Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-01-2018, 23:31   #341
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- A, i wszystko jasne. Zwój nie został sporządzony przez Alvara, więc haltija nie broniła go. Jednak czuła się w obowiązku ochrony zapisków swojego pana, dlatego blokowała dostęp do skanów jego dokumentów, które zostały zgromadzone na komputerze.
- To już nieważne - Edmund mruknął, przerywając Cobham. - Nie wnosi nic nowego do obecnej sytuacji.
- Możliwe – Visser odparła. – Czekanie na odpowiedź może potrwać zbyt długo. Co wy na to żeby ruszyć dalej? Zostawimy tu twojego klona, poczekamy na odpowiedź, ale sami już ruszymy. Jeśli uda się znaleźć rozwiązanie, to możesz je wdrożyć sama i zdobyć wers, my już będziemy dalej.
- Dalej… masz na myśli, że chcesz wylecieć z Islandii z niczym? - zapytał Ed.
- Problem z moim klonem jest taki, że jeżeli w międzyczasie pojawią się tutaj ludzie z Valkoinen, to z łatwością go pokonają. Jeśli mają przy sobie potomka Aalto, to zapewne zdobędą informację. Nastomiast Ed jest groźnym przeciwnikiem. I ja też, o ile moje klony nie będą musiały ogarniać dwóch miejsc jednocześnie, bo nie mogę zwielokrotniać się w nieskończoność.
- Ja zamówiłbym lot, ale czekałbym tutaj. Jest pierwsza w nocy. Nawet na prywatnym lotnisku od razu nas nie przyjmą. Jeżeli otrzymamy wiadomość zwrotną o przygotowanym odrzutowcu, to wtedy opuścimy to miejsce. Ale na razie poczekajmy na wynik poszukiwań w Zbiorze Legend - zaproponował Ed. - Lepiej tutaj, niż na lotnisku.
- Ja jestem żadnym przeciwnikiem, miejsce znalazłam, ale sama nie powinnam lecieć. – Lotte powiedziała bez przekonania. – Dobrze, brzmi to sensownie. Pójdę tylko zaczerpnąć świeżego powietrza. Dobrze zrozumiałam, że nie mamy czym się przejmować jeśli chodzi o ochronę tego obiektu?
- Dobrze - Edmund skinął głową. - Głównie dlatego, bo nie istnieje. Nocą opiekę nad budynkiem sprawuje jedynie firma ochroniarska, która przybywa na miejsce… o ile ktoś nie zapsuje im alarmu - Australijczyk uśmiechnął się psotnie. - Ostatecznie to nie jest tak, jakby na terenie Domu Nordyckiego przechowywano jakieś cenne obiekty, co nie? - mruknął lekko ironicznie, spoglądając na drzemiącą haltiję.

Katherine spojrzała na Lotte z pewną dozą niepokoju. Podeszła bliżej i delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu.
- Wszystko w porządku? - zapytała ciszej, spoglądając jej w oczy. - Chcesz, żebym poszła z tobą?
- Nie, ale dzięki – odparła trochę kurtuazyjnie, z lekkim uśmiechem. – Zostajecie tutaj czy razem wychodzimy?
Lotte przeszło przez myśl, że chętnie zapaliłaby papierosa, choć nie miała nałogu. Ruszyła w stronę windy, aby zrobić to o czym przed chwilą wspomniała.
- Ja… - zaczął Edmund. - Ja chyba tutaj zostanę. Zdrzemnę się, korzystając z okazji. Jest tu obrzydliwie, ale przebywałem w znacznie gorszych warunkach - mruknął. Następnie usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Przymknął oczy i głębiej westchnął, próbując się zrelaksować.
- A ja idę z tobą. Muszę zapalić - Cobham najwyraźniej miała podobne odczucia do Visser. Kobiety skorzystały z windy, wjeżdżając na parter. Klony Kate w dalszym ciągu krzątały się i katalogowały zbiory, najwyraźniej nie zaprzestając pracy pomimo tego ich drobnego zwycięstwa, jakim okazało się odnalezienie haltii.

Wnet ruszyły na zewnątrz. Przyjemnie było odetchnąć świeżym, islandzkim powietrzem. Tutejszy ekosystem był kompletnie niepowtarzalny. Znajdowali się tak blisko stolicy, a mimo to Lotte mogłaby uwierzyć, że znajduje się gdzieś w górskim ośrodku. Światła paliły się w oddali, leniwe niczym robaczki świętojańskie.
- Masz ochotę? - zapytała Kate, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów.
- Wyjątkowo tak – odparła z dziwnym uśmiechem. – Dobrze, że Ed nie pali, bo ciężko było by polegać na jego zdolności.
Cobham niespodziewanie roześmiała się. Poczęstowała Lotte papierosami i ogniem. Obie kobiety zaciągnęły się dymem, ulatującym niespiesznie do spoglądającego na nich księżyca.
- To wszystko jest szalone - mruknęła Katherine. - Im robię się starsza, tym gorsze rzeczy napotykam na swojej drodze. To jedyna robota, w której doświadczenie niczego nie gwarantuje.
- Coś w tym jest. – Zaciągnęła się nie kaszląc przy tym. Wiedziała jak palić, mimo długiej przerwy, nie zrobiła tego zachłannie, oszczędzając sobie wstydu przed koleżanką. – Mam wrażenie, że nic nie wiem, wszystko opiera się na szczęściu lub niefarcie. Nie wspominając już, że ta misja wybitnie dłuży mi się i czuję jakby od początku była dla mnie przegrana.
- Obyś nie wykrakała, bo jeszcze nic nie zostało przegrane - mruknęła Katherine, również nabierając nieco dymu. - Dłuży ci się? To brzmi tak, jak gdyby nic się nie działo - mruknęła. - O dziwo lubię takie zadania. We wczesnej młodości zastrzyk adrenaliny wydawał mi się niezbędny do życia, ale im jestem starsza, tym bardziej doceniam spokojne zadania. Jednak nie myślałam akurat o tym w taki sposób… - Cobham zaczęła, gdy nagle przerwała, mrużąc oczy. Wpatrywała się w jedną z pobliskich ulic, na której pojawiły się dwa migające w mroku światełka. Nadjeżdżał samochód. Kate spięła się. Pojazd powoli sunął w ich stronę, jak gdyby kierowcy nie spieszyło się.
- Co tutaj robi… o tej porze… - jęknęła, marszcząc brwi.
- Schowajmy się do środka, chyba jeszcze kierowca nas nie widzi – odparła szybko. – Mam nadzieję, że nie chcesz wyjść mu naprzeciw…
- Musimy się zabarykadować - mruknęła Katherine. Wcześniej siedziała na schodach prowadzących do drzwi wejściowych, lecz nagle wstała. Mocniej zaciągnęła się, chcąc szybciej dokończyć papierosa. - Masz broń? - nagle zapytała, spoglądając na przybliżający się samochód. Szybko ruszyła do wnętrza budynku i obejrzała się na Lotte, czy za nią podąża.
Visser zrobiła dokładnie to samo co koleżanka i podążyła za nią równie szybko.
- Mam, ale wolę nie używać… - odparła całkiem poważnie, zdając sobie sprawę z trywialności swojej wypowiedzi. – Nie wiemy kto to jest nawet.
- Jeżeli to bezbronny cywil, to rzecz jasna nie naszpikujemy go śrutem - odpowiedziała Cobham. Zamknęła drzwi na zamek i uśmiechnęła się nieznacznie. Zapewne poczuła się bezpiecznie za murami… jednak to uczucie mogło być bardzo złudne. - Jeżeli będzie chciał dostać się do środka, to zareagujemy - dodała, po czym podeszła do okna i zaczęła obserwować. - Pistolet? Jak dobra jesteś w posługiwaniu się nim? - zapytała tonem sugerującym, że ma nadzieję na bardzo dobre wieści.
- Średnio, tyle by się obronić i uciec – odparła niezadowolona, że Kate ciągnęła ten temat. Odruchowo złapała za kangurkę, gdzie znajdowała się broń. – I co, podjeżdża tutaj?
- Tak… - Cobham westchnęła. - Obawiam się, że tak.
Wnet Visser spostrzegła, że do holu zaczęli zbiegać się ludzie… czy też może raczej klony Katherine. Zaczęły zajmować strategiczne miejsca, chowając się za schodami, kontuarem, załamem korytarza, przy drzwiach… aż zrobiło się tłoczno.
- Idź poinformować Edmunda - rzekła kopia Cobham, ta najbardziej oryginalna. Najprawdopodobniej bardziej zależało jej na umieszczeniu Visser w bezpieczniejszym miejscu, niż to. Australijczyka zawsze mógł zawiadomić o nadciągającym zagrożeniu któryś z jej klonów.
- Ok, idę – jak powiedziała tak zrobiła, śpiesząc się przy tym bardzo.
Wnet Lotte znalazła się przy studni i skorzystała ponownie z windy. Ta, jak za pierwszym razem, szybko przetransportowała ją na sam dół. Scena, którą ujrzała w podziemiach, mogłaby być śmieszna, gdyby nie tak naglące, intensywne okoliczności. Na samym środku pomieszczenia drzemała haltija, a nieco dalej Edmund. Oboje lekko poruszali się w spokojnym śnie, kompletnie nieświadomi ciemnych chmur zbierających się nad Domem Nordyckim.
- Ed, koniec drzemki – rzuciła podchodząc do kolegi. – Ktoś tu podjeżdża samochodem. Lepiej wyjść z tej komnaty, która może być naszym grobowcem. – Ostatnie zdanie wypowiedziała jakby do siebie, znów łapiąc się na tym, że jest ostatnio bardzo posępna i pesymistyczna.

Wpierw mężczyzna jedynie nieco poruszył się, dopiero później szerzej otworzył oczy.
- Co się dzieje? - zapytał. Odruchowo sięgnął ku kaburze, w której tkwił pistolet. Wstał i rozejrzał się. Wydawał się rozkojarzony, jak gdyby nie poznawał tego miejsca. Wnet jednak doszedł do siebie i w pełni rozbudził.
- Ktoś jedzie samochodem, raczej tutaj. – Odparła spokojnie, rozumiejąc kolegę i jego skołowanie. - Możemy mieć problemy, ktokolwiek to jest. Nawet jeśli nie najwięksi wrogowie tego świata, to nawet zwykły stróż prawa narobi nam problemów. Idź do góry, twoje zdolności tu nie działają, a tam mogą się przydać.
- Masz rację - mężczyzna mruknął w odpowiedzi i skinął głową. Pospieszył do windy i nacisnął przycisk. - Postaram się nie dopuścić ich do ciebie - rzekł, kiedy platforma zaczęła się podnosić. - W jakim stanie jest Katherine? - wpadł na to pytanie, będąc już w połowie drogi.
Visser spostrzegła, że kiedy spał, z kieszeni wypadła mu komórka. Zapewne to na nią miały przychodzić wieści ze Zbioru Legend. Cobham musiała zostawić choć jednego klona w bibliotece, który czuwał nad ich nadrzędnym zadaniem. Zapewne zadzwoni, kiedy odkryje coś nowego.
- Jest ok, pochowały się wszystkie i jedna obserwuje sytuację przez okno – rzuciła szybko na odchodne. Podniosła telefon Edmunda i spojrzała na wyświetlacz czy nie uszkodził się.
Na szczęście nie. Wydawał się w pełni sprawny. Dostępu do niego blokowało hasło, jednakże to nie było konieczne, aby odebrać połączenie przychodzące. Wnet winda przetransportowała mężczyznę na górę, a Visser została sama.

Z góry nie dochodził żaden dźwięk. Wbrew pozorom wydawało się to bardziej złowieszcze od krzyków, huków, grzechotu… Próżnia w eterze pobudzała wyobraźnię Lotte. Spoglądała na ekran komórki, jednak ta w dalszym ciągu nie odpowiadała. A w tych okolicznościach zdawało się, że być może wcale nie mają aż tyle czasu, by czekać na sensacyjne wieści ze Zbioru Legend.

Tymczasem haltija lekko przeciągnęła się i rozwarła oczka. Spojrzała niepewnie na otoczenie, a potem na Lotte.
- Zaspałam? - zapytała dziecięcym głosem.
- Nie – odparła Visser. Złapała się na tym, że czekała na dźwięk wiertła, które ostatnio miała nieprzyjemność słyszeć również znajdując się pod ziemią i również z duchem. Zbieg okoliczności? – Dla ciebie nie dzieje się nic istotnego raczej.
- Jeszcze raz przepraszam za ten wymóg… - haltija mruknęła. - To naprawdę nie zależy ode mnie. Wydajecie się dobrymi ludźmi. Ale nie zostałam stworzona po to, aby oceniać - zatrzepotała skrzydłami. - Jeżeli dla mnie nic istotnego, to zapewne dla was musi coś oznaczać? - odniosła się do słów Lotte.
Najwyraźniej sowa była ciekawska, choć sama bardzo oszczędnie dozowała posiadane informacje.
- Martwię się tylko jakie konsekwencje dla świata będzie miała nasza bezradność, moja droga. – Powiedziała łagodnie, bez wyrzutu do sowy. – Ktoś tu podjechał samochodem… Ktokolwiek to jest, dla nas oznacza kłopoty.
- Kłopoty… w całym swoim życiu nigdy nie widziałam kłopotów - haltija mruknęła dość infantylnie. Zdawało się, że była lekko zaciekawiona. Mimo to nagle przybrała współczujący ton, co sugerowało, że posiadała przynajmniej zalążki empatii. - Mam nadzieję, że nie okażą się dla was zbyt wielkim problemem - rzekła uprzejmie.

Wnet Lotte spostrzegła, że ekran telefonu rozjaśnił się. Ktoś dzwonił do Edmunda. Niestety nie zostało sprecyzowane kto. Numer nieznany.
- Ooo… - maleńka sowa wydawała się szczerze zafascynowana melodyjką dzwonka Australijczyka.
Visser przyjrzała się wyświetlaczowi i w pierwszym momencie chciała odrzucić połączenie, z niezrozumiałych dla siebie powodów.
- Słucham – powiedziała wciskając wreszcie zieloną słuchawkę.
- Edmund? - zapytała kobieta po drugiej stronie. Lotte rozpoznała Katherine. - Ach, Lotte. Thomson musiał dać ci telefon, to rozsądne z jego strony - mruknęła, kompletnie mijając się z prawdą. - Przechodząc do rzeczy… myślę, że coś mamy. Nie do końca to, czego oczekiwaliśmy. Jednak… myślę, że może okazać się przydatne - mruknęła, robiąc przydługi wstęp.
- Przejdź do rzeczy, nie potrzebujemy spektakularnego cliffhangera – rzuciła z ironią, choć przebijała się tam ciekawość i nutka nadziei.
- Nie znalazłam nic na temat haltii ani sposobu na zmienienie ich natury - Katherine zaczęła. - Troszkę poddałam się, lecz potem spróbowałam podejść do tego z innej strony… przepraszam, do rzeczy. Wybacz mi. Otóż… zapewne pamiętasz o naszym ośrodku w Błękitnej Lagunie. Wysyłamy tam naszych agentów o podwyższonym Poziomie Wytwarzania Fluxu. Otóż okazało się, że tego typu rehabilitacja nie jest w pełni nieszkodliwa dla pobliskiego otoczenia. Mówiąc w wielkim skrócie, nadmiar tak zwanego promieniowania wysyłanego przez agentów nie rozprasza się w nicości, lecz jest pochłaniany przez wodę tamtejszych basenów. Na ogół nie pociąga to z sobą żadnych skutków ubocznych, a przynajmniej tak myślano do jesieni 1986 roku, kiedy po Reykjaviku falami rozeszła się fala dziwnych, niewyjaśnionych fenomenów. Zaczęło się od niespotykanego, przedziwnego zachowania zwierząt… czy coś ci to mówi, Lotte? - zapytała Katherine.
 
Ombrose jest offline  
Stary 26-01-2018, 23:33   #342
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
- Niestety tak, banda wściekłych reniferów i plotki o dziwnie zachowujących się zwierzętach tutaj w Islandii. Ale jak to nam ma pomóc? – Zapytała wyraźnie zainteresowana tematem.
- To pierwiastek chaosu. Takiego czystego. Przez lata woda zbiera nagromadzenie Fluxu, a kiedy osiąga stan przesycenia, zaczyna nim promieniować na całą okolicę... zaburzając funkcjonowanie wszystkiego. I nasi detektywi w osiemdziesiątym szóstym roku odkryli, że woda z Błękitnej Laguny posiada szczególne właściwości w tym szczególnym okresie. Otóż wylana na jednostki o Podwyższonym Poziomie Fluksu… destabilizuje ich właściwości. Być może możemy to wykorzystać. Gdybyśmy udali się tam i zaczerpnęli jej, po czym wrócili i wylali na haltiję… możemy jedynie gdybać. To bardzo ryzykowne. Może sprawi, że kompletnie zapomni wersetu. A może zmieni się w ten sposób, że nałożone na nią ograniczenia zostaną zdjęte. Myślę, że warto spróbować. Choć spodziewać możemy się wszystkiego. Uważam, że istniałaby możliwość, aby dyskretnie wyprowadzić cię poza obręb Domu Nordyckiego, kiedy my w nim będziemy reagować na to oblężenie. Uprzedzając pytanie, nikt nas de facto jeszcze nie zaatakował, jednak samochód zaparkował tuż przed budynkiem, więc to raczej kwestia czasu. Pytanie brzmi, czy byłabyś w stanie zdecydować się na podjęcie takiej misji.
- Teraz nadążam… - zastanowiła się przez chwilę. – Nie mamy nic do stracenia, bo jeśli nawet zapomni czy cokolwiek stanie się, że nie będzie w stanie wyjawić tego wersu będzie z korzyścią, bo nikt go nie zdobędzie. Mogę mieć tylko nadzieję, że Atte blefował z tą protezą… Mogę iść, tylko gdzie?
- Przyjedź na górę, ja będę już na ciebie czekała przy windzie. Z Domu Nordyckiego prowadzi kilka wyjść, równie dobrze możemy opuścić go nawet przez okno, jeżeli będziemy musiały. Taksówki w Reykjaviku bardzo dobrze kursują i tak właściwie przezornie zamówiłam już jedną. Bo obawiam się, że nie będziemy mogły wyjść frontem i skierować się do samochodu, którym tutaj przyjechaliśmy. Mogłoby to być zbyt niebezpieczne.
- Dobra, to idę. – Zwróciła swe kroki do windy, po czym odezwała się do sowy. – Muszę na razie iść, ale mam nadzieję, że jeszcze wrócę.
- Powodzenia - mruknęła haltija. - Rozumiem, że znaleźliście wyjście z sytuacji. Mam nadzieję, że będą wam sprzyjać odpowiednie wiatry - dodała uprzejmie i dość poetycko.
Kiedy Lotte odchodziła w kierunku windy, ujrzała, że sowa na powrót zaczęła przysypiać. Wyglądało na to, że tak naprawdę nic nie mogło na długo przerwał senności haltii.

