Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2018, 03:07   #603
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 80

Cheb; bagna; farma Fergusona; Dzień 8 - popołudnie; ulewa; chłodno.



Alice Savage



Lało jak z cebra. Ale w transporterze było mimo wszystko przyjemniej. Ulewa tarabaniła o pancerz ale, że światła nie było to w ten pochmurny dzień trzeba było zostawić górne włazy otwarte. Ale wraz ze światłem pochmurnego dnia wpadały do środka też kolejne fale ulewy. A fale rzeki monotonnie stukały o pancerz wprawiając całą jednostkę w lekkie kołysanie. Na podłodze transportera też powstała już mokra breja o konsystencji kałuży z naniesionym błotem więc każdy ruch na niej wywoływał chlupot wkomponowany w metaliczny stukot butów o tą podłogę. No ale właśnie chociaż nie padało. Wszyscy jednak byli przemoczeni, zmarznięci i szczękali zębami.

Brzytewka musiała usiąść na foteliku kierowcy by móc majstrować przy radiu. Cicho syczało i trzeszczało eterem. Więc przynajmniej częściowo musiało działać. Tyle, ze nie wyłapywało z tego eteru nic ciekawego. To znaczyło, że albo jednak jest w jakiś sposób uszkodzone albo w tym eterze nic ciekawego obecnie nie ma. Pozostawało mieć nadzieję, że wciąż jest na tym kanale na jakim zostawił je Billy Bob.

- No jak Brzytewka? Płynęła to zgarnęliśmy nie? - powiedział wesoło Hektor szczerząc się do lekarki i sadowiąc się wygodnie na ławeczce desantowej. Wyłożył się na całą długość.

- No tak. Co miała tak sama płynąć nie? Szkoda by było. - Paul zawtórował kumplowi i równie bezczelnie rozwalił się na drugiej ławce. Dziewczyna która ostatnia wskoczyła do transportera rozejrzała się niezdecydowana widząc, że właściwie wszystkie miejsca są już zajęte. Jeden i drugi Bliźniak jednak poklepali się zapraszająco po udach dając znać, że jednak nie zapomnieli o niej i mają dla niej miejsce.

- Akurat. Oszukaliście mnie. - burknęła brunetka patrząc z jeszcze większym niezdecydowaniem na uda obydwu Bliźniaków na jakich według nich miała się usadowić. Uwaga za to wywołała uśmieszek satysfakcji u nich obydwu.

- Nieprawda. Ten mosiek naprawdę nie umie pływać. Za to świetnie się topi. No sama widziałaś. - Paul zaciągnął się wygodnie i równie wygodnie wreszcie zaciągnął się i tak przemoczonym skrętem.

- Brzytewka wiesz, że ten pajacy wjebał mnie do wody? A niby kurwa kolega… - Latynos odwrócił się w stronę przodu pojazdu by poskarżyć się Alice na niegodne zachowanie kumpla.

- Myślałam, że naprawdę się topisz… - powiedziała z wyrzutem brunetka jakby była zła na samą siebie, że dała się nabrać.

- No tak, bo ten się darł jak pastorowa na widok prawdziwego mężczyzny. Też się przestraszyłem jak tak zaczął piszczeć. A ja już nie miałem wyjścia musiałem improwizować. - westchnął ciężko Latynos wyjaśniając dlaczego akcja przebiegała tak a nie inaczej.

- Nie piszczałem! - odwarknął się z pretensją krótko ostrzyżony białas patrząc zaczepnie na kumpla.

- No troche tak. A ty to wyglądałeś jakbyś naprawdę się topił. - brunetka w końcu usiadła na wolnym składanym stołku który był tyłem do kierunku jazdy czyli przodem do większości ludzi siedzących na ławkach. Tyle, że zwykle siedzieli oni pewnie plecami do burt to mieli niezły kontakt wzrokowy ze sobą nawzajem i z kimś na tym stołku. Ale Bliźniacy też rozwalili się plecami do frontu transportera więc mogli zerkać na siebie czy na dziewczynę tylko jeśli wyciągnęli głowy w bok.

- No ile mam ci dziewczyno tłumaczyć no miało tak wyglądać. - westchnął Latynos zerkając w bok na siedzącą niedaleko dziewczynę. Dziewczyna miała na imię Karen. Tak się przedstawiła też nieco oszołomionym głosem gdy obserwowała jak Runnerzy wysiadają a potem pakują się do łodzi. Jej łodzi. I potem odpływają nikną w mrokach zatopionego lasu. Z radia doszły jakieś coś. Chyba głosy. Ale były zbyt zniekształcone by dało się cokolwiek zrozumieć. A i tak słowa rwały się jak podczas wichury gdu wicher wpycha z powrotem słowa do gardła. Tutaj wichru nie było, był sam eter i niezbyt wydajne radio. Albo po prostu łapało coś na skraju swojego zasięgu. Coś podobnego pewnie usłyszał wcześniej Billy Bob.

- No nieważnie. Pomogłam wam. A i tak nawciskaliscie mi kitu. Mówiliście, że wasi przyjaciele są potrzebujący. - powiedziała z wyrzutem Karen zerkając na obydwu Bliźniaków z pretensją. Obok siebie położyła chyba jakąś kuszę. Kusza miała strzały a te strzały błyszczały metalicznie. A z metalicznych prętów nieźle mogło by się zrobić antenę. Zwłaszcza jak z alternatywą było słabo. Bagna, woda, krzaki, drzewa, jeszcze więcej wody, jakieś przemoczone i przegniłe badyle no i znowu woda ale z metalem to coś słabo było w okolicy. Nie to co w Det czy jakichkolwiek chociaż Ruinach gdzie można było dorwać cokolwiek i skądkolwiek jak nie w jednym domu czy ulicy to kolejnej.

- O nie, co złego to nie ja. I od wciskania kitu to tamten złamas ja ci ostatnio wciskałem co innego. I co fajnie było nie? - Paul wyszczerzył się bezczelnie zerkając na brunetkę i wychylając się na ławce tak, że był na wyciągnięcie ręki dziewczyny. Ta zarumieniła się i spuściła wzrok.

- Oj, weź przestań… - powiedziała zmieszana do swoich kolan i nerwowo wykręcając palce.

- No właśnie, jak robienie laski. No mówiłem ci, że świetna sprawa i co? Zarypiaście nie? - Latynos wsparł kolegę a dziewczyna spąsowiała jeszcze bardziej i już chyba w ogóle nie wiedziała gdzie oczy i ręce podziać.

- Ale oni zabrali mi łódź… - wydukała w końcu by chyba gorączkowo zmienić temat rozmowy. Machnęła ręką gdzieś w stronę burty gdzie niedawno odpłynęła jej łódź z runnerową obsadą.

- Nie zabrali tylko pożyczyli. I nie bój się będziemy jeszcze wracać. Razem. To co teraz zmiana co? Ja wsadzam a ty obrabiasz tamtego cieniasa? - Hektor w ogóle nie wydawał się przejęty pretensjami i żalami Karen i też umiał szybko zmienić temat na taki który bardziej go interesował.

- Z nimi wszystkimi?! - brunetka otarła zmoczone włosy z twarzy i spojrzała ze zgrozą na Latynosa.

- O patrzcie jak się rozkręciła. Teraz już dwóch jej mało, chce ze wszystkimi. - Paul roześmiał się krótkim złośliwym uśmieszkiem co wywołało podobną reakcję u latynoskiego Bliźniaka.

- Mówiłem, że się wyrobi. - Paul zgodnie pokiwał ostrzyżoną głową zgadzając się z kumplem.

- Nie! Nieprawda! Mówię, tylko, że no tak przy ludziach to ja się wstydzę. I nie chcę. - Karen zaprotestowała gwałtownie rozglądając się szybko po twarzach Bliźniaków a nawet odwróciła się za siebie by popatrzeć na siedzącą za nią Brzytewkę. Alle szybko przeszła w zmieszany ton i znowu opuściła głowę nie wiedząc co dalej zrobić czy powiedzieć.

- A to nie ma sprawy. Zajmiemy sobie spokojny kącik i się tam dogadamy co i jak. - Paul zgodził się zgodnie i pogodnie choć wciąż szczerzył się rozbawioną złośliwością. Karen uśmiechnęła się niepewnie z wyraźną ulgą.

- Tak, orgietki zostawimy sobie na później. - Latynos prawie wszedł w słowo białasa i skinął głową znowu wywołując kolejny pąs na twarzy dziewczyny.

- Działa tu jakieś ogrzewanie? Trochę kurwa pizga. - Paul odwrócił się w stronę Alice by jej zapytać. Od tej ulewy i pluskania się w zimnej wodzie wszystkimi już zaczynało telepać z zimna. Siedząc w tak niskiej temperaturze w przemoczonych ubraniach prosiło się o kłopoty. Ale innych nie mieli więc ratunkiem było źródło ciepła które mogło by ich ogrzać. Grzejniki w transporterze były. Ale gdy Alice pstryknęła przełącznikiem nic specjalnego się nie stało. Albo były rozwalone jak silnik i reszta nadżarta przez te robactwo albo rozwalona już wcześniej. No albo tak długo się rozgrzewały, że na razie nie było żadnego odczuwalnego efektu.



San Marino



Cisza przed burzą. Znów dało się wyczuć te elektryczne napięcie. Nieoczekiwane spotkanie z Bliźniakami, prezent jaki im zmajstrowali w postaci łodzi, cała błazenada jaką odstawiali jak zwykle pomogła choć na chwilę zapomnieć o całym tym syfie jaki czekał przed obsadą łodzi. Ale teraz, gdy znowu znaleźli się w tym zatopionym lesie, w jego cieniu, gdy słychać było jak krople ulewy nieustannie i zawzięcie atakują liście, wodę, kurtki i plastik łodzi zmieniając się w monotonny szum atakujący uszy z każdej strony. Wytłumiał i obraz i dźwięki.

Z początku wszyscy sobie jeszcze jakoś z tym radzili. Na dziobie usadowił się Runner z karabinem maszynowym zabranym z trzewi posterunku miejscowych stróżów porządku. Podobnie był jeszcze jeden erkaemista i facet z butlami miotacza ognia na plecach. Do tego ludzie Krogulca też wydawali się uzbrojeni całkiem powyżej ulicznej średniej w karabinki, automaty i strzelby bojowe. Płynąc płaskodenną łodzią omijali wszystkie te zatopione przeszkody i pułapki jakie musieliby przejść gdyby szli wpław. A jednak. A jednak gdy zobaczyli przez przerwy między drzewami te cholerne kutry zobaczyli też i ich lufy. Wycelowane w stronę łodzi jakby zawsze były wycelowane. I w miarę jak płynęli między drzewami dało się zauważyć, że lufy pływających jednostek podążają w miarę na bieżąco za obcą łodzią.
- Widzą nas. -
mruknął cicho Billy Bob oblizując nerwowo wargi. Powiedział raczej oczywistą oczywistość a San Marino była świadkiem powtórki rozmowy i nerwowości jaką niedawno sami przechodzili z Nixem i Fuckerem gdy odkryli to samo. Mimo to świadomość wycelowanej lufy tylko czekającej na otwarcie ognia odciskała silną presję chyba na wszystkich. Świadomość, że w każdej chwili ołów może rozpruć trzewia bo wycelowany już był. Świadomość ta wywoływała pierwotną reakcję. Zaciskanie się mięśni brzucha jak w oczekiwaniu na cios, pocenie się zmarzniętych i przemoczonych dłoni albo zaciskanie się szczęk. Kilku skryło się pod plandeką pod jaką wcześnie krył się Paul i ta obca laska.

- Boomer? Jak to wygląda? - para Pazurów prowadziła rozmowę przez radio. Pozostawiona “na oku” strzelec wyborowy Pazurów okazało się miała do powiedzenia całkiem sporo. A przez to co mówiła reszta czyli głównie Nix, Guido i Krogulec obrabiali uzyskane informacje zastanawiając się jak przerobić je na plan działania. Reszta Runnerów siedziała rozglądając się czujnie dookoła ale głównie zerkając w stronę widocznych między drzewami jednostek.

- Ten duży coś się chyba pali trochę. - To co Boomer raportowała mogli w sporej mierze sami zobaczyć na własne oczy. Podpłyneli od południowej strony. Gdzieś po wschodniej stronie czyli obecnie za rufą łodzi była rzeka i transporter. Byli gdzieś w połowie długości tej utopionej w bagnie farmy. Boomer była po zachodniej stronie w domu przy jakim wcześniej dotarli we czwórkę z San Marino, Nixem i Fuckerem. Teraz byli jakieś z pół setki metrów do skraju lasu. Za nim zaczynała się farma począwszy od zdezelowanej parodii ogrodzenia aż do widocznych w oddali ruin stodoły.

Wedle Boomer od skraju lasu do tej stodoły było jakieś 200 m. Tam właśnie pracowała ta “nowa” jednostka jakiej nie było widać w porcie. Pazur nie dopatrzyła się na niej żadnej broni. Ludzie na dryfującej łodzi też nie. Wydawała się całkowicie zaangażowana w wydobywanie tego zasypanego pod ruinami stodoły czegoś. Co to było to z łodzi nie było już właściwie widać. Ale Boomer odgrzebana już góra przypominała górę furgonetki. Z zamontowanymi wieżyczkami ciężkiej broni na dachu. A raczej podziurawiony i wypalony jej wrak.

Pozostałe dwie jednostki ustawiły się po bokach tej stodoły więc teraz sami mogli się przekonać, że ewidentnie ochraniały tą pracującą centralną jednostkę. Bliżej do łodzi była ta bardziej bojowa. Która w porcie płynęła pierwsza i poczyniła najwięcej spustoszeń. Teraz w dzień z prawie dwóch setek metrów nie było widać wyraźnie wszystkich detali. Ale nadal było widać wystarczająco wiele by widzieć, że jednostka jest wyraźnie przechylona na jedną z burt, ma sporą dziurę w burcie, osmalenia na nadbudówce a dwie z czterech wieżyczek są roztrzaskane. Właściwie wyglądała jakby lada chwila była gotowa do zatonięcia. Ale w takim samym samym zastali i opuścili ją wcześniej zwiadowcy. Chociaż wtedy nie było widać śladów ognia. To czego nie było widać dopowiadały raporty Boomer.

- Dwie wieżyczki na dziobie i dwie na rufie. Druga i czwarta rozwalone jakąś eksplozją. Pierwsza ma jakieś trafienia. Wszystko na pokładzie jest posiekane szrapnelami. Ma też jakieś trzy beczki czy coś podobnego. Pewnie miał cztery ale po jednej z przodu została pusta dziura. - tak to wyglądało według słów Boomer. I mniej więcej zgadzało się z tym co widzieli sami z łódki. Wydawało się więc, że siła ognia bojowej jednostki została znacznie zredukowana podczas nocnych walk. A jednak dwie ocalałe wieżyczki nadal miał morderczą siłę ognia. Dziobowa miała zdublowane półcalówki lub coś podobnego a ta ocalała na rufie chyba jakiś automatyczny granatnik. Tylko te dwie bronie miały większą siłę ognia niż wszystko co miała obsada łodzi. Zwłaszcza, że ludzie byli bardziej podatni na wszelkie ataki niż pojazdy. Ale jednak nie dało się zauważyć, że jednostka zaczęła dymić. I dymiła z trzewi jednostki na tyle mocno, że z przestrzelin dawało się już widać blaski ognia. Na razie lokalnego gdzieś tam w głębi tej dużej wyrwy w burcie. Ale nikt nie umiał ocenić co się teraz stanie. Ogień ugasi się samoistnie? Coś tam jest do ugaszenia tego ognia? Rozniesie się na całą jednostkę? Dojdzie do eksplozji?

Ostatnia z jednostek, ten transportowiec był też najdalej położony od łodzi zajętej przez Runnerów i Pazura. Był z ich punktu widzenia i za tą bojową jednostką i za ruinami zawalonej stodoły. Praktycznie po przeciwnej stronie farmy. Też był postrzelany z broni maszynowej a Boomer mówiła, że oberwała też jedna z jego wieżyczek. Ale nadal działała. Wieżyczki na transportowcu były dwie ale obie uchowały się cało. Była w nich zamontowana broń mniejszego kalibru, prawdopodobnie odpowiednik karabinów maszynowych jakie miała w dwóch sztukach i załoga łodzi. Oba gniazda były umieszczone na rufowej nadbudówce bo poza nią reszta to pewnie przestrzeń ładunkowa. Desantowa jak mówił Nix. Według niego na dziobie powinna być opuszczana rampa którą można było wejść czy wyjść ale obecnie musiała być podniesiona i zamknięta. I według niego tuż przy tym dziobie powinna być chyba martwa strefa ostrzału dla wieżyczek z tej nadbudówki o ile na dziobie nie było żadnych niespodzianek. Tego Boomer nie wiedziała, bo transportowiec był ustawiony rufą w jej stronę.

Problem był z dotarciem do tych jednostek. Po chwili narady bowiem Krogulec i Nix doszli do wniosku, że nawet udane podłożenie ładunków i ich udana detonacja niszcząca swój cel pewnie nie sięgnie innych. Chyba, że miałyby w sobie coś megawybuchowego ale tego z zewnątrz nie mieli jak sprawdzić. Czyli trzeba było przynajmniej podłożyć ładunki pod trzy cele. A by je podłożyć trzeba było właśnie do nich dotrzeć. Z domu gdzie wcześniej dotarła grupka zwiadowców najbliżej było do tego “inżyniera”. Jakieś pół setki metrów. Z długością domu jaki Boomer oceniała na jakieś 20 metrów dawało to jakieś 70 metrów do pokonania pod wodą. To by zajęło z jakąś minutę. I z minutę na powrót. No i samo majstrowanie z podłożeniem bomby. Dawało to jakieś prawie dwie minuty stresowego, podwodnego bezdechu. Może trochę mniej jeśli dałoby się zaczerpnąć oddech gdzieś w pobliżu samej jednostki ale tego nikt nie był pewny czy będzie to możliwe. Wydawało się to możliwe ale bardzo ryzykowne i trudne nawet jakby poszło bez żadnych przeszkód.

Podobnie wyglądała sprawa z tą bojową jednostką bo warunki i odległosć były podobne choć trzeba by pewnie płynąć z drugiej strony domu. Albo spróbować podejść z boku. Czyli z kierunku skąd właśnie obserwowali całą scenę. Najpierw były drzewa z tego lasu, potem osłonę mogły dać jakieś rozwalające się szopy. Pewnie nie przed ołowiem ale chociaż przed obserwacją. Chociaż dalej był dość długi kawałek otwartego terenu bo dopiero rdzewiejący wrak ciągnika dawał jakąś osłonę. Za to gdyby udało się tam dotrzeć to od samego traktora było może z pół setki do tej bojowej jednostki. Ona też dawała potem nadzieję, że dałaby osłonę po podłożeniu ładunków no i można by złapać oddech.

Najtrudniejszy do sięgnięcia wydawał się transportowiec. Z narożnika domu była pewnie jakaś setka metrów do niego. Od przeciwnej strony lasu pewnie trochę mniej. Chociaż chyba powinna z tamtej strony dać się skorzystać ze słupków ogrodzenia jako zasłony. Wtedy by było od nich z jakieś pół setki metrów. Tyle, że by się tam dostać trzeba było w lesie opłynąć właściwie całą farmę by znaleźć się po przeciwległej stronie.

I nad tym właśnie dyskutowali. Guido, Nix i Krogulec. Kto, jak i z której strony powinien podejść. Jasne było, że pojedynczy pływak nie załatwi jednym kursem wszystkich trzech jednostek. Synchronizacja bez zegarków i krótkofalówek była bardzo problemotwórcza. A jeden wybuch mógł zaalarmować pozostałe jednostki które mogły… No właśnie nikt właściwie nie wiedział co mogły wówczas zrobić. Poza tym, że pewnie tak jak i w porcie strzelałyby do wykrytych celów. Czemu teraz do nich nie strzelają jak najwyraźniej ich wykryły tego nikt nie wiedział. Skuteczność bomb majstrowanych przez Krogulca i Nixa w bardzo improwizowanych warunkach i z bardzo improwizowanych materiałów też stała pod znakiem zapytania. Zwłaszcza, że wszystko miało dziać się w wodzie lub pod woda.

- No Czacha? A ty jak mówisz, że chcesz płynąć to jak widzisz sprawę? Co mówią duchy? - Guido miętolił w dłoniach zapalniczkę ale nie palił. Teraz nikt nie palił a gdy wcześniej Billy Bob spróbowal Krogulec bez ostrzeżenia wyrwał mu fajka i wyrzucił za burtę. Po chwili impasu w dyskusji i presji uciekającego czasu Guido zwrócił się do czarnowłosej szamanki.


Cheb; rejon wschodni; lokal “Wesoły Łoś”; Dzień 8 - popołudnie; ulewa; chłodno.


Nico DuClare i Gordon Walker



- Do Łosia? To z godzina w jedną stronę. Z powrotem będziesz za kolejną. To chłopaki czekajcie przy głównym moście to bliżej będzie. - Eliott zweryfikował wypowiedź DuClare. Dwaj ochotnicy na wyprawę pokiwali potakująco głową przyjmując jego słowa do wiadomości.

Lało jak z cebra. Gdy kanadyjska zastępczyni chebańskiego szeryfa wyszła ze starego centrum handlowego jakiego obecnie używali miejscowi jako główną bazę odczuła to od razu. A potem każdy, cholerny zakręt i prosta jaką się dłużył w tą lodowatą ulewę. Tym razem szli trochę inaczej niż wcześniej. Eliott poprowadził przez południowy most, mniejszy i krótszy od tego gdzie zaczynali pieszą wędrówke. Musieli przejść pieszo przez całą osadę. Od jej południowego krańca, na drugą stronę rzeki, potem dotrzeć na główną ulicę biegnącą po osi wschód - zachód, minąć biuro szeryfa i wreszcie wyjść praktycznie na sam wschodni koniec osady gdzie był “Łoś”. Eliott pożegnał się z Nico przy biurze szeryfa dając znać, że gdyby czegoś potrzebowała to będzie wewnątrz. A raczej musiałaby wracać tą samą drogą by dotrzeć na główny most gdzie mieli czekać chłopaki z łodzią więc musiałaby minąć znowu biuro szeryfa.

Gdy Kanadyjka wreszcie weszła do ciepłego i suchego pomieszczenia lokalu mogła odetchnąć. Maszerowanie w taką niepogodę było dość męczące. A trasa zajęła jej z kilka kwadransów więc szacunki Eliotta pod względem odległości i czasu pieszej trasy po tych zalanych ulewą ulicach wydawały się całkiem trafne. Według niego nie zanosiło się by prędko miało przestać padać a temperatura pewnie jeszcze spadnie. Spodziewał się przymrozku nawet.

Tym bardziej przyjemnie ogrzane wnętrze poszarpanego wcześniejszymi walkami “Wesołego Łosia” wydawało się przyjemną oazą miłego ciepła w tym ponurym świecie zimnej ulewy jaka wedle lokalnego zastępcy szeryfa jeszcze miała się zrobić zimniejsza.

Wewnątrz poza ciepłem i nielicznymi gośćmi znalazła znajomą twarz. Gordon Walker. Grenadier zdołał właśnie odespać trudny poprzednich przygód w tej osadzie i okolicy. Dalej dokuczały mu rany. Ale te będą mu jeszcze przez następne dni albo i tygodnie. Za zabitymi dechami i blachą oknami szalała zimna plucha zniechęcająca do wybycia na zewnątrz. Widać było to przez te jedyne z odnowionych okien jakie zdołała niedawno wstawić Yelena. Już wyglądało ponuro jakby zbierało się na wieczór a ten dopiero miał nadejść. Zapowiadało się, że końcówka dnia będzie mokra i ulewna a kto wie czy wieczór też nie. Wszyscy i wszystko wydawało się być przybite i przytłumione przez te prujące z nieba krople z trzaskiem łomoczące o wszystko i wszystkich co napotykały na swojej drodze.



Detroit; Dzielnica Ligii; ulice Det; Dzień 7 - późny wieczór; pogodnie; ziąb.


Julia “Blue” Faust



- Naprawdę?! Dasz mi wsiąść?! Mogę z tobą jechać! O rany! Jesteś super! - dziewczyna pochyliła się jeszcze niżej wsadzając głowę jeszcze bliżej otwartych drzwi. Dłonie uderzyły z wrażenia w otwartą dolną ramę okna kierowcy a oczka zaświeciły jej się ze szczęścia.

