Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2018, 02:37   #345
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Ósmy werset - część trzecia

Śpiewaczka zacisnęła mocno dłonie
- Słyszysz Tuonetar? Niewymuszona. A to jest wymuszana na nim sytuacja - powiedziała poważnym tonem. Spojrzała na Emerensa
- Rens… Gdybym wiedziała, że jesteś spokrewniony z… Gdybym wiedziała, nie wciągałabym cię w to… To jest straszny świat. Może i jak z bajek, ale tych strasznych… Tych jak… Jak od Burtona… Przepraszam, możesz mnie nienawidzić, że stawiam cię przed takim wyborem - powiedziała ciężkim tonem. Chciała powstrzymać swoje emocje, ale nienawiść do bogini aż się w niej jątrzyła.
- Hmm… - mruknął mężczyzna. - Właśnie sobie przypomniałem… mieliśmy opowiadać sobie baśnie w Casa Corner. Jednak… nie było na to czasu. Może… może mój dom właśnie teraz płonie - zapatrzył się w dal. Nawet nie wydawał się zasmucony, ani przerażony. Perspektywa bolesnej śmierci braci wyniosła jego świadomość na zupełnie inny stan. - Jeżeli dobrowolnie się zgodzę, to czy moi bracia przeżyją?

Tak. Powiedz mu, że tak.

Harper milczała. Teraz miała do dokonania ciężki wybór. Miała mu skłamać? Jeśli nie pozna wersetu, to zapewne tylko opóźni poszukiwania Valkoinen. Natomiast kosztem Casa Corner. Alice poruszyła się i wzięła wdech. Wszystkie jej uczucia wyparowały, zastąpione niezdecydowaniem.
Co było ważniejsze?
Jak postąpiłby Joakim?
Jak postąpiłby Kirill?
Jak postąpiłaby Alice?
Rudowłosa wciąż nic nie mówiła, zacisnęła dłonie w pięści i spuściła wzrok na kosmyk trawy tuż przed nią. Jej puls rósł powoli.

- Tak? - Emerens zapytał, jednak żaden z dwóch mężczyzn mu nie odpowiedział. - Tak czy nie?! - podparł się i zawołał z iskierką złości. Zdawało się, że cisza okropnie mu doskwierała. Nie wiedział na czym stoi. Był gotów się poświęcić… ale nawet nie otrzymał gwarancji, że to w jakikolwiek sposób pomoże mu, Alice, lub jego braciom. Wydawał się powoli słabnąć, nie mając nawet najmniejszej kontroli nad sytuacją.

Tymczasem dwóch mężczyzn ruszyło w ich kierunku z wycelowaną bronią. Wydawali się postawieni w stan maksymalnej gotowości i wydawało się mało prawdopodobne, by dali się złapać na jakiś wybieg ze strony śpiewaczki lub Duńczyka. Co nie znaczyło, że było to niemożliwe. Emerens wpatrywał się w nich. Jego powieki z każdą chwilą rozszerzały się coraz bardziej, choć to wydawało się niemożliwe.

- Ech - mruknęła sowa. - Co za napięcie - skomentowała, po czym poruszyła skrzydłami i sfrunęła na jedną z roztrzaskanych skorup.
Harper bardzo powoli podniosła głowę
- Co jest… dla ciebie ważne Rens? Życie, rodzina, czy wolność? - zapytała nagle, bardzo cicho, po czym powoli podniosła się z ziemi i stanęła wyprostowana. Spojrzała na karabiny. Nie wykonywała żadnych gwałtownych ruchów. Po prostu się podniosła z ziemi. Zaczynała wyraźnie podejmować jakieś decyzje, ale jej mina wcale nie była łagodna, nie była przerażona, czy smutna. Nie było w niej kompletnie nic. Przypominała maskę obojętną i pustą, jak twarz ładnie wymodelowanej lalki.
- Jeśli powiem ci, że tak, poznasz werset, poznają go i oni. Twoi bracia będą bezpieczni, albo i nie. Może zostaną zamknięci i zabrani, ale żywi. A ty pojedziesz ze mną, z odebraną wolnością. Jeśli powiem ci, że nie, nie wiem co się stanie. Może również zostaniesz zabrany żywy, może i twoi bracia też, a może i nie. Może twój dom spłonie. Decyzja leży po twojej stronie, ale i po mojej. A ja lubię cię, ale najbardziej na świecie, nienawidzę teraz Tuonetar. Trudno jest podejmować decyzje, gdy szarpią tobą emocje Rens - mówiła przygłuszonym odrętwieniem tonem.