Visser nacisnęła przycisk i winda szybko przetransportowała ją na wyższe piętro.
- Gotowa? - zapytała Katherine, po czym ruszyła korytarzem, tak naprawdę nie oczekując odpowiedzi. - Musimy się spieszyć… bardziej, niż nam się wcześniej wydawało.
- Czemu? – zapytała zaniepokojona. – Co z telefonem, kontakt z Edem przyda się chyba?
- Z powodu tego samochodu. Widziałam, że wyszli z niego ludzie. Sześciu mężczyzn. Na razie rozmawiają spokojnie. Najprawdopodobniej jeszcze nie wiedzą, że odkryliśmy ich obecność. I w sumie to słuszne założenie, bo gdybyś nie zaproponowała wyjścia na świeże powietrze, totalnie zaskoczyliby nas. Nie spieszy im się za bardzo, jednak nie wiemy, co siedzi w ich umysłach i kiedy zrobią szturm na Dom Nordycki. I choć jest tutaj wiele moich klonów, to wystarczy trafić jednego, aby poczuły wszystkie. Dlatego pospiech jest ważny.

Katherine rozglądała się po korytarzu. Zmarszczyła oczy, patrząc na drzwi.
- To te. Tylne wyjście.
Chwyciła za klamkę i spróbowała otworzyć przejście… lecz było zamknięte.
- Kurwa… nie mam klucza - nerwowość wręcz wylewała się z Cobham. Podeszła do okna i otworzyła je na oścież. - Musi wystarczyć. Ach, i tak, telefon - wspomniała chaotycznie.

Skoncentrowała się przez moment i wnet powstała druga kopia Katherine. Chwyciła telefon Edmunda i pobiegła w kierunku holu.
- Ten jeden problem z głowy - rzekła ta Cobham, która została. - Jesteś w stanie przejść? - spojrzała na rozwarte na oścież okno.
- Czyli możemy założyć, że chcą dorwać przepowiednię, a nie podziwiać talentu architektonicznego Aalto? – Ni to stwierdziła ni to zapytała. – Chyba zmieszczę się, boczki jeszcze nie wylewają mi się.
- Dobrze - kobieta skinęła głową, nie komentując niczego szerzej. Wpierw na zewnątrz wyskoczyła Visser. Sprawnie wylądowała na obydwu nogach. Za nią pospieszyła Katherine.

Wnet obie kobiety znalazły się poza murami Domu Nordyckiego.
Lotte spojrzała w bok na parking. Światło nie było zbyt korzystne, jednak kiedy zmrużyła oczy, dostrzegła wspomnianych przez Katherine mężczyzn. Jeden z nich wyciągnął z bagażnika sportową torbę. Wystawała z niej metalowa lufa, która pobłyskiwała w świetle latarni. Cobham przystanęła chwilę obok Lotte, spoglądając w tym samym kierunku.
- Jeżeli chcą podziwiać talent architektoniczny Aalta… - zaczęła - ...to w bardzo ekstremalny sposób. Tak mi się przynajmniej wydaje - głęboko westchnęła.
Tymczasem wszelkie światła w Domu Nordyckim zgasły. Wyglądało na to, że Edmund i Katherine przygotowywali się do bitwy i chcieli skorzystać ze znajomości terenu.
- Cóż… Zróbcie może takie pułapki jak Kevin, na pewno widziałaś film Kevin sam w domu. Powinno zadziałać… Tam pozamiatało włamywaczy. – Uśmiechnęła się szeroko, drwiąc. Po chwili jednak przybrała poważny ton. – Może nie będzie możliwości wrócić tu nawet…
- Nawet tak nie mów - Katherine westchnęła głębiej.

Następnie ruszyły biegiem w bok, oddalając się od sceny przed Domem Nordyckim.
- Przypomina mi się… bieg na… Zieloną Górę… to był… koszmar… - kobieta rzęziła.
Lotte nie odczuwała tego w ten sposób, gdyż od tego czasu ćwiczyła na siłowni, wzmacniając sylwetkę. W przeciwieństwie do Katherine, która raczej wydawała się w gorszej formie. Z drugiej strony była znacznie starsza od Lotte… choć niekoniecznie przyznałaby się do tego... i nie mogła posiadać jej kondycji.
Visser spostrzegła samochód zaparkowany na uboczu.
- Trafił…! - Cobham wydawała się niezwykle zaskoczona, że taksówkarz w pełni zastosował się do jej pospiesznych wskazówek.
- Na tej misji, jedyne na co możemy liczyć, to taksówki. Jeszcze ani razu nie zawiodły. – Rzuciła równie zadowolona co Kate. – Daleko mamy stąd?
Katherine jęknęła.
- Pięćdziesiąt kilometrów. Ale zamierzam dobrze zapłacić. Bardzo dobrze - rzekła, jak gdyby taksówce miały wyrosnąć skrzydła po uiszczeniu kierowcy odpowiedniej kwoty.

Kobiety lekko zadyszane przystanęły przy samochodzie. Katherine otworzyła drzwi obok kierowcy i jako pierwsza wgramoliła się do środka.
- Gdzie panie zmierzają? - zapytał mężczyzna, w ogóle nie komentując dziwacznej pory oraz okoliczności.
Lotte poszła za przykładem koleżanki i wsiadła do samochodu, jednak pozostawiła rozmowę z taksówkarzem Cobham, nie znała dokładnej lokalizacji. Pokonanie stu kilometrów w dwie strony wcale krótko nie zajmie, a Ed jednak był śmiertelny. Miała obawy, że mimo zdolności kolegi, może stać mu się coś złego.

- Błękitna Laguna! - Katherine krzyknęła być może nieco zbyt głośno. - Błękitna Laguna, proszę pana!
Mężczyzna spojrzał niepewnie na Cobham. Bez wątpienia zaczął zastanawiać się, czy postąpił rozsądnie, przyjmując te zlecenie. Atrakcyjna blondynka siedząca obok niego nie wydawała się być pod wpływem alkoholu, ani narkotyków, ale to jednak nie znaczyło, że nie była szalona.
- Gaz do dechy! - Katherine zagestykulowała rękami.
Taksówkarz postąpił zgodnie z jej prośbą. Visser aż przekrzywiła głowę z wrażenia, wytrącając się z zatroskania o kolegę pozostawionego na pastwę wrogów. Zapięła szybko pasy, przyglądając się Kate, jej ekspresja i determinacja była godna podziwu.

Kolejne minuty zlepiały się w kwadranse, kiedy przemierzali kolejne kilometry dzielące Reykjavik od luksusowego ośrodka. Cobham co chwilę popędzała taksówkarza, który wnet zaczerwienił się, kompletnie skupiony na drodze. Wyglądał tak, jakby miał za chwilę zejść na zawał.
- Atakują - Cobham w pewnym momencie obróciła się i spojrzała na Visser siedzącą na tylnym siedzeniu. - Próbują wyłamać łomem drzwi.
Kierowca spojrzał dziwnie na blondynkę, jednak w żaden sposób nie skomentował jej zachowania. Zdawało się, że wolał nie narażać się zapewne niepoczytalnej kobiecie.
Wyjechali na drogę prowadzącą w stronę lotniska. Właśnie nią jechali we trójkę, kiedy niepokorne stado nieoczekiwanie wyskoczyło na jezdnię. Na szczęście tym razem żadne zwierzęta nie zdecydowały się przeszkodzić im w dojeździe do Błękitnej Laguny. I dobrze. Liczyła się każda sekunda, minuta… a te mijały zbyt szybko.

Wysiadły z taksówki prawie godzinę po rozpoczęciu jazdy. Kierowca oddychał głęboko. Wyciągnął z kieszonki materiałową chusteczkę, którą przetarł pot spływający po czole.
- Należy się... - spojrzał na licznik.
- ...dużo pieniędzy - dokończyła Cobham. Wręczyła mu plik banknotów, od których oczy zaświeciły się mężczyźnie. Wydawało się, że mimo wszystko szaleńcza, nocna jazda bardzo mu się opłaciła.

Kobiety wyszły na zewnątrz.
- Musimy się spieszyć - Katherine stwierdziła oczywistość.
- Raczej – Lotte rozprostowała z przyjemnością nogi i plecy. – Chodźmy.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 27-01-2018, 02:35   #343
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Ósmy werset - część pierwsza

Droga powrotna okazała się nieco bardziej zakorkowana. Było w pół do czwartej i pierwsza fala samochodów zmierzała do domu. Jako że Casa Corner znajdowała się na skrzyżowaniu jednych z najważniejszych ulic Aalborgu, to powrót do hotelu okazał się nie aż tak sprawny, jak się spodziewali. Mimo wszystko po kwadransie zajechali na parking. Wyszli na zewnątrz. Elfia pieśń przestała ciągnąć się z leśnych okolic. Zapewne bracia Emerensa znudzili się muzyką i wrócili do domu.
Ruszyli w stronę głównych drzwi wejściowych.
- Zakładam, że będziesz chciała od razu ruszyć do swojego apartamentu. Ja przyszykuję ci ubrania - rzekł Fortuyn, kiedy byli w połowie drogi.
Alice kiwnęła głową
- Tak. Zdecydowanie. Zostawię drzwi otwarte, żebyś mógł mi je wnieść - powiedziała spokojnym tonem, po czym pozbierała kosmyki wilgotnych końcówek włosów i spróbowała je jakoś ułożyć na ramieniu.
- Mam nadzieję, że nie wpadniemy na twoich braci, którzy zaczną zadawać za dużo pytań na temat tego jak wyglądamy - rzuciła i zerknęła na jego nagą klatkę piersiową, a potem na swoje całkiem odsłonięte nogi i ubrudzoną torbę w ręce.
- Nawet tak nie żartuj - Emerens wydawał się szczerze zaniepokojony tą perspektywą, która wydawała się jak najbardziej możliwa. - Jednak cieszę się, że nie ma rodziców. Tego bym nie wytłumaczył. Zwłaszcza, że mój ojciec bardzo lubi Floortje. On i jej ojciec są przyjaciółmi od dzieciństwa - wzdrygnął się, być może z zimna… lecz niekoniecznie. - Pewnie powinienem zaproponować mu, żeby sam się z nią ożenił, skoro darzy ją taką sympatią.
Śpiewaczka znów na niego zerknęła
- No nie wiem, czy to dobry pomysł. Wyobraź sobie, że twój ojciec nagle ma dwie żony, a Flortje staje się twoja macochą - zauważyła i uniosła brew. Zwróciła znów wzrok na drzwi wejściowe i spróbowała ściągnać brzeg jego golfu jeszcze niżej, by zasłonił choć kawałek jej ud.
Mężczyzna roześmiał się głośno i spojrzał na Alice z sympatią.
- Lubię cię - mruknął i pchnął ogromne, skrzypiące drzwi. Z miejsca zaatakował ich charakterystyczny zapach starego domu, do którego można było łatwo przyzwyczaić się i zacząć za nim tęsknić. - Pamiętasz drogę? - zapytał, kierując się wprost do komputera stojącego na kontuarze. Zdaje się, że wpierw chciał sprawdzić ewentualne wiadomości.
Rudowłosa zerknęła na niego i uśmiechnęła się lekko, w duchu mając nadzieję, że to ‘lubię cię’, nie zmieni się w coś innego, bo tego drugiego ostatnio miała więcej niż przez całe dotychczasowe życie
- Tak, pamiętam - powiedziała, po czym ruszyła do schodów na górę, by czmychnąć do swojego pokoiku z numerem ‘3’. W środku zamknęła drzwi, nie przekręcając klucza, po czym ruszyła do łazienki zaczynając wypakowywać z torby wszystkie rzeczy i układać na brzegu umywalki. Brudne ubrania rzuciła na podłogę, wraz z sukienką, mając zamiar ogarnąć je na koniec, po czym sama weszła pod prysznic i puściła ciepłą wodę, by odetchnąć i zacząć się myć.
Casa Corner zapewniało małe pojemniki z płynem do mycia ciała o zapachu różanym. Był bardzo słodki, lecz przyjemny. Wnet kwiatowa woń wypełniła całą łazienkę, wsiąkając w ciało Harper. Zmywała z niego brud oraz odór bagiennego jeziorka. Wystarczyło kilka minut, by poczuć przypływ orzeźwiającej energii. Szampon również przyjemnie pachniał, jednak Alice nie potrafiła zidentyfikować, z czym jej się kojarzył. Mieszanka lawendy, konwalii… oraz jakiejś dodatkowej, gorzkiej nuty, która dodawała aromatowi wyjątkowego charakteru. Kiedy Alice wyszła spod prysznica i zaczęła wycierać się, ujrzała błysk kątem oka… kiedy jednak odwróciła głowę, zniknął. Mogłaby przysiąc, że dostrzegła trzepot niebieskich skrzydełek… a może tylko jej się wydawało?
Alice rozejrzała się uważnie po całej łazience
- Czego chcesz niebieski motylu…? - zapytała w końcu, zastanawiając się nad tym motylem po raz kolejny. Czemu ją prześladował? Czy czegoś od niej chciał? Wytarła się jednak zaraz ręcznikiem, po czym owinela się nim, by wyjrzeć z łazienki, czy Emerens zdążył przynieść jej już ubrania.
Harper spostrzegła małą stertę złożonych ubrań. Okazało się, że mężczyzna przyniósł zwyczajny, czarny t-shirt, białą bluzkę o kobiecym kroju, czarne spodnie materiałowe, dżinsy i gruby, brązowy polar. Zapewne chciał dać jej choć minimum wyboru. Oprócz tego postawił obok zwyczajne, lekko rozchodzone trampki, które musiały do niego należeć we wczesnej młodości. Obecnie Emerens miał dłuższe stopy i raczej nie mógłby się w nich zmieścić. Pomimo wieku były czyste i wyglądały na bardzo wygodne.
Rudowłosa założyła czarny t-shirt i sweter, następnie wciągnęła spodnie i trampki na nogi. Zaraz zawinęła włosy w turban na głowie i wróciła do łazienki. Wrzuciła wszystkie swoje ubrania do wanny i zatkała odpływ korkiem. Następnie nalała do wody płynu, którym wcześniej się myła i zabrała się za prowizoryczne, ale nadal funkcjonujące w trudnych warunkach pranie. Różany zapach płynu był przyjemny, więc jeśli ubrania po wyschnięciu będa miały taką woń, to dla niej tym lepiej. Wcześniej porozkładane banknoty różnych walut suszyły się na brzegu umywalki. Ostrożnie ustawiła tam też zdjęcie oraz pergamin z mapą
- Jestem sama, nie masz zamiaru pogadać znowu do mnie i powiedzieć mi więcej nieprzyjemnych rzeczy? - mruknęła cicho, zwracając się ewidentnie do Tuonetar.

Nie mam. Zauważyłam, że im mniej do ciebie mówię, tym więcej czasu marnujesz na nieistotnych rzeczach, jak pranie. Moje słodkie uwagi działają na ciebie bardziej stymulująco, niż zniechająco, tak więc… mogę cię zapewnić, że niedługo porozmawiamy sobie znacznie dłużej. I nadrobimy wszelkie zaległości.

Harper zmrużyła oczy
- Już się nie mogę doczekać - mruknęła uśmiechając się do siebie.

Tymczasem głos bogini brzmiał drwiąco. Szybkość, z jaką się pojawił, sugerował, że Tuonetar rzeczywiście była przez ten cały czas czujna i uważna. Wydawało się, że nieczęsto zdarzały się chwile, kiedy jej uwaga nie koncentrowała się na Alice. Tymczasem śpiewaczka usłyszała pukanie do drzwi do jej apartamentu.
- Gotowa? - usłyszała głos Emerensa.
Rudowłosa wyprostowała się, zostawiając ubrania w spienionej wodzie. Niech trochę przejdą płynem.
- Tak! - odpowiedziała głośno i wstała z kolan. Opłukała dłonie i wytarła w ręcznik, który zdjęła z głowy i odwiesiła na haczyk. Ruszyła do drzwi, by je otworzyć.
Emerens stał ubrany w nowy zestaw, podobnie jak Alice. Tym razem miał na sobie granatowy sweter obszyty złotą nitką przy pasie i końcach rękawów. Wyglądał na bardzo ciepły i niezbyt pasujący do letniego popołudnia, jednak mężczyzna bez wątpienia czuł się w nim bardzo wygodnie.
- Wracamy do Kunsten? - zapytał. - Czy chcesz coś jeszcze załatwić?
Alice przyglądała mu się chwilę, po czym uśmiechnęła
- Jesteś ciepłolubny, co? - zauważyła z rozbawieniem
- Wracamy, tylko wezmę mapę - powiedziała i cofnęła się do łazienki, by zabrać mapę od Ducha i zaraz ostrożnie wsunęła też zdjęcie Mary do kieszeni spodni. Wolała się z nim nie rozstawać. Wróciła do drzwi
- Teraz całkiem gotowa - oznajmiła i odgarnęła jeszcze wilgotne po kąpieli włosy do tyłu.
- Cieszę się - Fortuyn odpowiedział. Ruszyli korytarzem w kierunku schodów prowadzących na parter. Deski pod ich stopami przyjemnie trzeszczały, kiedy stawiali na nich nogi. Tak jakby dom był jednym wielkim kotem, mruczącym i domagającym się pieszczot. - Swoją drogą… coś zniszczyło się przez to zamoczenie? - zapytał, zerkając na nią jednym okiem. - Kto by pomyślał, że powroty z innych wymiarów mogą być takie nieprzyjemne - uśmiechnął się lekko.
Śpiewaczka zerknęła na niego
- Poza tym, że musiałam uprać ubrania, to wszystko jest w porządku. No i pieniądze zostały zamoczone, więc jak i ciuchy, będą musiały wyschnąć - wyjaśniła. Na jego słowa o powrotach z innych wymiarów, pokręciła tylko głową, nie chcąc nawet o tym teraz już myśleć.

