Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2018, 03:39   #348
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wzgórze cierpień - część pierwsza

Do kobiety dotarły ostatnie słowa Tuonetar, ale zaraz osunęła się w mrok i błyski swojej wycieńczonej podświadomości, która porwała ją znów niczym potok. Za dużo się wydarzyło, by mogła spokojnie zawisnąć w ciszy i znów stworzyć tamto bezpieczne miejsce do odpoczynku.
Pierwsze wrażenie, jakiego doznała, to to… że się topiła. Zaskakująco znajome. Czarna woda rozciągała się na około, a ona nie była pewna w którą stronę jest góra, a w którą dół. Nurt porwał ją dalej i tylko na chwilę zdołała złapać oddech. Wydawało się jednak, że owa rzeka zakręcała i siła jej prądu wyrzuciła ją brutalnie na twardy brzeg.
Alice nie miała chwilowo siły się podnieść. Leżała bezwładnie na zimnym, ciemnym piasku i słuchała szumu w głowie. To woda, czy jej myśli? Nie miała pojęcia.

Śpiewaczka przesunęła dłonią po piachu. Nabrała go w garść i spojrzała na niego dłużej. Uświadomiła sobie, że nigdy takiego nie widziała. Wydawał się bardziej przypominać miniaturowe kryształki onyksu, niż cokolwiek, co mogłoby znaleźć się na plaży w rzeczywistym świecie. Rozejrzała się. Była kompletnie sama, a czarne połacie ciągnęły się w nieskończoność po jej lewej i prawej stronie. Jednak tuż przed nią znajdowała się ścieżka pnąca się w górę. Wyżej piętrzyło się skaliste wzniesienie, do którego mogła się udać. Niestety nie widziała, co mogło się na nim znajdować, gdyż jego czubek tonął w gęstych niczym smoła chmurach.

Harper przesunęła się i uświadomiła sobie, że jej nogi zaplątane są w fałdy mokrego, czarnego materiału. W żaden sposób nie mógł być jej ubraniami z rzeczywistości. Podniosła się i spojrzała w dół. Miała na sobie suknię. Całkowicie czarną jak bezgwiezdne niebo. Jej rękawy sięgały dłoni śpiewaczki i zaczepiały się na środkowych palcach. Kołnierz kreacji był mocno wycięty i ozdobiony przezroczysta koronką. Wyglądała jak… wdowa, albo zły charakter z bajki. Fałdy sukni były wilgotne, ale nie aż tak ciężkie by jej przeszkadzały. Gdy stanęła na dwóch nogach lekko muskały ziemię. Co więcej, Harper była bosa. Nie wiedziała gdzie jest, ale jesli jej umysł postawił przed nią ścieżkę, to ruszyła nią w górę.
W końcu każda droga miała jakiś koniec, czyż nie?
Podtrzymywała suknię i odgarniała mokre włosy na boki, idąc przed siebie w górę.

Zrobiła pierwszy krok do przodu i od razu poczuła spazm bólu, który przeszedł przez użyte mięśnie. Jak gdyby ktoś nałożył na nią okropną, okrutną klątwę. Jeżeli w tym świecie nie chciała odczuwać bólu, musiała tkwić w tym samym miejscu. Każdy pojedynczy krok do przodu palił, jakby sugerując, że Alice powinna pozostać w tym samym miejscu do końca świata. Tak bez wątpienia byłoby najwygodniej.
Śpiewaczka zapłakała i stanęła w bezruchu. Potrząsnęła głową. Rozejrzała się dookoła. Wzięła kilka głębokich wdechów, po czym znowu zaczęła iść. Nie chciała zostać zatrzymaną na tym pustkowiu. Nie miała zamiaru rzucić się w toń rzeki. Chciała wiedzieć czemu to ją spotyka. Czemu czuje ból i przede wszystkim co tu robiła i gdzie było to ‘tu’.

