Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2018, 13:49   #171
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Po wyjściu wesołej gromadki nastały cisza, spokój i wreszcie na spokojnie Izzy mogła wziąć się do pracy. Z ulgą poprawiła się na krześle, przejechała dłonią po statywie mikroskopu, ściągając z niego pojedyncze kłaczki kurzu, a potem przełykając niechęć, zabrała się za próbkę od trupa z piwnicy. Musiała wiedzieć czego szukać, poznać mechanizm działania i degradacji komórek. Zwietrzyć rop i ruszyć za nim przy próbkach od teoretycznie… zdrowych pacjentów.

Chwilę trwało zanim lekarka przygotowała mikroskop i pierwszą próbkę do badania. Ale wreszcie mogła zajrzeć przez mikroskopowe oko w świat bezpośrednio niedostrzegalny dla ludzkich zmysłów. Mikroskop działał poprawnie. Jego okular od razu pokazał znajome lekarce komórki mózgowe człowieka. Od razu dostrzegła w nim zmiany patologiczne. Na pewno nie była to próbka pochodząca ze zdrowego mózgu. W pobranej próbce dało się zauważyć masową degenerację tkanek. Sama w sobie nie była aż tak niezwykła istniały w końcu choroby znane ludzkości sprzed upadku które podobnie potrafiły spustoszyć tkanki centralnego układu nerwowego. Jednak jeśli ten mózg nie chorował na takie schorzenia wcześniej to tempo takich patologicznych zmian było przerażające. Wreszcie znalazła prawdopodobnego sprawcę tych patologicznych zmian. Wirus.


Gdy wzięła go na tapetę wydawał się być podobny do wirusa wścieklizny. Co nie zapowiadało się zbyt dobrze bo przecież szczepionki na wściekliznę nie znaleziono nawet przed upadkiem bomb. No i jednak nie był to wirus wścieklizny. Przynajmniej nie takiej jaką ludzie znali przed wojną. Albo był jakoś zmutowany, celowo zmodyfikowany lub po prostu było to tylko coś podobnego.

Wynik oględzin i wirusa i zdegenerowanej tkanki mózgowej przyniósł kilka odpowiedzi. Po pierwsze działał wręcz w piorunującym tempie. Liczyły się dnie a nawet godziny. Mało która przedwojenna choroba działała aż tak błyskawicznie. Nawet podczas różnych rozważań nad bronią biologiczną wojskowi nie chcieli tak szybko rozwijających się chorób. Ich wadą w takim względzie było to, że dość łatwo było wyselekcjonować zarażonych podczas kwarantanny. Wystarczyła doba lub dwie by widoczne były objawy. Tym razem działało to więc na niekorzyść wirusa. Bo nie trzeba było czekać tygodni aż objawi się jego działanie.

Ale gdzieś na tym dobre wiadomości na razie się kończyły. Wirus obserwowała w tkance mózgowej i płynie mózgowym. Było mało prawdopodobne by tam znalazł się samoistnie. Więc pewnie przedostał się tam przez krew. Zresztą w próbce krwi zabitego też znalazła ten sam patogen. Czyli zarazić można było się przez kontakt z krwią zarażonego. Krew również wydawała się zdegenerowana. Nienaturalnie gęsta i stężała jak rzadki keczup. Pewnie nawet dla medycznych laików wyglądałaby nienaturalnie. Zostawało medyczną zagadką jak tak gęsta krew potrafi spełniać swoje funkcje roznoszenia tlenu po organizmie.

Wedle obliczeń na podstawie obserwacji spod mikroskopu lekarce wydawało się, że wirus powinien objawiać się z kilka do kilkunastu godzin od dostania się do organizmu, może z dobę. Na razie miała jednak tylko jedną przebadaną próbkę zarażonego więc nie była pewna czy to akurat tak mogło być w tym indywidualnym wypadku czy jest to reprezentatywne na resztę populacji. No i sekcja. Wątpliwe byłoby z pobranych próbek dała radę wyciągnąć coś jeszcze w tej chwili. Ale zostawała jeszcze klasyczna sekcja zwłok. Wówczas mogła by zbadać jak wirus wpływa na całe ciało. Ale na pewno zarażone ciało miała w tej chwili do dyspozycji jedno. Leżało bezgłowe w piwnicy dwa poziomy pod podłogą na której obecnie siedziała.

Im więcej widziała, tym robiło się lekarce słabiej aż wreszcie musiała przerwać pracę i otworzyć okno. Wstała od biurka, uchyliła okiennice, zaciągając się upalnym, dusznym powietrzem. Instynkt samozachowawczy nakazywał jej spakować rodzinne bagaże i natychmiast wyjechać, nie patrząc na nic i nikogo.

Przeczekała przy parapecie moment paniki, biorąc się w garść. Wróciła do stolika na miękkich nogach, biorąc do rąk próbkę krwi Pazura. Obracała ją w palcach bardzo powoli, gapiąc się nie na nią, a na resztki denata. Wyglądało, że prędko się dziś nie położy… najpierw jednak zbada krew.
Szepnęła pod nosem mało cenzuralne słowo, zaczynając badanie krwi Sama.

Próbka krwi Pazura wydawała się zdrowa. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na drugi też. Widziała poprawnie funkcjonujące komórki tkanki łącznej i żadnych patologicznych zmian. Wyglądała jak krew zdrowego człowieka nie cierpiącego na żadne schorzenia krwi. No ale od wypadku z ugryzienie minęło jeszcze dość mało czasu. Po prostu w pobranej próbce mogło nie być wirusa jednak pierwszy rezultat był zdecydowanie negatywny. Wirusa ani patologicznych zmian we krwi podobnych do tej z wzorcowej próbki lekarka nie wykryła.

Humor lekarki trochę się poprawił, odetchnęła z wyraźną ulgą i nagle klepnęła się z rozmachem w czoło. Wstała szybko od biurka, zgarniając dwie fiolki i poszła do sprawców całego zamieszania, zamkniętych w pokoju zaraz obok. Jeżeli oni nie będą mieli zmian, to tym bardziej Sam i ona ich się nie nabawili. Skoro choroba postępowała lawinowo, tamci dwaj pobici rano juz powinni wykazać jakiekolwiek ślady bytności wirusa w organizmie.

Lekarka przeszła przez korytarz i wyłamane drzwi do zdemolowanego pokoju nie stanowiły przeszkody. Wewnątrz dalej był zdemolowany pokój. Ale teraz już wyglądał jakby ktoś w nim posprzątał. Niemniej połamane łóżko, pęknięta szafa i dziwnie puste miejsca po połamanym krześle sprawiały nieprzychylne wrażenie. Bagaży jakie wcześniej w gorączce sytuacji Mike sprawdzał w poszukiwaniu leków nie było. Przynajmniej nie na widoku. Za to byli ci dwaj przywiązani do piętrowego łóżka pacjenci.

Ten na górnym łóżku spał albo był nieprzytomny. Oddychał ciężko przez usta z powodu rozbitego nosa. Z nosa ściekła i zaschła mu już stróżka krwi. Nie reagował w ogóle na pojawienie się kogoś przy łóżku. Ten na dole nie spał albo się przebudził. Popatrzył z wyrzutem na stojącą przy łóżku lekarkę.
- Chcę do kibla. - powiedział przez zaschnięte wargi.

- Wytrzymasz jeszcze parę minut? - O’Neal spytała od progu, szybko podchodząc do łóżka - Zbadam waszą krew i pewnie za te parę minut zostaniecie rozwiązani. Muszę się tylko upewnić, że nic wam nie jest. Udało się załatwić mikroskop, teraz już pójdzie z górki - uśmiechnęła się - Dasz mi jeszcze te parę minut?

- A wymyjesz mnie i moje gacie jak się spaskudzę?
- zapytał wyraźnie zirytowany Garry lub Barry. Odwrócił głowę w stronę ściany. - Od rana nie byłem w kiblu. I od śniadania nic nie jadłem. I pić mi się chce. I mnie wszystko boli po tym gnojku. A wy mnie jeszcze związaliście. - mówił z mieszaniną złości i żalu nie patrząc na lekarkę tylko gdzieś w ścianę. Mimo wszystko po tym jak Pazur związał i jego i tego na górze niezbyt miał możliwość stawiania oporu przed pobraniem próbki krwi. Przy okazji Izzy zorientowała się, że jak te badania zużywają po sztuce szkiełek na każde to na razie trochę ich miała. Ale niby były jednorazowe kiedyś. Tyle, że przy takiej ilości badań jakich się spodziewała to jej zasoby w tym względzie szybko mogły się okazać niewystarczające. A używanie już raz zużytych wiązało się i z problemami i z ryzykiem podobnym jak używanie wielorazowych igieł i strzykawek. Czyli z tych powodów dla których to wszystko kiedyś było jednorazowe. No ale kiedyś to by tego miała na paczki i w każdej chwili mogłaby zamówić kolejne. A teraz miała swoją torbę i ten wypożyczony mikroskop. I patogen przed którym i dawne szpitale i laboratoria pewnie łamały by sobie głowy.

- A zwrócisz życie komuś, kogo być może zarazisz, jeżeli w drodze do kibla zemdlejesz, a potem wstaniesz i zaczniesz atakować bez opamiętania? Mamy tu wirusa, to potwierdzone. Nic na co znalibyśmy lek. Wasze związanie to kwestia bezpieczeństwa nas wszystkich - Lekarka nie wyglądała na przejętą smutną historią, kończyła się zbierać. Ale stanęła jeszcze w progu - W tym mojej córki która spędziła tu beze mnie i męża cały dzień, bo latamy jak banda durniów po tym przeklętym słońcu, wodzie do kolan i potwornym skwarze. Jakbyśmy was nie związali i ktoś z was by był chory to już byście zrobili na dole rzeź. Zapaskudzony materac i gacie są małą ceną za spokój. - zmrużyła oczy, patrząc na Garry’ego czy Barry’ego - Też od śniadania nic nie jadłam, prawie nic dziś nie piłam, a także nie siedziałam na dupie, tylko latałam. W waszej sprawie też. Bądź więc tak miły i wytrzymaj jeszcze ten kwadrans. - pokręciła głową i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Chciała już wrócić do pokoju, zbadać dwie najnowsze próbki, a potem iść do Roba z dobrą lub złą wiadomością. Tak samo Pazur zasługiwał na informacje.

- No pewnie, bo to nie twoje gacie! - mężczyzna z dolnego łóżka odkrzyknął już prawie gdy była za drzwiami. Wróciła jednak do pokoju z mikroskopem i kocią rodziną. Kotka w międzyczasie zdążyła spustoszyć miseczkę i część pozostawionych przez nią resztek leżało obok na kołdrze łóżka bo kocim zwyczajem wyjęte z miski smakowało jej pewnie lepiej. Teraz podniosła główkę w stronę wchodzącego człowieka ale wróciła do wylizywania siebie i kociaków. Włączyła też przyjemne i uspakajające mruczando a okazało się, że umie je robić całkiem głośno.

Lekarka wróciła do wypożyczonego sprzętu laboratoryjnego. Wsadziła pod szklane oko jedną próbkę. Patologicznych zmian jakoś nie dostrzegła. Krew wydawała się zdrowa. No a przynajmniej bez pływającego w niej wirusowego syfu jaki znalazła we wzorcowej próbce. Druga próbka dała podobne wyniki. Ale podobnie jak z próbką Sama było to dopiero pierwsze badanie. Tyle, że u tych dwóch od ewentualnego zarażenia powinno minąć już z kilka godzin. W końcu ta cała bójka w ich pokoju miała miejsce późnym rankiem, nawet wczesnym południem a teraz już było późne popołudnie i choć do zmroku brakowało jeszcze trochę to już trzeba było go uwzględniać we wszelkich kalkulacjach. Jakieś pół dnia. Tyle mogło upłynąć od ewentualnego zarażenia tych dwóch.

