Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-01-2018, 22:22   #601
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację

Jeżeli czegoś panna Faust szczególnie mocno nie lubiła, prócz jebanych czarnuchów oczywiście, to było tym kierowanie furą. Nauczona wieloletnim doświadczeniem pokazywania palcem na coś co chciała bez wkładu własnego, kolokwialnie rzecz ujmując, lubiła kiedy ktoś woził jej dupsko. Mogła wtedy bez najmniejszej krępacji, chlać, ćpać, albo ciąć prozaicznego komara z łbem opartym o boczną szybę. Od prowadzenia bryk miała swoich ludzi… no ale ledwo rozsiadłą się po pańsku w fotelu niebieskiego ferrari już wiedziała, że tego cacuszka nie da prowadzić żadnemu lambadziarzowi, choćby miał się jej zesrać przed maska czystym sztonem.

Auto szło jak mokre marzenie jakiegoś motoryzacyjnego zjeba z Det. Cięło asfalt z szybkością za którą przed wojną z pewnością mundurowe ścierwo odebrałoby jej prawo jazdy. Czasy na szczęście sie zmieniły, więc blondynka mogła z czystym sercem wyłożyć lachę na głupoty podobne ograniczeniom prędkości. Jedyną przeszkodą był nienajlepszej jakości asfalt, pełen dziur równie bezsensownych, jak całe to pieprzone kijem od szczotki, tfu!, miasto. Z troski o zawieszenie Julia musiała zwolnić zamiast depnąć gaz do dechy… i chyba tylko to uratowało laskę, która znienacka wyskoczyła jej przed maskę.
Drugą rzeczą był refleks zawodowego szulera, a także poważnego przedsiębiorcy z Miasta Neonów. Pisk opon i szarpniecie później równie błękitne co fura oczęta oderwały się od deski rozdzielczej bez śladów zębów, krwi i kawałków kości… czyli obyło się bez strat własnych.

Prawie ofiara wypadku drogowego coś do niej nawijała, słyszała jej głos i nawet prawdopodobnie wyłapywała sens paplanych słów, ale rosnący wkurw powolutku wypierał chęć rozwarcia własnej japy. Prawie przez tępą dzidę zadrapała swoja nową niunię! Już miała się odwrócić i zacząć jebać tym razem słownie delikwentkę, kiedy z perspektywy fotela zobaczyła całkiem prawilny korpus. Jasna brew uniosła sie do góry, na biznesowej paszczy pojawił się drapieżny uśmiech. Wydawała się nawet leko rudawa i kogoś pannie Faust przypominała.
Były to skojarzenia przyjemne, mimo że kurduplaste i obiekt przez furą nie miał aż tylu piegów. No i wzrostem też wybijał się ponad stojak na parasole.
Blondynka obcięła laskę z dołu do góry i szybko przekwalifikowała ja z lambadziary na focze. Blacharę, ale jeszcze w Det nie miała własnych fangirli. Jeszcze.
Od czegoś trzeba było zacząć, nie?
- Trochę mi się spieszy mała, mam coś pilnego do załatwienia na rewirze. Balet mi spierdala sprzed nosa - posłała przez okno profesjonalny uśmiech rodem z reklamy pasty do zębów - Ale jak chcesz to kopytkuj od drugiej strony i wsiadaj. Przejedziemy się i obgadamy kto z kim jak i w jakiej pozycji. - zrobiła wielkopański, zapraszający ruch łapą, wciąż susząc klawiaturę do ósemek. - I możesz mówić mi Blue.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...

Ostatnio edytowane przez Zuzu : 25-01-2018 o 22:58.
Zuzu jest offline  
Stary 26-01-2018, 17:23   #602
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
- Jeśli idzie pogode to podejrzewam że znalezienie wiadra do łodzi nie będzie problemem, większym problemem jest to że jest późno. Jeśli dobrze kojarzę okolicę to w tamtym kierunku jest chyba jakaś opuszczona farma, wydaje mi się że moglibyśmy dzisiaj tam dopłynąć i zrobić obóz, im wcześniej wyruszymy tym wcześniej wrócimy, wydaje mi się to warte ryzyka - zaproponowała Kanadyjka.

- Nico pewnie chodzi o farmę Fergusona. Była tam z Lynxem i z tym drugim co w czapce wlazł do kościoła na stypę po ojcu Miltonie. - Eliott odpowiedział domyślając się o czym mówi Kanadyjka i swoim flegmatycznym tonem wyjaśnił to dwóm krajanom. Ci zrobili bezgłośne “aha” dając znać, że kojarzą i miejsce i ludzi o których mowa.

- Farma Fergusona. No niby tak. Trochę bliżej nas niż tam gdzie chcesz płynąć. Ale no to nieciekawa okolica. Widłaki, pijawki i inne takie cholerstwo. Tam się nie chodzi jak nie trzeba.Ostatni raz tam byliśmy na jesieni jak dla Kate tego jej Lynxa szukaliśmy. No albo teraz jak Brian i Eliott popłynęli po ciebie jak nie wracałaś. - Chebańczycy nie wydawali się pałać chęcią powrotu na bagna o tak złej wśród miejscowych renomie. Matt na koniec wybrał moment by znowu kaszlnąć co go trochę przygięło i skutecznie przerwało dialog z jego strony.

- Jak chcesz wyruszyć teraz koniecznie możemy wyruszyć ale lepiej by się było rozbić na noc na skraju bagien. Przy północnym brzegu. Poza tym właściwie jakby dobrze szło i bez przygód jest szansa, że dopłyniemy tak jakoś o zmierzchu. - Daney przejął piłeczkę prowadzonej rozmowy od kolegi. Popatrzył na zbierającego się po ataku kaszlu kolegę a potem znowu na Kanadyjkę.

- Jak dla mnie Ok, chcę wyruszyć jak najszybciej, nie wydaje mi się żebyśmy mieli za wiele czasu do marnowania - odpowiedziała zastępczyni szeryfa.

- Eh. A miałem nadzieję, że powiesz coś innego. - Daney zmarszczył się nieco kwaśno i poprawił czapkę na głowie. - No dobra. To trzeba się zbierać. - westchnął i wydawał się nie mieć ochoty wyłazić w podróże w taką lejącą, płynnym ziąbem niepogodę. Ale obydwaj ruszyli gdzieś w głąb dawnego parkingu zostawiając dwójkę zastępców przy jednym z filarów.

-Wiecie ja też wolałabym zostać i grzać się w cieple, ale jak będziemy odwlekać to któraś ze stron wygra i całkiem możliwe że uczci to puszczając Cheb z dymem. A w tedy gwarantuje, do końca życia będzie wszystkim ciepło... - Nico pozwoliła by przetrawili tą informacje - ok widzimy się za pół godziny na wylocie z miasta, musze jeszcze parę rzeczy zabrać z kwatery
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 29-01-2018, 03:07   #603
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 80

Cheb; bagna; farma Fergusona; Dzień 8 - popołudnie; ulewa; chłodno.



Alice Savage



Lało jak z cebra. Ale w transporterze było mimo wszystko przyjemniej. Ulewa tarabaniła o pancerz ale, że światła nie było to w ten pochmurny dzień trzeba było zostawić górne włazy otwarte. Ale wraz ze światłem pochmurnego dnia wpadały do środka też kolejne fale ulewy. A fale rzeki monotonnie stukały o pancerz wprawiając całą jednostkę w lekkie kołysanie. Na podłodze transportera też powstała już mokra breja o konsystencji kałuży z naniesionym błotem więc każdy ruch na niej wywoływał chlupot wkomponowany w metaliczny stukot butów o tą podłogę. No ale właśnie chociaż nie padało. Wszyscy jednak byli przemoczeni, zmarznięci i szczękali zębami.

Brzytewka musiała usiąść na foteliku kierowcy by móc majstrować przy radiu. Cicho syczało i trzeszczało eterem. Więc przynajmniej częściowo musiało działać. Tyle, ze nie wyłapywało z tego eteru nic ciekawego. To znaczyło, że albo jednak jest w jakiś sposób uszkodzone albo w tym eterze nic ciekawego obecnie nie ma. Pozostawało mieć nadzieję, że wciąż jest na tym kanale na jakim zostawił je Billy Bob.

- No jak Brzytewka? Płynęła to zgarnęliśmy nie? - powiedział wesoło Hektor szczerząc się do lekarki i sadowiąc się wygodnie na ławeczce desantowej. Wyłożył się na całą długość.

- No tak. Co miała tak sama płynąć nie? Szkoda by było. - Paul zawtórował kumplowi i równie bezczelnie rozwalił się na drugiej ławce. Dziewczyna która ostatnia wskoczyła do transportera rozejrzała się niezdecydowana widząc, że właściwie wszystkie miejsca są już zajęte. Jeden i drugi Bliźniak jednak poklepali się zapraszająco po udach dając znać, że jednak nie zapomnieli o niej i mają dla niej miejsce.

- Akurat. Oszukaliście mnie. - burknęła brunetka patrząc z jeszcze większym niezdecydowaniem na uda obydwu Bliźniaków na jakich według nich miała się usadowić. Uwaga za to wywołała uśmieszek satysfakcji u nich obydwu.

- Nieprawda. Ten mosiek naprawdę nie umie pływać. Za to świetnie się topi. No sama widziałaś. - Paul zaciągnął się wygodnie i równie wygodnie wreszcie zaciągnął się i tak przemoczonym skrętem.

- Brzytewka wiesz, że ten pajacy wjebał mnie do wody? A niby kurwa kolega… - Latynos odwrócił się w stronę przodu pojazdu by poskarżyć się Alice na niegodne zachowanie kumpla.

- Myślałam, że naprawdę się topisz… - powiedziała z wyrzutem brunetka jakby była zła na samą siebie, że dała się nabrać.

- No tak, bo ten się darł jak pastorowa na widok prawdziwego mężczyzny. Też się przestraszyłem jak tak zaczął piszczeć. A ja już nie miałem wyjścia musiałem improwizować. - westchnął ciężko Latynos wyjaśniając dlaczego akcja przebiegała tak a nie inaczej.

- Nie piszczałem! - odwarknął się z pretensją krótko ostrzyżony białas patrząc zaczepnie na kumpla.

- No troche tak. A ty to wyglądałeś jakbyś naprawdę się topił. - brunetka w końcu usiadła na wolnym składanym stołku który był tyłem do kierunku jazdy czyli przodem do większości ludzi siedzących na ławkach. Tyle, że zwykle siedzieli oni pewnie plecami do burt to mieli niezły kontakt wzrokowy ze sobą nawzajem i z kimś na tym stołku. Ale Bliźniacy też rozwalili się plecami do frontu transportera więc mogli zerkać na siebie czy na dziewczynę tylko jeśli wyciągnęli głowy w bok.

- No ile mam ci dziewczyno tłumaczyć no miało tak wyglądać. - westchnął Latynos zerkając w bok na siedzącą niedaleko dziewczynę. Dziewczyna miała na imię Karen. Tak się przedstawiła też nieco oszołomionym głosem gdy obserwowała jak Runnerzy wysiadają a potem pakują się do łodzi. Jej łodzi. I potem odpływają nikną w mrokach zatopionego lasu. Z radia doszły jakieś coś. Chyba głosy. Ale były zbyt zniekształcone by dało się cokolwiek zrozumieć. A i tak słowa rwały się jak podczas wichury gdu wicher wpycha z powrotem słowa do gardła. Tutaj wichru nie było, był sam eter i niezbyt wydajne radio. Albo po prostu łapało coś na skraju swojego zasięgu. Coś podobnego pewnie usłyszał wcześniej Billy Bob.

- No nieważnie. Pomogłam wam. A i tak nawciskaliscie mi kitu. Mówiliście, że wasi przyjaciele są potrzebujący. - powiedziała z wyrzutem Karen zerkając na obydwu Bliźniaków z pretensją. Obok siebie położyła chyba jakąś kuszę. Kusza miała strzały a te strzały błyszczały metalicznie. A z metalicznych prętów nieźle mogło by się zrobić antenę. Zwłaszcza jak z alternatywą było słabo. Bagna, woda, krzaki, drzewa, jeszcze więcej wody, jakieś przemoczone i przegniłe badyle no i znowu woda ale z metalem to coś słabo było w okolicy. Nie to co w Det czy jakichkolwiek chociaż Ruinach gdzie można było dorwać cokolwiek i skądkolwiek jak nie w jednym domu czy ulicy to kolejnej.

- O nie, co złego to nie ja. I od wciskania kitu to tamten złamas ja ci ostatnio wciskałem co innego. I co fajnie było nie? - Paul wyszczerzył się bezczelnie zerkając na brunetkę i wychylając się na ławce tak, że był na wyciągnięcie ręki dziewczyny. Ta zarumieniła się i spuściła wzrok.

- Oj, weź przestań… - powiedziała zmieszana do swoich kolan i nerwowo wykręcając palce.

- No właśnie, jak robienie laski. No mówiłem ci, że świetna sprawa i co? Zarypiaście nie? - Latynos wsparł kolegę a dziewczyna spąsowiała jeszcze bardziej i już chyba w ogóle nie wiedziała gdzie oczy i ręce podziać.

- Ale oni zabrali mi łódź… - wydukała w końcu by chyba gorączkowo zmienić temat rozmowy. Machnęła ręką gdzieś w stronę burty gdzie niedawno odpłynęła jej łódź z runnerową obsadą.

- Nie zabrali tylko pożyczyli. I nie bój się będziemy jeszcze wracać. Razem. To co teraz zmiana co? Ja wsadzam a ty obrabiasz tamtego cieniasa? - Hektor w ogóle nie wydawał się przejęty pretensjami i żalami Karen i też umiał szybko zmienić temat na taki który bardziej go interesował.

- Z nimi wszystkimi?! - brunetka otarła zmoczone włosy z twarzy i spojrzała ze zgrozą na Latynosa.

- O patrzcie jak się rozkręciła. Teraz już dwóch jej mało, chce ze wszystkimi. - Paul roześmiał się krótkim złośliwym uśmieszkiem co wywołało podobną reakcję u latynoskiego Bliźniaka.

- Mówiłem, że się wyrobi. - Paul zgodnie pokiwał ostrzyżoną głową zgadzając się z kumplem.

- Nie! Nieprawda! Mówię, tylko, że no tak przy ludziach to ja się wstydzę. I nie chcę. - Karen zaprotestowała gwałtownie rozglądając się szybko po twarzach Bliźniaków a nawet odwróciła się za siebie by popatrzeć na siedzącą za nią Brzytewkę. Alle szybko przeszła w zmieszany ton i znowu opuściła głowę nie wiedząc co dalej zrobić czy powiedzieć.

- A to nie ma sprawy. Zajmiemy sobie spokojny kącik i się tam dogadamy co i jak. - Paul zgodził się zgodnie i pogodnie choć wciąż szczerzył się rozbawioną złośliwością. Karen uśmiechnęła się niepewnie z wyraźną ulgą.

- Tak, orgietki zostawimy sobie na później. - Latynos prawie wszedł w słowo białasa i skinął głową znowu wywołując kolejny pąs na twarzy dziewczyny.

- Działa tu jakieś ogrzewanie? Trochę kurwa pizga. - Paul odwrócił się w stronę Alice by jej zapytać. Od tej ulewy i pluskania się w zimnej wodzie wszystkimi już zaczynało telepać z zimna. Siedząc w tak niskiej temperaturze w przemoczonych ubraniach prosiło się o kłopoty. Ale innych nie mieli więc ratunkiem było źródło ciepła które mogło by ich ogrzać. Grzejniki w transporterze były. Ale gdy Alice pstryknęła przełącznikiem nic specjalnego się nie stało. Albo były rozwalone jak silnik i reszta nadżarta przez te robactwo albo rozwalona już wcześniej. No albo tak długo się rozgrzewały, że na razie nie było żadnego odczuwalnego efektu.



San Marino



Cisza przed burzą. Znów dało się wyczuć te elektryczne napięcie. Nieoczekiwane spotkanie z Bliźniakami, prezent jaki im zmajstrowali w postaci łodzi, cała błazenada jaką odstawiali jak zwykle pomogła choć na chwilę zapomnieć o całym tym syfie jaki czekał przed obsadą łodzi. Ale teraz, gdy znowu znaleźli się w tym zatopionym lesie, w jego cieniu, gdy słychać było jak krople ulewy nieustannie i zawzięcie atakują liście, wodę, kurtki i plastik łodzi zmieniając się w monotonny szum atakujący uszy z każdej strony. Wytłumiał i obraz i dźwięki.

Z początku wszyscy sobie jeszcze jakoś z tym radzili. Na dziobie usadowił się Runner z karabinem maszynowym zabranym z trzewi posterunku miejscowych stróżów porządku. Podobnie był jeszcze jeden erkaemista i facet z butlami miotacza ognia na plecach. Do tego ludzie Krogulca też wydawali się uzbrojeni całkiem powyżej ulicznej średniej w karabinki, automaty i strzelby bojowe. Płynąc płaskodenną łodzią omijali wszystkie te zatopione przeszkody i pułapki jakie musieliby przejść gdyby szli wpław. A jednak. A jednak gdy zobaczyli przez przerwy między drzewami te cholerne kutry zobaczyli też i ich lufy. Wycelowane w stronę łodzi jakby zawsze były wycelowane. I w miarę jak płynęli między drzewami dało się zauważyć, że lufy pływających jednostek podążają w miarę na bieżąco za obcą łodzią.
- Widzą nas. -
mruknął cicho Billy Bob oblizując nerwowo wargi. Powiedział raczej oczywistą oczywistość a San Marino była świadkiem powtórki rozmowy i nerwowości jaką niedawno sami przechodzili z Nixem i Fuckerem gdy odkryli to samo. Mimo to świadomość wycelowanej lufy tylko czekającej na otwarcie ognia odciskała silną presję chyba na wszystkich. Świadomość, że w każdej chwili ołów może rozpruć trzewia bo wycelowany już był. Świadomość ta wywoływała pierwotną reakcję. Zaciskanie się mięśni brzucha jak w oczekiwaniu na cios, pocenie się zmarzniętych i przemoczonych dłoni albo zaciskanie się szczęk. Kilku skryło się pod plandeką pod jaką wcześnie krył się Paul i ta obca laska.

- Boomer? Jak to wygląda? - para Pazurów prowadziła rozmowę przez radio. Pozostawiona “na oku” strzelec wyborowy Pazurów okazało się miała do powiedzenia całkiem sporo. A przez to co mówiła reszta czyli głównie Nix, Guido i Krogulec obrabiali uzyskane informacje zastanawiając się jak przerobić je na plan działania. Reszta Runnerów siedziała rozglądając się czujnie dookoła ale głównie zerkając w stronę widocznych między drzewami jednostek.

- Ten duży coś się chyba pali trochę. - To co Boomer raportowała mogli w sporej mierze sami zobaczyć na własne oczy. Podpłyneli od południowej strony. Gdzieś po wschodniej stronie czyli obecnie za rufą łodzi była rzeka i transporter. Byli gdzieś w połowie długości tej utopionej w bagnie farmy. Boomer była po zachodniej stronie w domu przy jakim wcześniej dotarli we czwórkę z San Marino, Nixem i Fuckerem. Teraz byli jakieś z pół setki metrów do skraju lasu. Za nim zaczynała się farma począwszy od zdezelowanej parodii ogrodzenia aż do widocznych w oddali ruin stodoły.

Wedle Boomer od skraju lasu do tej stodoły było jakieś 200 m. Tam właśnie pracowała ta “nowa” jednostka jakiej nie było widać w porcie. Pazur nie dopatrzyła się na niej żadnej broni. Ludzie na dryfującej łodzi też nie. Wydawała się całkowicie zaangażowana w wydobywanie tego zasypanego pod ruinami stodoły czegoś. Co to było to z łodzi nie było już właściwie widać. Ale Boomer odgrzebana już góra przypominała górę furgonetki. Z zamontowanymi wieżyczkami ciężkiej broni na dachu. A raczej podziurawiony i wypalony jej wrak.

Pozostałe dwie jednostki ustawiły się po bokach tej stodoły więc teraz sami mogli się przekonać, że ewidentnie ochraniały tą pracującą centralną jednostkę. Bliżej do łodzi była ta bardziej bojowa. Która w porcie płynęła pierwsza i poczyniła najwięcej spustoszeń. Teraz w dzień z prawie dwóch setek metrów nie było widać wyraźnie wszystkich detali. Ale nadal było widać wystarczająco wiele by widzieć, że jednostka jest wyraźnie przechylona na jedną z burt, ma sporą dziurę w burcie, osmalenia na nadbudówce a dwie z czterech wieżyczek są roztrzaskane. Właściwie wyglądała jakby lada chwila była gotowa do zatonięcia. Ale w takim samym samym zastali i opuścili ją wcześniej zwiadowcy. Chociaż wtedy nie było widać śladów ognia. To czego nie było widać dopowiadały raporty Boomer.

- Dwie wieżyczki na dziobie i dwie na rufie. Druga i czwarta rozwalone jakąś eksplozją. Pierwsza ma jakieś trafienia. Wszystko na pokładzie jest posiekane szrapnelami. Ma też jakieś trzy beczki czy coś podobnego. Pewnie miał cztery ale po jednej z przodu została pusta dziura. - tak to wyglądało według słów Boomer. I mniej więcej zgadzało się z tym co widzieli sami z łódki. Wydawało się więc, że siła ognia bojowej jednostki została znacznie zredukowana podczas nocnych walk. A jednak dwie ocalałe wieżyczki nadal miał morderczą siłę ognia. Dziobowa miała zdublowane półcalówki lub coś podobnego a ta ocalała na rufie chyba jakiś automatyczny granatnik. Tylko te dwie bronie miały większą siłę ognia niż wszystko co miała obsada łodzi. Zwłaszcza, że ludzie byli bardziej podatni na wszelkie ataki niż pojazdy. Ale jednak nie dało się zauważyć, że jednostka zaczęła dymić. I dymiła z trzewi jednostki na tyle mocno, że z przestrzelin dawało się już widać blaski ognia. Na razie lokalnego gdzieś tam w głębi tej dużej wyrwy w burcie. Ale nikt nie umiał ocenić co się teraz stanie. Ogień ugasi się samoistnie? Coś tam jest do ugaszenia tego ognia? Rozniesie się na całą jednostkę? Dojdzie do eksplozji?

Ostatnia z jednostek, ten transportowiec był też najdalej położony od łodzi zajętej przez Runnerów i Pazura. Był z ich punktu widzenia i za tą bojową jednostką i za ruinami zawalonej stodoły. Praktycznie po przeciwnej stronie farmy. Też był postrzelany z broni maszynowej a Boomer mówiła, że oberwała też jedna z jego wieżyczek. Ale nadal działała. Wieżyczki na transportowcu były dwie ale obie uchowały się cało. Była w nich zamontowana broń mniejszego kalibru, prawdopodobnie odpowiednik karabinów maszynowych jakie miała w dwóch sztukach i załoga łodzi. Oba gniazda były umieszczone na rufowej nadbudówce bo poza nią reszta to pewnie przestrzeń ładunkowa. Desantowa jak mówił Nix. Według niego na dziobie powinna być opuszczana rampa którą można było wejść czy wyjść ale obecnie musiała być podniesiona i zamknięta. I według niego tuż przy tym dziobie powinna być chyba martwa strefa ostrzału dla wieżyczek z tej nadbudówki o ile na dziobie nie było żadnych niespodzianek. Tego Boomer nie wiedziała, bo transportowiec był ustawiony rufą w jej stronę.

Problem był z dotarciem do tych jednostek. Po chwili narady bowiem Krogulec i Nix doszli do wniosku, że nawet udane podłożenie ładunków i ich udana detonacja niszcząca swój cel pewnie nie sięgnie innych. Chyba, że miałyby w sobie coś megawybuchowego ale tego z zewnątrz nie mieli jak sprawdzić. Czyli trzeba było przynajmniej podłożyć ładunki pod trzy cele. A by je podłożyć trzeba było właśnie do nich dotrzeć. Z domu gdzie wcześniej dotarła grupka zwiadowców najbliżej było do tego “inżyniera”. Jakieś pół setki metrów. Z długością domu jaki Boomer oceniała na jakieś 20 metrów dawało to jakieś 70 metrów do pokonania pod wodą. To by zajęło z jakąś minutę. I z minutę na powrót. No i samo majstrowanie z podłożeniem bomby. Dawało to jakieś prawie dwie minuty stresowego, podwodnego bezdechu. Może trochę mniej jeśli dałoby się zaczerpnąć oddech gdzieś w pobliżu samej jednostki ale tego nikt nie był pewny czy będzie to możliwe. Wydawało się to możliwe ale bardzo ryzykowne i trudne nawet jakby poszło bez żadnych przeszkód.

Podobnie wyglądała sprawa z tą bojową jednostką bo warunki i odległosć były podobne choć trzeba by pewnie płynąć z drugiej strony domu. Albo spróbować podejść z boku. Czyli z kierunku skąd właśnie obserwowali całą scenę. Najpierw były drzewa z tego lasu, potem osłonę mogły dać jakieś rozwalające się szopy. Pewnie nie przed ołowiem ale chociaż przed obserwacją. Chociaż dalej był dość długi kawałek otwartego terenu bo dopiero rdzewiejący wrak ciągnika dawał jakąś osłonę. Za to gdyby udało się tam dotrzeć to od samego traktora było może z pół setki do tej bojowej jednostki. Ona też dawała potem nadzieję, że dałaby osłonę po podłożeniu ładunków no i można by złapać oddech.

Najtrudniejszy do sięgnięcia wydawał się transportowiec. Z narożnika domu była pewnie jakaś setka metrów do niego. Od przeciwnej strony lasu pewnie trochę mniej. Chociaż chyba powinna z tamtej strony dać się skorzystać ze słupków ogrodzenia jako zasłony. Wtedy by było od nich z jakieś pół setki metrów. Tyle, że by się tam dostać trzeba było w lesie opłynąć właściwie całą farmę by znaleźć się po przeciwległej stronie.

I nad tym właśnie dyskutowali. Guido, Nix i Krogulec. Kto, jak i z której strony powinien podejść. Jasne było, że pojedynczy pływak nie załatwi jednym kursem wszystkich trzech jednostek. Synchronizacja bez zegarków i krótkofalówek była bardzo problemotwórcza. A jeden wybuch mógł zaalarmować pozostałe jednostki które mogły… No właśnie nikt właściwie nie wiedział co mogły wówczas zrobić. Poza tym, że pewnie tak jak i w porcie strzelałyby do wykrytych celów. Czemu teraz do nich nie strzelają jak najwyraźniej ich wykryły tego nikt nie wiedział. Skuteczność bomb majstrowanych przez Krogulca i Nixa w bardzo improwizowanych warunkach i z bardzo improwizowanych materiałów też stała pod znakiem zapytania. Zwłaszcza, że wszystko miało dziać się w wodzie lub pod woda.

- No Czacha? A ty jak mówisz, że chcesz płynąć to jak widzisz sprawę? Co mówią duchy? - Guido miętolił w dłoniach zapalniczkę ale nie palił. Teraz nikt nie palił a gdy wcześniej Billy Bob spróbowal Krogulec bez ostrzeżenia wyrwał mu fajka i wyrzucił za burtę. Po chwili impasu w dyskusji i presji uciekającego czasu Guido zwrócił się do czarnowłosej szamanki.


Cheb; rejon wschodni; lokal “Wesoły Łoś”; Dzień 8 - popołudnie; ulewa; chłodno.


Nico DuClare i Gordon Walker



- Do Łosia? To z godzina w jedną stronę. Z powrotem będziesz za kolejną. To chłopaki czekajcie przy głównym moście to bliżej będzie. - Eliott zweryfikował wypowiedź DuClare. Dwaj ochotnicy na wyprawę pokiwali potakująco głową przyjmując jego słowa do wiadomości.

Lało jak z cebra. Gdy kanadyjska zastępczyni chebańskiego szeryfa wyszła ze starego centrum handlowego jakiego obecnie używali miejscowi jako główną bazę odczuła to od razu. A potem każdy, cholerny zakręt i prosta jaką się dłużył w tą lodowatą ulewę. Tym razem szli trochę inaczej niż wcześniej. Eliott poprowadził przez południowy most, mniejszy i krótszy od tego gdzie zaczynali pieszą wędrówke. Musieli przejść pieszo przez całą osadę. Od jej południowego krańca, na drugą stronę rzeki, potem dotrzeć na główną ulicę biegnącą po osi wschód - zachód, minąć biuro szeryfa i wreszcie wyjść praktycznie na sam wschodni koniec osady gdzie był “Łoś”. Eliott pożegnał się z Nico przy biurze szeryfa dając znać, że gdyby czegoś potrzebowała to będzie wewnątrz. A raczej musiałaby wracać tą samą drogą by dotrzeć na główny most gdzie mieli czekać chłopaki z łodzią więc musiałaby minąć znowu biuro szeryfa.

Gdy Kanadyjka wreszcie weszła do ciepłego i suchego pomieszczenia lokalu mogła odetchnąć. Maszerowanie w taką niepogodę było dość męczące. A trasa zajęła jej z kilka kwadransów więc szacunki Eliotta pod względem odległości i czasu pieszej trasy po tych zalanych ulewą ulicach wydawały się całkiem trafne. Według niego nie zanosiło się by prędko miało przestać padać a temperatura pewnie jeszcze spadnie. Spodziewał się przymrozku nawet.

Tym bardziej przyjemnie ogrzane wnętrze poszarpanego wcześniejszymi walkami “Wesołego Łosia” wydawało się przyjemną oazą miłego ciepła w tym ponurym świecie zimnej ulewy jaka wedle lokalnego zastępcy szeryfa jeszcze miała się zrobić zimniejsza.

Wewnątrz poza ciepłem i nielicznymi gośćmi znalazła znajomą twarz. Gordon Walker. Grenadier zdołał właśnie odespać trudny poprzednich przygód w tej osadzie i okolicy. Dalej dokuczały mu rany. Ale te będą mu jeszcze przez następne dni albo i tygodnie. Za zabitymi dechami i blachą oknami szalała zimna plucha zniechęcająca do wybycia na zewnątrz. Widać było to przez te jedyne z odnowionych okien jakie zdołała niedawno wstawić Yelena. Już wyglądało ponuro jakby zbierało się na wieczór a ten dopiero miał nadejść. Zapowiadało się, że końcówka dnia będzie mokra i ulewna a kto wie czy wieczór też nie. Wszyscy i wszystko wydawało się być przybite i przytłumione przez te prujące z nieba krople z trzaskiem łomoczące o wszystko i wszystkich co napotykały na swojej drodze.



Detroit; Dzielnica Ligii; ulice Det; Dzień 7 - późny wieczór; pogodnie; ziąb.


Julia “Blue” Faust



- Naprawdę?! Dasz mi wsiąść?! Mogę z tobą jechać! O rany! Jesteś super! - dziewczyna pochyliła się jeszcze niżej wsadzając głowę jeszcze bliżej otwartych drzwi. Dłonie uderzyły z wrażenia w otwartą dolną ramę okna kierowcy a oczka zaświeciły jej się ze szczęścia.

- Oh dziękuję! - pisnęła radośnie i błyskawicznie pocałowała Blue w policzek. Zaraz równie błyskawicznie odkleiła się od niej i zaczęła kopytkować wokół tyłu auta szczerząc się i powtarzając w kółko “O rany, Ferrari, prawdziwe Ferrari!”. Wsiadła zwinnie i bardzo szybko na miejsce pasażera i w pierwszej chwili aż znieruchomiała. Otworzyła i oczy i usta rozglądając się po wnętrzu wozu jakby znalazła się w jakiejś najświętszej świątyni. Wyglądało, że wręcz boi się czegokolwiek dotknąć.

- O rany! Siedzę w prawdziwym Ferrari! Nie mogę w to uwierzyć! - teraz głos zszedł jej prawie do szeptu i już w ogóle wyglądało, że jest w swoim wyśnionym cudzie. Ostrożnie dotykała deski rozdzielczej, dachu, wykładziny drzwi, faktury fotela i jakby na nowo dostrzegła w końcu, że ten wóz ma także kierowcę.

- O rany ale jesteś super! - dziewczyna objęła Blue ramionami przytulając się do niej i znowu całując ją w policzek. Ale tym razem drugi no i dłuższy i pełen szczęścia i koktajlu emocji. - Ojej przepraszam ale tak mnie to jara! Jeszcze nigdy nie byłam w takiej furze! - zmieszała się dziewczyna odsuwając się od kierowcy. - Aa! No tak! Jestem Dirty! - pacnęła się w czoło jakby uświadomiła sobie, że się jeszcze nie zdążyła przedstawić. - Bo chciałam Gangbang ale było za długie no to zostało Dirty. - wyjaśniła roztrzepanym tonem i pomagając sobie gwałtowną i chaotyczną gestykulacją rąk. - Bo lubię gangbangi. A w ogóle jakbyś o jakimś słyszała czy co to daj znać. Jakbyś tam nie chciała iść czy dziewczyn potrzebowali. A w ogóle lubisz gangbangi? - rudowłosa głowa zerknęła szybko na blondwłosą jakby przy okazji chciała ją poinformować o tym detalu.

- A właśnie. Mówiłaś, że jedziesz na jakieś balety? No tak, z taką furą to cię pewnie wszędzie wpuszczą. - rudowłosa głowa znowu pokiwała włosami zerkając wymownie przez przednia szybę na widoczną przez nią maskę wozu. - A gdzie? Mogę jechać z tobą? No chociaż wiesz, tak wysiąść z takiej bajeranckiej fury a dalej jak chcesz to cię zostawię. Ale jakby co to ja tutaj często jestem jakbyś mnie szukała. - Dirty spojrzała z nieśmiałą prośbą na kierowcę i lekko z przejęcia i ekscytacji przygryzając dolną wargę. Chwilę tak szukała czegoś w oczach Blue a potem przymknęła własne. Westchnęła.

- Ojej. Pewnie myślisz, że jakaś głupia jestem. - westchnęła znowu. - Ale to z wrażenia. Bo to prawdziwe Ferrari! - lekko uniosła dłonie i pomachała nimi uśmiechając się znowu by dać wyraz pod jak wielkim jest wrażeniem. - Oj, nie gniewaj się. Ja potrafię się odwdzięczyć. - poprosiła kładąc delikatnie dłoń na barku blondynki. - I umiem robić biznesy w tym temacie. - dłoń przesunęła się bliżej szyi panny Faust i palec Dirty zaczął przesuwać się delikatnie po skórze jej szyi. - To mówisz, że chcesz obgadać, kto, z kim i w jakiej pozycji? No to jakie masz życzenia? Ja się specjalizuje w spełnianiu życzeń. Zwłaszcza oralnych. - głos dziewczyny coraz wyraźniej zaczął przybierać kuszących barw a twarz zbliżała się do ramienia aż złożyła pocałunek na złączeniu barku i ramienia. Przez koszule i materiał żakietu Blue czuła tylko lekki nacisk a nie dotyk ust ale i tak dało się poznać co ta druga właśnie zrobiła. Dirty uniosła nieco twarz by spojrzeć na twarz kierowcy i czekać na jej reakcję.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-01-2018 o 14:40.
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-02-2018, 21:35   #604
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wrażenie paskudnego déja- vu siedziało pod piegowatą skórą za żadne skarby świata nie chcąc się stamtąd eksmitować. Wprawiało drobne ciało w serię drobnych dreszczy, a dolną szczękę lekarki o niekontrolowane drgawki. Więc to już... znała to uczucie aż za dobrze - bezradność, gdy człowiek wiedział że coś się stanie, lecz nie mógł nic z tym zrobić. Już za późno na cokolwiek. To miało zostać powiedziane - zostało powiedziane przy pożegnaniu. Została zimna pustka i strach, mieszkające zaraz przy sercu w drobnej klatce żeber.
Świat się zmienił, grono ludzi otaczających Alice zmieniło się z jednego łysego olbrzyma na całą zgraję osób w skórzanych kurtkach oraz wypłowiałych od słońca mundurach, lecz stary lęk pozostał i niczym stary przyjaciel powrócił aby przypomnieć o sobie gdy na zalewanym deszczem bagnie znów zapanowała głucha, pusta cisza. Tym razem nie martwiła się o Tony'ego: czy wróci z pracy zdrowy i cały... bądź czy w ogóle wróci.