Szła dalej, choć to rozrywało jej ciało. Pięła się po wzniesieniu, a droga krzyżowa nigdy nie kończyła się. Wnet znalazła się w połowie dystansu, kiedy ból okazał się nie do zniesienia. Przysiadła, chcąc odpocząć i choć przez chwilę uwolnić się od cierpienia. Spojrzała na onyksową plażę oraz wijącą się czarną rzekę. Ta kraina była piękna, choć nieskończenie smutna, mroczna i… jałowa.
Wnet Harper spostrzegła, że jakaś inna osoba została wyrzucona na brzeg przez wodę. Mimo że była dość daleko, Alice widziała jej twarz. Nieznajoma kobieta, której nigdy wcześniej nie znała. Nowo przybyła drgnęła, chcąc się poruszyć… i zamarła. Na jej twarzy również pojawiło się cierpienie. Minęła minuta, potem kolejna. Harper spostrzegła, że onyksowy piasek zaczynał się rozstępować pod ciałem nieznajomej, następnie kompletnie ją pochłaniając. Uświadomiła sobie, że ją czekałoby dokładnie to samo, gdyby nie zdecydowała się iść naprzód pomimo bólu. Zostałaby strącona w nicość i kompletnie wymazana z tej okrutnej rzeczywistości, a żaden ślad by po niej nie pozostał.
Rudowłosa przestraszyła się widząc co spotkało kobietę. Kimkolwiek była, ta rzeczywistość nie była dla niej łaskawą. Mimo tego, że najchętniej siedziałaby jeszcze kilka chwil, podniosła się i obróciła by ruszyć ponownie w górę z nowym zapałem i wolą, by znosić rozrywające doznanie cierpienia. Jeśli nie da rady, znów przystanie, by wziąć kilka wdechów i już nie spoglądając nad rzekę, będzie powoli szła dalej.

Alice wytrwale kroczyła do przodu. Udało jej się dojść do smolistych chmur, które zasłaniały dalej położoną część. Czy powinna wejść między nie? Wydawały się toksyczne, żrące i zdradliwe. Lecz z drugiej strony… czy miała inny wybór?
Harper zawahała się, po czym drżącą ręką wetknęła kosmyki włosów za ucho i znów uniosła fałdy sukni, która była zimna i jakby odrobinę przeschła, tworząc teraz tylko jeszcze bardziej nieprzyjemne odczucie na jej skórze.
Ruszyła w górę, wstępując w mgłę obłoków. Wstrzymała oddech.

Ból stał się jeszcze bardziej intensywny, lecz nie aż tak, by nie można go było znieść. Jeszcze gorsza okazała się utrata wzroku. Harper nie oślepła, jednak chmury okazały się tak gęste, że zasłaniały całe otoczenie. W pewnym momencie śpiewaczka zaczęła zastanawiać się, czy nie zboczyła ze ścieżki. Poczuła się zagubiona, cierpiąca i samotna. Wydawało jej się, że zna odpowiedni kierunek, jednak nie miała takiej pewności.
Rudowłosa zwolniła. Podniosła jedną dłoń i zaczęła szukac nią przed sobą, czy było tam cokolwiek, czego mogłaby się złapać, lub oprzeć. Niestety nie. Wyczuła jedynie skalistą powierzchnię pod stopami. Jej kroki stały się ostrożne. Mimo bólu, starała się skupić na tym, by nie przewrócić. Czuła się samotna i to ją bolało wewnętrznie. Nie wiedziała gdzie jest i obawiała się, że coś złego stało się z jej ciałem. Zaczerpnęła powietrza, przez ciche łzy, które powoli zaczęły spływać jej po policzkach. Nie przerwana cisza otaczała ją i zaczynała denerwować
- Dasz radę Alice… Jeszcze tylko trochę - powiedziała do siebie, jakby dodając sobie otuchy. Ruszyła w kierunku, który wybrała. Nie chciała się zatrzymywać, a skoro nie była pewna gdzie ma iść, a jedynie wiodło ją przeczucie, poszła więc własnie za nim.

Minęła minuta? Kwadrans? Godzina? Doba?
Alice wreszcie wyszła z nawałnicy chmur i znalazła się poziom wyżej. Jednocześnie ból lekko zelżał… a przynajmniej takie było pierwsze wrażenie Harper. Kiedy nabrała do płuc powietrza, poczuła miliony rozgrzanych do czerwoności ostrzy, które kłuły jej drogi oddechowe. O ile wcześniej mogła pozostać nieruchomo, żeby uniknąć cierpienia, to nie potrafiła wstrzymać oddechu na zbyt długo. Zrozumiała, że była skazana na ból.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=x5GuBa4Bbnw[/media]


Przynajmniej ponownie widziała.
Ujrzała, że znalazła się na szczycie wzniesienia. Znajdowały się na nim dwa duże koła wykonane z surowca przypominającego ciemne drewno, jednak Alice odniosła wrażenie, że tak naprawdę był to jeszcze inny materiał, którego nigdy wcześniej nie widziała. Do pierwszego okręgu był przykuty mężczyzna w ten sposób, że przypominał człowieka witruwiańskiego z ryciny Leonarda da Vinci. Natomiast drugie narzędzie tortur było puste.
Alice oddychała płytko, bo głębokie wdechy zadawały jej tonę bólu. Dostrzegła osobę, przykutą do koła. Poczuła cień ulgi - nie była tu sama. Znów złapała za fałdy sukienki i cicho postekując z doskwierającego jej bólu ruszyła do przodu, w stronę kół, by dowiedzieć się co to było za dziwne miejsce i by może temu komuś pomóc w jego niedoli.