Tymczasem z przeciwnej strony korytarza nadciągali Jasper i Jelle.
- A wy znowu razem - rzucił pierwszy z nich. Drugi, jakby chcąc zaakcentować wypowiedź brata, pociągnął pojedynczą strunę gitary.
- Odwalcie się - mruknął Emerens, nie zwracając na nich większej uwagi.
Rudowłosa zerknęła na braci Emerensa i uśmiechnęła się do nich
- Rens trochę pokazuje mi okolicę, ale niedługo już go wam oddam - przyrzekła im miło i zerknęła na towarzysza swojej eskapady. Ciągała go tak strasznie, ale nie miała innego wyboru. Czas uciekał, nie chciała póki co iść spać, nim nie znajdą wersetu. Wtedy znów spróbuje skontaktować się z Kirillem.
- On lubi rude! - wrzasnął Jasper u szczytu schodów, jednak jego głos i tak dobiegał do nich nieco stłumiony przez odległość, jaka dzieliła ich.
Emerens nie skomentował, tylko chwycił klamkę drzwi frontowych i otworzył je szeroko. Pierwszą przepuścił Alice. Podążył za nią prędko, kierując się ścieżką w stronę parkingu.
- A może tym razem pójdziemy pieszo? - zaproponował.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Dobrze, czemu nie - zgodziła się. Gdy wyszli na zewnątrz, rozejrzała się uważnie, a następnie sięgnęła do mapy i obejrzała ją. Za moment ponownie zwinęła i zerknęła na Rensa. Może i lubił rude, ale Alice była z innego świata niż on. Gdyby była kimś zwykłym, może i mogłoby coś z tego wypalić, ale niestety. Odwróciła powoli wzrok i zamyśliła się.

Pogoda wydawała się odpowiednia na spacery. Słońce wciąż oświetlało drogę i odganiało chłód, choć najcieplejsze godziny miało już za sobą. Wiaterek lekko wiał, poruszając liśćmi na drzewach. Alice zobaczyła pomiędzy gałęziami brązową wiewiórkę, która zwinnie przemykała w gęstwinie. Potem ruszyli chodnikiem, mając po swojej prawej pas samochodów, który przypominał o tym, że przez cały czas znajdowali się w mieście. Harper spostrzegła panią z wózkiem dziecięcym, popychającą go powoli w ich kierunku. Kiedy ją wyminęli, uśmiechnęła się uprzejmie do Alice.
- Spacery mogą być tutaj bardzo przyjemne - mruknął Emerens. - Aalborg ma więcej do zaoferowania, niż tylko rozwiązywanie paranormalnych zagadek, poszukiwanie tajemniczych wersetów na terenie muzeum, a także spotkania z autentycznym, zahibernowanym duchem. Spacery również są bardzo ciekawe.
Alice westchnęła. Taki spacer koil jej napięte nerwy, choć nie mogła sobie pozwolić na zapominanie o tym, co najważniejsze
- Zdecydowanie na pewno tak, lecz niestety, na razie nie dane mi będzie poznać uroków tego miasta. A jeśli nam się nie powiedzie, to już żadnego innego również - spochmurniała nieco, ale dalej szła. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
Emerens zamilkł, zapewne nie takiej odpowiedzi spodziewając się. Przez chwilę wydawał się nie wiedzieć, co powiedzieć. Zazwyczaj takie uwagi zbywało się, jednak Alice miała solidne podstawy, by je głosić.
- Ale… wszystko dobrze się układa - spróbował ją pocieszyć. - Nawet widmowa chatka wyskoczyła wprost z baśni, aby pokierować cię na właściwą drogę - uśmiechnął się lekko. - Może świat stara ci się pomóc. Niech bogini śmierci strzeże się - rzekł z pewnością siebie.
Alice usłyszała cichy, zdławiony chichot Tuonetar. Tak jakby próbowała powstrzymać się, jednak wypowiedziana kwestia była dla niej zbyt zabawna.
Rudowłosa cała napięła się, słysząc w umyśle chichot Tuonetar. Zmrużyła oczy
- Jeszcze nie wygrałaś, nie wiesz jak będzie, aż do ostatniej chwili. Ludzie mają takie mądre przysłowie ‘Nie dziel skóry na niedźwiedziu’ - powiedziała cicho i zerknęła na Emerensa znów zmotywowana do działania. Tego jej było potrzeba. Podparcia jej wiary. Cała jej postawa całkowicie się zmieniła. Znów jakby odzyskała siłę.
Fortuyn wydawał się wahać, czy uśmiechnąć się, czy może okazać troskę. Ostatecznie instynkt kazał niepokoić się w obecności ludzi, którzy rozmawiali z innymi, niewidzialnymi.
- Właśnie tak! - rzekł tym samym, pewnym tonem po dwóch sekundach zbieranie się w sobie. - Jesteśmy prawie u celu - dodał. I rzeczywiście, wkroczyli na teren Muzeum Kunsten, choć wydawało się, że mężczyzna chciał użyć tych słów metaforycznie. - Mamy mapę w odróżnieniu od bogini śmierci i to stanowi naszą przewagę.

Cóż za głupiec. Czy nie uważał, kiedy wyjaśniałaś mu tę szczególną wadę twoich zmysłów? Zdają mi relacje ze wszystkiego. Zapewne musi ci to doskwierać, Alice…

Harper uśmiechnęła się cierpko
- Nawet i zmysły można oszukać Tuonetar - powiedziała surowym tonem. Zerknęła na Emerensa
- Zapomniałeś, że widzi moimi oczyma, prawda? - zapytała go tylko, już łagodniej.
- Hmm? - Emerens spojrzał na nią, jakby nie rozumiał. Dopiero w następnym momencie westchnął głębiej i skrzywił się. - No tak. Rzeczywiście. Jednak jest jeden plus tej całej sytuacji. Tuonetar będzie osobiście obserwować to, jak pierwsi zdobywamy werset, ku jej niemocy. Niech widzi swoją klęskę, skoro tak bardzo lubi patrzeć.

Na parkingu było mniej samochodów. Wydawało się, że muzeum było już zamknięte dla odwiedzających, lub też miało to wkrótce nastąpić. Skierowali się w stronę ledwo bagiennego obszaru na tyłach Kunsten.
- Dobrze idziemy? - zapytał Fortuyn. - Potrafisz rozczytać tę mapę?
Śpiewaczka rozwinęła mapę i przyjrzała jej się
- A ty nie? - zapytała zaskoczona.
- Chciałam ci ją dać, bo im dłużej na nią patrzę, tym bardziej zapamiętuję jej szczegóły - ‘i Tuonetar także’, jak zdawało się kończyć zdanie.
- Pamięć również dzielicie? Być może Tuonetar wystarczy ułamek sekundy, aby zapisać sobie obraz we własnym umyśle? - wyglądało na to, że Fortuyn lubił spekulować. - Ale to rozsądne. Podaj mi ją.
Harper zaraz podała mu mapę.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 27-01-2018, 02:36   #344
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ósmy werset - część druga

Emerens rozłożył pergamin i zaczął śledzić go wzrokiem. Następnie obrócił go do góry nogami. A potem spojrzał od boku. Wydawał się zastanawiać.
- Ja… chyba wiem, gdzie to jest - mruknął. - Czekaj, źle idziemy. Może zamknij oczy, poprowadzę cię. Jeżeli uważasz, że to ma sens… - spojrzał na nią - ...a Tuonetar da się w ten sposób oszukać.
Śpiewaczka kiwnęła głową i tak jak jej zasugerował, zamknęła oczy łapiąc się jego ręki. Musiał ją teraz prowadzić, a ona cieszyła się, że na tę wyprawę wzięła trampki, nie buty na obcasie, bo nawet i na niskim, mogłaby się wywrócić.
Szli przez kilka minut. Czyżby to było tak daleko? A może Emerens robił kółka, chcąc zmylić Tuonetar? Ciężko było oszacować. Minęła chwila, zanim przystanęli.
- Stój w ten sposób - polecił mężczyzna. - I nie rozglądaj się za bardzo na boki, z wcześniej omawianych względów. Jesteśmy u celu. Możesz otworzyć oczy.
Rudowłosa powoli otworzyła oczy.


Alice stała tuż przed czteroma, nieco dziwnymi rzeźbami. Przypominały ogromne, brązowo-czarne jaja leżące na betonowych podpórkach. Nad każdym z nich umieszczono metalowe, okrągłe wykończenie.
- Masz jakiś pomysł na to? - Emerens mruknął niepewnie.
Śpiewaczka ostrożnie rozejrzała się po rzeźbach i zastanowiła. Nie podnosząc wzroku, by nie zdradzić dokładnej ich lokalizacji Tuonetar, ostrożnie zaczęła obchodzić rzeźby. Przytknęła do nich ręce, szukając jakichś symboli, ciepła, czegokolwiek. Choćby zmiany faktury
- Jeszcze nie, ale musimy poszukać. Pamiętasz tamte symbole wody. Rozejrzyj się za nimi wraz ze mną. Albo za czymkolwiek co ma związek z wodą - poleciła Emerensowi.
- Mówiłaś wcześniej o tych symbolach. Ale jaki to ma związek z wodą? - Fortuyn zmarszczył brwi, obchodząc cztery artefakty dookoła. Badał je w ten sam sposób, co Alice.

Wszystkie rzeźby były zimne, choć ich metalowe wykończenia zostały nagrzane po słonecznym dniu. Alice wodziła palcami po bardzo gładkiej, kamiennej powierzchni jaj. Ich przyjemna faktura wydawała się prawdziwie zaskakująca, biorąc pod uwagę to, że przecież każdego dnia były wystawiane na szereg niekorzystnych zjawisk pogodowych. Czy to zimowy śnieg, jesienna słota, lub letnie słońce… wytrzymywały wszystko.
- Wydaje mi się, że nie są w żaden sposób oznaczone… ale sprawdzę jeszcze raz - mruknął Emerens.
Tuż za jajami był niewysoki, biały murek. Alice zdawało się, że usłyszała za nim niepokojący szelest… ale zapewne to wiatr poruszył patykiem, kamieniem czy jakimś śmieciem pozostawionym przez turystę.
Rudowłosa wyprostowała się i zrobiła krok w tył
- Chciałabym poznać wasz sekret - powiedziała po fińsku, wyobrażając sobie, że jest Ali-Babą. Słysząc szelest, na sekundę zerknęła w stronę murka
- A co jest za tym murkiem? - zapytała zaciekawiona, zerkając na Emerensa i już znów mówiąc do niego po tutejszemu.
- Za murkiem? - Fortuyn powtórzył, zaskoczony pytaniem. - E… chyba nic specjalnego. Kolejny teren do koszenia. A co to ma wspólnego z jajami? - zapytał.
Podniósł wzrok, patrząc we wspomnianym przez Alice kierunku. I zastygł. Harper zmarszczyła brwi, widząc taką jego reakcję i spojrzała na murek. Ujrzała opierające się na nich dwa karabiny oraz mężczyzn, trzymających je. Mierzyli w ich stronę.
Harper poczuła jak gorąco uderza jej do głowy, gdy adrenalina jej podskoczyła. Spojrzała w stronę Emerensa i zaraz za siebie, gdzie był kolejny murek. Zadrżała cała i zdenerwowała się
- Rens za mnie! - huknęła, przesuwając się do niego i za rzeźbę, by i on wykorzystał przedmiot do skrycia. Choć przed karabinami niewiele mogłoby ich uratować, jeśli już zaczęliby strzelać
- Kto was nasłał? - rzuciła Alice po angielsku, nie wiedząc jak powinna się zwrócić do napastników.

Mało rozmowni, czyż nie?, Tuonetar westchnęła. Naprawdę myślałaś, że pokażesz mi dokładnie gdzie znajdujesz się i pozostaniesz w jednym miejscu przez kilka godzin, krążąc tam i z powrotem pomiędzy Muzeum Kunsten i Casa Corner, a ja nie podejmę żadnych kroków? To tak, jakbyś krzyczała… Tutaj jestem! Wyślij swoich podwładnych, niech mnie pojmą! Nie byłam w stanie odrzucić tego zaproszenia. Kompletnie niechroniona. O ile członkowie Kościoła Konsumentów są siłą, która mogłaby drażnić, niczym drobna ość wbita w przełyk… to twój obecny wspólnik jest wart jeszcze mniej. Choć, tak właściwie, to zależy dla kogo. Otóż ja go uwielbiam, gdyż najwyraźniej zdążyłaś się z nim zaprzyjaźnić. Nie jestem w stanie zagrozić śmiercią tobie, jednak sprawy mają się inaczej w przypadku Emerensa Fortuyna. Jeżeli nie pójdziesz dobrowolnie… a możesz mi wierzyć, twoja kooperacja wcale nie jest konieczna, mężczyzna straci życie. Nie skryjecie się za posągami zbyt długo, a nie macie gdzie uciekać. A nawet jeżeli zdecydujesz się poświęcić swojego towarzysza… to radzę pomyśleć również o jego dwóch braciach. Właśnie teraz inni członkowie Valkoinen oblewają Casa Corner benzyną. Pewnie już zdążyłaś zauważyć, że bardzo lubimy pożary.

Emerens spojrzał dużymi, niewinnymi i nierozumiejącymi oczami na Alice. Obydwoje tkwili skryci za jedną z kamiennych rzeźb, na moment tracąc z pola widzenia napastników. Jednak ci w dalszym ciągu tam się znajdowali. I, jeżeli wierzyć słowom Tuonetar, nigdzie się nie wybierali.
Alice opuściła ramiona. Za długo. Myślała, że zdoła wyprzedzić ruch Tuonetar, niestety jednak zwlekała zbyt długo. Czekała na Kirilla, mając nadzieję, że to co wspólnie zaplanowali, wypali. A teraz? Wciągnęła we wszystko jeszcze rodzinę Emerensa
- Rens… Rens. Spóźniliśmy się. Wrócisz do domu i o mnie zapomnisz, dobrze? Obiecaj mi to - powiedziała do niego, poważnym tonem. Nie było innej opcji, musiała się poddać. Nie chciała, by Emerens stracił życie. Ani on, ani jego rodzina. Drżała ze wściekłości i smutku.
- Czekaj… kto to… oni są od Tuonetar? - zapytał mężczyzna. Kiedy wypowiedział te słowa, szerzej rozwarł usta, jakby dopiero teraz łącząc fakty.

Obawiam się, że pan Fortuyn pojedzie z nami. W końcu nie mogę pozwolić sobie na to, aby stracić tak piękną kartę przetargową. Jeżeli wykonasz jakikolwiek podejrzany ruch… czy muszę dokańczać? Myślę, że jesteś na tyle bystra, aby zrozumieć, co mogę mieć na myśli. Dlatego… proszę, powiedz to głośno. Poddajesz się, Alice?
Rudowłosa zwiesiła głowę w dół
- Zostaw go w spokoju. Zrobię co chcesz, tylko nie każ mu się w to mieszać. Nie namieszałaś do tego już za dużo niewinnych osób? - powiedziała cicho, zduszonym głosem. Nie patrzyła na Emerensa, chwilowo nie mogła mu spojrzeć w twarz. Pomyślała o tym ile już osób zginęło przez nią w tym tygodniu.

Niewinny? Skąd pomysł, że pan Fortuyn jest niewinny? Droga Alice… w tej sztuce nie ma miejsca na niewinność. Wszystkie jej postacie są ważne. Myślę, że wkrótce zrozumiesz, na czym dokładnie będzie polegać rola tego mężczyzny. Bo nie kończy się na byciu kartą przetargową.

- Daj spokój - warknął Emerens. - Nie targuj się o mnie.
Wyjrzał zza rzeźby, aby ocenić pozycję dwóch napastników. Ci przeskoczyli przez mur i zaczęli kierować się w ich stronę. Naciągnęli karabiny, jakby szykując się do strzału.
Alice rozbolała głowa z nerwów. Przytknęła palce prawej dłoni do skroni
- Rens… Żałuję, że cię w to wciągnęłam - powiedziała cierpko. A w następnej chwili wzięła wdech
- Dobrze, poddaję się. Nie strzelajcie! - rzuciła głośno i wyraźnie po fińsku. Spojrzała na Emerensa i miała nadzieję, że nie będzie go czekał los jej siostry. Wzięła kilka głębokich wdechów i odwróciła się, spoglądając na jaja, a następnie na niebo. Gdyby istniał Zeus, to mógłby teraz tu grzmotnąć.
I rzeczywiście rozległ się huk, jednak to nie z powodu greckiego boga. Mężczyźni otworzyli ogień. Emerens głośno krzyknął. Alice była pewna, że salwa poszła w ich kierunku, lecz nie tylko. Tak jakby napastnicy ostrzeliwali całe otoczenie. Tak właściwie nie wiedziała, co się działo. Każda sekunda była na wagę złota a multum bodźców oszałamiało. Czy Fortuyn dostał? Czy to dlatego krzyknął? Wszystko działo się tak szybko…!
Harper w pierwszej chwili pomyślała, że strzały wycelowano w Emerensa, by dobić ją psychicznie. Jednakże, kiedy dookoła huk roznosił się dalej, Alice dopadła do niego i przewróciła go i siebie na ziemię, kryjąc się za cokołami rzeźb. Wybieganie zza nich skończyłoby się dla nich śmiertelnie. Rudowłosa zaczęła uważnie oglądać Rensa, czy aby nie oberwał jak się obawiała. Drżącymi palcami przesuwała po nim, jednocześnie szukając wzrokiem co się działo na około. Kto i do kogo tak naprawdę strzelał.

Strach… zazwyczaj nie odczuwam twoich emocji, jednak kiedy są takie pełne, wyraziste i nabrzmiałe…, Tuonetar westchnęła. To sprawia prawdziwą rozkosz. Takiej, której nie odnalazłabym, nawet gdybym przemierzyła Tuonelę wzdłuż i wszerz. Właśnie takie jest piękno świata żyjących. Nie mogę się doczekać, kiedy niedługo posmakuję go w pełni.