Cisza i pozorny marazm działały na nerwy, odbierając chęć do brania udziału w kolejnym teatrum Bliźniaków, choć sama ich obecność stanowiła pozytywny aspekt, na podobieństwo kotwicy trzymający myśli niewielkiego rudzielca w ryzach, nie pozwalając im zejść w rejony zwykle zarezerwowane dla analizy najczarniejszych scenariuszy. Klamka zapadła, nie było odwrotu, zaś najbliższe minuty miały jednoznacznie pokazać czy tym razem uda się odwrócić los, wychodząc poza utarty, wielokrotnie przerabiany schemat na jaki brakowało już sił… lecz to nieważne. Nieistotne. Lekarka przymknęła oczy, odliczając w myślach do dziesięciu, zaś blade dłonie zacisnęły się w pięści, kalecząc paznokciami wnętrza dłoni.
- Karen - zaczęła, przełamując opór mięśni i zakładając na twarz maskę opanowania. Obróciła się przez ramię, posyłając drugiej kobiecie spokojny uśmiech - Byłabyś tak miła i użyczyła mi jednej strzały? Nie ukrywam, że przy naszym aktualnym położeniu ciężko o dosztukowanie potrzebnego sprzętu mechanicznego, ot choćby drutu, a potrzebuję długiego kawałka metalu aby sprokurować antenę - pokazała brodą na trzeszczące radio - Powinno to zniwelować szum eteru, wzmocnić sygnał. dzięki temu zyskamy również kontakt z chłopakami na łodzi. Poza tym mam w torbie zapasową bluzę. Rozmiarowo może nie będzie zbyt dopasowana, ale jest ciepła i sucha. Coś do jedzenia też się znajdzie. - poklepała parcianą czarną dziurę, na krótki moment przestając straszyć okolicę trupią bielą skóry. Może i pozostawała bezradna, lecz nie determinowało jej to do siedzenia w kacie i załamywania rąk - Jeśli mogę spytać gdzie płynęłaś… i co moje słoneczka ci obiecały? - zaakcentowała pytanie uniesieniem lewej brwi, zmieniając też obiekt obserwacji na parę rozwalonych na ławeczkach mężczyzn.

- N-nic… - dziewczyna dziwnie spuściła głowę i chyba poczerwieniała. Ale tego Alice nie mogła być w tych półmrokach pewna, zwłaszcza jak brunetka schyliła się by wyjąć strzałę z kołczanu. Bliźniakom wiele nie trzeba było więcej by mieć powód do złośliwej radochy. Spojrzeli ucieszeni na siebie nawzajem i do tego porozumiewawczo.

- Nic? To to było dla ciebie takie nic? Jak możesz? - Hektor wyrzucił z siebie z udawanym żalem i oburzeniem. Nawet nie zapomniał przycisnąć dłoni do piersi w geście udawanego oburzenia. Paul też podchwycił tą taktykę a brunetka już teraz prawie na pewno poczerwieniała.

- No dokładnie. Wiesz, jak to takie nic to więcej nie musimy tego robić i bujaj się sama na tym bajlando. Trochę nas to kosztowało. Ja się napociłem ten złamas się zmoczył. Jak zwykle. Ale wiesz, ci Latynosi to jak zwykle są przereklamowani. - białasowy Bliźniak dodał swobodnie a Karen znowu nie wiedziała chyba co zrobić i powiedzieć. Wyciągnęła strzałę w kierunku lekarki chyba bardziej by zająć się czymkolwiek i cokolwiek innym niż gadać dalej w stylu i temacie jaki narzucili Bliźniacy.

- Masz strzałę. - powiedziała cicho patrząc w zmieszaniu gdzieś na zawaloną błotem i wodą podłogę transportera.

- Paul kochanie - Savage z tą sama nieśmiertelną miną spojrzała na Białasa, przekrzywiając nieznacznie kark w prawą stroną - Nie wydaję mi się, aby Hektor w czymkolwiek prócz fantasmagorycznej autoreklamy był, jak to kolokwialnie rzecz ująłeś, przereklamowany. Niereformowalny owszem, choć akurat tę kwestię już swego czasu wyjaśniliśmy - wzruszyła odrobinę lewym barkiem, wychylając się aby odebrać ostry walec z rąk brunetki. Przy okazji uśmiechnęła się do niej ciepło, na dwa oddechy przytrzymując jej dłoń w uniwersalnym geście pocieszenia.
- Nie przejmuj się, taki ich urok. Idzie przywyknąć i na dłuższą metę… po naprawdę wielu przejawach ich aktywności… idzie się przyzwyczaić. Jeśli się obawiasz, że nagle zostaniesz eksmitowana poza transporter i pozostawiona tutaj sama bez żadnego wsparcia oraz środka transportu to nie obawiaj się. Jesteś teraz naszym gościem… powiedz, mieszkasz tutaj, w Cheb?

- Nie. A wy skąd jesteście?
- dziewczyna odpowiedziała i zadała własne pytanie. Trochę uniosła głowę by spojrzeć na niewysoką lekarkę.

- No. Słyszałeś Brzytewkę pajacu? - Hektor z zadowoleniem przyjął wypowiedź rudowłosego gangera więc prawie na zasadzie przeciwstawnej reakcji Paul się skrzywił i spojrzał z jawną pretensją jak mogła stanąć po stronie tego drugiego.

- Po prostu ona jest dla ciebie zbyt litościwa. No przecież nawet z tym patałachem Billy Bob wytrzymuje a wiesz, że się nie da. Jak i z tobą. - białas nie pozostał dłużny i szybko znalazł przytyk dla swojego kumpla.

- A właśnie. Serio? Guido go zabrał? Serio? - Latynosowi widocznie przypomniał się widok łodzi z odpływającym z resztą bandy młokosem i najwyraźniej ciężko mu było z tym przejść do porządku dziennego.

- Docelowo jesteśmy z Detroit. Myślę… że to najbliższa prawdzie odpowiedź - ruda dziewczyna obróciła strzałę w palcach. Mruczała przy tym średnio obecnym głosem, dzieląc uwagę między pracę, a powinności socjalne. - Nie jesteś stąd, pływasz po bagnach mimo paskudnej pogody i niebezpieczeństwa związanego z miejscową fauną. Mieszkasz w którejś okolicznej wiosce, czy przyjechałaś skądś dalej? - przerwała pracę, by rzucić uprzejmym spojrzeniem na parę Bliźniaków - Billy Bob jest młody i roztrzepany, ale się wyrobi. Potrzebuje tylko czasu i tego, by ktoś w niego uwierzył. Dał szansę… i proszę, nie nazywaj go patałachem. To uroczy chłopak, pierdołowaty to fakt, jednak nie wydaję mi się, aby przez tendencję to wiecznego pakowania się w kłopoty, należało go szykanować. Nie lepiej wytłumaczyć skąd się bierze część jego problemów? Każdy z nas się uczy, przez całe życie. Ja również generuję masę komplikacji, strzelac nie umiem, ani walczyć. To znaczy, że jestem patałachem? - tym razem uniosła krytycznie obie brwi. Wstała powoli ciągle trzymając strzałkę i wskazała nią wyjście z transportera - Spróbuję ją zamontować.

- Nie jestem stąd. Ulewa mnie złapała to chciałam dotrzeć gdziekolwiek. I przy brzegu spotkałam ich.
- Karen machnęła kciukiem w stronę rozwalonych na ławkach Bliźniaków. Nawet na nich zerknęła ale tylko do czasu gdy ci znowu odzyskali swobodę językowego manewru.

- Komplikacje to nie bycie pierdołą. Poza tym weź nie porównuj co Brzytewka? Z tobą i z nim jest inaczej. On jest po prostu patałachem. - Hektor machnął ręką ale już zaczynał szczękać zębami. Paul też zaczynał mieć jakby dreszcze. Właściwie to Alice też już telepało. A w obrębie otwartego włazu nadal lało jak z cebra. Na szczęście jedyna w pełni sprawna osoba w pozostałej trójce zaofiarowała się z pomocą.

- “Ich”? - Paul wychwycił inny detal rozmowy. - Widzieliście ją? Teraz to jacyś “oni” a na łodzi to były ochy i achy tylko. - teraz Paul ironizował. Dziewczyna znowu się pewnie stropiła ale skupiła się na tym by Alice mogła wyjść na dach pojazdu.

- Skarby moje najdroższe, może zamiast rozsiewać insynuacje spróbujecie znaleźć coś do przykrycia? Albo źródło światła. - lekarka westchnęła ciężko, poświęcając chwilę aby rzucić ostatnie, kwaśne spojrzenie do wnętrza pojazdu. Prawie zdążyła zapomnieć, że w bliźniaczej wersji świata jedna nadrzędna aktywność stanowiła jego niezaprzeczalne epicentrum. - Na razie usiądźcie koło siebie, będzie wam cieplej. Włączyłam ogrzewanie, ale mogło paść… jak większość podsystemów - zgrzytnęła z premedytacja zębami, wychodząc na lodowate, ulewne zimno. A pomyśleć że jeszcze tego ranka wylegiwała się przy Kłaczku w wygodnym, czystym i pachnącym lawendą łóżku…
- A skąd w takim razie jesteś Karen? - rzuciła dla odstresowania dość wesoło, wracając rudą uwagą do najbliższej okolicy. Liczyła, że strzała wsadzone w dawne gniazdo anteny wzmocni sygnał na tyle, by przestał śnieżyć… bądź pozwolił na komunikację z pozostałą częścią rodziny, znajdująca się gdzieś w bagnistej zieleni.

- A różnie. - brunetka wzruszyła obojętnie zlewanymi ulewą ramionami i schowała się przed ulewą gdy tylko Alice znalazła się na zewnątrz. Mocowanie strzały okazało się dość irytującym zajęciem. Zdawało się w tej marznącej ulewie dłużyć niemiłosiernie. Strzała na szczęście była lekka i pusta w środku. Nie została stworzona do nasadzania na trzpień jaki został po starej antenie ale jakoś w końcu udało się Alice przymocować ją do reszty transportera. Choć była to bardzo prowizoryczna konstrukcja obiecująca, że strzała odpadnie przy większej fali albo pierwszym wyboju. Na razie jednak na tym pustkowiu trudno było grymasić.

- Nie no Brzytewka nie wydurniaj się. Ja mam siedzieć obok tego połamańca? - Hektor z odrazą spojrzał na najlepszego kumpla jakby nagle zmienił się w jakieś najbardziej paskudne stworzenie świata. - Mam lepszy pomysł! Ty usiądź przy mnie! - zawołał wesoło Latynos do wracającej Brzytewki. Karen znów pomogła jej, tym razem w drodze powrotnej. Ale zanim zdążyła usiąść na “swój” stołek odezwał się drugi z Bliźniaków,

- To jak tak to ja zamawiam Karen. - wyszczerzył się radośnie do całej trójki, a dziewczyna zaprotestowała gwałtownie.

- Jakie zamawiam? Weź się nie wygłupiaj co? - brunetka patrzyła na obydwu bliźniaków jakby mieli właśnie wstać i nie wiadomo co zrobić.

Ruda głowa pokręciła się przecząco na boki, uśmiech między piegami nabrał przepraszających tonów, gdy Savage wróciła do transportera i rozłożyła bezradnie ręce, spoglądając to na jednego ,to na drugiego delikwenta.
- Hektor skarbie przykro mi, niestety mam trochę pracy. Jednak niezmiernie dziękuję za propozycję. Może potem, gdy już najważniejsze i najpilniejsze sprawy załatwimy, skorzystam z tego jakże łaskawego i wspaniałomyślnego zaproszenia - podreptała na poprzednie miejsce celem sprawdzenia jak tym razem pójdzie znalezienie odpowiedniej częstotliwości. Wesołe przekomarzanie chłopaków oraz możliwość zajęcia się czymkolwiek konstruktywnym pomagały walczyć z poczuciem obezwładniającej bezradności, a także chęcią, by zerwać się do biegu i ruszyć gdzie zatopione ruiny oraz ludzie w skórach.
- Spróbuję się połączyć z Nixem, zostawił nam częstotliwość - rzuciła w eter, pochylając się nad radiem - Dzięki temu zyskamy wgląd w aktualną sytuację… będziemy wiedzieć jak się trzymają.

Paul zarechotał radośnie słysząc odpowiedź Brzytewki.
- Znaczy się spławiła cię. Znowu. - wyszczerzył się przekręcając głowę w bok by przez szerokość transportera i ud Karen spojrzeć na kumpla ze złośliwą wyższością. Latynos oczywiście nie dał za wygraną na taki jawny przytyk.

- Nie spławiła pajacu tylko teraz robi co innego a jak skończy to przyjdzie o tutaj. - Hektor popatrzył drwiąco i przy “tutaj” pewnie wskazał na swoje uda bo słychać było trzaśnięcie dłoni o spodnie. Ale i tak robiło się wszystkim coraz zimniej. Gadka Bliźniaków pozwalała jakoś odwrócić od tego myśli i uwagę.

- Ta. Jasne. Ale słyszałaś, że go spławiła nie? - Paul też trzepnął ale pewnie Karen bo siedząc na środkowym stołku była w zasięgu chwytu z obydwu ławek.

- Wy tak na poważnie? - zapytała niepewnie szatynka patrząc na obydwu złożonych na ławkach mężczyzn. A, że każdy było po jednej jej stronie musiała trochę nakręcić się głową.

- No niestety. Ja odkąd go znam próbuję go przerobić na porządnego człowieka no ale co zrobisz? Beznadziejny przypadek. - Hektor też powiedział ze smutkiem na tyle dobrze udanym, że Karen też spojrzała zaniepokojonym wzrokiem na białasowego Bliźniaka.

- Po prostu tak naprawdę, żałujesz, że nie jesteś biały. Przecież mówię ci kotku, że ci wszyscy kolorowi są przereklamowany. I ciesz, się, że w tej swojej łódce nie masz kołpaków. - Paul zrewanżował się podobnie zasmuconym tonem teraz zerkając na Latynosa. Karen zaś wyglądała już na całkowicie zagubioną.

W tym czasie Brzytewka musiała zmienić kanał w radiu by wejść na częstotliwość używaną przez Pazury. Tym razem poszło całkiem przyzwoicie bo z drugiej strony doszedł przez trzaski eteru głos Nixa.
- Alfa 1, słucham? - odpowiedział neutralnym tonem.


Po stronie transportera zapanowała chwila niepewności oraz konsternacji, wywołana dwojako przez cerberowe docinki, a także krótki komunikat radia. Alice skrzywiła się, pozwalając na moment uciec myślom ku lżejszym tematom. Powinna znaleźć sobie odpowiednio brzmiący pseudonim, niczym w starych filmach szpiegowskich… ewentualnie wojennych. Zwykle w podobnych sytuacjach używano nomenklatury łacińskiego alfabetu, lecz nie potrafiła się zdecydować. Najbardziej pasowała jej “delta” przez wzgląd na pokrewieństwo z matematycznymi równaniami, chociaż “omega” również brzmiała interesująco przywołując wspomnienie melodii piosenki o dziewczynie o perłowych włosach.
Lekarka odkaszlnęła w zwiniętą pięść, pocierając knykciami nasadę nosa. Odczuwała spory dyskomfort na myśl, że prawdopodobnie przeszkadza ekipie w łodzi, jednak potrzebowała zadać Pazurowi parę pytań, zweryfikować posiadane dane i uzupełnić braki.
- Alfa 1… tu Karzeł 0 - odpowiedziała, tłumiąc parsknięcie gdy podświadomość podsunęła jej najlepsze rozwiązanie odnośnie pseudonimu. Szybko spoważniała, wyłamując nerwowo palce i wodząc wzrokiem po zakurzonej, przeżartej przez robactwo desce rozdzielczej - Jaki jest wasz status?

- W porządku. Szykujemy imprezę. Prezenty. A jak u was? - zapytało radio głosem Pazura.

- Prowadzimy dywagacje werbalne na temat równości ras ludzkich w kontekście siadania na kolanach, gdyż jak wiadomo priorytetem każdego gatunku jest prokreacja gwarantująca jego ciągłość - lekarka uśmiechnęła się w eter, choć mężczyzna po drugiej stronie nie mógł tego zobaczyć. Siedziała sztywno, słuchając rzęsistych kropli deszczu, wybijających miarowe werble na metalowym pokryciu transportera. Z boku dochodziły ją urywki prowadzonych przez wesołe towarzystwo rozmów, coraz bardziej przytłumione. Mózg dziewczyny powoli odcinał poszczególne podsystemy, zostawiając tylko te potrzebne do wykonania zaplanowanego działania.
- Byłeś w porcie gdy zaczęła się walka,widziałeś ją? - spytała powoli, mieląc i przetwarzając na bieżąco posiadane informacje - Była mowa o łodzi Nowojorczyków. Zginęli, ale w jaki sposób? Zestrzelono ich, zatopiono. Część przeżyła. Jeżeli mamy do czynienia z maszynami… każda maszyna to program. Czulszy, z szybszym czasem reakcji niż zawodne ludzkie oko - wzdrygnęła się, do dźwięków ulewy dołączył metaliczny wizg wymieszany z echem krzyków i pojedynczych wystrzałów - Ale to tylko i wyłącznie program. Programy nie modyfikują się same. Widzą i działają wedle schematu. Znajdę wam go, sama myślę syntetycznie. Udało się wam ustalić coś nowego?

- Nam nie. Ale Emi była niesamowita. Ale zostajemy przy planie z niespodziankami. - odpowiedział Nix. Chwilę trwała cisza nim znów się odezwał. - A ci w łodzi płynęli rzeką z powrotem do swojego obozu. Jak wypłynęli na jezioro dostali się pod ogień kutrów i zostali zmasakrowani. - Pazur widocznie też musiał sobie przypomnieć wydarzenia z poprzedniego dnia.

Niepokój przelał się po wnętrznościach konusa, piegowate dłonie zacisnęły się na krawędzi deski. Dwa głębokie wdechy dla uspokojenia, szybka wyliczanka od zera do dwudziestu. Miała niejasne przeczucie, że kwestia niesamowitości dotyczy parapsychicznych zdolności czarnowłosej kobiety obwieszonej kośćmi niczym drugą skórą. W głębi gardła formowały się jej słowa nagany, odnośnie pozwolenia na podobne wybryki zaraz po tym, jak kilka godzin wstecz ich medium wywróciło do góry nogami całą wiedzę medyczną Savage na temat śmierci klinicznej, zapadając następnie w śpiączkę.
- Jak ona się czuje? Niech się nie nadwyręża, powinna odpoczywać bo za którymś razem się nie obudzi. Dajcie jej coś słodkiego do zjedzenia. Po wysiłku dobrze podbić cukier, od razu zrobi się jej lepiej. Czego się dowiedziała… swoimi metodami? - prócz słów po linii poszło zapewne echo zgrzytu zębów, a dwa uderzenia serca później powolne westchnienie - Jeśli zaś chodzi o port; kiedy zaczęły do nich strzelać? Od razu jak ludzie pojawili się na horyzoncie? Strzelały najpierw do łodzi, czy do osób na brzegu? Potrafisz oszacować odległość między wami i kutrami, oraz odległość miedzy kutrami a Nowojorczykami w chwili rozpoczęcia ataku? Jak wyglądała sama walka: strzelały do brzegu synchronicznie? - na linii nastała krótka cisza, przerwana pstryknięciem zapalniczki - Chodzi mi o to, czy jednocześnie atakowały tylko jeden cel, czy potrafią hm, dzielić uwagę.

- U nas w porządku. Przekażę o tym cukrze.
- powiedział Nix. Nie odzywał się dobre kilka chwil gdy Alice była zajęta liczeniem do dwudziestu. - A z portem kutry po prostu płynęły. Nikt jeszcze nie wiedział kto to i po co. Łódź wypłynęła z rzeki na jezioro i wtedy dostała się pod ogień tego największego. Rozpruł ją. Tam jest wysoki brzeg w porcie to pewnie ci w łódce nie widzieli kutrów a kutry nie widziały ich. Jak się zobaczyli to ten pierwszy ich zmasakrował. A potem wszyscy zaczęli do nich strzelać i one strzelały do wszystkich. - odpowiedział Pazur trzeszcząc eterem radia. Mówił dość wolno gdy przypomniał sobie walkę sprzed prawie doby.
- A odległość… Od nas było na początku do kutrów z jakieś pół kilometra. Może trochę więcej. A od kutra do łodzi w momencie otwarcia ognia z połowę tego. Jakieś 200 - 300 m pewnie. Z atakami nie jestem pewien. Ciężko było. Już noc była. A w ogóle o co ci chodzi? Czemu cię nagle na ten port wzięło? - odpowiedział i na koniec zapytał trochę zdziwionym tonem o te przesłuchanie zmierzające pewnie do jakiegoś konkretnego celu.

- Szukam wzoru Nix, dlatego pytam - Savage wzruszyła nerwowo lewym barkiem, gapiąc się nieobecnym wzrokiem przed siebie. Próbowała przywołać z pamięci obraz portu, rzeki oraz okolicznych budynków. Z bólem serca po paru sekundach przyznała sama przed sobą, że rozeznanie terenowe nadal pozostawało u niej równie kulawe, jak do tej pory. Zostawało zawierzyć słowom Pazura i zdusić natrętną myśl, układającą się w ponurą twarz łysego olbrzyma. Gdyby tu był, od razu rozgryzłby to, co jego przybrana córka rozpaczliwie próbowała zrobić od dobrego kwadransa.
“Spokój… przede wszystkim spokój. Masz równanie, zwykłe równanie z paroma niewiadomymi. Skup się i do roboty” - upomniała się, przecierając odrętwiałe policzki wierzchem dłoni. Uporawszy się ze sztywnymi mięśniami, zrobiła to, co powinna już dawno. Nabrała powoli powietrza przez nos, wstrzymując je w płucach aż do momentu, gdy zbędny bagaż emocjonalny został sukcesywnie odcięty od głównego systemu, odciążając pamięć podręczną dzięki czemu pod rudą kopułą wreszcie zapanował zimny spokój. Sprawa jej nie dotyczyła - robiła za statystę, zamkniętego w bezpiecznym metalowym kokonie z dala od linii frontu. Dysponowała danymi i zasobami, czas zrobić z nich optymalny użytek.
- Dwieście-trzysta metrów to ich bezpośrednia strefa buforowa. Zaatakują jeśli się w nią wejdzie. Powyżej tej odległości zachowają się neutralnie, o ile nie otworzycie ognia w ich kierunku. Inaczej już byście nie żyli. Ludzie w porcie również. - powiedziała martwo, skupiając uwagę na tańczących pod powiekami wzorach - Zostały zaprogramowane do wykonania konkretnego zadania, wchodzenie w zbędne konflikty jest poza protokołem systemu. To jednostki poszukiwawcze, nie eksterminacyjne, przygotowane na ewentualne odparcie wrogiego ataku. Ich zasięg z pewnością przewyższa strefę buforową, jednak gdyby atakowały wszystko po drodze, szybko pozbyłyby się amunicji, a także uległy niepotrzebnym uszkodzeniom, co jest działaniem nieefektywnym. Czynniki nieefektywne się eliminuje - potarła czubek nosa i mówiła dalej, bujając się nieświadomie w przód i w tył - Walczyły ze wszystkimi, czyli zaprogramowano je do prowadzenia walki synchronicznej z wieloma celami. Nie mogą być podłączone do jednego generatora, gdyż byłoby to ryzykowne. Niszcząc generator główny niszczyłoby się również platformy bojowe. Wieżyczki - doprecyzowała sucho czując jak krew odpływa jej z twarzy - Nawet jeżeli zniszczycie kutry jako jednostki, pozostaną działka. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że będą kontynuowały ostrzał po likwidacji jednostki macierzystej. Doradzam ostrożność.

- Ma sens to co mówisz. Faktycznie tak może być. No jakbyś mogła im zajrzeć w rozpiskę co tam mają.
- Nix chyba uśmiechnął się po swojej stronie gdy chwilę się nie odzywał trawiąc informacje przesłane przez Alice. - Zobaczymy co teraz da się z tym zrobić. Tak czy siak bomby powinny załatwić sprawę. W ten czy inny sposób. - dodał już szybciej i pewniej.

- Nie żartowałam z tym tyraniem przez tatę. Nie tylko jego protegowani kursanci mieli nadprogramowe ćwiczenia i wymagania… chociaż mnie darował bieganie z plecakiem i pompki - dziewczyna parsknęła krótkim śmiechem - Proces obrazowania w średniej podczerwieni ma przewagę nad ludzkim okiem, ale również nie jest doskonały. - po paru sekundach przerwy w eterze znów rozległ się głos lekarki - Istnieją materiały nieprzepuszczające wiązek… - nastała chwila konsternacji, zakończona sapnięciem przez nos i znów dziewczyna wykładała kolejne zagadnienie - Termowizję można oszukać. Ukryć źródła ciepła. Zapomnijcie o błocie… trik z Predatora to fikcja kinematograficzna. Nie mamy szyby, ale jeżeli w domu jakąś znajdziecie możecie śmiało się schować przed wzrokiem kutrów. Szkło zatrzyma promieniowanie cieplne waszych ciał. Macie też brezent i łódź. Wygodniej podkraść się nią, niż płynąć wpław. Dookoła jest mnóstwo wody. Ukyrcie się w niej i narzucenie skórzanych kurtek na głowy… również ukryje zbędną emisję cieplną… to wszystko na tą chwilę. Wpierw chciałam z tobą porozmawiać. Sygnał znaleziony przez BB dopiero sprawdzę. Poinformuję was jeśli znajdę coś ważnego… powodzenia.

- Dobra, dzięki Alice, musimy obgadać.
- odpowiedział z wahaniem Nix i rozłączył się. Na słuch brzmiało, że intensywnie o czymś myśli. I pewnie nie tylko on skoro wszyscy siedzieli w jednej łodzi i mówił w liczbie mnogiej. W końcu to co mówiła lekarka dodawało na tyle wiele nowych elementów, że oryginalny plan stawał pod znakiem zapytania. Bliźniacy popatrzyli na nią szczękając zębami ale spojrzenie mieli uważne i jak na nich poważne. Pewnie tak samo jak obsada łodzi słyszeli całą rozmowę i wyczuwali jej konsekwencje. Karen również się nie odzywała zerkając na przemian na każde z trójki gangerów w transporterze.

- Spróbujcie znaleźć tu cokolwiek do okrycia, chociaż chwilowej izolacji od chłodu - Savage wciąż siedziała sztywno wyprostowana, ze wzrokiem wbitym w coś, co chyba tylko ona widziała. Ruda głowa mieliła kolejne dane, podczas gdy jej właścicielka nie umiała ruszyć choćby czubkiem nosa. Powinna wstać, zorganizować naprawę ogrzewania zanim jej rodzina nabawi się przeziębienia... tylko jak niby miała przerwać przeszukiwanie pamięci podręcznej? Coś musiała przegapić, natrętne czerwone światło za powiekami nie chciało zgasnąć. Ludziom na łodzi fizycznie nie była w stanie pomóc, zostało tylko próbować... znaleźć inną drogę.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 12-02-2018, 12:08   #605
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=MP2iP9YheXc[/MEDIA]
Mokro, ponuro, zimno prawie jak w Świecie Popiołu i równie niebezpiecznie z tym, że po tej stronie śmierć mogła nadejść na ołowianych skrzydłach, a po drugiej stronie Bariery czekały już głodne widma. San Marino widziała je kątem oka, kłębiące się niecierpliwie na granicy wzroku gdzieś z boku, tam gdzie nie dało się ich dojrzeć wprost. Czarne, pomieszane z deszczem smugi i zawodzenie wplecione w dźwięk padających rzęsiście kropli deszczu. Szepty, mruczenie i szydercze śmiechy, otaczające z każdej możliwej strony doprowadzały do szaleństwa, o ile nożowniczkę kiedykolwiek dało się nazwać normalną.
Żywi też mówili, przekazując cenne informacje między sobą i Mówcą, a ten ostatni nie umiał się ruszyć, przymarznięty do burty łodzi, z zaciśniętymi na niej mocno zabandażowanymi dłońmi.

- Powinniście odejść, tak byłoby rozsądnie. Do tego nie potrzeba mądrości Eonów. Ale nie odejdziecie. Ludzie dążą do celu. Uparci ludzie dążą do marzeń. - głos Opiekuna szeptał do ucha, lodowate dłonie trzymały obleczone kośćmi barki, wysysając te marne resztki ciepła które kobiecie przekazywał zamotany na szyi ogrzewacz.

Kobieta wzdrygnęła się, opuszczając głowę i zawieszając wzrok na bladych dłoniach.
“Ale czyje to marzenia i czy warto za nie przechodzić Granicę?” - skrzywiła się, przymykając oczy. Pod powiekami widziała pierwsze płatki popielatego śniegu, opadające razem z wodnymi kroplami prosto na jej twarz.
“Nie chcę płynąć.”

- Musisz to zrobić. Dałaś Słowo, a nie ma potężniejszej siły niż Obietnica. - Głos westchnął, a jego dotyk prócz upiornego chłodu, niósł też spokój. Próbował przynajmniej. - Obowiązują nas te same, prastare prawa których nie wolno łamać, tworzące podwalinę świata na którym przyszło nam żyć. Brak wiary w siebie jest chorobą. Jeśli stracisz panowanie nad tym, wątpliwości staną się twoją rzeczywistością. Odwaga to nie brak strachu, lecz raczej stwierdzenie, że coś innego jest ważniejsze niż strach. Pogódź się z im, złap w dłonie i zamknij go tam.

Nożowniczka zgrzytnęła zębami, oddychając powoli aż do momentu, gdy oddech nie był jej potrzebny.
“Mamy obowiązek dotrzymywać obietnic, nawet najtrudniejszych.” - otworzyła powoli oczy, błądząc nimi po zalewanym lesie w oddali.

- Właśnie dziecko - miała wrażenie, że Opiekun uśmiechnął się jej za plecami, klepiąc pocieszająco po ramieniu. - Lepszy los niepewny jak babie lato niż pewny jak szubienica. Kurtyna jeszcze nie opadła, teatr życia wciąż trwa. Nie uciekniemy przed przeznaczeniem, ale od nas zależy, czy spotkamy je leżąc pokonani w błocie, czy wyjdziemy mu naprzeciw z wysoko uniesioną głową.

San Marino kiwnęła głową, zgadzając się z jego słowami. Nie mógł dać jasnej odpowiedzi, rozwiać najgorszych lęków, ale był. I nigdzie się nie wybierał. Ona też zostawała, razem ze swoimi Żywymi, czekającymi w napięciu na następny ruch wroga.
“Nie chcę już uciekać, wystarczy.”

- Natura wznosi pałace ze skały i liści. Plecie kobierce z roślin i strug wody, dając schronienie wszystkim swoim dzieciom - Głos zamyślił się, zelżał też dotyk na ramionach.

Zmiana tematu niosła zastanowienie. Wzrok Mówcy spoczął na zatopionych, rozkopanych ruinach.
“To dzieło Żywych” - zgodziła się, a skoro żyli tu kiedyś ludzie, ich resztki wciąż mogły spać uśpione między gruzami. Gorzej było z kutrami - tu nie miała pewności czyje ręce je zbudowały, ale jeśli ktokolwiek umarł na pokładzie, mogła to zobaczyć.
“Jest tam ktoś?” - spojrzała za plecy, ale nie zobaczyła Opiekuna. Poczuła go gdzieś z przodu. Stał i czekał, rozmywany przez ulewę i tumany szarego popiołu,a ona wiedziała, że w tym świecie nie uzyska odpowiedzi. Znajdowały się po drugiej stronie, razem z mrozem i widmami. Wspomnienie poprzedniego Przejścia wciąż pozostawały żywe, niepokojące. Powinna po nim odpocząć zdecydowanie dłużej niż jeden dzień, ale jaki miała wybór.
“Pokaż mi” - poprosiła nabierając powietrza, a gdy je wypuściła, deszcz zniknął, zastąpiony przez popielna zamieć i ciemność wypaczającą każdy błysk światła w jego szyderczą karykaturę.

Runnerzy czekali. San Marino wiedziała, po swoich przygodach z Leninem i Tweety, że oni mieli do spraw duchów inne podejście niż większość dotąd spotkanych przez nią ludzi. I inaczej patrzyli na Mówcę. Teraz też czekali. Szamanka łyknęła z butelki. Mocne promile zaszczypały a potem zapiekły w ustach i w gardle a potem spłynęły po przełyku. Mało. Kolejny łyk. Kolejna dawka promili. Świat zamajaczył. Zasłona zrobiła się cieńsza i rozciągliwa jak guma. Ale jeszcze nie puściła. Znowu łyk. I jeszcze jeden. Czarnowłosa czuła jak zaczyna jej szumieć gdzieś w skroniach. Albo pod potylicą. Świat zamazywał się. Zlewał. Jeden z drugim. Była jeszcze na łódce. Jeszcze wśród Runnerów. I przy Nixie. Ale widziała już emocje i aury. Promieniowały trochę jak jakaś poświata a trochę dymiły jak jakiś dym. Przez zasłonę lasu, wody i bagna już dostrzegała przesuwające się jeszcze niewyraźne kształty. Wciąż czuła jednak na ręku uścisk drugiej ręki. Kotwica łącząca ją ze światem żywych. Czuła dotyk, ciepłej, żywej dłoni. I widziała w półprzezroczystym już kształcie nitki. Świetliste, złotem i światłem pajęcze nici łączące się z piersi Pazura z jej piersią. Znamię odciśnięte w nocy na zalanym deszczem dachu i ulicy. Ból, strach, nadzieja i krew jakie ich wtedy połączyły. Coś chyba teraz mówił. Pytał się? Nie była pewna. Już bardziej była tutaj. W Świecie Popiołu. Jeszcze łyk. Jeszcze dwa. I już. Była tutaj. Przeszła.

Została sama. Trochę jakby wisiała albo pływała nad szarawą, bezbarwną masą w jaką zmieniła się bagienna woda. Widziała jakieś pionowe rzeczy. Podobne do słupów. Pewnie w świecie żywych te drzewa z tego utopionego w bagnie i ulewie lasu. Ale teraz nic z tego tutaj nie było. Tylko cisza. Głucha, martwa cisza. I popiół. Wszystko spowijał popiół. Unosił się jak śnieg. Czasem opadał, czasem leciał bez ładu i składu na boki albo w górę jakby nie było tu grawitacji. Bo właściwie to nawet ciężko było powiedzieć czy była. Przeszła czy przeleciała kawałek rozglądając się swoimi widmowymi oczami dookoła. Nic. Cisza. Sama szarość na dole i ten popiół. Chociaż nie. Dostrzegła coś. Przesunęła się bliżej. Przeszła przez szarość i słupy. Albo obok. Nie była już pewna. Tak. Ruch. Albo dźwięk. Nie była już pewna. nic tutaj nie było pewne. Nawet dla niej.