Mężczyzna był nagi. Wydawał się wykończony. Jego głowa była zwieszona, jak gdyby nie posiadał odpowiedniej siły, aby utrzymać ją wyprostowaną. Jego klatka piersiowa nieznacznie poruszała się, nie mogąc znieść specyfiki tutejszego powietrza.
- Tak szybko? - szepnął, słysząc kroki Alice. - Przychodzisz coraz szybciej.
Jęknął, po czym podniósł wzrok. Jego czarne włosy rozsunęły się i Harper po raz pierwszy zobaczyła twarz mężczyzny. Joakim Dahl spojrzał na nią pogardliwym wzrokiem.
- Znowu przybrałaś jej postać? - zadrwił. Następnie rozbrzmiała chwila ciszy. Mówienie oznaczało konieczność nabierania większej ilości tlenu, a to wzmagało agonię. - Znowu zabijesz mnie korkociągiem?
Śpiewaczka otworzyła szeroko oczy, a potem aż cofnęła się o krok. Rozejrzała się nagle z przerażeniem. Czemu? Czemu jej umysł jej to pokazywał? Czy to była sztuczka Tuonetar, by nękać ja nawet po tym, jak straciła przytomność
- Nie… Nie wierzę… Nie… - wysapała zduszonym głosem i zakaszlała z bólu. Łzy stanęły jej w oczach i musiała potrzeć je rękami, by nie pociekły jej znowu po policzkach. Wzięła kilka płytkich wdechów i złapała się za gardło, które płonęło bólem. Z przerażeniem i złością i niepewnością spojrzała na Joakima. Błądziła po nim wzrokiem, jakby nie była pewna co widzi przed oczami. Znowu otarła łzę bólu z policzka. Stała kilka metrów od niego. Spojrzała w stronę drugiego koła. Co to było za miejsce? Poczuła zimny język strachu, przesuwający jej się wzdłuż kręgosłupa. Pokręciła głową. To nie było naprawdę
- To nie jest naprawdę… - powiedziała do siebie i znów się zakrztusiła.
Joakim ponownie zwiesił głowę, nie chcąc patrzeć na Alice.
- To już było… - mruknął. - Zabłąkana Dubhe, która przybyła mnie… - zakrztusił się po wypowiedzeniu tylu słów. - ...uratować. Zagubienie, niezrozumienie… to już ode… graliśmy… Kończą się… - Joakim doszedł do kresu możliwości. - P-po… p-pom… p-pomy… - jęczał, nie mogąc dokończyć słowa. W końcu zrezygnował.
Harper słysząc jego słowa zadrżała cała i rozejrzała się z niepokojem. Tuonetar tu przychodziła? Chwileczkę. Przeciez to miejsce było w jej głowie, nie naprawdę? A jeśli było naprawdę? Czy to oznaczało, że nie żyła permanentnie? Nic nie mówiąc i przełykając ciężko ślinę, podeszła do Joakima i spojrzała co przytrzymywało go przy tym kole. Gwoździe. Tym razem znowu płakała, ale nie chciała nic mówić. Po pierwsze bo to bolało, po drugie, bała się, że znowu uczyni mu krzywdę.
Minęło trochę czasu. Śpiewaczka nawet nie potrafiła w pełni koncentrować się na cierpieniu Dahla, gdyż jej własne wcale nie słabło.
- Będziesz tak stać… i patrzeć? - Dahl zadrwił. - To cię… upaja?
Fale jego włosów rozchyliły się w ten sposób, że lewe oko mężczyzny spoglądało na Harper. Jasna, błękitna tęczówka wydawała się przymglona. Białko twardówki było podbiegnięte siatką czerwonych żył.
Alice przytknęła jedną dłoń do swoich ust, a drugą ostrożnie przytknęła do jednego z gwoździ wbitych w jego rękę. Choćby szarpała niewiadomo ile, nie wyciągnęłaby tego. Palce jej drżały. Nie patrzyła mu w twarz, przerażona tym co widzi. Po czym opuściła dłonie i spojrzała na niego. Pociągnęła lekko nosem
- Jo...Jo-akim… - powiedziała krztusząc się bólem. Odwróciła głowę na bok i zakaszlała.
- Boże…. Cz-emu - jęknęła miedzy kaszlnięciami i cofnęła się zasłaniając oczy dłońmi. Czuła się źle… Bardzo źle. Gorzej niż przez całą drogę na tę górę.
Wpadła w mały wewnętrzny amok. Wciągnęła powietrze do płuc i zakaszlała znowu, po czym pokręciła głowę odpędzając łzy. Spojrzała w stronę drugiego koła
- To… dla… Mnie?! - huknęła głośno, po czym znów się zakrztusiła. Ramiona jej się zatrzęsły, gdy się zaśmiała i pokręciła głową. Rozejrzała się czy było tu coś więcej, poza dwoma kołami. Wyprostowała się i szarpnęła sukienkę, która wyraźnie teraz ją denerwowała, bo ograniczała ruchy.