Dwóch napastników przestało ciągnąć za spust, jednak echo wystrzałów w dalszym ciągu rozbrzmiewało w uszach Alice. Podniosła wzrok. Spojrzała na cztery kamienne jaja. Były roztrzaskane. Skorupy upadły na ziemię, ukazując wcześniej skrywaną zawartość. Ziemia. Brunatna, ciężka, zbita. Rozległa się cisza i wpierw nic się nie działo. Lecz wnet z gleby zaczęła unosić się mgła. Zebrała się w cztery strużki - każda płynęła z poszczególnej porcji ziemi. Zbierały się w jednym punkcie, łączyły. Widmowa para jasno pobłyskiwała niebieskimi refleksami.
- Co się dzieje… - mruknął Emerens, patrząc w oszołomieniu na formujące się piskle tego samego, lekko granatowego koloru. Wnet duch zaczął dojrzewać, a Alice rozpoznała kształt sowy. Zahukała, patrząc lekko przymrużonymi, śpiącymi oczami na otoczenie. Wpierw spojrzała na dwóch członków Valkoinen, którzy ją wyzwolili. Potem przesunęła wzrok na Alice.
- Spałam - rzekła lekko naburmuszonym, dziecięcym głosem.
Rudowłosa powoli podniosła się znad Rensa i spojrzała na sowę
- Wiem, że spałaś… Na pewno nikt cię przez lata nie budził… Przyszliśmy po werset, ale nie tylko my i najwidoczniej niektórzy nie umieją się zachować - powiedziała spiętym tonem. Wtem poczuła delikatne, lekko wyczuwalne ukłucie bólu. Już wcześniej go doświadczyła, lecz wtedy było znacznie intensywniejsze. Tuonetar ostrzegała ją, aby nie była zbyt pewna siebie.
- Tak, to prawda - haltija mruknęła. - Fińska ziemia została połączona i przebudziłam się. Zawsze byłam największym śpiochem z rodzeństwa, dlatego dobry pan Aalto wymyślił takie rozwiązanie. Bardzo go lubimy - rzekła, po czym przybrała minę, jakby marszczyła brwi… choć tych rzecz jasna nie posiadała. - Lubiliśmy. Już nie żyje - dodała lekko zasmucona. - Arteja też nie żyje - otworzyła oczy jeszcze szerzej. Informacje spływały do jej duchowego umysłu.
Harper kiwnęła głową
- Co prawda, nie wiem kim jest… była Arteja, ale tak… Aalto nie żyje. Czy możesz nam pomóc z wersetem, mała haltijo? - zapytała rudowłosa, przykładając rękę do bolącego serca, jakby chcąc wbić paznokcie w dłoń Tuonetar, której oczywiście sięgnąć nie mogła.
Sowa zatrzepotała skrzydłami i sfrunęła w jej stronę. Zaczęła dreptać niespiesznie w jej kierunku.
- Mogłabym, posiadam go w swojej pamięci. Jednak potrzebuję do tego członka rodu Aalto. Tylko im mogę wyjawić ten największy sekret, do którego ochrony mnie powołano.
Alice uniosła brwi. Nie wiedziała o tej zasadzie. Przez jej głowę przeleciało bardzo dużo myśli
- Cóż… Choć jestem przyjaciółką kogoś takiego, niestety, jestem tu tylko ja i mój drogi towarzysz - wskazała głową Emerensa.
- Czy bez tego nie zdołamy poznać wersetu? Szukaliśmy cię calutki dzień - powiedziała i uśmiechnęła się cierpko. To znaczyło bowiem, że jeśli oni tego wersu nie poznają, nie zrobia tego i Valkoinen.
Haltija zatrzepotała skrzydłami, na moment wzlatując w powietrze. Następnie przysiadła na kolanach siedzącego na ziemi Emerensa. Wpatrzyła się w niego podejrzliwie.
- Nie wiem… naprawdę nie wiem… - mruknęła. - O tym nie było w zasadach. Ciekawa rzecz. Zawsze myślałam, że przyjdzie do mnie człowiek z odpowiednim nazwiskiem, a nie mężczyzna z bękarciej linii… - zamyśliła się. - To jest dziwne. Nie wiem co zrobić. Ale w sumie… choć potomek bękarta, to nadal z rodziny… W sumie… jeżeli zechcesz, to wyjawię ci to, co kazano mi chronić.
- Wyjawisz? - Fortuyn powtórzył słabym tonem. - Ale co… dlaczego…?
- Jesteś synem swojego ojca - zaczęła sowa. - A ten z kolei pochodzi z nieprawego łoża. Zrodzony z lędźwi dobrego pana Alvara Aalto oraz tutejszej kobiety, Erny Fortuyn. Z tego też powodu mogę wyjawić ci jeden z Wielkich Wersetów. O ile zgodzisz się na to nieprzymuszony.
- Zgodzę się…? - Emerens cały pobladł, trawiąc kolejne słowa. Następnie spojrzał na Alice. - Co mam robić? - zapytał.
Śpiewaczka otworzyła i zamknęła usta. Spojrzała na Emerensa zaszokowana
- To… To o to ci chodziło? To dlat… Ale nie może być przymuszony, a oto wy grozicie mi, jemu i jego rodzinie śmiercią! - zakrzyknęła wściekle rudowłosa, wyraźnie zwracając się do kogoś tu nieobecnego.

I ten ktoś nieobecny odpowiedział.

Dlatego zabierzemy was w ustronne miejsce, w którym schowaliśmy Mikaelę Pentti. Porozmawiałam z nią we śnie i obiecałam pełny powrót do zdrowia. Wystarczy, że poprosi pewne duchy o kilka wersetów. Zgodziła się i trudno się dziwić. Wydaje się to małą ceną za możliwość przeżycia i poznania syna.

- Ja… nie zgadzam się - odpowiedział Fortuyn, słysząc odpowiedź śpiewaczki. Wpierw zerkał na nią, lecz wnet przeniósł wzrok na sowę.
- Jesteś pewien? - wyglądało na to, że zapytała bardziej z przymusu. Najprawdopodobniej haltija chciała jak najszybciej wrócić do snu.
Alice spojrzała na niego z przestrachem
- Rens, jeśli się nie zgodzisz, oni podpalą Casa Corner i zabiją twoich braci… I ciebie - powiedziała zaskoczona jego stwierdzeniem. Z drugiej strony, to było przymuszenie… Nie wiedziała co mieli zrobić. Nawet jeśli się teraz zgodzi to będzie z przymuszenia. Harper przytknęła dłoń do skroni. Nie mogła sobie poradzić z emocjami. Chciała rozerwać Tuonetar i jednocześnie, chciała płakać.

To uczucie… równie intensywne, co poprzedni strach. Gniew, złość, rozpacz, nienawiść… jakie to kolorowe. Przeżywaj, Alice, przeżywaj. Karmisz mnie tym.

- C-co? - Emerens jęknął, patrząc na Alice szeroko rozwartymi oczami. - M-moich braci?
Zdaje się, że to wszystko zmieniało. Być może ostatnio mężczyzna był dość szorstki, rozmawiając z nimi, lecz w rzeczywiście bardzo kochał swoje rodzeństwo.
- A-ale… ja mam wybierać? Ja nie chcę wybierać… - wpatrzył się w czubki butów. Uparcie nie przesuwał wzroku, jak gdyby pragnąc, aby cały jego świat ograniczył się do tego jednego punktu.
- To musi być dobrowolna prośba - sowa zahukała. - No dalej, nie mamy wieczności - wykonała ruch końcówką prawego skrzydła tak, jakby chciała rozetrzeć zaspane ślepia.
 
Ombrose jest offline  
Stary 27-01-2018, 02:37   #345
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Ósmy werset - część trzecia

Śpiewaczka zacisnęła mocno dłonie
- Słyszysz Tuonetar? Niewymuszona. A to jest wymuszana na nim sytuacja - powiedziała poważnym tonem. Spojrzała na Emerensa
- Rens… Gdybym wiedziała, że jesteś spokrewniony z… Gdybym wiedziała, nie wciągałabym cię w to… To jest straszny świat. Może i jak z bajek, ale tych strasznych… Tych jak… Jak od Burtona… Przepraszam, możesz mnie nienawidzić, że stawiam cię przed takim wyborem - powiedziała ciężkim tonem. Chciała powstrzymać swoje emocje, ale nienawiść do bogini aż się w niej jątrzyła.
- Hmm… - mruknął mężczyzna. - Właśnie sobie przypomniałem… mieliśmy opowiadać sobie baśnie w Casa Corner. Jednak… nie było na to czasu. Może… może mój dom właśnie teraz płonie - zapatrzył się w dal. Nawet nie wydawał się zasmucony, ani przerażony. Perspektywa bolesnej śmierci braci wyniosła jego świadomość na zupełnie inny stan. - Jeżeli dobrowolnie się zgodzę, to czy moi bracia przeżyją?

Tak. Powiedz mu, że tak.

Harper milczała. Teraz miała do dokonania ciężki wybór. Miała mu skłamać? Jeśli nie pozna wersetu, to zapewne tylko opóźni poszukiwania Valkoinen. Natomiast kosztem Casa Corner. Alice poruszyła się i wzięła wdech. Wszystkie jej uczucia wyparowały, zastąpione niezdecydowaniem.
Co było ważniejsze?
Jak postąpiłby Joakim?
Jak postąpiłby Kirill?
Jak postąpiłaby Alice?
Rudowłosa wciąż nic nie mówiła, zacisnęła dłonie w pięści i spuściła wzrok na kosmyk trawy tuż przed nią. Jej puls rósł powoli.

- Tak? - Emerens zapytał, jednak żaden z dwóch mężczyzn mu nie odpowiedział. - Tak czy nie?! - podparł się i zawołał z iskierką złości. Zdawało się, że cisza okropnie mu doskwierała. Nie wiedział na czym stoi. Był gotów się poświęcić… ale nawet nie otrzymał gwarancji, że to w jakikolwiek sposób pomoże mu, Alice, lub jego braciom. Wydawał się powoli słabnąć, nie mając nawet najmniejszej kontroli nad sytuacją.

Tymczasem dwóch mężczyzn ruszyło w ich kierunku z wycelowaną bronią. Wydawali się postawieni w stan maksymalnej gotowości i wydawało się mało prawdopodobne, by dali się złapać na jakiś wybieg ze strony śpiewaczki lub Duńczyka. Co nie znaczyło, że było to niemożliwe. Emerens wpatrywał się w nich. Jego powieki z każdą chwilą rozszerzały się coraz bardziej, choć to wydawało się niemożliwe.

- Ech - mruknęła sowa. - Co za napięcie - skomentowała, po czym poruszyła skrzydłami i sfrunęła na jedną z roztrzaskanych skorup.
Harper bardzo powoli podniosła głowę
- Co jest… dla ciebie ważne Rens? Życie, rodzina, czy wolność? - zapytała nagle, bardzo cicho, po czym powoli podniosła się z ziemi i stanęła wyprostowana. Spojrzała na karabiny. Nie wykonywała żadnych gwałtownych ruchów. Po prostu się podniosła z ziemi. Zaczynała wyraźnie podejmować jakieś decyzje, ale jej mina wcale nie była łagodna, nie była przerażona, czy smutna. Nie było w niej kompletnie nic. Przypominała maskę obojętną i pustą, jak twarz ładnie wymodelowanej lalki.
- Jeśli powiem ci, że tak, poznasz werset, poznają go i oni. Twoi bracia będą bezpieczni, albo i nie. Może zostaną zamknięci i zabrani, ale żywi. A ty pojedziesz ze mną, z odebraną wolnością. Jeśli powiem ci, że nie, nie wiem co się stanie. Może również zostaniesz zabrany żywy, może i twoi bracia też, a może i nie. Może twój dom spłonie. Decyzja leży po twojej stronie, ale i po mojej. A ja lubię cię, ale najbardziej na świecie, nienawidzę teraz Tuonetar. Trudno jest podejmować decyzje, gdy szarpią tobą emocje Rens - mówiła przygłuszonym odrętwieniem tonem.

- Może, może, może - mężczyzna powtarzał, kręcąc głową. - Za dużo tego… może - westchnął. Tymczasem członkowie Valkoinen nie przestawali się przybliżać. Wydawało się oczywiste, że zamierzają pojmać Alice oraz Emerensa i uciąć tę przejmującą, choć w ich oczach kompletnie nieistotną rozmowę.
Fortuyn westchnął.
- Jeżeli istnieje choć odrobina takiej możliwości… że ta istota ma honor… i rzeczywiście okaże się dobra… wtedy się zgodzę - szepnął, spoglądając ukradkiem na Harper.

Czy kiedyś złamałam dane słowo? Jeśli tak powiesz, to ty będziesz tą, która sieje kalumnie, słodka Alice.

Śpiewaczka zwiesiła głowę
- Powiedziała, że jeśli się zgodzisz dobrowolnie, twoi bracia przeżyją - powiedziała poddając się. Nie miała dość siły, by okłamać Emerensa tak brutalnie. Zatopiła się na moment w tej duszności, która teraz trawiła jej umysł. Była ciemna i lepka. Nieprzyjemna. Alice powoli zamknęła oczy i nie otwierała ich, powstrzymując łzy.
Emerens przez chwilę milczał, próbując zebrać się do kupy.
- Na litość boską… nie jestem pewna, czy jak cokolwiek powiesz, to będzie to naprawdę nieprzymuszone - mruknęła sowa, pohukując i kompletnie nie zwracając uwagi na nastroje zebranych osób.

Fortuyn głęboko westchnął. Spojrzał spode łba na zbliżających się mężczyzn.
- Może zatrzymacie się na chwilę - prawie że warknął.
O dziwo, posłuchali go. Czyżby od początku swoją obecnością chcieli po prostu wywołać presję na Emerensie? A może po prostu byli zainteresowani dalszym rozwojem wydarzeń?
- Cały dzień próbuję pomóc ci odnaleźć i poznać ten werset - mężczyzna zwrócił się do Alice. - Równie dobrze możemy doprowadzić to do końca. Poza tym… kocham swoją rodzinę. Mogę to powtórzyć. Jestem przekonany, że bogini śmierci już teraz to wie. Jeżeli jest chociażby najmniejsza szansa, że ich uratuję… to mam obowiązek to uczynić. Może jestem naiwny, jednak nadzieja to wszystko, czego mogę się chwycić - ciężko westchnął. - Poza tym… zaczynam odczuwać ciekawość. Co może być aż tak istotnego w tym wersecie, że wywróciło moje życie do góry nogami? Zaczęło się to w momencie, kiedy wyszłaś z taksówki na parkingu Casa Corner, lecz wrzący punkt nastąpił właśnie teraz. Dlatego… poddaję się. Czyń swoją powinność, duchu - Emerens rzekł do haltii.

Ta przychyliła głowę, wpatrując się uporczywie w mężczyznę.
- Skoro tak uważasz… - mruknęła. - Wypowiedziałeś tyle słów, że aż mi cała głowa paruje. Powiedzmy, że to było zgodnie z zasadami - westchnęła, najwidoczniej pragnąc jak najszybciej mieć to wszystko za sobą. - Czyli… jesteś gotowy? - zapytała.

Mężczyzna spojrzał na Alice, najwyraźniej domagając się od niej czegoś w rodzaju skinienia głową.
Harper w międzyczasie jego przemowy otworzyła oczy. Spokojna, bo opanowała i ostudziła znów emocje. Zerknęła na niego wycieńczonym, zmarnowanym wzrokiem. Na tego, który niecałe piętnaście minut temu podniósł ją na duchu, że jest szansa. Że mogą wygrać.
Jeśli istniała, na pewno nie pochodziła już od nich. Alice walczyła i starała się, jednak bez tej drobnej pomocy Kirilla, nie była w stanie nic zdziałać. Nie przemyślała tego dość dobrze. Nie rozplanowała. Nie była strategiem, dowódcą, ani mafiozem. Była poważnie zagubioną kobietą, która usilnie próbowała coś zdziałać w niesprzyjających warunkach i nawet trening, który dostała w IBPI nie przygotowywał jej na takie okoliczności. Skinęła mu głową i spuściła wzrok na ziemię. Równie dobrze to jej ktoś mógł teraz ściąć głowę.

- Jestem - mężczyzna warknął agresywnie, spoglądając na sowę.

To wszystko nie tak miało się potoczyć. Alice słyszała zgrzyt jego zębów. Wpatrywał się w dwóch sługusów Valkoinen z taką nienawiścią, jakby byli źródłem wszelkiego zła na świecie. Dopiero potem spojrzał na sowę.
- No dobra - mruknęła.
Następnie zatrzepotała skrzydłami i uniosła się w powietrze. Jej granatowy kolor rozbłysnął i wnet nabrał intensywności. Potem wyciszył się. Fala leciutkiej mgiełki wystrzeliła z niej i zaczęła szybować na wietrze. Trafiła w każdą z obecnych osób, również w Harper. Wnet w jej umyśle pojawiły się słowa. Jedno za drugim… tworzyły całość. Nie była pewna, czy widzi je, czy może słyszy. Po prostu powstawały w jej umyśle.

Tylko sól morska może go poskromić
Pierwotność morza może zło rozgromić
Czart się go boi, bo z głębin jest życie
A życia diabeł obawia się skrycie


Harper wstrzymała oddech. W jej umyśle zagościły kolejne słowa do układanki. Cieszyło ją, że nie zostały wypowiedziane na głos. Zerknęła jednak na sługusów Valkoinen. Czy ich umysły przekazały to do władców Tuoneli? A może nie, ponieważ tylko wykonywali ich rozkazy i nie mieli takiej mocy? Śpiewaczka zerknęła na Emerensa i przytknęła palec do ust, by nie powtarzał głośno tego, co usłyszał. Wyprostowała się i rozejrzała po okolicy. Szukała czegoś, co mogłoby im teraz pomóc. Czym mogłaby spróbować uratować siebie i Emerensa.

Fortuyn natomiast wyprostował się i ruszył naprzód.
- Dokonało się! - krzyknął. - A teraz… zostawcie moich braci w spokoju!
Nikt mu nie odpowiedział. Mężczyźni ruszyli wprost na ich dwójkę.
- Zapraszamy - przemówił pierwszy z nich. Miał lekko nosowy głos.
- Czy powinniśmy spodziewać się oporu? - zapytał drugi, chwytając karabin jeszcze mocniej, niż przedtem.
Alice wyprostowała się i podniosła głowę wysoko. Popatrzyła z oschłym spokojem na obu mężczyzn, a potem na Emerensa
- Chodźmy Rens. Przeznaczenie najwidoczniej postanowiło nas tym razem obstawić eskortą - powiedziała spokojnym tonem, po czym ponownie wróciła wzrokiem do dwóch mężczyzn z karabinami
- Prowadzicie - powiedziała surowo. Tak, jakby poddała tę bitwę, ale gdzieś w duchu liczyła na wojnę.
- Ale wy przodem - mruknął pierwszy z nich.

Oboje ustawili się tuż za Alice i Emerensem.
- Do przodu.
Foruyn spojrzał na Harper, lekko krzywiąc się.
- Jeżeli masz jakiegoś asa w rękawie… być może powinnaś po niego sięgnąć właśnie teraz.
Ruszyli wzdłuż podwórka Muzeum Kunsten. Wokół, jak na złość, nie było ani żywej duszy. Po zamknięciu obiektu nikt w okolicy nie przebywał.
Rudowłosa tymczasem wzięła go po prostu za rękę.
- Zobaczymy - powiedziała spokojnie, ale nic mu nie tłumaczyła. Teraz wszystko niestety będzie spoczywało na tym, czy zdoła zasnąć. A jeśli zdoła, to czy przeklęty Kirill będzie miał czas, by łaskawie zamienić z nią słowo.
- Dalej, ruchy! - jeden z mężczyzn ważył się ich poganiać.
Ruszyli na parking tuż przed muzeum. Tam biały van stał zaparkowany jako jedno z nielicznych aut. Między innymi dlatego tak bardzo rzucał się w oczy. Harper spostrzegła mężczyznę za kierownicą. Trzeci członek Valkoinen na nich czekał. Przynajmniej ten wydawał się nieuzbrojony.
- Do środka - mruknął mężczyzna, otwierając przesuwane drzwi.
Emerens posłał Alice znaczące i zmęczone spojrzenie. O dziwo zdołało być jednocześnie pokrzepiające.
Harper wsiadła więc pierwsza. Spróbowała odpowiedzieć Rensowi podobnym wzrokiem, ale w jej oczach było dużo bólu. Tego samego, który był w jej piosence. Zaraz jednak skupiła się na tym, by dostać do vana i starała się nie panikować.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 27-01-2018, 21:56   #346
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Kawaleria Konsumencka - część pierwsza

Biały van ruszył.
Część przednia, w której siedział kierowca oraz środkowa, gdzie znajdowała się pozostała czwórka, nie była niczym oddzielona. Dlatego Alice widziała szybę frontową oraz kierunek jazdy. Niestety wnet skręcili w część Aalborg, której nie znała i nie mogła przewidywać, gdzie Valkoinen chce ją zawieźć. Siedziała na jednym z siedzeń ustawionych po bokach pojazdu. Jej nadgarstki zostały skrępowane ciasno, ale nieboleśnie. Jeden z mężczyzn wyjął dodatkowy sznur i przywiązał ją do oparcia, aby mieć ostateczną pewność, że Harper nie będzie w stanie uciec. Z Emerensem postąpiono dokładnie tak samo. Mężczyzna już w ogóle nie przypominał elfa. Bardzo postarzał się w ostatnim czasie. Na jego twarzy pojawiły się zmarszczki związane ze zbyt częstym przyjmowaniem zmartwionej miny. Nie podnosił wzroku na Alice ani razu.

Jeden z członków Valkoinen usiadł w rogu vana, wpatrując się w nich i mierząc do nich z karabinu. Natomiast drugi przeszedł na przednią stronę pojazdu i usiadł obok kierowcy. Rozmawiał z kimś przez telefon. O ile Alice mogła mieć nadzieję, że władcy Tuoneli do tej pory nie poznali wersetu… to szansa na to drastycznie malała.
Harper starała się więc podsłuchać o czym mówi mężczyzna przez telefon. Jeśli podawał werset, nic nie było jeszcze stracone. Nie wierciła się i zawiesiła wzrok w jednym punkcie, nasłuchując. Choć cichutko szeptał, to nikt w samochodzie nie odzywał się, nie było też włączonego radia. Dźwięk jego głosu rozpraszał jedynie uogólniony szum jezdni. Mimo to Alice była w stanie usłyszeć poszczególne słowa, choć nie rozpoznawała ich wszystkich.
- Tak… został wykonany… komplikacji, poszło według planu… już jedziemy… tak… dobra, mogę powtórzyć... pierwotność morza może… diabeł życia obawia się… tak… rozumiem…
Potem mężczyzna rozłączył się i schował telefon, ale pozostał na swoim miejscu.
Rudowłosa zmarszczyła lekko brwi. żałowała, że nie padło nic na temat tego dokąd jechali i co dokładnie planowano z nimi zrobić. Spuściła wzrok w dół, a potem znów spojrzała w stronę okna, by obserwować trasę. Zerkała co rusz na Emerensa. Martwiła się o niego.

W pewnym momencie Fortuyn podniósł wzrok na Alice. Zmarszczył brwi.
- My… jedziemy szybciej - rzekł.
Rzeczywiście, Harper uświadomiła sobie, że to prawda. Do tej pory kierowca utrzymywał stałe tempo, jednak to znacznie zwiększyło się. Tylko… co to mogło oznaczać?
Alice zerknęła w stronę kierowcy, a potem bardzo powoli przesunęła wzrokiem po pozostałych członkach Valkoinen, badając ich reakcje. Tak miało być? Czemu przyspieszali? Jechali do samolotu, czy o co tu chodziło? Rozglądała się uważnie. Z trzech wrogich mężczyzn dwójka była odwrócona do niej plecami, dlatego nie mogła obserwować ich min. Mimo to… sprawiali wrażenie spiętych. Alice tak wydawało się, patrząc na to, jak sztywno siedzieli i jak często rozglądali się po oknie przednim i tych bocznych. Trzeci mężczyzna przebywał na tyle i jego mina przez cały ten czas pozostawała taka sama. Jedynie nieznacznie zmarszczył czoło w chwili, kiedy pojazd przyspieszył na tyle, że nie można już było mieć do tego najmniejszych wątpliwości. W vanie przez ten cały czas panowało kompletne milczenie. Jeżeli coś trapiło porywaczy, to o tym nie rozmawiali przy Harper i Fortuynie.
Śpiewaczka nieco się poruszyła i zerknęła znów na Emerensa. Przechyliła głowę i wzięła głęboki wdech, a następnie wyprostowała się i spokojnie oparła o oparcie fotela, rozluźniając nieco. Cokolwiek działo się z vanem, wyraźnie denerwowało członków Valkoinen, a jeśli tak, to mogło oznaczać, że dla nich to była nadzieja. Alice obserwowała Rensa w milczeniu, ale spojrzeniem próbowała przekazać mu, by był uważny i zachował spokój. Ten skinął jej głową, uśmiechając się lekko. Wydawało się, że on również uznał to za dobry znak. Potem zaczął obserwować zgromadzonych mężczyzn. Po minucie ten, który ich pilnował, nie wytrzymał i ruszył w stronę swoich wspólników. Nachylił się do ucha jednego z nich i szepnął. “Co się dzieje?”, tyle domyśliła się Alice, wytężając słuch do granic możliwości. W odpowiedzi porywacz nie usłyszał żadnych słów. A jedynie zobaczył palec wskazujący na lusterko, wystające po prawej stronie vana. Mogło to znaczyć tylko jedno. Byli śledzeni!
Harper miała nadzieję, że ktokolwiek ich śledził, nie straci tropu. Nie spojrzała w tamtą stronę, by nie dać Tuonetar wizji. Ta wiedziała już i tak za dużo na wszystkie tematy. Alice zaczęła wystukiwać melodię palcami o węzeł liny. Nie robiła tego głośno, a jedynie starała się rozproszyć swoją uwagę takim drobnym gestem. Dalej obserwowała reakcje porywaczy. Spostrzegła, że Emerens skoncentrował uwagę na jej dłoni, a potem podniósł wzrok na Harper z poczuciem winy wymalowanym na twarzy pokręcił głową.
- Nie znam Morse’a - szepnął.
Alice zerknęła na niego i pokręciła głową
- To nie Morse, to Bon Jovi - odpowiedziała mu i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Staram się czymś zająć - wyjaśniła krótko.
Emerens pokiwał głową i z wahaniem spojrzał ponownie na mężczyzn.
- Co się dzieje?! - krzyknął.
Tamci nawet nie drgnęli. Kiedy powtórzył pytanie, jeden z nich wygiął się do tyłu z gniewnym wyrazem twarzy:
- Stul pysk!

Fortuyn nagle przybrał skupioną, zaskoczoną minę. Wpierw Harper myślała, że to krzyk porywacza tak na niego podziałał… jednak prawda okazała się zupełnie inna. Spojrzała w punkt, w którym koncentrował się wzrok Emerensa. Daleko przed nimi na pustej drodze znajdowała się kobieta. Alice nie widziała szczegółów, jednak stała pewnie na obu nogach, wpatrzona w nadciągającego vana. Wydawała się kompletnie nieprzejęta jego pędem, nawet nie drgnęła.
Rudowłosa spięła się i poruszyła na swoim siedzeniu. I ona teraz również wpatrywała się w rosnącą przed pojazdem postać, do której zbliżali się z każdą sekundą. Zerkała na kierowcę. Zatrzyma się, czy przejedzie ją? Śpiewaczka poczuła, jak jej mięśnie się napinają w rosnącym napięciu.

Tymczasem samochód nie wydawał się zwalniać, wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej przyspieszył. Atmosfera w pojeździe zgęstniała. Rens wstrzymał oddech.
- Przejedziecie ją! - wrzasnął. - Zatrzymajcie się!
Jednak porywacze byli w pełni skoncentrowani na jeździe. Tak bardzo, że nawet nie obrócili się, aby uciszyć swojego więźnia. Kobieca sylwetka znajdowała się coraz bliżej i bliżej. Harper spostrzegła, że Fortuyn zamknął oczy w momencie, gdy uderzenie miało nastąpić za trzy… dwa… jeden…

Kobieta w ostatniej chwili zgięła się w pół zaatakowała asfalt obydwiema dłońmi. Rozległ się ogromny huk. Uszy Alice zostały przygłuszone. Każdy dźwięk wydawał się dobiegać z oddali. Poczuła ucisk w brzuchu, kiedy pofrunęli. Siła impaktu okazała się na tyle duża, by wystrzelić vana w powietrze. Krew uderzyła jej do twarzy. Wszystko działo się w ułamku sekundy, jeden wielki chaos. Wnet uderzyli górą pojazdu o drogę i zaczęli dachować.
Rudowłosa pokręciła głową i próbowała się nieco otrząsnąć. Zaraz rozejrzała się po wnętrzu pojazdu, a potem wpatrzyła się w Emerensa, czy nic mu nie było. Fortuyn, podobnie jak Alice, tkwił przywiązany do siedzenia. Znajdowali się do góry nogami. Włosy śpiewaczki kaskadą opadały zgodnie z kierunkiem siły ciążenia, a ręce były spięte. W rezultacie nie mogła ich odgarnąć i pole widzenia było znacznie ograniczone. Kiedy poruszyła głową, ujrzała jednego z mężczyzn z karkiem wykręconym pod dziwnym kątem. Miał niezapięte pasy i zapewne dlatego aż z taką siłą uderzył w dach vana, który obecnie pełnił funkcję podłogi. Niestety Alice nie była w stanie określić, co stało się z pozostałymi członkami Valkoinen.

Ujrzała jednak rytmicznie opadające krople krwi, które roztrzaskiwały się o podłoże. Bez względu na to, jak bardzo próbowała odgarnąć włosy, nie mogła jednak zobaczyć twarzy Emerensa. A wszystko wskazywało na to, że było to właśnie jego osocze.
Alice sapnęła i spróbowała wyszarpnąć ręce, czy chociaż jakoś tak się przechylić, by na moment odgarnąć włosy
- Rrrrens? - zagadnęła, wiercąc się na swoim fotelu i próbując lepiej rozeznać w otoczeniu. Starała się nie patrzeć na niefortunnie uśmierconego członka Valkoinen.
- Emerens?! - zawołała głośniej, próbując choćby nawet szturchnąć go nogą.
Mężczyzna cicho jęknął, co znaczyło, że żył. Jednak nie był w stanie wypowiedzieć słowa… czyli wcale nie miał się zbyt dobrze.

Harper usłyszała przekleństwa pozostałych mężczyzn. Zmagali się z poduszkami powietrznymi i dopiero po chwili zdołali rozciąć je scyzorykami. Kiedy wygramolili się na zewnątrz, rozległ się zgrzyt otwierania tylnych drzwi vana. W środku momentalnie zrobiło się dużo jaśniej. Rozbrzmiał szczęk broni, a następni huk wystrzałów.
Rudowłosa na początku wystraszyła się, słysząc wystrzały. Zaraz jednak rozejrzała się, czy w jej zasięgu było cokolwiek ostrego. Spostrzegła kawałek szkła z pękniętej szyby, który wbił się pomiędzy jej siedzenie, a to znajdujące się obok. Wcześniej nawet nie zdała sobie sprawę z tego, że jakieś okno zostało rozbite.
Alice spróbowała oprzeć związane ręce o kawałek szkła i przeciąć choć część więzu. Jeśli zdoła się uwolnić, będzie mogła pomóc i Emerensowi. Najwyraźniej bowiem porywacze byli bardzo zajęci. Harper nie wiedziała też w jakim stanie po tej katastrofie był van i wolała nie czekać, aż eksploduje, czy coś w tym stylu.
Szybko pocierała więzy na nadgarstkach, jednak lina długo nie chciała poddać się. Wreszcie pękł, a nadgarstki Alice zostały uwolnione. Poczuła, że drugi sznur, którym była przymocowana do siedzenia, nieco rozluźnił się w wyniku jej szamotania i prób dosięgnięcia szklanego odłamka. Jednocześnie uświadomiła sobie, że zaczęła powoli osuwać się, ściągana przez grawitację…!
Śpiewaczka spróbowała jakoś się przemieścić tak, by nie opaść na szkło, jednocześnie rozplątując się ze sznura. Zaczęła lecieć w dół. Zdołała przemieścić się tak, aby nie upaść na głowę, która przez ten cały czas znajdowała się najbliżej dołu. Uderzyła prawym barkiem i poczuła przejmujący ból. Po chwili oceniła, że niczego sobie nie złamała. Choć zapewne wkrótce wykwitnie jej na ramieniu bardzo duży siniak.
 
Ombrose jest offline  
Stary 27-01-2018, 21:57   #347
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kawaleria Konsumencka - część druga

Zdołała wstać. Odgarnęła włosy i spojrzała na Emerensa. Ujrzała, że połowa jego twarzy była zakrwawiona. Miał mniej szczęścia od Alice. Szklany odłamek pomknął prosto w stronę jego ucha, przebijając je na wylot. Przed tym pozostawił długie, lekko skośne przecięcie na policzku. Fortuyn jęczął z bólu, w dalszym ciągu przymocowany do siedzenia. Lekko drżał, próbując wyzwolić się z więzów… gdy w następnej sekundzie stracił przytomność.
- Padnij! - Alice usłyszała męski krzyk. To jego właściciel otworzył tylne drzwi i wszedł do środka.
Rudowłosa zmartwiła się o Emerensa. Rozważała co ma z nim uczynić, kiedy padła głośna, dosadna komenda, na którą zareagowała natychmiast. Dosłownie chwilę po tym cofnęła się i opadła na podłogę, zasłaniając głowę i zerknęła w stronę skąd owe polecenie padło.
Błyskawicznie rozległ się huk wystrzału, tym razem dobiegający z przeciwnej strony. Alice ujrzała Fabiena Bonnaire’a, który również opadł na podłogę. Trzymał wyciągnięty pistolet, próbując zastrzelić członków Valkoinen. Alice znowu obróciła głowę. Ujrzała, że jednego z porywaczy już zdołał zabić. Drugi jednak miał się dobrze. Fortuyn w dalszym ciągu nie reagował w żaden sposób na zgiełk.
Harper wewnętrznie ucieszyła się, widząc znajomą twarz. Pokręciła jednak zaraz głową i rozejrzala się, czy było już na tyle bezpiecznie, by mogła dopaść do Emerensa. Zgarnęła w międzyczasie jakiś ostry kawałek szkła z powierzchni na której leżała. Będzie miała czym przeciąć więzy nieprzytomnemu. Nie odezwała się do Bonnaire’a, nie chciała go rozpraszać. Czekała na moment, by zareagować i ściągnąć Rensa.

Kierowca vana trzymał w rękach karabin i nie wahał się go użyć. Mimo że znajdował się niedaleko, nie mógł trafić ani w Alice, ani w Fabiena. Zdawało się, że z całej trójki porywaczy był zdecydowanie najgorszym strzelcem. Zdołał opróżnić cały magazynek, nie trafiając ani razu. Rozległa się krótka cisza. Bonnaire zerwał się na równe nogi, pewnie trzymając pistolet. Harper również mogła działać. Ruszyła w stronę Fortuyna. Kiedy zaczęła walczyć ze sznurem, którym był przymocowany do siedzenia, zdała sobie sprawę, że nie będzie wystarczająco silna, aby utrzymać ciężar mężczyzny, kiedy na nią opadnie.
Alice to kompletnie nie przeszkadzało. Ustawiła się tak, że w momencie, kiedy miałby spaść, to zamortyzowałaby sobą jego upadek. Zanim jednak zabrała się do czegokolwiek, obejrzała jego ucho, by nie zrobić mu krzywdy, jeżeli odłamek szyby dalej w nim tkwił. Nie wyglądało to zbyt ciekawie. Krew cały czas płynęła z boku głowy, przez co Alice wpierw nie mogła ocenić zniszczeń. Choć biorąc pod uwagę ilość traconego osocza, szklany odłamek musiał prawie odciąć mu to ucho. Kiedy Harper dotknęła go, oceniła, że utrzymało się przy głowie jedynie za sprawą centymetra chrząstki na samej górze.
Śpiewaczka zakrztusiła się, uświadamiając sobie ten fakt
- Boże… Boże… - wysapała. Drżącą dłonią wyśledziła, czy szkło było wbite w oparcie i ostrożnie przechyliła głowę Rensa, czy mogła go od niego odsunąć. Musiała czym prędzej ściągnąć go na poziom ziemi, bo wiszenie do góry nogami kompletnie nie pomagało jego stanowi. Szklany, ostry odłamek utrzymywał się tuż obok skroni Emerensa, jednak wydawało się, że nie miał już wyrządzić żadnej szkody. Alice zabezpieczyła go na tyle, na ile mogła, po czym zajęła się usuwaniem sznura. Kiedy przecięła go, usłyszała dobiegający gdzieś z boku dźwięk pocisku, a następnie krzyk kierowcy. Fabien dał sobie z nim radę. Jednocześnie Rens opadł na Alice i w rezultacie obydwoje wylądowali na podłodze. W trakcie upadku Harper przecięła sobie skórę poniżej lewego łokcia szkłem na podłodze. Raczej nie była to groźna rana, lecz bardzo piekła. Fortuyn znalazł się bezpośrednio na Alice, ciężarem przygważdżając ją do podłoża.
Śpiewaczka jęknęła z bólu, kiedy się skaleczyła i jednocześnie, gdy Emerens wydusił z niej swoim bezwładnym ciałem powietrze. Leżała teraz na suficie, który robił im za podłogę i spróbowała przesunąć nieco mężczyznę z siebie, by móc jakoś spod niego wyjść. Co jej się z trudem udało.
- Ffff...Fab-ien?! - rzuciła zduszonym tonem w międzyczasie. Spojrzała w stronę wejścia do vana. To było w dalszym ciągu szeroko otwarte. Jednak Bonnaire znajdował się w innym miejscu, blisko zwłok kierowcy. Kiedy Alice na niego spojrzała, spostrzegła nóż wystający z lewego ramienia mężczyzny. Fabien spoglądał na niego, wciąż oszołomiony potokiem adrenaliny oraz bólem.

Tymczasem do środka wparowała Jennifer. To ona była kobietą stojącą wcześniej na drodze. Spojrzała na Alice, potem na Emerensa. Najbardziej przestraszył ją stan Fabiena. Skoczyła w jego stronę.
- Spóźniłam się… - szepnęła, odrzucając kij bejsbolowy i podtrzymując obydwiema dłońmi Konsumenta.
Harper tymczasem spojrzała w stronę Emerensa. Spróbowała wziąć go pod ramiona i przesunąć, ale rana pod łokciem dała jej się we znaki, więc syknęła. Rudowłosa zostawiła więc na moment nieprzytomnego, po czym wyszła z vana. Spojrzała na dwójkę Konsumentów i zasłoniła oczy dłonią, kiedy rozpłakała się z radości. Opierała się jedną ręką o kolano i stała pochylona. Pokręciła zaraz głową i wyprostowała się, wycierając rękawem oczy. Nie zważała na to, czy ubrudziła się krwią, czy też nie
- Spadliście nam z nieba… - rzuciła do Konsumentów, po czym spojrzała znów na vana
- Jennifer, musimy stąd spadać, dokąd? - miały dwóch facetów, którzy potrzebowali medycznej opieki. Alice miała wrażenie, że strzela ją jakieś deja vu.
- Nie wiem. Nie planowałam tego - rzekła Jennifer, wynosząc na zewnątrz Fabiena.
- Cześć, Alice - mężczyzna spróbował się uśmiechnąć. - W ostatniej chwili, co…
- Cicho - blondynka przerwała mu ostro. - Oszczędzaj siły.
Za wrakiem białego vana znajdował się biały opel. Konsumentka pociągnęła swojego towarzysza w jego kierunku.
- Chodź! - obejrzała się za siebie na Harper. - Nie wiemy, czy to nie wybuchnie…! - krzyknęła nerwowo.
Alice spojrzała na nią
- Nie ruszam się bez Emerensa - oznajmiła, mrużąc oczy. Po czym odwróciła się i znów wlazła do vana. Jeśli mógł wybuchnąć, musiała go stąd wyciągnąć, niezważając już jak bardzo boli ją rana od szkła.
- Bez Eme-kurwa-czego?! - usłyszała krzyk Jennifer dobiegający z oddali. Konsumenci musieli być już przy oplu.
Alice spojrzała na Fortuyna. Mężczyzna nawet nie drgnął od czasu utraty przytomności. Krwotok nie słabł nawet przez moment. Harper oceniła, że byłaby w stanie ciągnąć go po podłodze. Na to starczyło jej siły.
Śpiewaczka już nie marnowała sił na odpowiedź. Zaczęła się borykać z wyciąganiem Rensa z vana. Ile miała sił w mięśniach. Doszła do drzwi, kiedy obok pojawiła się Jennifer. Pomogła jej znieść Fortuyna na asfalt.
- Ty ręce, ja nogi? - blondynka rzuciła krótko, spoglądając na vana z przestrachem. Spodziewała się, że w każdej chwili wybuchnie.
Rudowłosa spojrzała na nią z chaosem i ogniem wytrwałej chęci ratunku Rensa w oczach. Kiwnęła głową
- Dobra, łap - powiedział krótko i przesunęła się tak, by móc wziąć mężczyznę pod ramiona i czekała tylko aż Jenny się ustawi, by mogły go podnieść i przenieść.
Emerens wcale nie był aż tak ciężki, więc dwie kobiety dawały sobie radę. Powoli przesuwały się do przodu. Były już coraz bliżej opla. Alice spostrzegła Fabiena siedzącego na przodzie. Ciężko oddychał, jednak bez wątpienia był w znacznie lepszym stanie niż Duńczyk.

Niewybaczalne.

Harper poczuła przeogromny wybuch bólu. Krzyknęła głośno i przeraźliwie, jakby była obdzierana ze skóry. Każdy pojedynczy nerw wibrował agonią. Alice zapomniała o oddychaniu. Momentalnie poczerwieniała i wypuściła z rąk Emerensa, który w rezultacie uderzył głową o asfalt. Śpiewaczka osunęła się na kolana, szeroko otwierając oczy. Miała wrażenie, że płonie. Jak gdyby wszystkie ognie piekielne zostały w nią wymierzone.
Śpiewaczka zdołała tylko spojrzeć błagalnie na Jenny. Jakby ta miała coś co mogłoby uśmierzyć jej ból. Cokolwiek, byle tylko złagodzić to co czuła. Nie mogła nad tym zapanować, opadła na asfalt i zaczęła się kulić, płacząc. Nie była w stanie myśleć o niczym. Zacisnęła powieki najmocniej jak umiała. Głos jej się łamał, gdy wyła, czego sama nie była już świadoma, bo taki natłok odczuć sprawił, że miała wrażenie, że słucha samej siebie, trzymając głowę w wodzie. Konsumenci jednak, mieli bolesny pokaz jej zdolności wokalnych.

Alice poczuła, że jej umysł nie jest w stanie wytrzymać całej dawki bólu, jaką otrzymała. Zaczęła stopniowo tracić świadomość. Jak gdyby Tuonetar robiła co mogła, aby ją w dalszym ciągu utrzymać. Zdawało się, że chciała zapewnić jej znacznie więcej cierpienia.

Tak szybko?, Tuonetar wysyczała z ogromną dawką nienawiści oraz niedowierzania. Joakim Dahl jest w stanie znieść znacznie, znacznie więcej.

Jednak śpiewaczka nie mogła. Zamknęła oczy i zemdlała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-01-2018, 03:39   #348
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wzgórze cierpień - część pierwsza

Do kobiety dotarły ostatnie słowa Tuonetar, ale zaraz osunęła się w mrok i błyski swojej wycieńczonej podświadomości, która porwała ją znów niczym potok. Za dużo się wydarzyło, by mogła spokojnie zawisnąć w ciszy i znów stworzyć tamto bezpieczne miejsce do odpoczynku.
Pierwsze wrażenie, jakiego doznała, to to… że się topiła. Zaskakująco znajome. Czarna woda rozciągała się na około, a ona nie była pewna w którą stronę jest góra, a w którą dół. Nurt porwał ją dalej i tylko na chwilę zdołała złapać oddech. Wydawało się jednak, że owa rzeka zakręcała i siła jej prądu wyrzuciła ją brutalnie na twardy brzeg.
Alice nie miała chwilowo siły się podnieść. Leżała bezwładnie na zimnym, ciemnym piasku i słuchała szumu w głowie. To woda, czy jej myśli? Nie miała pojęcia.

Śpiewaczka przesunęła dłonią po piachu. Nabrała go w garść i spojrzała na niego dłużej. Uświadomiła sobie, że nigdy takiego nie widziała. Wydawał się bardziej przypominać miniaturowe kryształki onyksu, niż cokolwiek, co mogłoby znaleźć się na plaży w rzeczywistym świecie. Rozejrzała się. Była kompletnie sama, a czarne połacie ciągnęły się w nieskończoność po jej lewej i prawej stronie. Jednak tuż przed nią znajdowała się ścieżka pnąca się w górę. Wyżej piętrzyło się skaliste wzniesienie, do którego mogła się udać. Niestety nie widziała, co mogło się na nim znajdować, gdyż jego czubek tonął w gęstych niczym smoła chmurach.

Harper przesunęła się i uświadomiła sobie, że jej nogi zaplątane są w fałdy mokrego, czarnego materiału. W żaden sposób nie mógł być jej ubraniami z rzeczywistości. Podniosła się i spojrzała w dół. Miała na sobie suknię. Całkowicie czarną jak bezgwiezdne niebo. Jej rękawy sięgały dłoni śpiewaczki i zaczepiały się na środkowych palcach. Kołnierz kreacji był mocno wycięty i ozdobiony przezroczysta koronką. Wyglądała jak… wdowa, albo zły charakter z bajki. Fałdy sukni były wilgotne, ale nie aż tak ciężkie by jej przeszkadzały. Gdy stanęła na dwóch nogach lekko muskały ziemię. Co więcej, Harper była bosa. Nie wiedziała gdzie jest, ale jesli jej umysł postawił przed nią ścieżkę, to ruszyła nią w górę.
W końcu każda droga miała jakiś koniec, czyż nie?
Podtrzymywała suknię i odgarniała mokre włosy na boki, idąc przed siebie w górę.

Zrobiła pierwszy krok do przodu i od razu poczuła spazm bólu, który przeszedł przez użyte mięśnie. Jak gdyby ktoś nałożył na nią okropną, okrutną klątwę. Jeżeli w tym świecie nie chciała odczuwać bólu, musiała tkwić w tym samym miejscu. Każdy pojedynczy krok do przodu palił, jakby sugerując, że Alice powinna pozostać w tym samym miejscu do końca świata. Tak bez wątpienia byłoby najwygodniej.
Śpiewaczka zapłakała i stanęła w bezruchu. Potrząsnęła głową. Rozejrzała się dookoła. Wzięła kilka głębokich wdechów, po czym znowu zaczęła iść. Nie chciała zostać zatrzymaną na tym pustkowiu. Nie miała zamiaru rzucić się w toń rzeki. Chciała wiedzieć czemu to ją spotyka. Czemu czuje ból i przede wszystkim co tu robiła i gdzie było to ‘tu’.

Szła dalej, choć to rozrywało jej ciało. Pięła się po wzniesieniu, a droga krzyżowa nigdy nie kończyła się. Wnet znalazła się w połowie dystansu, kiedy ból okazał się nie do zniesienia. Przysiadła, chcąc odpocząć i choć przez chwilę uwolnić się od cierpienia. Spojrzała na onyksową plażę oraz wijącą się czarną rzekę. Ta kraina była piękna, choć nieskończenie smutna, mroczna i… jałowa.
Wnet Harper spostrzegła, że jakaś inna osoba została wyrzucona na brzeg przez wodę. Mimo że była dość daleko, Alice widziała jej twarz. Nieznajoma kobieta, której nigdy wcześniej nie znała. Nowo przybyła drgnęła, chcąc się poruszyć… i zamarła. Na jej twarzy również pojawiło się cierpienie. Minęła minuta, potem kolejna. Harper spostrzegła, że onyksowy piasek zaczynał się rozstępować pod ciałem nieznajomej, następnie kompletnie ją pochłaniając. Uświadomiła sobie, że ją czekałoby dokładnie to samo, gdyby nie zdecydowała się iść naprzód pomimo bólu. Zostałaby strącona w nicość i kompletnie wymazana z tej okrutnej rzeczywistości, a żaden ślad by po niej nie pozostał.
Rudowłosa przestraszyła się widząc co spotkało kobietę. Kimkolwiek była, ta rzeczywistość nie była dla niej łaskawą. Mimo tego, że najchętniej siedziałaby jeszcze kilka chwil, podniosła się i obróciła by ruszyć ponownie w górę z nowym zapałem i wolą, by znosić rozrywające doznanie cierpienia. Jeśli nie da rady, znów przystanie, by wziąć kilka wdechów i już nie spoglądając nad rzekę, będzie powoli szła dalej.

Alice wytrwale kroczyła do przodu. Udało jej się dojść do smolistych chmur, które zasłaniały dalej położoną część. Czy powinna wejść między nie? Wydawały się toksyczne, żrące i zdradliwe. Lecz z drugiej strony… czy miała inny wybór?
Harper zawahała się, po czym drżącą ręką wetknęła kosmyki włosów za ucho i znów uniosła fałdy sukni, która była zimna i jakby odrobinę przeschła, tworząc teraz tylko jeszcze bardziej nieprzyjemne odczucie na jej skórze.
Ruszyła w górę, wstępując w mgłę obłoków. Wstrzymała oddech.

Ból stał się jeszcze bardziej intensywny, lecz nie aż tak, by nie można go było znieść. Jeszcze gorsza okazała się utrata wzroku. Harper nie oślepła, jednak chmury okazały się tak gęste, że zasłaniały całe otoczenie. W pewnym momencie śpiewaczka zaczęła zastanawiać się, czy nie zboczyła ze ścieżki. Poczuła się zagubiona, cierpiąca i samotna. Wydawało jej się, że zna odpowiedni kierunek, jednak nie miała takiej pewności.
Rudowłosa zwolniła. Podniosła jedną dłoń i zaczęła szukac nią przed sobą, czy było tam cokolwiek, czego mogłaby się złapać, lub oprzeć. Niestety nie. Wyczuła jedynie skalistą powierzchnię pod stopami. Jej kroki stały się ostrożne. Mimo bólu, starała się skupić na tym, by nie przewrócić. Czuła się samotna i to ją bolało wewnętrznie. Nie wiedziała gdzie jest i obawiała się, że coś złego stało się z jej ciałem. Zaczerpnęła powietrza, przez ciche łzy, które powoli zaczęły spływać jej po policzkach. Nie przerwana cisza otaczała ją i zaczynała denerwować
- Dasz radę Alice… Jeszcze tylko trochę - powiedziała do siebie, jakby dodając sobie otuchy. Ruszyła w kierunku, który wybrała. Nie chciała się zatrzymywać, a skoro nie była pewna gdzie ma iść, a jedynie wiodło ją przeczucie, poszła więc własnie za nim.

Minęła minuta? Kwadrans? Godzina? Doba?
Alice wreszcie wyszła z nawałnicy chmur i znalazła się poziom wyżej. Jednocześnie ból lekko zelżał… a przynajmniej takie było pierwsze wrażenie Harper. Kiedy nabrała do płuc powietrza, poczuła miliony rozgrzanych do czerwoności ostrzy, które kłuły jej drogi oddechowe. O ile wcześniej mogła pozostać nieruchomo, żeby uniknąć cierpienia, to nie potrafiła wstrzymać oddechu na zbyt długo. Zrozumiała, że była skazana na ból.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=x5GuBa4Bbnw[/media]


Przynajmniej ponownie widziała.
Ujrzała, że znalazła się na szczycie wzniesienia. Znajdowały się na nim dwa duże koła wykonane z surowca przypominającego ciemne drewno, jednak Alice odniosła wrażenie, że tak naprawdę był to jeszcze inny materiał, którego nigdy wcześniej nie widziała. Do pierwszego okręgu był przykuty mężczyzna w ten sposób, że przypominał człowieka witruwiańskiego z ryciny Leonarda da Vinci. Natomiast drugie narzędzie tortur było puste.
Alice oddychała płytko, bo głębokie wdechy zadawały jej tonę bólu. Dostrzegła osobę, przykutą do koła. Poczuła cień ulgi - nie była tu sama. Znów złapała za fałdy sukienki i cicho postekując z doskwierającego jej bólu ruszyła do przodu, w stronę kół, by dowiedzieć się co to było za dziwne miejsce i by może temu komuś pomóc w jego niedoli.

Mężczyzna był nagi. Wydawał się wykończony. Jego głowa była zwieszona, jak gdyby nie posiadał odpowiedniej siły, aby utrzymać ją wyprostowaną. Jego klatka piersiowa nieznacznie poruszała się, nie mogąc znieść specyfiki tutejszego powietrza.
- Tak szybko? - szepnął, słysząc kroki Alice. - Przychodzisz coraz szybciej.
Jęknął, po czym podniósł wzrok. Jego czarne włosy rozsunęły się i Harper po raz pierwszy zobaczyła twarz mężczyzny. Joakim Dahl spojrzał na nią pogardliwym wzrokiem.
- Znowu przybrałaś jej postać? - zadrwił. Następnie rozbrzmiała chwila ciszy. Mówienie oznaczało konieczność nabierania większej ilości tlenu, a to wzmagało agonię. - Znowu zabijesz mnie korkociągiem?
Śpiewaczka otworzyła szeroko oczy, a potem aż cofnęła się o krok. Rozejrzała się nagle z przerażeniem. Czemu? Czemu jej umysł jej to pokazywał? Czy to była sztuczka Tuonetar, by nękać ja nawet po tym, jak straciła przytomność
- Nie… Nie wierzę… Nie… - wysapała zduszonym głosem i zakaszlała z bólu. Łzy stanęły jej w oczach i musiała potrzeć je rękami, by nie pociekły jej znowu po policzkach. Wzięła kilka płytkich wdechów i złapała się za gardło, które płonęło bólem. Z przerażeniem i złością i niepewnością spojrzała na Joakima. Błądziła po nim wzrokiem, jakby nie była pewna co widzi przed oczami. Znowu otarła łzę bólu z policzka. Stała kilka metrów od niego. Spojrzała w stronę drugiego koła. Co to było za miejsce? Poczuła zimny język strachu, przesuwający jej się wzdłuż kręgosłupa. Pokręciła głową. To nie było naprawdę
- To nie jest naprawdę… - powiedziała do siebie i znów się zakrztusiła.
Joakim ponownie zwiesił głowę, nie chcąc patrzeć na Alice.
- To już było… - mruknął. - Zabłąkana Dubhe, która przybyła mnie… - zakrztusił się po wypowiedzeniu tylu słów. - ...uratować. Zagubienie, niezrozumienie… to już ode… graliśmy… Kończą się… - Joakim doszedł do kresu możliwości. - P-po… p-pom… p-pomy… - jęczał, nie mogąc dokończyć słowa. W końcu zrezygnował.
Harper słysząc jego słowa zadrżała cała i rozejrzała się z niepokojem. Tuonetar tu przychodziła? Chwileczkę. Przeciez to miejsce było w jej głowie, nie naprawdę? A jeśli było naprawdę? Czy to oznaczało, że nie żyła permanentnie? Nic nie mówiąc i przełykając ciężko ślinę, podeszła do Joakima i spojrzała co przytrzymywało go przy tym kole. Gwoździe. Tym razem znowu płakała, ale nie chciała nic mówić. Po pierwsze bo to bolało, po drugie, bała się, że znowu uczyni mu krzywdę.
Minęło trochę czasu. Śpiewaczka nawet nie potrafiła w pełni koncentrować się na cierpieniu Dahla, gdyż jej własne wcale nie słabło.
- Będziesz tak stać… i patrzeć? - Dahl zadrwił. - To cię… upaja?
Fale jego włosów rozchyliły się w ten sposób, że lewe oko mężczyzny spoglądało na Harper. Jasna, błękitna tęczówka wydawała się przymglona. Białko twardówki było podbiegnięte siatką czerwonych żył.
Alice przytknęła jedną dłoń do swoich ust, a drugą ostrożnie przytknęła do jednego z gwoździ wbitych w jego rękę. Choćby szarpała niewiadomo ile, nie wyciągnęłaby tego. Palce jej drżały. Nie patrzyła mu w twarz, przerażona tym co widzi. Po czym opuściła dłonie i spojrzała na niego. Pociągnęła lekko nosem
- Jo...Jo-akim… - powiedziała krztusząc się bólem. Odwróciła głowę na bok i zakaszlała.
- Boże…. Cz-emu - jęknęła miedzy kaszlnięciami i cofnęła się zasłaniając oczy dłońmi. Czuła się źle… Bardzo źle. Gorzej niż przez całą drogę na tę górę.
Wpadła w mały wewnętrzny amok. Wciągnęła powietrze do płuc i zakaszlała znowu, po czym pokręciła głowę odpędzając łzy. Spojrzała w stronę drugiego koła
- To… dla… Mnie?! - huknęła głośno, po czym znów się zakrztusiła. Ramiona jej się zatrzęsły, gdy się zaśmiała i pokręciła głową. Rozejrzała się czy było tu coś więcej, poza dwoma kołami. Wyprostowała się i szarpnęła sukienkę, która wyraźnie teraz ją denerwowała, bo ograniczała ruchy.

