Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-01-2018, 13:49   #171
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Po wyjściu wesołej gromadki nastały cisza, spokój i wreszcie na spokojnie Izzy mogła wziąć się do pracy. Z ulgą poprawiła się na krześle, przejechała dłonią po statywie mikroskopu, ściągając z niego pojedyncze kłaczki kurzu, a potem przełykając niechęć, zabrała się za próbkę od trupa z piwnicy. Musiała wiedzieć czego szukać, poznać mechanizm działania i degradacji komórek. Zwietrzyć rop i ruszyć za nim przy próbkach od teoretycznie… zdrowych pacjentów.

Chwilę trwało zanim lekarka przygotowała mikroskop i pierwszą próbkę do badania. Ale wreszcie mogła zajrzeć przez mikroskopowe oko w świat bezpośrednio niedostrzegalny dla ludzkich zmysłów. Mikroskop działał poprawnie. Jego okular od razu pokazał znajome lekarce komórki mózgowe człowieka. Od razu dostrzegła w nim zmiany patologiczne. Na pewno nie była to próbka pochodząca ze zdrowego mózgu. W pobranej próbce dało się zauważyć masową degenerację tkanek. Sama w sobie nie była aż tak niezwykła istniały w końcu choroby znane ludzkości sprzed upadku które podobnie potrafiły spustoszyć tkanki centralnego układu nerwowego. Jednak jeśli ten mózg nie chorował na takie schorzenia wcześniej to tempo takich patologicznych zmian było przerażające. Wreszcie znalazła prawdopodobnego sprawcę tych patologicznych zmian. Wirus.


Gdy wzięła go na tapetę wydawał się być podobny do wirusa wścieklizny. Co nie zapowiadało się zbyt dobrze bo przecież szczepionki na wściekliznę nie znaleziono nawet przed upadkiem bomb. No i jednak nie był to wirus wścieklizny. Przynajmniej nie takiej jaką ludzie znali przed wojną. Albo był jakoś zmutowany, celowo zmodyfikowany lub po prostu było to tylko coś podobnego.

Wynik oględzin i wirusa i zdegenerowanej tkanki mózgowej przyniósł kilka odpowiedzi. Po pierwsze działał wręcz w piorunującym tempie. Liczyły się dnie a nawet godziny. Mało która przedwojenna choroba działała aż tak błyskawicznie. Nawet podczas różnych rozważań nad bronią biologiczną wojskowi nie chcieli tak szybko rozwijających się chorób. Ich wadą w takim względzie było to, że dość łatwo było wyselekcjonować zarażonych podczas kwarantanny. Wystarczyła doba lub dwie by widoczne były objawy. Tym razem działało to więc na niekorzyść wirusa. Bo nie trzeba było czekać tygodni aż objawi się jego działanie.

Ale gdzieś na tym dobre wiadomości na razie się kończyły. Wirus obserwowała w tkance mózgowej i płynie mózgowym. Było mało prawdopodobne by tam znalazł się samoistnie. Więc pewnie przedostał się tam przez krew. Zresztą w próbce krwi zabitego też znalazła ten sam patogen. Czyli zarazić można było się przez kontakt z krwią zarażonego. Krew również wydawała się zdegenerowana. Nienaturalnie gęsta i stężała jak rzadki keczup. Pewnie nawet dla medycznych laików wyglądałaby nienaturalnie. Zostawało medyczną zagadką jak tak gęsta krew potrafi spełniać swoje funkcje roznoszenia tlenu po organizmie.

Wedle obliczeń na podstawie obserwacji spod mikroskopu lekarce wydawało się, że wirus powinien objawiać się z kilka do kilkunastu godzin od dostania się do organizmu, może z dobę. Na razie miała jednak tylko jedną przebadaną próbkę zarażonego więc nie była pewna czy to akurat tak mogło być w tym indywidualnym wypadku czy jest to reprezentatywne na resztę populacji. No i sekcja. Wątpliwe byłoby z pobranych próbek dała radę wyciągnąć coś jeszcze w tej chwili. Ale zostawała jeszcze klasyczna sekcja zwłok. Wówczas mogła by zbadać jak wirus wpływa na całe ciało. Ale na pewno zarażone ciało miała w tej chwili do dyspozycji jedno. Leżało bezgłowe w piwnicy dwa poziomy pod podłogą na której obecnie siedziała.

Im więcej widziała, tym robiło się lekarce słabiej aż wreszcie musiała przerwać pracę i otworzyć okno. Wstała od biurka, uchyliła okiennice, zaciągając się upalnym, dusznym powietrzem. Instynkt samozachowawczy nakazywał jej spakować rodzinne bagaże i natychmiast wyjechać, nie patrząc na nic i nikogo.

Przeczekała przy parapecie moment paniki, biorąc się w garść. Wróciła do stolika na miękkich nogach, biorąc do rąk próbkę krwi Pazura. Obracała ją w palcach bardzo powoli, gapiąc się nie na nią, a na resztki denata. Wyglądało, że prędko się dziś nie położy… najpierw jednak zbada krew.
Szepnęła pod nosem mało cenzuralne słowo, zaczynając badanie krwi Sama.

Próbka krwi Pazura wydawała się zdrowa. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na drugi też. Widziała poprawnie funkcjonujące komórki tkanki łącznej i żadnych patologicznych zmian. Wyglądała jak krew zdrowego człowieka nie cierpiącego na żadne schorzenia krwi. No ale od wypadku z ugryzienie minęło jeszcze dość mało czasu. Po prostu w pobranej próbce mogło nie być wirusa jednak pierwszy rezultat był zdecydowanie negatywny. Wirusa ani patologicznych zmian we krwi podobnych do tej z wzorcowej próbki lekarka nie wykryła.

Humor lekarki trochę się poprawił, odetchnęła z wyraźną ulgą i nagle klepnęła się z rozmachem w czoło. Wstała szybko od biurka, zgarniając dwie fiolki i poszła do sprawców całego zamieszania, zamkniętych w pokoju zaraz obok. Jeżeli oni nie będą mieli zmian, to tym bardziej Sam i ona ich się nie nabawili. Skoro choroba postępowała lawinowo, tamci dwaj pobici rano juz powinni wykazać jakiekolwiek ślady bytności wirusa w organizmie.

Lekarka przeszła przez korytarz i wyłamane drzwi do zdemolowanego pokoju nie stanowiły przeszkody. Wewnątrz dalej był zdemolowany pokój. Ale teraz już wyglądał jakby ktoś w nim posprzątał. Niemniej połamane łóżko, pęknięta szafa i dziwnie puste miejsca po połamanym krześle sprawiały nieprzychylne wrażenie. Bagaży jakie wcześniej w gorączce sytuacji Mike sprawdzał w poszukiwaniu leków nie było. Przynajmniej nie na widoku. Za to byli ci dwaj przywiązani do piętrowego łóżka pacjenci.

Ten na górnym łóżku spał albo był nieprzytomny. Oddychał ciężko przez usta z powodu rozbitego nosa. Z nosa ściekła i zaschła mu już stróżka krwi. Nie reagował w ogóle na pojawienie się kogoś przy łóżku. Ten na dole nie spał albo się przebudził. Popatrzył z wyrzutem na stojącą przy łóżku lekarkę.
- Chcę do kibla. - powiedział przez zaschnięte wargi.

- Wytrzymasz jeszcze parę minut? - O’Neal spytała od progu, szybko podchodząc do łóżka - Zbadam waszą krew i pewnie za te parę minut zostaniecie rozwiązani. Muszę się tylko upewnić, że nic wam nie jest. Udało się załatwić mikroskop, teraz już pójdzie z górki - uśmiechnęła się - Dasz mi jeszcze te parę minut?

- A wymyjesz mnie i moje gacie jak się spaskudzę?
- zapytał wyraźnie zirytowany Garry lub Barry. Odwrócił głowę w stronę ściany. - Od rana nie byłem w kiblu. I od śniadania nic nie jadłem. I pić mi się chce. I mnie wszystko boli po tym gnojku. A wy mnie jeszcze związaliście. - mówił z mieszaniną złości i żalu nie patrząc na lekarkę tylko gdzieś w ścianę. Mimo wszystko po tym jak Pazur związał i jego i tego na górze niezbyt miał możliwość stawiania oporu przed pobraniem próbki krwi. Przy okazji Izzy zorientowała się, że jak te badania zużywają po sztuce szkiełek na każde to na razie trochę ich miała. Ale niby były jednorazowe kiedyś. Tyle, że przy takiej ilości badań jakich się spodziewała to jej zasoby w tym względzie szybko mogły się okazać niewystarczające. A używanie już raz zużytych wiązało się i z problemami i z ryzykiem podobnym jak używanie wielorazowych igieł i strzykawek. Czyli z tych powodów dla których to wszystko kiedyś było jednorazowe. No ale kiedyś to by tego miała na paczki i w każdej chwili mogłaby zamówić kolejne. A teraz miała swoją torbę i ten wypożyczony mikroskop. I patogen przed którym i dawne szpitale i laboratoria pewnie łamały by sobie głowy.

- A zwrócisz życie komuś, kogo być może zarazisz, jeżeli w drodze do kibla zemdlejesz, a potem wstaniesz i zaczniesz atakować bez opamiętania? Mamy tu wirusa, to potwierdzone. Nic na co znalibyśmy lek. Wasze związanie to kwestia bezpieczeństwa nas wszystkich - Lekarka nie wyglądała na przejętą smutną historią, kończyła się zbierać. Ale stanęła jeszcze w progu - W tym mojej córki która spędziła tu beze mnie i męża cały dzień, bo latamy jak banda durniów po tym przeklętym słońcu, wodzie do kolan i potwornym skwarze. Jakbyśmy was nie związali i ktoś z was by był chory to już byście zrobili na dole rzeź. Zapaskudzony materac i gacie są małą ceną za spokój. - zmrużyła oczy, patrząc na Garry’ego czy Barry’ego - Też od śniadania nic nie jadłam, prawie nic dziś nie piłam, a także nie siedziałam na dupie, tylko latałam. W waszej sprawie też. Bądź więc tak miły i wytrzymaj jeszcze ten kwadrans. - pokręciła głową i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Chciała już wrócić do pokoju, zbadać dwie najnowsze próbki, a potem iść do Roba z dobrą lub złą wiadomością. Tak samo Pazur zasługiwał na informacje.

- No pewnie, bo to nie twoje gacie! - mężczyzna z dolnego łóżka odkrzyknął już prawie gdy była za drzwiami. Wróciła jednak do pokoju z mikroskopem i kocią rodziną. Kotka w międzyczasie zdążyła spustoszyć miseczkę i część pozostawionych przez nią resztek leżało obok na kołdrze łóżka bo kocim zwyczajem wyjęte z miski smakowało jej pewnie lepiej. Teraz podniosła główkę w stronę wchodzącego człowieka ale wróciła do wylizywania siebie i kociaków. Włączyła też przyjemne i uspakajające mruczando a okazało się, że umie je robić całkiem głośno.

Lekarka wróciła do wypożyczonego sprzętu laboratoryjnego. Wsadziła pod szklane oko jedną próbkę. Patologicznych zmian jakoś nie dostrzegła. Krew wydawała się zdrowa. No a przynajmniej bez pływającego w niej wirusowego syfu jaki znalazła we wzorcowej próbce. Druga próbka dała podobne wyniki. Ale podobnie jak z próbką Sama było to dopiero pierwsze badanie. Tyle, że u tych dwóch od ewentualnego zarażenia powinno minąć już z kilka godzin. W końcu ta cała bójka w ich pokoju miała miejsce późnym rankiem, nawet wczesnym południem a teraz już było późne popołudnie i choć do zmroku brakowało jeszcze trochę to już trzeba było go uwzględniać we wszelkich kalkulacjach. Jakieś pół dnia. Tyle mogło upłynąć od ewentualnego zarażenia tych dwóch.

Ulga którą poczuła lekarka była prawie namacalna. Została jej jedna pilna próbka, ale ona mogła chwilę poczekać. Skoro przez tyle godzin w próbkach obu poturbowanych nie pojawiły się żadne patogeny najprawdopodobniej byli zdrowi. Wirus rozwijał się zbyt szybko, aby po takim czasie zostać w fazie utajonej i ukrywać się przed wyposażonym w mikroskop okiem.

Izzy wstała szybko zza stołu, zgarniając zużyte szkiełka w jeden róg stołu i nakrywając je zdjętą z chusty szyją aby koty się do nich nie dobrały. Część szkiełek użytych u Sama i tamtych mogła bezproblemowo wygotować i zdezynfekować żeby użyć ponownie, ale najpierw wypadało porozmawiać z Pazurem. Zaopatrzona w strzykawkę i jedno szkiełko pospiesznie zebrała się do wyjścia, prawie zbiegając na dół do głównej sali.

O’Neal zeszła szybko po schodach. Sama znalazła na dole, w sali głównej. Przy tym samym stoliku przy jakim wcześniej obiadowali i obradowali. Siedział pochylony nad stołem. Gdy podeszła bliżej okazało się, że czyścił pistolet bo leżał przed nim w częściach na blacie stołu. Wydawał się być tym całkowicie pochłonięty. Ale może w ten sposób próbował poradzić sobie ze stresem. Podniósł głowę gdy pozostała dwójka rodziny O’Neal pozdrowiła podchodzą żonę i matkę. Obok jeszcze siedziała Vex. Nie było widać ani Angie ani Rogera. A Brianna rozmawiała z tym rzucającym się w oczy typem który miał mieć super furę czy coś w ten deseń. Po spojrzeniu córki poznała, że właśnie wpadła na jakiś ze swoich oryginalnych pomysłów.

- O. To może skrępujemy mamę i pokażesz mi jak to się robi? - zapytała wesoło patrząc na mężczyznę w kapturze. Po spojrzeniu z kolei jego ojca poznała, że musi mieć właśnie zakończoną pogadankę na jakiś temat o który pewnie właśnie rozmawiali z córką.

- Eeemmm… - Pan O’Neal przymknął oczy słysząc pytanie i podrapał się kciukiem po skroni w trochę skrępowanym a trochę niepewnym ruchem. Potem odkaszlnął by zyskać na czasie.

- Witaj w moim świecie. - powiedział spokojnie Pazur odkładając szmatkę i zaczynając składać pistolet do kupy.

Lekarka uniosła brwi słysząc propozycję i westchnęła w duchu, przyklejając do twarzy ciepły uśmiech.
- Myszko może potem, dobrze? - pogłaskała córkę po głowie czułym gestem, drugą rękę położyła na głowie męża i potworzyła ruch, tyle że zamiast z włosami, jej dłoń miała kontakt z kapturem - Mama ma jeszcze dużo pracy - spojrzała poważnie na Maggie - Poza tym najpierw muszę sprawdzić, czy tatuś dobrze sobie radzi z krępowaniem i wiązaniem. Lepiej już uczyć się nowych umiejętności poprawnie, przecież wiesz - mówiła bardzo poważnym tonem - Skończę pracę, potem zrobię tatusiowi sprawdzian z krępowania i jutro ci pokażemy co i jak. Na razie czeka nas jeszcze trochę pracy, prawda kochanie? - wylała na męża kubeczek miodu, uśmiechając się równie czule co do córki. - Chyba że tatuś woli się bawić w krępowanie z Zordonem. On sobie z tym świetnie radzi, już sprawdzałam.

- Tak? Też pan umie krępować panienki?
- Maggie z zaciekawieniem spojrzała na siedzącego po drugiej stronie wujka Zordona który dołączył kolejny element mechanizmów pistoletu ale lekarka niezbyt orientowała się co to za model. Na pewno nie popularny Glock, Colt czy Beretta. Pazur podniósł wzrok znad rozłożonej broni by spojrzeć na pytającą go dziewczynkę.

- Naturalnie. - odpowiedział krótko i znowu wrócił do składania broni.

- A to ciekawe. - Robert też wysłuchał co najemnik a wcześniej żona mają do powiedzenia na temat tego wiązania. - Ale wiesz, Izzy, właśnie tłumaczyłem Maggie, że to jak z krępowaniem zwierząt i potworów z tym krępowaniem ludzi. - łowca podniósł głowę na stojącą obok żonę lekko klepiąc dłonią w stół.

- No! A tata się zna na potworach! - powiedziała dumnie dziewczynka przytakując entuzjastycznie słowom ojca.

- Ale wiesz, Maggie na wszelki wypadek może poćwiczę jednak z mamą bo mogłem już co nieco zapomnieć jak to bywa z tym krępowaniem panienek. - Robert odwrócił się w drugą stronę gdzie siedziała jego córka i pokiwał głową w kapturze a ona odpowiedziała podobnym ruchem na zgodę.

- Skończyłaś? Wiesz już coś? - wujek Angie zerknął na stojącą obok lekarkę. Składany do kupy pistolet trzaskał i trzeszczał metalicznie gdy już był prawie skompletowany do końca.

- W naszych próbkach nie ma na razie śladu patogenów - O’Neal popatrzyła na najemnika i pochyliła się nad stołem żeby poklepać go po przedramieniu - Ale chcę cię prosić o przysługę. Barry musi iść za potrzebą. Oni też są czyści, na razie nie zauważyłam w ich próbkach śladu patogenów - powtórzyła i dodała - Od bójki minęło kilka godzin… a wirus niestety rozwija się bardzo szybko. Idę do tej Rice, jeszcze ona została. I Angie z Rogerem, ale po kolei. - klasnęła pospieszająco w dłonie i pokazała ruchem głowy piętro - Pan raczy się przejść ze mną, Zordon. Kochanie ty nie rozrabiaj i pogadaj z Lou żeby przygotował tym z góry coś do jedzenia i picia. Ja idę udawać że ciężko pracuje - pocałowała córkę w czubek głowy, to samo powtórzyła u męża z tym ze wybrała czoło.

- I znów się buja z obcymi chłopami a swojego bierze w odstawkę przy pierwszej okazji. - Robert przybrał marudny ton i dopasowana do tego minę. Córka zachichotała widząc te rodzicielskie gierki.

Pazurowi zaś wyraźnie ulżyło. Na chwilę potarł dłonią czoło w ten sposób, że na ten moment przysłonił sobie nią twarz. W końcu jednak wstał i schował już złożony pistolet do kabury.
- Chodźmy. - powiedział wysuwając się ze swojego miejsca na ławie i ruszył z lekarką w stronę schodów prowadzących na piętro. Za nimi pan O’Neal podszedł do baru i zaczął rozmawiać z właścicielem.

Weszli na piętro, ale zanim otworzyli jakiekolwiek drzwi, lekarka zatrzymała najemnika, stając przed nim z poważną miną.
- Jesteś zdrowy na około 90-95 procent - powtórzyła zanim zdążył wpaść na pomysł że go okłamała - Ani ci dwaj, ani ty nie masz nic we krwi. Ale nadal zalecam ponowne badanie przed snem. Teraz już na wszelki wypadek. Lepiej już? - spytała z troską, robiąc ciężki wydech i opierając się o ścianę, a potem zjechała po niej plecami aż usiadła na podłodze - Postaraj się nie wariować ok? Wiem że jest ciężko, ale jak już… mijam się Robowi z prawdą to chociaż trzymaj pozory bardzo proszę. Też się martwię. Bardzo - uniosła głowę do góry - Obejrzałam próbki denata pod mikroskopem… ktoś przy tym grzebał, nie jest naturalne. Tempo rozwoju choroby przeraża. To kwestia dnia od ukąszenia, przenosi się też przez krew. Trzeba sprawdzić Rogera i Angie. Wezmę Rice na tapetę, ty ogarnij tych dwóch. Myślę, że można ich rozwiązać. Rob ma rację, zwariowałam że się z obcym typem bujam zamiast z własnym chłopem - prychnęła.

Najemnik też się zatrzymał i słuchał i obserwował co lekarka mówi. Rozejrzał się po korytarzu a potem znowu spojrzał w dół na siedzącą pod ścianą kobietę. W końcu przy niej kucnął i popatrzył jeszcze raz, tym razem z perspektywy podobnej do niej.
- Dobrze ci idzie. Znaczy świetnie. Nie wiem jak byśmy rozgryźli coś takiego bez ciebie. - powiedział pokrzepiająco ściskając jej dłoń. Poczuła ten uścisk dużej i nie wyglądającej wcale delikatnie dłoni. A jednak mimo tej sękatej formy, treść tego uścisku potrafiła być zaskakująco ciepła i przyjazna. - Musimy mieć pewność. Przed snem powtórzymy badania. - dodał zgadzając się z jej pomysłem.
- Chodź. - wstał i wyciągnął w stronę siedzącej kobiety rękę. - Mamy jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Ale do tej Rice lepiej nie idź sama. - powiedział Pazur czekając na ruch lekarki z wyciągniętą w jej stronę dłonią.

- Dobrze, pójdę z Robem na dół - z wdzięcznością przyjęła pomoc przy podnoszeniu się, ściskając podaną rękę z bladym uśmiechem. Wstała i poprawiła włosy, odgarniając je na plecy - Mike’a też sprawdzę. I Lou. Na wszelki wypadek. Muszę też przeprowadzić sekcję zwłok, nie tylko samej głowy… nie wiem jak to wyjdzie. Niedobrze mi - popatrzyła na najemnika zmęczonym wzrokiem - Ledwo daję radę utrzymać w żołądku jedzenie, smród nie pomaga. Termin poranne nudności jest nieprecyzyjny. Chce ci się wymiotować cały czas - pokręciła głową - Ale jakoś to przeżyję. Dzięki Sam… masz rację. Czeka nas dużo pracy.

- Dobrze ci idzie.
- powtórzył najemnik kiwając głową w bandanie. - I Rob wydaje się w porządku z tą Rice. - skinął znowu. Potem po przyjacielsku klepnął lekarkę w ramię i ruszył w kierunku zdemolowanego pokoju. Z wnętrza słyszała jeszcze jego głos i tego Garrego/Barrego. Wróciwszy na salę główną zastała ten sam komplet co wcześniej tylko bez Zordona. Widocznie Robert już dogadał się w ten czy inny sposób w Lou. Słysząc o planie wizyty w piwnicy u Rice trochę spoważniał i zerknął z zastanowieniem na żonę a potem córkę.

We dwójkę zeszli do piwnicy. Chociaż musieli jeszcze na chwilę wrócić do baru po klucz. Piwnica znowu wydawała się mroczna i przytłaczająca z tym swoim niskim sufitem. Zwłaszcza dla takich wielkoludów jak Robert albo wujek nastolatki. Łowca pewnie poprowadził lekarkę w stronę jednych drzwi. Wraz z nim posuwał się promień z lampy oświetlający na kilka kroków przestrzeń dookoła. Robert zatrzymał się przed jednymi z drzwi i nasłuchiwał chwilę. Jednak nic specjalnego nie było słychać. Kłódka szczęknęła metalicznie podobnie jak wyjęty z kabury pistolet. Chociaż pan O’Neal jeszcze go nie odbezpieczył bo nie było słychać tego cichego, suchego trzasku bezpiecznika. Broń trzymał przy udzie w drugiej lampę.