- Może, może, może - mężczyzna powtarzał, kręcąc głową. - Za dużo tego… może - westchnął. Tymczasem członkowie Valkoinen nie przestawali się przybliżać. Wydawało się oczywiste, że zamierzają pojmać Alice oraz Emerensa i uciąć tę przejmującą, choć w ich oczach kompletnie nieistotną rozmowę.
Fortuyn westchnął.
- Jeżeli istnieje choć odrobina takiej możliwości… że ta istota ma honor… i rzeczywiście okaże się dobra… wtedy się zgodzę - szepnął, spoglądając ukradkiem na Harper.

Czy kiedyś złamałam dane słowo? Jeśli tak powiesz, to ty będziesz tą, która sieje kalumnie, słodka Alice.

Śpiewaczka zwiesiła głowę
- Powiedziała, że jeśli się zgodzisz dobrowolnie, twoi bracia przeżyją - powiedziała poddając się. Nie miała dość siły, by okłamać Emerensa tak brutalnie. Zatopiła się na moment w tej duszności, która teraz trawiła jej umysł. Była ciemna i lepka. Nieprzyjemna. Alice powoli zamknęła oczy i nie otwierała ich, powstrzymując łzy.
Emerens przez chwilę milczał, próbując zebrać się do kupy.
- Na litość boską… nie jestem pewna, czy jak cokolwiek powiesz, to będzie to naprawdę nieprzymuszone - mruknęła sowa, pohukując i kompletnie nie zwracając uwagi na nastroje zebranych osób.

Fortuyn głęboko westchnął. Spojrzał spode łba na zbliżających się mężczyzn.
- Może zatrzymacie się na chwilę - prawie że warknął.
O dziwo, posłuchali go. Czyżby od początku swoją obecnością chcieli po prostu wywołać presję na Emerensie? A może po prostu byli zainteresowani dalszym rozwojem wydarzeń?
- Cały dzień próbuję pomóc ci odnaleźć i poznać ten werset - mężczyzna zwrócił się do Alice. - Równie dobrze możemy doprowadzić to do końca. Poza tym… kocham swoją rodzinę. Mogę to powtórzyć. Jestem przekonany, że bogini śmierci już teraz to wie. Jeżeli jest chociażby najmniejsza szansa, że ich uratuję… to mam obowiązek to uczynić. Może jestem naiwny, jednak nadzieja to wszystko, czego mogę się chwycić - ciężko westchnął. - Poza tym… zaczynam odczuwać ciekawość. Co może być aż tak istotnego w tym wersecie, że wywróciło moje życie do góry nogami? Zaczęło się to w momencie, kiedy wyszłaś z taksówki na parkingu Casa Corner, lecz wrzący punkt nastąpił właśnie teraz. Dlatego… poddaję się. Czyń swoją powinność, duchu - Emerens rzekł do haltii.

Ta przychyliła głowę, wpatrując się uporczywie w mężczyznę.
- Skoro tak uważasz… - mruknęła. - Wypowiedziałeś tyle słów, że aż mi cała głowa paruje. Powiedzmy, że to było zgodnie z zasadami - westchnęła, najwidoczniej pragnąc jak najszybciej mieć to wszystko za sobą. - Czyli… jesteś gotowy? - zapytała.

Mężczyzna spojrzał na Alice, najwyraźniej domagając się od niej czegoś w rodzaju skinienia głową.
Harper w międzyczasie jego przemowy otworzyła oczy. Spokojna, bo opanowała i ostudziła znów emocje. Zerknęła na niego wycieńczonym, zmarnowanym wzrokiem. Na tego, który niecałe piętnaście minut temu podniósł ją na duchu, że jest szansa. Że mogą wygrać.
Jeśli istniała, na pewno nie pochodziła już od nich. Alice walczyła i starała się, jednak bez tej drobnej pomocy Kirilla, nie była w stanie nic zdziałać. Nie przemyślała tego dość dobrze. Nie rozplanowała. Nie była strategiem, dowódcą, ani mafiozem. Była poważnie zagubioną kobietą, która usilnie próbowała coś zdziałać w niesprzyjających warunkach i nawet trening, który dostała w IBPI nie przygotowywał jej na takie okoliczności. Skinęła mu głową i spuściła wzrok na ziemię. Równie dobrze to jej ktoś mógł teraz ściąć głowę.

- Jestem - mężczyzna warknął agresywnie, spoglądając na sowę.

