to jest. Nawet jeśli nie najwięksi wrogowie tego świata, to nawet zwykły stróż prawa narobi nam problemów. Idź do góry, twoje zdolności tu nie działają, a tam mogą się przydać.
- Masz rację - mężczyzna mruknął w odpowiedzi i skinął głową. Pospieszył do windy i nacisnął przycisk. - Postaram się nie dopuścić ich do ciebie - rzekł, kiedy platforma zaczęła się podnosić. - W jakim stanie jest Katherine? - wpadł na to pytanie, będąc już w połowie drogi.
Visser spostrzegła, że kiedy spał, z kieszeni wypadła mu komórka. Zapewne to na nią miały przychodzić wieści ze Zbioru Legend. Cobham musiała zostawić choć jednego klona w bibliotece, który czuwał nad ich nadrzędnym zadaniem. Zapewne zadzwoni, kiedy odkryje coś nowego.
- Jest ok, pochowały się wszystkie i jedna obserwuje sytuację przez okno – rzuciła szybko na odchodne. Podniosła telefon Edmunda i spojrzała na wyświetlacz czy nie uszkodził się.
Na szczęście nie. Wydawał się w pełni sprawny. Dostępu do niego blokowało hasło, jednakże to nie było konieczne, aby odebrać połączenie przychodzące. Wnet winda przetransportowała mężczyznę na górę, a Visser została sama.

Z góry nie dochodził żaden dźwięk. Wbrew pozorom wydawało się to bardziej złowieszcze od krzyków, huków, grzechotu… Próżnia w eterze pobudzała wyobraźnię Lotte. Spoglądała na ekran komórki, jednak ta w dalszym ciągu nie odpowiadała. A w tych okolicznościach zdawało się, że być może wcale nie mają aż tyle czasu, by czekać na sensacyjne wieści ze Zbioru Legend.

Tymczasem haltija lekko przeciągnęła się i rozwarła oczka. Spojrzała niepewnie na otoczenie, a potem na Lotte.
- Zaspałam? - zapytała dziecięcym głosem.
- Nie – odparła Visser. Złapała się na tym, że czekała na dźwięk wiertła, które ostatnio miała nieprzyjemność słyszeć również znajdując się pod ziemią i również z duchem. Zbieg okoliczności? – Dla ciebie nie dzieje się nic istotnego raczej.
- Jeszcze raz przepraszam za ten wymóg… - haltija mruknęła. - To naprawdę nie zależy ode mnie. Wydajecie się dobrymi ludźmi. Ale nie zostałam stworzona po to, aby oceniać - zatrzepotała skrzydłami. - Jeżeli dla mnie nic istotnego, to zapewne dla was musi coś oznaczać? - odniosła się do słów Lotte.
Najwyraźniej sowa była ciekawska, choć sama bardzo oszczędnie dozowała posiadane informacje.
- Martwię się tylko jakie konsekwencje dla świata będzie miała nasza bezradność, moja droga. – Powiedziała łagodnie, bez wyrzutu do sowy. – Ktoś tu podjechał samochodem… Ktokolwiek to jest, dla nas oznacza kłopoty.
- Kłopoty… w całym swoim życiu nigdy nie widziałam kłopotów - haltija mruknęła dość infantylnie. Zdawało się, że była lekko zaciekawiona. Mimo to nagle przybrała współczujący ton, co sugerowało, że posiadała przynajmniej zalążki empatii. - Mam nadzieję, że nie okażą się dla was zbyt wielkim problemem - rzekła uprzejmie.

Wnet Lotte spostrzegła, że ekran telefonu rozjaśnił się. Ktoś dzwonił do Edmunda. Niestety nie zostało sprecyzowane kto. Numer nieznany.
- Ooo… - maleńka sowa wydawała się szczerze zafascynowana melodyjką dzwonka Australijczyka.
Visser przyjrzała się wyświetlaczowi i w pierwszym momencie chciała odrzucić połączenie, z niezrozumiałych dla siebie powodów.
- Słucham – powiedziała wciskając wreszcie zieloną słuchawkę.
- Edmund? - zapytała kobieta po drugiej stronie. Lotte rozpoznała Katherine. - Ach, Lotte. Thomson musiał dać ci telefon, to rozsądne z jego strony - mruknęła, kompletnie mijając się z prawdą. - Przechodząc do rzeczy… myślę, że coś mamy. Nie do końca to, czego oczekiwaliśmy. Jednak… myślę, że może okazać się przydatne - mruknęła, robiąc przydługi wstęp.
- Przejdź do rzeczy, nie potrzebujemy spektakularnego cliffhangera – rzuciła z ironią, choć przebijała się tam ciekawość i nutka nadziei.
- Nie znalazłam nic na temat haltii ani sposobu na zmienienie ich natury - Katherine zaczęła. - Troszkę poddałam się, lecz potem spróbowałam podejść do tego z innej strony… przepraszam, do rzeczy. Wybacz mi. Otóż… zapewne pamiętasz o naszym ośrodku w Błękitnej Lagunie. Wysyłamy tam naszych agentów o podwyższonym Poziomie Wytwarzania Fluxu. Otóż okazało się, że tego typu rehabilitacja nie jest w pełni nieszkodliwa dla pobliskiego otoczenia. Mówiąc w wielkim skrócie, nadmiar tak zwanego promieniowania wysyłanego przez agentów nie rozprasza się w nicości, lecz jest pochłaniany przez wodę tamtejszych basenów. Na ogół nie pociąga to z sobą żadnych skutków ubocznych, a przynajmniej tak myślano do jesieni 1986 roku, kiedy po Reykjaviku falami rozeszła się fala dziwnych, niewyjaśnionych fenomenów. Zaczęło się od niespotykanego, przedziwnego zachowania zwierząt… czy coś ci to mówi, Lotte? - zapytała Katherine.
 
Ombrose jest offline