W okolicy nie znajdowało się kompletnie nic, na czym można byłoby zawiesić wzrok, oprócz dwóch kół. Stanowiło to swoistą torturę. Monotonia okolicy pozbawiała umysł bodźców w ten sposób, aby mógł pozostać jedynie ból. Inne odczucia w tym świecie nie istniały.
- Przekonujące - Joakim zdołał wypowiedzieć całe słowo bez jąknięcia. - Jesteś coraz lepsza… we wcielaniu się… w nią…
Mimo że się spotkali, przeokropna atmosfera nie pozwalała im w pełni porozmawiać. A na dodatek Dahl był przekonany, że miał przed sobą Tuonetar uciekającą się do kolejnej tortury. O ile Alice czuła pewność, że nie jest boginią śmierci… to trudno nie było pomyśleć, że żona Tuoniego zaplanowała to, aby zadać ból nie tylko śpiewaczce, ale i Joakimowi.
Alice odwróciła się przodem do Joakima
- Jak... ściągnąć cię... z... tego koła? - zapytała spiesząc się, po czym zaczynając kaszleć, aż ją zgięło w pół.
- Może trzeba było… w pier… pierwszej kolejno… ści… mnie na nie nie… wysyłać - Dahl wysyczał ze złością tak wielką, że Alice odruchowo zrobiła krok do tyłu.
Rudowłosa zacisnęła pięści i znów na niego spojrzała. To miała być forma ran, którą teraz miała od niej otrzymać? Bolesne. Głębokie.
- Przepraszam… To moja wina. To… Wszy-stko. Że tu… jesteśmy… A tt-ty tera-z… Nie widzi-sz… że… ona znowu… nas… tor-turuje - ostatnie słowo powiedziała już na pisku i kaszląc, bo to było za dużo. Alice osłabła, nogi się pod nią ugięły i wylądowała na kolanach. Ból dodatkowo nie pozwalał jej myśleć. Próbowała się zmagać z nim, ale To, że Joakim nie wiedział, tylko zadawało jej mocniejsze ciosy
- Spec-jalnie… Robi to… bo ją przechy-trzyłam… - wydukała ciężko i cicho, po czym znowu zakaszlała. Spuściła wzrok na ziemię. Nie chciała już widzieć nienawiści w jego oczach.
- Niby jak?
Joakim już nawet nie patrzył na Alice. Jego głowa ponownie leżała zwieszona, a broda dotykała skóry powyżej mostka. Harper spojrzała na jego ciało. Nie nosiło na sobie żadnych świeżych śladów tortur, choć blizny zadane przez IBPI w ciągu minionego roku w dalszym ciągu tkwiły na swoim miejscu. Joakim był w fatalnym stanie, ale to, że mógł formułować logiczne zdania po tak długim czasie przebywania w Tuoneli już samo w sobie budziło podziw. Być może czas spędzony pod Suomenlinną zahartował go… choć tak naprawdę nic nie mogło przygotować człowieka na coś takiego. Już samo przebywanie w tym miejscu doprowadzało do obłędu. Natomiast ze słów Joakima wynikało, że co jakiś czas przychodziła do niego Tuonetar… i dopiero wtedy zaczynały się prawdziwe tortury. Niewiarygodny koszmar, który był tak przeogromny, że z trudem przychodziło uświadomienie go sobie i uwierzenie w niego.
 
Ombrose jest offline