Drzwi otworzyły się ukazując podobne wnętrze co te z bezgłowym ciałem. Ale tutaj była jakaś rupieciarnia. Pełno było jakiś pudeł, skrzynek, starych telewizorów i innych gratów. Na samym końcu była ludzka sylwetka. Siedziała skulona w rogu chyba z rękami skrępowanymi do przechodzącej tam rury. Sylwetka o średnio długich, czarnych włosach odwróciła głowę od wpadającego do wnętrza światła wydając z siebie mało zrozumiałe mruczenie.

Izzy podeszła bliżej, zatrzymując się cztery metry od celu.
- Jesteś Rice, mam rację? - spytała pro forma, przybierając spokojny, łagodny ton głosu - Przepraszam cię za te warunki i zajścia dnia dzisiejszego. Słyszałam co się stało i jest mi przykro, że musiałaś się najeść tyle nerwów. Nazywam się Izzy O’Neal i jestem lekarzem. - zrobiła jeszcze krok do przodu - Przyszłam tu aby pobrać ci krew, nie bój się. Mam strzykawkę, wezmę tylko odrobinę. Zbadam cię też, zobaczę miejsce ugryzienia. Nie musisz się niczego obawiać z mojej strony, nie zrobię ci krzywdy. Chcę pomóc, żebyś mogła wyjść stąd i wrócić do domu, ale potrzebuję do tego twojej pomocy - zrobiła następny krok - Pomożesz mi?

- Raczej ci nie odpowie.
- powiedział mąż i po chwili Izzy widziała już dlaczego. Kobieta przykuta do rury oswoiła się ze światłem które po tak długim okresie przebywania po ciemku musiało ją razić, że spojrzała na dwójkę przybyłych nadal mrużąc oczy. Teraz widać było jej twarz. Nie wyglądała w tej chwili zbyt pociągająco. Twarz należała do młodej kobiety o wyraźnie azjatyckich rysach. Ale czarne, proste włos opadały jej w nieładzie na twarz a ze skutymi dłońmi nie mogła ich sobie odgarnąć. Więc wyglądała dość nieładnie. Zwłaszcza, że na policzkach miała ślady wyżłobione przez łzy. I przy okazji przez zacieki makijażu. Usta miała zajęte kneblem. Więc nie mogła sprawnie mówić a jedynie coś niezrozumiale mruczeć. Z ust ściekał jej nadmiar śliny rozpaćkując się po brodzie. Do tego wszystkiego przyklejały się te rozczochrane obecnie włosy. Sama dziewczyna popatrzyła w milczeniu na nowo przybyłych i czekała na to co zrobią. W swojej pozycji mogła co najwyżej próbować ich kopnąć gdyby podeszli odpowiednio blisko.

- Naprawdę bardzo mi przykro - lekarka powtórzyła i wyjęła z kieszeni strzykawkę - Pomóżmy sobie nawzajem, nie róbmy kłopotów więcej niż to konieczne. Pobiorę ci teraz krew, odrobinę na wymaz. Sprawdzę ją pod mikroskopem i powiem co się dzieje. Pójdzie gładko to zdejmiemy knebel i przyniesiemy ci coś do jedzenia, picia. Okrycie też się znajdzie. - odwróciła się do męża i wzrokiem pokazała broń. Potem wróciła przodem do czarnowłosej - Nie rób nic głupiego Rice, to my też nie zrobimy nic, czego byśmy potem wszyscy bardzo żałowali.

 
Driada jest offline  
Stary 30-01-2018, 09:33   #172
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 33



Mąż delikatnie skinął kapturem na niemą sugestię żony. Lekko cofnął za siebie prawą dłoń i ustawił się nieco lewą stroną w stronę skrępowanej dziewczyny tak, że pewnie nie powinna zauważyć broni w jego dłoni. Ale okazało się to zbędne. Rice dała do siebie podejść lekarce i wbić igłę nawet nie stawiała oporu podczas pobierania krwi. W końcu więc O’Neal mogli odetchnąć z ulgą gdy potencjalnie minął ten najbardziej ryzykowny moment gdy Azjatka mogła się pokusić o jakiś numer.

Rice dopiero zaczęła przejawiać oznaki aktywności gdy O’Nealowie zbierali się do wyjścia. Zacząła coś mruczeć protestująco. Bo przez knebel nadal mówić nie mogła. Gdy się zatrzymali wskazała na nich. Chociaż nie, raczej gdzieś na środek sylwetki. Domyślili się, że chodzi jej o światło. Widocznie nie uśmiechało się jej tu samej siedzieć skutej i zakneblowanej i jeszcze w ciemnicy. Robert zawahał się ale zostawił lampę na środku piwnicy poza zasięgiem nóg czarnowłosej dziewczyny. Wtedy ta się uspokoiła. - Chyba jakoś trafimy do wyjścia. - uśmiechnął się łowca. Potem zasunął drzwi i zatrzasnął kłódkę. Akurat to jeszcze dało się zrobić i po ciemku jeśli trzymało się obie rzeczy już przy zamykaniu drzwi.

- Wiesz? Chyba będziesz musiała mnie poprowadzić. Bo tutaj strasznie i ciemno i w ogóle. - powiedział kuglarskim tonem mąż gdy jego dłoń spoczęła na ramieniu żony. A potem jakoś dziwnie precyzyjnie jak na te uczucie zagubienia przesunął ją na ścianę tak, że stuknęła o nią plecami. Sam przysunął się do niej od frontu przypierając ją do ściany. Nie widziała go kompletnie w tych ciemnościach. Ale słyszała jego oddech, głos, czuła na sobie dotyk jego ubrania i jego dotyk. Ciepło dłoni i jej dotyk. Przesunęła się na bok jej szyi, potem w górę na bok jej głowy i tam badała jej potylicę, kark to wracała znów do policzka i ust. - Wreszcie sami. Ile to się trzeba nakombinować by tak mógł legalny mąż z legalną żoną nie? - zapytał z ciemności jego ociekający lubieżną ironią głos zbliżający się do jej twarzy.


---



Potem też było ciekawie. Gdy wyszli ze świata piwnicznych ciemności natknęli się na prawie cały komplet z ich kolorowej grupki. Wróciła skądś Angie i Roger. Obydwoje ze szklistym wzrokiem jakby coś dziabnęli. I z mokrymi włosami, przyjelmnie pachnącymi płynem do kąpieli. Za to Pazur widząc ich wyglądał jakby z trudem stopował licznik detonatora do eksplozji emocji. W pobliżu kręciła się też Brianna która właśnie skończyła gadkę z tym niemłodym już kierowcą z nieco zarośniętym irokezem. Angie chciała odwiedzić chłopców Westów i zanieść im obiecany wcześniej sernik, khainita zaproponował, że ją podrzuci, wujek dość oschle stwierdził, że to nie będzie konieczne więc Roger chciał z powrotem swoją głowę i gdy ją dostał wyszedł z nią na zewnątrz. Lou i Mike dali sobie pobrać krew tak samo jak Angie. Ale nie Roger. Ze względów religijnych jak to się kiedyś mówiło.

Lekarka po powrocie do pokoju z kociej rodziną i mikroskopem znów mogła przystąpić do kolejnych badań próbek. Bomba czekała już na samym początku przy próbce Rice. Znalazła w krwi znajomego już wirusa. Ale krew ani okoliczne tkanki nie wyglądały na zdeformowane. Nie była pewna kiedy dokładnie ta Rice mogła się zarazić. Ale chyba dzisiaj. Więc mogło upłynąć z parę godzin. Może i 10? 12? Już jakieś objawy integracji we krwi być powinny widoczne. Ale może nie? Bo jak minęło tylko kilka godzin to wciąż mógł być ten okres utajony. Kluczowym było ile właśnie minęło czasu od zarażenia. Ale na razie w pobranej próbce wirus zachowywał się jakby był ale dopiero się dostał do organizmu i nie zdążył jeszcze go spustoszyć. Przynajmniej w tej pobranej próbce. No ale to była krew a wraz z krwią mógł się wszelki syf roznieść po całym ciele. Już ten czas odkąd przywieziono tą czarnowłosą mieszkankę Dew z jej domu wirus powinien mieć wystarczająco czasu by roznieść się po całym ciele. Próbki od Angie, Lou i Mike nie wykazywały śladów wirusa. Ale Mike cierpiał na gorączkę krwotoczną choć wydawała się pod kontrolą więc pewnie używał Ebokillera.

No i to też właśnie było wcześniej. Teraz zaś była tutaj. W zachlapanej krwią piwnicy gdzie Roger roztrzaskał czaszkę zarażonego Randala a potem Angie obcięła zabitemu głowę. Krwi, rozbitego szkła i smrodu gnijącego ciała było tutaj pełno. Najpierw musiała zacząć od rozebrania trupa. Co było “łatwe” jak ze wszystkimi trupami w tym stadium. Już jednak nawet oględziny samej skóry i tylko gołym okiem mówiło jasno, że coś jest nie tak i to zdrowo. Skóra była jakaś szara, pomarszczona jakby jej właściciel chodził w kupionej o numer za dużej. Do tego pokryta była jakąś śliską wydzieliną a tu i tam czymś podobnym do wosku. Do tego jakieś podskórne wybroczyny. Wszystko to wyglądało odpychająco, niepokojąco i aż krzyczało do zdrowego rozsądku by trzymać się trzeba od tego z daleka.

Krew była już zaschnięta. I ta na podłodze, ścianach, regałach jak i ta na szyi z odrąbanej głowy. Tak samo na ramieniu gdzie trafił tomahawk Rogera. Ale z wcześniejszych obserwacji wiedziała, że i tak nawet na świeżo była nienaturalnie gęsta i ciemna. No i ten smród. Smród padliny. Co prawda miała przed sobą trupa ale nawet w takim słońcu nie powinien się tak prędko rozkładać. A smród padliny przyciągała padlinożerców. W tym wypadku muchy. Ze szczurami chyba na razie był spokój. Niemniej na medyczne doświadczenie O’Neal to były tutaj wręcz wymarzone i wyśnione siedlisko do wybuchu epidemii. Powódź, stojąca woda jako ulubione siedlisko komarów i wszelkiego szkodliwego tałatajstwa. Ograniczony dostęp do czystej wody. Więc albo ludzie się wyniosą, gdzie ona jest bardziej dostępna albo zostaną i będą musieli dysponować tymi ograniczonymi zasobami jakie tu zostały. Desperaci pewnie zaczną ryzykować z piciem tej stojącej wody a to z kolei zaowocuje zachorowaniami choćby na klasyczną dezynterię. Do tego przy ograniczonych zasobach czystej wody będzie kłopot z utrzymaniem higieny. Czyli brud. A ten zawsze sprzyja paskudzeniu się ludzkiego zdrowia i samopoczucia. No i żywność. Z tym też pojawi się w końcu problem. Więc ci ludzie których widziała w dzień po drodze opuszczających miejscowość mieli całkiem zdrowy odruch. Pewnie też stanowią jedynie początek eksodusu jaki na poważnie zacznie się w następnych dniach gdy wszystkich ta powódź zacznie cisnąć jeszcze bardziej, gdy wszystkiego, wszystkim zacznie się robić mało a jedynie problemów i trudności zacznie przybywać. A w to wszystko było zamieszane jeszcze takie coś jak właśnie leżało przed nią na podłodze zawalonej krwią i pobitym szkłem.







- O rany, Angie ale ty jesteś super! - blondynka siedziała na łóżku które oddali jej do dyspozycji bracia w swojej tajnej kryjówce. Jane też była zachwycona choć małomówna jak zwykle. Gdy okazało się, że ich ulubiona kumpela wróciła i to z sernikiem chłopaki błyskawicznie ją ściągnęli z jej domów. Ledwo Angie z wujkiem zdążyli się przywitać z panią West, ona zaproponowała im jak zwykle herbaty i zdążyli do niej zasiąść a już James wpadł do kuchni a zaraz za nim małomówna dziewczynka. Janet była tak zaskoczona jak i zadowolona z przybycia dwójki gości. Nawet trochę zakłopotana bo placków już nie miała więc do herbaty mieli tylko ten sernik przyniesiony przez gości. Na szczęście wujek zamówił wcześniej dwie blachy a wcześniej u Lou częstowali się sernikiem pana O’Neala. Teraz więc dwójka gości miała całą blachę nie ruszanego jeszcze sernika. A wujek zostawił drugą w kuchni i zamierzał ją zostawić na jutro.

Chłopaki prawie z miejsca chcieli zaciągnąć nastolatkę do swojej tajnej kryjówki w gołębniku. Ale ich mama nieco ostudziła ich zamiary przypominając by nie byli dla gości zbyt natrętni i męczący bo to nieładnie. Posiedzieli więc jeszcze przy herbacie i serniku ale w końcu tendencja była jasna, że młodzi ciążą do młodych a starsi niekoniecznie. Więc w końcu stało się to co nieuniknione i nastolatka, z parą blond gospodarzy i ich młodszą kumpelą, uzbrojeni w termos herbaty od ich mamy, kubki i większą część sernika gości wylądowała w gołębniku.

- Zostaniecie na noc? Przygotuję wam pokój gościnny. - zapytała na odchodne Janet patrząc i na wujka i na jego podopieczną.

- Nie, nie, to nie będzie konieczne, mamy wynajęty pokój u “Gammana”. - zaprotestował szybko wujek kręcąc szybko głową.

- To naprawdę żaden kłopot. Ja na wszelki wypadek przygotuję co trzeba. - mama chłopców uśmiechnęła się łagodnie.

- O! Angie będzie u nas spać?! Ale super! - chłopcom aż się oczka roześmiały z takiej wiadomości. Wujek podrapał się po skroni i lekko przymknął oczy.

Wujek nie był zadowolony. Angie od razu rozpoznała to po jego twarzy gdy tylko wyszli z Rogerem z łazienki i wrócili do sali głównej. Siedział z większością ich grupki przy tym samym stole co jedli wcześniej obiad. Ale nic nie mówił. Chociaż zwłaszcza wyczyszczonego Rogera obdarzył ciężkim spojrzeniem. Ten mu się zrewanżował zwyczajową obojętnością skoro nie chodziło o nic z Khainem i zabijaniem. Sprawy niby nie było ale blondynka czuła, że kłopoty wiszą w powietrzu. Wyszło to gdy powiedziała wujkowi o swoim planie odwiedzenia Westów z sernikiem. Roger zaproponował, że ją podwiezie. Vanem na pewno byłoby i szybciej i wygodniej niż pieszo. Ale wujek odmówił dość oschle odmówił tej propozycji więc khainita odebrał od Izzy swoje trofeum i wyszedł na zewnątrz do swojej furgonetki by ją spreparować.

Sama Izzy też okazała się dośc mocno zalatana. Blondynka miała wrażenie, że złapała ją w locie. Za to chciała pobrać krew i od niej i od Rogera. Zresztą w całej ich grupce albo chciała pobrać albo już pobrała. Roger zwyczajnie odmówił twierdząc, że to sprawa Khaina co kogo czeka na arenie. Ale mimo to zdążyły ze sobą chwilę porozmawiać.





Droga do Westów okazała się całkiem spokojna i bez niespodzianek. Poza tym, że znowu trzeba było wejść w tą nieprzyjemną i pachnącą jeziorem, mętną wodę. Każdy kolejny krok był niepewny. Każde z nich co najmniej z kilka razy potknęło się o zanurzone w wodzie przeszkody. Wujek raz się prawie przewrócił gdy natknął się na jakiś zanurzony kamień czy słupek. Byłby pewnie wyrżnął się do wody cały ale zdążył się złapać przydrożnego znaku więc tylko przyklękło mu się na jedno kolano. Był milczący. Poważny jak za zwyczaj. Ale do tego jeszcze blondynka wyczuwała, że jest albo czymś zaniepokojony, zmartwiony, rozgniewany albo myśli o czymś intensywnie. Powiedział, że rozmawiał z Izzy i muszą wieczorem zrobić kolejną turę pobierania krwi i badań. I, że rano muszą spróbować wyruszyć do tego dziwnego pojazdu jaki znalazł Roger a jak się nie uda zmywać się stąd. Im dłużej ta katastrofa powodziowa trwała tym będzie gorzej. I, że z rana znowu trzeba uzupełnić w tej straży tyle wody ile się da. Bo nie wiadomo gdzie tu w tym bagnie znaleźć się da kolejne ujęcie czystej wody. Więc dobrze by było znaleźć jakieś pojemniki na wodę do jutra rana.







Trochę zarzuciło gdy potężny samochód się zatrzymał. Świat widziany z perspektywy prawie zwyczajowego piętra wyglądał całkiem inaczej. Zwłaszcza jak te pierwsze piętro zasuwało wedle licznika kierowcy jakieś średnio 30 albo i nawet 40 km/h. Niby nie tak dużo ale jakoś trudno było to porównać do jazdy zwykłym samochodem. Wszystko się bujało i trzeszczało metalicznym skrzypieniem jakby cały pojazd był zawieszony na jakimś hamaku. Jęki metalu komponowały się z rykiem potężnego silnika który napędzał ten potężny pojazd. Więc tak, z tego ruchomego pierwszego piętra wszystko wyglądało inaczej. A przynajmniej jak się miało w perspektywie, że wcześniej te inaczej oglądało się brnąc mozolnie po kolana w zimnej, mętnej wodzie. To co dla człowieka idącego o własnych siłach było uciążliwym i męczącym zadaniem, dla osobówki grożącą zalaniem silnika i unieruchomieniem samochodu dla monster trucka było płytką kałużą. Woda nie zalewała mu nawet ćwiartki monstrualnych kół a do podwozia zostawało jeszcze sporo zapasu.

Spencer ujęty urokiem szatynki albo sernikiem jakim go poczęstowała okazał się nazdwyczaj skory do współpracy. - To mówisz, że mnie przekupujesz sernikiem, by uśpić moją czujność, i wywieźć mnie gdzieś na odludzie by wpakować mnie w tarapaty? - powiedział z wesołym błyskiem w oku z wolna stukając się łyżeczką jaka została po zjedzeniu sernika po brodzie. - Dobra niech będzie, że trafiłaś na kolejnego tępego samca. - uśmiechnął się odkładając na talerzyk łyżeczkę. - Zbieraj się co masz do zabrania. Za fajkę* bądź u mnie w samochodzie. - powiedział wstając ze swojego stołka i idąc w stronę schodów.

Brianna miała też trochę czasu by zebrać albo zostawić jakieś swoje graty. Widziała, że przy “swoim” stole była ta gromadka z rodziną O’Nealów, tym rosłym Pazurem z którym zamieniła ze dwa słowa i resztą co też widocznie trzymali się jakoś ze sobą razem. Przy innym była Robin. Też wydawała się intuicyjnie wyczuwać, że jej nowa kumpela i Spencer zamierzają się gdzieś bujnąć razem i do tego jego monster truckiem. Więc podeszła do Brianny z niepewną miną. - I co? Jedziecie gdzieś razem? A dało by się wkręcić? - zapytała nieśmiało przygryzając dolną wargę i czekając nerwowo na to co powie jej nowa kumpela.

Spencer pokazał się przy samochodzie o mniej więcej umówionym czasie. Okazało się, że samo wchodzenie do monstera to nie taka prosta sprawa. Trzeba było użyć kół jako drabinki, łapać sie uchwytów kabiny i dopiero wtedy dało się wejść do środka. Środek okazał się zaskakująco spartański. Nadal bazował na kabinie oryginalnego pikupa z jakiego został zmajstrowany więc miał z przodu dwa siedzenia a z tyły kanapę. Od razu Brianna rozpoznała, że pojazd jest jednocześnie i bazą, i domem w podróży przez pustkowia. Widziała na kanapie i jakieś ubrania, i śpiwór, jakąś poduszkę, ciśnięte na podłogę plecaki, torby. Więc stanowiło to takie ogniwo pośrednie między tym co podróżni na własnych nogach zabierali ze sobą na własne plecy a tym co osiedli na miejscu trzymali w domach. Za to przez tylną szybę kabiny dojrzała jakieś beczki na pace pikupa. Za to inne były fotele. Takie z mocnymi pasami, głębokie, elastycznie reagujące na wstrząsy. Pod dachem były uchwyty, na samej szybie były naklejone jakieś taśmy a przed nimi chroniące siatki. No i ta wysokość. Dachy osobówek, pickupów, stojących ludzi, wnętrza parterów patrzyło się z wysokości pikupa z góry. Dopiero większość okien z piętra była powyżej kabiny monstera.

Gdy Spencer - Monster uruchomił swój pojazd było nie lada widowisko. Ludzie wyglądali przez okna, zatrzymywali się na ulicy, coś krzyczeli, gwizdali albo machali rękami w pozdrowieniu. Maszyna zaryczała nadmiarem uwięzionej pod maską mocy. Monster drgnął jak przebudzony potwór rozgniewany, że ktoś go budzi i gotów rzucić się by szarpać i bruździć. - Korci mnie na każdym parkingu. - powiedział z uśmiechem kierowca wskazując na szereg zaparkowanych na parkingu pojazdów. Na moment popuścił cugli swojemu potworowi i potężna maszyna szarpnęła się o jakieś pół metra momentalnie ruszając przed siebie w kierunku zaparkowanych ofiar mechanicznej rzezi póki kierowca znów nie wyhamował jej i swoich zapędów. Spencer musiał mieć dobry humor bo znowu się roześmiał z tego małego żarciku.

- I co? Myślałaś, że ściemniam z tym radiem co? - Spencer spojrzał na siedzącą obok dziewczynę gdy wyjechał z parkingu “Gammana” i skręcił na ulicę. Sięgnął pod zawieszone pod sufitem radio i pstryknął przełącznikiem.

- Heja! Tu Monster Spencer. Robię uroczy przejazd przez Dew w promieniach zachodzącego Słońca! Kto chce i może niech gały wytrzeszcza! - zawołał wesoło w trzymane pudełko i kliknął znowu przełączając trzymane CB na odbiór. Czekał tak chwilę i z głośnika też popłynęło kilka równie zaczepnych, ironicznych, wesołych albo rozzłoszczonych odpowiedzi. Chociaż nie usłyszeli głosu DJ-a z miejscowego radia co trochę zdziwiło Spencera ale uznał, że pewnie poszedł na klopa, szamę albo przyciął komara.

Monster truck pruł w tym czasie przez zalaną osadę z niepowstrzymaną siłą. Zdawał się kpić z tej całej powodzi która wydawała się kompletnie go nie ruszać. Jego kierowca oczywiście musiał się popisać. Wjechał, rozjechał, i przejechał przez jakiś stary, wypalony wrak osobówki. Przypadkowa widownia w okolicznych domach i ulicach nie była zbyt liczna ale za to wydawała się zachwycona tym popisem możliwości monster trucka. Tymczasem z perspektywy tego jeżdżącego pierwszego piętra wyglądało to dość odmiennie. Najpierw Spencer zatrzymał furę i zawył klaksonem i jakimś ryczadłem zupełnie jak na początek pojedynku z wypalonym wrakiem. Wtedy właśnie kto chyba mógł to wyglądał, zatrzymywał się albo biegł by zdążyć sprawdzić i obejrzeć widowisko. Potem Spencer spuścił swojego potwora ze smyczy. Maszyna rozpędzała się z każdym przebytym metrem. Wypalony wrak robił się coraz większy ale też i coraz niższy. Przynajmniej z perspektywy kabiny monster trucka. Wreszcie zupełnie zniknął z widoku gdy już był tuż tuż. Został ten moment gdy już zderzenie było nieuniknione ale nie widać było celu. Emocje sięgały szczytu czekając niepewnie na to co nieuniknione. I wreszcie zderzenie. Trzask rozgniatanego metalu. Maska kabiny wyskoczyła do góry i oczom obsady kabiny ukazało się śliczne, błękitne niebo. A z dołu dochodziły masakratyczne dźwięki gniecionego szkła i metalu. Widownia wpadła w amok wrzeszcząc i wiwatując na tą kulminację widowiska. Ale to nie był koniec. Nadmiar mocy i prędkości wybił maszynę więc nagle wszystko ucichło i zrobiło się niesamowicie lekkie gdy wielgachna maszyna zaczęła lecieć w powietrzu. Maska wyrównała do poziomu a potem runęła w dół ku zalanemu powodzią asfaltowi zupełnie jakby zjeżdżała z gigantycznej zjeżdżalni. Uderzenie. Wszystkim i wszystkimi wewnątrz pojazdu szarpnęło gdy wielotonowa maszyna zderzyła się z twardą nawierzchnią. Przydały się amortyzujące fotele i mocne pasy bo złagodziły uderzenie i nikt nie poleciał twarzą w deskę rozdzielczą, szybę czy kierownicę. Potem jeszcze podskok i wreszcie olbrzym wyrównał znów spokojnie prując wodę i asfalt pod spodem niepowstrzymanie sunąć do przodu. - Zawsze mnie proszą bym coś im rozjechał. - powiedział tonem wyjaśnienia roześmiany Spencer.

No i w końcu dojechali do południowego krańca Dew. Gdzie droga wyjazdowa nadal była zawalona bezwładną kolumną samochodów. Z góry jeszcze łatwiej było znaleźć żółto - niebieskie auto.





Stało w bezładnej kolumnie innych pojazdów które dopadła fala powodziowa. Spencer zatrzymał przy niej swoją furę. Zgodził się pojechać ale do zmierzchu. Na noc chciał wrócić do “Gammana” i nie uśmiechała mu się jazda po nocy w obcym terenie. A do tego wieczora już wiele czasu nie zostało. Na razie jednak mieli przed sobą auto tego obecnie bezgłowego delikwenta który został gdzieś tam u “Gammana”.

---


*Fajka (czas) - większość ludzkości obywa się bez czasomierzy więc jakoś musi liczyć czas choćby właśnie by się umawiać. Fajka czasu to czas potrzebny na zwyczajowe spalenie fajki czyli jakieś kilka minut. Coś jak 5 minut u nas.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-02-2018, 13:52   #173
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Państwo O'Neal w małej piwnicy

Legalny mąż z legalną żoną całkowicie legalnie utknęli w ciemnym korytarzu, gdzieś w piwnicy Gammana, ale to do czego zmierzał ten pierwszy nie było do końca legalne w miejscu publicznym, gdzie w każdej chwili mógł przyjść ktoś trzeci albo co gorsza Maggie. Państwo O’Neal mogliby spokojnie wyjaśnić jej co właśnie robią, ale dzieciom nie wypadało zabierać dzieciństwa i za szybko uświadamiać czym jest prokreacja dla przyjemności lub rozładowania zbierającego się w ciele napięcia. Lekarka nie musiała go widzieć, wystarczyło, że stanął obok, po samczemu przyparł do ściany i zaczął swoje niecne sztuczki. Izzy stroniła od alkoholu, nie paliła ani nie ćpała, oszczędzając szare komórki, ale jedno uzależnienie trzymało ją twardo w garści i nie chciało puścić. I nie chodziło tylko o bezpośredni kontakt.
Wreszcie “zbiegiem okoliczności” znaleźli się sami, nie niepokojeni. Bez nikogo, kto by im przeszkadzał, płakał, marudził, narzekał, strzelał fochy, urządzał łabędzie lamenty i prozaicznie pojawiał się w najmniej odpowiednim momencie… chyba że zaraz na korytarzu rozlegną się kroki i czar chwili pryśnie. Ale jeszcze trwał.

- Zamierzasz mnie teraz legalnie związać jak się odgrażałeś? - zapytała go, jeszcze się zgrywając. Po ciemku zdjęła mu kaptur i czule przeczesała palcami sztywne włosy. - Chyba że bierzesz mnie za tą panienkę, która poza cipką i cyckami nie ma nic do zaoferowania. Jeżeli tak to piętro wyżej, pewnie siedzi przy barze. Mogę zaprowadzić jak nie trafisz w tej ciemności.

- O. I co? Myślisz, że tylko odgrażać się umiem?
- twarzy nie wdziała ale i tak świetnie rozpoznawała ironiczny ton bruneta już bez kaptura. Dłonie mężczyzny jakoś całkiem nieźle radziły sobie mimo ciemności. Z początku przesuwały się po torsie kobiety ale w końcu przyciągnęły ją do siebie a jej usta natrafiły na czekające usta. Oddech Roberta znacznie przyspieszył gdy się oderwali od siebie a w głosie znowu zabrzmiała mu ironia. - A co do cycek i cipek to dobrze, że wyszło to od ciebie. Inne twoje atuty mogę podziwiać i na górze i w ubraniu. - dodał gdy nieco odsunął się od niej a dłonie zaczęły rozpinać koszulę kobiety.

- Od razu przechodzisz do dzieła po najmniejszej linii oporu? - prychnęła zaczepnie, nie broniąc mu dostępu do ubrania. Sama też zmagała się z suwakiem jego bluzy - Już nie ma co sobie kłopotać głowy komplementami, romantyzmem i wysublimowanym flirtem. Jak w barze. Zamawiasz kielona i pijesz. - prychnęła po raz drugi - Dobrze wiedzieć, że masz o mnie aż tak niskie mniemanie, Robercie O’Neal.

- Ależ pani O’Neal. - Robert który mimo ciemności akurat jakoś był na etapie rozpinania ostatnich guzików jej koszuli prawie na pewno “spojrzał” właśnie na jej twarz. Znaczy pewnie uniósł głowę w stronę jej twarzy bo w tych ciemnościach i tak było to dość symboliczne porównanie. - Biorąc pod uwagę okoliczności. - kontynuował rozpinając chyba przedostatni guzik bo koszula jeszcze nie rozchyliła się sama na boki. - Myślę, że zanim byśmy przebrnęli przez etap komplementów… - ostatni guzik dostał się w obręb działania palców łowcy. - … romatyzmów… - palce nadal gmerały przy ostatnim guziku co właścicielka czuła choćby po ruchach swojej koszuli. - … i wysublimowanych flirtów… - guzik wreszcie puścił i koszula opadła rozdzielając się na dobre na dwie osobne części i odsłaniając wnętrze. - To myślę, że cały urok i okazję tej sceny szlag by trafił bo ktoś by tu przylazł by sprawdzić co robimy albo po prostu przylazł. - dodał z mieszaniną parodii i irytacji na za małą ilość okazji gdy mogli dzielić prywatną czasoprzestrzeń sami dla siebie. - Dlatego właśnie w tej chwili interesuje mnie te niskie mniemanie. - dodał gdy ręce wróciły do badania oswobodzonego z zapięć koszuli torsu kobiety. Usta zaś zaczęły zachłannie buszować po jej ustach, twarzy i szyi.

Lekarce zmiękły kolana, żeby odzyskać równowagę oparła się o niego ramionami, przy okazji przyciskając do siebie. Sapała przez nos i udawanie wielce obrażonej przychodziło jej z wielkim trudem. Nie pozwalał na to dotyk, bliskość. Uwagę odwracały gorące wargi i rosnące podniecenie. Nie wiedziała w której chwili sama zaczęła się o niego ocierać.
- Nie drink. Połeć mięsa prosto od rzeźnika - wyszeptała przekręcając głowę żeby rozłączyć ich usta i zacząć zdejmować czarną bluzę z szerokich ramion - Więc nie interesują cię moje potrzeby…

- Nie interesują mnie twoje potrzeby?
- pan O’Neal powtórzył trochę zdziwionym tonem to co powiedziała pani O’Neal. Akurat już nasycił pierwszy głód z badaniem i zabawą jej części anatomii od szyi w górę i akurat gmerał przy zapięciu jej stanika. Trochę przy tym sapał walcząc ze złośliwie oporną materią która nie poddawała się tak łatwo jak guziki koszuli. Izzy też wyczuwała, że podniecenie opanowało go już na całego. Napędzali się w tym widocznie wzajemnie. Wreszcie stanik uległ palcom mężczyzny i gdzieś wylądował ale gdzie nie szło tego po ciemku zgadnąć. Rob wreszcie mógł nasycić się tą arcyciekawą częścią kobiecej anatomii i zaczął się nią zajmować i ręcznie i chwilę potem także ustnie. Zajmował się tak ku obopólnej pewnie satysfakcji dobrą chwilę ale w końcu zniecierpliwienie i podniecenie skierowały go dalej. Przesunął się ustami po brzuchu lekarki i w końcu klęknął przed nią po omacku szukając zapięcia spódnicy.
- A wiesz co? - powiedział gdy odzyskał chwilę czasu na mówienie a palce już znalazły zapięcie ale jeszcze sobie z nim nie mogły poradzić ot, tak. - Właściwie to faktycznie za cholerę. - wyznał szczerze z wesołym odcieniem w głosie.

- Właśnie widzę - zacisnęła zęby żeby nie jęczeć. Hałas mógł ściągnąć niepotrzebną uwagę. Pod jego dotykiem topiła się jak wosk, a on doskonale o tym wiedział i wykorzystywał, lepiąc i kształtując rozochoconą żonę jak mu było wygodnie. Zachowała jeszcze na tyle przytomności, żeby nie poddać się bez walki - Zaobrączkowałeś mnie, przyspawałeś do siebie na wyłączność. Noszę kolejne twoje dziecko i łażąc po mieście z przystojniakiem w mundurze Pazurów myślałam tylko o tobie - stęknęła listę skarg i zażaleń, opierając tył głowy o ścianę i zamykając oczy. Przeczesywała palcami jego włosy i mruczała cicho, zachęcając do zmagań z haftkami kiecki. Mógł ją podwinąć i pewnie to zrobi jeśli straci cierpliwość, ale element oczekiwania jeszcze podgrzewał temperaturę.

- Przystojny? Uważasz, że on jest przystojny? - gdzieś z dołu doszedł nieco zaczepny ton Roberta. Skomponowane to zostało z tym jak dłonie walczące z zapięciem spódnicy zamarły przerywając swoją pracę. - A myślałem, że leci pani na prawdziwych facetów z prawdziwymi bliznami. Pani O’Neal. - dodał wzdychając z rozczarowaniem. - Czego to się człowiek po ciemnych piwnicach o własnej babie dowiaduje… Dobrze, że nie od obcych… - wrócił mu ton udręczonego męża a dłonie wznowiły mu pracę nad pozbyciem się dolnych partii garderoby. - A mnie wysłała z małolatą. I exgangerką. Do domu jakiejś “panienki”. - pożalił się na swój ciężki i pełen znoju los. Dłonie wreszcie uporały się z zapięciem i spódnica opadła na dół więc jakoś dziwnie zgrało się to z przerwaniem jego wypowiedzi. W zamian doszło jego zadowolone mruknięcie. Jego dłonie wylądowały na kolanach żony i szybko zaczęły przesuwać się w górę jej ud aż zawędrowały do ich złączenia.

- Sam mówiłeś że ta mała jest niezła… i widziałeś na własne oczy, że prosta jak struna, bez mutacji ani znamion. Umiarkowanie owłosiona w miejscach, gdzie kobiety mają owłosienie - przerwała, bo musiała zacisnąć mocno zęby jeśli mieli zachować ciszę. Przez jej ciało przeszedł impuls, spinając mięśnie i powodując ich drżenie. Nie dała mu bawić się dalej samemu.
- Ty jeden i dwie… a nawet trzy kobiety. To już wykracza poza zwykły trójkąt - opadła na kolana tuż obok łowcy i teraz ona na wyścigi zaczęła po omacku zdejmować z niego ubrania, zaczynając od podkoszulki - Dobrze, że sąsiedzi nie widzieli, od razu by zaczęli plotki siać, że niby taki porządny, a się obcymi babami otacza i to o szemranej reputacji. Szlaja z prostytutkami i małolatami ze skłonnościami do ekshibicjonizmu - zrobiła przerwę, żeby krótko pocałować zdeformowany policzek i potrzeć go czubkiem nosa - I jasne że jest przystojny. Gładki, z szeroka szczęką i typ nordycki. Wysportowany, obyty z bronią, odważny, pomysłowy, opanowany… troskliwy i opiekuńczy. Cierpliwy. Do tego mundur i te maniery… a jakie ma delikatne dłonie - wyliczała zalety Pazura, rozpinając po omacku spodnie męża - I mówiłam ci na piętrze zanim poszliście. W tym lokalu jest jeden przystojniak z blizną na widok którego miękną kolana… - pocałowała go w szyję, potem w bark i zeszła niżej po torsie - I zostawił mnie z tym Pazurem samą… w upalne i podczas powodzi. Poszedł się szlajać z panienkami… a myślałam że leci pan na kobiety o wysokim ilorazie inteligencji, panie O’Neal.

- Typ nordycki, z szeroką szczęką, wysportowany… ej co to ma być? Nie zapominaj się.
- łowca zganił lekarkę pewnie krzywiąc się albo przynajmniej mrużąc oczy gdy tak wymieniała kolejne zalety Pazura. - No dobra, z tymi rozmiękłymi kolanami może być… - zgodził się jakby z zastanowieniem czując jak kobieta wyrównała ten niski poziom jaki właśnie odstawiali i opadła na swoje kolana. - … ale musisz jeszcze to trochę dopracować wiesz? - dokończył z niewidzialnym obecnie ale słyszalnym uśmiechem. Zwykle miał ten uśmiech jak planował zmajstrować coś zabawnego albo czegoś takiego się spodziewał.
- Ale nie bój się. Jako przykładny mąż nie zostawię cię w tym samej. - dodał dobrodusznym tonem akurat gdy rozpięła mu spodnie i zaczynała się na poważnie zadomawiać w tym rejonie. Nagle poczuła uderzenia jego dłoni na swoje obojczyki gdy pchnął ją z powrotem na ścianę a sama uderzyła o nią łopatkami. Nie dał jej szansy dojść do siebie tylko wpił się w usta swoimi. Mocnym, zdecydowanym i zachłannym pocałunkiem wciąż przyszpilając ją dłońmi do ściany. I zaraz potem przeszurał ją po tej ścianie na podłogę aż poczuła ją, twardą, chropawą i chłodną na swoim ciele. Zdawało się aż nadmiernie kontrastować do jego żywego, gorącego i żywo oddychającego ciała.
- O tak. Teraz masz właściwie rozmięknięte kolanka. Jeszcze tylko drobna poprawka. - powiedział z zadowoleniem Robert zupełnie jakby zaplanowany psikus mu się udał najlepiej w świecie. Znalazł ręką ostatni skrawek materiału na swojej żonie i zaczął go zsuwać w dół. - No i wiesz. Lecę na laski z wysokim ilorazem inteligencji. Ale wtedy gdy one całe nie kończą się tylko na tej inteligencji. - wyjaśnił jej przy okazji wykonywanego zajęcia.

- Naaaprawdę? - Izzy przeciągnęła pytanie, poprawiając się żeby wygodniej leżeć z mężem ułożonym między zgiętymi w kolanach nogami. Wypychała biodra do góry, drażniąc się z nim i ledwo potrafiąc już skupić na mówieniu. Było gorąco, duszno i niecierpliwiła się, ale wypadało nie wychodzić z roli nieobytej i nierozgarniętej żony - A na czym się kończą? Na fizycznych atrybutach? - wcisnęła ramię między ich ciała, żeby pomóc zaaferowanemu łowcy w ściągnięciu gaci. Z tego wszystkiego biedakowi się zapomniało o tym drobnym szczególe, ale od czego miał ją? - A nie miałeś mnie przypadkiem związać? Skrępować i wystawić na swoją łaskę? - pocałowała go zanim zdążył odpowiedzieć i nie dała odpowiedzieć, zaciskając palce na przyrodzeniu.

- Eh. Wreszcie się przyznała, że sama chce to jak zwykle nikogo na świadka nie ma. A potem, to jak zwykle na faceta, że zwyrol i zboczuch i takie tam. - czuła jak Pokiwał głową znowu robiąc scenę na udręczonego niesłusznymi oskarżeniami męża. Który oczywiście dzielnie i mężnie sobie radzi z przeciwnościami losu no i swoją żoną - heterą.
- A fizyczne atrybuty są całkiem niezłe. No sama zobacz ile z nich radochy. - powiedział nachylając się nad nią i wracając dotykiem do jej kolan. Gdy na nie trafił zsunął się w górę jej ud. Dłonie i usta znaczyły swoje ślady wracając w coraz wyższe partie ciała. Zaliczyły powrót na rozedrgany brzuch i sunęły wyżej. - No weź. Co byłaby za radocha jakby jakaś tylko była do czytania? Albo pisania? - Rob zawędrował wyżej, na piersi kobiety. Tu zwyczajowo zrobił nieco dłuższy przystanek. Ale właściwie też został tam na dość krótko. - Albo rachunki? Co za radocha jak laska same cyferki umie? - zapytał raczej retorycznie znów przesuwając się wyżej. Właściwie już prawie klęczał nad nią bo czuła jego kolana prawie pod swoimi pachami. - No planowałem to trochę inaczej ale skoro mamy i tak niski poziom… - dodał tonem wyjaśnienia i złapał jej ramiona swoimi dłońmi łącząc je ze sobą. A potem Izzy poczuła jak coś nakłada na jej nadgarstki i zaciska ściskając razem nawiązując to coś. Chyba jakiś kawałek materiału. Jednak po ciemku nie było to takie proste więc wydawało się go to chwilowo absorbować dość mocno.

- Matematyka to nie tylko cyferki i rachunki. To też geometria. - lekarka szepnęła rozbawiona i nakręcona w stopniu równym. Westchnęła głośno kiedy zaczął ją krępować, ale zamiast dalej mówić zajęła się rozpraszaniem uwagi żeby nie szło mu za prosto i nie mógł się potem chełpić, że ot tak ją związał jak szynkę na święta. On majstrował gdzieś za jej plecami, ona wykorzystała okazję i odpowiednią pozycję. Klęczał nad nią i przytrzymywał, jego biodra miała na wysokości swojej twarzy. Wychyliła się gryząc go w brzuch, a potem zeszła niżej, szukając ustami po omacku tego, co on miał zamiar niedługo w nią wtłoczyć. Znalazła sterczące prącie i zamknęła je między wargami, pakując do ust. On wyginał jej ręce, ona pracowała głową, w przód i do tyłu, więc mówić nie miała jak, ale im obojgu to chyba nie przeszkadzało.

Rob sapnął i jęknął cicho gdy Izzy zaczęła swoje manewry z jego przyrodzeniem. Na chwilę przerwał mozolną walkę z ciemnością i węzłami z improwizowanego materiału gdy chyba też mu odebrało mowę. No albo miał inne trudności z chwilową koncentracją.
- Wiesz? Jak tak stawiasz sprawę to może to trochę potrwać. - sapnął mężczyzna chrząkając i wracając do prób dokończenia węzła.

- A cóż się stało kochanie, czyżby siadała twoja firmowa zręczność łowcy? - kobieta udała szczerze zaskoczoną, przerywając zabawę tylko po to aby zapytać i dalej wznowiła pieszczoty, oprócz warg dokładając język i gardło tak, aby niewinny i skazany na użeranie z żoną-heterą pan O’Neal zaczął kuleć na percepcji, co zwykle żonie wypominał.

- Nic mi nie siadło. Ale skoro nalegasz… - pan O’Neal jakoś przezwyciężył mężnie trudności i nieco zmienił pozycję. A właściwie całkiem bo odwrócił ją o 180*. Tak dokładniej to siebie. Przegibał się tak, że na chwilę wyszedł spoza zasięgu ust swojej żony. Ale za to wylądował tam swoimi ustami. A potem zaczął posuwać się naprzód czyli w dół swojej żony aż sytuacja wróciła do mniej więcej poprzedniej sytuacji więc Izzy znów miała do dyspozycji poprzedni plac ćwiczeń i manewrów. Za to tym razem mąż mógł się zrewanżować żonie takimi samymi złośliwościami jak ona jemu.

- Zabierasz się od tego ze złej strony. Już nawet kierunki ci się mieszają. Mogę ci pokazać na obrazkach jak się do tego zabrać - kobieta powiedziała z naganą widząc i czując do czego zmierza ten konkretny rachunek. Ułożyła się wygodnie na plecach dysząc i stękając bez słów. Odwdzięczała się pięknym za nadobne, wzmacniając tempo pieszczot tak jak i on to robić prawie ją podduszając i przyciskając do ziemi.

- O. A masz jakieś tematyczne obrazki? - mąż zainteresował się tym detalem o jakim wspomniała żona. Ale jednak też chyba miał ochotę nieco zgłębić temat bo chociaż sądząc po odgłosach jakie wydawał obecne zabawy mu się bardzo podobały to jednak chyba nie chciał by tylko na tym się skończyło. Przegibał się więc tak, że teraz zajął strategiczną pozycję między udami lekarki. Chwilę potem z cichym jękiem satysfakcji dostał się w ten najbardziej strategiczny punkt. Izzy znów słyszała jego przyśpieszony oddech i ciche stękania gdzieś nad sobą. Za to tam, niżej Robert przeprowadzał rytmiczną operację pompowania w całkiem raźnym tempie.