Był tutaj. Dotarła do niego. Blada, zielonkawa poświata rozlewała się w mętny kształt. Tutaj Przeszedł. Dotknęła tej bladej, drgającej nie-masy. Wyczuła to. Strach. Oddech. Panika. Uścisk, potężny napór na płuca, na ręce, na nogi, miażdżące szyję wężowym splotem. Wciągający pod wodę. Woda. Wszędzie woda. Wlewająca się do ust, zalewająca krtań i płuca. Wężowy uścisk nie ustawał. Światło. Pamiętał światło. Dłoń. Desperacko zaciśnięta na mokrym, omszałym korzeniu. Nie może puścić! Jak się puści to koniec! Ostatnia szansa by się z tego wygrzebać! Był “tutaj”. A “tutaj” się nie chodzi! Nikogo tu nie ma! Nikt nie usłyszy! Nikt nie pomoże! Dłoń puszcza… Woda zalewa płuca. Światło gaśnie. Nadchodzi ciemność. Nacisk na krtań też wydaje się być lżejszy. Ciemność. Cisza. Popiół. Martwa cisza. Koniec. Nie. Jeszcze nie. Szarpnięcie. Napór na pierś. Ktoś woła? Ruch. Oddech! Kaszel. Chybotanie się łodzi. Twarz nad sobą. Coś mówi? Ciepło. Taki ciepły. Taki żywy. Spokój. Będzie dobrze. Na pewno o to chodziło. Szarpnięcie. Światło. Ciemność. Cisza. Spokój. Popiół. Znowu wszędzie popiół.

Nie. Nie tu. Źle. Nic nie ma. Mało. Mało Przejść. Słabe ślady. Chociaż nie. Tam. Dalej. Kloc. Klocek. Tak. Tam ktoś był. Ale nie tutaj. Tam. W świecie żywych. Odciskał emocjami ślad w Świecie Popiołu. Strach. Strach ściągał coś. Różne rzeczy. Karmiły się nim. Ale nie. Jeszcze trop był słaby. Za krótko. Za słabo. Nie było Przejścia. Ale barwa. Albo zapach. Dźwięk? Tak. Tam ktoś był. Dom. Tu chyba u żywych stał dom. Mówca nie pamiętała by mogło tam stać coś innego. Ktoś tam się bał. Obawiał. Żył. Ale jeszcze słabo. Nie panicznie. Zanurzyła się w tym. Wzięła w dłonie. Dym. Pył. Zapach. Dźwięk? Przeciekło przez duchowe palce. Wyczuła coś znajomego. Tak. Tego żywego znała. Znała tam w ich świecie. Żywy. Bał się. Wolałby odejść. Być gdzie indziej. Ale nie chciał “ich” zostawić. Nie chciał zawieść. Bo co by powiedział “on”? Nadzieja. Obawa. Kotłowanina myśli. Napięcie. Oczekiwanie.

Ale było jeszcze coś. Wyżej. Dalej? No trochę gdzie indziej. Albo dawniej. Też strach. Tech obawę. Też odcisnęło swoje piętro. Kilka. Kilka żywych. Ze 2? Ze 3? Ze 4? Jakoś tak. byli tutaj. Ślad był wyraźniejszy. Zostawiali krew. Krwawili. Walczyli. Bali się. Zanurzyła się w tym. Tam! To było tam! Tam strzelali! A i “to” strzelało do nich! Spojrzała. Przesunęła się. Kształt. Ogromny. Majaczył ale słabo. Budynek chyba. Ale nie była pewna. Słabo się odkształcił. Pewnie mało w nim było emocji. Mało żywych. Ale tam było to coś. W samym środku. Pułapka! Nie tak! Nie tak miało być! Ale to tam było. Gdzieś pośrodku. Nie przypominała sobie by tam stał jakiś budynek u żywych. Stało coś? Ale to coś było słabe. Przeszła czy podeszła i nic. Strzelało i nic. Żadnych emocji. Nie było nic. Żadnego śladu.

Błysk. Błyskawica. Tutaj? Opiekun? Jest coś?! Tak! Podsunęła się bliżej. Widziała wyraźniej. Zaraz… Zaraz, zaraz… Ale nie, widziała. Coś. Tam. Kształt. Majaczył. Ale słabo. Coś było. Dotknęła tego. Było… Zimne? Mokre? Woda? Tutaj? Nie. To Świat Popiołu. Tu nie było przecież wody ani powietrza. Był! Niżej! Przeszła przez kształt. Dostała się do środka. Tak! Był tam. Skulony i zaszczuty. Żywy. Kiedyś. Zginął “tutaj” gdzie właśnie byli. Dlatego był zwiazany z tym miejscem. Tylko niezbyt wiedziała gdzie jest te “tutaj”.

Tak. Widziała go coraz wyraźniej. Duch. Nie przeszedł w pełni. Zginął brutalną śmiercią. Inaczej tak wyraźnie by się nie odkształcił. Ale. Coś nie tak. Nie, nie tak. No jasne! Widziała coraz wyraźniej. Wszystko się krystalizowało. Kształty nabierały kształtów właśnie. Czyli… Czyli była blisko. Blisko Popiołu. Czyli dalej od świata żywych. Przejście. Powrót. Nie wiedziała ile jeszcze się tu utrzyma. Nim zniknie. I zostanie tutaj. Z duchami. Z Popiołem. Z ciszą. Widziała jak nici na piersi migają. Topią opadający Popiół. Ale Popiół coś opadał. Zawsze opadał. Zawsze przykrywał wszystko. Nici też w końcu przykryje. Urwie. Utnie. Ale jeszcze je miała. Jeszcze mogły pomóc jej wrócić. Ale jak długo? I ten duch. Tuż przed nią. Żywy. Ranny. Krwawiący. Obolały.

Ryzyko. Zawsze było ryzyko. Każdy ze światów ciągnął Mówcę w swoją stronę i żaden nie dawał jasnych odpowiedzi tylko chaos, niezrozumienie, złość. Zmęczenie. Ale trzeba było iść dalej. Przez mrok, przez zimno. Przez szare drobiny wirujące wokół. Niżej, gdzie mrok robił się gęstszy, skraplając się na emanacji. Ciążący w dół… o ile był tu taki kierunek.
Odpowiedzi. Musiała mieć odpowiedzi. Wyciągnęła ręce do Ducha, zbliżając się i zatapiając w szarej ciemności. Jeszcze wytrzyma, jeszcze da radę. Wciąż tliło się w niej ciepło, miała co sprzedawać w zamian za czas za Barierą.

Poczuła. Gdy tylko dotknęła nie-materii ducha jego uczucia stały się jej uczuciami. Przeżywała i widziała to samo jak on. Chyba. Ale czuła. Strach. Ból. Desperację. Krew. Krwawił. Mocno. Umierał. Wiedział o tym. Schował się. Uciekał. Goniło go. Zagrożenie. Wszędzie. Nadciągało. Bez szans. Był bez szans. Wiedział o tym. Broń. Miał broń. Karabin. Ale. Tak. Chyba mało ammo. Mundur. Żołnierz. Jakiś żołnierz. To był jakiś żołnierz. Kiedyś. Gdy był wśród żywych.

Dotknęła materii drugą dłonią. Poczuła go. Lepiej. Mundur. Wojskowy. Krótko ostrzyżony. Opalony. Zakrwawiony. Z karabinem w dłoniach. Łódź. Teraz to widziała. Był na łodzi. Byli. Pod pokładem. Ale na łodzi. On też. Poczuł ją. Spojrzał wprost na nią. Ciężko oddychał. Wypluwał mieszaninę krwi i śliny przy każdym wydechu. Opluwał sobie brodę i mundur tą klejącą wydzieliną. Trzymał się za tors. Wolną ręką. Drugą trzymał karabin. Umierał. Rany były zbyt poważne. Wiedział o tym. Wiedział, że się nie wygrzebie. Wiedział, że zbliża się koniec. Też był bliski. Bliski Przejścia. Dlatego czuła go tak wyraźnie. Spojrzał na nią. Ciężko dysząc spojrzał prosto na nią. Jakby ją widział. Zmrużył oczy jakby próbował oczyścić pole widzenia. Otworzył znowu. Dźwięk. Z zewnątrz. Metaliczny. I coś jakby silnik. Teraz spojrzał tam. Potem chyba podjął decyzję. Spojrzał znowu prosto na Mówcę. - Nie mogę… Nie dam rady… Za późno… - przełknął ślinę i spojrzał w bok. Wyglądało na jakąś sterówkę czy inny panel. Przełknął ślinę patrząc tęsknie. Oczy mu się zaszkliły. Pokręcił głową. Z zewnątrz doszły metaliczne odgłosy. Bliżej. I strzały. Ale dalej. Ktoś, gdzieś strzelał. Żołnierz zacisnął powieki i spróbował wychylić się do panelu. Zacisnął zęby ale stracił tylko równowagę i upadł na podłogę. Ta od razu zaznaczyła się szybko powiększającą się plamą krwi. Umierał. To było pewne.

Umarł już dawno temu, tylko o tym nie wiedział. Nie chciał dostrzec, zatopiony w pętli bez początku i końca.
”Za późno na co?”
Ciężko zadań pytanie nie mając ust.

- Radio! Muszę ich ostrzec! Muszą wiedzieć! Już po nas ale trzeba ostrzec resztę… - żołnierz leżąc na podłodze zmobilizował się do kolejnego wysiłku. Wyciągnął się w stronę panelu i spróbował sięgnąć znowu do panelu. Tam była końcówka radia. Takiego jak w samochodach czy podobnych pojazdach. Trochę jak słuchawka do telefonu. Brakowało mu jakiś ostatni krok by do niej sięgnąć. Zachłysnął się krwią i kaszel zaczął wstrząsać jego ciałem. Strzały na zewnątrz umilkły. Za to nasiliły się mechaniczne skrzypienia i zgrzyty. Bliżej. Coraz bliżej.

“Co to za jednostka, czego od was chcą?” - kolejne pytania. Mówca obserwował zmagania konającego, przyczajony wśród cieni i popiołu. Nie mógł ingerować, to i tak niczego nie zmieniało. Jeszcze nie - “O czym muszą wiedzieć?”

- PT… 604…
- wychrypiał ciężko żołnierz. Skulił się. Teraz Mówca widziała, że rękę którą przyciska do ran też ma poszarpaną i zakrwawioną. Zbierał się. Powinien już umrzeć. Chyba. Źle wyglądał. Bardzo źle. Ale jeszcze tliła się w nim iskierka życia. Iskierka oporu. Iskierka uporu. - Trzeba… Trzeba ich ostrzec… O tym… - umęczony żołnierz wskazał na jakieś okulary zawieszone do sufitu. Powels. Nazywał się Powels. Taką miał przynajmniej naszywkę na mundurze. A.Powels. - Tak… Trzeba ostrzec… By wiedzieli… Niech uważają… Na to… - zbierał się. Na końcu jeszcze raz wskazał na okular. Ale już tylko samą dłonią nie mając sił podnieść już ramienia. Przewalił się z trudem na drugi bok. Upadł na plecy. Oddech zaczynał mu się rwać. Zapluwał sobie usta i twarz krwawą, zaślinioną mieszaniną. Spojrzał w górę. Leżał tuż pod panelem. Wiszący sznur do radia był tuż na wyciągniecie ręki. Lekko bujał się kpiąc sobie z mordęgi umierającego. Gdyby był zdrowy pewnie po prostu by po niego sięgnął bez wahania. A tak nie miał już sił by wykonać ten ruch. A ten sznur bujał się niecałe pół ramienia nad jego twarzą. Wszystko się bujało. Kołysało. Jakby byli na falach.

Szamanka nie znała oznaczeń jednostki, kolesia też nie kojarzyła. Patrzyła na niego, przelewając się po rozkołysanym pokładzie. Morze? Byli na morzu? W pętli…
“Ostrzeż ich. Powiedz im co musisz przekazać” - fragment czarnego dymu przepłynął tam gdzie słuchawka, chcąc ją strącić. Tego konkretnego Ducha trzymało w zawieszeniu poczucie niespełnionego obowiązku. Zawiódł. Umarł nie umiejąc się z tym pogodzić, więc utknął. Wzrok Mówcy powędrował tam gdzie okular. Spodziewała się zobaczyć maszyny, nie żywych. Tam po drugiej stronie, w chwili śmierci Powelsa, nie było już żywych.

Byli na wodzie. Widziała tylko wodę więc nie miała pojęcia gdzie. Ale była druga łódź! Kuter! Taki jak w chebańskim porcie! Albo bardzo podobny. Kołysał się na falach. Widziała ciała żołnierzy. Krew. Spływała zmywana przez wodę. Poszatkowane ołowiem, odłamkami, posieczone szyby, burty i nadbudówki. I coś. Coś jak duża mrówka albo pająk. Z metalu. Poruszało się niesamowicie szybko po pokładzie okaleczonej jednostki. Wielkości pewnie długie jak człowiek wysoki. Ale takiej insektowej budowy. Poruszało się aż zeskoczyło z burty do wody. I zaczęło płynąć w stronę Mówcy i Powelsa. Po chwili z wnętrza drugiej maszyny wyszła kolejna mrówa. Pierwszą parę odnóży miała uniesioną w górę i ściekało z niej coś czerwonego. Też bez wahania rzuciła się w wodę i zaczęła płynąć za tą pierwszą.

- PT 604… i 605… do bazy… - żołnierz ciężko dyszał. Trzymał końcówkę radia. Mówca nie była pewna czy jakoś jednak sięgnął czy samo spadło czy to jakiś przeskok w Popiele. - ...wyrżnęły nas… już po nas… pływają… nikt nie mówił… że pływają… uważajcie… co? nie… nie… Nie! Kurwa… nieee!- żołnierz bezwładnie odrzucił z takim trudem zdobytą radiostację. Popatrzył na Mówcę z łzami w oczach. - za… zagłuszają mnie… nic nie powiem… nie ostrzegę… - zaślinione i zakrwawione wargi drgały mu jakby miał się na koniec rozpłakać.

“Zaniosę wiadomość” - Szamanka przepłynęła przez pomieszczenie, oplatając widmowymi ramionami umierającego Ducha. Aby przejść dalej, musiał się uspokoić. Bez tego nigdy nie wyrwie się z pętli - “Jakie są ich słabe strony? Co to za stalowe owady? Jak je zabić? Skąd się tu wzięły?”

- Przypłynęły… z mgły… głupie są… al-le szy-szyb-kie… - oddech Powelsa zamierał. Albo uspokajał się. - Ro-rozwaliliśmy… Ale za… za wiele… za du-żo ich… - żołnierz przymknął oczy. Ale poszarpaną i zakrwawioną klatką piersiową wciąż szarpał oddech. Nagle otworzył oczy i spojrzał na Mówcę zaskakująco przytomnie. - Nie… Nie pożegnałem się… Pokłóciliśmy się… I wyszedłem… A już nie zdążę… Nie zdążę jej powiedzieć… - gorączkowo uchwycił ramię Mówcy. Patrzył na nią z żalem w oczach. Wtedy w burtę coś uderzyło. Coś metalicznego. Chroboty i zgrzyty były już całkiem blisko. Jakby wdrapywało się na górę burty. Mężczyzna spojrzał spłoszony na otwór przez który wpadało światło. I pewnie przez jaki zaraz wpadną te dwie pokraki. - Ciepło… Widzą ciepło… Zwłaszcza nasze… Jak większość z nich… Powiedz… Powiedz jej, że przepraszam… - żołnierz z trudem oparł się na łokciu. A gdy ciało naparło na poharatane ramę wrzasnął. Zdołał jednak oprzeć się łopatkami o panel sterowniczy. Zaczął przesuwać karabin by wycelować w otwór. Coś metalicznie już dudniło na pokładzie tuż nad głową zbliżając się w stronę tego otworu. Mówca dostrzegła plakietkę na zdrowym ramieniu. Takie jak lubili nosić wszelcy wojskowi.


I portfel. Wiedziała, że w przedniej kieszeni spodni ma portfel. O nim właśnie myślał gdy mówił o niej. Tą z którą się pokłócił i nie pożegnał.

Szpila przytwierdzająca Ducha do jego koszmaru. Z pozoru błaha rzecz, ale w chwili śmierci nie do odżałowania. Słowa powiedziane w gniewie, odwrócenie się i odejście bez pożegnania. Zmarnowana szansa. Ale coś przekazał, ważnego. Dla Żywych. Żywych Mówcy. Widzenie ciepła - Nix będzie wiedział o co chodzi. Jak nie on to Plama. Znaleźli coś ważnego.
“Ona to wie. Że ci przykro, że żałujesz” - widmo szamanki sięgnęło po portfel - “Daj Mówcy jej miano, a przekaże wiadomość. Możesz zasnąć, odejść. To nie jest twoje miejsce. Musisz iść dalej, tam gdzie nie ma zimna, popiołu i maszyn.” - spojrzała na niego uważnie, przekazując resztki własnego ciepła aby łatwiej się uspokoił. Nie powinien trwać w koszmarze, nie zasłużył na to. Żaden niegdyś Żywy na to nie zasługiwał.

Nie zdążyli. Nad otworem pojawił się cień i ociekająca wodą pokraka wpadła przez otwór na podłogę kutra. Prawie od razu Powels otworzył ogień. Strzelał ogniem ciągłym zalewając wątłą przestrzeń hukiem, ołowiem, smrodem spalonego prochu, błyskiem luf i odłamkami rozbryzgującego się metali. Strzelał słabo. Trzymał broń tylko jedną ręką więc latała mu od długiej serii na wszystkie strony. Ale przestrzeń była mała. Na tyle mała, że coś musiało trafić w takim ołowiowym orkanie. Ścigali się. Człowiek i maszyna. Człowiek ostatkiem sił strzelał z karabinu. Robot pruty pociskami ostatkiem sił pruł na człowieka. Obydwaj krwawili zostawiając na podłodze swoje szczątki. Człowiek resztki wnętrzności i krwi. Maszyna elektroniczne bebechy i ślady oleju. Człowiek wygrał. O krok od niego maszyna dymiąc zazgrzytała i runęła na ziemię. Wtedy karabinek szczeknął pustym magazynkiem. Żołnierz odrzucił go i wtedy przez otwór wpadła druga maszyna. Znowu stuknęła z hukiem o podłogę i znowu tak samo jak pierwsza zaczęła pruć na człowieka. Ale tym razem człowiek już nie miał broni. Poza jedną. Zdążył sięgnąć po granat. Wrzasnął gdy maszyna wbiła mu ostrza w trzewia przyszpilając go do podłogi dosłownie. Zawył łapiąc się wolną ręką za przyszpilające go odnóżoostrze. Jęknął boleśnie gdy maszyna wyjęła je i uderzyła ponownie. A potem jeszcze raz. I jeszcze. Zaczęła siekać go na żywca. Granat potoczył się po podłodze. Bez zawleczki. Bez łyżki. Powels patrzył szeroko rozszerzonymi oczami będąc już bardziej po drugiej stronie już prawie na Przejściu.
- Z-zap-rowadzisz mnie? Ch-chcę wró-cić do por-tu… - zapytał patrząc niewidzącym już wzrokiem na Mówcę. Nie była pewna czy jeszcze wtedy żył czy już był po drugiej stronie. Maszyna właściwie rozszatkowała jego korpus na dwie oddzielne części. I szatkowała dalej. Mimo to Powels jakby jej nie widział jej i nie czuł. już nie. Uniósł zmasakrowaną rękę w kierunku Mówcy.

Widmowa dłoń złapała tą pokrwawioną, przyciągając do siebie i obejmując. Nie mogła go tu zostawić, a brakowało czasu i siły na przeprowadzenie. Za długo, za zimno… a przecież dopiero co sama przeszła Granicę. Zeszłej nocy. Musiała go zabrać ze sobą, aby wskazać Duchowi drogę dalej. Tam gdzie światło.
“Nie obawiaj się, Mówca cię zaprowadzi. Zostaw tą skorupę” - wyciągnęła drugą rękę, chwytając to co zostało z jego brody i przybliżając do swojej twarzy - “Już dość bólu i krwi. Dość strachu i śmierci. Dość walki. Czas odpocząć żołnierzu.”

- Tak. Czas odpocząć. Czas na przepustkę. Powiedz jej. Poczekam na nią. I tak mam teraz przepustkę.
- Popiół zmienił się pokiereszowany kuter zniknął razem z eksplozją granatu. Mówca nie była pewna czy to od tego czy od czego innego. Ale zmieniło się. Teraz on tu był. Wiedziała, że widzi teraz to co on. Słońce. Niebo. Ładny dzień. Woda. Ląd. Port. Dom. Iiii… “Tam”. Tam ona była. Dach. Widać było dachy. Ona tam mieszkała. Dziewczyna ze zdjęcia z portfela. Port. W mieście. Z kamiennymi nadbudówkami wychodzącymi w wodę. Żołnierz uśmiechnął się. Pierwszy raz odkąd go Mówca spotkał. Marynarz. Właściwie był marynarzem a nie żołnierzem. Zasalutował jej i odszedł. Wrócił do portu. Do domu.

Mówca został sam. Świat Popiołu znów się zmienił. Port i wodę zasnuła szarość. Wszystko zniknęło i roztopiło się w tej szarości. Znowu otaczała ją cisza. Szarość. Popiół. Bezruch. Ale nie. Zostało coś. Coś było. Ruch. Dźwięk. W kłębach mgły. Coś tam było. Mgła rzedniała. Wróciła. Znowu tu była. Na łodzi. Na kutrze. Tu gdzie wcześniej zginął Powels. Na pewno. Wciąż widziała rozchlapany kleks krwi, wnętrzności, i mięsa. Ale nie było już ciała. Jednak duch, tak długo przyczepiony w tym miejscu odcisnął na nim swój ślad. Była tutaj. Coś tu było. Wielkie. Dźwigi. Maszyny. Urządzenia. Metal. Światła. Druty. Ogrodzenia. Coś chrobotało. Grzechotało. Było. Świeciło rażącym światłem. Wydostała się. Na zewnątrz. Wyszła, wyleciała, wypłynęła. Była na pokładzie. Tak. Kuter. Kuter z chebańskiego portu. Albo bardzo podobny. Wciąż zawalony szkłem, łuskami, kawałkami mięsa, metalu i zalany ludzką posoką. Ale to nadal był ten kuter Powelsa. Duch stał się mimowolnym świadkiem tego co się działo z miejscem jego śmierci. Widziała te mrówy. Metaliczne mrówy. Stały w milczeniu i bezruchu na pokładzie. Coś spawało. Jakiś kloc. Przyspawywało coś na rogu kutra. Przestało. Jakiś beczkowaty kształt. Kanciasty odpełzł niezgrabnie kołysząc się w stronę przeciwnej części dziobowej burty. Jedna z mrów ruszyła w jego stronę. Zatrzymała się przy narożniku, schowała odnóża, jakoś złożyła się przybierając beczkowaty kształt. Kanciasty zaczął znowu spawać. Pozostałe dwie mrówy wciąż czekały. Znowu zaczęła zasnuwać się mgła i szarość. Popiół znów się zmienił. Wróciła.
Mówca znowu rozpoznawał teren. Polana. Zatopiona farma. Śladu ducha Powelsa już nie było. Za to wciąż były te emanacje zostawione przez żywych w domu. Ale czuła ruch nici. Więzi. Mrugały nerwowo. Światło słabło. Jeszcze walczyło ale opadający na nie Popiół już nie roztapiał się tak od razu. Nie znikał, zaczynał oblepiać wieź łączącą Mówcę ze światem żywych. Z tym jednym, konkretnym żywym.

Za długo… była tu już za długo. Czuła jak mróz ścina jej mięśnie, a niematerialne dłonie szarpią włosy i ubranie, ciągnąc w dół. W wyciu wichru słyszała coraz wyraźniejsze głosy, coraz więcej cieni tańczyło wokoło, przyglądając się. Wyczekując. Spoglądały na jasną, cienką linię chciwie. Gryzły ją zębami, chciały przerwać. Odczepić kotwicę i porwać Ducha tam, gdzie nigdy więcej nie poczuje na skórze dotyku słońca. Jeszcze chwila i zainteresują się drugim końcem, tym który pod żadnym pozorem nie mógł ucierpieć.
Skok do przodu. Nerwowy, pospieszny. Szamotanina i płatki popiołu uderzające o twarz… a potem deszcz. Szarość zniknęła, pojawiły się kolory. Woda. Deszcz. Lodowate strugi padające na twarz i łaskoczące ciepło pod nosem. Posmak krwi w ustach i ból. Rozsadzająca czaszkę migrena, żółć podjeżdżająca do gardła. Dźwięki ulewy. Głosy, tym razem ludzkie. Widziała podwójnie i trzęsła się, wychłodzona do stanu porównywalnego z topielcem.
- N… Nix - wychrypiała, walcząc aby nie zwymiotować na ubranie - W...wody. F...fa...jka.

Wołał ją. Czuła to już podczas powrotu. Słyszała jego głos. Albo czuła. Pajęcze więzi też stały się silniejsze, jaśniejsze i wreszcie gdy otworzyła oczy i rozejrzała się to on z kolei umilkł. Wpatrywał się w jej twarz z niepokojem w oczach. Leżała z głową na jego udach. Pod plandeką. Więc było dość ciemno. Ktoś ich chyba okrył. Ale nie pamiętała tego ani tego, że się kładła. Nix podał jej manierkę i przytrzymał ją by mogła się swobodnie napić. Ktoś wyciągnął w jej stronę papierosa. Pomarańczowy ognik żarzył się wyraźnie pod prawie całkowitą ciemnością plandeki. Ale nadal lało. Słyszała jak ulewa wściekle uderza w plandekę atakując ją bezustannie. Ale nikt się nie odzywał. Czekali. Na to co zrobi szamanka.

Najpierw się zaciągnęła, potem upiła chciwie łyk wody, chociaż przy okazji oblała się nią bo drżące ręce miały spore problemy z koordynacją… ale było dobrze, nie skrzywdziła Pete’a. Tym razem nie zapłacił za jej klątwę.
- PT 604 i 605… tak się kiedyś nazywały. Ludzkie oznaczenia przejęte przez Stalową Bestię - przerwała żeby zakasłać i wziąć drugi łyk wody, tym razem bez oblewania. Przepaliła też szlugiem, powoli próbując podnieść się do siadu - Widziałam jak je zmieniała. W mieście zasnutym dymem, pełnym żelaznych kolców i drutów. Lśniącym światłem i k-khh… - syknęła, zaciskając zęby i przyciskając dłonie do skroni, ale ból głowy nie malał. - Mięso i krew. Wstęgi jelit rozciągnięte po pokładzie. Nie wiedzieli że umieją pływać. Zaskoczyły ich. wyłoniły się z mgły… przyniosły tylko śmierć. Za dużo… zagłuszały radio - chrypiała w najlepsze, kiwając się w przód i w tył, popalając papierosa o ile udało się jej trafić filtrem do ust. - Na pokładzie jest radio. Ale… kutry to nie tylko gniazda ckmów i wieżyczki. - uniosła wzrok i spojrzała na twarz Diabła - Metalowe insekty wielkości człowieka, o ostrych ostrzach. Prują mięso, łamią kości. Poruszają się tak szybko, że giną w oczach… Mówca był tam. Na pokładzie zalewanym sztormem. Podczas ataku. Widział jak szatkują Powelsa. Nie zdążył się pożegnać - chrypnęła, odwracając wzrok za burtę - Te beczki przy burtach… to nie beczki. To te insekty. Maszyny. Roboty. Na pokładzie nie ma nikogo żywego. Już nie… bardzo długo nie.

Na łodzi zapanowało poruszenie wywołane słowami Czachy. Ale szybko zostało spacyfikowane przez szefa bo w końcu i tak wszyscy spojrzeli na niego co zrobi i powie. Ona zaś nie odezwał się w ogóle tylko zaczął intensywnie przyglądać się widocznym między drzewami jednostkom.
- Te beczki to jakieś roboty? - zapytał chyba dla zwykłej formalności.

- Są trzy. U tego co się jara. - zauważył Krogulec też wpatrując się w pływającą jednostkę.
Guido z Krogulcem wdali się w przyciszoną dyskusję na temat dobrania jak najlepszej taktyki po tych rewelacjach szamanki. Reszta nie odzywała się czekając na wynik ich narady. Zaś Nix dalej siedział przy żonie i wydawał się być zaniepokojony. - Dobrze wyglądasz. Dobrze, że wróciłaś. Bo przez chwile wyglądało to dość groźnie. - powiedział biorąc jej dłoń i całując w nią.

- No! Krztusiłaś się jakbyś miała płuca wypluć! - powiedział z przejęciem Billy Bob nieoczekiwanie wtrącając się do dyskusji. Widząc jednak spojrzenia Nixa i reszty Runnerów przymknął się i zaczął inseresować się czymś za burtą.

- Mówca chciał jeszcze coś sprawdzić… ale już nie ma siły. Ciągle nie pozbierał się po Przejściu dla Jastrzębia i jego żony. Sen i wódkę miał, jednak nie czas. Rany zadane przez Duchy goją się dłużej niż te od noża - nożowniczka pokręciła powoli głową, opierając się o swojego Pazura i obejmując go mocno. Chłonęła jak gąbka ciepło, słuchała z przyjemnością bicia serca i nawet gapiący się spod munduru Kruk wydawał się jej mniej złowieszczy.
- Widma są zaborcze i głodne. Mówca nie mógł pozwolić żeby… żebyś znowu oberwał przez niego. Jak wczoraj przy żołnierzach. Dość już twojej krwi, nie zasłużyły na nią - popatrzyła z bliska na jego twarz i uśmiechnęła się, ale nagle drgnęła i popatrzyła na dyskutujących dowódców - Powels powiedział, że są szybkie, ale głupie. Nie mają oczu, ale widzą nas ciepłem - skrzywiła się, wracając spojrzeniem do męża - Jak większość z nich. Dlatego biorą nas na cel. Dlatego mogą walczyć w nocy. Dlatego numer z przejściem pod wodą działał. Tam są krzaki - pokazała obandażowaną i zakrwawioną ręką na zagajnik skarłowaciałych drzewek. - Wszędzie tu woda. Nawet jak się obudzą, ale nie zobaczą nic ciepłego, nie będą nas widziały. Dlatego powiedział ze są głupie.

- Jaki Powels?
- zapytał Krogulec odwracając się na chwilę w stronę leżącej szamanki. Guido spojrzał przez drzewa ale stąd stary sad był właściwie nie widoczny. Zostało mu uwierzyć na słowo, że tam jest.

- Nie przejmuj się Emi. Tam na moście miało być, że na dobre i na złe czy coś takiego. - powiedział Pazur lekko się uśmiechając i pocałował szamankę w usta. Ostrożnie, czule i delikatnie. Potem usiadł i też zaczął przyglądać się otoczeniu z uwzględnieniu nowych danych.

- Widzą ciepło no to termowizja. Pod wodą nie powinny nas widzieć. Tak samo jak za porządnymi zasłonami. Nie wiadomo czy te beczki i te kutry mają z tym tak samo. - Nix mówił zastanawiając się na głos nad tym samym co reszta.

- A jak ten duży się rozjara na dobre to co? - zapytał Krogulec ale reszta zwróciła się tylko ramionami przyznając do niewiedzy.

- Chuj w to. Nic nie zmieniamy. Płyniemy pod wodą. Podkładamy bomby. I spływamy. Jak zacznie się coś dziać to strzelamy. - zdecydował w końcu Guido siadając z powrotem na desce łodzi. Reszta popatrzyła na niego niepewnie ale nie protestowali.

- No dobra. Ale to jak, kto i gdzie płynie? - zapytał Nix wiedząc, że właśnie przed tym wszystkim omawiali właśnie ten punkt.

- Powels… mundur. Ten który zginął przy ataku podczas sztormu - szamanka odwróciła głowę do Krogulca, przekrzywiając kark pod kątem prostym - Został na posterunku do końca, zabił jednego z tych insektów. Można je zniszczyć - wymamrotała, rozcierając obolałe skronie. Wytarła też krew spod nosa, brudząc i tak brudne rękawice - Śmierć przywiązała go do tego kutra, widział miasto maszyn. Podzielił się wiedzą w zamian za poprowadzenie do domu i obietnicę - westchnęła ciężko, potrząsając łbem aby pozbyć się podwójnego powidoku. Ogrzewacz od Boomer robił robotę, niestety potrzebował czasu którego nie mieli. - Sterówka. Jego ciało zostało w sterówce. Portfel w kieszeni… muszę po niego iść. Dałam Słowo - poprawiła się na dnie łodzi, dopalając powoli papierosa - Ale najpierw bomby. Popłyniemy razem jak zostało ustalone. Chyba nie myślisz, że zostawię ci najlepszą zabawę - uśmiechnęła się do męża i pokazała paluchem na Hivera - Nasza trójka płynie, reszta niech się rozstawi i ubezpiecza. Nie podchodzi bliżej, schowa się w wodzie i mule. Znajdzie osłonę. Podłożymy bomby i dalej… dalej dokończymy to po co tu przypłynęliśmy.

Hiver skrzywił się i zaprotestował z miejsca przeciwko takiej wersji planu.
- Ja? A dlaczego ja? Mamy pełno ludzi, całą łódź niech… - zaczął pokazywać brodą na pozostałą obsadę łodzi ale Guido właściwie wciął mu się w słowo.

- Tak ty! Masz z tym jakiś problem Hiver? - zapytał zjadliwie łapiąc najgrubszego Runnera za ramię i zbliżając do niego swoją twarz. Hiver zerknął w bok by szybko oszacować swoje szanse ale w bandzie Guido i do tego w jego najlepszej grupie od Krogulca nie znalazł śladów poparcia. Krogulec za to splunął pogardliwie za burtę łodzi a Nix pokręcił głową.

- Nie no wyluzuj Guido co? Tak tylko się pytam. Wiecie przecież kim jestem. - rozejrzał się znowu po obsadzie łodzi. - Ja jestem kimś ważnym. Hollyfield by się wkurzył jakby coś mi się stało i moglibyście mieć kłopoty. - Hiver próbował wynegocjować łagodniejszym tonem patrząc to na wkurzonego szefa bandy to na innych Runnerów.

- Hollyfield jakoś odżałował twoją stratę po zimie. Trochę gorzej było z gunshipem. A na razie, że tu jesteś wiemy tylko my. Więc zaginaj mi w te pędy z bombą gdzie trzeba. Czaisz teraz czaczę Hiver? - Guido wolno cedził słowa wciąż trzymając za kurtkę drugiego ważniaka u Runnerów w Det. Ten w końcu pokiwał głową i ustąpił więc czarnowłosy szef bandy go wreszcie puścił.

- Jest jeszcze jedna rzecz. Niedawno była tu walka, zostało echo. Krew wsiąknięta w deski i kamienie. Ból i strach wymieszane z wodą, ale bez śmierci. Przeżyli, udało im się, cokolwiek tu robili. Po cokolwiek tu przybyli. Nikt od nas. - nożowniczka odezwała się nagle, sępiąc przez deszcz na zalane ruiny - Nie chciał tu być, ale nie chciał go zawieść. - potrząsnęła znowu głową, biorąc łyk wody żeby zmyć popiół z gardła. Ślad wplątany w podmokłą trawę - Biorąc coś, również coś dajemy. Mówca może to sprawdzić, jedno dodatkowe przejście nie powinno go zabić. - popatrzyła na Pazura, a słowa prośby gnieździły się jej na końcu języka. Zmilczała, nie wolno jej było prosić. - Wciąż ma krew na opłatę daniny. Wy przygotujcie bomby.