W okolicy nie znajdowało się kompletnie nic, na czym można byłoby zawiesić wzrok, oprócz dwóch kół. Stanowiło to swoistą torturę. Monotonia okolicy pozbawiała umysł bodźców w ten sposób, aby mógł pozostać jedynie ból. Inne odczucia w tym świecie nie istniały.
- Przekonujące - Joakim zdołał wypowiedzieć całe słowo bez jąknięcia. - Jesteś coraz lepsza… we wcielaniu się… w nią…
Mimo że się spotkali, przeokropna atmosfera nie pozwalała im w pełni porozmawiać. A na dodatek Dahl był przekonany, że miał przed sobą Tuonetar uciekającą się do kolejnej tortury. O ile Alice czuła pewność, że nie jest boginią śmierci… to trudno nie było pomyśleć, że żona Tuoniego zaplanowała to, aby zadać ból nie tylko śpiewaczce, ale i Joakimowi.
Alice odwróciła się przodem do Joakima
- Jak... ściągnąć cię... z... tego koła? - zapytała spiesząc się, po czym zaczynając kaszleć, aż ją zgięło w pół.
- Może trzeba było… w pier… pierwszej kolejno… ści… mnie na nie nie… wysyłać - Dahl wysyczał ze złością tak wielką, że Alice odruchowo zrobiła krok do tyłu.
Rudowłosa zacisnęła pięści i znów na niego spojrzała. To miała być forma ran, którą teraz miała od niej otrzymać? Bolesne. Głębokie.
- Przepraszam… To moja wina. To… Wszy-stko. Że tu… jesteśmy… A tt-ty tera-z… Nie widzi-sz… że… ona znowu… nas… tor-turuje - ostatnie słowo powiedziała już na pisku i kaszląc, bo to było za dużo. Alice osłabła, nogi się pod nią ugięły i wylądowała na kolanach. Ból dodatkowo nie pozwalał jej myśleć. Próbowała się zmagać z nim, ale To, że Joakim nie wiedział, tylko zadawało jej mocniejsze ciosy
- Spec-jalnie… Robi to… bo ją przechy-trzyłam… - wydukała ciężko i cicho, po czym znowu zakaszlała. Spuściła wzrok na ziemię. Nie chciała już widzieć nienawiści w jego oczach.
- Niby jak?
Joakim już nawet nie patrzył na Alice. Jego głowa ponownie leżała zwieszona, a broda dotykała skóry powyżej mostka. Harper spojrzała na jego ciało. Nie nosiło na sobie żadnych świeżych śladów tortur, choć blizny zadane przez IBPI w ciągu minionego roku w dalszym ciągu tkwiły na swoim miejscu. Joakim był w fatalnym stanie, ale to, że mógł formułować logiczne zdania po tak długim czasie przebywania w Tuoneli już samo w sobie budziło podziw. Być może czas spędzony pod Suomenlinną zahartował go… choć tak naprawdę nic nie mogło przygotować człowieka na coś takiego. Już samo przebywanie w tym miejscu doprowadzało do obłędu. Natomiast ze słów Joakima wynikało, że co jakiś czas przychodziła do niego Tuonetar… i dopiero wtedy zaczynały się prawdziwe tortury. Niewiarygodny koszmar, który był tak przeogromny, że z trudem przychodziło uświadomienie go sobie i uwierzenie w niego.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-01-2018, 03:43   #349
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Wzgórze cierpień - część druga

Rudowłosa powoli znów opuściła głowę
- Aalborg… Tekst… Już mnie niemal...Dorwali… Już położy-ła na mnie łapy… Ale… Zaplanowaliśmy to… Ktoś z Kośkh… - zakrztusiła się
- Kościoła… miał mi pomóc… I… szcz-ęśliwie...wyrwali mnie z...vana… I ona… znowu… tortur-owała mnie bólem… A te-teraz… Jest-em tu - powiedziała ile zdołała, nim znowu nie mogła mówić i złapała się oburącz za gardło, próbując przeboleć falę bólu. Jęknęła i przełknęła ślinę
- Nie wiem… Jak… zdjąć… cię… z tego - powiedziała cierpiętniczo.
Joakim z trudem podniósł głowę. Spojrzał na Alice zmęczonym wzrokiem.
- T-to… naprawdę ty? - zapytał. Jego głos lekko załamał się na koniec, jak u śpiewaka, który zbyt głośno i często śpiewał w ostatnim czasie.
Alice poczuła się teraz jeszcze bardziej winna. Obawiała się, że przez to uczyni mu więcej zamętu w głowie. Podniosła się i stanęła znów przed nim. Po czym bez słowa, kiwnęła głową, płacząc cicho. Spojrzała znów na jego dłonie. Nie miała młotka, żeby wyłamać te gwoździe… Usta jej zadrżały.
Joakim spoglądał na nią przez chwilę, która wydawała się długa niczym wieczność. Najróżniejsze emocje przemykały po jego twarzy. Złość, tęsknota, niezrozumienie, żal… a nawet, być może, iskierka radości. Jednak wnet spuścił wzrok, nie mogąc dłużej patrzeć na Harper.
- Nienawidzę cię - szepnął. Te dwa słowa wypowiedział płynnie i bez problemów, jak gdyby powietrze Tuoneli wręcz wydarło je z jego ust.
Wtem Alice po części poczuła, a po części usłyszała cichutki, prawie niedostrzegalny śmiech Tuonetar. Można byłoby go nie zauważyć, gdyby wokoło nie panowała tak idealna, wbijająca się do umysłu cisza.
W pierwszej sekundzie przez ciało Alice przeszła ulga, mimo bólu, który odczuwała. Za kolejne trzy oddechy, została roztrzaskana. Śpiewaczka pokręciła głową, po czym zmarszczyła brwi i złapała ostrożnie głowę Joakima w ręce
- Nie… Nn-ie proszę - powiedziała starając się nie rozkaszleć tym razem. Przestała płakać, ale z jakiegoś powodu miała wrażenie, że jeśli Dahl znów ją odrzuci, to coś w niej pęknie
- To ja… Nap-rawdę… - wysapała cięzko, przełykając ślinę by wstrzymać kaszel i zahamować ból. Zignorowała Tuonetar, a jej palce drżały.

Głupia… ty nie rozumiesz? On uwierzył, że to ty. Jego słowa były skierowane do ciebie, bogini wydawała się rozbawiona. Bez wątpienia jej humor poprawił się w ostatnim czasie. Spójrz na niego. Już nie chce z tobą rozmawiać. A potem przesuń wzrok na koło znajdujące się obok. Podejdź, dotknij, zaznajom się z nim. Lepiej poznać miejsce, w którym spędzisz wieczność… choć z drugiej strony… nie musisz, jeżeli nie masz ochoty. Będziesz na to miała jeszcze dużo czasu. A kiedy już znudzisz się swoim nowym domem, powiedz mi, a ja sprowadzę cię z powrotem do rzeczywistości.

Następnie rozległa się głucha cisza. Joakim przestał się poruszać. Wydawał się spać, choć było to mało prawdopodobne.
Alice puściła go i cofnęła się. Poczuła bolesną gulę, która utworzyła się w jej przełyku i nie dała nic z siebie wydusić. Czemu? Czemu?
- Cz...Czemu? Dlacz-ego? - zapytała Joakima łamiącym się głosem. Słowa Tuonetar kompletnie po niej spłynęły, ale sens dotarł. To było do niej. Chciała zrozumieć za co jej nienawidził.
Mężczyzna jednak nie poruszył się, nie odpowiedział. Zignorował Alice, każąc jej domyślać się. Czyżby nienawidził ją dlatego, bo wbiła korkociąg w jego szyję podczas snu? A może z tego powodu, bo po ich wspólnym spotkaniu, które potem nastąpiło, został sprowadzony do Tuoneli i w niej uwięziony? Czy właśnie teraz odgrywał w umyśle scenę z sypialni w Sankt Petersburgu oraz przypominał sobie przyjemność, jaką odczuwała ona, Tuonetar, a przez nią on sam? A może bogini przez ten czas naopowiadała mu najróżniejszych kłamstw na jej temat i pokazała złudne, fałszywe obrazy? Czy chodziło o jeszcze coś innego? A może o wszystko na raz? Harper mogła jedynie zastanawiać się.
Śpiewaczka nie miała na to jednak siły. Ból ją dławił. Zmarszczyła brwi, zbolała, urażona, przerażona i zrozpaczona. Zrobiła krok w jego stronę i spoliczkowała go
- To… To twoja...sprawka… To wszystko… I jak...możesz… Teraz odmawiać mi… Choćby… wyjaśnienia… Kiedy ja naprawdę… W ciebie… wierzę… - powiedziała i zaczęła kaszleć zamykając dłoń, która go uderzyła, bo aż ją zapiekla. Pękała. Tak jak się tego obawiała. Zakręciło jej się w głowie i musiała się pochylić, by nie przewrócić.

Jednak nie udało się. Straciła równowagę i upadła na skaliste podłoże. Z trudem podparła się na czterech kończynach. Następnie przesunęła wzrok wyżej, na Joakima. Jego rozpięte, nagie ciało przypomniało jej rzeźbę ukrzyżowanego Jezusa, która wisiała w salonie jej dziadków. Dahl miał tę samą, udręczoną minę. W dalszym ciągu milczał. Jego oczy były zamknięte. Alice spostrzegła, że powieki mężczyzny zaciskały się bardzo mocno, wręcz rozpaczliwie.
- Odejdź - wychrypiał pojedyncze słowo tak cicho, że Harper nie była pewna, czy nie przesłyszała się.
Śpiewaczka przesunęła się i podniosła
- N-nie. Nie chcę… Żebyś… Znowu został tu...sam - powiedziała przez cierpkie łzy. Ona naprawdę wierzyła w to, że on zdoła wytrzymać. Że jakimś cudem wyjdzie stąd, że wróci i opanuje to wszystko. A on? A on jej nienawidził…
- Nie odejdę - powiedziała po czym przytkneła palce do powiek, które tak mocno próbował zacisnąć. Szybko musiała jednak wycofać palce. O ile oddychanie i poruszanie się było bolesne, to dotykanie siebie nawzajem stanowiło czystą agonię, której nie można było przezwyciężyć. Bez względu na to, jak bardzo silną wolę posiadało się.
- Nie nienawidź mnie - powiedziała cicho, ale stała blisko.
Joakim napiął się, jakby walczył z sobą. Rozmawiać z Alice, czy milczeć? Wydawało się, że żadna z tych dwóch opcji nie była dla niego odpowiednia.
- Chcę być sam - rzekł.
Czy to dlatego, bo tak mocno nienawidził Alice? A może z tego powodu, że nie chciał, aby cierpiała? Każda sekunda przebywania na szczycie była istną katorgą i bynajmniej nie tylko z powodów emocjonalnych. Harper sukcesywnie zaczynała się czuć coraz bardziej nerwowa, tkliwa i rozbita.
Kobieta patrzyła na niego. Poruszyła się cała niespokojnie, jakby przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Znaczy… Znaczy że to… wszystko… po nic? - zapytała go niedowierzając. Zacisnęła usta w linię
- Dobrze… Nie-nienawidź mnie… Ale… Jesteś dla mnie ważny i… Nie dam ci tu zgnić - powiedziała, po czym odwróciła się i spojrzała na koło, które wedle Tuonetar miało potem być dla niej. Lęk przeszył ją na wskroś
- Weź mnie… stąd… - szepnęła ciężko.

Wedle życzenia.

Joakim błyskawicznie podniósł głowę i spojrzał na Alice. Jak gdyby chcąc zobaczyć ją jeszcze raz zanim zniknie.
Harper zamrugała, po czym odwróciła się przodem do Dahla, sądząc, że mimo wszystko nadal na nią nie patrzy. Zderzenie się z jego oczami zbiło ją z tropu i lekko przestraszyło.
Nawiązali kontakt wzrokowy. Spojrzenie Joakima było kompletnie puste i nie wyrażało żadnych emocji. W głowie Harper pojawiła się myśl, że może Tuonetar zmusiła go do popatrzenia na jej opuszczanie Tuoneli, co miało stanowić kolejną torturę. Ale może Dahl zrobił to z własnej woli. Spostrzegła, że Joakim ponownie zaczynał opuszczać głowę, kiedy Tuonetar pochwyciła śpiewaczkę i wydarła ją z tego świata.

Wrażenia wzrokowe i słuchowe zafalowały, jak w źle dostrojonym telewizorze. Podczas gdy Dahl wracał do swojej monotonnej, udręczonej pozy, Alice wkrótce miała przestać odczuwać ból. Wyzwoliła się z niego, tracąc przytomność.

Wpierw przez chwilę - być może ułamek sekundy, być może nieskończoność - tkwiła w niebycie. Nic nie myślała, nie odczuwała, nie pamiętała, niczym nie była. Kompletna próżnia. Wtem zaatakowała ją biel. Jasna, krzykliwa, przenikliwa. Ciągnąca się ze wszystkich stron. Minęło kilka długich sekund zanim rozpoznała pokój spotkań w Iterze.

Kirill Kaverin kucał na środku okrągłego pomieszczenia. Przybrał charakterystyczną dla niego, pokutniczą pozę. Wydawał się na czymś intensywnie skupiać. Podniósł wzrok i lekko rozluźnił się dopiero wtedy, kiedy zmysły Harper i aspekty jej osobowości w pełni zebrały się do kupy.
- Witaj, Alice - przemówił.
Rudowłosa zatopiona w mroku próżni, zamrugała zbolałymi oczami, po czym pochyliła się i opadła na kolana, robiąc sobie daszek z dłoni wokół oczu, bo światło było ostatnim, czego jej dusza teraz pragnęła. Zadrżała cała i zatopiła się w bólu, który fizycznie ją opuścił, jednak psychicznie jak pasożyt żerował teraz na jej psychice
- Kirill - mruknęła cicho, ale bała się podnieść na niego wzroku. Czy on teraz też ją będzie nienawidził? To kolejna sztuczka Tuonetar? Pochyliła głowę niżej.
- Udało mi się - uśmiechnął się lekko, jakby z uprzejmości. - Poczułem alarm. Tuonetar robiła z tobą coś dziwnego. Próbowałem ją zablokować, rozluźnić jej uchwyt na tobie, ale… dobry Boże, ona jest taka silna - westchnął. - Udało mi się chyba dopiero wtedy, kiedy było już po wszystkim - ni to zapytał, ni oznajmił. - Wszystko w porządku?
Alice pokręciła głową
- Nic nie jest… w porządku… - odpowiedziała zduszonym głosem, na skraju ciężkiego płaczu. Nie podnosiła jednak głowy. Czy to naprawdę on, czy może nie?
- Ty, to ty? Czy nie ty? - zapytała nagle spłoszonym głosem
- Jak… - podniosła głowę i spojrzała na niego. Jej oczy były puste, a jednak płakała
- ...Jak w Kairze? - zapytała. Czuła się fizycznie jak nowonarodzona, gdy nie doskwierały jej te wszystkie bóle. Jednak nie umiała się tym cieszyć. Zgasła.
Dokładnie tak wyglądała. Jakby ktoś ją zgasił.