- O tak… tak… właśnie tak… właśnie tu. Tutaj cię chcę… nie przestawaj Robbie… właśnie tak… - lekarka jęczała mu do ucha, obejmując za kark i drapiąc po włosach. Przy każdym zderzeniu szorowała kawałek plecami po podłodze, froterując ją, ale nie myślała o tym. Nie dało się, tak samo jak o wirusach, powodziach i mikroskopach. Dawno nie mieli okazji do chwili tylko dla siebie i po agresji w ruchach łowcy czuła, że nie tylko jej przymusowy post się dłużył.
- Mam… będziesz grzeczny to ci je pokażę - sapnęła i odepchnęła go z sapnięciem zawodu, gdy wyszedł z niej. Przekręciła się szybko na brzuch, unosząc zachęcająco pośladki w jego stronę i szukając na ślepo straconego połączenia.

- A tu jesteś. - odrzekł po chwili przerwy zniecierpliwiony mężczyzna. A kobieta poczuła na swoich pośladkach jego dłonie gdy po omacku próbował odnaleźć dopiero co utraconą drogę do tej tak rzadko ostatnio dzielonej przyjemności. Dla podkreślenia faktu tego odnalezienia uczcił to głośnym klapsem w tą wypiętą część anatomii lekarki.

- Ta. Chodź do piwnicy pokażę ci kotki. Jasne. - mruknął rozbawionym tonem pan O’Neal coś niezbyt poważnie traktując obietnice żony. Ale po tej chwili przerwy na zabawę zabrał się do przerwanej pracy. Po chwili Izzy poczuła znowu jego wewnątrz siebie. A jego oddech i szorujący po jej plecach tors tuż za sobą.

- Na cukierki jesteś za duży, na komiksy nie polecisz - odpowiedziała wesoło chwytając go za obejmujące jej kark ramię. - Musiałam cię jakoś zachęcić, bo już chyba zapomniałeś o mnie... - urwała, bo znowu ją posuwał aż echo szło po zamkniętym korytarzu. Cztery pchnięcia i zaczęła szczytować, drapiąc podłogę pazurami i zaciskając szczęki… a potem przyszła ulga, która rozpłaszczyła ją plackiem zbyt rozleniwioną żeby ruszy nawet palcem.

- Ja zapomniałem? A kto się cały dzień szlaja z jakimś Pazurem? Z tym przystojnym i z kwadratową szczęką. - Robert też ciężko dysząc opadł najpierw na plecy żony aż mogła przez moment poczuć na sobie cały jego ciężar. Głos i szybki oddech zbliżył się do ucha i boku głowy lekarki. W głosie czuła jednak cień irytacji jakby nie całkiem na żarty trafiła go ta babska szpila. No ale może nie? Może znowu się droczył w tych ich odwiecznej grze? Zaraz jednak opadł na plecy obok niej łapiąc wracający do normy oddech. Leżeli obok siebie na podłodze w piwnicy pogrążeni w całkowitej ciemności. Chociaż nie. Jakoś dopiero teraz do nich dotarło, że przez szczelinę drzwi prześwituje światło pozostawionej Rice lampy. A nad głowami mieli stłumiony gwar głosów i kroków. Te kroki też jakoś wydawało się jakby zaraz ktoś miał otworzyć drzwi na schody i zejść do piwnicy tu do nich.

Izzy przekręciła się na bok po omacku szukając jego twarzy którą chwyciła za brodę i przekręciła w swoją stronę. Gest był symboliczny, bo w półmroku praktycznie się nie widzieli. Mogli się tylko słyszeć i czuć.
- Będziemy współpracować, dobrze wiedzieć kto ci stoi za plecami - powiedziała cichym szeptem, zahaczając wargami o jego wargi - Może szlajałam się z nim cały dzień, ale to nie przed nim wyskoczyłam z ubrań i nie on przycisnął mnie tutaj do podłogi. I nie z nim spędzę całą nadchodzącą noc, a potem kolejną i kolejną aż do końca życia. Kocham cię głuptasie, rozumiesz? - wzmocniła nacisk na jego brodzie - Ciebie, żadnego innego faceta, z nieważne jak kwadratową szczęką.
 
Driada jest offline  
Stary 08-02-2018, 08:43   #174
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Wujek i Angie i zła wode i trudne sprawy w drodze do Westów

Wujek smutał… znowu. I znowu przez Angie, a na pewno przez pana z obrazkami, bo przecież się nie lubili, a widział jak oboje wyszli z łazienki. Patrzył się na mokrą dwójkę po wujkowemu, blondynka zaś widziała bardzo dokładnie jak marszczy czoło i jak drga mu zewnętrzny kącik lewego oka, co znaczyło że jest zły. Przy tym drganiu patrzył na Rogera jakby chciał mu zrobić wypadek… i jeszcze się nie zgodził, żeby ich podwiózł do małych ludzi, przez co blond zespół musiał przedzierać się przez złą wodę.

Szli obok siebie, pokonując długie, mokre i śmierdzące mułem metry zamiast podjechać. Czarnym brykiem już byliby na miejscu, ale nie. Wujek się uparł więc z blachą sernika robili chodzonego prosto do domu miłej pani od tych pysznych placków z jabłkami.
Nastolatka słuchała jak mówi o konieczności ponownego zabrania czerwonej wody i późniejszej wycieczki do dziwnego bryka o którym wspominał pan z obrazkami. Tego gdzie mogła się spotworzyć Tess. Kiwała głową, zataczając się lekko na boki i sunąc pokornie za większym opiekunem aż poślizgnął się i prawie wpadł buzią w złą wodę.
- Jakbyśmy pojechali brykiem… już byśmy tam byli. Bez moczenia - odważyła się odezwać, przerywając pomonologową ciszę wujka Paznokcia.

Wujek skinął głową, spojrzał na blondynkę a potem znowu ruszył uparcie przed siebie. Brnął przez zalaną ulicę niezmiennym, miarowym tempem. Dochodzili już do krzyżówek gdzie trzeba było skręcić w lewo by dojśc do domu Westów. Droga od Gammana była całkiem prosta jeśli już się ją raz przebyło i w tym zestawie krzyżówek wiedziało się gdzie i w którą stronę skręcić.

- Wujku… - zaczęła niepewnie, idac za nim z miną najnieszczęśliwszej Angie na ziemi. Pociągnęła głucho nosem, gapiąc się pod nogi. Już nawet nie chciał z nią rozmawiać, tylko szedł i tyle. Dlaczego tak nie rozmawiał do niej? Bo widział jak wychodzi z Rogerem po alkoholu? Westchnęła ciężko, przecierając zamoknięte oczy i dodała głucho. - Martwujesz. Dlaczego?

- Bo nie wiem co teraz robić. I tym się martwię.
- przyznał po kilku brodzacych w wodzie krokach. Dom Westów był już widoczny. Ale nadal było do niego jeszcze ładny kawałek do przejścia. Tam i tu stały samochody przy poboczach. Ale większość wyglądała na stare wraki. Z któregoś domu ktoś się chyba wyprowadzał pakując swój dobytek na wóz zaprzęgnięty w konie.

Jasne brwi uniosły sie do góry w zaskoczonej minie, dziewczyna przekrzywiła głowę spoglądając uważnie na postawnego blondyna. Coś tu bardzo nie pasowało i nie grało i w ogóle się jej nie podobało.
- Przecież ty wiesz wszystko, bo jesteś wujkiem i Paznokciem i najmądrzejszy i najlepszy. Zawsze wiesz co robić, mówić i gdzie iść. Pojedziemy do dziwnego bryka… a potem… chyba na drugi brzeg, tak? Czym się martwujesz? Co się stało wujku?

- Tak. To tak.
- skinął głową w bandanie Pazur dalej idąc przez zalany chodnik i zgadzając się ze słowami swojej podopiecznej. - To tylko taktyka, logistyka i planowanie działań. Nie takie trudne. Do ogarnięcia. - dłoń najemnika lekko machnęła w powietrzu jakby zbywał tą drobnostkę i się nią nie przejmował.
- Nie wiem co robić z tobą i z tym całym Rogerem. Właśnie dotarło do mnie, że cokolwiek zrobię, nie zrobię, powiem, czy nie powiem to będzie źle. I nie widze tu dobrego wyjścia. Bo jakkolwiek się to nie potoczy nie będzie dobrego zakończenia. I to mnie martwi. Przy tym to co nas czeka jutro to dziecinada. Do ogarnięcia. - wyznał wujek z zaciętym i ponurym wyrazem twarzy. Spojrzał w bok na ludzi którzy nieśli jakieś worki i paczki na wóz. Obca, uzbrojona para wzbudziła ich ciekawe i czujne spojrzenia. Pazur lekko skinął im głową i ci odpowiedzieli im tym samym. A potem ich minęli zostawiając za sobą a ci wznowili pakowanie się na wóz.

Angela posmutniała, wbijając wzrok w zła wodę pod nogami. Mogła się tego spodziewać, powinna nawet. Wujka denerwowało wszystko, co miało związek z panem z obrazkami… przez nią. Z jej winy. Chciał go przecież nie tak dawno bić… wczoraj wieczorem, kiedy powiedziała co działo się za zamkniętymi drzwiami rogerowego pokoju.
- On chce żebyśmy stąd szybko odeszli - burknęła, a zamazany przez alkohol obraz jeszcze bardziej się rozmazał - Bo nie chce z nami walczyć. Powiedział żebym cię zabrała i odeszła, bo w końcu ktoś nas upoluje, albo staniemy naprzeciwko siebie. Nie chcę go trupić, ale to zrobię jak będzie trzeba. On też… nie chce mnie oddawać Khainowi, ale zrobi to jeżeli na Arenie znajdziemy się sobie na drodze. Bo jest wojna i tak trzeba - burczała dalej, pociągając coraz częściej nosem - Nie bij go wujku, on nic nie zrobił. Nic złego. Umyłam mu plecy i przelałam alkoholem żeby zabić zarazki. I tam był taki płyn co robił pianę, jak się uderzało o wodę… ładnie pachniał. Jak owoce. Nie martwuj… nie tym i… nie wiem. Lubię go. Ale ciebie lubię bardziej. Tak bardziej że kocham i… jak będzie trzeba to będę o ciebie z nim walczyć. Nie skrzywduje cię, obiecuję - objęła się ramionami, pociągając po raz kolejny nosem, a dłonią otarła mokrą kropkę z oka.

- Wiem Angie. Ja też cię kocham. I dlatego się martwię. - westchnął potężny blondyn w czarnej bandanie gdy się zatrzymał i objął swoją podopieczną. Stali tak chwilę czerpiąc ciepło i nadzieję z wzajemnego dotyku i bliskości. - Ale z tym Rogerem właśnie o tym mówię. Ten Roger to same kłopoty. Dla mnie, dla ciebie, dla nas, dla kogokolwiek. Te czy inne, wcześniej lub później, bliżej lub dalej. Ale widzę, że już za późno bo się zaświergoliłaś w nim na całego. I to też jest i będzie kłopot. I dlatego też nie wiem co robić. Bo jakbyś nie była w nim zabujana to bym cię zabrał i liczył, że jakoś o nim zapomnisz. Że to wszystko zblednie i się zatrze. Ale nie. Za późno. Musisz teraz sama przez to przejść. I nie będzie to łatwe. Ani dla mnie ani dla ciebie. Więc znowu kłopot. Jak cię zabiorę teraz to też kłopot. Jak cię dalej będę nakłaniał byś go zostawiła to też źle. Jak cię tu z nim zostawię to też źle. Jak pojedzie z nami to też źle bo ten facet to kłopot sam w sobie. Więc gdzie i jak daleko nie spojrzę widzę same kłopoty jakie nas czekają Angie. I nie umiem znaleźć w tej chwili z tego wyjścia. Dlatego sie martwię. Ale proszę cię Angie nie gadaj mi tu teraz tych głupot jak ostatnio, że to wszystko twoja wina i wszystko przez ciebie i takie tam. - wujek przedstawiał sytuację jak widzi. Po kolei punkt po punkcie i nastolatka wyczuwała kłębiące się w nim frustrację. Zupełnie jakby wiedział, że na drodze czeka zasadzka ale wiedział, że musi w nią wejść. Na koniec nieco się odsunął by podnieść brodę blondynki w górę i otarł jej kciukiem toczącą się z kącika oka łzę.

Nastolatka zacisnęła szczęki i uciekła wzrokiem i głową w bok, przerywając kontakt z dłonią opiekuna. Przełknęła głośno ślinę, chwile bijąc się z myślami.
- Tak. Jestem głupia - powiedziała nagle zrezygnowanym tonem - Jak chcesz to… mogę go utrupić. Wtedy będziesz szczęśliwy i spokojny?

- Nie. Jakbym chciał by zginął to by zginął. I nie potrzebowałbym się kimś wyręczać.
- odparł spokojnie wujek. - Teraz nie chcę by zginął. Bo się w nim zabujałaś. Więc będziesz cierpieć jak zginie. Teraz już za późno. Za późno na to wszystko. - westchnął Pazur lekko kręcąc głową. Spojrzał zasępionym wzrokiem gdzieś w dal głaszcząc blondynkę po głowie opiekuńczym gestem. - I nie mów, że jesteś głupia. Na miłość, na uczucia nie ma mocnych. To się po prostu dzieje albo nie. Życie to nie szachy. Nie da się tylko obliczać i planować. Jak logistyki. - dodał tym zamyślonym tonem dalej głaszcząc swoją podopieczna. - Twój dziadek to wiedział. Albo przeczuwał. Jeśli nie byłoby tych głupich i bezsensownych uczuć nie polubiłbym cię kiedyś tam w tej jaskini. I pewnie bym nie wrócił tam teraz. Wróciłbym jakby mnie przyszpiliło, szukałbym kryjówki albo potrzebował broni i zapasów. No a widzisz chyba, że nie po to wróciłem. No co zabrałem z tamtego końca świata? Kogo? - zapytał na koniec pochylając głowę by spojrzeć na blondynkę i uśmiechnął się lekko.

- Mnie? - spytała chociaż znała odpowiedź. Też zaczęła się uśmiechać, ale niekontrolowanie i szeroko. Miał rację, przecież wrócił po nią. Przyjechał jak obiecał i zabrał, podróżowali do cioci. Był ciągle, nawet jak mu sprawiała kłopot za kłopotem. - Mnie… i karabin. I kamizelkę. No i magi. I tego skrzynka co pojechał z tym drugim panem. I Misia - wyszczerzyła się, obejmując go z całej siły i kładąc głowę na piersi w mundurze. - Co ważnego chciałeś powiedzieć tam przy stole zanim pani doktur poszła robić krew pod mikroskopem? - podniosła wzrok, patrząc mu ufnie w oczy.

Wujek też odwzajemnił uśmiech o przyjemnym, ciepłym zabarwieniu. Pocałował nastolatkę w czoło ale zamyślił się znowu gdy usłyszał jej pytanie.
- Właściwie chciałem powiedzieć coś takiego jak pani doktor. Ale ona zrobiła to lepiej. - odpowiedział patrząc w dół na podopieczną.

- Ona… wujku rozumiesz co pani doktur mówi? - blondynka zamrugała niepewnie, dla komfortu psychicznego nie puszczając opiekuna ani na chwilę - Bo jak czasem coś powie… no całe zdania dziwnych słów których nie rozumiem, ale nawet nie wiem o co mam pytać. Pan Rob powiedział że to dlatego że jest mądra i można ją spytać to powie tak, że się zrozumie. No to spytałam, jak robiła warkocza… i chyba zrozumiałam. Jakbym zniknęła to byś się martwował bardzo i mnie szukał, a wtedy byś się spóźnił do jednostki, albo miał wypadka… a ja bym nie mogła ci pomóc, bo by mnie tam nie było… miałbyś ranę przeze mnie. Kolejną - usta jej zadrgały, oczy zaszkliły się tym razem nie po pijacku. - Nie martwuj, nie pójdę sobie. Nie zostawię cię. Dla nikogo.

Blondyn pokiwał głową i przyłożył dłoń do policzka dziewczyny. Pokiwał znowu i chwilę tak jej się przypatrywał.
- Ładny ci ten warkocz zrobiła. - powiedział a dłoń przesunęła mu się po jej włosach. - I nie zawsze i nie wszystko rozumiem co ona mówi. I pewnie jest jak Robert mówi. On też wydaje się być całkiem mądrym facetem. I w porządku. - Pazur podzielił się z Angie swoją opinią o małżeństwie O’Neal’ów.
- I tutaj pewnie Izzy miała rację. Szukałbym cię. I nie wiem jak by się to skończyło. Dlatego lepiej trzymajmy się razem. Ty mnie a ja ciebie. Nie na każde pięć minut bo byśmy się w końcu pozabijali i mieli się serdecznie dość. Ale tak w ogóle to tak. Trzymajmy się razem. Na tym polegają związki. Między innymi na tym. Można coś robić samemu czy z kimś innym albo gdzie indziej ale jednak jest się z kimś swoim. Gdzieś i tam się wraca. Tak jak ja teraz. Odstawię cię do cioci Elle i będe musiał cię zostawić. Ale wrócę. Wrócę i będziemy razem. Nawet jak ja sobie kogoś znajdę i ty sobie kogoś znajdziesz. Do założenia gniazda. To i tak nadal będziemy razem. To się nie zmieni. - wujek mówił i tłumaczył. Mówił spokojnie i na sam koniec uśmiechnął się łagodnie. Wziął w swoją dużą dłoń drobniejszą i szczuplejsza dłoń nastolatki i dał znać by ruszyli znowu w drogę.
- Też rozmawiałem z Izzy zanim wróciliście. Też mi powiedziała parę ciekawych rzeczy. Na przykład, że powinniśmy więcej czasu spędzać ze sobą. Robić coś. Póki jeszcze jesteśmy razem i mamy okazję. No nie pomyślałem o tym wcześniej. - przyznał wujek idąc przez zalaną ulicę. Mieli jeszcze z jedną przecznicę przed sobą i potem już zaczynał się ten kwartał gdzie mieszkali Westowie.

- A może… mogłabym zostać z panią doktur, panem Robem i Maggie? Nauczyłabym ją jak zdobyć obiad, no i… lubię ich - dziewczyna zapatrzyła się gdzieś na przed siebie, brodząc przy wujku przez złą wodę - Mówiłeś że możemy się u nich zatrzymać i że pani doktur sama tak powiedziała. To może… mogłabym tam poczekać? Pan rob poluje, to razem byśmy polowali… i dostałam sukienkę. I tłumaczą, lubią sernik. Są… mili.

- Są mili. -
wujek przytaknął z westchnieniem. - Ale z tym byciem miłym różnie bywa. Zwłaszcza gdy zna się kogoś tak krótko jak my O’Nealów. A Ellie znam bardzo dobrze. Ufam jej, że mogę ją zostawić cię u niej i odjechać z czystym sumieniem. - odpowiedział wujek. Mijali zalaną przecznicę i został im już ostatni dom do domu zamieszkałym przez Westów.

- Ale nie wiem czy cioci Ellie spodobałoby się odcinanie komuś głowy, albo zasadzkowanie… albo jakbym komuś przez przypadek zrobiła wypadek - dziewczyna znowu spojrzała tępo pod nogi, przedzierając się przez złą wodę - No i… nie mówię żeby podjąć decyzję już teraz, bo jak mówisz dopiero ich spotkaliśmy… no ale są mili - powtórzyła uparcie - Ich miłowość możemy sprawdzić przecież, zanim dojedziemy do… no do ich domu. I będę ich znać. Cokolwiek będę znać, a nie że znowu wszystko nowe, tyle że bez ciebie. - ścisnęła go mocniej za rękę. - Ja… boję się wujku. Tego jak tam będzie. Nowych ludziów, miejsca bez… teraz jest dobrze, bo jesteś i jak jesteś to nie ma strachów. Ale one są, gdzieś tutaj - popukała się w skroń, zawstydzona że przyznaje się do miękkości - Nie chcą sobie iść… i nie mogę ich zastrzelić, ani utrupić inaczej. Ty je znikasz… ale pojedziesz na roka. One zostaną. Tak jak to co uczył i mówił dziadek.Te złe myśli i potwory z głowy. Próbuję… - zawiesiła się, szukając odpowiednich słów, niestety nie była mądra i ich nie znała - To jak oddychanie i chodzenie. Bieganie i patrzenie oczami. Jak to, że boli cię brzuch kiedy długo nic nie zjesz. Jak to, że bierzesz broń i celujesz, a potem strzelasz. Na wydechu, żeby lufa się nie bujała. Chcę żebyś wrócił do mnie i nie musiał zaczynać od odkłopotowywania mnie. Albo szukania. Albo strzelania do kogoś, kto się na mnie zezłości, bo coś zrobię nie tak. Albo nie tak powiem. Przepraszam wujku… próbuję być… zwykła. Normalna. Ale mi nie wychodzi.

- Dużo już się nauczyłaś Angie. Wciąż się uczysz. A z tymi planami na Teksas zobaczymy. Na razie skupmy się na tym co jest tutaj. Jutro nas czeka ciężki dzień. Nie wiadomo jeszcze jak pójdzie przeprawa przez rzekę. Czy w ogóle pójdzie. Trzeba się stąd wydostać Angie. To bardzo niezdrowy teren. Będzie tu tylko gorzej. Musimy go opuścić zanim sytuacja zrobi się naprawdę zła.
- odpowiedział wujek poważnym ale trochę łagodniejszym tonem. Dochodzili już prawie do narożnika gdzie zaczynało się podwórko Westów a w głębi było widać gołębnik gdzie chłopcy urządzili sobie swoją bardzo tajną bazę.

- Mamy łódź, damy radę. Nie martwuj wujku - dziewczyna powtórzyła wesoło, ściskając po raz ostatni jego dłoń i wyrwała do przodu, wbiegając energicznie na schody, Miała nadzieję, że małe ludzie się ucieszą z sernika, bo kto normalny by się nie ucieszył?
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 09-02-2018, 08:34   #175
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Szaleństwo.
Tak jednym słowem można podsumować wyprawę ze Spencerem.
Zdecydowanie szaleństwo i dlatego Briannie się podobało. Mało było normalnych i w pełni zrównoważonych ludzi na Posterunku. Łowczyni rozsiadła się z podwiniętymi nogami w głębokim forelu obok kierowcy i niczym małe dziecko pokrzykiwała radośnie przy popisach monstera.
Dawno się tak nie bawiła.
W sumie lekkie wyrzuty sumienia z powodu nie zabrania Robin ustąpiły po pierwszych rozjechaniu „czegoś”.

- Wspominałeś radio ale nie wspominałeś odjazdu. Zajebista zabawa. Warta poświęcenia serniczka - uśmiechnęła się do Spencera sięgając do klamki, gdy pojazd zatrzymał się przy dwukolorowej furze.

- To się chyba rozumie samo przez się. - Spencer też wydawał się być w pełni zadowolony i skory do wymiany żartobliwych uwag. Patrzył ciekawie na żółto - niebieską maszynę ale z góry widać było głównie maskę i dach utopionego w wodzie samochodu. Poza jaskrawością barw niezbyt wyróżniała się z tym moczeniem w wodzie wśród innych jemu podobnych na tej wyjazdówce z osady.

- Tylko mi nie odjedź - Brianna ruszyła by wydostać się wielgachnego pojazdu. Wsiadanie i wysiadanie przypominało wspinaczkę. Przytrzymując się krawędzi macała stopami obręb ogromnej opony. Zeskoczyła z niechęcią w wodę i zaczęła brnąć ku opuszczonej miniaturce.
Rozejrzała się wokół i dopiero po tym zajrzała do środka. Najpierw przez szybę. Mimo, że pojazd był opuszczony nie chciała ryzykować.

Droga, nawet tak krótka, przez zalaną jezdnię znowu była tak samo nieprzyjemna jak to miała okazję poznać już i wcześniej. Spencer wesoło pomachał do niej z góry wystawiając łokieć przez otwarte okno. Pozostał na swoich wysokościach więc miał na okolice znacznie lepszy widok niż osoba brnąca przez tą zimną i brudną wodę.

Sama dwukolorowa bryka była tak samo pusta jak i wydawała się na pierwszy i drugi rzut oka. Wewnątrz na tylnym siedzeniu Brianna dostrzegła jakieś porzucone ubrania i koce. Ale nikogo wewnątrz. O tyle dobrego, że mając kluczyki do auta nie musiała się włamywać tylko zwyczajnie otworzyć drzwi. Te skrzypnęły metalicznie przy otwieraniu ale nie stawiały poza tym żadnego oporu.

Przednie siedzenia były puste. Tylne też prezentowały się dość pusto. Jakaś rzucona kurtka, podtopiona w nasiąkniętym wodą tylnym siedzeniu. W schowku na rękawiczki o dziwo znalazła rękawiczki. Takie lekkie i skórzane i drugie grube i robocze. I jakąś szmatę, gąbkę i talię kart z wizerunkami samochodów. Całkiem ładne. Niezły, drobny gambel. Przy desce rozdzielczej była zamontowana mała półeczka z kilkoma kasetami. Ale większa ich część była zatopiona w wodzie jaka zaległa w całym pojeździe. W radiu była klapka na wkładanie kaset i nawet jakaś była wewnątrz. *

Brianna wycisnęła wodę ze znalezionej kurtki w użyła jej do zrobienia przenośnego worka na znalezione graty. Karty wcisnęła w kieszeń na tyłku celowo robiąc to na widoku Spencera. Auto w porównaniu z wozem starszego kierowcy zdało się jej niemal sterylne. Same karty podsunęły zaś szatański pomysł. Przebrnęła na tyły auta i otworzyła powoli bagażnik.

Przy bagażniku sprawy się nieco skomplikowały. W zamku bagażnika znalazła ułamany kluczyk. A w pęku kluczy jakie posterunkowa dziewczyna miała od Izzy miała pasujący do tego uchwyt kluczyka. Pasowały do siebie jak dwie części układanki. Niemniej ułamany kluczyk skutecznie blokował swobodny dostęp do bagażnika. Brianna gdy mu sie przyjrzała i obmacała doszła do wniosku, że sprawa nie jest tak całkiem beznadziejna. Kluczyk który pozostał w zamku wydawał się cały. Więc gdyby go chwycić jakimiś obcążkami czy czymś podobnym była szansa, że da się go wyjąć a może nawet otworzyć zamek. No i zawsze zostawało siłowe rozwiązanie ale do niego z kolei potrzebowała jakiegoś łomu do podważenia.

- Spencer! - Bri podeszła do trucka rozchlapując wodę wokół - Nie masz jakichś obcążek albo co? Kluczyk ułamany w zamku bagażnika. Muszę go jakoś wyciągnąć. - z zadartą głową zaczęła konwersację z kierowcą.

Kierowca wychylił się ze swoich wysokości gdy szatynka go zawołała. Potem skinął swoją nietypowo ostrzyżoną głową i z kabiny doszły odgłosy jakiegoś przewalania gruchotów. Jednak Spencer znów pojawił się w oknie i rzucił na dół jakieś kombinerki. Z nimi Brianna wróciła do zakleszczonego bagażnika. Mocowała się z kleszczami i ułamanym kluczykiem dłuższą chwilę bo trzeba było albo klęknąć w brudną wodę albo się bez sensu przyginąć nad bagażnikiem a jedno ani drugie nie ułatwiało roboty ani nie poprawiało samopoczucia. Palce i dłonie też pociły się od tych zmagań gdy każdy grzechot zamka mógł oznaczać albo ułamanie do reszty i zakleszczenie zamka na dobre albo przełom. Kilka razy kluczyk już zdawał się prawie poruszać, kilka razy Brianna myślała, że już go ułamała na dobre ale wreszcie za którymś razem udało się. Zamek cicho szczeknął i bagażnik stanął otworem.

W bagażniku zaś była torba. Nieduża, sportowa torba i wyraźnie zajmowała w nim honorowe miejsce. W torbie zaś wiele być nie mogło bo wydawała się dość pusta i lekka. No faktycznie nie było. Jedynie jakieś mały słoik a w nim małe woreczki z jakimś proszkiem.

Brianna przez chwilę ślepiła się w torbę i jej zawartość.
- Nożeszkurwamać! - wybuchła rozładowując frustrację w jaką wbiło ją gmeranie przy koronkowej robocie. Podniosła gniewnie słoik do góry przyglądając się jego zawartości. - Co za… dragi? W takiej ilości? Na wymianę wiózł?

Łuczniczka mruczała do siebie, próbując sobie jakoś przetłumaczyć ilość znaleziska i jego wartości.
Przez chwilę też zastanawiała się czy wirus mógł się przenieść z narkotykami czy tam lekami.

Wzruszyła ramionami - nie była lekarzem. Ale fajnie się składało, że jeden z nich był w Dew.
Wróciła do Spencera mokra i niezadowolona.

- Damy radę jeszcze podjechać kawałek? Potem możemy wracać… - rzuciła markotnie. - Jak załatwisz coś do jedzenia to będę mieć niespodziankę. - dodała z na nowo budzącym się błyskiem w oku, podając mężczyźnie kleszcze.

- Jak tak ładnie prosisz i obiecujesz. - Spencer uśmiechnął się łagodnie i rozłożył ramiona w rozbrojonym geście. Potem uruchomił maszynę i ta znów ożyła mechanicznym warkotem gotowa do miażdżenia i taranowania czegokolwiek co trafi się pod jej potężne koła. - Ale to gdzie chcesz jechać? - zapytał kierowca gotów by ruszyć maszynę. Byli na wyjazdówce więc podstawowe kierunki mieli dwa. Albo na północ czyli zawracali z powrotem do Dew albo na południe, w kierunku rzeki, tej osady co ją ja w dzień i wieki temu mijała szatynka brnąć po kolana w zimnej wodzie no albo do któregoś z bocznych rozjazdów po drodze.

- A tam zaraz obiecuję. - Brianna wyszczerzyła się do Spencera. - Ostrzegam jedynie lojalnie.

Układając ostrożnie bambetle zgarnięte z samochodu wskazała monsterowi kierunek:
- Tam, na zachód - palec dziewczyny machnął we wskazanym kierunku. - Krótka rundka i wracamy, żeby nie było że ktoś tu kogoś naciągać chce. - dorzuciła z uśmiechem nakierowanym na starszego kompana.
 
corax jest offline  
Stary 09-02-2018, 11:50   #176
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex i ważne przemyślenia

Po noszeniu sprzętu z busa Vex już czuła jak jej rękom zaczyna brakować sił. Był powód dla którego nie została tragarzem… no dobra może gdyby nim była taka zabawa nie sprawiłaby jej większych kłopotów. No ale błagam! Gdzie są faceci gdy ich potrzeba. Spojrzała na pomagającego im Roba, który nawet nie miał tu swoich rzeczy i na dzielnie radzącą sobie Angie po czym kulturalnie ugryzła się w język ugryzła się. Już dziś co nieco spierdoliła więc mogła chociaż spróbować nie brnąć w tą stronę dalej. Pomogła wrzucić wszystkie rzeczy do czarnego Dodga i odczekała obserwując jak reszta ekipy odjeżdża.

Nagle wokół zapanowała przyjemna cisza, przerywana odgłosami typowymi dla tego typu mieścinki. Znowu była sama. Jak w trasie. Bez krzyków, marudzenia. Bez ciągłego strzelania, miauczenia. Rozpięła kurtkę czując jak upał lekko jej doskwiera. Patrzyła jak Van znika za zakrętem i przez głowę przemknęła jej znów myśl, że mogłoby tak zostać. Niby jej sprzęt pojechał z resztą, ale Spike był tutaj. Tak jak na początku tylko ona i motocykl. Miała w kieszeni jeszcze dwie paczki fajek, ukryte w jedynym miejscu gdzie była szansa, że nie zamokną, czyli w rozpruciu kurtki, pomiędzy warstwami twardej skóry. Na jakiś czas by jej wystarczyło. Dotarłaby do Pendelton, może Woe by chwilę się nią zaopiekowała, najwyżej pomogłaby na zmywaku czy coś. Mogłaby też potyrać u Doca, aż znajdzie się jakieś zlecenie i ruszyć dalej. Plan wydawał się idealny, tylko pozostawał jeden problem. Pewna blond czupryna, która nie chciała wypaść z jej głowy. Motocyklistka westchnęła ciężko i ruszyła w kierunku busa. Że też musiała sobie pozwolić na tą cholerną słabostkę.

Usadowiła się wygodnie za kierownicą i odpaliła silnik. Zarzęził. No tak… bo nie mogło by być prosto.
- No malutki jeszcze trochę będziemy cię potrzebować. - Chwilę pomęczyła sie z gazowaniem i w końcu ich słodki kanarek odpalił. Trzeba było tylko znaleźć dla niego odpowiednią klatkę. Chwilkę zajęło jej manewrowanie gdyż postawiła sobie za punkt honoru, że nie rozwali pobliskich płotów i w końcu mogła ruszyć. Zmęczone ręce w sporym stopniu utrudniały zadanie. Vex musiała się wieszać niemal całym ciężarem ciała na olbrzymiej kierownicy, czując że już niebawem do kolejnych bolących miejsc dołączą plecy. Rana na ramieniu chyba znowu się otworzyła.

Czy na serio musiała się ładować w to wszystko? Miała nie znajdować sobie kolejnego faceta, nie ładować się w strzelaniny, tylko krótkie sympatyczne zlecenia i ciekawe trasy. A ten cholerny zając i tak wiedział! W ostatniej chwili powstrzymała się by nie kopnąć w pedał gazu. Cholerny ćpun. To przez niego wyjechała. A tak dobrze było jej w tej budzie przy Fort St. Byli klienci, był spokój. Mogła co wieczór zalewać trupa, a cały dzień na kacu majstrować przy fajnych furach. No dobra była jeszcze Blondie. Znając jej cholerną manię prześladowczą prędzej czy później zwaliłaby się do niej na chatę i zrównała jej ukochaną budę z ziemią. Upewniając się wcześniej, że Vex jest pod spodem. Zaćpany Bunny uratował jej dupę i wyciągnął z potwornego dołka. Powinna spróbować się z nim złapać. Niech tylko ogarną się z tym zaraźliwym gównem grasującym po okolicy.

Vex zaparkowała busa i odruchowo zabezpieczyła auto mieszając styki. Odrobinę niepewnie zajęła miejsce na siodełku Spika.
- Kope lat stary druchu. - Delikatnie pogładziła bak, wyglądając przez drzwi na zalany lasek. - Już niedługo dobrze? Może u Doca uda mi się ogarnąć dla ciebie fajny lakier i może jakieś WD40?
Przez chwilę popatrzyła na bagnista wodę i dopięła kurtkę. Po raz pierwszy od dawna skorzystała chyba z wszystkich zapinek i suwaków jakie jej odzienie miało, włącznie z paskiem, zaciskającym się na biodrach.
- I tak przemoczy mnie do suchej nitki. - Jej szept zagłuszył dźwięk odpalanego silnika. Spike jak zwykle by w formie. Pilnowała by nie było inaczej i coś czuła, że tego wieczoru spędzi przy swojej ukochanej maszynie kilka godzin, okazując jej należytą czułość.

Zjechała po schodkach wpadając do wody i ruszyła w kierunku hotelu. Było tak cudownie i do dupy jednocześnie! Chyba nie mogła wyobrazić sobie gorszej trasy… no dobra mogłaby jeszcze jechać w jakimś cholernym ścieku, ale pomińmy ekstrema. Ta jazda przypominała trochę zabawy w opuszczonych dokach, tyle że woda przypominała zawartość rynsztoku, a asfalt prawie nie istniał. Ale było bosko! W końcu ona i jej maszyna. Na chwilę mogła zapomnieć o odpadających rękach i sztywniejących plecach. Mimo wlewającej się pod ubranie i zalewającej twarz brudnej wody szczerzyła się jak głupi do sera. Juz niebawem znów będzie w trasie. Była tego niemal pewna! Faceci znikają, rany się goją, a szosy są i będą! Na pewno gdzieś jest sucho, gdzieś jest dobry, czarny asfalt i spokój. Im szybciej pomoże ekipie… bo nie była w stanie ich zostawić… tym szybciej wróci na trasę.


Wjechała po schodkach na ganek hotelu i jeszcze przez chwilę pozostawiła silnik na chodzie. Chciała by cylindry przewaliły ewentualną wodę, która mogła dostać się do środka. Póki maszyna była ciepła, była też szansa, że elektryka lekko oschnie. Oparła się jedną nogą i lekko dodawała gazu, jednak przez odgłosy maszyny nadal przebijał się gwar z lokalu.

To nie tak, że nie była w stanie ich zostawić. Nie chciała zostawiać Sama. Uwielbiała jak ten wielkolud się uśmiecha. Lubiła to jak jej ciało reaguje na jego pocałunki, dotyk… Czuła się jak za starych dobrych czasów, które miały się już nie powtórzyć. Wygasiła silnik i przymknęła oczy wsłuchując się w dobiegające ze środka rozmowy. Nie do końca wiedziała co od poprzedniego południa poszło nie tak. Miała tylko odzyskać to co zgarnęła Melody i pewnie gdyby poprosić Sama by oddał jej ta część by po prostu pozbyć się kłopotu. Nie planowała nikogo podrywać i nie robiła tego. No dobra może jeden czy dwa uśmiechy, ale to on zaczął! Cholerny, przystojny wujaszek. Do tego Angie… spoko nastolatka, już niby zaiskrzyło… nawet namawiała ją by przespałą sie z Samem i nagle co? Pyk i dzisiaj jest źle. A potem jak to domino, którym zawsze lubiła się bawić Smokes. Posypało się wszystko. Nawiedzony Roger, strzelanina, zaraza, potem nadęta pani doktor… W sumie to spadła im z nieba, bo inaczej musieliby w ramach walki z tym zaraźliwym badziewiem wystrzelać całą okolicę. Nie to, że nie byłoby chętnych. Tam kulka od Angie, tam toporek Rogera i by poszło, ale powiedzmy, że to dużo bardziej humanitarny sposób.

Vex rozpięła kurtkę, spod której wylało się co nieco wody i wytarła twarz w mokrą koszulkę, która przynajmniej nie była zabłocona. Czuła, jak materiał lepi się do ciała i jak przemoczona majtki zaczynają ją obcierać pod skórzanymi spodniami. Wstała z motoru i zaczęła wyciskać wodę z tego co się dało. Po chwili namysłu wylała także zawartość z butów i zdjęła kurtkę. Dopiero tak ogarnięta weszła do lokalu. Jej mały gang “ludzi spotkanych przypadkiem” znów zebrał się przy stole, ale ją w sumie interesowała na tą chwilę jedna osóbka. Pomachała do stojącego za barem Lou, mając nadzieję, że wybaczy jej miejsce, w którym postanowiła zaparkować maszynę. Rzuciła kurtkę na wolne krzesło uznając, że lepiej będzie nie siadać i stanęła za wujaszkiem. Odruchowo oparła mu dłonie na ramionach. Dawno tego nie robiła, ale palce jakoś same znalazły drogę. Był spięty czy nie? Zawsze sprawdzała tak Szefa, zastanawiając się jak ciężką będzie miała noc.
- Udało mi się ukryć busa, tak żeby był w miarę pod ręką jakbyśmy go potrzebowali. Mam nadzieję, że odpali bo już teraz był z nim lekki problem. - Ku własnemu zaskoczeniu zdała sobie sprawę, że nadal ma dobry nastrój po przejażdżce. Jej palce zaczęły delikatnie rozmasowywać ramiona najemnika, bez udziału głowy. Nigdy nie była w tym jakoś bardzo dobra, ale czasem trochę ucisku wystarczyło. - A jak wam poszło?

- Mamy mikroskop. I Izzy nie wykryła u nas syfa pod tym mikroskopem. - odpowiedział najemnik siedzący na ławce przy stole. Vex zaś szybko odkryła, że zdecydowana większość korpusu Pazura jest przykryta pancerzem a ten miał w dotyku wdzięczność nieco bardziej elastycznej dykty. Przynajmniej gdy się go dotykało delikatnie i samymi palcami. Dopiero przy szyi i ramionach kończył się i zostawał sam mundur i ciało pod nim. - Ja z Angie pójdziemy teraz do Westów. Z sernikiem. - powiedział wskazując głową na siedzącą niedaleko wychowankę. Reszta kolorowego towarzystwa też siedziała przy tym stole i rozmawiała o swoich sprawach i planach.

- No tak! Rzeczywiście spotkaliśmy chłopaków Westów i im coś takiego obiecała. - O ile Vex dobrze pamiętała obiecała też małej Jane, że ją zabierze od rodziców, ale nie była pewna czy powinna o tym informować Sama. Motocyklistka rozejrzała się po pozostałych zebranych przy stole osóbkach, podczas gdy jej palce odruchowo skupiły się na odsłoniętej od pancerza szyi. Starała się wyłapać jakieś strzępki rozmów, chcąc zorientować się mniej więcej w planach grupy. Odezwała się po dłuższej chwili mówiąc trochę bardziej do siebie niż do najemnika. - Ja musze się co nieco ogarnąć, chyba udało mi się przemoczyć każdą część garderoby. - Po chwili uśmiechnęła się i nachyliła lekko do ucha wujaszka. - Chcesz mi pomóc, czy planujesz nadzorować spożycie sernika?

- Chętnie. Ale muszę teraz nadzorować coś innego. - Sam wymownie spojrzał za okno sali głównej gdzie widać było czarną furgonetkę Rogera. Nie trzeba było być mistrzem dyplomacji by rozpoznać, że opiekun nastolatki nie skakał z radości widząc jak jego podopieczna i khainita wynurzyli się razem z mokrymi włosami i zauważalnie pod promilowym wpływem. Nic nie powiedział specjalnego ale gul mu wyraźnie skoczył. Awantura wydawała się wisieć w powietrzu gdzieś nad ciemno blond głową obwiązana czarną bandaną.

Vex była pewna, że w tym zakresie odrobinę za późno na nadzór ale ugryzła się w język.
- Jasne. - Delikatnie pogładziła głowę najemnika i odsunęła się lekko. - Miałbyś coś przeciwko bym w między czasie obejrzała to urządzonko, o które tak biła się Melody?

Najemnik wydawał się w ogóle już nie pamiętać o tym detalu póki Vex o niego nie zapytała. Po chwili zastanowienia wzruszył swoimi potężnymi ramionami i sięgnął do bocznej kieszeni spodni. Po chwili grzebania wyjął z niego te ustrojstwo i podał motocyklistce. - Masz. Jej już raczej się nie przyda. - urządzenie wydawało się być kompatybilne tak na oko z tą częścią co miała przywieźć dziewczyna z Det do Pendleton. Choć ich wzajemne powiązania trzeba było jeszcze zbadać.

Motocyklistka zmarkotniała. Jakoś wizja tego, że kurierka przekręciła się jej na rękach nadal ją lekko przytłaczała.
- Ta… jej się raczej nie przyda. - Powtórzyła cicho przyglądając się małemu urządzonku. To przez to ustrojstwo to wszystko w ogóle się zaczęło. Gdyby nie jej chęć pomagania nie byłoby jej tutaj. Nie poznałaby całej tej bandy i z pewnością miałaby kilka problemów w głowie mniej. A także dwie rany postrzałowe mniej. - Ale wspominała, że jest sporo warte, wiec może uda się za to załatwić u Puzzla jakiś transport dla Was do Texasu. - Z jakiegoś dziwnego powodu podkreśliła że traktuje siebie oddzielnie od blond parki. Z resztą, po tym co mówiła pani doktor, Sam i tak za bardzo nie będzie miał dla niej czasu… jak na zamieszczonym obrazku. Popatrzyła na najemnika uważnie obserwującego swoją podopieczną i w jakimś dziwnym odruchu przesunęła wolną dłonią po brzuchu. I tak nic nie mogło z tego wyjść. - Zerknę czy da się coś z tego wyciągnąć do waszego powrotu.

- “Was”? To jednak nie jedziesz z nami? - najemnik podniósł głowę by zerknąć na stojącą przy nim motocyklistkę. Wyglądał na zaskoczonego tą zmianą planów.

Vex była szczerze zaskoczona, że zwrócił na to uwagę, była niemal pewna, że myślami jest raczej gdzie indziej. Spróbowała się uśmiechnąć.
- Wiesz ja mam Spika nie potrzebuję więcej transportu. A co do samego wyjazdu… chętnie bym pojechała. Zapowiada się fajna trasa, wiatr we włosach, czarny asfalt i te sprawy, no i jakby szczęście mi dopisało mogłabym się tobą jeszcze pocieszyć. - Dopiero przy tej wypowiedzi zdała sobie sprawę z przesuwającej się po brzuchu dłoni i szybko zgarnęła nią z czoła mokre włosy. - Ale może powinieneś jeszcze raz się nad tym zastanowić. Proponowałeś mi trasę bo była was tylko dwójka, a teraz… - Przeleciała wzrokiem po zebranej ekipie. - ..troszkę się rozmnożyliśmy. Po za tym odnoszę wrażenie, że odrobinę przeszkadzam w nowych metodach wychowawczych.

- Słuchaj na razie może się po prostu stąd wydostańmy. Z tej zatopionej matni. Jak nam się uda zobaczymy jak to wtedy będzie wyglądało. - zaproponował Pazur patrząc w górę na stojącą obok niego kobietę.

Przez chwilę pozwoliła sobie na to by obserwować go bez słowa. Czemu musiała mieć takie dylematy? Sam był przystojny, był w jej typie, nawet jeśli nie kręciły go motocykle. Ale kto przy zdrowych zmysłach zadurza się w facecie, którego zna od poprzedniego wieczoru? Dobra to nie tak, że jest w stu procentach normalna, a po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu było jej dobrze i to nie dlatego, że ktoś ją przeleciał, tylko po prostu wprawiał w dobry nastrój. Jednak wolałaby wiedzieć. Czy ma się łudzić? Czy doczeka dzisiaj chociaż kilku wspólnych minut? Czy też będzie się pałętać po okolicy jak bezdomny pies, czekając że znajdzie dla niej chwilę.

- Jasne. Miałam mówić co mi leży na serduchu to cię męczę. - Mrugnęła do niego i sięgnęła po swoją przemoczoną kurtkę zdejmując ją z krzesła, pod którym zrobiła się niewielka kałuża. Nagle ważne było wydostanie się. Szkoda tylko, że było ważne gdy to ona domagała się uwagi, a nie gdy trzeba było pojechać do jakiejś rodzinki z sernikiem. Niestety nie udało się jej utrzymać uśmiechu. Musiała skupić się na jakiejś robocie nim zacznie obrzucać, tak naprawdę obcego faceta, jakimiś wyrzutami. - Jakbym była potrzebna, pewnie będę się kręcić w okolicy.

- Jasne. My pewnie niedługo będziemy się zawijać do Westów. - Pazur skinął głową przyjmując słowa motocyklistki do wiadomości. Wrócił spojrzeniem za okno gdzie w czarnej furgonetce czyścił czaszkę pewnie jeden z głównych powodów wujka nastolatki dla jakich chciał opuścić ten lokal jak najprędzej.

Vex tylko pokręciła głową. Sam był ewidentnie chory i była niemal pewna, że to jakieś blond zapalenie mózgu.
- Tylko pamiętaj, że obiecałeś mi kąpiel. - Pogroziła mu żartobliwie palcem po czym poklepała najemnika po ramieniu na odchodne i podeszła do baru. Wypadało chociaż pogadać z Lou. Wsunęła urządzenie do kieszonki, tuż obok szlugów i robiąc pokorną minę oparła się o ladę.

- Czy będzie wielką niedogodnością, że mój towarzysz podróży postoi na twoim ganku. - Uśmiechnęła się przymilnie tak bardzo jak tylko potrafiła.

Pazur uśmiechnął się lekko na pożegnanie i pokiwał głową obwiązaną czarną chustą. Za to Lou zerknąwszy na wskazany kierunek i widząc wystający za oknem motocykl machnął ręką. - Normalnie pewnie byłby problem bo od tego właśnie jest parking. - odpowiedział kiwając brodą ku zaparkowanej na ganku maszynie. - No ale widać co tu się dzieje to niech zostanie. - zgodził się na taki numer. - Coś ci podać? - zapytał wracając spojrzeniem na klientkę.

Vex odetchnęła z ulgą. Co jak co ale jeśli chodziło o komfort Spika, mogła nawet zatańczyć nago na stole w lokalu. Jednak była szczęśliwa, że tym razem nie musi tego robić.
- Marzy mi się jakiś ciepły posiłek. Nie chciałabym ci jednak uświnić całej podłogi w lokalu. - Machnęła delikatnie, ociekającą wodą kurtką. Chwilę zastanawiała się wpatrując się w stojącego przed nią mężczyznę. Jaka była opcja, że Sam dotrzyma obietnicy? Że Angie nic nie wymyśli, nikogo nie zabije? Że zaraz nie zwali im się na głowę jakaś ekipa od Psów, albo kolejny zarażony? Jeszcze pani doktor mogła go zwinąć by kogoś związać, przemeblować pokój, albo urozmaicić sobie życie intymne z mężem jakimś trójkącikiem. Oszacowała swoje szanse na bliskie zeru i odezwała się konspiracyjnie do Lou. - Byłaby jakaś opcja na kąpiel w najbliższym czasie? Ogarnęłabym się, podrzuciła rzeczy do prania i skosztowała delicji, które tu podajecie.

- Kąpiel. - Lou pokiwał łysiejącą głową i spojrzał gdzieś w stronę drzwi na zaplecze. - Tak, pewnie tak. No ale bardzo popularna dziś usługa. Musimy uzupełnić i drewno i wodę. To trochę potrwa no ale na wieczór powinno być gotowe. - tykowaty szef lokalu wrócił spojrzeniem do klientki po drugiej stronie baru. - A z posiłkami pewnie. Co wybierasz? - wskazał na tablicę za swoimi plecami gdzie kredą były wypisane dania i ceny. Wyglądało z nich na to, że da się tu najeść. Były i dania główne jak na lunch i pomniejsze jak na na kolację czy śniadanie. Z ziemniakami, kukurydzą, rybami, kurczakiem, jajkami i serem w różnych zestawieniach.

Teraz Vex wyjrzała za okno. Robiło się już ciemno co według niej podchodziło pod wieczór, ale założyła że pewnie potrzebują z godzinki lub trochę dłużej. W sam raz by zerknąć na ustrojstwo, które miała w kieszeni.
- Ok, brzmi dobrze. To zjem po kąpieli, dobrze? - Na szybko skomponowała jakiś bardziej lunchowy zestaw. Było jej absolutnie wszystko jedno co zje, byleby tylko coś ciepłego znalazło się w jej brzuchu. - Wpaść tutaj i spytać czy kąpiel gotowa, czy ktoś mógłby zapukać do pokoju?

- Może być. - barman zgodził się i na podany zestaw i na proponowaną porę kolacji. - Przyjdź się zapytać gdzieś za godzinę. Pewnie już ciemno będzie. Powinno być gotowe albo prawie. - zerknął za okno na zbliżający się coraz wyraźniej wieczór.

Vex przytaknęła barmanowi i ruszyła w kierunku wynajętego pokoju. W środku szybko zamknęła za sobą drzwi i zaczęła zrzucać z siebie przemoczone ubranie.
- Że też musi być ta cholerna powódź... - Odetchnęła stając na środku pokoju zupełnie naga. Wydobyła jakąś nadającą się do prania koszulkę i wytarła się w nią. Dopiero po tym wbiła się w suche majtki i koszulkę.


Rozejrzała się po pustym pokoju. Było dziwnie cicho. Niby dopiero od wczoraj szlaja się z tą ekipą, ale powoli zaczęła się przyzwyczajać do ciągłej obecności innych. Uśmiechnęła się. Może dlatego, ze to było trochę jak za bardzo starych czasów. Rozsiadła się na jednym z łóżek i wydobyła z torby element, który miała dostarczyć dla Puzzla i ułożyła go obok leżącej na pościeli części od Sama. Po chwili namysły wyciągnęła jeszcze bimber i upiła spory łyk. Tak przygotowana mogła zabrać się do pracy.
 
Aiko jest offline  
Stary 09-02-2018, 14:35   #177
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Po wyjściu z piwnicy świat wydawał się Izzy trochę mniej ponury, a pogniecione i doprowadzone naprędce do porządku ubranie mogło budzić pewne podejrzenia co do powodu dlaczego państwo O’Neal spędzili na dole tyle czasu, ale szerokie uśmiechy pokazywały, że było to warte każdej sekundy.

- To teraz wracam do pracy - powiedziała cicho, odczepiając się od Roberta z niechęcią, ale musiała to zrobić. Wciąż czekała ich masa do zrobienia, a podreperowane samopoczucie dawało nadzieję na pozytywne zakończenie ciężkiego dnia. - Skończę z próbkami i będę potrzebowała asysty przy sekcji. Porozmawiasz z Lou w tym czasie i przygotujecie ług i beczki? Trzeba posprzątać żeby żaden syf nam nie wylazł z piwnicy… i Rice. Może uda się dał niej załatwić materac, koc, coś do jedzenia i przede wszystkim picia. Zamów też kąpiel na wieczór. Położymy Maggie spać i wrócimy do tematu krępowania panienek - poprosiła, zostawiając całusa na oszpeconym policzku męża.

- Dobrze kochanie. - mąż westchnął z tradycyjnym udręczeniem by było wiadomo kto tu kogo bezwstydnie wykorzystuje. Ale jakoś po wyjściu z piwnicy i tak wydawał się wesół i w pogodnym humorze. Przyjął całusa w pobliźniony policzek i całkiem raźno ruszył w stronę baru. Pani O’Neal widziała jeszcze jego plecy gdy maszerował przez salę i przysiadł na stołku barowym zaczynając rozmowę z łysiejącym barmanem. Samej zaś zostawało ruszyć na piętro by dokończyć badania i przygotowania. Zrobiła to niechętnie, ale nie było co odwlekać. Wieczór zbliżał się nieubłaganie, a ona chciała tę noc przespać z czystym, nieużywanym prawie sumieniem.


***



Vex wbiła się w wysuszone poprzedniego dnia ciuchy. Nie chciała nakładać na siebie czystych rzeczy przed kąpielą. Po chwili namysłu upiła jeszcze łyk bimbru i ruszyła na poszukiwanie “pani doktur”. Myśl, która przyszła jej do głowy niepokoiła, ale w sumie mogła być absurdalna. Najgorsze było jednak to, że przez tą całą pysków nie miała nawet pojęcia, który pokój zajmuje małżeństwo O’Neal. Pozostawało mieć nadzieję, że trafi na któreś w sali na dole.

Motocyklistka powoli zeszła po schodach, niepewnie przyglądając się sali. Niestety sukcesów brak. Przeklęła cicho i odruchowo zerknęła na stojącego na ganku Spika. W sam raz by zobaczyć tam Izzy. Chyba nie majstrowała przy jej motocyklu? Ruszyła w tamtą stronę szybkim krokiem, ale szybko zdała sobie sprawę, że pierwsza myśl była odrobinę irracjonalna. No dobra gdyby był to Spencer to może... Wyszła na zewnątrz i szybko zauważyła, że lekarce odrobinę zmienił się koloryt na twarzy.

- Eee… wszystko ok? - Podeszła powoli spodziewając się zalewu jakichś krytycznych uwag na swój temat.

- Tak, nie przejmuj się - O’Neal odpowiedziała przełykając ślinę. Stała oparta o balustradę, zaciskając na niej kurczowo ręce i oddychała ciężko, próbując utrzymać zawartość żołądka na miejscu. Normalnie sekcja nawet najbardziej śmierdzącego ciała nie zrobiłaby na niej wrażenia, ale teraz trochę się zmieniło. Wciąż czuła w nosie odór piwnicy i rozkładu, przegryziony w jeden smród dodatkowo podbity piwnicznym zaduchem bez okien.
- Potrzebuję tylko świeżego powietrza, zaraz mi przejdzie - uśmiechnęła się sztucznie i odwróciła głowę do gangerki - Dobrze, że jesteś. Potrzebuję paru informacji, a Zordon z Angie wybyli, do Rogera wolę się nie zbliżać bez melisy w termosie… nie mam na to siły. Na te kabalistyczne brednie - przyznała szczerze i westchnęła. Nudności mijały, ale nie tak szybko jakby chciała. Zostawało robić dobrą minę i udawać, że panuje się nad sytuacją - Kiedy Rice została ugryziona?

Vex otworzyła na chwilę z zaskoczenia usta, ale szybko je zamknęła. Dobrze ją widzieć? Wzięła głębszy oddech i podeszła do barierki.
- Dzisiaj koło południa. Byliśmy akurat u Westów kiedy odwaliło jednemu facetowi… Benowi i ją ugryzł. A czemu? - Motocyklistka oparła się o barierkę plecami, uważnie przyglądając się lekarce.

Lekarka zaklęła cicho pod nosem, wracając do obserwowania zalanego podwórka. Nie spodziewała się takiej informacji. Dopiero co poskładane fakty znowu rozleciały się jej w rękach, a nie widziała nikogo, kto by pomógł złożyć je w całość. Brakowało jej doktora Schneidera, on na pewno wiedziałby co jest grane.
- Jest zarażona - odpowiedziała powoli, przecierając rękawem mokre od potu czoło - Zbadałam jej próbkę, ma wirusa we krwi… ale nie w tkankach. Ten z piwnicy po jednej nocy zmienił się… w to coś - ostatnie słowo wycedziła ze złością i splunęła w wodę - Mamy wieczór, minęło co najmniej pięć godzin, a ona wciąż wykazuje początkowe stadium. Nie ma przejścia w kolejne. Wirus w jej ciele się nie namnaża. - ugryzła się w język, zaczynając omawiać od drugiej strony - Nie dojrzewa. Ciągle pozostaje na tym samym poziomie. Płynie żyłami, nie niszczy tkanek jak u Randala. - imię denata wyskoczyło z pamięci. Tak, nazywał się Randal, ale to nie dawało tak potrzebnych odpowiedzi - Ten Ben. Kim był?

- Kumplem ojca Jane, to taka mała, którą Angie znalazła przy pompie. Dużo o nim nie wiemy. Nie lubiła go pani Brandon, matka Jane…
- Vex zamyśliła się starając się odtworzyć rozmowę z domu Westów. Tyle się wtedy stało. Ten foch od Angie, potem strzelanina w straży i ta prawie odstrzelona głowa Bena. Motocyklistka wzdrygnęła się na to wspomnienie. Niestety szlugi zostały w pokoju. - Chyba ugryzła go znajoma Rogera. - Odruchowo zerknęła w stronę czarnego vana.

- Wiecie gdzie i kiedy doszło do zarażenia? - O’Neal też spojrzała w tamtym kierunku, mocniej zaciskając ręce na balustradzie. Znowu ten nawiedzony świr, jakby mieli i bez niego mało powodów do zmartwień - Miał kontakt z kimś poza Rice?

- Jakoś tuż po fali. Angie martwiła się o Rogera, więc poszliśmy się rozejrzeć i znaleźliśmy wywalone auta no i martwą Tess. Z tego co zrozumiałam była to laska Rogera, zanim dobrał się do Angie. - W głosie Vex pojawiła się gorycz. Odwróciła wzrok od pojazdu khainity, skupiając go ponownie na lekarce. - Trochę obawiam się, że mogła pogryźć więcej niż jedną osobę… A jeśli chodzi o Bena. Chyba zaatakował też ojca Jane, ale podobno go nie ugryzł.

- Wywalone auta? -
Izzy wyprostowała się, jakby coś w końcu zrozumiała. Rozmasowała twarz dłonią i pokręciła głową. Mieli ognisko zarazy, może nawet tam znalazłby się samochód pasujący do kluczyków zostawionych Bri, ale na razie skupiła się na czymś innym - Dobrze że Angie i Zordon tam poszli. Jeśli ojciec tej Jane się zmieni, mają największą szansę usadzić go na miejscu, zanim zrobi coś, czego będziemy żałować - zapatrzyła się na czarnego vana i wzruszyła ramionami - Przyda się też im odpocząć od nawiedzeńców. Wystarczy, że my będziemy się z nim użerać. Tutejsi się go boją, widziałam co potrafi, tam w piwnicy. Zordon się martwi - sapnęła zrezygnowana - Nie dziwie mu się.

- Ta… wyciągałam z rowu nawet tego czarnego vana.
- Vex machnęła dłonią, wskazując na stojące za nią auta. - Już żałuję… A co do wujaszka. Głównym problem jest w tym, że Angie jest cała zachwycona Rogerem. Wiesz, potrafi zabijać i nie boi się tego, że ona też to potrafi. W sumie to trochę szukałam cię z jego powodu. Bo… jesteśmy pewni że to coś przechodzi przez ugryzienie, prawda?

- Gdyby to miał i przespał się z nią, powinien ją zarazić. Tak
- odpowiedziała na chyba niewypowiedziane pytanie. - Skoro przenosi się przez krew, przez inne płyny ustrojowe też. Nasze ciała działają na zasadzie… mechanizmów połączonych. Jeżeli olej jest trefny, siada silnik, a z nim cała maszyna.

- Zastanawiałam się czy mógł się zarazić tam w piwnicy.
- Vex przygryzła wargę. Przed oczami stanęła jej mina Sama, blondynka na pewno zabawiała się ze swoim ulubieńcem. - Roger wtedy się mocno pokaleczył i wszędzie była krew tego...Randala, tak?

- Pójdę do niego żeby zmienić opatrunki i sprawdzić plecy
- ton głosu Izzy nie wskazywał, że podoba się jej ten pomysł - I głowę… ale akurat jego głowie już chyba nie zaszkodzi żaden łomot, a jak dobrze dobrze by poszło - parsknęła - Kto wie, może mu klepki wrócą na właściwe miejsce? Nie chce dać krwi, wezmę ją inaczej. Coś się wymyśli - dorzuciła lżejszym tonem. Potem nagle zmieniła temat - Wiesz że Angie do tej pory miała styczność tylko z dwójką ludzi… tak na stałe. Najpierw ten jej dziadek, teraz Zordon.

- Tak mówiła. Wczoraj jak jeszcze nie była na mnie zła, mogłyśmy trochę pogadać.
- Vex wsunęła ręce do kieszeni i skupiła wzrok na drzwiach do lokalu. Trochę zaczęła się obawiać kierunku, w którym odwróciła się rozmowa. - Tłumaczyłam jej napis na misiu… to nóż, prezent od dziadka.

- Napis na nożu?
- temat zdawał się zainteresować lekarkę. Odwróciła się i oparła plecy o balustradę - Tym nożu którym się bawi? Co ci mówiła? O Dziadku.

- Że nauczył ją wszystkiego co potrafi, wychował. A nóż musiał należeć do jakiegoś rosyjskiego wojskowego. Miał napisane cyrlicą coś w stylu “Za obronę ojczyzny”.
- Vex zerknęła na lekarkę starając się wybadać o co dokładnie jej chodzi. - Angie nie pisze, prawie nie czyta po angielsku. Chyba mówi po rosyjsku, ale nie zna cyrlicy.

- Ciekawe…
- potwierdzało się to co wcześniej mówił Pazur. Mieli problem, ale każdy problem dało się rozwiązać. - Nie czyta, nie pisze, nie umie ubierać emocji w słowa i ma ubogi zasób słownictwa. Ale karabin złoży i rozłoży w minutę. Przeżyła też sama na pustyni, a… była dzieckiem. Ciągle jest. Nie łapie niuansów cywilizacyjnych, ale uczy się. Patrzy, obserwuje i powiela wzorce. Te negatywne też, bo nie potrafi odróżnić co jest społecznie akceptowalne, a co zalicza się już do zachowań na które przypada dość skąpa tolerancja. - popatrzyła prosto na Vex.

Motocyklistka westchnęła ciężko. Dobra, przynajmniej dobijały do meritum.
- Problem jest w tym, że się uczy ale gdy jest to dla niej wygodne. Udało mi się ją namówić na stanik, tylko dlatego, że powiedziałam, że łatwiej się wtedy biega. - Uśmiechnęła się słabo do lekarki. - Wczoraj… błagam niech to zostanie między nami… pytała mnie dokładnie co się stało między nią i Rogerem i dlaczego wujaszek nie chciał z nią zrobić tego samego. Nie wiem czy uwierzysz, ale na serio próbowałam jej wyjaśnić, że to co zrobiła z “kostuszkiem” było niewłaściwe i nie, wtedy jeszcze nie wiedziała o tym że przespałam się z jej wujkiem.

Wyjaśniła się kolejna rzecz, a O’Neal nabrała ochoty żeby iść i wpakować w khainicką głowę cały magazynek od rewolweru. Kula po kuli.
- Dzieci bywają skomplikowane i uparte. Nie jest łatwo je przekonać do czegoś, co chcemy żeby zrobiły, a one albo tego nie rozumieją, albo widzą w tym coś dziwnego. - mruknęła i parsknęła do kompletu. - Trzeba im znaleźć odpowiednią motywację. Haczyk. Haczyki są dobre. - pokręciła głową na dalszą część - Właściwe, niewłaściwe… bardziej to drugie. Może jakby była między nimi mniejsza różnica wieku. To jeszcze dziecko. Psychicznie na poziomie mojej córki - pokazała ręką na drzwi i bar za nimi - Fizycznie niestety jest już dojrzała… i ma chorobę sierocą. Będzie się garnąć do każdego, kto zechce poświęcić jej uwagę. Zwłaszcza jeżeli to mężczyzna, bo ich zna.

- Do ciebie ma szacun, więc masz sporą szansę wyłożyć jej kobiecy punkt widzenia.
- W głosie motocyklistki pojawiła się odrobina goryczy. - Powiedziałam jej tylko, że obawiam się Rogera, bo taka jest prawda. To… niepokojący typ. Nie ufam ludziom, którzy zabijają w imię jakichś bóstw. Starałam się też jej wytłumaczyć, że powinien ją uprzedzić o konsekwencjach. Wiesz… oni to robili bez zabezpieczeń. Nie żebym była specem, ale skąd się biorą dzieciaki wiem i on także. Powinien ją chociaż uprzedzić, cokolwiek… Wiesz co na to usłyszałam? Że ona chce mieć jego dziecko, bo wtedy nie będzie sama.

- Dlatego Zordon ciągnie ją do Teksasu. Żeby nie musiała być sama. Dzieci mające dzieci… to nie rozwiązanie
- lekarka zagryzła wargi i westchnęła ciężko. Teraz cieszyła się z propozycji danej najemnikowi, tej o wspólnej podróży i gościnie w połowie trasu już u nich w domu. Będzie czas podpatrzeć i przekonać się, czy z blond dwójki nie zrobi się nagle blond trójka - I nie chodzi o szacun… tylko o bycie konsekwentnym w tym co się robi i mówi. Dobrze, że jej wytłumaczyłaś parę kwestii. Do tej pory chyba nie rozmawiała z żadna kobietą, a jej wujek… - znowu pokręciła głową - Miał dość przejść żeby chociaż trochę ją ucywilizować. Idzie mu nieźle. Ona potrzebuje dużo uwagi od kogoś kogo zna, a zna jego. Wie że mają się na krótko. Teraz zna też Rogera… niezbyt pocieszające - prychnęła - To świr, ale nie wydaje mi się, żeby chciał dla niej źle. Na swój pokrętny sposób ją lubi. Już dawno mógł pojechać w cholerę, a jednak tu siedzi.

- Siedzi tutaj bo tu jest arena.
- Vex prawie prychnęła. - Jest obok nas bo Angie go ciąga. Na serio mam nadzieję, że ten typek chociaż ją lubi, ale szczerze… wczoraj wyglądało jakby było mu wszystko jedno. Angie jest “Ćmą”, a one robią co mają ochotę. - Motocyklistka przetarła twarz. - Sorki zaczynam bredzić jak ten typek. Rogerowi jest wszystko jedno, będzie musiał walczyć z Angie to ją zabije, jak każdego z nas.

-Tym bardziej powinna się trzymać Zordona, nie jego, a będzie się go trzymać jeśli znajdzie sie okazja
- O’Neal popatrzyła na drugą kobietę poważnie - Spytam wprost. Co ty odstawiasz?

- To zależy od tego o co ci chodzi.
- Vex spojrzała lekarce prosto w oczy.

- O owijanie łodygami - powiedziała spokojnie, krzyżując ręce na piersi - Na wszystko jest czas i miejsce. I wyczucie. Bez odstawiania scen jak tam przy barze i stole - pokazała oczami na drzwi - Chcecie się pieprzyć i pierzycie, wasza sprawa, ale wieszanie się na kolesiu jak bluszcz nie jest dobre. Nie tylko dlatego, że patrzy na to jego dzieciak. To niesmaczne - uniosła brwi - Biorąc pod uwagę, że znacie się raptem jeden dzień. Od zwierząt odróżnia nas rozum, używamy go żeby popędy nie przejmowały nad nami kontroli. Poza tym ty też dajesz przykład Angie. Ona nie jedzie do Det, tylko do Teksasu. Tam podobne zachowania są piętnowane, jesteśmy dość radykalnym i konserwatywnym społeczeństwem. Zordon i jego dzieciak mają wystarczająco wiele kłopotów wychowawczych, nie trzeba im jeszcze dokładać kolejnych. I tu wychodzi kolejny problem, ten o którym wspominałam. Roger. Im mniej czasu Zordon będzie miał dla córki, tym więcej spędzi go z Rogerem, a tego nikt tu nie chce - wzruszyła ramionami - Nie mówię, że masz się od niego odwalić na amen. Róbcie co chcecie, ale wtedy kiedy jest na to czas i miejsce. Nie publicznie i nie kiedy mała jest w okolicy. Idźcie na bok, zniknijcie z radaru jak będzie zajęta. Zobowiązałam się pomóc ją ustawić do pionu, na tyle na ile się da. Nie lubię, gdy ktoś mi utrudnia robotę, wolę wiec to obgadać zawczasu.

- Wiesz, że nie do końca to ja tu owijam łodygami?
- Vex uśmiechnęła się słabo. - Troszkę jestem na przegranej pozycji bo wepchnięto mnie w to i to dość głeboko. Ciocia i te sprawy… - Motocyklistka kopnęła jakiś kamyk, walający się po ganku. - Nie mam zwyczaju podrywać facetów przy pierwszym spotkaniu, ale powiedzmy… że wujaszek miło zaczął naszą znajomość. Tutaj przegrywam bo polubiłam go i to bardzo i niefortunnie powiedziałam o tym Angie. Więc jeszcze wczoraj namawiała go by “potulił się ze mną od środka” i przechrzciła mnie ciocią, a dzisiaj… no jest jak jest. Od rana mam focha i z tego powodu nie zbliżam się do Zordona jeśli on nie wyciągnie ręki. Wiesz, jak mnie obejmie daję się przytulić itd Rozumiem że ty byś chciała bym się jeszcze opierała? - Uśmiechnęła się słabo do lekarki i skupiła wzrok na podłodze. - Pomyśl tylko, że Angie nie zna jeszcze koncepcji małżeństwa i tego co to z sobą niesie. Moje tulenie się do wujka znaczy prawie tyle co twoje do twojego męża. Różnica jest tylko taka, że o żadne z was nie jest zazdrosna.

- A spytałaś się dlaczego masz tego focha?
- brunetka zmrużyła oczy i skrzywiła usta - Zainteresowałaś się tym skąd nagła niechęć, skoro jeszcze kilka godzin wstecz było w porządku? To ciężki przypadek… Angie. Wymaga indywidualnego podejścia, jeżeli pojawia się zgrzyt… wtedy się rozmawia. Bierze za rękę, idzie na bok i rozmawia. Wykazuje zainteresowanie i chęć rozwiązania problemu. To dziecko, dzieci boczą się z różnych powodów. Jeżeli do tego te dzieci umieją same przetrwać na Pustkowiach, mają broń i potrafią z niej zrobić użytek, jest większa szansa że uciekną. Tego też nikt tu nie chce - opuściła ręce i położyła je płasko na balustradzie za plecami - Wybacz, ale mam oczy i może Rob wmawia mi kurzą ślepotę, jednak coś tam widzę. Za stara też jestem żeby gierki w urażoną niewinność mnie przekonywały. Prawda jest jak rów na dupie: pośrodku. Nie ma co zwalać winy na kogoś, może zamiast tego warto coś zrobić i zmienić? Na zmiany nigdy nie jest za późno. - popatrzyła w bok, znowu na czarnego vana - To czego chcę, to brak wewnętrznych wojen w rodzinach. Niby głupota, ale ważna. Do wczoraj było w porządku, nawet jak miałaś za sobą numerek z Zordonem. To nie tu leży problem - prychnęła - Widziałam jak się nie zbliżasz na wyciągnięcie ręki. Dystans jest bliższy, to bardziej wieszanie i nie wychodzi tylko od niego. Sama jesteś ich prowodyrem. Koncepcja małżeństwa też tu nie ma nic do rzeczy. Wpychasz się na siłę między ojca i córkę. Chcesz żeby to działało nie wbijaj się szpuntem między nich, a żyj z nimi. Obojgiem - ostatnie powiedziała twardo, wracając do obserwacji motocyklistki.

Vex przysłuchiwała się kobiecie coraz szerzej otwierając oczy. Ciekawe czy Sam też musiał wysłuchiwać czegoś podobnego. Pewnie nie bo on był tym dobrym “ojczulkiem”. Uniosła wzrok i spojrzała na zachmurzone niebo, chwilę zastanawiając się co ma właściwie odpowiedzieć tej kobiecie. Sama koncepcja wychowywania Angie była zacna i pewnie ułatwiłaby najemnikowi życie.
- Jeśli chodzi o rozmowę, to gadałyśmy przed przyjazdem do Dev i wydawało się że już jest ok. Potem zaproponowałam by Roger nie wchodził do motelu, bo mieliśmy tylko pogadać i “troszeczkę” zostałam objechana. - Opuściła wzrok na lekarkę. - Wujaszek stanął w mojej obronie, więc wnioskuję, że od tamtej pory jestem tą złą bo zabieram jej wujka, nie lubię zabijać więc pewnie się jej boję, a co gorsza, zemdliło mnie jak odstrzeliła komuś głowę. - Szybko uniosła dłonie tak jakby się poddawała. - Tak wiem to trudne, wcinanie się w rodzinkę i tak dalej. Gadałam z Zordonem na ten temat. Jeśli uzna że tak jest lepiej odprowadzę was do Pendelton, załatwię transport dla mojej blond parki i pojadę gdzie indziej. Z twojej perspektywy może to wyglądać tak a nie inaczej ale za bardzo zależy mi na tym facecie by skłócać go z jego córką, jeśli powie mi, że mam się trzymać na dystans to to zrobię i zadeklarowałam mu taką gotowość. Ale wybacz to zależy od niego nie od ciebie.

- Ja pierdzielę
- O’Neal wyrwało się przekleństwo w dość łagodnej wersji. Lepsza opcja niż wyrzucenie wiązanki do czego ją kusiło. Nabrała powietrza i wypuściła je z cynicznym prychnięciem - Umiesz chociaż przez pięć minut nie robić z siebie ofiary? Biednej, pokrzywdzonej i nierozumianej przez świat? Tej na straconej pozycji, z wiatrem w oczy i siekierami w plecach?

Vex otworzyła i zamknęła usta zaskoczona
- Błagam, skąd ty to wzięłaś? Jakie pokrzywdzona? Spędziłam noc z fajnym facetem, którego lubię i którego najwyraźniej cieszy moje towarzystwo, no ale błagam. Zordon ma swoją robotę i do niej wraca i ja też. Takie było ustalenie od samego początku. To czy pojadę sobie teraz czy później nie robi żadnej różnicy, a jak sama zauważyłaś rodzinka jest ważna i te sprawy.

O’Neal zaśmiała się bezdźwięcznie, prawie nie otwierając ust.
- Jestem z miejsca, gdzie nie umierają łabędzie - powiedziała po chwili - A ludzie skupiają się na pozytywach, pracy i tym aby coś zrobić i osiągnąć. Zamiast załamywać ręce, siadać w kącie i czekać aż świat łaskawie raczy potoczyć się po ich myśli. Rzeczywiście ci na nim zależy, skoro tak łatwo się poddajesz. - znowu parsknęła - I dzieciaka też lubisz. Tak bardzo, że nawet nie chciało ci się zainteresować skąd foch. Co, liczyłaś że sama przyjdzie i ci powie? Może jeszcze dywan rozłożyć? Taki czerwony? - spytała dość ironicznie - Świat tak nie działa, rusz się. Przestań umierać i gubić piórka. Zrób coś, to nie takie trudne. Nie lubię cię - powiedziała tym samym tonem - Chociaż inaczej. Nie lubię takich ludzi jak ty. Naodwalałaś to to odkręć zamiast spychać winę na kogoś tam i coś tam. I ogarnij się, bo co przechodzi w Det, nie przechodzi w reszcie cywilizowanego świata, a dzieci patrzą.

- Wiesz, że byłoby łatwiej z tobą gadać gdybyś była mniej pretensjonalna?
- Motocyklistka wsunęła ponownie ręce do kieszeni. - Jak na razie byłam co prawda tylko w 4 stanach nie jestem więc w stanie wypowiadać się za resztę. Ale muszę przyznać, że w Teksasie kultywujecie bardzo miłe, ale raczej zapomniane tradycje. Już mówiłam, próbowałam się dowiedzieć o co chodzi Angie, choć od rana nie za bardzo była na to chwila. Pewnie byłoby mi łatwiej gdyby na przykład tu była… to znowu jest zwalanie na kogoś winy?

- Prawdopodobnie tak by było. Z łatwiejszą komunikacją
- lekarka rozłożyła ręce - Od rana do wieczora jest kilka godzin. Albo źle liczę. Weź ją sposobem jak nie chce gadać. Na każdego jest sposób. Lubi sernik - wróciła ramionami do tułowia - Kiedyś wrócą. O ile nic ich nie zeżre po drodze, ale umieją sobie radzić, więc nie ma się co martwić. Tak, jestem pretensjonalna i mam profesorski ton - tu też przyznała racje z nagłym napadem szerokiego uśmiechu - Próbuję rozplątać co yu naplątane. Powódź, wirus, przeprawa, sekcje, zarażeni, jeńcy, kwestie wychowawcze, religijne bzdety, przekrój przez parę typów ludzkich. W tym takich, które wciąż kultywują zapomniane tradycje. Jest na nie inne słowo, zgadniesz jakie?

- Nie ja tu jestem specjalistką od trudnych słów.
- Vex uśmiechnęła się. - Jeśli chodzi o sernik… dobrze, że nie widziałaś co się dzieje gdy usłyszy szelest papierka od batonika. Ostrożnie przeszukiwałam juki, bo byś znów powiedziała, że rozdzielam rodzinę. A co do kilku godzin, skoro już tak dobrze nas poznałaś, wiesz może co nas spotkało przez ten czas, czy zakładasz, że cały czas tuliłam się do Zordona?

- To słowo to kindersztuba. Kultura osobista, dobre maniery
- O’Neal rozluźniła spięte dotąd barki, stając na palcach żeby usiąść na balustradzie tyłkiem, zamiast stać obok - Niestety nawet ja nie wiem wszystkiego. Ale staram się żeby tak wyglądało. Więcej mi płacą gdy wyglądam jakbym wiedziała co robię - zrobiła zadumana minę - Możesz mnie oświecić. Cholera wie, może dowiem sie czegoś nowego - parsknęła z cieniem ironii.

- Co najwyżej o jakichś dodatkowych kłopotach. - Vex przeczesała krótkie włosy. - Musieliśmy zdobyć rano trochę wody, ale niestety przeszkodziło nam kilkanaście Psów i niestety chodzi mi tu o gang a nie zwierzątka, choć obawiam się, że jest im bliżej do zwierząt niż mi. Potem odkrywaliśmy tą cała zarazę i o efektach naszych odkryć chyba już wiesz. Najpierw był Ben, potem laska w motelu, gdy się poznaliśmy przyjechaliśmy do tego gostka na dole. Od rana nie robimy nic innego tylko strzelamy albo obrywamy. Może mówię jakbym się poddała czy coś, ale na serio jeśli po całym dniu kiedy nie jestem w stanie przytulić się do faceta słyszę, że rozdzielam rodzinę, a do tego jestem zmęczona, potwornie mi się odechciewa. - Motocyklistka podeszła do zaparkowanego na ganku motocykla i przysiadła na siodełku. - Wierzę, że chcesz dobrze… - Podniosła wzrok na lekarkę. - Chcesz mi zdradzić co ci nagadała Angie?

- Nie powiedziałam że masz się od niego odwalić, ani nie przytulać albo pieprzyć. Po prostu wszystko z głową i w swoim czasie. Mamy swoje priorytety i to nie do obejścia. Nie wolno ich obchodzić. Pewnie ciężko uwierzyć, ale mnie też jest… ciężko. Zdaję sobie w pełni sprawę z tego jak źle może tu zaraz być, a mam ze sobą córkę. Ona też się denerwuje i jeśli wlezie Robowi do łóżka, ja pójdę na drugie… mimo że z tą bliskością mamy podobnie. Są sprawy ważne i ważniejsze, takie życie
- brunetka zagapiła się gdzieś ponad dachami domów, będąc myślami kompletnie gdzie indziej - Przygotuję parę bomb dymnych, na wszelki wypadek… a Angie chciała zniknąć po tym zniknie niebezpieczeństwo, że Zordon może się zarazić. Żeby nie przeszkadzać.

- Zastanawiam się ile osób z wujaszkiem włącznie musi jej powiedzieć, że to głupota.
- Vex pokręciła głową. - Dobra bo kąpiel mi wystygnie, a mam ochotę wymyć się w ciepłej wodzie chyba od tygodnia. - Motocyklistka podniosła się z siodełka. - Spróbujemy po twojemu, ok? Ale nie licz na cuda, niestety nie przemawia do mnie ta cała kindersztuba.

- Możemy spróbować
- lekarka zgodziła się z ostatnim wnioskiem - Nie liczę na cuda. Robię je od ręki, te mniejsze. Na większe trzeba trochę poczekać. Ty też możesz. Wystarczy nie przyjmować do wiadomości innych możliwości - parsknęła - Idź się myć, w syfie jaki tu mamy higiena jest ważna. Nie potrzeba nam tu wybuchu epidemii Dezyderii… a i na nią przyjdzie czas. Musimy się spiąć. Sprężyć. Wyjechać jak najszybciej, ale to rano. - rozpogodziła się - Leć, ja tu jeszcze chwilę zostanę. Byłoby szczytem braku dobrego wychowania, gdybym puściła pawia Lou na kontuar. - machnęła ręka na pożegnanie, patrząc jak plecy gangerki znikają w lokalu. Siedziała jeszcze dłuższą chwilę na balustradzie, układając zdobyte informacje i dziwiła się. Nić porozumienia? Ucieszyłaby się, gdyby tym razem źle oceniła i pomyliła się.
Nie podobało się jej to, co usłyszała. Kawałek o Psach wprowadzał niepotrzebne komplikacje.
- W co ja nas wpakowałam... - spytała nocy, ale ona nie odpowiedziała. Słońce znikało za horyzontem, temperatura spadała, a doktor O'Neal nie umiała znaleźć w sobie siły żeby wrócić do środka. Przed oczami stała jej twarz Rice, widok pobranych z niej próbek. W końcu kobieta zebrała się, stając o własnych siłach i wlokąc się tam gdzie kontuar i Lou. Wypadało spytać go cukier, węgiel i saletrę. Położyć Maggie spać i samemu odpocząć. Przechodząc przez próg zamarła, potem rozejrzała się nieobecnie po sali. Krew niosąca wirusa, nienaruszone tkanki...
- Nosiciel... - wyszeptała, a żółć znowu podjechała jej do gardła.

 
Driada jest offline  
Stary 09-02-2018, 14:45   #178
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i małe ludzie i sernik w tajnej bazie

Pomysł z nocowaniem u małych ludziów wydawał się Angeli idealny! Mogli z wujkiem spędzić noc w tajnej bazie, albo nawet na ganku z dala od wściekniętych, martwych ludziów, za to z sernikiem, Jane, panią mamą West i jeszcze Jackiem i Jamesem. Ledwo padła propozycja, nastolatka rozpromieniła się, patrząc na wujka błagalnie. Wychyliła się przy tym przez stół, żeby złapać go za rękę i mocno ścisnąć.
- Zostańmy wujku, będzie dobrze. - poprosiła, robiąc przy tym wielkie oczy jak jedno futerko z filma, tylko tamto było rude i miało kapelutek - Zjemy sernik do końca, prześpimy się i rano pójdziemy do baru zanim inni wstaną. Tam jest tyle ludziów… - wzruszyła ramionami i uciekła wzrokiem w bok - Dużo.

- Zastanowię się.
- odpowiedział po chwili Pazur. Angie widziała, że waha się skoro się zastanawiał przed odpowiedzią. - Idź może z chłopcami a ja tu jeszcze porozmawiam z panią West. - powiedział po kolejnej chwili wahania. Chłopcom nie trzeba było więcej powtarzać. Widząc, że wujek Angie dał im zielone światło na wspólną zabawę zaczęli dawać jej znaki, że czas przenieść się do ich tajnej bazy.

- No! Niech pan się zgodzi! - zawołał mimo to James bez wahania wołając wesoło do dorosłego siedzącego przy kuchennym stole.

- No! Albo niech Angie zostanie a pan może wracać! - Jack zawtórował mu do kompletu bliźniaczym tonem. Wujkowi na te okrzyki nozdrza nieco zaczęły chodzić jak zawsze gdy zaczynał się irytować.

- Powiedziałem, że się zastanowię. - Pazur spojrzał na nich tym swoim poważnym tonem.

- Chłopcy, nie męczcie pana. - poprosiła pani West patrząc na swoich synów wymownym wzrokiem i ci pokazowo wręcz westchnęli by dać znać jak im ciężko i zostało im już tylko czekać na swoją nową blond kumpelę.

- To… mogę iść, tak? Nie będziesz zły jak pójdę, ani smutny - blondynka wolała się tym razem upewnić, żeby po raz kolejny sie sprzykrościować wujka i to niecałą godzinę po ostatnim wyskoku. - A o czym chcesz rozmawiać z panią mamą Jacka i Jamesa?

- Tak, możesz z nimi iść. Jeśli byś miała jakąś sprawę to jestem na jedynce
. - wujek zgodził się i przypomniał o krótkofalówkach jakie oboje mieli. - A z panią West chcę po prostu porozmawiać. - ciemny blondyn lekko uniósł ramiona jakby miał kłopot ze sprecyzowaniem o czym chce rozmawiać z gospodynią.

Nastolatka pokiwała głową, pokazując że rozumie o czym się do niej rozmawiać. No i mieli radyjka, gdyby coś się stało, mogli porozmawiać, albo się ostrzec.
- Dobrze wujku… to pójdę. Ale naprawdę… chciałabym tu zostać - puściła jego ręce i podniosła się z krzesła, zgarniając po drodze okruszki sernika z talerzyka. Nagle wyprostowała się jak struna i skoczyła do przodu, łapiąc blondyna ramionami dookoła karku.
- Gdyby coś… mam radyjko - powiedziała, tulając go z całej siły i zostawiając buziaka na policzku.

- Dobrze Angie. - wujek przytaknął a widząc to pani West uśmiechnęła się przyjaźnie. Potem już czekała na nastolatkę trzyosobowa paczka mniejszych kolegów i koleżanek za to tak samo lubiących sernik i tajną kryjówkę w gołębniku. Na drogę gospodyni dała im dzbanek herbaty i cztery kubki. I powiedziała, że jakby im zbrakło to niech przyjdą po jeszcze.

Zaniesieniem szkiełek i napoi zajęła się ta większa blondynka. Podziękowała pani mamie West, idąc razem z małymi ludziami znaną drogą do tajnej bazy z piórami. Brakowało tylko futerek, ale mieli sernik! I herbatę! I karabin! A wujek powiedział że może zostaną na noc!
- Jane twoi rodzice coś potłukowali odkąd wyszliśmy? - spytała małej ludzi patrząc na nią uważnie.

Zapytana dziewczynka podniosła głowę do góry i spojrzała tymi swoimi poważnymi i wielkimi oczami na pytającą ją nastolatkę. A potem równie poważnie i wolno pokręciła przecząco głową. W międzyczasie doszli do gołębnika i po kolei wspinali się po drabince na jego piętro. Chłopcy pomogli Angie wejść odbierając z góry dzbanek i kubki by mogła się złapać drabinki. Wreszcie znaleźli się całą paczką w tajnej kryjówce chłopaków.

- Ale jesteś super Angie! - zawołał znowu James gdy już się rozgościli i każdy znalazł sobie jakiś kąt do siedzenia.

- No! Że wróciłaś i w ogóle! Bo dorośli to tak mówią a potem i tak robią swoje. - Jack energicznie pokiwał głową na znak, że zgadza się ze słowami brata.

- I jeszcze z sernikiem! - James wydawał się zachwycony zupełnie jak wisienką na torcie wskazując na ciasto jakie spoczęło na honorowym miejscu czyli na taborecie pośrodku nich by każdy mógł po nie sięgać. Sernik chyba zgodnie łączył ich wszystkich i nowi koledzy i koleżanki nastolatki zdawali się przepadać za nim tak samo jak ona sama.

- Przecież powiedziałam że wrócę, tak? Wujek mówi, że jak coś się obieca to trzeba tak zrobić, żeby słowa dotrzymać… no i serniki są pyszne. Chciałam żebyście też zjedli… bo jak sie razem je coś dobrego, to lepiej smakuje - postawiła dzbanek i kubki na stole, uśmiechając się szeroko. Lubili ją, tak naprawdę. To było takie… miłe - Też jesteście super. Jak chcecie kupię wam jeden taki jak będę wyjeżdżać. Zjecie sobie na kolację. Albo obiada. Działo się coś jak nas nie było?

- Nie, nie trzeba, ten nam wystarczy, nie musisz. Jak przyjdziesz to też będzie fajnie. -
Jack teraz ubiegł brata i odezwał się pierwszy szybko przełykając kawałek właśnie jedzonego sernika.