Ulga którą poczuła lekarka była prawie namacalna. Została jej jedna pilna próbka, ale ona mogła chwilę poczekać. Skoro przez tyle godzin w próbkach obu poturbowanych nie pojawiły się żadne patogeny najprawdopodobniej byli zdrowi. Wirus rozwijał się zbyt szybko, aby po takim czasie zostać w fazie utajonej i ukrywać się przed wyposażonym w mikroskop okiem.

Izzy wstała szybko zza stołu, zgarniając zużyte szkiełka w jeden róg stołu i nakrywając je zdjętą z chusty szyją aby koty się do nich nie dobrały. Część szkiełek użytych u Sama i tamtych mogła bezproblemowo wygotować i zdezynfekować żeby użyć ponownie, ale najpierw wypadało porozmawiać z Pazurem. Zaopatrzona w strzykawkę i jedno szkiełko pospiesznie zebrała się do wyjścia, prawie zbiegając na dół do głównej sali.

O’Neal zeszła szybko po schodach. Sama znalazła na dole, w sali głównej. Przy tym samym stoliku przy jakim wcześniej obiadowali i obradowali. Siedział pochylony nad stołem. Gdy podeszła bliżej okazało się, że czyścił pistolet bo leżał przed nim w częściach na blacie stołu. Wydawał się być tym całkowicie pochłonięty. Ale może w ten sposób próbował poradzić sobie ze stresem. Podniósł głowę gdy pozostała dwójka rodziny O’Neal pozdrowiła podchodzą żonę i matkę. Obok jeszcze siedziała Vex. Nie było widać ani Angie ani Rogera. A Brianna rozmawiała z tym rzucającym się w oczy typem który miał mieć super furę czy coś w ten deseń. Po spojrzeniu córki poznała, że właśnie wpadła na jakiś ze swoich oryginalnych pomysłów.

- O. To może skrępujemy mamę i pokażesz mi jak to się robi? - zapytała wesoło patrząc na mężczyznę w kapturze. Po spojrzeniu z kolei jego ojca poznała, że musi mieć właśnie zakończoną pogadankę na jakiś temat o który pewnie właśnie rozmawiali z córką.

- Eeemmm… - Pan O’Neal przymknął oczy słysząc pytanie i podrapał się kciukiem po skroni w trochę skrępowanym a trochę niepewnym ruchem. Potem odkaszlnął by zyskać na czasie.

- Witaj w moim świecie. - powiedział spokojnie Pazur odkładając szmatkę i zaczynając składać pistolet do kupy.

Lekarka uniosła brwi słysząc propozycję i westchnęła w duchu, przyklejając do twarzy ciepły uśmiech.
- Myszko może potem, dobrze? - pogłaskała córkę po głowie czułym gestem, drugą rękę położyła na głowie męża i potworzyła ruch, tyle że zamiast z włosami, jej dłoń miała kontakt z kapturem - Mama ma jeszcze dużo pracy - spojrzała poważnie na Maggie - Poza tym najpierw muszę sprawdzić, czy tatuś dobrze sobie radzi z krępowaniem i wiązaniem. Lepiej już uczyć się nowych umiejętności poprawnie, przecież wiesz - mówiła bardzo poważnym tonem - Skończę pracę, potem zrobię tatusiowi sprawdzian z krępowania i jutro ci pokażemy co i jak. Na razie czeka nas jeszcze trochę pracy, prawda kochanie? - wylała na męża kubeczek miodu, uśmiechając się równie czule co do córki. - Chyba że tatuś woli się bawić w krępowanie z Zordonem. On sobie z tym świetnie radzi, już sprawdzałam.