Przeszła. Tym razem poszło lżej. Poprzednie przejście wciąż zostawiło wyraźny dla niej ślad który torował drogę kolejnemu. Znowu znalazła się w Świecie Popiołu. Gdzie cicho padały w rożne strony płatki popiołu. Poszybowała do bryły domu. Znalazła te same emanacje co wcześniej. Jedno gniazdo wydało jej się te znajome. Zanurzyła się niżej. Wzięła w dłonie te kłębowisko dymu. Dotarły do niej strzępki obrazów. Emocji. Wspomnień. Po chwili wiedziała już chyba do kogo należą. Boomer. Była tu, głównie ze względu na “niego”. I nie chciała go zostawić. By coś mu się nie stało. Ale zdawała sobie sprawę ze skali zagrożenia z jakim się mierzyli. Więc wolałaby być gdzie indziej i robić co innego.

Drugie odbicie emocji było inne. Obce. Chaotyczna mieszanina gniewu, strachu i agresji. Kilka osób. Walczyli. Krwawili. Strzelali. I do nich strzelano. Ze stodoły. Jeszcze stała. I tam było “coś”. To coś strzelało. Trafiali. A to coś trafiało ich. Niespodzianka. Zasadzka. Pragnienie. Woda się kończy. Głód. Bagna.

Poszła za drugim śladem, omijając Żywą i jej rozterki. Przez mgnienie martwego, zasypanego popiołem oka poczuła smutek. Niechęć, rozlewającą się wokoło jej sylwetki jak plama dusznego atramentu. Boomer. Milcząca, pykająca balonówki i zaszczuta najemniczka wpatrzona w drugiego Pazura jak w obrazek. Wpatrzona od dawna, zanim między nimi pojawiła się trupia, lodowata szpila, zarosła piórami oraz kośćmi - ta która zabrała go, owijając czarnym kirem i pchając prosto w szaleństwo.

- Nie myśl o tym dziecko. - głos Opiekuna rozległ się tuż obok, chociaż nie potrafiła wskazać konkretnego kierunku. Ale widziała go. Stał między gruzami, przelewając się mrokiem między plamami ciemności i szarych drobin - Nie masz wpływu na działania innych bez względu na to, czy są dobre, czy złe. Każdy dokonuje własnych wyborów, by przetrwać.

“Złe wybory wydają się błędne tylko gdy człowiek ogląda się za siebie.” - nożowniczka przepłynęła bliżej, wyciągając ręce aby złapać widmo walki. Opiekun miał rację. Zawracała sobie głowę głupotami na które nie powinno być miejsca. Czuła złość, słyszała echo wystrzałów. Patrzyła na ruiny aż do chwili, gdy wycofała się szybko do ciała, nim nić się nie zerwie, a ona nie pogrąży się na wieczność w krainie upiorów.

Otworzyła oczy, tym razem w świecie żywych - tam gdzie deszcz i skraplające się mgiełką oddechy.
- Tam w stodole. Coś z czym walczyli też strzelało… zaskoczyło ich. - albo się jej wydawało, albo znowu leżała płasko na plecach na dnie łodzi, tocząc gorące, lepkie krople z nosa na deski - Ciężka walka… gniew, ból i złość po jednej stronie, po drugiej pustka. Też walczyli z maszyną. Więcej tych kurwi tu nie może być? - prychnęła, grzebiąc po kieszeniach. Wyjęła z kurtki strzykawkę z mętnym płynem, przytykając ją do rany na ramieniu. Ran zadanych przez przekraczanie bariery nie dało się uleczyć na zawołanie, te konwencjonalne jeszcze mogła spróbować ogarnąć nim zabraknie jej sił.

- Alice mówi, że masz coś zjeść. Najlepiej słodkiego. - powiedział Nix patrząc na Emi i stukając się palcem w swoje radio. Przekładał nadmiar ekwipunku do niewielkiego plecaka. Nadmiar magów, latarkę, samą krótkofalę też odpiął gdy szykował się do pracy pod wodą. Po chwili jego krótkofalówka zatrzeszczała głosem Brzytewki. Wypytywała się o wczorajszą walkę z kutrami w porcie a Nix przepakowując się odpowiadał. Runnerzy zaś wiosłowali wolno mijali kolejne drzewa z zatopionego lasu tak by pływacy mieli jak najkrótszy odcinek do pokonania.

- Wódka się liczy za słodkie? - nożowniczka wyszczerzyła się bezczelnie, puszczając Pazurowi oczki w szybko zapadającym zmierzchu… a potem tylko słuchała. I słuchała… i jeszcze więcej słuchała, lampiąc to na diabła, to na męża, to na Krogulca.
- I niech ktoś nie mówi Mówcy, że ona nie jest przerażająca - prychnęła pod nosem, pociągając z piersiówki kolejny łyk promili. Dla zdrowotności przegryzła znalezionym w kieszeni sucharem. Musiało starczyć.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 12-02-2018, 12:08   #606
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
W łodzi nastąpiła konsternacja. Z Brzytewką rozmawiał właściwie Nix ale wszyscy w łodzi byli na tyle blisko by słyszeć tą rozmowę. Podobnie jak San Marino słuchali i słuchali. Gdy Alice skończyła mówić Nix dość machinalnie potwierdził przyjęcie meldunku i właściwie nastała cisza. To o czym mówiła lekarka kłóciło się z planem jaki mieli właśnie spróbować zrealizować. Nix popatrzył na brezent jak wiele głów na łodzi. Krogulec jakoś bez zaangażowania go poskrobał paznokciem jakby chciał sprawdzić jego grubość czy solidność. No wyglądał jak całkiem solidny kawałek brezentu. Ale wszyscy mieli świadomość, że nie stawiłby sensownego oporu ostrzu noża o kuli nie wspominając. I to miało oszukać sensory kutrów? Wystarczy? Nomen omen wszystkie głowy w końcu i tak jakoś zogniskowały się na szefie bandy. Ten zerkał za burtę w stronę zalewanych ulewą kutrów na zalanej bagnem farmie zastanawiając się czy obliczając nie wiadomo co.

- Ona się na tym zna? Myślałem, że jest lekarzem. - pierwszy odezwał się najbardziej pechowy Runner wszechczasów zerkając po twarzach zebranych na łodzi szukając jakiegoś wyjaśnienia. Ale jednie Krogulec wzruszył ramionami.

- Co myślisz? - Guido w końcu odezwał się i patrząc przez ramię spojrzał na jedynego nie pasującego kolorystycznie do reszty grupy faceta. Głową wskazał na brezent o który ze złością tarabaniły fale ulewy.

- Nie jestem pewny. To możliwe. Jak dobrać odpowiedni materiał do odpowiedniej fali to tak, to możliwe. Mielibyśmy jakiś termowizor tutaj można by sprawdzić. No ale tak… - Pazur z wahaniem wyraził swoją opinię też patrząc w zamyśleniu na kawał ciężkiego brezentu.

- A z tym strzelaniem? - Guido dalej pytał Pazura o opinię w kolejnej kwestii.

- Cóż. To możliwe. Nie jestem pewny. Była walka. Najpierw wieczorem potem już w nocy. Co chwila gdzieś, ktoś strzelał. Widziałem głównie to co szło w nas lub blisko nas. Nie kojarzę teraz czy jednocześnie szło gdzieś jeszcze. Potem nas zmiotły i podpaliły to mieliśmy inne priorytety. - Pazur zrelacjonował w największym skrócie swoją relację z nocnych walk w porcie. Wydawało się, że próbuje sobie przypomnieć jak najwięcej z tamtych wydarzeń.

- No ale zobacz. Widzą nas, a nie strzelają. Coś w tym jest. - Guido z zastanowieniem skinął głową w stronę najbliższej jednostki. Tej najbardziej bojowej, najdłuższej i najbardziej zdewastowaniem. I z coraz bardziej widocznymi płomieniami. Te chyba zaczynały się roznosić a nie gasnąć. Nix też spojrzał również i pokiwał głową.
- Ile do nich może być? - zapytał nie odwracając głowy.

- No myślę, że jakieś 200… 250 m… Tak jakoś. - Pazur po chwili zastanowienia odpowiedział i teraz Guido pokiwał głową.

- A co będziemy zgadywać. - mafioz nagle odwrócił się i od razu było znać, że podjął jakąś decyzję. Wszyscy popatrzyli na niego w wyczekiwaniu. - Billy Bob. Bieraj kubraczek i zaginaj do tamtego rozdwojonego drzewa. - szef wskazał na chłopaka, plandekę a potem na jedno z drzew które kiedyś pewnie trafił piorun i było osmolone i rozpęknięte więc rzucało się w oczy. Chłopak zbladł gdy usłyszał szefa i spojrzał szybko po gromadce na łodzi jakby szukał u nich ratunku.
- Czekasz na coś? - zapytał podejrzanie spokojnie. Młodzik wyglądał jakby zbierał się by coś powiedzieć ale w końcu przełknął ślinę i pokiwał przecząco głową. Szef więc ponaglająco wskazał na leżącą plandekę. Najmłodszy Runner więc zaczął po nią sięgać z miną skazańca. Ubierał się jednak zawijając się w toporny materiał.

Chłopak z pluskiem zeskoczył w zimną wodę. Fale jakie wzburzył ledwo mocniej bujnęły łódź. Zakrył się plandeką i pierwszy problem odkrył prawie z miejsca. Nic nie widział. Pod plandeką było właściwie ciemno więc szło się na ślepo. Runnerzy z głośnym aplauzem darli się ze swoją chaotyczną, radosną złośliwością doradzając młodemu gdzie i jak iść i w ogóle dawali mu setki “genialnych” rad. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że to jakaś zabawa czy gra. Jednak kutry odciskały swoje piętno na sytuacji i dało się wyczuć te napięcie przed burzą.

Drugi problem Billy Bob odkrył też prawie z miejsca. Musiał iść w niewygodnej, skulonej pozycji by woda maksymalnie go chowała w wybrzuszenie jego głowy wystające ponad nią było jak najmniejsze. A przy tych wszystkich zatopionych korzeniach i innych gratach łatwo było się potknąć i przewrócić. Więc się przewracał całkiem regularnie idąc przez ten utopiony w bagnie las. Przy przewrotkach też był moment grozy czy plandeka się nie zsunie albo schowany pod nią człowiek nie obnaży się przed skanerami kutrów.

Przy okazji więc wyszedł trzeci problem czyli biorąc pod uwagę wielkość plandeki i problemy jakie miał w poruszaniu się pod nią runnerowy młodzik każda kolejna osoba zwiększała ryzyko wpadki. Jedna czy dwie osoby wydawały się jeszcze do zaryzykowania takiej wyprawy ale więcej wydawało się kuszeniem losu.

Jednak Billy Bob wreszcie po mozolnej wędrówce dotarł do pierwszego, potem kolejnego i jeszcze kolejnego drzewa. Dotarł wreszcie prawie do skraju lasu choć pod względem tempa to nawet brodząc po pas w tej wodzie było to skrajne mozolne i powolne. Jednak poza tymi wadami pomysł Brzytewki z tą ochronną rolą plandeki na razie wydawał się działać. Ten najdłuższy i najbliższy nich kuter nie otworzył do plandeki ognia. Ani gdy się zbliżała ani gdy potem, też w tym niezdarnym, kalecznym tempie oddalała się od niej. Za to pożar na niej zaczynał już tu i tam przez jakieś dziury i szczeliny wyżerać się ponad pokład. Tu został zahamowany przez kolejne fale ulewy zalewające ziemski padół w tym pokład jednostki jak i łodzi skrytej w lesie. Płonęła już całkiem zdrowo rufowa część pod kadłubem jednostki co było widać przez tą dużą wyrwę w burcie. Wreszcie przemoczony, zmarznięty, ubłocony i trzęsący się Billy Bob wrócił do burty łodzi wychodząc wreszcie spod plandeki. Pomocne ręce pomogły mu wrócić na pokład łodzi.

Przez chwilę w łodzi coś się działo. Zdawało się jakby wróciło do niej życie. Gdy Runnerzy pomagali wdrapać się z powrotem do łodzi chłopakowi. Jednak wciąż pewnie wszyscy w uszach mieli rozmowę Pazura z Brzytewką z której wynikało, że sprawa jest jeszcze bardziej popaprana niż to wyglądało do tej pory tylko patrząc na te cholerne obwieszone bronią kanonierki. Większość Runnerów zawitała do portu gdy było już po walce więc nie widzieli miażdżącej mocy dwóch kutrów na własne oczy. Ale relacje pozostałych wyzwoleńców, Pazurów i ślady zniszczeń w porcie jakie już widzieli i słyszeli sami jakoś nie zachęcały do zadzierania lekką ręką z taką siłą ognia. A teraz sprawa wydawała się wyglądać jeszcze poważniej. Nawet z tymi bombami zmajstrowanymi przez Krogulca i Nixa.

- Hej! - krzyknął ostro Guido. Ale tak nagle, i krótko, że nikt chyba nie był pewny czy właśnie szef czegoś nie ma właśnie do niego. Wszyscy zwrócili się na niego, nawet szykujące się do wodnej drogi małżeństwo jakie miało dostarczyć paczki na miejsce.
- Co macie takie kurwa miny jakby zaraz miał was Edi przecwelować? - zapytał szef zerkając po kolei po spoglądających na niego twarzach. Ktoś się roześmiał. Dość nerwowo. Ktoś uśmiechnął. Ale raczej nie było nikomu do śmiechu. Gangerzy w większości unikali spojrzenia szefa skubiąc nerwowo guziki kurtek, wydłubując resztki chitynek z broni czy zerkając gdzieś za burtę. Ale nie na szefa. Bali się. Dało się wyczuć wyraźnie. Jeszcze nie pękali. Ale też nie uśmiechało im się starcie z tym czymś co tam było widać między drzewami.

- Spoko, rozjebiemy ich! Czacha ma obgadaną sprawę z duchami. Są z nami. Będzie zajebiście! Zrobimy ich na szaro i obłowimy się kozackim sprzętem! - szef roześmiał się i rozłożył ręce jakby chciał objąć wielką szansę albo łupy jakie miały na nich czekać. Ale w tej miażdżącej każdy ruch i emocje ulewie ciężko było znaleźć jakiś pozytyw w tej sytuacji. Część głów pokiwała się nie chcąc się kłócić z szefem albo zgadzając się z nim chociaż bez widocznego przekonania i zaangażowania. Pazur też wrócił do przerwanych na moment przygotowań do wyprawy na zalaną bagnem farmę.

- Heej! Jesteśmy Runnerami! A ci tam? No co to ma być?! Jakaś żenada! Niech się wypchają, cokolwiek mają załatwimy ich! - szef dalej próbował zagrzać swoich ludzi przed czekającą ich walką. Efekt jednak choć był zauważalny to dość mizerny. Co innego było gdy trzeba było mierzyć się z jakimś bliżej nieokreślonym zagrożeniem. A co innego gdy widziało się te wszystkie tony uzbrojenia i słyszało o syfie jaki na nich czeka po drodze w starciu z tym czymś.

- No. Jak w tym kawałku. - Guido widząc “efekt” swojej przemowy nie składał broni. Usiadł nieco wygodniej na ławeczce łodzi i zaczął stukać palcami w burtę łodzi. Dość szybko dało się wyczuć, że to jakiś rytm. Część głów spojrzała na niego z zaciekawieniem.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Fthtl8bQkkY[/MEDIA]

"Od podnóża stromych Tatr, po Bałtyku brzeg
wszystko idzie zawsze źle"

Głos szefa brzmiał z początku cicho. Jakby zaczynał mówić coś w zaufaniu czy tajemnicy. Ale sprawiło to, że już pewnie wszyscy w łodzi i tak byli na tyle blisko by go słyszeć. A teraz wyciągali szyję by go zobaczyć i usłyszeć wyraźniej co on tam mówi. Śpiewa. A twarze rozjaśniły się gdy rozpoznali widocznie śpiewany przez niego kawałek.

"...od zachodu aż po wschód wszędzie tylko gniew i ból,
każdy ciągle skarży się..."


Głos Guido nabrał siły i mocy. Śpiewał coraz głośniej pomagając sobie uderzaniem rytmu w burtę łodzi. Doszło do tego stukanie butem w jej dno. Runnerom zaczynało się coraz bardziej podobać. Też zaczęli wybijać rytm własnym stukaniem, głowy kiwały się mocniej a na twarzach pojawiło się więcej uśmiechów.

"Za wrzucony w urnę głos obiecałeś cudów moc,
ale skąd wziąć na to szmal?"

Guido rozłożył ręce gdy doszedł do tego fragmentu. Na twarzy zagościł mu ironiczny uśmieszek a jego banda wydawała się być rozbawiona już na całego. Ktoś, kto znał słowa podłączył swój głos do śpiewanego na zalewanych ulewą bagnach kawałka.

"Dookoła smutny świat, oszukałeś kurwo nas,
wszyscy czują wielki żal"

Szef już darł się całkiem głośno. Brzmiał mocą, pewnością siebie i pobrzmiewającą agresją. Wolną ręką wskazał za burtę w stronę zalanej farmy. Jego emocje zdawały się rozlewać na ludzi zebranych na łodzi. Podobnie śpiew potężniał gdy kolejne głosy dołączały się do łobuzerskiej piosenki. Już mogli pewnie rozczytać intencje szefa czemu wybrał właśnie ten kawałek i wiedzieli, że zbliża się refren.

"Dziś zostałeś całkiem sam, każdy tutaj nienawidzi Cię,
teraz nie masz żadnych szans - powieś się, powieś się!"

Guido też wydawał się uskrzydlać widząc, słysząc i czując potężniejącą agresję swojej bandy. Udało mu się ich wybudzić z letargu i nakierować na pożądany kierunek. Teraz już darli się chyba wszyscy wywrzaskując słowa punkowej piosenki w burtę tych groźnych kutrów. Udało im się zepchnąć strach gdzieś w odmęty swojego jestestwa i zastąpić to agresją. Teraz wykrzykiwali ją grożąc pięściami, nożami i spojrzeniem najeżonym bronią przeciwnikom. Guido wstał jakby na przekór wszystkiemu. Wraz z nim wstało parę innych osób więc łódź zaczęła się niemożebnie kołysać. Wreszcie mafioz zachwiał się podobnie jak i reszta załogi. Ale już to zdawało się nie mieć znaczenia.

- Zasuwajcie! Rozjebcie ich! - wycedził mafioz w stronę szamanki i najemnika. Nix skinął głową i choć chyba jako jeden z nielicznych nie podłączył się do śpiewania i wygrażania też ten runnerowy pokaz chyba dodał mu animuszu. Wskoczył do wody i razem z Emily przygotował plandekę do użytku. - Hiver, Geck, idźcie z nimi do szopy. Chrom, weź dwóch ludzi i zasuwajcie na garaże. - Guido szybko wykorzystał chwilę i porozsyłał poszczególne grupki i pojedynczych Runnerów po okolicy. Ci z zapałem wyskakiwali przez burty łodzi i brnęli przez bagno na wyznaczone pozycje.

Na szamankę i komandosa spadło zaś kluczowy punkt zadania. Początek poszedł całkiem łatwo. Łódź przepłynęła kawałek więc choć stracili z widoku płonącą już całkiem mocno bojową jednostkę to pewnie i ona straciła ich z widoku. Przebrnęli przez wodę we czwórkę aż do jakiejś rozpadającej się szopy. Pozostałą dwójkę stanowili operatorzy ciężkiej broni czyli Hiver z rkm i Geck z miotaczem ognia. Tu się rozstali. Para Runnerów została obserwując co się da przez przegniłe deski rozpadającego się budyneczku a Czacha z Pazurem dali nura pod plandekę i zaczęli brnąć przez bagienną wodę.

Musieli iść w bardzo niewygodnej pozycji. W tak płytkiej wodzie można było kucnąć czy usiąść by wystawała ponad nią tylko głowa i niewiele więcej. Wtedy to nie było takie trudne. Ale przejść z jakąś setkę kroków w tej pozycji było naprawdę ciężko. W dodatku po ciemku bo przez brezent nie przedostawało się, żadne światło. Cały czas skurczył się do mętnej obietnicy światła gdzieś na pograniczu postrzegania jakie widniało gdzieś tam pod wodą gdzie docierało światło ponurego dnia. Wzrok więc był prawie całkiem bezużyteczny. Już bardziej dało się coś usłyszeć. Mniej więcej wiedzieli, że powinni iść na odgłos pracującej maszyny. Tej koparki, dźwigu czy co to tam było. Bo ten płonący kuter był jakoś przed nim. Ale mimo, że to wiedzieli kompletnie nie mieli pojęcia jak im to wyjdzie i wychodzi.

No i była jeszcze presja. Ołowiowa presja. A jak brezent zawiedzie? Jak z bliska te czujniki nie dadzą się oszukać? Jak ma jakieś inne cosie do wykrywania? Przecież jak to otworzy ogień z tego co ma to albo usłyszą jeszcze jak coś pruję w ich stronę albo nawet i nie. Nie mieli żadnej osłony i byli jak na patelni dla tego całego ołowiu co pływał tam na tych jednostkach.

Czas zdawał się też działać przeciwko dwójce zanurzonych w zimnej wodzie ludzi. Woda była zimna. Lodowata. Szczękali już zębami. Do tego bez żadnych bodźców wzrokowych wydawało się, że mijają kolejne sekundy, minuty i godziny a oni tak idą i idą czołgając się i brodząc w tej wodzie. San Marino czuła się, niespecjalnie. Wydawało się, że robi tak głupią rzecz jak to tylko możliwe. Trzymała ją jednak w pionie i świadomość oczekiwań reszty bandy do jakiej przystała no i ten przemarznięty i przemoczony jak i ona facet obok niej. Nix wydawał się trochę lepiej znosić ten stres choć wyraźnie miał trudności z oszacowaniem kierunku w jakim powinni brodzić. Tutaj wyraźnie czuła dotyk jego dłoni na sobie gdy niemo pytał ją o kierunki. Jej udawało się wychwycić więcej poprzez tą łomoczącą w plandekę ulewę i niemy świat pod nią.

Dopiero gdy usłyszeli odgłos szalejącego ognia wiedzieli, że jakoś w końcu dotarli w pobliże podpalonego kutra. To musiał być on bo na tej zatopionej farmie nic więcej się jak na razie nie paliło. Teraz już poszło im pewniej. I bardziej nerwowo. Mimo chłodu dłonie zaczęły się pocić na trzymanych, owiniętych folią paczkach. I nagle dotarli na miejsce. Zobaczyli ciemny kształt przed sobą gdy coś tam było przed frontem plandeki. Gdy Nix ostrożnie podniósł plandekę okazało się, że to burta. Burta tego kutra. Dotarli w pobliże dziobu. Z bliska wciąż było widać oznaczenia jednostki “PT 604”. Nix ostrożnie przeszedł wzdłuż burty w kierunku poszarpanej i osmolonej wyrwy. Była tak szeroka, że bez problemu dało się zajrzeć do środka. Pazur pokiwał głową i zaczął szykować swój ładunek. - Daj swój. Uzbroję go iw rzucimy do środka. - wyszeptał sprawnie manewrując zapalnikiem swojej bomby choć z zimna dłonie już utraciły zwyczajową płynność ruchów. Byli chyba na tyle blisko burty, że powinni być poza zasięgiem pokładowego uzbrojenia. Chyba. Cholera wie w sumie.

Ogień… znowu ogień. A dopiero co San Marino wydostała się z jednego płonącego kurnika tylko po to, żeby teraz dobrowolnie pchać się pod drugi, ale musiała. Dla Petera, bo przecież nie mogła go zostawić z tym samego. Było ich dwoje i jeśli mieli robić coś głupiego i nierozsądnego, to tylko razem. Robili więc - razem brodzili w lodowatej wodzie pod śmierdzącą płachtą brezentu, idąc prosto pod maszyny zdolne zmieść ich z powierzchni ziemi jednym splunięciem ołowiu… ale nie pluły na razie. Plama miała rację - tego szamanka się trzymała tak rozpaczliwie, jak tonący chwytał podaną brzytwę. Musiała mieć rację, inaczej Nix zginie, a tego nożowniczka nie chciała. Chłód wysysał siły z ciała, ogień huczał na wyciągnięcie ręki. To nie były warunki dla niej… wepchała się w sprawy Żywych, miała za swoje. Mówcy powinni siedzieć na dupie i słuchać szeptów zza Bariery, gryząc popiół i oddając upiorom resztki własnego ciepła. Nie dla nich były śluby, gangi… przyziemne, ludzkie emocje. Ale Pete jej potrzebował. Diabeł na nią liczył. Musiała się ogarnąć.
- Jak się uda, muszę tam wrócić. - odszeptała, podając ładunek - Obiecałam Powelsowi, przy sterach jest jego ciało. Portfel w kieszeni. To ważne. Skończymy i wrócisz do pozostałych, ja muszę tu przyjść jeszcze raz. Uda się - spróbowała przesłać głosem otuchę, ale szczękające zęby to utrudniały - Razem nam się uda.

- Co? Co ty mówisz?
- Nix skrzywił brwi w grymasie znakomitego nierozumienia. - Przecież jak te bomby wybuchnął, jeśli wybuchną, no to nie wiadomo co będzie. Może nic. A może zostanie z tego parę szczap i tyle. - Pazur pokręcił głową i wrócił do przerwanej czynności nastawiania bomby. Wychylił się tylko trochę ponad brezent więc o jego i jej głowę rozbijały się z uspokajającym pluskiem te same fale jakie rozbijały się o poszatkowaną wybuchem burtę. Z bliska dało się już czuć gorąco od ognia. Całkiem przyjemne przy tym całym wodnym mrozie dookoła w jakim się taplali. Przez szczelinę widać było ogień wewnątrz tylnej części kadłuba a także jego łuna oświetlała już rufę i wodę dookoła. Zapowiadało się, że jak nie wybuch to ogień pochłonie tą ciężko uszkodzoną jednostkę. Burta od strony rufy już była prawie na wysokości fal więc jednostka już tonęła całkiem mocno.

- Obiecałam Powelsowi. Temu który tu zginął - nożowniczka weszła w nawiedzoną gadkę, bo inaczej nie dało się tego wytłumaczyć. Znajome tematy pozwalały też zebrać się w garść - Temu który pokazał mi sztorm na morzu i atak maszyn, a potem ich miasto. Jestem Mówcą, pamiętasz? Mam swoje obowiązki, tak jak ty masz swoje obowiązki, rozkazy, stopnie i saluty. Nie wolno igrać z Duchami, próby ich oszukania zawsze kończą się tragicznie… a ja muszę - zagryzła wargi, na moment zamykając piekące oczy - Taki dostałam rozkaz. Ale to mój rozkaz, nie twój. Ty jesteś Żywy… i musisz żyć. Mówca sam to załatwi. Spróbuje… jak będziesz już bezpieczny.

- Nie gadaj głupot.
- Nix prawie warknął z niechęcią. - Razem przyszliśmy i razem wrócimy. Albo razem albo w ogóle. - odpowiedział kończąc chyba szykowanie swojej bomby bo coś na koniec pstryknął i zajrzał przez wyrwę do wnętrza kadłuba. Rozglądał się jakby zastanawiał się gdzie ją zostawić. - Wiem kim jesteś. Ale tutaj to tutaj a nie tam. A tutaj jak to wszystko pieprznie to nic nie zostanie. Coś masz do załatwienia to tu i teraz. Potem wracamy do tej rudery. Razem. - Pazur w końcu chyba znalazł odpowiednie miejsce bo się wychylił i sięgnął gdzieś w głąb trzewi kutra. Po chwili jego już puste ramie wróciło a on sam zabrał się za przygotowywanie bomby którą do tej pory miała Emily.

- Kurrrwa… czy ty musisz być tak uparty?! - szamanka syknęła przez zęby, zła jak osa. Co się tak uparł?! Nie mógł jej pozwolić robić swojego? To nie był jego problem, problem żadnego Żywego. Nie rozumiał… i tak głupio się upierał. - Jestem twoją żoną, tą niesamowitą! Powinieneś się mnie słuchać… no albo przynajmniej brać pod uwagę co mówię! A nie że pod chuja mnie bierzesz i jeszcze pod pantofel ładujesz! Czy ja ci wyglądam na kurę domową co będzie miała wianek dzieciaków przyczepiony do spódnicy?! Uwierz mi, bardziej ryzykuje przechodząc przez Barierę! Zamorduję cię jak coś ci się stanie! - syk zmienił się w jęk rozpaczy. Coś jej mówiło, że się go nie pozbędzie… głupi złamas. Nie powinien ryzykować.

Nix wydawał się być niezmordowanie uparty i nie wyglądało by miał zamiar odpuścić. Śpieszył się i grzebanie w trzewiach łajby wyraźnie nie było mu na rękę.
- Już odpaliłem. Powinno wybuchnąć za parę minut ale wiesz, na czuja majstrowaliśmy detonatory. - szepnął z nutką zniecierpliwienia widząc jak żona pakuje się do trzewi płonącej jednostki. Większość ciała mieli zanurzoną w wodzie ale nawet przez przemoczony brezent docierała do nich łuna i żar ognia. Płonął już cały tył łodzi a w tym tyle chyba też i silniki. Pływała płonąca ropa rozchlapując się z kolejnych przecieków. Ale San Marino dojrzała w tym wszystkim coś pływającego w tej wodzie. Bardziej w stronę dzioby. Tak naprawdę mogło to być cokolwiek ale intuicja Mówcy podpowiadała jej, że to pewnie jest portfel Powelsa. Właśnie gdzieś w tamtym miejscu dokonał przejścia do świata Popiołu.

Odległość choć zaledwie na kilka kroków wydawała się niezmiernie daleka. Czacha czuła jak łódź kołysze się na falach gdy znalazła się w środku i człapała po jej podłodze. Tej samej gdzie w innym czasie i w innym świecie stoczył swój ostatni bój Powels. Doszła do obecnie częściowo już pogrążonego w wodzie panelu. Pod nim unosił się w wodzie skórzany portfel, relikt z dawnych czasów choć nadal przez niektórych używany. Ale rzadko do noszenia jakiejś gotówki. Przemoczona i zmarznięta szamanka zawróciła w stronę czekającego przy wyrwie Pazura. Wyraźnie się niecierpliwił nie chcąc czekać przy odbezpieczonych ładunkach wybuchowych i tuż pod lufami które mogły z nich zrobić krwawe strzępy.

Ale wreszcie znaleźli się znowu razem a szamanka miała swoją zdobycz. Czekała na nią też zmarznięta ale jednak dodająca jakoś otuchy dłoń Petera. Złapał ją i znów zanurzyli się na ślepo pod brezentem. Teraz zostało wrócić do swoich. Znowu brnąc przez wodę po omacku. Tym razem oddalając się od pracującego dźwigu który przewalał niezmordowanie gruz chyba próbując dalej odgrzebać ten wrak spod resztek stodoły. Znowu dała się odczuć presja ołowiu który mógł w każdej chwili przeszyć ich trzewia. Tym razem plecy czy tył głowy. Do tego gdzieś tam za nimi tykały bomby jakie zostawili by wysadzić ten pierwszy kuter.

Zmagali się z wodą w której brodzili w niewygodnej pozycji schyleni w niej po samą brodę. Po omacku jedynie na czuja próbując dotrzeć do zbawczej zasłony drzew, któregoś z rozwalających się budynków czy czegokolwiek. Ale nie zdążyli. Za ich plecami coś eksplodowało. Potężna siła przewaliła się przez wodę obalając dwójkę ludzi na czworaka. Padli na ziemię a właściwie na dno w dławiącą, zimną wodę. Powietrze uszło im z płuc a w otwarte odruchowo usta wlała się lodowata bagienna woda. Przez pierwszy moment szarpnął nimi pierwotny strach przed utopieniem. Głowy wynurzyły się, brezent pływał gdzieś obok też zdmuchnięty siłą eksplozji albo to ich gdzieś pod wodą wymanewrowało.

Za nimi, przed nimi i wokół nich wciąż woda chlupotała wzbitymi falami i poza ulewą biły w nią spadające szczątki kutra. Sama krypa nadal była rozpoznawalna ale był to już rozpruty, płonący wrak. Wrak przełamywał się i obracał na burtę zanurzając się w bagiennej wodzie. Wciąż coś tam wybuchało i rozrzucało ciskane odłamki jak pełnoprawne szrapnele na boki. Nix zdążył się złapać za ramię z Emily. Ogłuszeni eksplozją, oślepieni lodowatą wodą mieli trudności z postrzeganiem. Więc nie byli pewni kto otworzył ogień. Ale strzelanina zaczęła się zaraz po eksplozji gdy wynurzyli się z wody wciąż klęcząc na dnie bagna.

Ponad ich głowami zaczął śmigać ołów. Cała brzeg lasu, budynki obsadzone przez Runnerów ożył nagle echem wystrzałów. Chaotycznych, szybkich wystrzałów. Dwójka podtopionych saperów zorientowała się do czego strzelają dopiero gdy siekący wodę ołów zaczął trafiać. W coś. W jakieś bryły. Bryły nieoczekiwanie zaczęły strzelać iskrami, dymić, coś po trafieniu z nich odpadało ale i tak nie zważając na nic pruły prosto przed siebie. Prosto na nich! Na ich dwójkę! Byli najbliżej! Jeden z robotów trafiony i z burty, i przesiąknięty którymś cekaemem, odskoczył po tylu nagłych ciosach. Druga bryła również została zastopowana tą chaotyczną strzelaniną. Ale to nie był jeszcze koniec. Oboje zorientowali się, że Brzytewka jednak miała rację. Jedna z wieżyczek rozerwanego kutra mimo, że on sam płonął i był żałosnym cieniem samego siebie zaczęła obracać się w stronę ludzi.

Plama mówiła o tym… dużo mówiła, a w tej jednej sekundzie San Marino próbowała sobie przypomnieć co jeszcze słyszała od małej, piegowatej lekarki Runnerów.
-Gleba!- wrzasnęła, wieszając się na Pazurze i chcąc go zatopić, tak jak i siebie. Ruch, ciepło… widzenie ciepłem. Mieli tu wodę, może wystarczy. Taką miała nadzieję.

Czacha pociągnęła swojego męża na dół. Zaraz potem nad wodą rozlała się na powierzchni fala żywego ognia. Mieli do tej płonącej fali z kilkadziesiąt kroków. Gdzieś tam musiał być kierunek na skraj lasu i farmy opanowany przez ludzi. W tej skotłowanej wodzie Nix pod wodą pociągnął ze sobą Emily. Przebrnęli pod nią do jakiejś bryły. Tam udało im się wynurzyć i wreszcie złapać oddech. Okazało się, że to ten utopiony w bagnie i ulewie traktor. Dawał nadzieję, na chociaż częściową i chwilową osłonę. Problemem było dotarcie do najbliższej innej osłony. Do budynków było stąd z jakaś setka metrów. Odkrytej przestrzeni. Mniej więcej w połowie unosiła się fala ognia którą wcześniej widzieli spod wody. Same budynki i drzewa było rozstrzeliwane przez zmasowaną siłę ognia z kutrów. Ciężka broń pruła przez ściany, dachy i ludzi sądząc po wrzaskach. Ścinała co cięższe gałęzie które spadały do wody jak odcięte jakąś niewidzialną maczetą. Gdzieś w lesie rozległa się seria wybuchów jak od granatów. Za daleko poszły by eksplodować gdzieś przy budynkach ale nie wiadomo było czy kogoś tam nie trafiło jeśli był w głębi lasu. Pierwotnie gdzieś tam chyba była łódź jaką tu przypłynęli. Budynki jednak odpowiadały ogniem. Choć ludzie już byli wyraźnie przyduszeni zmasowanym użyciem broni ciężkiej. Odgryzali się jednak pływającym bateriom. Para podwodnych saperów utknęła przy zdezelowanym ciągniku pośrodku tej chaotycznej wymiany stali i ołowiu. Zabrali ze sobą tylko broń krótką a na te odległości po pół setki kroków w każdą stronę nie była to za bardzo efektywna broń. Siłą ognia też nie imponowała.

San Marino widziała cel… niby prosto. Kawałek, raptem z setka metrów z okładem, którą musieli przebyć pod ogniem i ostrzałem. Ona i Pete - dwójka żywych bez realnej możliwości zaszkodzenia wrogowi. Już nie...
- Płyń prosto, gdzie wraki! - krzyknęła mu w twarz, próbując przebić się przez harmider strzałów i huk ognia. Ogień… czy to zawsze musiał być ten przeklęty ogień?! - Tu im nie pomożemy! Mają LAW-a! Jeden strzał dadzą radę oddać zanim się spierdoli! Widziałeś co niosła ekipa Krogulca! - potrząsnęła mężem, a potem pchnęła w kierunku wraku - Spierdalamy! Tu im nie pomożemy. Ty pierwszy! Weź oddech i płyń! Jestem zaraz za tobą!

- Już go rozjebali! Zostały same wieżyczki! Trudno trafić z RPG z takiej odległości w taki mały cel!
- Pazur z miejsca oszacował pomysł żony i samo trafienie z wyrzutni chyba nie oceniał jako zbyt łatwe do zrobienia. - I żadne pierwszy tylko razem! - Peter krzyknął w zdenerwowaniu i pociągnął znowu żonę ze sobą. Oboje plusnęli w niezbyt głęboką wodę i próbowali płynąć. Jednak w przeciwieństwie do poprzedniego razu i kierunku tym razem woda była wzburzona od siejącego ją ołowiu i kolejnych eksplozji. Powstałe fale i zawirowania co jakiś czas wyrzucały dwójkę pływaków na powierzchnię albo znów ciskały o muliste dno. Przy okazji czasem można było próbować urwać garść oddechu.

Oszołomieni wodą zalewającą uszy, oczy i usta mieli mętne pojęcie co się dookoła dzieje. Walka trwała. Wciąż ktoś się z kimś strzelał. I nagle strzelanina zaczęła wyraźnie rzednąć by w końcu skończyć się. Fale uspokajały się, Sam Marino i Nix minęli tą płonącą plamę na wzburzonej wodzie, dopłynęli do zewnętrznych ścian budynków i wreszcie w dziurę między budynkami i mogli wynurzyć się po zewnętrznej stronie budynków. Ociekając lodowatą wodą mogli się wreszcie rozejrzeć. I usłyszeć.

Pierwszego napotkali Billy’ego. Patrzył na nich z wytrzeszczonym spojrzeniem mokry albo spocony na twarzy. Kurczowo ściskał jakiś pistolet i rozglądał się dookoła. Mimo, że wydawał się cały to najwyraźniej stężenie ognia przytłoczyło go solidnie. I jego efekty. W miejscu gdzie niedawno stała przegniła szopa za którą schronili się Hiver i Gecko a z której para podwnodnych saperów zaczynała swój rejs została jedna wielka kupa przegniłych dech i jakieś stercząco smutno resztki ścian czy belek. Dawały schronienie nadal Gecko i Hiverowi ale by skryć się za tą kupą dech i belek musieli usiąść i oprzeć się o nią. Z obydwu wyciekało z licznych zranień gdy najwidoczniej dostali się w obręb któregoś z wybuchów. Ubrania mieli poszarpane, mokre od krwi i wody. Hiver jęczał cicho i musiał być poważnie ranny. Karabin maszynowy leżał w wodzie na jego kolanach. Gecko leżał prawie oparty o niego i jakąś belkę. Też musiał mocno oberwać i było to widać.

- Guido! Guuiddoo! Wyciągnij nas stąd! Tu kurwa nie ma wyjścia! Tylko jebane drzwi na te cholery! - ktoś darł się gdzieś od strony garażu. Garaż też mocno oberwał co było widać po posiekanych ołowiem i odłamkami ścianach. Wcześniej na dachy było kilku Runnerów skąd mogli mieć niezły widok na całe podwórze. Gdzieś tam przy tylnej ścianie stał szef bandy. Wydawał się cały i patrzył do góry odruchową krzczycząc by się porozumieć.

- Zostańcie tam! Wyciągniemy was! Zostańcie tam słyszysz Chaco?! - Guido odkrzyknął i choć wydawał się poruszony całą nagłą walką to i lepiej panował nad swoimi emocjami i głosem niż większość szeregowych Runnerów.

- Dobra! A co z Chrome?! Oberwał! Nie wygląda zbyt dobrze! Wszystko się tu kurwa rozjebało Guido! Spadło nam na łeb! - Chaco odpowiedział i wydawał się nawet na słuch mieć dość albo przynajmniej przechodzić jakiś kryzys.

- Ogarnij się! Pozbieraj Chrome’a! I resztę! I czekajcie aż po was wrócimy! Nie wychylajcie się! - Guido przybrał nieco ostrzejszy ton i chyba poskutkowało bo padła jakaś twierdząca odpowiedź. Od strony lasu garaż miał tylko ściany. Drzwi miał od strony podwórza. Teraz można było jeszcze ryzykować dostać się przez rozwalony dach ale ten jak było dobitnie widać po posiekanych jego szczątkach był jak najbardziej pod okiem i ogniem kutrów.

- Został ten drugi. Ten transportowiec. Też ma maszynówy. Ale te resztki stodoły zasłaniają mu trochę widok. - Krogulec też zdawał się wyjść cało ze strzelaniny. Odezwał się do dwójki pływaków. Przez przestrzeliny i dziury w ścianach dało się rzucić okiem na drugą stronę podwórza. No faktycznie. Na rufowej nadbudówce transportowca było widać gniazda broni maszynowej i z wysoka miały przyzwoity widok. Akurat jak na wysokości pierwszego piętra bo najbliższe otoczenie przysłaniała mu “wyspa” ze zrujnowanej stodoły. Jednak transportowiec jakby świadom tej zawady zaczął głośniej warczeć silnikiem jakby szykował się do ruszenia w drogę. Tylko ten dźwig czy koparka na tych szczątkach zawalonej w bagno stodole dalej pracował jakby nic specjalnego się wokół nie działo.

- Nieźle wam poszło. - Guido gdy opanował sytuację w postrzelanym garażu zwrócił się do pary podwodnych saperów. W łapach trzymał rkm Chrome’a jaki na jego polecenie Chaco przerzucił przez rozerwany ołowiem dach. Niejako więc odzyskali chociaż ciężką broń do użytku. Ale straty były duże. Większość Runnerów próbowała jakoś właśnie obwiązać swoje poryte ołowiem i szrapnelami ciała. Jęczeli przy tym lub syczeli albo klęli więc nie był to widok ani miły ani ładny.

- Hej Guido. - ktoś zawołał szefa i ten podszedł w tym kierunku. Na wodzie pływały dwa bezwładne ciała. A właściwie jedno z rozprutymi ołowiem wnętrznościami. I drugie rozerwane na fragmenty jakąś straszną mocą. Korpus rozpruty na dwie części, jedna noga i ręka, wciąż w skórzanym rękawie kurtki pływały smętnie w brudnej, bagiennej wodzie roztaczając wokół purpurowe kłęby w wodzie. Nix wrócił do pozostawionych rzeczy. Złapał za krótkofale i odezwał się do Boomer. Na szczęście dała znak, że żyje i nic jej nie jest.

- Trzeba zdjąć te strzelające kurewstwa! Bez tego ich nie wydostaniemy! - nożowniczka przegibała się w okolicę dowódcy, pokazując łapą na zawaloną piwnicę, a potem na prujące ołowiem jeszcze przed chwilą wraki. - I uważać na te… mrówki, te beczki-roboty! Macie wciąż LAW? Jest daleko i cel chujowy, ale może się uda! Można spróbować podejść bliżej, przeleźć za zasłonę, tamtą ruderę! - pokazała na chyba martwy punkt dla dział. - Niech Billy Bob pogina po Brzytewkę zanim te kurwie się wykrwawią!

- Stąd duże ryzyko pudła. Pewniej jest z bliższej odległości. - Nix poparł San Marino z pomysłem ostrzału z wyrzutni. Guido zajrzał przez jakąś szczelinę na widok na podwórzu. Obserwował chwilę i w końcu skinął głową.

- Jak podpłynąć taki kawał to czemu nie ostatni kawałek? Bomby jeszcze mamy a wyrzutnię mamy tylko jedną. - zwrócił się do dwójki coraz bardziej telepiących się z zimna pływaków. Brezent gdzieś trafił szlag. Zostawała wodna droga taka jak tą którą wrócili. Nix też zaczął obserwować przez którąś z przestrzelin podwórze oceniając jak wygląda sceneria. Do tego traktora brakowało jakąś setkę kroków. Bez zmian w porównaniu do teraz co właśnie przepłynęli. Potem gdzieś z połowa tego do ruin stodoły. Im bliżej nich tym chyba powinna być większa szansa na to, że znajdą się w martwej strefie ostrzału pływającego desantowca. I z tej miejscówy było jeszcze znowu jakieś pół setki kroków do transportowca. Czy by strzelać czy płynąć.

- Można by spróbować. - odpowiedział neutralnie Nix. Raz im się udało. Nikt nie wiedział czy uda im się drugi raz. Popatrzył w końcu pytająco na żonę. Guido zaś wezwał najmłodszego z Runnerów. I w tym czasie poszedł robić selekcję kto jest w jakim stanie. W najgorszym stanie byli Hiver i Gecko. I sądząc po dochodzącym z garażu jęczeniu także ktoś tam, pewnie Chrome. Ale oni chwilowo byli odcięci w tym garażu no ale na razie póki tam siedzieli nie byli wystawieni bezpośrednio na ogień z transportowca. Szef więc pozwolił sobie posłać młodego Runnera w głąb lasu gdzie miała czekać łódź. Lżej ranni mieli pomóc załadować dwa ciała zabitych kolegów oraz dwóch najciężej rannych wyzwoleńców z piwnic chebańskiego biura szeryfa. Tych co się uchowali z tej krótkiej ale zażartej strzelaniny zostało zaledwie kilku. W tym paradoksalnie dwójka która wydawałoby się była najbliżej wroga i niebezpieczeństwa wyszła właściwie z tej walki bez szwanku. Szef bandy i Krogulec też. I jeszcze paru.

- Ostrzegę Brzytewkę. - powiedział Nix biorąc do ręki krótkofalówkę.

- Zrób to - szamanka pokonała sztywne z zimna mięśnie, posyłając mężowi bardzo blady uśmiech. Oczyma wyobraźni widziała już jak ruda lekarka załamuje ręce, ale może lepiej, że zostanie tam i do niej zawiozą rannych, niż ona miałaby iść tutaj. Jeszcze ją zgubią w tej wodzie, albo się zapodzieje gdzieś w błocie.
- Kurrrrwaa - burknęła i splunęła w wodę pod nogami, a potem nagłym zrywem uniosła czarnowłosy łęb, przekręcając kark prawie pod kątem prostym - Pójdę. Pójdziemy - zazezowała na Pazura - Spróbujemy z tymi bombami. Wy się rozstawcie i czekajcie. Uda się będzie po imprezie, nie uda… będziecie mieli swoja szansę. Ale najpierw dajcie Mówcy kielicha. Ślicznemu też. Ta woda jest kurewsko zimna - prychnęła, spychając na dalszy plan stres o niepowodzenie. Znowu miała iść tam gdzie ogień… ale alternatyw nie mieli. Nie takich, które by mogła zaakceptować.

Wszystkie oczy w ten czy inny sposób skierowały się ponownie na dwójkę podwodnych saperów. Zwłaszcza na Nixa który znowu rozmawiał przez radio z Brzytewką. Niewielkie, kanciaste pudełko z wystającą antenką wydawało się w magiczny sposób przywoływać kogoś z odległych krain. A przecież wszyscy wiedzieli, że Brzytewka została z Bliźniakami w transporterze ze sto, może dwieście kroków stąd na skraju lasu i rzeki. Obserwowali zwłaszcza jak szef przebrnął przez wodę i wyciągnął dłoń w wymownym geście w stronę przemoczonego Pazura.

Ale to też wydawało się dawno i nieprawda. W innym świecie i przestrzeni. Teraz byli znowu w świecie wysysającej wszelkie ciepło i życie wody. Runnerzy, radia, transportery, łodzie, las, wszystko to zostało gdzieś tam z tyłu. Chyba z tyłu. Pod tą cholerną wodą ciężko było się zorientować gdzie jest przód, tył, boki i inne takie. Bez problemu było widać górę, gdzie nawet szare niebo zalewające świat kolejnym potopem przebijało się jaśniejszymi przebłyskami. I dół, gdzie było muliste dno i ciemność.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 12-02-2018, 12:09   #607
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Krogulec dał im znowu po dwie bomby. Dwie bo choć ten transportowiec wydawał się krótszy od tego rozwalonego kutra z oznaczeniami PT 604 to jednak wydawał się mniej zdewastowany od niego. I się nie palił. I miał znacznie wyższe burty. Miał mniej wieżyczek ale za to nie wiadomo właściwie co jeszcze mógł mieć. Guido zapewnił im jako takie wsparcie. Z budynków już właściwie nie dało się skorzystać. Garaż bez dachu był problematyczny do obsadzenia chociaż na jego zapleczu powstało coś jak punkt zborny czy chwilowa baza. Tam też został szef bandy. Część zaś swoich lżej rannych ludzi wysłał po skraju lasu za drzewa. Mieli nie strzelać i nie wychylać się chyba, że znowu te cholerne kutry coś odpierdolą. Za bliskie wsparcie dwójki pływaków mieli stanowić Krogulec i jakaś dziewczyna. Krogulec wybrał ją jako najlepszego pływaka z tych nie posiekanych ołowiem ale trzeba było przyznać, że wielkiego wyboru nie było. Właściwie to tylko Guido i Billy Bob byli jeszcze cali. Ale młody popłynął łodzią w kierunku rzeki więc właściwie już go nie było na polu walki.

Do zawalonej kupy gruzów dopłynęli cało choć nie bez problemów. Nix miał wyraźne trudności z podwodną nawigacją w tej mętnej wodzie z wciąż unoszącą się zawiesiną z dna wzbitą po niedawnej strzelaninie. Z pewnym zaskoczeniem natknęli się na podwodną przeszkodę i dopiero z bliska okazało się, że to dopiero co zatopiony kuter. A raczej jego resztki. Byli więc już całkiem blisko centrum podwórza i zawalonej stodoły. Pazur zdawał się zdać na zmysły swojej żony. Niemniej jednak płuca zdawały się mu pracować jak miechy bo gdy jej już nieźle szumiało w głowie on zdawał się wciąż płynąć bez zauważalnego wahania. I tak pomagając sobie nawzajem wynurzyli się a raczej pod wodą zderzyli się z pierwszymi resztkami stodoły. Jakieś przegniłe drewniane resztki przetykane czasem jakimiś kablami od światła czy złomem. Po chwili wynurzyła się przy nich druga para. Oni stanowili “Plan B”. Gdyby zaszła potrzeba Krogulec miał spróbować rozwalić transportowiec z wyrzutni. A dziewczyna miała dać mu wsparcie z broni jaką do niedawna operował Chrome. Niemniej oni gdzieś tu mieli zostać a do samego transportowca mieli podpłynąć Czacha i Nix.

- Którędy chcecie iść? - szef grupy specjalnej mafioza z Detroit zapytał patrząc na młode małżeństwo o półdobowym stażu. Pytanie było niezłe. Można było wybrać drogę lądową lub wodną. Lądowa prowadziła na przełaj przez te sterty gruzów, dech i jakiegoś złomu który tu chyba był jak jeszcze wszystko stało w pionie. Powstały różne finezyjne góry, doliny i hałdy osuwające się pewnie przy każdym ruchu. Ale za to po przeciwnej stronie zawalonej stodoły było najbliżej do tej wciąż pływającej jednostki. Tylko nie było pewne czy jakoś da się niepostrzeżenie zanurzyć w wodzie. No i trzeba było przejść obok tego pracującego czegoś. Nikt nie wiedział czy to może ich wykryć czy nie, podniesie jakiś alarm, zacznie strzelać czy nie. Ciężko było zgadnąć nikt z nich nie znał się na takich rzeczach. Alternatywą było opłynięcie w wodzie a potem pod wodą resztek stodoły. Ale była to dłuższa trasa do pokonania więc znowu i dłuższy kawałek na bezdechu i do gubienia się. A po uzbrojeniu bomb trzeba było jeszcze wrócić pod jakąś osłonę i tam przeczekać na wybuch.

Wybór był jak między kiłą a rzeżączką - obie trasy nie podobały sie nozowniczce. W ogóle cała ta chryja jej się nie podobał. Wolałaby tez siedzieć ze swoim chłopem gdzieś gdzie ciepło, sucho, bezpiecznie i jeszcze nie ma ryzyka oberwania tripletem, granatem, albo wyziębienia na śmierć… o ile Biała Pani nie dopadnie ich wcześniej ołowianym pocałunkiem.
- Pójdziemy górą - pokazała na gruz i resztki budowli, a potem spojrzał na Petera - Nie ma już płachty, nie ukryje nas. Chłód dopadnie nas pierwszy. Dopłyniemy tam i nie damy rady zamontować bomb… a tak jest szansa. Idźmy lądem.

Pazur popatrzył na nożowniczkę. Nożownikcza popatrzyła na Pazura. Oboje wyglądali jak para brudnych, przemoczonych, zmarzniętych kociaków gotowych do utopienia w tym bagnie. I sami się znowu w nie pchali. Mieli tylko te bomby, nóż i pistolet. Resztę zbędnego obciążenia zostawili w łodzi. Posiadanie uzbrojenie na coś wielkości większej od ciężarówki wydawało się bardzo iluzoryczne. Jak te bomby nie załatwią sprawy to…

- Będzie dobrze. Zobaczycie. - powiedział szczękający zębami najemnik. Krogulec i ta dziewczyna spojrzeli na siebie i pokiwali kulturalnie i uprzejmie głowami. Wszyscy zdawali sobie sprawę na co się piszą więc słowa były zbędne. Nix puścił oczko żonie i ostrożnie ruszył przez osuwający się gruz kierując się w kierunku jakiejś szczeliny. Tam zamarł nasłuchując chwilę. W końcu powoli wychylił głowę i rozejrzał się po drugiej stronie. I równie powoli znów się obniżył.

- I co? - Krogulec zapytał wracającego po osuwisku komandosa.

- No nic. Albo ten co tu kopie nie widział mnie albo go to nie obchodzi. Spróbujemy przejść jak Emi mówi. Jak się uda to znaczy, że ten tutaj zlewa nas. Wtedy możecie przejść za nami. Z tamtej kolejnej hałdy powinien być lepszy widok na tego co tam pływa. - powiedział Nix w odpowiednich kierunkach wskazując dłonią. W odpowiedzi druga dwójka też pokiwała głową na znak zgody. Ale pierwszy i najbardziej ryzykowny ruch musiała wykonać ta pierwsza para.

- Dobra. To chodź Emi, idziemy tam. - Pazur machnął zachęcająco głową. Nieco zmienił kierunek i podążył w kierunku innego osuwiska. Z bliska była tam szczelina więc zmniejszało ryzyko, że jakieś czujniki pływającego transportowca złapią namiar. Przeszli. Wylądowali w jakiejś rozkopanej kupie gruzu. Zaledwie kilkanaście kroków od tej dziwnej koparki. Z bliska było widać, że nawet ma gąsienice jak prawdziwa, dawna koparka. Tylko było dość małe. Jak niezbyt duża osobówka. Zupełnie jakby na pakę ktoś tam naczepiał zamontował różne dźwigary, liny, haki i kto wie co jeszcze. Nic specjalnego się jednak nie stało. Ruszyli więc w dalsza drogę. A ich miejsce zajęła druga para. Spotkali się jeszcze na moment przy kolejnej hałdzie gdzie już dalej Krogulec z cekaemistką nie zamierzali ruszać.

Emily i Peter trzęsąc się z zimna znaleźli jakieś przeorane przejście w kształcie osypującego się złomem rowu i zalewanego ściekającym nadmiarem ulewy. Ten doprowadził ich aż do zimnej wody. Człapali i czołgali się po kłujących kawałkach dech i złomu ociekających strumieniami wody jak po dnie rozwalonej i poszatkowanej rynny która jakoś jeszcze nie rozpadła się ostatecznie. Przy jej wylocie znowu zanurzyli się w wodzie. Po drugiej stronie odkryli jednak jakiś wrak osobówki którego do tej pory nie widać było z przeciwnej strony. Stanowił niezły przystanek. Ostatni przed podróżą do desantowca i pierwszy gdy się chciało z niego wracać. No i gdzieś z połowę bliżej niż ten kawałek co płyneli z garażu do stodoły.

Ostatni wysiłek. Ostatnie ryzyko. Ostatnie faza walki. Przynajmniej na to chyba wszyscy ludzie na tej zatopionej farmie mieli nadzieję. Para pływaków nabrała oddechu i znów zanurzyła się w wodne odmęty. Z bliska słyszeli nawet pod wodą burczenie silnika pracującej jednostki co pozwoliło się zorientować gdzie mają płynąć. Wreszcie dostrzegli majaczący nad wodą ciemny kształt. I po chwili już byli przy jego burcie.

Tu się wynurzyli. Ale choć byli tuż przy burcie wznoszącej się pionowo nad ich głowami nic się nie stało. Nix więc wyjął swoją bombę i uzbroił. Po chwili wahania wrzucił ją ponad burtą do środka jednostki. Słyszeli jak stuknęła metalicznie o coś wewnątrz. Coś tam zaraz zaszumiało jak jakiś mechanizm. Uruchomiło się coś? Pazur szybko zaczął uzbrajać kolejną bombę i dał znać żonie by podała mu swoje. Kolejną też wrzucił do wnętrza ale gdy uzbrajał kolejny detonator jednostka uruchomiła silnik i najwyraźniej zaczęła ruszać z miejsca. Ale robiła to z typowym refleksem wodnych jednostek więc Pazur robił co mógł by uzbroić trzecią bombę. Spojrzał pytająco na Emily. Ryzować z czwartą? To cholerstwo rusza i nie wiadomo co zamierza zrobić. Wykryło jakoś te bomby czy nie? Może jakiś sam atak? Co robi? Odpływa? Sprawdza? Atakuje? Dopiero ruszała więc była jeszcze szansa dać nura pod wodę i próbować wrócić w stronę zawalonej stodoły albo chociaż wraku. A jak zostaną na kolejną bombę to nie było wiadomo co to oznacza. Ale kolejna bomba na pewno zwiększała szansę zniszczenia jednostki zwłaszcza jak nawet nie było pewne czy bomby wybuchną.

Musieli mieć pewność, inaczej cały ich wysiłek szedł psu w dupę i nie był wart farta kłaków. Z ciężkim sercem San Marino popatrzyła na swojego Żywego, będąc boleśnie świadoma ile ryzykują i tego, że przyjdzie im oddać wszystko, co jeszcze im pozostało. Piekąca, kłująca drobina wpadła jej do oka, zamrugała szybko. Chłód obu światów wyciągał po nią ręce, a co gorsza również po Petera. Coś się działo, czas się kończył, a im pozostała jeszcze jedna bomba i niepewność co dalej.
- Kocham cię - wyszeptała, pochylając się żeby móc pocałować zimne, mokre wargi obok swojej głowy. Na więcej brakowało czasu. Brakło go na tak wiele. - Rób czwartą. Jestem przy tobie.

Peter spojrzał na nią bystro i posłał jej dające otuchy spojrzenie. Gestem ponaglił by podała mu ostatnią bombę.
- Trzymaj się burty. Przy burcie nas nie sięgnie. Przynajmniej nie z ckm-ów… - powiedział szybko i równie szybko pracował nad uruchomieniem ostatniej bomby. Sam szedł brodząc w wodzie by pozostać w pobliżu burty jednostki. Jednostka miała jak na razie dość ospałe tempo i idący człowiek mógłby bez problemu nadążyć za nią. Ale idący po równej powierzchni i ze swobodą ruchy. Pazurowi ciężko było brnąć po pas w wodzie, dna nie było i tak widać a więc i przeszkód skrytych pod mętną wodą i do tego jeszcze zmarzniętymi dłońmi uruchomić detonator. Pod tym względem San Marino miała łatwiej bo chociaż dłonie miała wolne. Odgłosy z wnętrza pojazdu brzmiały alarmująco i niepokojąco. Zupełnie jakby coś tam się uruchamiało czy włączało. Pojazd nabierał prędkości.

Wreszcie Nix skończył i przerzucił ostatnią bombę przez burtę. Ta jak i poprzednie spadła gdzieś tam w środku.
- Spadamy! - krzyknął bezzwłocznie Nix i dał nura pod wodę. Oboje zanurkowali pod wodę i zostawili za sobą zaalarmowanego wieloryba. Hałas zaczął z wolna oddalać się a oni znowu zmagali się z bezdechem, ciemnością i orientacją. Aż zupełnie nagle zderzyli się pod wodą z czymś i okazało się, że to te resztki stodoły. Tracili już z zimna czucie w ciele więc nie byli pewni czy coś im wystało z wody czy nie. Ale na pewno rozległ się siekący powietrze odgłos broni maszynowej. Desantowiec otworzył ogień! Pruł przez wodę, przegniłe deski, rozbijał gruz próbując dosięgnąć celu. Nagle jednostką szarpnęła eksplozja. Ta wyrwała przetoczyła się przez pokład ładunkowy i głównie poszła otwartą górą. Nie przeszkodziło to jednak ani na chwilę siec ogniem karabinom w nadbudówce. Mały stateczek zaczął bezwładnie skręcać i przechylać się na górę. Siekł z broni maszynowej prosto we wrak i resztki za jakim para nurków próbowała przeczołgać się by znaleźć schronienie. Ścigał ich bezwzględny ogień z karabinów. Z góry odpowiedziała broń maszynowa spadkobierczyni Chroma. Ale jednostka z uporem zdawała się ścigać swój oryginalny cel. Nix dobiegł pierwszy i wyciągnął ręce w stronę Emily by pomóc jej wciągnąć za dający nadzieję na osłonę wrak.

Wtedy wodnym transportowcem szarpnęła kolejna eksplozja. Ta wyrwała jej rampę załadowczą i w przechyloną po wcześniejszym wybuchu jednostki zaczęła wlewać się woda. Teraz transportowiec zdawał się już tonąć w oczach. Mimo to zamontowane na szczycie nadbudówki karabiny nie przerywały ognia. Zmieniły jednak cel i zaczęły szatkować złomowisko wokół erkaemistki. To dało potrzebny moment San Marino by wykonać ostatni skok za zbawczą osłonę z wraku. Ogień z ckm umilkł. Z transportowca też. Ciężko oddychający Nix popatrzył na siedzącą tuż obok niego Emi. Za sobą mieli tą żałosną osłonę z wraku osobówki przed sobą ruinę dawnej rudery. Po bokach otwartą przestrzeń gdzie nie było się jak skryć i dokąd uciec. Nie mieli już żadnych bomb ani żadnej broni. Dotąd wybuchły dwie bomby. Strach się było odezwać czy głębiej odetchnąć by nie ściągnąć na siebie uwagi tych cholernych gniazd broni ciężkiej.

- Kurwa zdechnij wreszcie. - jęknął cicho Peter czekając w napięciu na to co się działo. Coś się działo. Dźwięk za plecami kusiły by wyjrzeć. Coś tam się gięło, łamało, brzdękało. Ale czy to oznaczało koniec jednostki? Czy czeka tam z tymi swoimi gotowymi do strzału lufami by otworzyć ogień do pierwszego namierzonego celu jaki się pokaże.

- Eeejjj?! Żyjecie?! - gdzieś zza załomu doszedł ich głos Krogulca. Musiał być blisko. Pewnie z kilka czy kilkanaście kroków. Ale przez te hałdy się nie widzieli a byli w podobnej sytuacji. Też było ogromne ryzyko by wystawić łeb na widok aby sprawdzić co się dzieje. A reszta była zbyt daleko by mogli coś im pomóc.

Nożowniczka obrzuciła Pazura taksującym spojrzeniem, dysząc ze zmęczenia. Wydostanie się z wody i wygibasy na gruzie wyssały z niej resztkę sił. Chciała się położyć i odpocząć, ale nie przyszedł jeszcze na to czas.
- Nic nam nie jest! - odkrzyknęła, zastanawiając się gorączkowo co teraz?! - Żyją jeszcze te kurwie syny czy już poszły na dno?! Masz kogoś przy koparce? Niech rzuci okiem za czym grzebała. Brzytewka mówiła że to też ważne!

- Dobra! Nie ruszajcie się! Sprawdzimy! - Krogulec odkrzyknął po chwili milczenia. Dalej słychać było dźwięki pracującej koparki która chyba ani na chwilę nie przerwała pracy.

- Ej, ile było wybuchów?! - Nix skorzystał z okazji i wykrzyczał swoje pytanie.

- Dwa! - padła odpowiedź szefa specgrupy. Nix pokiwał głową czego tamten w przeciwieństwie do Emily nie mógł zobaczyć.

- No to jeszcze dwie! Wrzuciliśmy wszystkie! - odkrzyknął dzieląc się uwagą na temat ilości podłożonych ładunków. Tylko nikt nie wiedział czy te brakujące dwa się po prostu spóźniają czy w ogóle nie wybuchną.

Desantowiec jeszcze jednak nie zdechł. Chociaż tam coś się gięło i waliło to jednak po chwili wsłuchiwania się w ulewę bębniącą o wodę i ruiny stodoły, dźwięki pracującego silnika koparki, obsypujący się gruz nagle przszyła kolejna seria z broni maszynowej siekąca gruz i ruiny.

- Kurwa prawie mnie sięgnął! - wrzasnęła zdenerwowana dziewczyna gdzieś tam z jednego rogu stodoły.

- Ale już strzela tylko jeden! - krzyknął Krogulec który też widocznie zorientował się w sytuacji.

- Ale co?! Tonie?! - zapytał zniecierpliwiony Nix. Nawet jak został tylko jeden karabin to akurat i stodoła i cała ich czwórka była jak na widelcu ledwo wychyliła się zza zasłony.

- Już zatonął! Ale jest tak płytko, że cała góra wystaje! - odkrzyknął mu Nix. Pazur westchnął i pacnął się w czoło słysząc takie wieści. Wyglądał na sfrustrowanego. Na pocieszenie i dla otuchy złapał jednak w swoją zmarzniętą dłoń dłoń swojej żony.

- Nie jest źle. Zostaje poczekać aż mu się baterie rozładują czy zrobi mu się spięcie od tej wody co nabrał. A nam znowu się udało coś wysadzić. - powiedział zerkając łagodnie na siedzącą na tym samym mokrym gruzie co on kobietę. Siedzieli oparci o maskę przerdzewiałego wraku kryjąc się przed morderczym ogniem z broni maszynowej.

- Wytrzymacie jeszcze trochę?! Ja mam jeszcze dwie bomby! Popłynę tam i wykończę skurwiela! - zza złomiastej zalewanej ulewą zaspy złomu doszedł ich po chwili głos Krogulca gdy najwyraźniej namyślił się co dalej robić.

Nożowniczka z wyraźną ulgą usiadła na kupie gruzu, pozwalając nogom odpocząć. W podobnej pozycji plecy też mniej bolały. Mogła też oprzeć ręce o kolana i im również dać chwilę wytchnienia.
- Leć z tym koksem, my tu poczekamy! - krzyknęła Krogulcowi, ale lampiła się na Pazura. Zaraz też wyszczerzyła się szeroko, przekrzywiając kark pod karkołomnym kątem i ścisnęła jego dłoń - To co Śliczny, oficjalnie jestem tym twoim komandosem? - napuszyła się z poważną imitacją powagi - Nieźle jak na zwykłą babę-gangerzynę z niepazurowej cywilbandy, co? Na chuja mi to wasze szkolenie? - wychyliła się do przodu - Poza tym moje dupsko lepiej wygląda w skórzanych spodniach niż tych waszych drelichowych kamuflażach. - zjechała wzrokiem na wspomnianą część ciała. Jeszcze nie skończyli, ale chwila oddechu przyprawiała ją o głupawkę. Gdzieś za plecami wyczuła jak Opiekun posyła jej czysty niesmak, ale jakoś nie umiała się przejąć. Nie w tej chwili. Teraz było dobrze. Na razie było dobrze.

- No. Niesamowicie. - Pazur mimo szczękania zębami zdołał się uśmiechnąć. Pocałował trzymaną w dłoni dłoń żony unosząc ją do swoich ust. Zostawało im czekać. Samego Krogulca pewnie i tak nie zobaczą bo musiał płynąć pod wodą tak samo jak oni przed paroma chwilami. I wtedy niespodziewanie padł strzał. Pojedynczy strzał jak z karabinu. Sądząc z zamieszania i głosów zza wydmą złomu druga dwójka też musiała być całkowicie zaskoczona tym wystrzałem. Wydawał się pochodzić gdzieś od strony farmy obsadzonej przez resztę ludzi.

- Ej to pewnie nie wy co? - zapytał chyba pro forma głos Krogulca. Nix pokręcił głową i otworzył usta by coś mu odkrzyknąć ale wówczas znowu padł drugi pojedynczy wystrzał. Tym razem doczekał się reakcji ze strony transportowca. Ogień z broni ciężkiej zadudnił po raz kolejny nad farmą i przeleciał gdzieś ponad zatopionym podwórkiem gdzieś w dal. Skuleni za wrakiem para nurków widziała kreski smugowych pocisków nad głową gdy pociski mknęły ponad nimi ku swojemu przeznaczeniu. I wtedy znowu coś wybuchło. Karabin maszynowy przerwał ogień równie nagle jak go otworzył. Eksplodowała któraś z pozostałych bomb albo coś innego. Przez wodę znowu przeleciał ognisty podmuch owijając także parę podwodnych saperów. Coś tam się gięło i waliło. Nix znowu spojrzał z wahaniem na Emily. Już? Czy znowu jeszcze nie?

Kto strzelał? Ich ludzie, czy ktos zupełnie inny? Kogoś zaswędziały palce na spuście i nie wytrzymał napięcia?
- Kurrrwa… no co za złamasy - warknęła, spluwając w wodę. - Idziemy. Spróbujmy. Im dłużej czekamy, tym… no kurwa mamy coś wynieść z tych statków. Cokolwiek co będzie warte tej rzeźni. Tym razem idę pierwsza - popatrzyła na męża chcąc się upewnić ze na pewno rozumie o czym do niego mówi.

- Tak? I co? Chcesz sprawdzić czy jesteś szybsza od kuli? - zapytał nieco drwiącym tonem mąż lekko w ironii unosząc brwi do góry. - Poczekaj. Niech oni sprawdzą. - powiedział kiwając głową w stronę zrujnowanej stodoły zza jakiej nadal dochodziły odgłosy pracy tej gąsienicowej koparki czy co to tam było. - Hej krogulec! Możecie sprawdzić o co biega?! - zawołał w stronę ponurego widoku ruin zalewanych przez kolejne fale ulewy.

- Dobra! Dajcie nam chwilę! - szef specgrupy odkrzyknął prawie od razu. Znowu więc zostawało im czekać skulonym za wątłą ochroną przed wizgającym ołowiem i czekać co przyniesie działania innych. Przyniosło dźwięki osuwającego się metalu i gruzu. I niedowierzający okrzyk tej erkaemisty.