Kirill być może nie posiadał szczególnie wyjątkowego talentu do relacji międzyludzkich, jednak jego empatia wystarczyła, aby zauważyć, w jak bardzo złym stanie znajdowała się Alice. Wstał i zaczął zbliżać się w jej kierunku. W podświadomości Alice poruszyło się ukłucie bardzo pierwotnego lęku. Jej ciało w szczególny sposób zapamiętało widok nagiego Kaverina. Kiedy mężczyzna przybliżył się, opadł na kolana i objął Harper. Położył jej głowę na swojej piersi, która była niezwykle ciepła. Wcześniejszy strach z nim związany nagle wyparował. Kirill nic nie mówił, nie odpowiadał na poprzednie pytania. Zdawało się, że nie miał takiego zamiaru tak długo, jak Alice będzie aż tak roztrzęsiona.
Rudowłosa drgnęła, słysząc jak się do niej zbliżał. Zerknęła na niego i w jej oczach pojawił się błysk strachu. Zanim jednak zareagowała, on był już na jej poziomie i przygarnął ją do siebie. Alice była cała zesztywniała i rozedrgana. Oparła ręce o jego klatkę piersiową i nie ruszała się dobre kilka sekund. Po czym rozpłakała się
- Ty też mnie nienawidzisz? - zapytała przez łzy.
- To pytanie, które ja mógłbym zadać tobie - odpowiedział Kirill. - Nie odwrotnie.
Gładził ją po ramieniu. Wydawało się, że nie zamierzał dopytywać się i nie był pewny, czy Alice w ogóle była w stanie wszystko wyjaśnić. Dlatego po prostu był i samą swoją obecnością próbował ją wesprzeć. Nic nie mówił, jakby chcąc pozwolić Harper ochłonąć.
Alice wcisnęła mu czoło w klatkę piersiową i pochyliła nieco głowę, jakby chowała się przed wszystkimi. Zajęło kilka dobrych chwil, nim jej łzy ustały. Wtedy tylko opierała się o niego, jakby zmęczona bólem umysłu. Ten nie ustąpił, po prostu chwilowo nie miala już sił
- Kirill… - powiedziała znowu, cicho, po czym podniosła głowe, prostując się i ocierając twarz dłońmi. Zerknęła na niego. Miała pustkę w spojrzeniu, ale jakby teraz była spokojniejsza
- Przepraszam za wcześniej, mam.. - głos jej się załamał i spojrzała gdzieś w bok
- … mam nadzieję, że nie narobiłam ci problemów - dokończyła za moment, już normalnym tonem.
- Nie przejmuj się tym - odpowiedział mężczyzna. - To moje sprawy, ty masz wystarczająco na głowie. Nie myśl o Kairze. Nie możesz dbać o wszystko i wszystkich, nie jesteś w stanie. Inaczej rozłożysz się i nie wytrzymasz. Zaufaj mi, że sam będę w stanie zająć się Kairem. Poza tym nie musisz nic wiedzieć. A na pewno nie teraz. To zły moment na dzielenie się informacjami z linii frontu.
Rudowłosa słuchała go, po czym odrobinę sztywno kiwnęła głową
- M… To tak… bolało… - sapnęła i zamknęła oczy, marszcząc brwi i wyraźnie starając się zapomnieć o czymś co zaprzątało teraz jej głowę. Znowu zesztywniała na ciele. Obrazy przeskakiwały jej w głowie jak na zbyt szybko puszczonym filmie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-01-2018, 03:45   #350
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Pęknięte lustro, złożone odbicie

- Ból, taki fizyczny, potrafi być dobry. Może oczyścić i zapomnieć o tym, co cię trapi tak mocno, że nie możesz oddychać. Jednak ty wydajesz się bardziej straumatyzowana w inny sposób. Nie cieszysz się z tego, że ból minął. Wpierw myślałem, że to z powodu szoku i stresu pourazowego. Jednak jesteśmy tutaj chwilę i nie wydaje mi się, żebyś czuła się dużo lepiej. Co takiego wydarzyło się, Alice? Dlaczego miałbym cię nienawidzić? - Kirill próbował być domyślny. - Co trapi cię aż tak mocno?

Śpiewaczka powoli otworzyła oczy i spojrzała prosto w oczy Kirillowi
- Tuonetar… Za to co się stało nie po jej myśli… Zabrała mnie do Tuoneli… Do niego - powiedziała to tak pusto, jakby Kaverin nie rozmawiał z tą samą osobą, a z automatyczną sekretarką z głosem Alice.
Kirill głośniej nabrał powietrza. Lekko poruszył się, jakby czując gniew.
- To on… on cię zranił… - mruknął neutralnym tonem bez śladu emocji. - Nie pierwszy, nie ostatni raz. To ten typ człowieka. Tak właściwie… może nie warto myśleć o nim jako o osobie. To bardziej czysto destrukcyjna siła, która nawet nie myśli nad swoimi czynami. Bo w samej jej naturze leży niszczenie i sprawianie bólu.
Rudowłosą aż wstrząsnęły słowa Kirilla, tak boleśnie nietrafione
- Czym różnię się od niego. Ostatnie dni, nie robię nic, tylko zabijam, odbieram, ranię i niszczę - powiedziała i wyglądało na to, że za chwilę znów mu się rozpłacze.

- I to ci mówią wszyscy ludzie dookoła? Że nienawidzą cię, bo zabijasz, odbierasz, ranisz i niszczysz? A może sama to sobie powtarzasz? Czasami najgorszy głos, jaki słyszymy, jest ten pochodzący z nas samych. Dla niektórych częściej wybrzmiewa, dla innych rzadziej - wydawało się, że chciał już pominąć temat Joakima.
Alice rozluźniła się i nie rozpłakała. Znowu siedziała w ciszy. Zajęło to chwilę, po czym poruszyła się i przytuliła go, podnosząc się i obejmując jego głowę ramionami i przyciskając do siebie. Puściła go dopiero za moment, nie chcąc go udusić. Cofnęła się nieco
- Mamy ósmą część i bękarta Aalto… O ile przeżyjemy tę jazdę - powiedziała i zrobiła zakłopotaną minę, poprawiając mu włosy po tym jak go objęła.
Kirill pozwolił jej na wygładzenie fryzury. Przez chwilę nic nie mówił, tylko wpatrywał się w Alice pustym wzrokiem. O czym mógł myśleć, mogła się tylko domyślać.

- Jesteście teraz w jakimś niebezpieczeństwie? - zapytał. Usiadł na podłodze, krzyżując nogi. Pochylił się do przodu, lekko garbiąc.
Rudowłosa usiadła na przeciwko, bokiem.
- Nie mam pojęcia. Kiedy zadała mi ból, byliśmy na ulicy. Dwoje konsumentów uwolniło mnie i Rensa z vana Valkoinen. Rens był bardzo ranny i jeden z konsumentów też oberwał. Właśnie mieliśmy wynieść się z tego miejsca. W tym momencie straciłam przytomność… - wzięła głębszy wdech, jakby chciała powiedzieć więcej, ale pomyślała o tym co nastąpiło później i zrobiła minę jakby ktoś kopnął ją w brzuch.
- Tuonetar… robi się coraz silniejsza. Nie podoba mi się to. Mam nadzieję, że postęp jej możliwości stanie na tym etapie i nie zacznie cię kontrolować. Wpierw na krótki okres czasu, a potem na stałe. Niestety musimy liczyć się z taką możliwością - mruknął Kirill. - Kim jest Rens?

Alice uśmiechnęła się cierpko
- Sądziłam, że kompletnie przypadkowym człowiekiem, któremu zniszczyłam pogląd na życie… A okazało się, że jego babcia miała romans z Aalto, gdy budował muzeum. Więc automatycznie stał się celem Valkoinen. Zapewne jak i jego dwaj młodsi braci, kompletnie nieświadomi całego bałaganu na około - powiedziała i pokręciła głową na absurd tych słów.
- My wszyscy byliśmy kiedyś nieświadomi. Jeżeli my przetrwaliśmy, to oni też sobie z tym poradzą - Kirill uśmiechnął się, kompletnie pomijając możliwość śmierci Fortuynów. - Czyli Kościół Konsumentów obecnie posiada wszystkich znanych potomków Alvara? Dobrze myślę? - Kaverin zapytał, zastanawiając się.
Harper pokręciła głową
- Dwaj bracia Rensa byli w ich domu, kiedy nas przechwycono. Nie wtajemniczaliśmy ich z Rensem w tę sprawę. Do tego, Tuonetar powiedziała mi o Mikaeli, że mają ją i ta obiecała się pomóc im z wersetami za zdrowie i spotkanie z synem… - powiedziała i podparła głowę dłonią. Wszystko było jak puzzle.

- Czyli najbiedniejsze w tym całym zestawieniu jest IBPI. Tylko ono nie ma na podorędziu krwi Aalto. Jeżeli dobrze się orientuję, szamańska krew może być niezwykle silna nie tylko w samej Finlandii - Kaverin odpowiedział. - Kościół Konsumentów skontaktował się ze mną. Wysłał dwóch przedstawicieli do Aalborga, jednak nie mogli na ciebie natrafić. Doradziłem im, aby jeden z nich krążył w okolicy lotniska, a drugi muzeum. Zdaje się, że wylądowali prędzej od ciebie, jednak zdołałaś prześlizgnąć im się między palcami. Albo ty potrafisz być niezwykle dyskretna, albo oni okazali się niezbyt uważni.
Rudowłosa wzruszyła ramionami
- Albo jedno i drugie, albo po prostu zbieg okoliczności. Tak czy inaczej… I my i Valkoinen jesteśmy w posiadaniu ósmego wersetu. Mieli karabiny i Rens przyjął werset i przy tych z Valkoinen, więc automatycznie go poznali - wyjaśniła.
- Zostało mało czasu… - skrzywiła się lekko.
- Nie wiem ile wytrzymam jeszcze, takich… niespodzianek od Tuonetar. Boję się… - powiedziała szczerze. Choć obiecała sobie, że będzie go od siebie odpychać, to jednak nie umiała teraz być nieuprzejmą, czy choćby palcami dłoni nie dotykać kawałka jego skóry, by czuć bliskość drugiej osoby. Nie przeszło jej, była wstrząśnięta. Kirill mocno chwycił jej rękę obydwiema swoimi.

- Strach zabija duszę - rzekł, pogłębiając uścisk. - Właśnie tego chce Tuonetar. Jej działania nie są przypadkowe. Nie zabrałaby cię do Joakima, gdyby uważała, że wyniknie z tego coś dla ciebie dobrego. A ty zachowałaś się dokładnie tak, jak ona przewidziała. Rozbiła cię. Zdołałaś jej uciec, a potrafiła sprawić, że czujesz się bardziej przegrana, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie pozwól jej tobą sterować. Jest bardzo inteligentna, miej to na uwadze, jednak nie jest wszechmocna. Strach jedynie popycha cię w jej objęcia - Kirill puścił jej dłoń. - Opowiesz mi o tym wersecie? Jest przydatny? Czego dotyczy?
Początkowo śpiewaczka przejęła się nieco tym, że wziął jej dłoń w swoje. Zaraz jednak skupiła się na tym co mówił. Kirill miał rację. Dala jej się wciągnąć w zabawę i jeszcze Joakim dostał przy tym bolesnym rykoszetem. Przymknęła oczy na moment, po czym powoli wypuściła powietrze przez usta
- Werset… Mówi o tym, że ktoś, nie jest sprecyzowane kto, może zostać poskromiony przez sól i wodę morską. Że pierwotność morza rozgromić może zło. I że z głębin jest życie i że czart się boi życia. To tak… W skrócie - powiedziała, przypominając sobie melodyjne słowa tego wersetu.
- Nie jestem pewien, co z tego wynika, ale na twoim miejscu w pierwszej kolejności udałbym się nad morze i nabrał do pojemników solidne ilości wody. Nie wiemy o co chodzi, jednak poznanie tego wersetu bez wątpienia pomogło nam, nie Tuonetar. W końcu czart jest po ich stronie, nie naszej. Jak zareagowała na poznanie tych słów?

Alice zmarszczyła brwi
- Trudno orzec, kiedy jeden z Valkoinen podyktował go przez telefon dalej, chwilę później byliśmy w latającym vanie. Potem ich ludzie zostali zabici. Dopiero wtedy odezwała się jednym słowem i doprowadziła mnie do obecnego stanu - powiedziała marszcząc brwi. Czyżby zdenerwowała się nie tylko na niepowodzenie przechwycenia Alice i Rensa? Czyżby to chodziło także o ten werset?
- Myślę, że w Aalborgu odnieśliśmy ogromne zwycięstwo, nawet jeśli nie rozumiemy jeszcze jego istoty. Cieszę się, że sprowadziłem cię do mnie. Najprawdopodobniej bez naszej rozmowy w ogóle nie byłabyś tego świadoma, lecz szlochała gdzieś ze złamanym morale - Kirill rzekł łagodnie. Wsparł się na kolanach, przybliżył i pogładził policzek Alice.
Harper kiwnęła głową i w czystym odruchu wtuliła się w jego dłoń, którą jej tak bez oporów podstawił
- Ale chociaż udało ci się go znaleźć? - zapytała tylko, bo Kirill powiedział, że ma się nie martwić o Kair.
- Tak, ale straciłem go - odpowiedział. - Mówiłem, masz się tym nie martwić - dodał, nie cofając ręki. Wręcz przeciwnie, przybliżył się jeszcze bardziej i pocałował ją w drugi policzek. Następnie wycofał się płynnym, naturalnym ruchem, jakby nie było to nic wielkiego.
Rudowłosa zamknęła oczy. Czuła się dziwnie rozdarta. Zaraz jednak powoli otworzyła je i spojrzała na Kirilla
- Ciesze się… Że cię zobaczyłam. Pewnie bym oszalała, gdyby nie to - zauważyła. Siedziała chwile w bezruchu, po czym otworzyła szerzej oczy, przysunęła się do niego za blisko i przewróciła go na plecy, równie płynnym ruchem, co on wcześniej się od niej odsunął. Zawisła nad nim i pocałowała go w czoło. Kirill jednak poruszył się i jej usta zerwały kontakt z ciałem mężczyzny. W pierwszej chwili myślała, że chce ją z siebie strząsnąć… lecz pragnął tylko przesunąć ją nieco niżej. Wpił się w jej usta, penetrując je językiem. Zastygł w bezruchu przez kilka sekund, po czym przerwał pocałunek.

- Zadzwonię do Kościoła i poinformuje, że wcale nie czujesz się źle. Ty natomiast udawaj przed Tuonetar załamaną. Niech się cieszy ze zwycięstwa nad tobą, którego nie odniosła. Konsumenci będą wiedzieli, że wcale cię nie pokonała.
Alice tymczasem wisiała nad nim, zarumieniona i zorientowana do jakiej sytuacji doprowadziła. Kiwnęła głową
- Dobrze, z tym sobie poradzę. Hm… - przyglądała mu się z góry chwilę po czym pochyliła znów, złożyła krótki pocałunek na jego ustach i zaraz wycofała by znów usiąść. Wyglądała jakby… żywiej po tym pokazie bliskości. Nawet wizualnie nie wyglądała już na tak wycieńczoną jak wcześniej.
Kirill ponownie usiadł. Alice rzuciła na niego wzrokiem i oceniła, że bez zastrzyku testosteronu Kaverin nie reagował tak żywiołowo, jak w Rosji. Jednak nie pozwolił jej zbyt długo zastanawiać się nad tym, kontynuując rozmowę.
- Chyba nie ma sensu pytać o twoje plany, skoro nie masz pojęcia, gdzie obecnie znajduje się twoje ciało? - zapytał.
Harper kiwnęła głowa, przesuwając dyskretnie wzrok gdzieś na bok, a potem dopiero wracając nim do jego oczu
- Będę dalej wcielać nasz plan w życie. Dowiem się w jak zażyłych kontaktach jest IBPI i Kościół. Potem na jakim poziomie są zebrane wersety… W zależności od tego, która jest godzina i co się dzieje na górze tam się udamy. Mam jeszcze jednego asa w rękawie, o ile można to czymś takim w ogóle nazwać, ale to dopiero na ostateczność. Będziesz miał czas jeszcze się ze mną spotkać zanim… Zanim to wszystko się skończy? - zapytała go teraz trochę zaniepokojonym głosem.

Kirill milczał, patrząc na nią pustym wzrokiem. Kompletnie nie wydawał się zdolny do takich rzeczy, jak pocałunek. Nie mówiąc o innych, których dokonywał w materialnym świecie. Zawsze otaczała go bardzo gruba i wiarygodna skorupa bezwolności, stoicyzmu i wycofania. Wydawało się kompletnie niewiarygodne, jak chętnie Kaverin ją przełamywał, kiedy była ku temu okazja. I jak szybko potrafił odziać się w nią z powrotem.
- Nie wiem - rzekł tonem pozbawionym emocji. - Chciałbym obiecać, ale tego nie zrobię. Przecież sama wiesz, jak wygląda nasze życie. Czy ty możesz mnie zapewnić, że będziesz miała…
Alice przytknęła mu trzy palce do ust. Kiwnęła głową
- Tak wiem… To znaczy, że gdy teraz się rozstaniemy, to może być na zawsze - powiedziała tylko krótko, co chodziło jej po głowie, a następnie zabrała dłoń.

- Czy jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć? - zapytała spokojnym tonem, choć była znów nieco spięta.
Kaverin milczał przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- A czy jest coś jeszcze, czego byś nie wiedziała? - odparł beznamiętnie.
Harper zdołała blado się uśmiechnąć
- Oczywiście, w końcu uczymy się przez całe życie - powiedziała i westchnęła trochę ciężko. Próbowała rozładować napięcie, ale nie szło jej to zbytnio. Podniosła dłoń i pogłaskała go nią po ramieniu
- Przepraszam cię za wcześniej - powiedziała cierpko.
- Nie wiem, za co mogłabyś chcieć mnie przeprosić. Może dlatego tak łatwo jest mi przyjąć te przeprosiny - powiedział jakby lekko żartując.
Rudowłosa nie zabrała ręki z jego ramienia
- Za to, że wcześniej cię nie przytuliłam, gdy prosiłeś - wyjaśniła mu
- Chciałam… żebyś mnie znielubił, ale to chyba idiotyczne - stwierdziła i pokręciła głową.
- Wiesz, czego najbardziej żałuje, gdyby to miało być naszym ostatnim spotkaniem?

- Hm? - mruknęła Alice pytająco.
- Że jest jedynie w Iterze, a nie w świecie materialnym - odparł nieco enigmatycznie. Jego głos sugerował, że nie chce dalej rozwijać tej kwestii. Wstał i spojrzał pusto na Alice. - Chyba czas na nas - mruknął. Następnie rozłożył szeroko ręce, chyba w kontekście wcześniej poruszonego wątku bycia nieprzytulonym. Teraz Harper mogła to naprawić.
Rudowłosa podniosła się z ziemi zaraz po nim, po czym kiedy rozłożył ręce, po prostu się przysunęła do niego i mocno go przytuliła, opierając czoło na jego klatce piersiowej. Milczała. Kirill mocno zacisnął dłonie na jej plecach. Dusił ją, ale po ostatnich przeżyciach tak słaby ból był dla Alice prawie niedostrzegalny. Delikatnie oparł brodę o jej głowę.
- Najpierw udawaj chwilę, że dalej jesteś nieprzytomna. Poczekaj na mój telefon do twoich towarzyszy. Dopiero wtedy z nimi rozmawiaj. Tuonetar pomyśli, że twoja początkowa bierność jest oznaką niemocy, więc to tylko dobrze dla nas - mruknął. - Gotowa?

Harper kiwnęła lekko głową, po czym wyprostowała się i zadarła ją w górę, by spojrzeć mu w oczy
- Gotowa - oznajmiła, choć szczerze, to wcale nie była.
Kiedy Alice skoncentrowała na twarzy Kirilla spojrzenie i nawiązali kontakt wzrokowy, przez powierzchowną maskę mężczyzny uwidocznił się przebłysk pożądania. Zdusił go, tym razem nie ulegając pokusie. To nie była odpowiednia chwila.
- Powodzenia - uśmiechnął się leciutko, po czym zamknął oczy i skoncentrował.
Białe pomieszczenie zaczęło zmniejszać się. Ściany przybliżały się do nich, a następnie dopasowały do łuków ich ciał. Tkwili w ten sposób przez chwilę… która szybko minęła, a Alice utraciła przytomność.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172