- Oh dziękuję! - pisnęła radośnie i błyskawicznie pocałowała Blue w policzek. Zaraz równie błyskawicznie odkleiła się od niej i zaczęła kopytkować wokół tyłu auta szczerząc się i powtarzając w kółko “O rany, Ferrari, prawdziwe Ferrari!”. Wsiadła zwinnie i bardzo szybko na miejsce pasażera i w pierwszej chwili aż znieruchomiała. Otworzyła i oczy i usta rozglądając się po wnętrzu wozu jakby znalazła się w jakiejś najświętszej świątyni. Wyglądało, że wręcz boi się czegokolwiek dotknąć.

- O rany! Siedzę w prawdziwym Ferrari! Nie mogę w to uwierzyć! - teraz głos zszedł jej prawie do szeptu i już w ogóle wyglądało, że jest w swoim wyśnionym cudzie. Ostrożnie dotykała deski rozdzielczej, dachu, wykładziny drzwi, faktury fotela i jakby na nowo dostrzegła w końcu, że ten wóz ma także kierowcę.

- O rany ale jesteś super! - dziewczyna objęła Blue ramionami przytulając się do niej i znowu całując ją w policzek. Ale tym razem drugi no i dłuższy i pełen szczęścia i koktajlu emocji. - Ojej przepraszam ale tak mnie to jara! Jeszcze nigdy nie byłam w takiej furze! - zmieszała się dziewczyna odsuwając się od kierowcy. - Aa! No tak! Jestem Dirty! - pacnęła się w czoło jakby uświadomiła sobie, że się jeszcze nie zdążyła przedstawić. - Bo chciałam Gangbang ale było za długie no to zostało Dirty. - wyjaśniła roztrzepanym tonem i pomagając sobie gwałtowną i chaotyczną gestykulacją rąk. - Bo lubię gangbangi. A w ogóle jakbyś o jakimś słyszała czy co to daj znać. Jakbyś tam nie chciała iść czy dziewczyn potrzebowali. A w ogóle lubisz gangbangi? - rudowłosa głowa zerknęła szybko na blondwłosą jakby przy okazji chciała ją poinformować o tym detalu.

- A właśnie. Mówiłaś, że jedziesz na jakieś balety? No tak, z taką furą to cię pewnie wszędzie wpuszczą. - rudowłosa głowa znowu pokiwała włosami zerkając wymownie przez przednia szybę na widoczną przez nią maskę wozu. - A gdzie? Mogę jechać z tobą? No chociaż wiesz, tak wysiąść z takiej bajeranckiej fury a dalej jak chcesz to cię zostawię. Ale jakby co to ja tutaj często jestem jakbyś mnie szukała. - Dirty spojrzała z nieśmiałą prośbą na kierowcę i lekko z przejęcia i ekscytacji przygryzając dolną wargę. Chwilę tak szukała czegoś w oczach Blue a potem przymknęła własne. Westchnęła.

- Ojej. Pewnie myślisz, że jakaś głupia jestem. - westchnęła znowu. - Ale to z wrażenia. Bo to prawdziwe Ferrari! - lekko uniosła dłonie i pomachała nimi uśmiechając się znowu by dać wyraz pod jak wielkim jest wrażeniem. - Oj, nie gniewaj się. Ja potrafię się odwdzięczyć. - poprosiła kładąc delikatnie dłoń na barku blondynki. - I umiem robić biznesy w tym temacie. - dłoń przesunęła się bliżej szyi panny Faust i palec Dirty zaczął przesuwać się delikatnie po skórze jej szyi. - To mówisz, że chcesz obgadać, kto, z kim i w jakiej pozycji? No to jakie masz życzenia? Ja się specjalizuje w spełnianiu życzeń. Zwłaszcza oralnych. - głos dziewczyny coraz wyraźniej zaczął przybierać kuszących barw a twarz zbliżała się do ramienia aż złożyła pocałunek na złączeniu barku i ramienia. Przez koszule i materiał żakietu Blue czuła tylko lekki nacisk a nie dotyk ust ale i tak dało się poznać co ta druga właśnie zrobiła. Dirty uniosła nieco twarz by spojrzeć na twarz kierowcy i czekać na jej reakcję.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-01-2018 o 14:40.
Pipboy79 jest offline