- Rozjebany! Chyba jest rozjebany! - krzyknęła dziewczyna ale wyraźnie się wahała. Zaraz potem szuranie osuwającego gruzu się wzmogło i doszedł ich alarmujący krzyk Krogulca.

- Stój! Zaczekaj! Wracaj! - Krogulec wydarł się ale było już za późno. San Marino i Nix teraz też zobaczyli wspinającą się po gruzie dziewczynę. Wspinała się osuwając gruz i podpierając się dla ułatwienia karabinem. Wychyliła się do połowy a w końcu stanęła na szczycie osuwiska. I nic. Nic się nie stało. Nie skosił jej żaden ogień broni ciężkiej.

- Roozjeebanyy! - wrzasnęła radośnie dziewczyna i wyrzuciła ręce do góry.
Chciała się chyba odwrócić do Krogulca a może i reszty ale zachwiała się na niepewnym luźnym i mokrym gruzie, straciła równowagę i sturlała się po stoczy wprost do mętnej i zimnej wody. A desantowiec znowu nijak nie zareagował na ten spektakl.

Udało się, no kurwa jego mać rozwalili te pływające czołgi! Nożowniczka wydała z siebie tryumfalny ryk, wyrzucając zaciśniętą pięść ku niebu i zaraz szybko się podniosła.
- Szaaaaaber! - wydarła się radośnie, rechocząc jak opętana. Porwała najemnika w objęcia i nie przestawała się śmiać - Mamy je, słyszysz?! Mamy je! Mamy broń. Tylko trzeba po nią iść. Chodź, zaraz odpoczniemy. Jeszcze trochę i wrócimy. Chodź - pociągnęła go za sobą i zaraz wydarła się w noc - Niech ktoś idzie po Diabła i resztę! Trzeba zebrać fanty!

Nix też powstał, złapał żonę za kibić i z radości podrzucił ją do góry. Teraz mogli sami zobaczyć jak to wygląda. Transportowiec nadal mniej więcej stał wyrwanym dziobem w ich kierunku. Ale był gdzieś do połowy burty zanurzony w wodzie. No i miał liczne wyrwy i dziury poskręcanego wybuchami metalu. W pełni zasługiwał obecnie na nazwę wraku. I to zatopionego wraku.

- No ale iść tam… - komandos zawahał się i spojrzał na wrak wciąż trzymając żonę w objęciach. W międzyczasie dziewczyna wciąż śmiejąc się i rozcierając głowę podniosła się znowu podpierając się karabinem. Krogulec zaś pokazał się na szczycie złomowej wydmy.

- Były cztery bomby a trzy wybuchy. Wybuch mógł zniszczyć tą ostatnią ale jeśli nie to nadal tam gdzieś leży. Uzbrojona. Trzeba zachować ostrożność. - Pazur spojrzał uważnie na żonę, potem na dziewczynę która zdążyła do nich podejść i runnerowym zwyczajem zabrała się za odpalenie skręta. Jednak odkryła, że podczas tego całego pływania i nurkowania paczka fajek jest już paczką fajek tylko z nazwy i przyzwyczajenia a zawiesina tytoniu, bibuły i tektury rozpaćkała się po całej kieszeni. Ale nawet to jakoś nie zepsuło jej humoru.

- No. Zacznijmy od tego pierwszego. Tam co chyba miało wybuchnąć to już wybuchło. - Krogulec wskazał głową w kierunek skąd wszyscy przypłynęli i gdzie został pierwszy wrak i reszta bandy.

- O ja pierdolę! Udało się nam! Udało! A już myślałam, że nas tu kurwa wszystkich rozjebią! - dziewczyna nagle znowu zaczęła skakać i machać ramionami gdy zaczęło do niej docierać co właśnie osiągnęli.

- Idziemy po resztę - San Marino była zbyt zmęczona aby okazywać radość. Ograniczyła się tylko do wariackiego szczerzenia, uwieszona na najemniku jak bardzo poczochrana i bardzo mokra boja - Jak coś ma pierdolnąć zrobi to gdy będziemy daleko. - wyciągnęła z kieszeni portfel Powelsa, podrzucając go lekko i łapiąc z powrotem w skostniałą dłoń. Popatrzyła przy tym na Nixa wymownie. Każdy zdobył swój fant, Mówca nie był tu wyjątkiem - Biała Pani dostała trybut, Mówca wywiązał się z obietnicy, a Żywi zyskali broń. Mówiłam, Duchy są po naszej stronie. Ruszajcie dupy, kończmy robotę i idziemy odpocząć. Należy się nam.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 12-02-2018, 12:24   #608
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Chłód i cisza szarpały nie tylko umysły, lecz również ciała stłoczonych w transporterze ludzi. Wszak do wystąpienia hipotermii brakowało tak niewiele. Mniej niż się zwykle naiwnej duszy wydawało, ot wystarczył spacer po zalanym terenie przy niskiej temperaturze… bądź kąpiel w rzece i siedzenie w mokrym ubraniu zamiast zmienić je na czyste i ciepłe, a przede wszystkim suche. Złośliwym zrządzeniem losu ogrzewanie wewnątrz pojazdu uległo awarii, przeżarte zapewne przez setki miniaturowych szczęk syntetycznych robaków… detale. Równie miałkie i nieistotne co dawno stopiony, zimowy śnieg.
Słysząc arię szczękających zębów w wykonania Bliźniaków do spółki z nowopoznaną znajomą, Alice doskonale zdawała sobie sprawę z konieczności zapewnienia im bezpiecznego choćby pod względem temperatury schronienia, jednak myślami wciąż pozostawała przy kutrach.
- Wytrzymajcie proszę jeszcze parę minut. Zaraz zajmę się centralnym ogrzewaniem - rzuciła przez ramię, zmuszając sztywne mięśnie aby obróciły rudy kark i uniosły kąciki ust w ciepłym uśmiechu, choć dziewczyna miała wrażenie, że zaraz popęka jej twarz.
Po dwóch oddechach wróciła na poprzednia pozycję, sięgając po radio.

- Alfa 1… a do diabła z tym - prychnęła w eter, kręcąc do kompletu głową. Może i przy większej ilości kanałów oraz słuchaczy podobne nazewnictwo miało sens, lecz w tym konkretnym przypadku wydawało się Alice zbędne. Poza tym mogła wykazać się pasującym do cywila stopniem ignorancji, jako że żołnierzem była w równej mierze co operatorem promów kosmicznych

- Ta pierwsza maszyna to wojskowa jednostka dalekomorska. Lekka, ale nadal dalekomorska... torpedowa, bez torped. Analiza na podstawie posiadanych informacji ogólnych… - po omacku wyłuskała z kieszeni wysępionego od rodziny papierosa i znów błysnęła zapalniczką - Każda jednostka dalekomorska wyposażona jest w system pozwalający na odbiór informacji o niebezpieczeństwie, wiadomości pogodowych oraz nawigacyjnych na co najmniej dwóch częstotliwościach. Dodatkowo lwia część z nich posiada… znaczy posiadała kiedyś czujniki batymeryczne - zrobiła przerwę na zaciągnięcie od serca i kontynuowała bardziej zrozumiale - Sonary, czujniki ruchu i pomiaru głębokości oraz namierzania wrogich jednostek. Cholera wie co się uchowało w tym co macie przed nosem. Brak danych i brak możliwości ich weryfikacji. - zrobiła następną przerwę, dopalając papierosa prawie do połowy. Czuła się niczym kurier hiobowych wieści, po drugiej stronie eteru chłopaki pewnie coraz mocniej się denerwowali. Zmieniła więc ton, nadając mu pogodniejszych nut - Podobne bajery montowano na dziobie oraz na rufie, więc trzeba je podejść z boku. Druga sprawa… jednostka transportowa. Nix pamiętasz z portu jakie miała zanurzenie gdy płynęła? Jeżeli teraz… coś wyładował i różnica jest znacząca znaczy, że w jego wnętrzu nie czekają kolejne niespodzianki i od tej strony jest bezpiecznie. Dajcie znać jak skończycie, czekamy tu na was. Postaram się naprawić ogrzewanie w transporterze, nie jest taki zły, chociaż lepiej by wyglądał, gdyby go przemalować. Na różowo… może jest tu schowana jakaś farba - zakończyła z premedytacją wspominając o najbardziej siarskim z siarskich kolorów.

- Ona tylko tak żartuje. - powiedział szczekający zębami Hektor patrząc na Karen która chyba niezbyt rozumiała tych wewnątrz runnerowych żarcików ale wyłapała sam pomysł malarski lekarki. Więc widocznie latynoski Bliźniak zajął się sprowadzeniem jej na właściwe, runnerowe tory myślenia.

- Może zamknąć to cholerstwo? - Paul spojrzał z irytacją na wciąż otwarte, górne włazy transportera. Co prawda wlatywało przez nie jak przez świetlik światło ale też i dudniąca ulewa i zimno rozbijające się hukiem o podłogę transportera. No ale właśnie jakby się je zamknęło pewnie siedzieli by w całkowitej ciemnicy albo prawie bo innych otworów czy okien to pudło nie miało.

- Alice, żeby podłożyć te bomby musimy się tam dostać. Na wyciągnięcie ręki. - radio odezwało się głosem Pazura gdy przez dłuższą chwilę trawił informację od lekarki. Głos brzmiał poważnie jakby zdawał sobie sprawę z trudności i zagrożenia ale niezbyt mógł im się wywinąć. - A w porcie nie widziałem ich zbyt dobrze. Najpierw były daleko a potem jak wpłynęły w rzekę widziałem tylko górę. Nie wiem jakie miały zanurzenie. No i wiesz. Trochę byliśmy tam zajęci - przyznał po chwili dalszego zastanowienia Nix gdy pewnie przypominał sobie wydarzenia z wieczornych i nocnych walk z ostatniej doby. - I no pewnie, damy znać jak poszło. - powiedział na koniec chyba też chcąc zakończyć jakimś bardziej optymistycznym akcentem.

- Nix skarbie… doskonale zdaje sobie sprawę, że przecież nie ruszyliście wtedy do portu na niedzielny piknik, a żeby podłożyć ładunki trzeba znaleźć się w bezpośrednim sąsiedztwie celu, umożliwiającym kontakt fizyczny. Sugeruję abyście nie szli od strony dziobowej, ale od burty. Czekam na podsumowanie po misji i dobre wieści - Savage uniosła oczy ku sufitowi, przymykając zaraz ciężkie jak wszyscy diabli powieki - I nie żartowałam z tym różem - dodała zarówno do radia, jak i towarzyszących jej realnie ludzi.

- Zrozumiałem bez odbioru. - na wyczucie Alice to Nix pewnie mógł powtórzyć jej gest i minie jaki właśnie ona wykonała pod dachem transportera. Skończył nadawać i w zamian jego głosu znowu było słychać tylko denerwujące trzaski eteru. Chłopaki i prawie obca dziewczyna tym razem się nie odzywali pochłonięci coraz bardziej przez ubytek ożywczego ciepła z przemarzniętych i przemoczonych ciał. Nie było jak się przed tym uchronić w tych warunkach. Jedynie osuszenie i ogrzanie ciała dawało ratunek inaczej hipotermię dawało się najwyżej spowolnić. Lekarka też coraz wyraźniej szczękała zębami i dłonie traciły zwyczajową pewność ruchów. Kwadrans. Dwa. Może trzy. Góra godzina. Tyle wytrzymają w tych warunkach zanim podstępne zimno ich nie rozłoży na łopatki. Ale zanim to nastąpi będzie coraz gorzej aż właśnie nie dojdzie do apatii i obojętności.

Potrzebowali przywrócić ogrzewanie wewnątrz pojazdu, przygotować go nie tylko na siedzenie wewnątrz i czekanie, lecz również dla grupy na łodzi. Musieli mieć ciepło, gdy wrócą po walce - przemoknięci, zmarznięci. Zapewne wyczerpani… innych prawdopodobnych scenariuszy Savage nie miała zamiaru nawet roztrząsać.
- Dobrze skarby - rzuciła pogodnie, pocierając zgrabiałe dłonie - Teraz czas zająć się wami. Za zimno tu, aby tak czekać bez niczego... właśnie. Zdejmijcie kurtki i resztę mokrych ubrań - popatrzyła tam gdzie ławy służące Bliźniakom za prowizoryczne prycze - Bez podtekstów, to dla waszego dobra… mogę wam to zaraz wytłumaczyć, nic skomplikowanego. Hipotermia jest wdzięcznym tematem do wszelkich dyskusji, a coś mi się kojarzy, że dawno już nie opowiadałam wam o żadnym z medycznych zagadnień. Musicie za tym tęsknić - uśmiechnęła się uprzejmie, wstając powoli zza kierownicy i radia. - Sprawdzę to ogrzewanie, a nuz uda się postawić je na nogi. Przydałoby się nam centralne ogrzewanie - westchnęła cicho, odstawiając niby-medyczną torbę na fotel kierowcy. Danie pozwolenia na powolne zamarzanie nie wchodziło w rachubę. Plaga nie mogła zniszczyć całego systemu grzewczego, coś się uchowało. Pech zmruży oczy, a uda się ożywić pogryzione truchło zanim chłopaki i Karen z pierwszego wejdą w drugi, ten cięższy stopień hipotermii.

- Bez podtekstów? Można mówić bez podtekstów? - Hektor wydawał się być zafascynowany problemem o jakim wspomniała Brzytewka. Albo uwidział sobie swój dla siebie ciekawy detal i tego się złapał.

- Ja górę mam prawie suchą. - powiedziała Karen zerkając krytycznie i na siebie, i na Bliźniaków i na wracającą z przodu lekarkę w skórzanej kurtce.

- To zdejmij dół. Też świetny pomysł. Pomóc ci? - Paul z miejsca skorzystał z okazji i wyszczerzył się całkiem naturalnie i wesoło do zziębniętej brunetki. Wyciągnął w jej stronę dłoń ale dziewczyna odsunęła się trochę. Ale przez to znalazła się w zasięgu dłoni Hektora. Ten złapał ją i beztrosko pociągnął na siebie aż usiadła mu gdzieś na złączeniu bioder i brzucha sapiąc przy tym z zaskoczenia.

- Zostaw go. To mięczak i jajek nie ma. - Latynos machnął pogardliwie w stronę białasa jaki machnął z pretensją ocalałą ręką. - Słyszałaś co powiedziała Brzytewka? Musisz się rozebrać. Ona się zna. Przecież jest lekarzem. - Hektor mimo szczękania zębami zrobił mądrą minę jakby zdradzał Karen jakąś mądrość ludową prosto z ulic Det.

- Na rozbieraniu? - zapytała dziewczyna a pytanie wywołało głośny, radosny rechot u obydwu połamańców w skórzanych kurtkach. Dziewczyna patrzyła na jednego to na drugiego nieco zdezorientowanym wzrokiem ale widząc ten wybuch wesołości też nieco się uśmiechnęła. - No mi chodziło, że ja mam w co się przebrać. Nie muszę latać na golasa. - powiedziała zerkając na całą trójkę chcąc nieco wyjaśnić o co jej chodziło.

- Mhm. Ale to i tak najpierw musisz zdjąć to co masz na sobie. - Paul przyjaźnie i energicznie pokiwał wygoloną głową zakładając ocalałą z pojedynku z szeryfem rękę za tą głowę jakby oczekiwał na jakieś ekstra widowisko.

- No tak, złamas ma rację! Bo to mokre i ujebane no gdzie kurwa w takim syfie będziesz siedzieć! - Hektor żarliwie poparł pomysł kumpla z kolei zakładając wygodnie ręce na podołku. Karen skorzystała z tego, że ją już nie trzymał i wstała zatrzymując się na środku przedziału desantowego. Musiała się nieco pochylić i zerkała to na jednego, to na drugiego.

- Ale tak tutaj? Wstydzę się tak tutaj. - wyjąkała dziewczyna czerwieniejąc się i wywołując umęczone spojrzenia i rozczarowane jęki u Bliźniaków.

- Rany! Przecież na łodzi już i tak to robiliśmy! O co ci chodzi? -jęknął z rozczarowaniem Paul a Hektor poparł go podobną reakcją.

- Ale tam było pod plandeką. Nic nie było widać. - dziewczyna wyznała czerwieniąc się jeszcze bardziej i zerkając gdzieś na wodę przelewającą się w rytm fal rzeki po podłodze.

- Co ty masz z tą plandeką? Kurde jakbym wiedział, ze tak cię to jara to bym ją zabrał z łodzi ze sobą. - westchnął Latynos ze zniecierpliwienia uderzając się dłońmi w uda.

- Ej a co tam masz? To nie jest koc? No! To zasuwaj pod koc i jedziesz mała! - Paul nagle zaciekawił się plecakiem dziewczyny i gdy zwrócił na to uwagę rzeczywiście z plecaka wystawał jakiś materiał który mógł być jakimś kocem czy czymś podobnym. Resztę potwierdziło kiwanie brązowej głowy właścicielki. Ta po chwili wahania sięgnęła do plecaka i wyjęła z niego ten koc.

W międzyczasie jak dziewczyna kombinowała jak jednocześnie zasłonić się kocem i zdjąć spodnie, Bliźniacy z zainteresowaniem obserwowali te zmagania i słali mnóstwo życzliwych porad i chęci pomocy Brzytewka mogła prześledzić jak to się sprawa ma z tym ogrzewaniem. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco. Gdy pod barierą tłukącego o pojazd deszczu. lekkiego bujania się całości w rytm fal i ze zmarzniętymi dłońmi, szczękając zębami przejrzała instalację grzewczą nadal pełną plastikowych chitynek. I uczynionych przez insekty albo czas wżerów. Wyglądało na rozwalone. Mniej lub bardziej. Tylko właśnie nie była pewna czy mniej czy bardziej. Albo czy w realnym czasie tak improwizowanymi narzędziami jak miała do dyspozycji czy jest sens w tym grzebać mając nadzieję, że coś uda się przepchać, połączyć czy uruchomić by wreszcie zaczęło działać choć trochę.

Jakże Savage żałowała, że nie ma przy sobie termosu z kawą, albo chociaż chemicznego ogrzewacza lub dodatkowego koca. To co miała w torbie średnio nadawało się do poświęcenia jako podpałka, poza tym cała okolica tonęła w wodzie, więc siłą rzeczy znalezienie materiału na opał również odpadało. Zresztą dochodziła kwestia zaczadzenia w małym pomieszczeniu, gdy zmęczenie i wyziębienie same sklejały powieki z tendencją do ich permanentnego zamknięcia. Gdyby chociaż tak nie padało… niestety pogoda nie rozpieszczała ludzi bez względu co nosili na plecach, albo do czego próbowali namówić współtowarzyszy niedoli.
Słysząc serdeczne porady od serca, w wykonaniu pary cerberów, lekarka tylko uśmiechnęła się blado, śledząc wzrokiem trasę pełną wylinek po pladze, wymieszanych ze starymi pajęczynami, pokładami kurzo oraz rudym pyłem rdzy. Szło albo załamać ręce, albo zacisnąć zęby i spróbować zdziałać cokolwiek sensownego nim zmienią się w cztery trupio zimne ciała, zamknięte w metalowej trumnie na czterech kołach.
Potrzebowała sprawnych rąk, bez dreszczy, dlatego wróciła do torby i po krótkich poszukiwaniach, wyjęła z niej buteleczkę z alkoholem do odkażania. Doskonale zdawała sobie sprawę jak płonne i bezcelowe jest picie go, gdyż jedynie przyspieszał proces wyziębienia poprzez rozrzedzenie krwi przesyłanej z układu centralnego do kończyn, lecz na krótką metę winno rozwiązać problem.
- Oczywiście, że można mówić bez podtekstu, wystarczy się postarać - podniosła buteleczkę do ust i krzywiąc się niemiłosiernie, upiła łyk palącej cieczy. Od razu łzy stanęły jej w oczach, na dwa uderzenia serca straciła oddech. Rozkasłała się, a gdy spazmy minęły ponownie zwróciła się do gangerów i brunetki - A może zdejmijcie we trójkę mokre ubrania i posiedźcie pod suchym kocem? - zaproponowała, choć wiedziała do jakich wniosków zaraz dojdą jej słoneczka.

- A… Ale… Ja już się ubrałam… - wystękała Karen zaabsorbowana zmianą ubrania w niewygodnej pozycji. Wreszcie poddała się i klapnęła na “swój” taboret dokańczając ubieranie spodni. Na koniec znowu się z niego podniosła by dopiąć spodnie. I znów usiadła by podwinąć nogi i wymienić skarpety z mokrych na suche. Bliźniacy przestali się szczerzyć i popatrzyli na nią, na Brzytewkę i na siebie nawzajem krytycznym wzrokiem.

- No i wszystko zepsułaś. - westchnął ciężko Hektor patrząc z wyrzutem na Karen. Ta spojrzała na niego na chwilę przerywając walkę ze skarpetą jaka opornie wchodziła na jej mokrą stopę.

- No. A tak dobrze ci szło. - Paul też pokiwał głową zasmuconym tonem z bliźniaczym tonem więc brunetka skulona na dość małym taborecie spojrzała teraz na niego.

- Ale jak? - zapytała niepewnie brunetka znowu nie wiedząc chyba jak bardzo poważnie traktować ich słowa.

- No normalnie. Przecież ci tłumaczymy, że Brzytewka zna się. Na rozbieraniu też. - Latynos wymownie wskazał na trzęsącą się z zimna rudowłosą dziewczynę w skórzanej kurtce ślęczącej przy jakiś rurkach i kablach w burcie.

- No. I co powiedziała? - Paul podchwycił z miejsca ton kumpla też wskazując dłonią na lekarkę w habicie.

- No, że masz się rozebrać. A ty co zrobiłaś? - Hektor pomógł nowej koleżance znaleźć właściwą odpowiedź.

- Ubrałaś się. Czyli dokładnie na odwrót co miałaś zrobić. - Paul wyjaśnił główny punkt oskarżenia jakie obydwaj mieli do brunetki.

- A wy się też mieliście rozebrać. A wcale się nie rozebraliście. - po chwili wahania dziewczyna znalazła jakąś odpowiedź i jednocześnie uporała sie z nakładaniem pierwszej skarpety. Została operacja założenia drugiej.

- Bo do tego też się zabierasz z niewłaściwej strony. - wyjaśnił poczciwie Paul kiwając znowu swoją podgoloną głową.

- Jaa?! - Karen spojrzała na niego naprawdę zaskoczona znad nakładanej drugiej skarpety. Wydawała się kompletnie zaskoczona wnioskiem jaśniejszego z Bliźniaków.

- No ty. Przecież mieliśmy rozebrać się razem. No ja przecież nie będę macał tego złamasa wiec razem no to jasne, że mieliśmy to zrobić we dwójkę. Bo ten złamas niech tam się sam łamie z tym rozbieraniem no ale ja to wiadomo, przecież Brzytewce właśnie o to chodziło. - Latynos tłumaczył nowej koleżance zawiłości runnerowego slangu a ta wreszcie zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Udało jej się założyć pierwszą połowę skarpety i właśnie walczyła by przebrnąć przez piętę.

- Nie słuchaj tego debila, dostał w głowę jak był mały i no jak widzisz zostało mu to do dzisiaj. Smutne. Ale i tak go tolerujemy. Zwłaszcza ja. Nie wiem jak ja z nim tyle wytrzymuję. A na razie co się będziesz z deklem zadawać, chodź tu do mnie ja ci wszystko wytłumaczę co i jak. - Paul pokręcił smutno głową patrząc z żalem na ten trudny, debilny przypadek siedzący po drugiej strony transportera. Dziewczyna roześmiała się znowu widząc jak białas poklepał się zachęcająco po swoich udach. Odgarnęła mokre włosy ale chyba właśnie zorientowała się, że cała podłoga pływa od chlustającej po niej wody, przez klapy w dachu wciąż wlewa się trzaskająca w metal ulewa a jej buty są przemoczone jak i właśnie zdjęte spodnie. Więc była na dość ograniczonej wysepce swojego taboretu jeśli nie chciała znów sie zamoczyć. Bliźniacy przestali ją bajerować i patrzyli z zaciekawieniem jak rozwiąże ten problem.

- No dobra. Masz. - Karen podała koc którym się zakrywała Hektorowi. Ten złapał go i patrzył z taką dozą ciekawości i satysfakcji z jaką u Paula rosła podejrzliwość i niedowierzanie. Brunetka bowiem najpierw wstała na taborecie wyginając się niewygodnie pod sufitem wozu a wreszcie dała krok na hektorową ławkę.

- Eeej noo! Przecież mówię ci, że to debil! I złamas! - wyjęczał jawnie rozczarowany Paul widząc jak dziewczyna ląduje na ławce swojego arcywroga odwiecznej wojny na docinki i przytyki. No a przy okazji swojego najlepszego kumpla. Co więcej dziewczyna zaczęła rozbierać Latynosa zdejmując z niego kurtkę i przemoczoną koszulkę o konsystencji mokrej szmaty.

- Chodź do nas. Masz obie nogi a on nie. - powiedziała Karen rzucając górę ubrania Latynosa na swoje właśnie opuszczone miejsce.

- Eeej noo! Jak to chodź? Po co nam ten dupek? - teraz Latynos wydawał się z kolei rozczarowany słowami brunetki a Paul ochoczo skorzystał z zaproszenia przeszurając się na drugą ławkę.

Alice zaś udało się w międzyczasie znaleźć coś. Nie była pewna czy to dokładnie to co nawaliło ale nie wyglądało, że ten przewód jest w porządku. Wydawał się za to względnie prosty do naprawy. Tylko wymontować, przeczyścić i z powrotem umieścić na miejscu. I może podziała. Jak nie no to trzeba będzie szukać dalej.

Zgrabiałe ręce nie chciały się słuchać, każdy ruch palcami sprawiał nieprzyjemny ból, przechodzący w późniejsze mrowienie podobne nakłuwaniem opuszek miniaturowymi igłami. Wydychane powietrze zmieniało się w obłoczki pary, skraplając się w coraz niższej temperaturze. Savage potrzebowała całych resztek silnej woli, aby nie zrezygnować z dalszych napraw, tylko zastosować się do własnej rady - zdjąć przemoczone i zimne jak nieszczęście ubrania, a potem dołączyć do…
Westchnęła ciężko, biorąc się za przeklęty przewód, choć jej zęby ledwo na siebie trafiały. Reguła tracenia ciepła jasno wskazywała mniejsze ciała jako te, które wcześniej ulegały wychłodzeniu. dodatkowo nie wypadało, aby brała nawet bierny udział w zabawach prokreacyjnych, odbywających się w składzie mieszanym na ławce gdzieś za jej plecami. Wystarczy, że chłopaki robili jej renomę specjalisty od obnażania… wychodziła na ekshibicjonistkę w najlepszym razie. W najgorszym prawdopodobnie zostanie posądzona przez w gruncie rzeczy dziewczynę o zachowanie ekstremalnie niestosowne… jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Może kiedyś, lecz teraz? Teraz system wartości Savage został gruntownie przekonwertowany, zaś udział choćby symboliczny w podobnym zdarzeniu jak te wewnątrz transportera, nie mierziło już w żaden sposób włosów na rudym karku. Lekarka przywykła do dość luźnego podejścia rodziny do tematu prywatności, wstydu, lub zwykłego, prozaicznego zakłopotania.
- Nigdy nie uważałam się za… autorytet w dziedzinie przechodzenia w negliż. Pozbywania ubrań - wolała zawczasu doprecyzować kwestię, nim zapanuje konsternacja oraz niezrozumienie - Dziękuję jednak za dobre słowo. Wasza wiara w moje umiejętności podnosi na duchu - odpowiedziała uprzejmie, obserwując kątem oka zdarzenia pod kocem. Więcej uwagi skupiała jednak na mechanicznych problemach. Skoro pozostałe towarzystwo skupiło się na sobie - rozgrzeją się. Savage musiała więc znaleźć sposób aby zatroszczyć się o siebie, jako że wejście na czwartą w ów układ pozostawało daleko poza granicami jej tolerancji nawet w podobnie mokrej zimnicy, jak ta panująca wokoło.

Ciemno, zimno, mokro i jeszcze do tego dreszcze. Wszystko wydawało się uprzeć by nie sprzyjać nie tylko jakiejkolwiek aktywności ale w ogóle bytności na tych siekanych ulewą bagnach. Krople też siekały po burtach i dachu transportera a przez otwarte włazy na suficie także o podłogę. Na niej była już żwawa warstwa wody przelewająca się po niej w rytm fal leniwej rzeki na jakiej zacumowali.

Trójka na ławce skumulowała się pod kocem brunetki pozbywając się mokrych ubrań zgodnie z zaleceniem również trzęsącego się z zimna lekarza. Pod kocem i względnie chronieni przed siekącym deszczem i wodą na podłodze mieli szansę, że etap wychłodzenia chociaż się spowolni. Cała trójka zbiła się w ciasną gromadkę próbując się ogrzać od siebie nawzajem. Zwłaszcza chłopaki od Karen bo z całej czwórki wydawała się najsuchsza więc i najcieplejsza. Poza tym grzanie się ciała od ciała w takim zestawie oznaczało przytulanie się do jej młodego, kobiecego ciała na co Bliźniacy zawsze zdawali się być chętni.

- S-sprawdź c-centralkę. Jak leci ciepło t-to same ogrzewacze muszą być z-zapchane czy co. - Hektor poradził Brzytewce widząc, że sprawa z uruchomieniem ogrzewania to nie takie hop siup. A robiło się coraz bardziej potrzebne.

- N-no. Jak c-centralka p-padła to nie masz co w tym d-dłubać. - Paul chyba był podobnego zdania co jego kumpel.

- Można by spróbować zrobić ognisko. Ten metal to chyba się nie zapali co? Ale trzeba by znieść jakieś drewno. I szybko by się nie rozpaliło. - Karen też wydawała się myśleć o cieple ale w nieco innej perspektywie. Z ogniem i ogniskiem miała rację, ognisko na pewno by pomogło. Ale warunki zdecydowanie temu nie sprzyjały. No i trzeba by wyjść na zewnątrz po materiał na ognisko a to się chyba nikomu nie uśmiechało.

Brzytewka zaś zmarzniętymi palcami próbowała przepchać kanały grzejników. Sprawa wyglądała jednak słabo. Każdy ruch wysypywał na mokrą podłogę kolejne wylinki, okruchy rdzy albo metalu czy jakieś inne paprochy. Wydawało się to końca nie mieć. Pomysł Bliźniaków wydawał się mieć sens. Jeśli sama rozdzielnia nawaliła to nie było co grzebać przy samych grzejnikach.
- Rozpa… l-lania ogniska wolałabym u-uniknąć - wyszczękała, kręcąc niechętnie głową na boki. Nie wyglądało dobrze, na jej mało obyte w podobnych kwestiach oko mieli liche szanse na uruchomienie maszynerii, jednak nie zamierzała się poddawać tak łatwo. Na sztywnych nogach wróciła do pozostawionej na fotelu kierowcy torby, zanurzając w niej skostniałe dłonie - R-raz że ze względu na panujące war-runki ciężko o suchy, łatwop-palny materiał o d-duzej kaloryczności… d-dodatkowo ogniska trzeba by rozpalić n-na krześle, nie na p-podłodze. Z-za mokro - zatrzęsła się, nie marząc o niczym innym prócz gorącej kąpieli, a potem suchym łóżku z Guido w komplecie. Sapnęła cicho, walcząc z drżącą szczęką. Podobne plany nie dość, że niepewne, miały jeszcze sporo poczekać. - Mamy kiepską w-wentylację, a spalanie nie dość, że p-pożera tlen, wytwarza również czad, cz-czyli nieorganiczny związek chemiczny z grupy tlenków węgla, w którym węgiel występuje na II stopniu utlenienia. Ma silne własności toksyczne. - wyjęła świeczkę i odpaliła ją od marcusowej zapalniczki, przez moment operując czubkiem pionowa aż na blachę deski rozdzielczej spadło kilka gęstych kropli wosku. Wetknęła w nie świecę, stabilizując w prowizorycznym uchwycie. Dopiero wtedy zrobiła krok do tyłu, zadzierając wysoko głowę.
- Zamknę w-właz. Odet-tniemy p-przynajmniej jedną drogę d-dla d-deszczu… a potem sprawdzę c-centralkę. P-postarjcie się rozgrzać kończyny. Przez p-pocieranie. - zwróciła się do ludzkiej kotłowaniny na ławeczce.

- Co? - Karen zmrużyła oczy i spojrzała na Bliźniaków. A, że miała jednego po jednej a drugiego po drugiej stronie głowa musiała się trochę naobracać przy tym manewrze.

- Brzytewka tak mówi. Ona tak ma. - odezwał się uspokajająco Hektor. Drugi z Bliźniaków twierdząco pokiwał głową. Dziewczynie niezbyt to chyba coś wyjaśniło ale nie drążyła dalej tematu.

- Ja mogę spróbować. Umiem rozpalać mokre drewno. Tylko to trochę zajmie. Ale niedługo będzie ciemno a potem noc. Jak nie rozpalimy ognia czy coś to do rana będzie bardzo niedobrze. - odezwała się brunetka zerkając na Bliźniaków, na otwór włazu w suficie i majstrującą ze świeczką lekarkę w skórzanej kurtce zarzuconej na habit. Chłopaki zastanawiali się chyba nad tą propozycja ale chwilowo atak dreszczy pozbawił ich możliwości mowy.

Świeczka dawała przyjemne, ciepłe światło i kojarzyła się z ciepłem i spokojem. Czymś co bardzo by się pewnie każdemu z nich przydało. Zwłaszcza w tej kołyszącej się na falach wojskowej puszcze o którą bezustannie waliła ulewa zupełnie jakby chciała się przebić na wylot. Po zamknięciu górnych klap zrobiło się jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Wydawało się, że w tym półmroku fale pospołu z ulewą zatopią, zmiażdżą i zniszczą tą wątłą łupinę. Zwłaszcza, że Brzytewka do pracy potrzebowała światła więc z frontu wozu niewiele docierało tego światła do trzęsącej się z zimna trójki.

Gdy lekarka odstawiła wreszcie klapę centralki co skostniałymi rękami i bez żadnych narzędzi wcale nie było takie proste oczom jej okazały się oczywiście wylinki. Tutaj insekty też się wdarły i buszowały w najlepsze. Trzęsącą się dłonią poświeciła świeczką i pogrzebała w trzewiach rozdzielni. Nie było dobrze. Mechanizm był na pewno zdewastowany i przez czas, i zaniedbanie, no i nadżarty przez insekty. Ale nie wydawał się rozwalony na amen. Sama przetwornica po przeczyszczeniu wydawała się działać chociaż trochę. Dawało nadzieję, że sprawa nie jest beznadziejna. Zostawało teraz sprawdzić przewody i grzejniki. By przekierować energię elektryczną z przetwornicy na energię cieplną.

Zanim Alice zdążyła się podzielić z tą wiadomością z pozostałą trójką doszła ich jakaś eksplozja. Trochę zduszona przez odległość, las i samo metalowe pudło w jakim siedzieli ale brzmiało to jak wybuch. Strzelanina zaczęła się zaraz potem. Gdzieś w pobliżu zaczęła się walka. Bliźniacy nie wytrzymali. Zerwali się z ławki i momentalnie znaleźli się pod właśnie zamkniętym włazem w suficie. Jak zwykle poganiali się i przepychali ale otworzyli włazy. Hektor mając sprawne oba ramiona pierwszy sobie poradził z podciągnięciem się ponad właz. - I co?! - wydarł się do niego Paul który mając tylko jedno sprawne ramię wyraźnie zostawał w tyle w tej dyscyplinie.

- Nie wiem kurwa! Nic nie widać! - odwrzasnął nerwowo Hektor zapominając w zdenerwowaniu sprzedać kumplowi jakiejś złośliwości.

Praca była dobra - proste czynności wymagające skupienia uwagi oraz precyzji. Myślenia wykraczającego poza utarte schematy zwykle mające ścisły związek z zagadnieniami stricte militarnymi. Zwykła, prozaiczna fucha naprawcza ratowała psychiczne zdrowie, nie dając skołatanym, pożeranym bezradnym stresem myślom wylatywać dalej, niż zamknięte metalowe ściany budy na kółkach. Dzięki niej Savage choć przez krótki moment mogła poczuć się prawie normalnie, ot miała rozwiązać problem uszkodzonego ogrzewanie w aucie… tyle i aż tyle musiało wystarczyć.
Niestety ledwo ruda dziewczyna poczęła zbierać się do kupy, kontynuując zarówno walkę z zimnem jak i uszkodzonym sprzętem, jej uszu dotarła kanonada bitewna, wprawiająca całe drobne ciało w delirium. Znów poczuła się jak zeszłej nocy przed domen chebańskiej weterynarz. Siedziała zamknięta w bezpiecznej konserwie, podczas gdy jej najbliżsi ryzykowali życiem, zdrowiem… a ona nie mogła nic zrobić.
- Paul, H-Hektor. Zamk-knnijcie właz pr-roszę - zmusiła gardło do wydobycia paru zgłosek bez ich niekontrolowanego dygotu. Wyprostowała też plecy, maskę poważnego lekarza przybijając do twarzy gwoździami i młotkiem. Obróciła się bardzo powoli, stając do nich frontem i patrząc z uprzejmym zainteresowaniem - Z naszej pozycji nic nie dojrzymy, a wpuszczacie do środka deszcz oraz chłód. Nie pomożemy im tam… żadne z nas. Musimy przygotować transporter na ich przybycie, zająć się zapewnieniem im g-godziwych warunków do odpoczynku po potyczce, a także zaplecza medycznego na wszelki wypadek. nie p-pomożemy im, jeśli tu zamarzniemy, a-olbo się za-zaczadzimy. - zwróciła się do Karen - Z tego też powodu, abstrahując od tego co powiedziałam jeszcze wcześniej, rozpalanie ogniska potraktujmy jako ostateczne rozwiązanie, gdy zawiedzie konwencjonalna droga ogrzania maszyny. Poza t-tym w okolicy mogą sie kręcić żołnierze. - obróciła twarz na gangerowe słoneczka na granicy wybuchu. Nie dziwiła im się, sama miała ochotę krzyczeć i lecieć do przodu, zostawiając kłębiące się po kątach bestie, utkane z lodowatych cieni - Doskonale z-zdajecie sobie sprawę, że j-jestem jednostką całkowicie niemilitarną. Nie obronię ani siebie, ani Karen… ani tym bardziej bryki, a bez niej powrót do miasta i dalej na wyspę będzie ciężki. To k-kluczowe, strategiczne dobro. Guido wiedział co robi, wydając rozkaz aby go pilnować - z premedytacja wspomniała o hierarchii, rozkazach i imieniu dowódcy. Runnerzy pozostawali jednostką paramilitarną, a Alice miała tę nieprzyjemność być świadkiem jak podczas misji załatwia sie sprawy dezerterów oraz tych, którzy jawnie sprzeciwili się wydanym odgórnie poleceniom.
- Z-zostały mi grzejniki i przewody do sprawdzenia i przeczyszczenia. Zamknijcie proszę w-właz. - powtórzyła prośbę, zaciskając drobne dłonie z całych sił na fałdach płaszcza.

Najpierw na Alice spojrzał Paul. Z przyczyn technicznych bo Hektora widać było z włazu tylko tak od pasa w dół. Bliźniak skrzywił się i spojrzał ponura gdzieś w kąt jakby kryło się tam w kącie coś obrzydliwego. Wreszcie klepnął w biodro swojego kumpla i smętnie wrócił na ławkę. Latynos jeszcze zwłóczył i w końcu jednak zamknął właz. Od zewnątrz po tym gdy wylazł całkowicie z wozu i zamknął za sobą właz.
- Dam wam znać jakby co. - powiedział w dół przed zamknięciem i transporter znowu ogarnęła ciemność oświetlana tylko wątłym płomykiem świecy.

Mroki pojazdu zdawały się świetnie odzwierciedlać stan w jakim zdawał się być podgolony Bliźniak.
- Cholerny wsiok! - syknął w końcu ze złością patrząc z zawiścią na opatrzone i uszkodzone w pojedynku z szeryfem ramię.

- Co tam się dzieje? - zapytała brunetka patrząc z wyraźną obawą na sufit gdzie był właz na górę choć obecnie już nie był tak widoczny w świetle świeczki. Paul chyba stracił ochotę na rozmowę bo tylko wzruszył smętnie zdrowym ramieniem patrząc ponuro na odblaski wody przelewajacej się w tę i we w tę po podłodze transportera. Zza ścian i ulewy dochodziły zaś kolejne fale strzelaniny. Strzały z broni ręcznej, maszynowej, wybuchy. Cokolwiek tam się działo, zaczęło się na dobre.

- Walka. Wojna. Zniszczenie… tam są nasi bliscy - lekarka chrypnęła, odwracając się na powrót do grzejników. Musiała się czymś zająć, aby nie zwariować - Dadzą radę, uda im się. Marzenie o czymś nieprawdopodobnym ma własną nazwę… mówimy na to nadzieja - zgrzytnęła zębami, biorąc głęboki, uspokajający wdech. - Skąd płynęłaś? Nie masz wielu rzeczy, podróż zatem nie należała do długich. czego tu szukasz Karen?

- To musi być straszne.
- dziewczyna wydawała się wcale nie mieć ochoty na zapoznawanie się bliżej z tą całą wojną i zniszczeniem. Popatrzyła z obawą na właz na suficie i ściany jakby ta wojna zaraz miała tu się wedrzeć i siać tą śmierć i zniszczenie tutaj w transporterze.

- Nie no co-coś ty, ubaw po pachy i to za d-darmola. - Paul prychnął wciąż zirytowanym głosem ale jak ktoś go nie znał mógł pewnie odebrać, że kpi czy żartuje z sytuacji. Zaciskał mocniej szczęki i złożył dłonie w piramidkę przystawiając je do ust więc zamazywało to trochę mimikę jego twarzy. Brunetka spojrzała na niego i chyba wzięła jego słowa na poważnie.

- No jak możesz tak mówić? Przecież tam się tak strasznie strzelają i w ogóle. - dziewczyna wydawała się być zdumiona tym co powiedział białasowy Bliźniak.

- Weź co? B-bo ci pikawa pyknie. Albo Brzyt-tewce. Wiesz co? Zajaraj. Ludzie jak za mało jarają to dostają w końcu p-pierdolca. Prędzej lub później. D-dlatego musisz jarać by ci nie odwaliło. - Paul w końcu sięgnął znowu po swoją kurtkę i jeszcze gdy mówił zaczął grzebać w jej kieszeniach. Ale zmarzniętymi dłońmi słabo by wychodziła ta dość precyzyjna robota. Poza tym mimo zblazowanej pozy wydawał się być zdenerwowany. Strzelanina i wybuchy jakoś stopniowo ucichły. Więc walka się skończyła. Jakoś. Ale będąc tutaj nie mieli pojęcia jak. I czy to koniec czy jakaś przerwa.

Alice usłyszała w końcu za swoimi plecami trzask zapalniczki. A właściwie kilka bo Paul miał wyraźne problemy z odpaleniem skręta zgrabiałymi rękami. Po chwili jednak po wnętrzu transportera rozszedł się znajomy zapach palonego zioła. W tym czasie równie zgrabiałymi rękami lekarce udało się przeczyścić przewody do pierwszego z grzejników. Szło jej to opornie i z nerwów i z zimna. Niemniej w końcu dotarła do fazy w której nic sensownego z tych rurek i przewodów już nie wylatywało i była nadzieja, że chociaż trochę ugrzeją pierwszy grzejnik.

Wedle runnerowej tradycji zielsko stanowiło remedium na całe zło świata, niepowodzenia, nieporozumienia oraz zwykłe lęki dnia codziennego. Pomagało również zachować zdrowe w miarę zmysły przy wszelkiego rodzaju konfliktach, albo sytuacjach wysoce stresogennych.
- Ch...chyb-ba j-już - zęby lekarki ledwo o siebie trafiały, skostniałe członki odmawiały współpracy, wchodząc w stan stężenia podobny temu przy ostatniej fazie tężca -P-powinn-no t-troch-chę g-grzać - chciała powiedzieć coś jeszcze, cokolwiek sensownego. Podnieść na duchu zestresowaną kobietę, zmartwionych Bliźniaków, jednak aparat mowy uległ awarii z zimna. Dziewczynie chciało się spać, nie czuła już stóp brodzących w upiornie lodowatej wodzie. Wzięła się w garść na tyle, by wrócić chwiejnym krokiem na fotel kierowcy i znów spróbować odpalić centralne ogrzewanie.

Coś się działo. Znaczy przetwornica zaczęła burczeć co oznaczało, że się włączyła a i faktycznie zrobiła sie chyba cieplejsza. Chociaż zmarznięte dłonie Alice miały już kłopoty z rozróżnieniem czy to rzeczywiście czuje ciepło czy to jej umysł tak bardzo chciałby poczuć to ciepło, że sobie je imaginuje. Podobnie z grzejnikiem. Chyba był nadal zimny. Ale może za mało czasu upłynęło i musi się nagrzać? Albo te grzebanie nic nie dało.

- Często wam się takie coś zdarza? - Karen lekko kiwnęła głową gdzieś w stronę burty gdzie właśnie umilkły odgłosy walki.

- No pewnie. A-a co myślałaś? Prz-przecież jesteśmy z Det. M-mówili-śmy ci p-przecież. - Paul mimo jąkania się wywołanego falami dreszczy szarpiącego jego ciało jakoś potrafił nadać swojemu głosowi tą wesołą, łobuzerską nutę z jakiej obydwaj z Hektorem byli znani. Chociaż przy suchym i zdrowym Paulu to i tak brzmiało jak kogucikowanie zmokłego kogucika.

- To straszne. - powiedziała Karen wcale nie podzielając jego błazenady. Paul wydmuchnął kolejny kłąb ziołowego dymu przez co na moment żar skręta oświetlił jego twarz bo rufa przedziału była pogrążona prawie w całkowitych ciemnościach. Nagle spojrzał na siedzącą obok brunetkę z zastanowieniem. - Tam są nasi kumple. Zwłaszcza Guido. Widziałaś, ten czarny co zawiaduje tym burdelem jak się pakowali do łodzi. - komediant z podgoloną głową wydawał się chcieć coś wyjaśnić nowej znajomej. Ta pokiwała brązowymi, mokrymi włosami na znak, że kojarzy o kim mowa. - Guido to nasz kumpel. Wiesz, z jednego podwórka i z jednej dzielni i takie tam. - powiedział dość spokojnie białas ale znowu dało się wyczuć spinę w jego głosie i ruchach gdy zaciągał się głęboko na kolejnego bucha. - A oni się pochajtali. Brzytewka i Guido. Dzisiaj rano. - powiedział wskazując kciukiem w bok na siedzącą na stołku kierowcy kobietę w czerwonych włosach.

- Ojej. - w krótkim wyrażeniu brunetce udało się wyrazić cały żal i współczucie do drugiej kobiety i całej tej sytuacji. Ale zanim zdążyła ona czy ktoś jeszcze powiedzieć nagle odezwało się radio.

- Kurdupel 1 tu Alfa 1. - odezwał się trzaskający od eteru głos Nixa. - Kurczak płynie do was z paczką. Dwie bez pośpiechu. Ale dwie priorytetowe. Reszta jakoś może być. OCP jak się Kurczak uwinie. - radio zdało kondensację z tego co się dzieje na utopionej w bagnie i ulewie farmie.

- N-nie Kurdup-pel 1 tyl-lko K-karzeł 0 - głos z radia niósł ukojenie. Chwilowe, lecz lepsze takie niż żadne. Skoro rozmawiali nie mogło być aż tak tragicznie. Kotłujące się wewnątrz brzucha niewielkiej medyczki oślizgłe węże znów się poruszyły, przyprawiając o mdłości i wypełniając usta gorzkim posmakiem żółci. Dwa trupy, dwóch rannych.
- Cz..czy Guido? - zadała najważniejsze pytanie, wbijając paznokcie we wnętrza dłoni aż poczuła na śródręczu lepkie ciepło, jednak nie zwracała na nie uwagi. Całość rozmów wywnętrz transportera odpłynęła w dal, zostawiając czarną klatkę, deszczu wojny i tego pojedynczego pytania, kumulującego cały niewypowiedziany strach.

- Przepraszam, zapomniałem jak to było. Mój błąd. - przyznał najemnik chociaż dalej wydawał się być czujny albo spięty. A na pewno poważny.

- Co dygasz? Weź zajaraj bo ci pikawa stanie. My tu zaraz zrobimy porządek i będzie z bani. i dobrze bo kurwa pizga tu trochę. - słuchawka po chwili przerwy odezwała się znowu głosem. tym razem jednak był to całkiem inny głos. Głos szefa bandy pod przewodem którego w ten czy inny sposób znaleźli się tu wszyscy. Ton głosu brzmiał jak ochrzan. Ale jednak Alice dała bez trudu radę wyczuć radość, ulgę i satysfakcję z tej możliwości skontaktowania się z osobą po drugiej stronie odbiornika.

Bezczelny, ocierający się o zarozumiałość ton stanowił najlepszy środek na uspokojenie, jaki lekarka mogłaby sobie w tym momencie wymarzyć. Oparła ramiona o deskę rozdzielczą i ułożyła ciężką głowę na zgrabiałych dłoniach. Żył… wciąż żył i miał się dobrze.
- T-tak… aura p-pogodowa nie s-sprzyja kąpielom i d-długim wycieczkom. P-pospiesz się… z-zimno mi. O-ogrzewanie sz-szwankuje. Chłop-paki mają t-tu Karen, mnie n-nie ma kto o-ogrzać - uśmiechnęła się ciepło w eter, mrużąc piekące jak wszyscy diabli oczy. Minęło par ę minut, może nawiew już zaczął działać. Potrzebowali ciepła nie tylko dla siebie, ale i dla rannych... ale po kolei. - Z-zajmę się p-paczką… i p-poczekam tu na was. P-powodz-dzenia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 15-02-2018, 05:12   #609
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Focza zapakowana do fury trafiła się nawet całkiem zabawna, a z pewnością pocieszna. No i z mordy nie straszyła, więc w razie czego mogło się obyć bez papierowej torby na ryju. Poza tym miała swoja pasję, zawód i jednocześnie zamiłowanie którym się oddawała całym sercem oraz duszą, co Blue jako poważny, rasowy przedsiębiorca prosto z Miasta Świateł, doskonale to rozumiała i pochwalała. Od zawsze sądziła, że każda kobieta powinna się realizować i spełniać w tym, co daje jej radość, bo jeżeli praca była również hobby, to nie miało się roboty, a jeden, niekończący się dzień dziecka.
- Chcesz jechać ze mną? Nie wiem czy by ci się spodobało - panna Faust udała, że intensywnie się nad propozycja zastanawia. Zmarszczyła czoło aż w końcu wzruszyła ramionami, rozkładając dłonie na kierownicy - Impreza jest mała, kameralna. Większa była w nocy. Wyścigi, wóda, koks, lasery i dj. Teraz tylko ja… no i może paru cieciów z ochrony. I oczywiście Szafirek, moja dupa. Wy na nią mówicie Blue Angel - rzuciła rudej kose spojrzenie, wydymając nieznacznie usta - Jestem już spóźniona bo dałam się Dzikiemu przetrzymać… no ale to Dziki, nie? Jak na tyle kraks wszystko ma na swoim miejscu - mrugnęła - I luzuj majty mała. Gdybym się na ciebie gniewała, albo uważała za głupią, nie jechałabyś ze mną. No albo gdybyś była czarna - tutaj drugi raz wzruszyła ramionami, kwitując tym najprawdziwszą z prawdziwych prawd.

Dziewczyna siedząca na fotelu pasażera słysząc co kierowca nawija z wolna chyba zapomniała, że ma się w planie wdzięczyć czy coś w ten deseń. Za to na twarzy oczy i usta otwierały jej się coraz szerzej w zdumieniu. Najwyraźniej miała kłopoty z przyswojeniem tego rodzaju informacji w takim stężeniu.

- Znasz Blue Angel?! I Dzikiego?! Byłaś u nich?! Ooo jaaa… - Dirty w końcu odzyskała głos ale wciąż musiała być pod wrażeniem tego co właśnie usłyszała.

- U nich, na nich, w nich… co za różnica? - profesjonalny uśmiech rodem z reklamy pasty do zębów nie schodził blondynie z wytapetowanego ryja - A ty skąd popierdalasz, co?

- No z klubu.
- odpowiedziała rudowłosa lekko machając dłonią w stronę jakiegoś budynku. Odpowiadała machinalnie wciąż trawiąc rewelacje usłyszane od tej blond businesswoman w niebieskiej superfurze. Rozejrzała się po wnętrzu luksusowej, sportowej maszyny jaka nawet w tej stolicy motoryzacji była rarytasem. - Ja też znam Blue Lady. Kiedyś poszłam z takim jednym do Cylindra. Zabrał mnie. I ona tam była. Złapałam ją w kiblu i poprosiłam o autograf. To mi dała. Szminką na podkoszulku bo nic nie miałam. Ona też. I mam jeszcze majtki Patty. Odkupiłam od takiego jednego jak je dorwał po którymś Wyścigu. - Dirty mówiła trochę słabym głosem pewnie zdając sobie sprawę z różnicy jakościowej swoich doświadczeń i tej kobiety obok z tymi gwiazdami Ligi znanymi daleko poza rogatkami tego miasta.
- I jeszcze się z nimi bzyknęłaś?! Naprawdę?! Oo raanyy! - dziewczyna znów wróciła spojrzeniem do kierowcy wracając do bardziej świeżych spraw. Patrzyła na nią z wyraźnym podziwem na twarzy jakby spotkała kogoś kto dokonał jakiegoś wyśnionego i wymarzonego przez nią wyczynu.

- A można być w Det i nie zaliczyć tutejszych atrakcji? - Julia zaśmiała się wesoło, bagatelizując sprawę jakby nie działo się nic nadzwyczajnego - Nawet spoko macie tutaj, chociaż ciemno. Mało świateł i neonów - skrzywiła się, wracając wzrokiem do drogi przed maską. Nie chciała zarysować fury przy pierwszej jeździe a nie wiadomo czy kolejny lunatyk nie wyskoczy jej pod koła. Nie miała już miejsca na kolejnego pasażera, wywalać Dirty nie zamierzała. - Ale są Wyścigi - przeszła do pozytywu, dociskając pedał gazu - Trzymaj się mnie, to nie zginiesz. Może nawet wezmę cię do Dzikiego - popatrzyła w lusterku na odbicie rudej - Będziesz miła dla mnie i mojej ekipy, ja i moja ekipa będziemy mili dla ciebie. Trzeba być człowiekiem, nie?

- Weźmiesz mnie?! Naprawdę?! O rany ale ty jesteś superancka babka!
- Dirty prawie dosłownie podskoczyła z radości na swoim fotelu akurat jak Blue uruchamiała maszynę w swoim firmowym kolorze. Dziewczyna w euforii i tej przyjemnej obietnicy objęła kierowcę ramionami i pocałowała ją mocno w policzek. Potem chwilę tak cieszyła się i jazdą i tą bliskością ale widząc, że wóz na poważnie rusza odkleiła się w końcu od blondynki i wróciła na swoje miejsce.
- No tak, mamy Wyścigi! Wyścigi też są super. Zwłaszcza jak je oglądasz na żywo. Szkoda, że najlepsze miejsca to trzeba się przepychać ale wiesz, jak wiadomo gdzie będzie Wyścig to zawsze idzie się jakoś wkręcić. - rudowłosa głowa wróciła do energicznego paplania i kiwania czuprynką znowu dając się ponieść radosnym emocjom.
- I no pewnie, że będę miła dla ciebie. I twojej ekipy. I kogo chcesz. - Dirty pokiwała energicznie głową z zapałem patrząc w bok na kierowcę. - O rany, nie mogę uwierzyć! Ale mam dzisiaj farta! I taka bajerancka fura no i ty. I znasz Blue Angel i Dzikiego. Serio byś mogła mnie poznać z Dzikim? - popatrzyła znowu w bok z wypiekami na twarzy. - Aha, teraz jedziemy do Blue Lady? To tutaj skręć, o tam widzisz? Tam przy estakadzie a potem wzdłuż niej. O! To jedziemy do Blue Lady?! A poznasz mnie z nią? Wiesz, wtedy w Cylindrze to mi się bardzo fajna wydawała. Wcale nie była taka wredna jak to o niej mówili. Nawet zabawna była bo mi się ręce trzęsły jak nie mogłam nic znaleźć i jej tą szminkę w końcu dałam. - Dirty płynnie skakała z tematu na temat przy okazji pokazując w który w tych kanionów ze sprasowanych aut, obstawionych wrakami ulic i częściowo zawalonych gruzem drogach należy skręcić. Nagle zamarła, zamilkła i po chwili zastanowienia znowu spojrzała na blondynkę obok.
- Ej ale chyba nie jesteś jakimś psycholem co? Tym co ostatnio kroi dziewczyny? Wiesz jakbyś chciała się bzykać to wcale nie musisz mnie kroić i w ogóle. - zapytała trochę zdezorientowanym tonem zupełnie jakby coś jej się przypomniało.

Jasne brwi podjechały bardzo powoli do góry, blond głowa przekręciła się w stronę pasażerki.
- Czy jestem psycholem? Co kroi dziewczyny? - brwi zmieniły pozycję, marszcząc się pośrodku czoła, błękitne oczęta zmrużyły się i zaraz przewróciły ku sufitowi auta - Mordeczko luzuj poślady. Po chuja miałabym cię kroić? Żebyś mi juchą i flakami ciuchy ujebała, albo co gorsza tapicerkę? - prychnęła pokazując że sam pomysł tego pomysłu jest jej wybitnie nie w smak i dodała - Zajebanie cię jest nieekonomiczne. Nie lubię rozpierdalać sztonów bez większego sensu… no dobra, jeżeli nie jest to wódka, koks, poker i ruletka - pokiwała smutno głową, bolejąc nad własnymi słabościami - To bez sensu, jeszcze bym sobie paznokcie połamała, a dopiero co je robiłam - prychnęła ponownie, patrząc na wspomniane pazury w jasnoniebieskim kolorze - Poza tym jakbym cię zajebała to nie mogłabyś wpaść ze mną do Dzikiego, nie? - wyszczerzyła się nagle, wracając do zblazowanej pogody ducha, ciała oraz umysłu - Ale najpierw Szafirek. Muszę z nią coś obgadać, pewnie się wkurwi że mnie tyle nie było… no ale kocha to poczeka, a biznes się sam nie ukręci. W tym czasie możesz coś dla mnie zrobić. Ostatnio pocięłam się z moim ochroniarzem. Szkoda go, ma ciężki okres i przydałoby mu się odstresować. Ja niestety nie mam na razie czasu żeby go tracić na pierdoły typu przeprosiny - mruknęła zadumanym głosem i sapnęła pod nosem - Za parę dni będzie w starej cementowni Deathmatch. Dziki z Blue Lady wystąpią przeciwko innym ekipom. Taki tam… spontan - uśmiechnęła się, woląc nie wchodzić w szczegóły - Od samego rana zapierdalam żeby dograć i dopiąć interes. Stary Schultz już się zgodził, obejmie patronatem całą imprezę. Nagroda jest, ekipy dochodzą. Jestem kobietą interesu - rzuciła krótkie spojrzenie dziewczynie obok - Czyli zajętą, zalataną i zabieganą.

- Wow. No faktycznie. To Starego Zgreda też znasz? Oo raanyy.
- Dirty wyglądała jakby zaczynało jej już sił brakować od tego zalewu rewelacji jakimi ją częstowała kobieta w biurowym uniformie jakiego nie powstydzono by się w dawnych korporacjach. - No tak, tak, musisz być bardzo zajęta. Ale no… Z taką furą… - powiedziała znowu rozglądając się po wnętrzu wozu z respektem w oczach. - No tak, pewnie wpuszczą cię wszędzie. - pokiwała głową jakby docierały do niej te oczywiste fakty które dotąd umykały jej w zachwycie nad tym całym wieczorno - nocnym spotkaniem.
- No tak. Masz rację. Przecież to by się wszystko pochlapało jakbyś mnie tu zajebała. - Dirty znowu nie miała żadnego problemu z przeskoczeniem na kolejny temat. - Ale jestem głupia no nie pomyślałam. - uśmiechnęła się przepraszająco i klepnęła się w czoło. - A wiesz, bo to właśnie gadaliśmy w klubie o tym psycholu. Znaczy właściwie nie wiadomo kto to. Ale wiesz znaleźli już trzy dziewczyny. Albo dwie. No zależy jak liczyć. I tak właśnie z ulicy, i wieczorem bo znaleźli je w dzień jak już nie żyły. W ogóle podobno straszna sieczka. Ale co dziwne no dały się zatargać czy co. Więc no plota poszła, że to jakiś ważniak z superbryką. Ktoś widział jakąś czarną brykę podobno a czarne bryki to wiadomo, że u Schultzów pełno. Więc gadają, że to ktoś od nich przyjeżdża tutaj kroić laski. No albo laska. Dlatego dziewczyny nie podejrzewały. To tak teraz załapałam, że pasujesz. Ale wiesz, to może jakiś potwór czy co, cholera wie co w tych Ruinach się lęgnie nie? - Dirty streściła ploty z dzielni z ostatniego czasu które ostatnio były na topie tłumacząc się skąd jej się wziął taki pomysł co do kierowcy. Popatrzyła na nią przepraszającym wzrokiem ale zaraz znowu musiała powiedzieć gdzie skręcić. Wydawała się całkiem dobrze orientować gdzie są i gdzie trzeba pojechać. Chociaż reflektory Ferrari rozświetlały z mroków nocy kolejne bezimienne budynki, zdewastowane sklepy, wraki na poboczach i chodnikach albo nawierzchnię ułożoną z masek i dachów samochodów co gdzie indziej chyba się nie zdarzało.
- Deathmatch?! Będzie jakiś deatchmatch! Oooo! Ale czad! I ty się tym zajmujesz? Ale to czekaj to jesteś z Ligi? Liga się zajmuje Wyścigami. Ale nie słyszałam by teraz miał być jakiś deathmatch. - po zakręcie gdzie Blue musiała wyraźnie zwolnić bo ta superfura dochodziła do trzycyfrowych wartości na liczniku nie wiadomo kiedy. Dirty znowu się odezwała jakby po chwili skojarzyła co przed chwilą powiedziała panna Faust.

- Z Ligii? - skrzywiła się trochę i pokręciła z rozmysłem głową - Jestem poważnym przedsiębiorcą z szanowanej i poważanej w Vegas rodziny… biznesmenów i inwestorów - udało się jej powstrzymać parsknięcie, bo przecież mówiła cała prawdę, nie? - Zależy co rozumiesz przez Ligę. Jeżeli myślisz o tej tonie biurokracji, papierach, durnych przepisach… jestem po to, aby te durne przepisy obchodzić. No i wolę trzymać z ludźmi. Dlatego robimy przyjacielski spontan - mrugnęła, zarzucając rzęsami - Będzie co oglądać… a zajmuję się wieloma rzeczami. Zależy czy mają potencjał i ile zysku da się z nich wycisnąć. Biznes bywa nieprzewidywalny - westchnęła boleśnie, a potem parsknęła - Ale to i tak lepsze niż… siedzenie na dupie. Mówisz że macie tu pojeba który rzeza laski? - przy tej kwestii spoważniała - Znałaś ofiary? Gdzie je znaleźli i kiedy? No i ja pierdolę… - tym razem westchnęła jakby się jej serce krajało - Myślałaś że to ja? Moja niunia nie jest czarna. Jest niebieska. Taka tam różnica.

- Ojej, przepraszam cię, nie gniewaj się. Tak jakoś mi się skojarzyło bo no ktoś widział czarną brykę ale nawet jak prawda nie wiadomo czy to właśnie ten typ więc nie wiadomo czy ma czarną brykę czy co.
- Dirty wydawała się przejęta tym, że blondynka może mieć coś mieć jej za złe więc przepraszająco dotknęła jej ramienia z nieszczęśliwą miną. - No i tak, no taką furę na pewno by ktoś zapamiętał. - pokiwała głową teraz dla odmiany przesuwając pieszczotliwie po desce rozdzielczej.
- A te dziewczyny. No tak trochę. Jedną. Ginę. Czasem spotykałyśmy się w klubie a czasem na imprezie. I tak no w tamtym tygodniu ją znaleźli w Ruinach. A trochę wcześniej inną laskę. Chyba wiem która to była, gdzie mieszkała ale może to nie ta. Nie wiem w sumie. No i podobno obie były strasznie pocęte. Podobno nawet wypatroszone. No jak się tak nasłuchałam to normalnie strach. - klubowa dziewczyna też wydawała się poważniejsza. Patrzyła gdzieś przez boczną szybę w dół na śmigające za drzwiami smugi albo gdzieś na swoje kolana.
- Ale mówisz, że będziesz robić spontan? Z deatchmatch? O rany ale czad! A kto będzie? A ten twój ochroniarz to fajny jakiś jest? A czym jeździ? A właściwie to jest sam? - dziewczyna wróciła do bardziej teraźniejszych spraw i wróciła spojrzeniem do kierowcy. Wróciła jej też ta chaotyczna pogoda ducha jaka często się u niej objawiała.

- Kto bedzie? Zobaczysz za parę dni… ale i tak ich wszystkich znasz jak jesteś z Det - panna Faust i zarechotała - Troy to profesjonalista, przedkłada pracę nad życie prywatne… i jest wkurwiony bo mu rozjebałam furę dwa tygodnie temu. No dobra… między innymi o to jest wkurwiony - wyjaśniła pokrótce - Czy jest “fajny”? Na pewno nie jest jebanym czarnuchem, ma komplet kończyn i z ryja też siary nie ma. W barach szeroki, silny. Ujdzie - zrobiła krótką listę zalet ciągle się szczerząc - Któraś z twoich kumpel obsługiwała kiedyś Steve’a Handa?

- Handa? White Handa? Tego od Schultz’a?
- Dirty skojarzyła bez problemu o kogo chodzi a widząc potwierdzenie zamyśliła się chwilę szukając natchnienia w suficie. - To ważniak. - powiedziała na wstępie. - No nie wiem. Musiałabym popytać. Ale wiesz, zwykle jak White Hand po kogoś jedzie na miasto... - rudowłosa wymownie rozłożyła ramiona dając potwierdzenie plotkom słyszanym o głównym cynglu Schultza. - A co? Też go znasz? Chcesz coś od niego? - zapytała z zafascynowaniem w głosie jakich to ważniaków w tym mieście ta blondwłosa kobieta obok może znać, mieć lub załatwiać z nimi interesy.
- A z tym Troy’em? No to Troy. Fajne imię. To się nie przejmuj. - ruda machnęła dłonią z lekkim lekceważącym ruchem zbywając ten drobiazg. - Tutaj fur jest pełno. Jak chcesz to ja znam paru fajnych chłopaków w garażu. Fajnie mnie kiedyś obrobili na raz. I oni cały czas coś mają to jak chcesz to możesz ze mną pojechać. Albo on. Coś sobie pewnie znajdzie. - wyjaśniła beztroskim tonem i widocznie zdobycie jakiejś bryki nie wydawało jej się zbyt trudne. - A no wygląda na fajnego. Mam być dla niego miła? Dla kogoś jeszcze? To jak zrobię mu dobrze to już będę w twojej paczce? - ruda z zaciekawieniem popatrzyła na bizneswoman przybierając wyraz zaciekawienia na twarzy. - A w ogóle to Blue Angel już mieszka tam. Tylko jeszcze trzeba objechać lotnisko bo to po drugiej stronie. - przy okazji wskazała przez boczne okno. Tam zaś objawiała się nocna ciemność i chyba jakiś żywopłot i ogrodzenie z siatki. Pasowało do ogrodzenia lotniska przy jakim miała siedzibę van Alpen ale przez te krzaczory nic nie było widać. Ale jeśli za nimi było lotnisko to były już prawie rzut beretem.

- Co chcę od Handa? - teraz to blondynka się zadumała, patrząc uwaznie na drogę bo robiło się syfiasto, a nie znała tej dziury na tyle, by się w pełni rozeznawać co i jak, a przede wszystkim gdzie - Widziałam go parę razy, dziś też. Pogadaliśmy o interesach, ciekawy typ. Mam słabość do psycholi o wypranym z wyższych emocji wzroku. Dobra dupa, taka 9 na 10… i ten garniak. Chcę skurwiela z niego wyciągnąć… jak znajdę chwilę wolną - zwierzyła się pasażerce z ciężkiego losu ciężko zapracowanego przedsiębiorcy - Będziesz miła dla Troya, to pomyślimy z tymi paczkami. Ale na deathmatch bez przepychania cię wezmę. Po chuja masz się przebijać przez tłum, nie? - zadała pytanie czysto retoryczne.

- Zabierzesz mnie?! Na Wyścig?! Tą furą? Oo jaaa! Normalnie się chyba w tobie zakocham. - Dirty wydawała się szczęśliwa jakby co najmniej święty Mikołaj zabrał ją do swojego magazynu z zabawkami i pozwolił zabrać o ma ochotę. I to tak z TIRa. - Aż się mokra zrobiłam. - sapnęła cicho i całkiem kusząco wbijając sobie dłoń na podołek sukienki. W międzyczasie długa prosta wzdłuż tych krzaków nie była wcale taka długa. Dla niebieskiego Ferrari. Ledwo chwilę nią się jechało i już był zakręt w poprzek.
- A White Hand. - dziewczyna trochę zmieniła temat. Pokiwała ze zrozumieniem głową gdy nowa przyjaciółka podzieliła się zwierzeniami na jego temat. - To pewnie masz jak ja z gangbangami. Jak widzę grupkę facetów to od razu mi się chce tam wejść między nich i by mnie zaczęli z miejsca obrabiać. No ale to tak, żeby chociaż ze czterech było bo no trzech to w sumie sama wiesz. - dziewczyna pokiwała w zamyśleniu rudą głową też zwierzając się ze swoich pragnień. - A Handa nie widziałam nigdy. Ale no słyszałam, że no lepiej go nie poznawać zbyt dobrze, zbyt blisko. Taki niby gajer i w ogóle ale jak ma kogoś sprzątnąć to go sprząta i tyle. - pokiwała znowu głową gdy widocznie myślała o mężczyźnie w białym gajerze. - I ma białego merola. Bo wiesz, oni u Schultzów lubią czarne i zwłaszcza merole. A on jeden ma białego. Jak jego gajer. - przypomniała sobie kolejny fakt o detoidzkim cynglu. - Jej, nie wiem. Nie znam go. Ale popytam. Specjalnie dla ciebie. - rudowłosa głowa otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała przyjaźnie na kierowcę widząc, że nie może jej teraz za bardzo w tym pomóc ale obiecała chociaż, że spróbuje.
- A z Troyem no pewnie. Lubi coś specjalnego? Jak chcesz to możesz popatrzeć albo nawet się podłączyć. Wiesz, że ciebie też obrobię jak będziesz chciała? Zwłaszcza w teh furze. O. A tam już jest Blue Lady. - Dirty wydawała się na poważnie traktować zadanie obrobienia Troya. Ale też nie chciała chyba by blondynka o niej zapomniała i to na co się umawiały po drodze. A niebieska sportowa fura wyjechała na kolejną prostą, tym razem z drugiej strony lotniska. Teraz już Blue wiedziała gdzie są. Widziała nawet miejsce gdzie wczoraj w nocy kawalkada fur wbiła się na tradycyjny, nocny Wyścig na lotnisku. A po drugiej strony były już widoczne światła i podjazd dawnego hotelu który przejęła we władanie Blue Angel wraz ze swoją świtą.

Sadol, bezwzględny morderca, psychol i jeszcze bujał się białym merolem równie stylowym jak jego garniak… brzmiało to jak miód na uszy Blue, ale ona nigdy nie uważała się za normalną pod żadnym względem. Część o sprzątaniu rozumiała - dostawał rozkaz i robił swoje. Profesjonalista. I ciągle druga pozycja na liście atrakcji do zaliczenia w Det, a teraz nawet pierwsza, skoro Dzikiego można już było odhaczyć.
- No gajer to ma prawilny - mruknęła nieobecnie - Podpytaj swoich koleżanek, może zapakował kiedyś którąś do tego swojego merola. Jestem ciekawa co lubi - zwolniła, a potem dla odmiany znowu dała po heblach, chcąc zaparkować po detroicku, skoro już woziła się po tym, a nie innym terenie. Była w pełni świadoma towarzystwa napalonej laski na wyciągniecie reki, ale z poświęceniem wstrzymywała się przed zatrzymaniem się wcześniej i wyłuskaniem jej z ciuchów… liczyła, że Troy doceni jak wielkie wyrzeczenia jest gotowa poczynić, byle jego kwadratowemu dupsku było dobrze - Jestem już spóźniona, mam jeszcze kupę roboty, ale jak znajdę chwilę to do was wpadnę. - pokręciła głową i zasuszyła klawiaturę - A jak nie teraz, spikniemy się potem. Dziś nie kończy się świat, nie? Będe sie bujać po rewirze jeszcze jakiś czas. Na wszystko przyjdzie pora.

Świat wokół podjazdu nie zmienił się jakoś specjalnie niż wtedy gdy przed świtem Blue odjeżdżała stąd pokiereszowanym Mustangiem Dzikiego. Nadal tak samo jak wtedy było ciemno tylko było już ciemno a nie jeszcze. Nadal też przed wejściem stali ochroniarze. I znowu jeden z nich podszedł do samochodu który zawitał przed podjazd. A jednak coś się zmieniło. Twarz ochroniarza zdradzała niepewność, zaskoczenie i zdziwienie gdy patrzył w dół na siedzące niżej kobiety. Odwrócił się na moment w stronę tego co został przy wejściu.
- To Blue. Dajcie znać szefowej. - powiedział podnosząc głos i ten drugi skinął głową po czym zniknął w przejściu. Ten który został przeszedł przed maską wozu podchodząc od strony kierowcy. Dirty niepewnie poparzyła na blondynkę chyba niezbyt wiedząc co teraz robić bo ochroniarz szedł jakby coś chciał. Może coś powiedzieć z bliska a może otworzyć drzwi.

- Luzuj, po co się spinasz? - blondynka mruknęła cicho, powoli wyciągając paczkę papierosów. Wyłuskała zębami jednego i podpaliła, a potem podrzuciła paczkę rudzielcowi, opuszczając powoli szybę żeby posłać wykidajłowi firmowy uśmiech numer pięć.
- Co tam mordeczko, spokój mieliście? Szafirek u siebie? - spytała, czekając aż koleś podejdzie. Skoro niby pochodził z Federacji mógł wiedzieć, że damie wypada otworzyć drzwi. Takie tam, pierdoły savoir vivre czy jak to sie tam kiedyś nazywało.

- Dobry wieczór panno Blue. - ochroniarz otworzył drzwi od strony kierowcy i czekał aż ta wysiądzie. - Tak, panna Angel jest u siebie i oczekuje panią. - skłonił się lekko. Dirty ze swojej strony sama wysiadła i stała jeszcze w otwartych drzwiach. Mimo wszystko wydawała się być pod wrażeniem tego wszystkiego. Zerkała na pannę Faust jakby miała być jej kołem ratunkowym w tym wielkim świecie u progu jakiego stali.
- Czy mam przeparkować pani samochód? - zapytał jeszcze kierowca wskazując brodą na niebieską superfurę. Za to ten który przed chwilą wszedł do środka budynku wrócił z powrotem i znowu stanął przy wejściu. Skinął temu od gadania głową jakby to miało wystarczyć.

Wreszcie panna Faust poczuła się prawilnie jak w domu. Zupełnie jakby w magiczny sposób przeniosła się znowu do Vegas w erze świetności swojej rodziny… zanim się nie wzięło i nie popierdoliło dokumentnie. Wyjęła kluczyki ze stacyjki i wysiadła, zarzucając kuprem niby całkowicie przypadkowo. Podała je ochroniarzowi, drugą rękę kładąc mu na ramieniu i zjeżdżając dotykiem aż do nadgarstka. Lampiła mu się przy tym prosto w oczy, wciaż z biznesową miną na pysku.
- Tylko nie porysuj mojej niuńki - wymruczała, mrużąc oczy - Będę u Szafirka. Wiesz gdzie jest Troy? Ten kloc, krótko upitolony. Zostawiłam go Szafirkowi zanim odjechałam. - skinęła na Dirty, wyciągając łapę aby mogła bezpiecznie zakotwiczyć pod skrzydłem.

- Oczywiście. Poszedł coś sprawdzić. Powinien niedługo wrócić. - ochroniarz lekko skinął głową obserwując wędrówkę dłoni panny Faust po swoim ramieniu. Za to Dirty chętnie i wdzięcznie zamknęła drzwi po swojej stronie i szybko okrążyła niebieską maszynę by chętnie i wdzięcznie przykleić się do kierowcy. Dało się wyczuć wyraźną ulgę u dziewczyny, że Blue wybawiła ją z tej konsternacyjnej stagnacji w jakiej przed chwilą się znalazła. Ochroniarz zaś wziął kluczyki od kierowcy i czekał aż droga do wnętrza fury stanie otworem.

- Dzięki mordeczko - panna Faust zatrzepotała rzęsami i z rudą pod ramieniem skierowała się do wejścia i drugiego ochroniarza.
- To jest Dirty - pokazała na prowadzoną laskę i musnęła czubkiem nosa jej policzek - Znajdę jej jakiś kąt i kielicha, a jak przyjdzie Troy to ja do niego zaprowadźcie. Muszę spierdalać do Szafirka, nie wiem ile to zajmie… nie będziesz stała na tej pizgawicy. Tu cię nikt nie upierdoli, ani nie rozpierdoli kosą. Inny klimat… i widzisz jakie prawilne duperki tu są - zwróciła się do Dirty, a przy końcówce mrugnęła do pingwina.

Rudowłosa fanka motoryzacji i Ligi pokiwała grzecznie i zgodnie rudą głową bez protestów zgadzając się na wersję o jakiej mówiła właścicielka superfury. Superfurę zaś ten bardziej wygadany ochroniarz uruchomił i zjechał z podjazdu kierując się dookoła aż zniknął za rogiem budynku. Obydwie minęły jeszcze tego ochroniarza który został przy drzwiach a ten podobnie jak ten pierwszy otworzył przed nimi drzwi i zaprosił gestem do środka. W środku zaś było od razu jaśniej, cieplej i przyjemniej.
- O rany! Naprawdę ich znasz! A oni ciebie! A mogę zobaczyć Blue Lady? - rudowłosa wyszeptała gdy przy boku blondynki poczuła sie najwyraźniej pewniej i swobodniej. Więc znowu udzieliło jej się to niesamowite wrażenie jakie budziła w niej cała Liga, Wyścigi i ich sławy. Przecież całe Det zdawało się żyć i pulsować w rytm nadawany przez kolejne ligowe Wyścigi.

Dirty razem z Blue miały tylko chwilę na przejście przedsionka i korytarza gdzie w nocy był parkiet i impreza. A jej ślady już były w większości uprzątnięte chociaż kilka osób nadal jeszcze porządkowało teren. Zaś gdy obie doszły gdzieś do środka tej sali z przeciwnej strony weszła młoda, niebieskowłosa kobieta. Dirty zdążyła zrobić bezgłośnie “Woow!” gdy rozpoznała gwiazdę Ligi z Federacji i najlepszego kierowcę tego nowego sezonu w ogólnej kwalifikacji.

- Tygrysico! - wykrzyknęła ze złością Federatka maszerując z impetem prosto na obydwie nowoprzybyłe kobiety. Tyle, że spojrzenie miała utkwione w tej ubranej wedle wytycznych miejscowego dyktatora mody.
- Gdzie byłaś?! - wykrzyczała ze zdenerwowaniu unosząc w irytacji ramiona nad głowę i ani na moment nie zwalniając kroku. Przez co ten parkiet jakoś gwałtownie zdawał się kurczyć przed nacierającą Federatką. Dirty niepewnie pozezowała to na blondynkę to na niebieskowłosą znowu niepewna co się teraz stanie więc na wszelki wypadek mocniej zacisnęła dłoń na Blue.

Blondynka oddała uścisk i puściła jej oko, a potem wyswobodziła najpierw rękę, a potem siebie z uścisku. Zdjęła też własne kończyny z talii dziewczyny, patrząc już tylko na błekitnowłosą furię przed sobą. Dobra… zasiedziała i zależała się u Dzikiego, ale w słusznej i ważnej sprawie. Zostało to tylko dobrze wytłumaczyć, bo przecież nie było tak, jak pewnie Federatka myślała.
- No już Szafirku, nie denerwuj się. - posłała jej pokrzepiający uśmiech, idąc równie szybko w jej stronę - I jak to gdzie byłam? U Starego w Downtown, a wiesz że w jego wieku to już nie ma tak szybkich ruchów jak te trzy dychy temu, no nie? Trochę zajęło zanim mu nawinęliśmy z Dzikim temat, a potem trzeba go było przewałkować żeby łyknął i nas poparł - tłumaczyła ogólnikami żeby świadek za dużo nie wiedział - Ale go przewałkowałam, zgodził się. Pojechał z nami do Ambasadora do Zgreda… a tam zanim zaczęliśmy gadkę o interesach trzeba było odstawić całą szopkę z lunchem, konwenansami i pierdu pierdu starych pryków nad kawą i szarlotką. Ogarnięte, za parę dni odbędzie się deathmatch. - parsknęła wreszcie znajdując się tuż obok Mairy i wtedy skoczyła do przodu, łapiąc ją jedna reką w pasie, a potem podcięła jej nogi, przegibując przez własne biodro. Zamiast pozwolić jej upaść, zawiesiła sobie jej plecy na ramieniu, obejmując mocno i patrząc z góry prosto w jej twarz. Gapiła się tak dłuższą chwilę, aż wreszcie pochyliła się całując te wykrzywione w gniewie usta. Mocno, jakby znaczyła teren.

Szefowa lokalu i jednocześnie federacyjna szlachcianka oraz gwiazda Ligi wydawała się kompletnie zaskoczona nagłym atakiem ubranej po biurowemu blondynki. Tak bardzo, że ta czuła jak ta druga, z niebieskimi włosami instynktownie złapała się jej mocniej by nie upaść. W pierwszej chwili pod wpływem tego zaskoczenia Maira była dość bierna. Dała się całować ale odpowiadała słabo. I gdzieś tak to trwało z jakieś cały mokry i urwany oddech póki pewnie nie zorientowała się co się dzieje.
Wtedy sama mocno wpiła się ustami w usta panny fast chciwie się w nie wbijając i wargami i językiem. Zdała się na jej chwyt więc ramionami objęła jej głowę mocno przyciskając do siebie i gorączkowo przeczesując jej włosy swoimi palcami. I jeszcze raz mocniej przyciskając. Też pocałunkami zaznaczała swoją obecność i emocje.

- A ty co porabiałaś jak mnie nie było? - panna Faust spytała po dłuższej chwili, pomagając jej podnieść się do pionu.

- Bo tak się bałam. Jak cię tyle nie było. Że cię jakiś skurwiel ukatrupił. Albo nawet sam Schultz. Albo, że ci coś innego zrobią. Coś strasznego. A ten cały Dziki? Przecież to wariat. Tak się bałam, że już cię nie zobaczę. - wypruła się w końcu Federatka gdzieś między jednym oddechem a drugim i między jednym a drugim na moment przerwanym pocałunkiem. - Ale jak już jesteś to nieważne. Chodź Tygrysico, chodź. Chcę ci coś pokazać. - w końcu Maira uśmiechnęła się wreszcie i nie puszczając dłoni panny Faust pociągnęła ją w stronę swoich prywatnych apartamentów. Dziewczyna z Vegas dojrzała zdezorientowane spojrzenie Dirty która zostawała z każdym krokiem coraz bardziej sama na tym parkiecie. Niepewnie pomachała im i uniosła kciuki do góry znowu z tym bezgłośnym “Woow!”.

I jak tu nie kochać takiego Szafirka? No nie dało się, patrząc jak się tak szczerze przejmuje, a przecież Blue jej mówiła, że jakoś to będzie. Nie podzielała zdania na temat Dzikiego, bo całkiem spoko się okazał jak na chuja z Ligii… co innego Matt, a co do niego akurat nie miała jeszcze czasu i głowy aby poukładać zdarzenia minionego dnia. Co do śmierci w paskudny sposób… na szczęście udało się ją ominąć. Tym razem karta dobrze poszła w partii pokera zwanej życiem.
- Przecież mówiłam ci, koty z Vegas zawsze spadają na cztery łapy - przytuliła mocno niebieskowłosą, czując jak jakieś ciepłe gluty przesuwają się jej w klacie, ale to było cholernie miłe uczucie - Dobrze, że nic ci nie jest. Że nikogo nie przysłali… już jest dobrze, będzie git. Wygramy to rozdanie - skończyła, zostawiając pocałunek na jej skroni i dając się prowadzić nad wyraz chętnie, trochę jak dziecko które zaraz ma otworzyć paczkę zaadresowaną do siebie.
- Troy ci się nie naprzykrzał? Gdzie on polazł? Miał kutas cię pilnować, jasno mu powiedziałam… następnym razem lambadziarzowi to rozrysuje żeby skumał, pierdolony - warknęła przez zęby. Kwadratowy jebaniec miał jedno zadanie. Jedno… a i tak widać za trudne.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 15-02-2018, 08:18   #610
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
Post ma miejsce po rozmowie z Nico czyli chronologicznie 1) Post Lemiego 2) Post AdiVeB.

Po rozmowie z Nico Gordon wrócił do swojego pokoju. Zebrał sprzęt, ubrał się i był gotowy do wyjścia i przebicia się do głównego mostu.

Ledwo Gordon przekroczył próg zdezelowanej walkami knajpy Rudego Jacka od razu uderzyła go potęga aury. Było znacznie gorzej niż było to słychać przez zabite czym się da okna. Ulewa lała jakby chciała zmiażdżyć i wdeptać w ziemię całe pozostałe życie na tej planecie i zetrzeć w pył ostatnie resztki ludzkiej cywilizacji. W twarz łowcy maszyn uderzyła jednolita prawie ściana z wodnych igieł zmuszając go do ciągłego mrużenia oczu. Niby nocy jeszcze nie było a było ciemno prawie jak w nocy. Nie było widać dalej niż kilkadziesiąt metrów. Nawet budynki widać było dopiero z może setki kroków. Wszelkie wraki samochodów nie wspominając o nędznych, ludzkich sylwetkach dało się dostrzec z bardzo bliskiej odległości. Gordon nie dostrzegał żadnego ruchu na ulicy, zupełnie jakby ulewa zmusiła całe życie do schronienia się w bezpiecznych kryjówkach. Mijane oświetlane okna domów wydawały się w tej chwili wybitnie ciepłe, świetliste i zapraszające.

Droga na most gdzie każdy krok musiał być zrobiony przez zalewany wartkimi potokami asfalt była mordęgą. Wydawało się, że nigdy tam się nie dojdzie. Coś co w pogodny dzień wydawało się przechadzką na kwadrans czy podobnie teraz wydawało się być niebotycznie trudnym zadaniem. Zwłaszcza, że grenadierowi doskwierały liczne rany odniesione w poprzednich dniach. Ciało poruszało się ospale i otumanione bólem z poszarpanych tkanek reagowało powoli ciężko zmagając się z tą wiosenną aurą. Niby wiosna a lało jak podczas najgłębszej jesieni. Ulewa przytłumiała obraz i dźwięki. Trzeba było do siebie krzyczeć nawet stojąc tuż na wyciągnięcie ręki by zostać i usłyszanym i zrozumiałym. Na dalsze odległości pewnie słychać było tylko jakiś krzyczący głos ale nie słowa.

Gordon minął po lewej biuro szeryfa z zapalonymi światłami. To oznaczało, że przeszedł mniej więcej z połowę drogi na most. Została jeszcze druga mordercza połowa. I wreszcie po nie wiadomo jak długim czasie dostrzegł wyłaniającą się sylwetkę mostu. Potem jeszcze samo wejście na most. Ostatnie domy przed rzeką no i wreszcie dotarł prawie na wejście na most. Zanim na niego wszedł z jednego z domów wyszła jakaś owinięta w płaszcz przeciwdeszczowy sylwetka. Nie mógł rozpoznać kto to ale szła prosto w jego stronę.

- Chcesz przejść przez most? - z bliska szeryf wykrzyczał pytanie. Gordon widział tylko słabą, jasną plamę jego brody pod kapturem płaszcza nie widząc samej twarzy.

Podróż była wyczerpująca i trudna. Zabójca maszyn miał naprawdę dobrą kondycję i potrafił wytrzymać spory trud ale ostatnie dni wydymały go strasznie. Ledwo co trzymał się na nogach. Po chwili usłyszał pytanie wykrzyczane w jego stronę. Gordon był zmuszony tak samo wykrzyczeć odpowiedź, nie rozpoznawał człowieka stojącego przed nim:
- Gordon Walker do szeryfa Dalton’a! Muszę z nim porozmawiać! - przy obecnej pogodzie mogł to równie dobrze być sam Dalton stojący przed nim a i tak były marne szanse na to że Walker go rozpozna. Wolał przy tych okolicznościach mówić krótko i zawrzeć w odpowiedzi wszystkie ważne informacje. - Gdzie go znajdę?!

- Chodź do środka! - szeryf odkrzyknął grenadierowi, odwrócił się i machnął ręką by ten szedł za nim. Sama zatukana w płaszcz i kaptur sylwetka wróciła do budynku z jakiego wyszła by schronić się przed ulewą.

Gordon kiwnął głową i ruszył od razu za mężczyzną. Gdy tylko przekroczył próg domu od razu zrobiło się przyjemniej. Brak rzęsitego deszczu i jego hałasu zdecydowanie sprzyjało rozmowie. Walker nie był pewny czy człowiek z którym wszedł to Dalton więc zdecydował zaczekać chwilę aż facet sam podejmie rozmowę.

Wnętrze okazało się być dość zdezelowane jak w typowych Ruinach bywało. Było jednak przyjemnie oświetlone przez ognisko. Przy nim grzały się sylwetki trzech nowojorskich żołnierzy. Czwarty stał przy oknie z widokiem na zalewany falami ulewy most i rzekę. Szeryf ściągnął kaptur wewnątrz pomieszczenia i odwrócił się do grenadiera.

- No słucham. Z czym przychodzisz? - szeryf zapytał Gordona już zwyczajnym głosem bo wewnątrz ulewa już tak nie głuszyła rozmowy i głosu.

Gordon kiwnął głową w geście witającym:
- Nie poznałem Pana wcześniej… chciałem zapytać czy nie potrzebuje Pan pomocy z czymś? W Łosiu spotkałem Nico, bardzo lakonicznie nakreśliła mi sytuację odnośnie tego co się dzieje... opowiedziała mi że planujecie tymczasową relokację Cheb w bezpieczne miejsce. Podobno wybiera się na bagna ale odradziła żebym ze swoimi ranami szedł z nią. Może to i dobra rada… stwierdziłem więc że odszukam Pana. Może Panu się przydam. Zakładam że Nico zdała relację ze spotkania z Enklawy Czerwonych i późniejszego pójścia z pomocą żołnierzom podczas ataku kutrów? I tak poza tym… co to były za kutry… nigdy nikt mi tego nie wyjaśnił…

- No nam niestety też nie. - odpowiedział szeryf Dalton wycierając mokre czoło też mokrą dłonią. Wewnątrz budynku mimo ciepła ogniska rozmowy coś chyba się nie kleiły i ludzie tak jak i wszystko co żywe wydawali się być przyduszeni tą szalejącą za oknami i ścianami aurą.

- No a Nico myślę właściwie oceniła twój stan synu pod taką wyprawę bo na okaz zdrowia mi w tej chwili nie wyglądasz. - szeryf obejrzał sylwetkę grenadiera otukaną w przemoczone ponczo. Na podłodze pod ich nogami zbierały się kolejne kałuże ze ściekającej wody dołączając do tych które wślizgiwały się i rosły wlewając się przez różne szczeliny. - I tak, mamy taki plan jak ci powiedziała Nico. Ale musimy sprawdzić czy to jest wykonalne w naszych warunkach. I dlatego Nico udaje się tam gdzie się udaje. - szeryf pokiwał głową zerkając w bok na grzejących się przy ogniu żołnierzy. Aura zdawała się łączyć wszystkich ludzi jednakowo zagłuszając wszelkie animozje przy wspólnym dzieleniu tego przemoczonego, pieskiego losu.

- A co z tobą? Aż dziwne, że jesteś jeszcze na chodzie po tym wszystkim. I gdzie twój kumpel Lynx? - szeryf przejął pałeczkę z zadawania pytań i też zapytał o coś grenadiera.

Gordon kiwnął głową:
- Tak… możliwe że Nico dobrze oceniła mój stan… ale nie jestem typem człowieka który siada na tyłku i nic nie robi bo mu drzazga doskwiera. - uśmiechnął się krzywo - zaoferował mi Pan rolę jednego z zastępców, zacząłem się nad tym zastanawiać i nie wiem jeszcze jaką decyzję podejmę kiedy to wszystko się skończy… jeśli to wszystko się skończy… ale Cheb potrzebuje pomocy, mam zamiar zrobić wszystko co w mojej mocy aby pomóc... Uważam że nie znalazłem się tutaj przypadkowo… A co do mojego stanu to powiem Panu szczerze… naprawdę wiele w życiu przeżyłem ale te ostatnie dni dały mi w kość jak nigdy… - zastanowił się chwilę - Z Lynx’em się nie widziałem… pewnie jeszcze odsypia… mam wrażenie że oberwał gorzej niż ja… albo po prostu gorzej to znosi… zajrzę do niego po rozmowie z Panem jeśli będą tego wymagały sprawy. Bardziej martwi mnie David… kojarzy pan tego mężczyznę co przyszedł do Cheb ze mną? Zniknął… Nie widziałem odkąd uratowaliśmy Panią Saxton i się rozdzieliliśmy… - wyjrzał przez okno jakby chciał sprawdzić czy pogoda ma zamiar się poprawić i po czym wrócił do rozmowy jakby sobie o czymś ważnym przypominając, nie dając szansy szeryfowi na chwilowe wtrącenie się jego monolog - Podczas rozmowy z Nico zaproponowałem pójść z problemem relokacji Cheb do Czerwonych… jak tam byliśmy sprawy nie wyglądały tak bardzo źle jak wszystkim się wydawało… jakby włożyć w te relacje trochę pracy to z łatwością można by je odbudować… myślę że mogliby przyjąć mieszkańców Cheb na czas określony do siebie… Jest jednak kilka kwestii które trzeba by najpierw rozwiązać… Co Pan o tym myśli? Nie chce Panu wchodzić w paradę ale uważam że warto spróbować… Widać że Indiańce potrafią się bronić… Chebańczycy byliby tam bezpieczni. Lynx ma tam spore wtyki w postaci syna wodza… Zresztą i tak mieliśmy tam wrócić jeśli Cheb na poważnie życzy sobie odbudowania relacji z Enklawą…

- Nie trafiła cię drzazga synu. A gdy cię rozłoży wówczas twoi towarzysze będą musieli zadbać o ciebie by wyciągnąć cię z kłopotu bo sam nie będziesz w stanie. Tak to bywa jak ktoś jest takim stanie jak ty teraz. - szeryf odpowiedział spokojnie bawiąc się trzymanym w dłoniach kapeluszem. Kapelusz musiał zostać w pomieszczeniu bo był w porównaniu do reszty ubrania całkiem suchy. Lekko wskazał dłonią na przemoczoną sylwetkę grenadiera by podbić swoje słowa gestem.

- I jak to ciekawie ująłeś, nad moją propozycją no zastanawiaj się dalej skoro jesteś w tak komfortowej sytuacji by to robić. - brzmiało nieco ironicznie jakby szeryf widział sprawę w innych barwach niż to malował Gordon.

- Ale co do twojego pomysłu by przenieść ludzi do enklawy Czerwonoskórych nie wydaje mi się to zbyt dobrym pomysłem. Nie zmieścimy się tam na dłuższą metę. Nawet gdyby nasze wzajemne relacje było miodne. I nie powiedziałbym, że ludzie Czerwonej Chmury jakoś umieją stawić czoła sile jaka tutaj szalała w zimie czy choćby teraz. Raczej nie byli przez nią atakowani więc nie musieli się bronić. Dlatego właśnie Nico jedzie sprawdzić miejsce które ma szanse spełnić rolę kryjówki dla nas wszystkich. Póki duzi chłopcy są zajęci sobą nawzajem i nie zwracają uwagi na takich nudnych wsioków jak my. - szeryf spokojnie tłumaczył swoje racje skąd i dlaczego nie uważa przenosin do Czerwonej Chmury za realny pomysł. Na koniec trochę ściszył głos i lekko skinął mokrą głową w stronę żołnierzy grzejących się przy ognisku. Ci w pierwszej chwili spojrzeli na wracających z ulewy dwóch przemoczonych mężczyzn ale szybko stracili nimi zainteresowanie. Czasem któryś zerknął w ich stronę ale albo pili coś z termosów, jedli z puszek albo rozmawiali przyciszonymi głosami wzorem wszelkich wojskowych na wszelkich posterunkach.

- Ale nie powiem. Przydałoby się naprawić nasze relacje z naszymi indiańskimi sąsiadami bo to się już dość uciążliwe robi. Jak mówisz, że macie takie dobre relacje z nimi to świetny pomysł by się z nimi jakoś dogadać. - ta część pomysłu Walkera wydawała się przypaść szeryfowi do gustu.

Gordon pokiwał w milczeniu głową i podszedł bliżej Dalton’a również ściszając głos:
- Szeryfie, ironia nie jest potrzebna, wiem w jakiej jestem sytuacji… ale chyba nie zaprzeczy Pan że robię wszystko co w mojej mocy by pomóc Cheb… wczoraj o mało nie straciłem życia… szukam sprzymierzeńców w swojej sytuacji to jasne… ale jakbym nie miał czystych intencji to bym spieprzył stąd jak tylko zrobiło się gorąco… Jak już wspomniałem… nie uważam żebym znalazł się tutaj przypadkowo… - skinął głową porozumiewawczo - a z tym zastanawianiem się to naprawdę niełatwa decyzja… ostatnie dni uświadomiły mi po prostu że powinienem coś jeszcze “załatwić” na Północy… ale to rozmowa na spokojny wieczór przy szklance whisky jak to wszystko się już skończy… na razie jestem tutaj i pomogę jak tylko mogę.

Przetrawił również słowa odnośnie swojego pomysłu przeniesienia Cheb chwilowo do Enklawy Czerwonej Chmury. Po chwili skomentował:
- Rozumiem… w porządku… nie jestem tu na tyle długo by wiedzieć co dokładnie działo się zimą… po prostu przez chwilę myślałem że to dobry pomysł ale ufam że Pan wie lepiej w tej kwestii… - zamilkł na chwilę - A jeśli chodzi o naprawienie relacji jest pewien problem… ale myślę że Pan jako szeryf mógłby w tym pomóc… Czerwoni stwierdzili że “rozgniewane duchy muszą zostać uspokojone”... że zniewaga jaką wykazał się ten człowiek, Sanders, co wiózł nas na farmę Ferguson’a jest ogromną ujmą na ich honorze. “Ktoś z bladych twarzy musi oczyścić sanktuarium” tak mówił szaman… “dopiero gdy duchy zostaną przebłagane a sanktuarium znów zacznie spełniać swoją rolę będziemy mogli wrócić do tego co było” … przedstawił nam warunki jakie należy spełnić by duchy zostały przebłagane… Po pierwsze musimy zanieść duchom jego broń, tę którą wycelował w szamana tamtego dnia… Ale najlepiej by było by sam Sanders poszedł tam z nami i dobrowolnie oddał broń i przeprosił za to co zrobił, to zapewne jest bardzo trudne… chociaż go nie znam i liczę na Pana sugestie... Po drugie musimy odnaleźć “Wielkiego Myśliwego, który zamieszkał na wyspie” - on może ukoić “ból kobiety” której pomogli Czerwoni wtedy gdy przyszła do nich z tym całym Sanders’em. Nie mam pojęcia o kim mowa… ani o myśliwym ani o kobiecie która tam była… Szaman powiedział tylko że “stała się jedną z nich” i “cierpi wielką stratę”... Oprócz tego kazali nam zbierać jakieś rośliny, było to dla nich bardzo ważne więc zrobiliśmy to… także jedną próbę mamy za sobą. Jako ostateczna próba każdy z nas miał zostawić coś co jest dla niego najważniejsze w ofierze… Zapewne zrobimy to jak już do tego dojdzie… - Gordon uśmiechnął się lekko - Ale się rozgadałem… prosze wybaczyć… chciałem to wszystko jak najlepiej przekazać bo dla mnie osobiście nie robi to najmniejszego sensu… ale to trzeba zrobić żeby wrócić z Enklawą do naprawdę dobrych sąsiedzkich relacji… Co Pan o tym myśli i czy zgadza się Pan na to wszystko. No i przede wszystkim… co z Sanders’em w takim układzie… przyznam że najlepiej by było gdyby Pan z nim porozmawiał albo przynajmniej był obecny przy tej rozmowie… Wiem że ma Pan teraz wiele ważniejszych spraw na głowie… ale Pański autorytet mógłby mocno pomóc.

- Wszyscy tu jakoś obrywamy przez ostatnie dni synu. - odparł szeryf no i gdy tak już chwilę porozmawiali grenadier dostrzegł siniaki i opuchlizny na twarzy szeryfa. Jedną z dłoni zaś miał zabandażowaną. Zastanawiał się chwilę nad tym co Gordon mówił o wczorajszej rozmowie z szamanem.

- No cóż, jeśli Biegnący Księżyc tak mówił to pewnie nie dla żartów. Spróbuj w takim razie porozmawiać ze Scottem. Pewnie jest u Rudego Jacka albo ktoś tam powinien wiedzieć gdzie go znaleźć. Słabo się orientuje co się tam stało w zimie bo nie było mnie przy tym a po tym ludzie Burzowej Chmury właściwie urwali relacje z nami. - szeryf rozłożył ręce na znak, że możliwości przez ostatnie miesiące zostały bardzo ograniczone nawet względem podstawowych relacji.

- Z tym wielkim myśliwym z Wyspy nie mam pojęcia o kogo może chodzić. Tyle lat ta Wyspa była bezludna właściwie i dopiero ostatniej jesieni wprowadziła się tam mała grupka. Zamieszkali w starym schronie to nazwaliśmy ich schroniarzami. Może chodzi o kogoś z nich a jeśli nie to nie mam pomysłu o kogo by mogło. - starszy facet okutany w pelerynę przeciwdeszczową podzielił się z grenadierem swoimi domysłami na temat o jakim wczoraj mówił indiański szaman.

- Co do kobiety myślę, że chodzi o tą którą przyniósł w zimie do szamana Scott. O ile mi wiadomo chyba została u nich. W każdym razie Sanders na pewno wyszedł bez niej. Tak mówił. Ale to też pewnie on ci więcej powie na ten temat. - starszy i posiniaczony facet machnął nieco ręką by podkreślić fakt, że kolejna ścieżka w tej sprawie prowadzi do kulejącego najemnika.

- Więc raczej musiałbyś chyba porozmawiać ze Scottem jak widzisz. Ja w tej chwili jestem utopiony nie tylko w tej ulewie. - stróż prawa zerknął za okno i na siedzących przy ogniu żołnierzy. - Spróbuję tu trzymać rękę na pulsie by tu jeszcze ktokolwiek miał kto i gdzie mieszkać chociaż do następnego sezonu. - szeryf posłał sylwetkom żołnierzy cierpkie spojrzenie ale ci raczej byli zajęci ogniem i grzaniem się przy nim. - Poza tym wydaje mi się, że chyba macie ze Scottem pokrewne zainteresowania to myślę, że powinno wam się udać nawiązać rozmowę. - dodał po chwili zastanowienia chebański stróż prawa.

Walker wysłuchał szeryfa po czym kiwnął głową z niezadowoleniem:
- Cholera… myślałem że więcej się od Pana dowiem, no nic. W takim razie ruszam najpierw do Lynx’a, później od razu do Scott’a. Mam nadzieję że ma Pan rację i faktycznie uda nam się nawiązać rozmowę. Jakby sprawy nie szły zgodnie z myślą mogę wesprzeć się Pańskim autorytetem? Myślę że Sanders mógłby nieco inaczej spojrzeć na prośbę przeprosin i skruchy jeśli będzie wiedział że Szeryf też by tego chciał. Mam jednak nadzieję że obejdzie się… i do nawiązania szczerej rozmowy wystarczy szklanka czegoś mocnego… Swoją drogą… wiele tu się dzieję jak na tak małe miasteczko… - skończył wypowiedź zadumiony, czekał na odpowiedź szeryfa.

- Możesz mu wspomnieć, że ta cała sprawa co się ciągnie z jego powodu za nami wszystkimi jest nam bardzo nie na rękę. Nam wszystkim. Każdy kto się jakoś poczuwa do bycia częścią naszej społeczności powinien zrobić co jest możliwe by to jakoś rozwiązać. Zwłaszcza jak się było zarzewiem tego sporu. - szeryf pokiwał głową i neco uniósł swój kapelusz jakby chciał obejrzeć jego front.

- Ale szczerze mówiąc synu, jeśli naprawdę myślisz o odznace zastępcy szeryfa, to nie jest to tylko machanie spluwą, blachą, kajdankami i robienie groźnych min gdy to wygodne. Wymaga to też pewnego wyczucia i finezji by co się da załatwić zwykłą rozmową. Bez wzywania szeryfa do każdego wezwania. Jeśli więc potrafisz to załatwić samemu zwykłą rozmową to pewnie będzie to jakiś plus jeśli chcesz tu osiąść i pracować z nami. - szeryf nie ukrywał, że to jak Gordon załatwi sprawę ze Scott’em i w konsekwencji z ludźmi Burzowej Chmury będzie go bardzo, żywotnie interesować. Popatrzył na przemoczonego grenadiera przez co wyglądało jakby próbował on oszacować czy podoła temu zadaniu.

Gordon kiwnął głową na znak że zrozumiał o co chodziło Dalton'owi. Zaczął powoli zmierzać ku drzwiom kiedy zatrzymał się o odwrócił:
- A David? Wie Pan coś o nim? Co się działo kiedy odstawił Saxton'ową do do miasta?
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 19-03-2018 o 21:58. Powód: Dopisanie 3x zagubionego w przekładzie szeryfa :)
AdiVeB jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172