- Tak? Też pan umie krępować panienki?
- Maggie z zaciekawieniem spojrzała na siedzącego po drugiej stronie wujka Zordona który dołączył kolejny element mechanizmów pistoletu ale lekarka niezbyt orientowała się co to za model. Na pewno nie popularny Glock, Colt czy Beretta. Pazur podniósł wzrok znad rozłożonej broni by spojrzeć na pytającą go dziewczynkę.

- Naturalnie. - odpowiedział krótko i znowu wrócił do składania broni.

- A to ciekawe. - Robert też wysłuchał co najemnik a wcześniej żona mają do powiedzenia na temat tego wiązania. - Ale wiesz, Izzy, właśnie tłumaczyłem Maggie, że to jak z krępowaniem zwierząt i potworów z tym krępowaniem ludzi. - łowca podniósł głowę na stojącą obok żonę lekko klepiąc dłonią w stół.

- No! A tata się zna na potworach! - powiedziała dumnie dziewczynka przytakując entuzjastycznie słowom ojca.

- Ale wiesz, Maggie na wszelki wypadek może poćwiczę jednak z mamą bo mogłem już co nieco zapomnieć jak to bywa z tym krępowaniem panienek. - Robert odwrócił się w drugą stronę gdzie siedziała jego córka i pokiwał głową w kapturze a ona odpowiedziała podobnym ruchem na zgodę.

- Skończyłaś? Wiesz już coś? - wujek Angie zerknął na stojącą obok lekarkę. Składany do kupy pistolet trzaskał i trzeszczał metalicznie gdy już był prawie skompletowany do końca.

- W naszych próbkach nie ma na razie śladu patogenów - O’Neal popatrzyła na najemnika i pochyliła się nad stołem żeby poklepać go po przedramieniu - Ale chcę cię prosić o przysługę. Barry musi iść za potrzebą. Oni też są czyści, na razie nie zauważyłam w ich próbkach śladu patogenów - powtórzyła i dodała - Od bójki minęło kilka godzin… a wirus niestety rozwija się bardzo szybko. Idę do tej Rice, jeszcze ona została. I Angie z Rogerem, ale po kolei. - klasnęła pospieszająco w dłonie i pokazała ruchem głowy piętro - Pan raczy się przejść ze mną, Zordon. Kochanie ty nie rozrabiaj i pogadaj z Lou żeby przygotował tym z góry coś do jedzenia i picia. Ja idę udawać że ciężko pracuje - pocałowała córkę w czubek głowy, to samo powtórzyła u męża z tym ze wybrała czoło.

- I znów się buja z obcymi chłopami a swojego bierze w odstawkę przy pierwszej okazji. - Robert przybrał marudny ton i dopasowana do tego minę. Córka zachichotała widząc te rodzicielskie gierki.

Pazurowi zaś wyraźnie ulżyło. Na chwilę potarł dłonią czoło w ten sposób, że na ten moment przysłonił sobie nią twarz. W końcu jednak wstał i schował już złożony pistolet do kabury.
- Chodźmy. - powiedział wysuwając się ze swojego miejsca na ławie i ruszył z lekarką w stronę schodów prowadzących na piętro. Za nimi pan O’Neal podszedł do baru i zaczął rozmawiać z właścicielem.