To wszystko nie tak miało się potoczyć. Alice słyszała zgrzyt jego zębów. Wpatrywał się w dwóch sługusów Valkoinen z taką nienawiścią, jakby byli źródłem wszelkiego zła na świecie. Dopiero potem spojrzał na sowę.
- No dobra - mruknęła.
Następnie zatrzepotała skrzydłami i uniosła się w powietrze. Jej granatowy kolor rozbłysnął i wnet nabrał intensywności. Potem wyciszył się. Fala leciutkiej mgiełki wystrzeliła z niej i zaczęła szybować na wietrze. Trafiła w każdą z obecnych osób, również w Harper. Wnet w jej umyśle pojawiły się słowa. Jedno za drugim… tworzyły całość. Nie była pewna, czy widzi je, czy może słyszy. Po prostu powstawały w jej umyśle.

Tylko sól morska może go poskromić
Pierwotność morza może zło rozgromić
Czart się go boi, bo z głębin jest życie
A życia diabeł obawia się skrycie


Harper wstrzymała oddech. W jej umyśle zagościły kolejne słowa do układanki. Cieszyło ją, że nie zostały wypowiedziane na głos. Zerknęła jednak na sługusów Valkoinen. Czy ich umysły przekazały to do władców Tuoneli? A może nie, ponieważ tylko wykonywali ich rozkazy i nie mieli takiej mocy? Śpiewaczka zerknęła na Emerensa i przytknęła palec do ust, by nie powtarzał głośno tego, co usłyszał. Wyprostowała się i rozejrzała po okolicy. Szukała czegoś, co mogłoby im teraz pomóc. Czym mogłaby spróbować uratować siebie i Emerensa.

Fortuyn natomiast wyprostował się i ruszył naprzód.
- Dokonało się! - krzyknął. - A teraz… zostawcie moich braci w spokoju!
Nikt mu nie odpowiedział. Mężczyźni ruszyli wprost na ich dwójkę.
- Zapraszamy - przemówił pierwszy z nich. Miał lekko nosowy głos.
- Czy powinniśmy spodziewać się oporu? - zapytał drugi, chwytając karabin jeszcze mocniej, niż przedtem.
Alice wyprostowała się i podniosła głowę wysoko. Popatrzyła z oschłym spokojem na obu mężczyzn, a potem na Emerensa
- Chodźmy Rens. Przeznaczenie najwidoczniej postanowiło nas tym razem obstawić eskortą - powiedziała spokojnym tonem, po czym ponownie wróciła wzrokiem do dwóch mężczyzn z karabinami
- Prowadzicie - powiedziała surowo. Tak, jakby poddała tę bitwę, ale gdzieś w duchu liczyła na wojnę.
- Ale wy przodem - mruknął pierwszy z nich.

Oboje ustawili się tuż za Alice i Emerensem.
- Do przodu.
Foruyn spojrzał na Harper, lekko krzywiąc się.
- Jeżeli masz jakiegoś asa w rękawie… być może powinnaś po niego sięgnąć właśnie teraz.
Ruszyli wzdłuż podwórka Muzeum Kunsten. Wokół, jak na złość, nie było ani żywej duszy. Po zamknięciu obiektu nikt w okolicy nie przebywał.
Rudowłosa tymczasem wzięła go po prostu za rękę.
- Zobaczymy - powiedziała spokojnie, ale nic mu nie tłumaczyła. Teraz wszystko niestety będzie spoczywało na tym, czy zdoła zasnąć. A jeśli zdoła, to czy przeklęty Kirill będzie miał czas, by łaskawie zamienić z nią słowo.
- Dalej, ruchy! - jeden z mężczyzn ważył się ich poganiać.
Ruszyli na parking tuż przed muzeum. Tam biały van stał zaparkowany jako jedno z nielicznych aut. Między innymi dlatego tak bardzo rzucał się w oczy. Harper spostrzegła mężczyznę za kierownicą. Trzeci członek Valkoinen na nich czekał. Przynajmniej ten wydawał się nieuzbrojony.
- Do środka - mruknął mężczyzna, otwierając przesuwane drzwi.
Emerens posłał Alice znaczące i zmęczone spojrzenie. O dziwo zdołało być jednocześnie pokrzepiające.
Harper wsiadła więc pierwsza. Spróbowała odpowiedzieć Rensowi podobnym wzrokiem, ale w jej oczach było dużo bólu. Tego samego, który był w jej piosence. Zaraz jednak skupiła się na tym, by dostać do vana i starała się nie panikować.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline