|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
24-01-2018, 22:22 | #601 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... Ostatnio edytowane przez Zuzu : 25-01-2018 o 22:58. |
26-01-2018, 17:23 | #602 |
Reputacja: 1 | - Jeśli idzie pogode to podejrzewam że znalezienie wiadra do łodzi nie będzie problemem, większym problemem jest to że jest późno. Jeśli dobrze kojarzę okolicę to w tamtym kierunku jest chyba jakaś opuszczona farma, wydaje mi się że moglibyśmy dzisiaj tam dopłynąć i zrobić obóz, im wcześniej wyruszymy tym wcześniej wrócimy, wydaje mi się to warte ryzyka - zaproponowała Kanadyjka. - Nico pewnie chodzi o farmę Fergusona. Była tam z Lynxem i z tym drugim co w czapce wlazł do kościoła na stypę po ojcu Miltonie. - Eliott odpowiedział domyślając się o czym mówi Kanadyjka i swoim flegmatycznym tonem wyjaśnił to dwóm krajanom. Ci zrobili bezgłośne “aha” dając znać, że kojarzą i miejsce i ludzi o których mowa. - Farma Fergusona. No niby tak. Trochę bliżej nas niż tam gdzie chcesz płynąć. Ale no to nieciekawa okolica. Widłaki, pijawki i inne takie cholerstwo. Tam się nie chodzi jak nie trzeba.Ostatni raz tam byliśmy na jesieni jak dla Kate tego jej Lynxa szukaliśmy. No albo teraz jak Brian i Eliott popłynęli po ciebie jak nie wracałaś. - Chebańczycy nie wydawali się pałać chęcią powrotu na bagna o tak złej wśród miejscowych renomie. Matt na koniec wybrał moment by znowu kaszlnąć co go trochę przygięło i skutecznie przerwało dialog z jego strony. - Jak chcesz wyruszyć teraz koniecznie możemy wyruszyć ale lepiej by się było rozbić na noc na skraju bagien. Przy północnym brzegu. Poza tym właściwie jakby dobrze szło i bez przygód jest szansa, że dopłyniemy tak jakoś o zmierzchu. - Daney przejął piłeczkę prowadzonej rozmowy od kolegi. Popatrzył na zbierającego się po ataku kaszlu kolegę a potem znowu na Kanadyjkę. - Jak dla mnie Ok, chcę wyruszyć jak najszybciej, nie wydaje mi się żebyśmy mieli za wiele czasu do marnowania - odpowiedziała zastępczyni szeryfa. - Eh. A miałem nadzieję, że powiesz coś innego. - Daney zmarszczył się nieco kwaśno i poprawił czapkę na głowie. - No dobra. To trzeba się zbierać. - westchnął i wydawał się nie mieć ochoty wyłazić w podróże w taką lejącą, płynnym ziąbem niepogodę. Ale obydwaj ruszyli gdzieś w głąb dawnego parkingu zostawiając dwójkę zastępców przy jednym z filarów. -Wiecie ja też wolałabym zostać i grzać się w cieple, ale jak będziemy odwlekać to któraś ze stron wygra i całkiem możliwe że uczci to puszczając Cheb z dymem. A w tedy gwarantuje, do końca życia będzie wszystkim ciepło... - Nico pozwoliła by przetrawili tą informacje - ok widzimy się za pół godziny na wylocie z miasta, musze jeszcze parę rzeczy zabrać z kwatery
__________________ A Goddamn Rat Pack! |
29-01-2018, 03:07 | #603 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 80 Cheb; bagna; farma Fergusona; Dzień 8 - popołudnie; ulewa; chłodno. Alice Savage Lało jak z cebra. Ale w transporterze było mimo wszystko przyjemniej. Ulewa tarabaniła o pancerz ale, że światła nie było to w ten pochmurny dzień trzeba było zostawić górne włazy otwarte. Ale wraz ze światłem pochmurnego dnia wpadały do środka też kolejne fale ulewy. A fale rzeki monotonnie stukały o pancerz wprawiając całą jednostkę w lekkie kołysanie. Na podłodze transportera też powstała już mokra breja o konsystencji kałuży z naniesionym błotem więc każdy ruch na niej wywoływał chlupot wkomponowany w metaliczny stukot butów o tą podłogę. No ale właśnie chociaż nie padało. Wszyscy jednak byli przemoczeni, zmarznięci i szczękali zębami. Brzytewka musiała usiąść na foteliku kierowcy by móc majstrować przy radiu. Cicho syczało i trzeszczało eterem. Więc przynajmniej częściowo musiało działać. Tyle, ze nie wyłapywało z tego eteru nic ciekawego. To znaczyło, że albo jednak jest w jakiś sposób uszkodzone albo w tym eterze nic ciekawego obecnie nie ma. Pozostawało mieć nadzieję, że wciąż jest na tym kanale na jakim zostawił je Billy Bob. - No jak Brzytewka? Płynęła to zgarnęliśmy nie? - powiedział wesoło Hektor szczerząc się do lekarki i sadowiąc się wygodnie na ławeczce desantowej. Wyłożył się na całą długość. - No tak. Co miała tak sama płynąć nie? Szkoda by było. - Paul zawtórował kumplowi i równie bezczelnie rozwalił się na drugiej ławce. Dziewczyna która ostatnia wskoczyła do transportera rozejrzała się niezdecydowana widząc, że właściwie wszystkie miejsca są już zajęte. Jeden i drugi Bliźniak jednak poklepali się zapraszająco po udach dając znać, że jednak nie zapomnieli o niej i mają dla niej miejsce. - Akurat. Oszukaliście mnie. - burknęła brunetka patrząc z jeszcze większym niezdecydowaniem na uda obydwu Bliźniaków na jakich według nich miała się usadowić. Uwaga za to wywołała uśmieszek satysfakcji u nich obydwu. - Nieprawda. Ten mosiek naprawdę nie umie pływać. Za to świetnie się topi. No sama widziałaś. - Paul zaciągnął się wygodnie i równie wygodnie wreszcie zaciągnął się i tak przemoczonym skrętem. - Brzytewka wiesz, że ten pajacy wjebał mnie do wody? A niby kurwa kolega… - Latynos odwrócił się w stronę przodu pojazdu by poskarżyć się Alice na niegodne zachowanie kumpla. - Myślałam, że naprawdę się topisz… - powiedziała z wyrzutem brunetka jakby była zła na samą siebie, że dała się nabrać. - No tak, bo ten się darł jak pastorowa na widok prawdziwego mężczyzny. Też się przestraszyłem jak tak zaczął piszczeć. A ja już nie miałem wyjścia musiałem improwizować. - westchnął ciężko Latynos wyjaśniając dlaczego akcja przebiegała tak a nie inaczej. - Nie piszczałem! - odwarknął się z pretensją krótko ostrzyżony białas patrząc zaczepnie na kumpla. - No troche tak. A ty to wyglądałeś jakbyś naprawdę się topił. - brunetka w końcu usiadła na wolnym składanym stołku który był tyłem do kierunku jazdy czyli przodem do większości ludzi siedzących na ławkach. Tyle, że zwykle siedzieli oni pewnie plecami do burt to mieli niezły kontakt wzrokowy ze sobą nawzajem i z kimś na tym stołku. Ale Bliźniacy też rozwalili się plecami do frontu transportera więc mogli zerkać na siebie czy na dziewczynę tylko jeśli wyciągnęli głowy w bok. - No ile mam ci dziewczyno tłumaczyć no miało tak wyglądać. - westchnął Latynos zerkając w bok na siedzącą niedaleko dziewczynę. Dziewczyna miała na imię Karen. Tak się przedstawiła też nieco oszołomionym głosem gdy obserwowała jak Runnerzy wysiadają a potem pakują się do łodzi. Jej łodzi. I potem odpływają nikną w mrokach zatopionego lasu. Z radia doszły jakieś coś. Chyba głosy. Ale były zbyt zniekształcone by dało się cokolwiek zrozumieć. A i tak słowa rwały się jak podczas wichury gdu wicher wpycha z powrotem słowa do gardła. Tutaj wichru nie było, był sam eter i niezbyt wydajne radio. Albo po prostu łapało coś na skraju swojego zasięgu. Coś podobnego pewnie usłyszał wcześniej Billy Bob. - No nieważnie. Pomogłam wam. A i tak nawciskaliscie mi kitu. Mówiliście, że wasi przyjaciele są potrzebujący. - powiedziała z wyrzutem Karen zerkając na obydwu Bliźniaków z pretensją. Obok siebie położyła chyba jakąś kuszę. Kusza miała strzały a te strzały błyszczały metalicznie. A z metalicznych prętów nieźle mogło by się zrobić antenę. Zwłaszcza jak z alternatywą było słabo. Bagna, woda, krzaki, drzewa, jeszcze więcej wody, jakieś przemoczone i przegniłe badyle no i znowu woda ale z metalem to coś słabo było w okolicy. Nie to co w Det czy jakichkolwiek chociaż Ruinach gdzie można było dorwać cokolwiek i skądkolwiek jak nie w jednym domu czy ulicy to kolejnej. - O nie, co złego to nie ja. I od wciskania kitu to tamten złamas ja ci ostatnio wciskałem co innego. I co fajnie było nie? - Paul wyszczerzył się bezczelnie zerkając na brunetkę i wychylając się na ławce tak, że był na wyciągnięcie ręki dziewczyny. Ta zarumieniła się i spuściła wzrok. - Oj, weź przestań… - powiedziała zmieszana do swoich kolan i nerwowo wykręcając palce. - No właśnie, jak robienie laski. No mówiłem ci, że świetna sprawa i co? Zarypiaście nie? - Latynos wsparł kolegę a dziewczyna spąsowiała jeszcze bardziej i już chyba w ogóle nie wiedziała gdzie oczy i ręce podziać. - Ale oni zabrali mi łódź… - wydukała w końcu by chyba gorączkowo zmienić temat rozmowy. Machnęła ręką gdzieś w stronę burty gdzie niedawno odpłynęła jej łódź z runnerową obsadą. - Nie zabrali tylko pożyczyli. I nie bój się będziemy jeszcze wracać. Razem. To co teraz zmiana co? Ja wsadzam a ty obrabiasz tamtego cieniasa? - Hektor w ogóle nie wydawał się przejęty pretensjami i żalami Karen i też umiał szybko zmienić temat na taki który bardziej go interesował. - Z nimi wszystkimi?! - brunetka otarła zmoczone włosy z twarzy i spojrzała ze zgrozą na Latynosa. - O patrzcie jak się rozkręciła. Teraz już dwóch jej mało, chce ze wszystkimi. - Paul roześmiał się krótkim złośliwym uśmieszkiem co wywołało podobną reakcję u latynoskiego Bliźniaka. - Mówiłem, że się wyrobi. - Paul zgodnie pokiwał ostrzyżoną głową zgadzając się z kumplem. - Nie! Nieprawda! Mówię, tylko, że no tak przy ludziach to ja się wstydzę. I nie chcę. - Karen zaprotestowała gwałtownie rozglądając się szybko po twarzach Bliźniaków a nawet odwróciła się za siebie by popatrzeć na siedzącą za nią Brzytewkę. Alle szybko przeszła w zmieszany ton i znowu opuściła głowę nie wiedząc co dalej zrobić czy powiedzieć. - A to nie ma sprawy. Zajmiemy sobie spokojny kącik i się tam dogadamy co i jak. - Paul zgodził się zgodnie i pogodnie choć wciąż szczerzył się rozbawioną złośliwością. Karen uśmiechnęła się niepewnie z wyraźną ulgą. - Tak, orgietki zostawimy sobie na później. - Latynos prawie wszedł w słowo białasa i skinął głową znowu wywołując kolejny pąs na twarzy dziewczyny. - Działa tu jakieś ogrzewanie? Trochę kurwa pizga. - Paul odwrócił się w stronę Alice by jej zapytać. Od tej ulewy i pluskania się w zimnej wodzie wszystkimi już zaczynało telepać z zimna. Siedząc w tak niskiej temperaturze w przemoczonych ubraniach prosiło się o kłopoty. Ale innych nie mieli więc ratunkiem było źródło ciepła które mogło by ich ogrzać. Grzejniki w transporterze były. Ale gdy Alice pstryknęła przełącznikiem nic specjalnego się nie stało. Albo były rozwalone jak silnik i reszta nadżarta przez te robactwo albo rozwalona już wcześniej. No albo tak długo się rozgrzewały, że na razie nie było żadnego odczuwalnego efektu. San Marino Cisza przed burzą. Znów dało się wyczuć te elektryczne napięcie. Nieoczekiwane spotkanie z Bliźniakami, prezent jaki im zmajstrowali w postaci łodzi, cała błazenada jaką odstawiali jak zwykle pomogła choć na chwilę zapomnieć o całym tym syfie jaki czekał przed obsadą łodzi. Ale teraz, gdy znowu znaleźli się w tym zatopionym lesie, w jego cieniu, gdy słychać było jak krople ulewy nieustannie i zawzięcie atakują liście, wodę, kurtki i plastik łodzi zmieniając się w monotonny szum atakujący uszy z każdej strony. Wytłumiał i obraz i dźwięki. Z początku wszyscy sobie jeszcze jakoś z tym radzili. Na dziobie usadowił się Runner z karabinem maszynowym zabranym z trzewi posterunku miejscowych stróżów porządku. Podobnie był jeszcze jeden erkaemista i facet z butlami miotacza ognia na plecach. Do tego ludzie Krogulca też wydawali się uzbrojeni całkiem powyżej ulicznej średniej w karabinki, automaty i strzelby bojowe. Płynąc płaskodenną łodzią omijali wszystkie te zatopione przeszkody i pułapki jakie musieliby przejść gdyby szli wpław. A jednak. A jednak gdy zobaczyli przez przerwy między drzewami te cholerne kutry zobaczyli też i ich lufy. Wycelowane w stronę łodzi jakby zawsze były wycelowane. I w miarę jak płynęli między drzewami dało się zauważyć, że lufy pływających jednostek podążają w miarę na bieżąco za obcą łodzią. - Widzą nas. - mruknął cicho Billy Bob oblizując nerwowo wargi. Powiedział raczej oczywistą oczywistość a San Marino była świadkiem powtórki rozmowy i nerwowości jaką niedawno sami przechodzili z Nixem i Fuckerem gdy odkryli to samo. Mimo to świadomość wycelowanej lufy tylko czekającej na otwarcie ognia odciskała silną presję chyba na wszystkich. Świadomość, że w każdej chwili ołów może rozpruć trzewia bo wycelowany już był. Świadomość ta wywoływała pierwotną reakcję. Zaciskanie się mięśni brzucha jak w oczekiwaniu na cios, pocenie się zmarzniętych i przemoczonych dłoni albo zaciskanie się szczęk. Kilku skryło się pod plandeką pod jaką wcześnie krył się Paul i ta obca laska. - Boomer? Jak to wygląda? - para Pazurów prowadziła rozmowę przez radio. Pozostawiona “na oku” strzelec wyborowy Pazurów okazało się miała do powiedzenia całkiem sporo. A przez to co mówiła reszta czyli głównie Nix, Guido i Krogulec obrabiali uzyskane informacje zastanawiając się jak przerobić je na plan działania. Reszta Runnerów siedziała rozglądając się czujnie dookoła ale głównie zerkając w stronę widocznych między drzewami jednostek. - Ten duży coś się chyba pali trochę. - To co Boomer raportowała mogli w sporej mierze sami zobaczyć na własne oczy. Podpłyneli od południowej strony. Gdzieś po wschodniej stronie czyli obecnie za rufą łodzi była rzeka i transporter. Byli gdzieś w połowie długości tej utopionej w bagnie farmy. Boomer była po zachodniej stronie w domu przy jakim wcześniej dotarli we czwórkę z San Marino, Nixem i Fuckerem. Teraz byli jakieś z pół setki metrów do skraju lasu. Za nim zaczynała się farma począwszy od zdezelowanej parodii ogrodzenia aż do widocznych w oddali ruin stodoły. Wedle Boomer od skraju lasu do tej stodoły było jakieś 200 m. Tam właśnie pracowała ta “nowa” jednostka jakiej nie było widać w porcie. Pazur nie dopatrzyła się na niej żadnej broni. Ludzie na dryfującej łodzi też nie. Wydawała się całkowicie zaangażowana w wydobywanie tego zasypanego pod ruinami stodoły czegoś. Co to było to z łodzi nie było już właściwie widać. Ale Boomer odgrzebana już góra przypominała górę furgonetki. Z zamontowanymi wieżyczkami ciężkiej broni na dachu. A raczej podziurawiony i wypalony jej wrak. Pozostałe dwie jednostki ustawiły się po bokach tej stodoły więc teraz sami mogli się przekonać, że ewidentnie ochraniały tą pracującą centralną jednostkę. Bliżej do łodzi była ta bardziej bojowa. Która w porcie płynęła pierwsza i poczyniła najwięcej spustoszeń. Teraz w dzień z prawie dwóch setek metrów nie było widać wyraźnie wszystkich detali. Ale nadal było widać wystarczająco wiele by widzieć, że jednostka jest wyraźnie przechylona na jedną z burt, ma sporą dziurę w burcie, osmalenia na nadbudówce a dwie z czterech wieżyczek są roztrzaskane. Właściwie wyglądała jakby lada chwila była gotowa do zatonięcia. Ale w takim samym samym zastali i opuścili ją wcześniej zwiadowcy. Chociaż wtedy nie było widać śladów ognia. To czego nie było widać dopowiadały raporty Boomer. - Dwie wieżyczki na dziobie i dwie na rufie. Druga i czwarta rozwalone jakąś eksplozją. Pierwsza ma jakieś trafienia. Wszystko na pokładzie jest posiekane szrapnelami. Ma też jakieś trzy beczki czy coś podobnego. Pewnie miał cztery ale po jednej z przodu została pusta dziura. - tak to wyglądało według słów Boomer. I mniej więcej zgadzało się z tym co widzieli sami z łódki. Wydawało się więc, że siła ognia bojowej jednostki została znacznie zredukowana podczas nocnych walk. A jednak dwie ocalałe wieżyczki nadal miał morderczą siłę ognia. Dziobowa miała zdublowane półcalówki lub coś podobnego a ta ocalała na rufie chyba jakiś automatyczny granatnik. Tylko te dwie bronie miały większą siłę ognia niż wszystko co miała obsada łodzi. Zwłaszcza, że ludzie byli bardziej podatni na wszelkie ataki niż pojazdy. Ale jednak nie dało się zauważyć, że jednostka zaczęła dymić. I dymiła z trzewi jednostki na tyle mocno, że z przestrzelin dawało się już widać blaski ognia. Na razie lokalnego gdzieś tam w głębi tej dużej wyrwy w burcie. Ale nikt nie umiał ocenić co się teraz stanie. Ogień ugasi się samoistnie? Coś tam jest do ugaszenia tego ognia? Rozniesie się na całą jednostkę? Dojdzie do eksplozji? Ostatnia z jednostek, ten transportowiec był też najdalej położony od łodzi zajętej przez Runnerów i Pazura. Był z ich punktu widzenia i za tą bojową jednostką i za ruinami zawalonej stodoły. Praktycznie po przeciwnej stronie farmy. Też był postrzelany z broni maszynowej a Boomer mówiła, że oberwała też jedna z jego wieżyczek. Ale nadal działała. Wieżyczki na transportowcu były dwie ale obie uchowały się cało. Była w nich zamontowana broń mniejszego kalibru, prawdopodobnie odpowiednik karabinów maszynowych jakie miała w dwóch sztukach i załoga łodzi. Oba gniazda były umieszczone na rufowej nadbudówce bo poza nią reszta to pewnie przestrzeń ładunkowa. Desantowa jak mówił Nix. Według niego na dziobie powinna być opuszczana rampa którą można było wejść czy wyjść ale obecnie musiała być podniesiona i zamknięta. I według niego tuż przy tym dziobie powinna być chyba martwa strefa ostrzału dla wieżyczek z tej nadbudówki o ile na dziobie nie było żadnych niespodzianek. Tego Boomer nie wiedziała, bo transportowiec był ustawiony rufą w jej stronę. Problem był z dotarciem do tych jednostek. Po chwili narady bowiem Krogulec i Nix doszli do wniosku, że nawet udane podłożenie ładunków i ich udana detonacja niszcząca swój cel pewnie nie sięgnie innych. Chyba, że miałyby w sobie coś megawybuchowego ale tego z zewnątrz nie mieli jak sprawdzić. Czyli trzeba było przynajmniej podłożyć ładunki pod trzy cele. A by je podłożyć trzeba było właśnie do nich dotrzeć. Z domu gdzie wcześniej dotarła grupka zwiadowców najbliżej było do tego “inżyniera”. Jakieś pół setki metrów. Z długością domu jaki Boomer oceniała na jakieś 20 metrów dawało to jakieś 70 metrów do pokonania pod wodą. To by zajęło z jakąś minutę. I z minutę na powrót. No i samo majstrowanie z podłożeniem bomby. Dawało to jakieś prawie dwie minuty stresowego, podwodnego bezdechu. Może trochę mniej jeśli dałoby się zaczerpnąć oddech gdzieś w pobliżu samej jednostki ale tego nikt nie był pewny czy będzie to możliwe. Wydawało się to możliwe ale bardzo ryzykowne i trudne nawet jakby poszło bez żadnych przeszkód. Podobnie wyglądała sprawa z tą bojową jednostką bo warunki i odległosć były podobne choć trzeba by pewnie płynąć z drugiej strony domu. Albo spróbować podejść z boku. Czyli z kierunku skąd właśnie obserwowali całą scenę. Najpierw były drzewa z tego lasu, potem osłonę mogły dać jakieś rozwalające się szopy. Pewnie nie przed ołowiem ale chociaż przed obserwacją. Chociaż dalej był dość długi kawałek otwartego terenu bo dopiero rdzewiejący wrak ciągnika dawał jakąś osłonę. Za to gdyby udało się tam dotrzeć to od samego traktora było może z pół setki do tej bojowej jednostki. Ona też dawała potem nadzieję, że dałaby osłonę po podłożeniu ładunków no i można by złapać oddech. Najtrudniejszy do sięgnięcia wydawał się transportowiec. Z narożnika domu była pewnie jakaś setka metrów do niego. Od przeciwnej strony lasu pewnie trochę mniej. Chociaż chyba powinna z tamtej strony dać się skorzystać ze słupków ogrodzenia jako zasłony. Wtedy by było od nich z jakieś pół setki metrów. Tyle, że by się tam dostać trzeba było w lesie opłynąć właściwie całą farmę by znaleźć się po przeciwległej stronie. I nad tym właśnie dyskutowali. Guido, Nix i Krogulec. Kto, jak i z której strony powinien podejść. Jasne było, że pojedynczy pływak nie załatwi jednym kursem wszystkich trzech jednostek. Synchronizacja bez zegarków i krótkofalówek była bardzo problemotwórcza. A jeden wybuch mógł zaalarmować pozostałe jednostki które mogły… No właśnie nikt właściwie nie wiedział co mogły wówczas zrobić. Poza tym, że pewnie tak jak i w porcie strzelałyby do wykrytych celów. Czemu teraz do nich nie strzelają jak najwyraźniej ich wykryły tego nikt nie wiedział. Skuteczność bomb majstrowanych przez Krogulca i Nixa w bardzo improwizowanych warunkach i z bardzo improwizowanych materiałów też stała pod znakiem zapytania. Zwłaszcza, że wszystko miało dziać się w wodzie lub pod woda. - No Czacha? A ty jak mówisz, że chcesz płynąć to jak widzisz sprawę? Co mówią duchy? - Guido miętolił w dłoniach zapalniczkę ale nie palił. Teraz nikt nie palił a gdy wcześniej Billy Bob spróbowal Krogulec bez ostrzeżenia wyrwał mu fajka i wyrzucił za burtę. Po chwili impasu w dyskusji i presji uciekającego czasu Guido zwrócił się do czarnowłosej szamanki. Cheb; rejon wschodni; lokal “Wesoły Łoś”; Dzień 8 - popołudnie; ulewa; chłodno. Nico DuClare i Gordon Walker - Do Łosia? To z godzina w jedną stronę. Z powrotem będziesz za kolejną. To chłopaki czekajcie przy głównym moście to bliżej będzie. - Eliott zweryfikował wypowiedź DuClare. Dwaj ochotnicy na wyprawę pokiwali potakująco głową przyjmując jego słowa do wiadomości. Lało jak z cebra. Gdy kanadyjska zastępczyni chebańskiego szeryfa wyszła ze starego centrum handlowego jakiego obecnie używali miejscowi jako główną bazę odczuła to od razu. A potem każdy, cholerny zakręt i prosta jaką się dłużył w tą lodowatą ulewę. Tym razem szli trochę inaczej niż wcześniej. Eliott poprowadził przez południowy most, mniejszy i krótszy od tego gdzie zaczynali pieszą wędrówke. Musieli przejść pieszo przez całą osadę. Od jej południowego krańca, na drugą stronę rzeki, potem dotrzeć na główną ulicę biegnącą po osi wschód - zachód, minąć biuro szeryfa i wreszcie wyjść praktycznie na sam wschodni koniec osady gdzie był “Łoś”. Eliott pożegnał się z Nico przy biurze szeryfa dając znać, że gdyby czegoś potrzebowała to będzie wewnątrz. A raczej musiałaby wracać tą samą drogą by dotrzeć na główny most gdzie mieli czekać chłopaki z łodzią więc musiałaby minąć znowu biuro szeryfa. Gdy Kanadyjka wreszcie weszła do ciepłego i suchego pomieszczenia lokalu mogła odetchnąć. Maszerowanie w taką niepogodę było dość męczące. A trasa zajęła jej z kilka kwadransów więc szacunki Eliotta pod względem odległości i czasu pieszej trasy po tych zalanych ulewą ulicach wydawały się całkiem trafne. Według niego nie zanosiło się by prędko miało przestać padać a temperatura pewnie jeszcze spadnie. Spodziewał się przymrozku nawet. Tym bardziej przyjemnie ogrzane wnętrze poszarpanego wcześniejszymi walkami “Wesołego Łosia” wydawało się przyjemną oazą miłego ciepła w tym ponurym świecie zimnej ulewy jaka wedle lokalnego zastępcy szeryfa jeszcze miała się zrobić zimniejsza. Wewnątrz poza ciepłem i nielicznymi gośćmi znalazła znajomą twarz. Gordon Walker. Grenadier zdołał właśnie odespać trudny poprzednich przygód w tej osadzie i okolicy. Dalej dokuczały mu rany. Ale te będą mu jeszcze przez następne dni albo i tygodnie. Za zabitymi dechami i blachą oknami szalała zimna plucha zniechęcająca do wybycia na zewnątrz. Widać było to przez te jedyne z odnowionych okien jakie zdołała niedawno wstawić Yelena. Już wyglądało ponuro jakby zbierało się na wieczór a ten dopiero miał nadejść. Zapowiadało się, że końcówka dnia będzie mokra i ulewna a kto wie czy wieczór też nie. Wszyscy i wszystko wydawało się być przybite i przytłumione przez te prujące z nieba krople z trzaskiem łomoczące o wszystko i wszystkich co napotykały na swojej drodze. Detroit; Dzielnica Ligii; ulice Det; Dzień 7 - późny wieczór; pogodnie; ziąb. Julia “Blue” Faust - Naprawdę?! Dasz mi wsiąść?! Mogę z tobą jechać! O rany! Jesteś super! - dziewczyna pochyliła się jeszcze niżej wsadzając głowę jeszcze bliżej otwartych drzwi. Dłonie uderzyły z wrażenia w otwartą dolną ramę okna kierowcy a oczka zaświeciły jej się ze szczęścia. - Oh dziękuję! - pisnęła radośnie i błyskawicznie pocałowała Blue w policzek. Zaraz równie błyskawicznie odkleiła się od niej i zaczęła kopytkować wokół tyłu auta szczerząc się i powtarzając w kółko “O rany, Ferrari, prawdziwe Ferrari!”. Wsiadła zwinnie i bardzo szybko na miejsce pasażera i w pierwszej chwili aż znieruchomiała. Otworzyła i oczy i usta rozglądając się po wnętrzu wozu jakby znalazła się w jakiejś najświętszej świątyni. Wyglądało, że wręcz boi się czegokolwiek dotknąć. - O rany! Siedzę w prawdziwym Ferrari! Nie mogę w to uwierzyć! - teraz głos zszedł jej prawie do szeptu i już w ogóle wyglądało, że jest w swoim wyśnionym cudzie. Ostrożnie dotykała deski rozdzielczej, dachu, wykładziny drzwi, faktury fotela i jakby na nowo dostrzegła w końcu, że ten wóz ma także kierowcę. - O rany ale jesteś super! - dziewczyna objęła Blue ramionami przytulając się do niej i znowu całując ją w policzek. Ale tym razem drugi no i dłuższy i pełen szczęścia i koktajlu emocji. - Ojej przepraszam ale tak mnie to jara! Jeszcze nigdy nie byłam w takiej furze! - zmieszała się dziewczyna odsuwając się od kierowcy. - Aa! No tak! Jestem Dirty! - pacnęła się w czoło jakby uświadomiła sobie, że się jeszcze nie zdążyła przedstawić. - Bo chciałam Gangbang ale było za długie no to zostało Dirty. - wyjaśniła roztrzepanym tonem i pomagając sobie gwałtowną i chaotyczną gestykulacją rąk. - Bo lubię gangbangi. A w ogóle jakbyś o jakimś słyszała czy co to daj znać. Jakbyś tam nie chciała iść czy dziewczyn potrzebowali. A w ogóle lubisz gangbangi? - rudowłosa głowa zerknęła szybko na blondwłosą jakby przy okazji chciała ją poinformować o tym detalu. - A właśnie. Mówiłaś, że jedziesz na jakieś balety? No tak, z taką furą to cię pewnie wszędzie wpuszczą. - rudowłosa głowa znowu pokiwała włosami zerkając wymownie przez przednia szybę na widoczną przez nią maskę wozu. - A gdzie? Mogę jechać z tobą? No chociaż wiesz, tak wysiąść z takiej bajeranckiej fury a dalej jak chcesz to cię zostawię. Ale jakby co to ja tutaj często jestem jakbyś mnie szukała. - Dirty spojrzała z nieśmiałą prośbą na kierowcę i lekko z przejęcia i ekscytacji przygryzając dolną wargę. Chwilę tak szukała czegoś w oczach Blue a potem przymknęła własne. Westchnęła. - Ojej. Pewnie myślisz, że jakaś głupia jestem. - westchnęła znowu. - Ale to z wrażenia. Bo to prawdziwe Ferrari! - lekko uniosła dłonie i pomachała nimi uśmiechając się znowu by dać wyraz pod jak wielkim jest wrażeniem. - Oj, nie gniewaj się. Ja potrafię się odwdzięczyć. - poprosiła kładąc delikatnie dłoń na barku blondynki. - I umiem robić biznesy w tym temacie. - dłoń przesunęła się bliżej szyi panny Faust i palec Dirty zaczął przesuwać się delikatnie po skórze jej szyi. - To mówisz, że chcesz obgadać, kto, z kim i w jakiej pozycji? No to jakie masz życzenia? Ja się specjalizuje w spełnianiu życzeń. Zwłaszcza oralnych. - głos dziewczyny coraz wyraźniej zaczął przybierać kuszących barw a twarz zbliżała się do ramienia aż złożyła pocałunek na złączeniu barku i ramienia. Przez koszule i materiał żakietu Blue czuła tylko lekki nacisk a nie dotyk ust ale i tak dało się poznać co ta druga właśnie zrobiła. Dirty uniosła nieco twarz by spojrzeć na twarz kierowcy i czekać na jej reakcję.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-01-2018 o 14:40. |
06-02-2018, 21:35 | #604 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
12-02-2018, 12:08 | #605 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=MP2iP9YheXc[/MEDIA]
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
12-02-2018, 12:08 | #606 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
12-02-2018, 12:09 | #607 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
12-02-2018, 12:24 | #608 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
15-02-2018, 05:12 | #609 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
15-02-2018, 08:18 | #610 |
Reputacja: 1 | Post ma miejsce po rozmowie z Nico czyli chronologicznie 1) Post Lemiego 2) Post AdiVeB. Po rozmowie z Nico Gordon wrócił do swojego pokoju. Zebrał sprzęt, ubrał się i był gotowy do wyjścia i przebicia się do głównego mostu. Ledwo Gordon przekroczył próg zdezelowanej walkami knajpy Rudego Jacka od razu uderzyła go potęga aury. Było znacznie gorzej niż było to słychać przez zabite czym się da okna. Ulewa lała jakby chciała zmiażdżyć i wdeptać w ziemię całe pozostałe życie na tej planecie i zetrzeć w pył ostatnie resztki ludzkiej cywilizacji. W twarz łowcy maszyn uderzyła jednolita prawie ściana z wodnych igieł zmuszając go do ciągłego mrużenia oczu. Niby nocy jeszcze nie było a było ciemno prawie jak w nocy. Nie było widać dalej niż kilkadziesiąt metrów. Nawet budynki widać było dopiero z może setki kroków. Wszelkie wraki samochodów nie wspominając o nędznych, ludzkich sylwetkach dało się dostrzec z bardzo bliskiej odległości. Gordon nie dostrzegał żadnego ruchu na ulicy, zupełnie jakby ulewa zmusiła całe życie do schronienia się w bezpiecznych kryjówkach. Mijane oświetlane okna domów wydawały się w tej chwili wybitnie ciepłe, świetliste i zapraszające. Droga na most gdzie każdy krok musiał być zrobiony przez zalewany wartkimi potokami asfalt była mordęgą. Wydawało się, że nigdy tam się nie dojdzie. Coś co w pogodny dzień wydawało się przechadzką na kwadrans czy podobnie teraz wydawało się być niebotycznie trudnym zadaniem. Zwłaszcza, że grenadierowi doskwierały liczne rany odniesione w poprzednich dniach. Ciało poruszało się ospale i otumanione bólem z poszarpanych tkanek reagowało powoli ciężko zmagając się z tą wiosenną aurą. Niby wiosna a lało jak podczas najgłębszej jesieni. Ulewa przytłumiała obraz i dźwięki. Trzeba było do siebie krzyczeć nawet stojąc tuż na wyciągnięcie ręki by zostać i usłyszanym i zrozumiałym. Na dalsze odległości pewnie słychać było tylko jakiś krzyczący głos ale nie słowa. Gordon minął po lewej biuro szeryfa z zapalonymi światłami. To oznaczało, że przeszedł mniej więcej z połowę drogi na most. Została jeszcze druga mordercza połowa. I wreszcie po nie wiadomo jak długim czasie dostrzegł wyłaniającą się sylwetkę mostu. Potem jeszcze samo wejście na most. Ostatnie domy przed rzeką no i wreszcie dotarł prawie na wejście na most. Zanim na niego wszedł z jednego z domów wyszła jakaś owinięta w płaszcz przeciwdeszczowy sylwetka. Nie mógł rozpoznać kto to ale szła prosto w jego stronę. - Chcesz przejść przez most? - z bliska szeryf wykrzyczał pytanie. Gordon widział tylko słabą, jasną plamę jego brody pod kapturem płaszcza nie widząc samej twarzy. Podróż była wyczerpująca i trudna. Zabójca maszyn miał naprawdę dobrą kondycję i potrafił wytrzymać spory trud ale ostatnie dni wydymały go strasznie. Ledwo co trzymał się na nogach. Po chwili usłyszał pytanie wykrzyczane w jego stronę. Gordon był zmuszony tak samo wykrzyczeć odpowiedź, nie rozpoznawał człowieka stojącego przed nim: - Gordon Walker do szeryfa Dalton’a! Muszę z nim porozmawiać! - przy obecnej pogodzie mogł to równie dobrze być sam Dalton stojący przed nim a i tak były marne szanse na to że Walker go rozpozna. Wolał przy tych okolicznościach mówić krótko i zawrzeć w odpowiedzi wszystkie ważne informacje. - Gdzie go znajdę?! - Chodź do środka! - szeryf odkrzyknął grenadierowi, odwrócił się i machnął ręką by ten szedł za nim. Sama zatukana w płaszcz i kaptur sylwetka wróciła do budynku z jakiego wyszła by schronić się przed ulewą. Gordon kiwnął głową i ruszył od razu za mężczyzną. Gdy tylko przekroczył próg domu od razu zrobiło się przyjemniej. Brak rzęsitego deszczu i jego hałasu zdecydowanie sprzyjało rozmowie. Walker nie był pewny czy człowiek z którym wszedł to Dalton więc zdecydował zaczekać chwilę aż facet sam podejmie rozmowę. Wnętrze okazało się być dość zdezelowane jak w typowych Ruinach bywało. Było jednak przyjemnie oświetlone przez ognisko. Przy nim grzały się sylwetki trzech nowojorskich żołnierzy. Czwarty stał przy oknie z widokiem na zalewany falami ulewy most i rzekę. Szeryf ściągnął kaptur wewnątrz pomieszczenia i odwrócił się do grenadiera. - No słucham. Z czym przychodzisz? - szeryf zapytał Gordona już zwyczajnym głosem bo wewnątrz ulewa już tak nie głuszyła rozmowy i głosu. Gordon kiwnął głową w geście witającym: - Nie poznałem Pana wcześniej… chciałem zapytać czy nie potrzebuje Pan pomocy z czymś? W Łosiu spotkałem Nico, bardzo lakonicznie nakreśliła mi sytuację odnośnie tego co się dzieje... opowiedziała mi że planujecie tymczasową relokację Cheb w bezpieczne miejsce. Podobno wybiera się na bagna ale odradziła żebym ze swoimi ranami szedł z nią. Może to i dobra rada… stwierdziłem więc że odszukam Pana. Może Panu się przydam. Zakładam że Nico zdała relację ze spotkania z Enklawy Czerwonych i późniejszego pójścia z pomocą żołnierzom podczas ataku kutrów? I tak poza tym… co to były za kutry… nigdy nikt mi tego nie wyjaśnił… - No nam niestety też nie. - odpowiedział szeryf Dalton wycierając mokre czoło też mokrą dłonią. Wewnątrz budynku mimo ciepła ogniska rozmowy coś chyba się nie kleiły i ludzie tak jak i wszystko co żywe wydawali się być przyduszeni tą szalejącą za oknami i ścianami aurą. - No a Nico myślę właściwie oceniła twój stan synu pod taką wyprawę bo na okaz zdrowia mi w tej chwili nie wyglądasz. - szeryf obejrzał sylwetkę grenadiera otukaną w przemoczone ponczo. Na podłodze pod ich nogami zbierały się kolejne kałuże ze ściekającej wody dołączając do tych które wślizgiwały się i rosły wlewając się przez różne szczeliny. - I tak, mamy taki plan jak ci powiedziała Nico. Ale musimy sprawdzić czy to jest wykonalne w naszych warunkach. I dlatego Nico udaje się tam gdzie się udaje. - szeryf pokiwał głową zerkając w bok na grzejących się przy ogniu żołnierzy. Aura zdawała się łączyć wszystkich ludzi jednakowo zagłuszając wszelkie animozje przy wspólnym dzieleniu tego przemoczonego, pieskiego losu. - A co z tobą? Aż dziwne, że jesteś jeszcze na chodzie po tym wszystkim. I gdzie twój kumpel Lynx? - szeryf przejął pałeczkę z zadawania pytań i też zapytał o coś grenadiera. Gordon kiwnął głową: - Tak… możliwe że Nico dobrze oceniła mój stan… ale nie jestem typem człowieka który siada na tyłku i nic nie robi bo mu drzazga doskwiera. - uśmiechnął się krzywo - zaoferował mi Pan rolę jednego z zastępców, zacząłem się nad tym zastanawiać i nie wiem jeszcze jaką decyzję podejmę kiedy to wszystko się skończy… jeśli to wszystko się skończy… ale Cheb potrzebuje pomocy, mam zamiar zrobić wszystko co w mojej mocy aby pomóc... Uważam że nie znalazłem się tutaj przypadkowo… A co do mojego stanu to powiem Panu szczerze… naprawdę wiele w życiu przeżyłem ale te ostatnie dni dały mi w kość jak nigdy… - zastanowił się chwilę - Z Lynx’em się nie widziałem… pewnie jeszcze odsypia… mam wrażenie że oberwał gorzej niż ja… albo po prostu gorzej to znosi… zajrzę do niego po rozmowie z Panem jeśli będą tego wymagały sprawy. Bardziej martwi mnie David… kojarzy pan tego mężczyznę co przyszedł do Cheb ze mną? Zniknął… Nie widziałem odkąd uratowaliśmy Panią Saxton i się rozdzieliliśmy… - wyjrzał przez okno jakby chciał sprawdzić czy pogoda ma zamiar się poprawić i po czym wrócił do rozmowy jakby sobie o czymś ważnym przypominając, nie dając szansy szeryfowi na chwilowe wtrącenie się jego monolog - Podczas rozmowy z Nico zaproponowałem pójść z problemem relokacji Cheb do Czerwonych… jak tam byliśmy sprawy nie wyglądały tak bardzo źle jak wszystkim się wydawało… jakby włożyć w te relacje trochę pracy to z łatwością można by je odbudować… myślę że mogliby przyjąć mieszkańców Cheb na czas określony do siebie… Jest jednak kilka kwestii które trzeba by najpierw rozwiązać… Co Pan o tym myśli? Nie chce Panu wchodzić w paradę ale uważam że warto spróbować… Widać że Indiańce potrafią się bronić… Chebańczycy byliby tam bezpieczni. Lynx ma tam spore wtyki w postaci syna wodza… Zresztą i tak mieliśmy tam wrócić jeśli Cheb na poważnie życzy sobie odbudowania relacji z Enklawą… - Nie trafiła cię drzazga synu. A gdy cię rozłoży wówczas twoi towarzysze będą musieli zadbać o ciebie by wyciągnąć cię z kłopotu bo sam nie będziesz w stanie. Tak to bywa jak ktoś jest takim stanie jak ty teraz. - szeryf odpowiedział spokojnie bawiąc się trzymanym w dłoniach kapeluszem. Kapelusz musiał zostać w pomieszczeniu bo był w porównaniu do reszty ubrania całkiem suchy. Lekko wskazał dłonią na przemoczoną sylwetkę grenadiera by podbić swoje słowa gestem. - I jak to ciekawie ująłeś, nad moją propozycją no zastanawiaj się dalej skoro jesteś w tak komfortowej sytuacji by to robić. - brzmiało nieco ironicznie jakby szeryf widział sprawę w innych barwach niż to malował Gordon. - Ale co do twojego pomysłu by przenieść ludzi do enklawy Czerwonoskórych nie wydaje mi się to zbyt dobrym pomysłem. Nie zmieścimy się tam na dłuższą metę. Nawet gdyby nasze wzajemne relacje było miodne. I nie powiedziałbym, że ludzie Czerwonej Chmury jakoś umieją stawić czoła sile jaka tutaj szalała w zimie czy choćby teraz. Raczej nie byli przez nią atakowani więc nie musieli się bronić. Dlatego właśnie Nico jedzie sprawdzić miejsce które ma szanse spełnić rolę kryjówki dla nas wszystkich. Póki duzi chłopcy są zajęci sobą nawzajem i nie zwracają uwagi na takich nudnych wsioków jak my. - szeryf spokojnie tłumaczył swoje racje skąd i dlaczego nie uważa przenosin do Czerwonej Chmury za realny pomysł. Na koniec trochę ściszył głos i lekko skinął mokrą głową w stronę żołnierzy grzejących się przy ognisku. Ci w pierwszej chwili spojrzeli na wracających z ulewy dwóch przemoczonych mężczyzn ale szybko stracili nimi zainteresowanie. Czasem któryś zerknął w ich stronę ale albo pili coś z termosów, jedli z puszek albo rozmawiali przyciszonymi głosami wzorem wszelkich wojskowych na wszelkich posterunkach. - Ale nie powiem. Przydałoby się naprawić nasze relacje z naszymi indiańskimi sąsiadami bo to się już dość uciążliwe robi. Jak mówisz, że macie takie dobre relacje z nimi to świetny pomysł by się z nimi jakoś dogadać. - ta część pomysłu Walkera wydawała się przypaść szeryfowi do gustu. Gordon pokiwał w milczeniu głową i podszedł bliżej Dalton’a również ściszając głos: - Szeryfie, ironia nie jest potrzebna, wiem w jakiej jestem sytuacji… ale chyba nie zaprzeczy Pan że robię wszystko co w mojej mocy by pomóc Cheb… wczoraj o mało nie straciłem życia… szukam sprzymierzeńców w swojej sytuacji to jasne… ale jakbym nie miał czystych intencji to bym spieprzył stąd jak tylko zrobiło się gorąco… Jak już wspomniałem… nie uważam żebym znalazł się tutaj przypadkowo… - skinął głową porozumiewawczo - a z tym zastanawianiem się to naprawdę niełatwa decyzja… ostatnie dni uświadomiły mi po prostu że powinienem coś jeszcze “załatwić” na Północy… ale to rozmowa na spokojny wieczór przy szklance whisky jak to wszystko się już skończy… na razie jestem tutaj i pomogę jak tylko mogę. Przetrawił również słowa odnośnie swojego pomysłu przeniesienia Cheb chwilowo do Enklawy Czerwonej Chmury. Po chwili skomentował: - Rozumiem… w porządku… nie jestem tu na tyle długo by wiedzieć co dokładnie działo się zimą… po prostu przez chwilę myślałem że to dobry pomysł ale ufam że Pan wie lepiej w tej kwestii… - zamilkł na chwilę - A jeśli chodzi o naprawienie relacji jest pewien problem… ale myślę że Pan jako szeryf mógłby w tym pomóc… Czerwoni stwierdzili że “rozgniewane duchy muszą zostać uspokojone”... że zniewaga jaką wykazał się ten człowiek, Sanders, co wiózł nas na farmę Ferguson’a jest ogromną ujmą na ich honorze. “Ktoś z bladych twarzy musi oczyścić sanktuarium” tak mówił szaman… “dopiero gdy duchy zostaną przebłagane a sanktuarium znów zacznie spełniać swoją rolę będziemy mogli wrócić do tego co było” … przedstawił nam warunki jakie należy spełnić by duchy zostały przebłagane… Po pierwsze musimy zanieść duchom jego broń, tę którą wycelował w szamana tamtego dnia… Ale najlepiej by było by sam Sanders poszedł tam z nami i dobrowolnie oddał broń i przeprosił za to co zrobił, to zapewne jest bardzo trudne… chociaż go nie znam i liczę na Pana sugestie... Po drugie musimy odnaleźć “Wielkiego Myśliwego, który zamieszkał na wyspie” - on może ukoić “ból kobiety” której pomogli Czerwoni wtedy gdy przyszła do nich z tym całym Sanders’em. Nie mam pojęcia o kim mowa… ani o myśliwym ani o kobiecie która tam była… Szaman powiedział tylko że “stała się jedną z nich” i “cierpi wielką stratę”... Oprócz tego kazali nam zbierać jakieś rośliny, było to dla nich bardzo ważne więc zrobiliśmy to… także jedną próbę mamy za sobą. Jako ostateczna próba każdy z nas miał zostawić coś co jest dla niego najważniejsze w ofierze… Zapewne zrobimy to jak już do tego dojdzie… - Gordon uśmiechnął się lekko - Ale się rozgadałem… prosze wybaczyć… chciałem to wszystko jak najlepiej przekazać bo dla mnie osobiście nie robi to najmniejszego sensu… ale to trzeba zrobić żeby wrócić z Enklawą do naprawdę dobrych sąsiedzkich relacji… Co Pan o tym myśli i czy zgadza się Pan na to wszystko. No i przede wszystkim… co z Sanders’em w takim układzie… przyznam że najlepiej by było gdyby Pan z nim porozmawiał albo przynajmniej był obecny przy tej rozmowie… Wiem że ma Pan teraz wiele ważniejszych spraw na głowie… ale Pański autorytet mógłby mocno pomóc. - Wszyscy tu jakoś obrywamy przez ostatnie dni synu. - odparł szeryf no i gdy tak już chwilę porozmawiali grenadier dostrzegł siniaki i opuchlizny na twarzy szeryfa. Jedną z dłoni zaś miał zabandażowaną. Zastanawiał się chwilę nad tym co Gordon mówił o wczorajszej rozmowie z szamanem. - No cóż, jeśli Biegnący Księżyc tak mówił to pewnie nie dla żartów. Spróbuj w takim razie porozmawiać ze Scottem. Pewnie jest u Rudego Jacka albo ktoś tam powinien wiedzieć gdzie go znaleźć. Słabo się orientuje co się tam stało w zimie bo nie było mnie przy tym a po tym ludzie Burzowej Chmury właściwie urwali relacje z nami. - szeryf rozłożył ręce na znak, że możliwości przez ostatnie miesiące zostały bardzo ograniczone nawet względem podstawowych relacji. - Z tym wielkim myśliwym z Wyspy nie mam pojęcia o kogo może chodzić. Tyle lat ta Wyspa była bezludna właściwie i dopiero ostatniej jesieni wprowadziła się tam mała grupka. Zamieszkali w starym schronie to nazwaliśmy ich schroniarzami. Może chodzi o kogoś z nich a jeśli nie to nie mam pomysłu o kogo by mogło. - starszy facet okutany w pelerynę przeciwdeszczową podzielił się z grenadierem swoimi domysłami na temat o jakim wczoraj mówił indiański szaman. - Co do kobiety myślę, że chodzi o tą którą przyniósł w zimie do szamana Scott. O ile mi wiadomo chyba została u nich. W każdym razie Sanders na pewno wyszedł bez niej. Tak mówił. Ale to też pewnie on ci więcej powie na ten temat. - starszy i posiniaczony facet machnął nieco ręką by podkreślić fakt, że kolejna ścieżka w tej sprawie prowadzi do kulejącego najemnika. - Więc raczej musiałbyś chyba porozmawiać ze Scottem jak widzisz. Ja w tej chwili jestem utopiony nie tylko w tej ulewie. - stróż prawa zerknął za okno i na siedzących przy ogniu żołnierzy. - Spróbuję tu trzymać rękę na pulsie by tu jeszcze ktokolwiek miał kto i gdzie mieszkać chociaż do następnego sezonu. - szeryf posłał sylwetkom żołnierzy cierpkie spojrzenie ale ci raczej byli zajęci ogniem i grzaniem się przy nim. - Poza tym wydaje mi się, że chyba macie ze Scottem pokrewne zainteresowania to myślę, że powinno wam się udać nawiązać rozmowę. - dodał po chwili zastanowienia chebański stróż prawa. Walker wysłuchał szeryfa po czym kiwnął głową z niezadowoleniem: - Cholera… myślałem że więcej się od Pana dowiem, no nic. W takim razie ruszam najpierw do Lynx’a, później od razu do Scott’a. Mam nadzieję że ma Pan rację i faktycznie uda nam się nawiązać rozmowę. Jakby sprawy nie szły zgodnie z myślą mogę wesprzeć się Pańskim autorytetem? Myślę że Sanders mógłby nieco inaczej spojrzeć na prośbę przeprosin i skruchy jeśli będzie wiedział że Szeryf też by tego chciał. Mam jednak nadzieję że obejdzie się… i do nawiązania szczerej rozmowy wystarczy szklanka czegoś mocnego… Swoją drogą… wiele tu się dzieję jak na tak małe miasteczko… - skończył wypowiedź zadumiony, czekał na odpowiedź szeryfa. - Możesz mu wspomnieć, że ta cała sprawa co się ciągnie z jego powodu za nami wszystkimi jest nam bardzo nie na rękę. Nam wszystkim. Każdy kto się jakoś poczuwa do bycia częścią naszej społeczności powinien zrobić co jest możliwe by to jakoś rozwiązać. Zwłaszcza jak się było zarzewiem tego sporu. - szeryf pokiwał głową i neco uniósł swój kapelusz jakby chciał obejrzeć jego front. - Ale szczerze mówiąc synu, jeśli naprawdę myślisz o odznace zastępcy szeryfa, to nie jest to tylko machanie spluwą, blachą, kajdankami i robienie groźnych min gdy to wygodne. Wymaga to też pewnego wyczucia i finezji by co się da załatwić zwykłą rozmową. Bez wzywania szeryfa do każdego wezwania. Jeśli więc potrafisz to załatwić samemu zwykłą rozmową to pewnie będzie to jakiś plus jeśli chcesz tu osiąść i pracować z nami. - szeryf nie ukrywał, że to jak Gordon załatwi sprawę ze Scott’em i w konsekwencji z ludźmi Burzowej Chmury będzie go bardzo, żywotnie interesować. Popatrzył na przemoczonego grenadiera przez co wyglądało jakby próbował on oszacować czy podoła temu zadaniu. Gordon kiwnął głową na znak że zrozumiał o co chodziło Dalton'owi. Zaczął powoli zmierzać ku drzwiom kiedy zatrzymał się o odwrócił: - A David? Wie Pan coś o nim? Co się działo kiedy odstawił Saxton'ową do do miasta? Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 19-03-2018 o 21:58. Powód: Dopisanie 3x zagubionego w przekładzie szeryfa :) |