Weszli na piętro, ale zanim otworzyli jakiekolwiek drzwi, lekarka zatrzymała najemnika, stając przed nim z poważną miną.
- Jesteś zdrowy na około 90-95 procent - powtórzyła zanim zdążył wpaść na pomysł że go okłamała - Ani ci dwaj, ani ty nie masz nic we krwi. Ale nadal zalecam ponowne badanie przed snem. Teraz już na wszelki wypadek. Lepiej już? - spytała z troską, robiąc ciężki wydech i opierając się o ścianę, a potem zjechała po niej plecami aż usiadła na podłodze - Postaraj się nie wariować ok? Wiem że jest ciężko, ale jak już… mijam się Robowi z prawdą to chociaż trzymaj pozory bardzo proszę. Też się martwię. Bardzo - uniosła głowę do góry - Obejrzałam próbki denata pod mikroskopem… ktoś przy tym grzebał, nie jest naturalne. Tempo rozwoju choroby przeraża. To kwestia dnia od ukąszenia, przenosi się też przez krew. Trzeba sprawdzić Rogera i Angie. Wezmę Rice na tapetę, ty ogarnij tych dwóch. Myślę, że można ich rozwiązać. Rob ma rację, zwariowałam że się z obcym typem bujam zamiast z własnym chłopem - prychnęła.

Najemnik też się zatrzymał i słuchał i obserwował co lekarka mówi. Rozejrzał się po korytarzu a potem znowu spojrzał w dół na siedzącą pod ścianą kobietę. W końcu przy niej kucnął i popatrzył jeszcze raz, tym razem z perspektywy podobnej do niej.
- Dobrze ci idzie. Znaczy świetnie. Nie wiem jak byśmy rozgryźli coś takiego bez ciebie. - powiedział pokrzepiająco ściskając jej dłoń. Poczuła ten uścisk dużej i nie wyglądającej wcale delikatnie dłoni. A jednak mimo tej sękatej formy, treść tego uścisku potrafiła być zaskakująco ciepła i przyjazna. - Musimy mieć pewność. Przed snem powtórzymy badania. - dodał zgadzając się z jej pomysłem.
- Chodź. - wstał i wyciągnął w stronę siedzącej kobiety rękę. - Mamy jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Ale do tej Rice lepiej nie idź sama. - powiedział Pazur czekając na ruch lekarki z wyciągniętą w jej stronę dłonią.

- Dobrze, pójdę z Robem na dół - z wdzięcznością przyjęła pomoc przy podnoszeniu się, ściskając podaną rękę z bladym uśmiechem. Wstała i poprawiła włosy, odgarniając je na plecy - Mike’a też sprawdzę. I Lou. Na wszelki wypadek. Muszę też przeprowadzić sekcję zwłok, nie tylko samej głowy… nie wiem jak to wyjdzie. Niedobrze mi - popatrzyła na najemnika zmęczonym wzrokiem - Ledwo daję radę utrzymać w żołądku jedzenie, smród nie pomaga. Termin poranne nudności jest nieprecyzyjny. Chce ci się wymiotować cały czas - pokręciła głową - Ale jakoś to przeżyję. Dzięki Sam… masz rację. Czeka nas dużo pracy.

- Dobrze ci idzie.
- powtórzył najemnik kiwając głową w bandanie. - I Rob wydaje się w porządku z tą Rice. - skinął znowu. Potem po przyjacielsku klepnął lekarkę w ramię i ruszył w kierunku zdemolowanego pokoju. Z wnętrza słyszała jeszcze jego głos i tego Garrego/Barrego. Wróciwszy na salę główną zastała ten sam komplet co wcześniej tylko bez Zordona. Widocznie Robert już dogadał się w ten czy inny sposób w Lou. Słysząc o planie wizyty w piwnicy u Rice trochę spoważniał i zerknął z zastanowieniem na żonę a potem córkę.

We dwójkę zeszli do piwnicy. Chociaż musieli jeszcze na chwilę wrócić do baru po klucz. Piwnica znowu wydawała się mroczna i przytłaczająca z tym swoim niskim sufitem. Zwłaszcza dla takich wielkoludów jak Robert albo wujek nastolatki. Łowca pewnie poprowadził lekarkę w stronę jednych drzwi. Wraz z nim posuwał się promień z lampy oświetlający na kilka kroków przestrzeń dookoła. Robert zatrzymał się przed jednymi z drzwi i nasłuchiwał chwilę. Jednak nic specjalnego nie było słychać. Kłódka szczęknęła metalicznie podobnie jak wyjęty z kabury pistolet. Chociaż pan O’Neal jeszcze go nie odbezpieczył bo nie było słychać tego cichego, suchego trzasku bezpiecznika. Broń trzymał przy udzie w drugiej lampę.

Drzwi otworzyły się ukazując podobne wnętrze co te z bezgłowym ciałem. Ale tutaj była jakaś rupieciarnia. Pełno było jakiś pudeł, skrzynek, starych telewizorów i innych gratów. Na samym końcu była ludzka sylwetka. Siedziała skulona w rogu chyba z rękami skrępowanymi do przechodzącej tam rury. Sylwetka o średnio długich, czarnych włosach odwróciła głowę od wpadającego do wnętrza światła wydając z siebie mało zrozumiałe mruczenie.

Izzy podeszła bliżej, zatrzymując się cztery metry od celu.
- Jesteś Rice, mam rację? - spytała pro forma, przybierając spokojny, łagodny ton głosu - Przepraszam cię za te warunki i zajścia dnia dzisiejszego. Słyszałam co się stało i jest mi przykro, że musiałaś się najeść tyle nerwów. Nazywam się Izzy O’Neal i jestem lekarzem. - zrobiła jeszcze krok do przodu - Przyszłam tu aby pobrać ci krew, nie bój się. Mam strzykawkę, wezmę tylko odrobinę. Zbadam cię też, zobaczę miejsce ugryzienia. Nie musisz się niczego obawiać z mojej strony, nie zrobię ci krzywdy. Chcę pomóc, żebyś mogła wyjść stąd i wrócić do domu, ale potrzebuję do tego twojej pomocy - zrobiła następny krok - Pomożesz mi?

- Raczej ci nie odpowie.
- powiedział mąż i po chwili Izzy widziała już dlaczego. Kobieta przykuta do rury oswoiła się ze światłem które po tak długim okresie przebywania po ciemku musiało ją razić, że spojrzała na dwójkę przybyłych nadal mrużąc oczy. Teraz widać było jej twarz. Nie wyglądała w tej chwili zbyt pociągająco. Twarz należała do młodej kobiety o wyraźnie azjatyckich rysach. Ale czarne, proste włos opadały jej w nieładzie na twarz a ze skutymi dłońmi nie mogła ich sobie odgarnąć. Więc wyglądała dość nieładnie. Zwłaszcza, że na policzkach miała ślady wyżłobione przez łzy. I przy okazji przez zacieki makijażu. Usta miała zajęte kneblem. Więc nie mogła sprawnie mówić a jedynie coś niezrozumiale mruczeć. Z ust ściekał jej nadmiar śliny rozpaćkując się po brodzie. Do tego wszystkiego przyklejały się te rozczochrane obecnie włosy. Sama dziewczyna popatrzyła w milczeniu na nowo przybyłych i czekała na to co zrobią. W swojej pozycji mogła co najwyżej próbować ich kopnąć gdyby podeszli odpowiednio blisko.

- Naprawdę bardzo mi przykro - lekarka powtórzyła i wyjęła z kieszeni strzykawkę - Pomóżmy sobie nawzajem, nie róbmy kłopotów więcej niż to konieczne. Pobiorę ci teraz krew, odrobinę na wymaz. Sprawdzę ją pod mikroskopem i powiem co się dzieje. Pójdzie gładko to zdejmiemy knebel i przyniesiemy ci coś do jedzenia, picia. Okrycie też się znajdzie. - odwróciła się do męża i wzrokiem pokazała broń. Potem wróciła przodem do czarnowłosej - Nie rób nic głupiego Rice, to my też nie zrobimy nic, czego byśmy potem wszyscy bardzo żałowali.

 
Driada jest offline