- No i wiesz no nie znaliśmy cię a dorośli to często tak traktują nas jak jakichś gówniarzy. No wiesz, tak jakby w ogóle nie musieli się z nami liczyć. Coś mówią a potem to, że mieli ważne sprawy. - James skrzywił się i machnął pogardliwie ręką na znak co sądzi o tych wszystkich dorosłych i dlaczego tak zaskoczyło ich, że z Angie było inaczej.

- Słyszeliśmy jakiś głośny silnik. A potem przechodzili chłopaki Shermana i powiedzieli, że to była fura Monstera Spencera! A on ma taakąą wieelkąą furę! - Jack z entuzjazmem opisał furę pomagając sobie intensywnie dłońmi rozszerzając je nad głową jakby chciał objąć cały dom.

- No! Widzieliśmy w tamtym roku! I jak rozjechał dwa samochody! Ale było super! - James pokiwał głową sięgając po kolejny kawałek sernika.

- Ale nie mów o tym naszej mamie. Bo tak trochę się urwaliśmy a ona tam nie pozwala nam chodzić. - dodał ciszej jego brat zerkając trochę nerwowo na zejście z drabinką jakby ich mama miała się tam pojawić lada chwila.

- Będziesz wyjeżdżać? A weźmiesz mnie? - Jane jak zwykle była najbardziej milcząca a z całej dyskusji wyłapała najbardziej interesujący ją fragment i o niego się zapytała.

- Rozjechał… takim wysokim brykiem z wielkimi kołami? - Angela zadumała się, dokarmiając pamięć sernikiem żeby lepiej działała - On się zatrzymał w barze tam gdzie my. Dziwny ten jego bryk… i rozjechał dwa inne bryki? - uniosła w zdziwieniu brwi i przekrzywiła głowę - A były tam w tych brykach jakieś ludzie? Ich też przejechał? Gdzie to było? Nie powiem, to nasza sprawa - uspokoiła małego ludzia, siadając na podłodze i biorą Jane na kolana. Objęła ją mocno kładąc brodę na czubku jej głowy. Bardzo chciała ją zabrać ze sobą, ale wujek mówił że to byłoby porwanie i chyba mu się to nie podobało. Jak puszczanie czy coś.
- Poproszę wujka… on się musi zgodzić. Jak sie zgodzi to cię zabiorę, a jak… coś wymyślę - obiecała.

Dziewczynka pokiwała ufnie głową i złożyła ją na ramieniu blondynki. Gdy ta sprawa została załatwiona chłopaki wrócili do sprawy Spencera i jego fury jaką wydawali się być niesamowicie podjarani.

- Nie no cos ty. Nikogo tam nie było były puste. Zawsze jak do nas przyjeżdża to tam mu dorośli pokazują co może rozjechać i on to rozjeżdża. - James szybko wyjaśnił sprawę jak to bywa tutaj z tym Spencerem, jego furą i rozjeżdżaniem. Razem z obietnicą zachowania tajemnicy przez blondynkę obydwaj bracia chyba poczuli się jeszcze bardziej pewnie w rozmowie z nią.

- No! Bo ma takie duże koła jak traktor. I może nimi wjechać prawie wszędzie. I w tamtym roku to było na głównej ulicy trochę na południe od “Gammana”. Ale się fajnie zgniotły! Chciałbym się przejechać taką furą! - Jack zawtórował starszemu bratu i na myśl o furze i przejażdżce nią oczy mu się zaświeciły z wrażenia.

- Spencer też jest fajny. Robin strasznie na niego się jara. Znaczy na nas nie zwraca uwagi specjalnie no ale wszyscy dorośli tak mają. Przyjeżdża do nas raz do roku jak jedzie do Teksasu na moto rodeo. - starszy z Westów doprecyzował informacje o Spencerze jakie mieli o rajdowcu.

- Traktur? - Angie wyłapała obce słowo, więc zwróciła na nie uwagę - A co to jest traktur? To jakiś bryk z kołami? Jak wygląda ten Spencer? Lubi serniki?

- Serniki? No pewnie tak. Jest ktoś kto nie lubi?
- Jack zdziwił się i chociaż chyba nie był pewny czy Spencer lubi serniki to widocznie był gotów tak obstawiać.

- No traktor ma duże koła. Te tylne. Ogromne. Większe niż ciężarówka. Bo przednie to ma takie małe jak osobówka. No i kabinę ma z tyłu a ciężarówki mają z przodu. - James wziął na siebie odpowiedź względem traktorów. Pomagał sobie rękami pokazując na te tylne duże koła jak na coś wielkiego jak wcześniej jego brak gestykulował przy pokazywaniu rozmiarów fury Spencera a te przednie zakreślił kółko w powietrzu podobne wielkością do zwykłego talerza.

Angela podrapała się po jasnej głowie, mrużąc przy tym oczy i patrząc uważnie na małych ludziów.
- Widziałam tego bryka. Mijaliśmy go rano. Taki duży na wielkich kołach. - powiedziała powoli, a w głowie uroiło się jej że czymś takim o wiele łatwiej byłoby się dostać do tego dziwu z kolcami nad rzeką, o którym mówił pan z obrazkami. Żeby sobie pomóc w myśleniu, wyjęła z plecaka barową butelkę z alkoholem i pociągnęła zdrowo. Zapiekło ją w gardle, skrzywiła się i zaraz na jej twarzy pojawił się uśmiech. Odpaliła radyjko chociaż znalezienie guzika troche jej zajęło, bo gdzieś się po złośliwości schował.
- Wujku… bo tu jeździ pan w takim dużym bryku, co ma koła jak traktur - zaczęła powoli, gapiąc się przez okienko na dom małych ludziów, gdzie pewnie siedział Paznokieć - Tam gdzie się zatrzymaliśmy i mamy teraz rzeczy i sernik na jutro. Może go rano poprosimy czy by nas nie podwiózł tam gdzie ten dziwny bryk nad rzeką? Mamy rzeczy, możemy mu coś dać.

- Zobaczymy rano. Jak wyjdzie z tą łodzią od Lou, autobusem i resztą. Może faktycznie lepiej będzie poprosić tego kierowcę o pomoc.
- radio odpowiedziało głosem wujka prawie od razu.

- Co masz? - chłopcy zaciekawili się butelką jaką wyjęła nastolatka i popijała z niej pod sernik.

- A możemy tu zostać na noc? - blondynka spytała radyjka a potem pokazała butelkę małym ludziom. - To alkohol. Bardzo drapie w gardło i kręci sie od niego w głowie. Ale rany i obicia nie bolą… i mniej się martwię jak wypiję. Mam od Rogera.

- A dasz trochę?
- u obydwu chłopców dało sie wyraźnie dostrzec rosnący poziom zainteresowania butelką. Patrzyli z wypiekami na blondynkę i jej butelkę.

- Rozmawiam o tym z Janet. Powiem ci jak coś ustalimy. - radio skrzeknęło eterem i przy okazji spokojnym głosem wujka.

- Jasne! - Angie bez cienia wahania podała małemu ludziowi szkło - Ale małego łyka weź bo bardzo pali… i grzeje. I nie wylej, bo więcej nie mam - wzruszyła ramionami, rozsiadając się wygodniej na podłodze. Z nikąd w jej rękach pojawił się Miś, którym zaczęła czyścić paznokcie. - Dużo tu dzieciów oprócz was? - zapytała kiedy radyjko umilkło.

Efekt nie był taki trudny do przewidzenia. James z ekscytacją złapał za podana butelkę, sprawdził zapach, trochę sie zawahał ale widząc ponaglające i wyczekujące spojrzenie brata upił łyk z butelki. Przełknął i zaraz zaczął się krzywić, prychać i kaszleć zatykając usta dłonią. Zaś jego brat zaczął się z niego śmiać.

- Co się śmiejesz głupku?! - James w końcu odzyskał głos i syknął zaczepnie na młodszego z rodzeństwa. Ten jednak śmiał się dalej na całego. - Sam spróbuj! - dorzucił prawie obrażonym tonem starszy z braci podając mu butelkę.

Reakcja Jacka była wręcz bliźniacza. Też zachłysnął się i prawie łzy mu poszły po przełkniętym łyku a sam zaczął podobnie jak brat przed chwilą prychać i kichać. Za to James miał teraz ubaw i śmiał się z niego na całego.

- Ale jesteście głupki. - powiedziała przyjaźnie Jane chichocząc się razem z nimi z nich samych. Chłopcy jakby sobie przypomnieli o swojej kumpeli bo Jack wyciągnął butelkę w jej stronę.

- Chcesz? - zaproponował dziewczynce butelkę ale ta zacisnęła usta w wąską linię i przecząco pokręciła głową.

- Nie no inne dzieci są ale dalej. Tu obok to jest tylko Jane. Ale na ulicy mamy naszą bandę to się zbieramy jak się uda. Chcesz to cię zaprowadzimy. - James wolał chyba zmienić temat bo zaczął mówić o czymś co pytała ich blond kumpela.

Nastolatka odebrała alkohola i napiła się prawie bez krzywienia, bo gardło już miała znieczulone, a myśli powolniejsze niż zazwyczaj.
- Zostańmy w bazie, tutaj w razie czego będziemy pod ręką, jakby trzeba było pomóc wujkowi i waszej pani mamie… no i jestem zmęczona - westchnęła, rozpogadzając się zaraz potem - Ale możemy sie pobawić w chowanego! Widziałam wcześniej jak się w to bawić. Chcecie? - teraz ona zadała pytanie.

No pewnie, że chcieli. Nawet Jane wydawała się zachwycona pomysłem. Tylko nowi koledzy Angie znali jakąś tubylczą odmianę tej gry. Chłopaki przynieśli jakąś piłkę. Jak tłumaczyli z wielkim zapałem nastolatce osoba która szukała musiała pilnować piłki. Jak kogoś znalazła musiała podbiec do niej, dotknąć i krzyczeć by wylazł ten kogo znalazła i gdzie jest. No wtedy ten znaleziony musiał wyleźć i czekać na koniec gry. Ale jeśli szukający polazł za daleko od piłki to ktoś kto się chował mógł ją wykopać. Wtedy zabawa zaczynała się od nowa bo nawet ci zaklepani mogli się znowu chować. No jak ten co szukał znalazł wszystkich to wygrywał a jak trzy razy dał sobie wykopać piłkę to wygrywała reszta. No ale chłopcy jasno dali do zrozumienia, że nie jest w porządku non stop stać przy piłce bo zabawa traci wtedy całą zabawę.

Tym razem był problem z tą całą powodzią bo piłka unosiła się na wodzie i bardzo trudno ją było wykopać. Ale chłopcy zaimprowizowali rozwiązanie, że po prostu będą ją rzucać i też może być.

Pomysł był super! Angie aż przebierała nogami z niecierpliwości i potakiwała żwawo słuchając zasad gry. Trochę się zawahała kiedy doszedł element z piłką, ale chyba pojęła na czym ma polegać cała rzecz.
- To wy sie chowacie, ja szukam… tak? - spytała wesoło, odkładając karabin pod ścianę tajnej bazy. Zostawiła sobie tylko maczetę, Misia i krótkiego pistoleta w kaburze przy pasie - Policzę do trzydziestu i szukam. Zobaczymy, może was upoluję zanim zrobi się ciemno!
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 09-02-2018, 22:54   #179
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34




Wieczór nie był chłodny. Ale zniknęła z powietrza ta południowa spiekota jaka dominowała przez połowę ostatniego dnia. W zamian powietrze ochłodziło się ale nadal było na tyle ciepłe, że swobodnie można było chodzić na krótki rękaw. Pogoda więc dopisywała i było całkiem przyjemnie. Tylko ta powódź. Nie dała o sobie zapomnieć niosąc ze sobą zapach jaki kojarzył się z bliską obecnością jeziora czy stawu. Stojąca woda. Ludzka cywilizacja objawiała się po ciemku głównie jako świecące prostokąty okien, czasem światła reflektorów przejeżdżającego pojazdu, czasem dym z pieca lub paleniska i niesionego z nim zapachu jedzenia. No i sami ludzie. Sylwetki i głosy. Brnące przez stojącą wodę.

Siedząc przy “ich” stole lekarka miała okazję stwierdzić jak wygląda ten świat zewnętrzny po ciemku. Panowały już ciemności ale wieczór był jeszcze dość wczesny. Miała okazję przemyśleć i przetrawić jeszcze raz to wszystko. Jak choćby wydarzenia z małej, potłuczonej i zakrwawionej piwnicy gdzie w dzień Roger zatłukł Randala a pod wieczór ona dokonała sekcji bezgłowego już ciała.

Nie była pewna czy to Rob podziałał tak szybko czy to Lou i jego personel przygotowali co się dało już wcześniej ale gdy zeszła ponownie do piwnicy, znowu mijając szczelinę ze światłem zostawionym w piwnicy z Rice okazało się, że beczka już czeka. Zwykła, niebieska, plastikowa beczka jak na kiszoną kapustę czy coś podobnego. Miała jednak zamknięcie i była gotowa do użycia. Ale szybko zorientowała się, że wpakowanie tam Randala nie będzie ani, proste, ani szybkie, ani przyjemne. Zwłaszcza w jednym kawałku więc sekcja od początku zapowiadała się bardzo rzeźnicko.

Jej asystentem został Rob. Miał na tyle mocny żołądek by znieść patroszenie ludzkiego ciała bez przerw na różne sensacje. Chociaż po minie i zachowaniu Izzy widziała, że wolałby pewnie robić coś innego niż pomagać podnosić, rozcinać czy przekładać sztywniaka w piwnicy przy świetle olejniaków.

Anatomia organów zarażonego, jego krew i w ogóle całe trzewia były nienaturalne. Nawet na wzrok czy zwłaszcza zapach wyglądały odstraszająco. A na oko medyczki miały nienaturalne barwy i zniekształcenia. Patogen musiał spustoszyć nie tylko to co było widać od zewnątrz. Lekarka zauważyła, że tkanka nerwowa jest w strzępach. Co tłumaczyłoby kłopoty z motoryką ale też oznaczałoby pewnie słabsze odczuwanie bólu i podobne reakcje. Niestety brakująca głowa bardzo utrudniała zbadanie jak wygląda sam centralny układ nerwowy czyli mózg. Ale jeśli był podobnie zdegenerowany jak tkanka nerwowa jaką mogła po sekcji zbadać pod mikroskopem to właściwie facet powinien nie żyć zanim toporek Rogera go powalił na dobre. W ogóle nie powinien się być w stanie poruszać z tak rozwaloną komunikacją jaką dla organizmu była tkanka nerwowa.

Serce, wątroba, płuca no całe trzewia zostały zdeformowane i uszkodzone tak bardzo, że powinno to skutkować całościową niewydolnością organizmu. Powinien się zapaść pod ciężarem kompleksowej awarii na wszystkich frontach. Wymiana tlenowa, trawienie, oczyszczanie krwi i ciała ze szkodliwych substancji no siadło wszystko tak bardzo jak to możliwe. Nawet pojedyncze tak mocne uszkodzenie któregoś organu pewnie objawiało by się jako poważne stadium poważnej choroby i kwalifikowało się do szpitala. Przynajmniej kiedyś. Więc znowu teoria dawnej medycyny nie zgadzała się z obecnie poczynionymi obserwacjami z zachowania denata przed śmiercią no i przeprowadzonej sekcji.

No i tempo zmian było przerażające. Nie było dokładnie wiadomo kiedy Randal się zaraził ale pewnie ostatniej nocy. A rano lub w południe już doszedł do obecnego stadium. Kilka godzin, kilkanaście, z pół doby. Tak mniej więcej. Zaś dawniej choroby by osiągnąć takie spustoszenie potrzebowały tygodni, chociaż jednego czy dwóch. A i tak były uznawane za błyskawiczne. Nomen omen tak błyskawiczne tempo choroby paradoksalnie czyniło problematycznym użycia jej jako broni biologicznej bo dość krótka 24 h kwarantanna powinna wyjaśnić czy ktoś to ma czy nie. Tak to przynajmniej znowu było wedle przedwojennych standardów. No ale znowu miała do czynienia dopiero z jednym i to pierwszym zbadanym przypadkiem tej choroby. Więc coś już wiedziała ale nie było pewne czy to jest reprezentatywna próbka na tle całej populacji wirusa i zarażonych nim ludzi.

Jak choćby ta Rice. Gdyby było z nią jak z Randalem to chyba powinna już zdradzać jakieś objawy. A pomijając przykucie do rury, zaślinienie twarzy od łez i śliny to wydawała się być względnie normalna. Na pewno nie przypominała zachowania Randala w ostatnim stadium gdy walczył w małej piwniczce z Rogerem i bardziej przypomniał wściekłe zwierzę niż wściekłego człowieka. Więc znowu nie było tak prosto.

Sprzątanie po Randalu i Randala też nie było ani proste, ani przyjemne. Tutaj zwłaszcza przydała się pomoc Roba i jego mięśni. Skorzystał ze swojego myśliwskiego doświadczenia i porąbał ciało zupełnie jak drewno na opał. Porąbany Randal i tak stawiał opór przy pakowaniu do beczki ale w końcu jakoś udało się go złożyć tam do kupy. Zostawało wszystko co się da posypać wapnem bo nic innego Lou w swoich zasobach i zapasach nie miał. Po skończonej robocie oboje O’Nealowie wyglądali jak para rzeźników. Ale gdy zamykali za sobą tą improwizowaną rzeźnie było tam znowu względnie bezkrwawo i porządnie. Zostało pozbyć się beczki ale tu już liczyła się głównie siła mięśni bo obciążona zrobiła się całkiem ciężka. Lou dał znać, że zrobi to w nocy jak ludzie pokładą się spać by zminimalizować ryzyko dziwnych spojrzeń i głupich plotek.

Po tym jak sam właściciel lokalu obejrzał beczkę i posprzątaną piwnicę zgodził się w ramach prezentu czy zapłaty zafundować kąpiel na koszt firmy. Zgodził się też na poprawę warunków bytowych Rice w postaci koca i kolacji chociaż był ciekaw ile czasu zamierzają ją tam trzymać. Przecież to jest lokal gastronomiczny a nie jakieś więzienie. I na pewno nie chciał mieć przez to więcej kłopotów niż ma do tej pory przez tego całego Randala, powódź i w ogóle. Poza tym dziś jeszcze odpuści ale od jutra zacznie reglamentowanie wody więc era powszechnych kąpieli pewnie się skończy. Chociaż na razie zrobi to przed podniesienie ceny. Pod wieczór wróciła też Brianna z tym niemłodym już i ogorzałym kierowcą. Kręcili się gdzieś przy kolacji po sali głównej. Za to jak na razie nie wrócili Angie i jej ciemno blond opiekun. A Maggie robiła się jęcząca i marudna choć oczywiście twierdziła, że wcale nie chce jej się spać i nie jest zmęczona.





Zabawa była przednia! Całą czwórką się ganiali, szukali, chlapali no i śmiali się, szukali albo rzucali piłkę. Pod koniec już nie do końca nawet było pewne kto gania, kto szuka, gdzie jest piłka ale i tak było świetnie! Gdy wreszcie zmęczenie wzięło górę i zawędrowali z powrotem do starego gołębnika było już ciemno. Słońce zdążyło zajść, niebo przeszło przez barwy od czerwieni po błękity by wreszcie zgranatowieć ostatnimi, śladami minionego dnia. I nastała noc. Gwiaździsta, bezchmurna noc. Jak na pustyni. Tylko było cieplej niż w nocy na pustyni. No i na pustni nie było tyle wody no i zapachu stojącej wody. No ale na pustyni nie było też piłek i trójki tak świetnych kompanów do zabaw.

Trójka żarłoków rzuciła się wygłodniała na resztki sernika. Chłopcy wesoło zapili z butelki nastolatki i choć pewnie dalej ich paliło to teraz, rozweseleni zabawą udawali mężnie, że nic ich to nie rusza. Tylko Jane znowu odmówiła picia alkoholu. Do głosu jednak jak zwykle doszła władza rodzielska.

- Chłopcy! Jak wy wyglądacie? Jesteście cali mokrzy! Co wy żeście robili? I jeszcze dziewczynki żeście zmoczyli. - mama chłopców jakby wiedziona szóstym zmysłem, wieczorową porą albo podejrzaną ciszą na podwórku pojawiła się na dole gołębnika. Nawet ciemności zdawały się jej nie przeszkadzać w zorientowaniu się w sytuacji.

- Alee mamo! Tylko się bawiliśmy! - chłopcy próbowali negocjować i opóźnić to co nieuniknione ale przypomniało to starcie mrówki ze skorpionem.

- Do domu. Kolacja czeka. Ale najpierw się umyjcie i macie się przebrać w suche rzeczy. - jakoś z mamą chłopców ciężko było dyskutować. Za nimi grzecznie poszła Jane a pani West zaprosiła też i ich nową blond koleżankę.

Dalej już jakoś potoczyło się samo. Mama chłopców komenderowała porządkiem w domu jak jakiś dowódca. Zarządziła, że najpierw ma się umyć Jane, potem Angie i na koniec obydwa blond urwisy. Mycie poszło całkiem szybko bo każdy dostał uczciwie taką samą miskę ciepłej wody, ręcznik i mydło. I jakiś kwadrans czasu. Sądząc po wyglądzie wujka i tego, że był w szortach to też musiał wcześniej przebyć tą procedurę. Jego mundurowe spodnie wisiały na sznurku susząc się pewnie z nadzieją, że do rana dadzą radę wyschnąć. Angie nie kojarzyła by miał w swoich zapasach takie szorty więc pewnie gospodyni musiała mu jakieś pożyczyć.

Wieczorem przyszła jeszcze mama Jane. Porozmawiała z gospodynią ale to młodzieżówka dowiedziała się od mamy chłopców gdy okazało się, że Jane też może zostać. No i wujek ze swoją podopieczną. Widocznie jakoś w końcu zdecydował się, że mogą nocować u Westów. Cała piątka spotkała się przy kolacji. Zrobiło się całkiem sympatycznie gdy tak po prostu siedzieli przy jednym stole, i dorośli, i młodzież, i dzieci, i jedli kolację popijając domowym kompotem z owoców przy świetle olejniaków. Angie rozpoznawała, że część rzeczy na stole w garnkach i talerzach pochodzi z ich zapasów więc wujek pewnie się dorzucił zapasami do tej kolacji. Było miło póki James nie zapytał bez ostrzeżenia wujka.

- A da pan nam postrzelać z karabinu? - zapytał patrząc bystro na rosłego faceta siedzącego po drugiej stronie stołu. Jack bystro pokiwał energicznie głową na znak poparcia prośby brata. Przy kolacji obydwu braciom dobry humor zaraz wrócił do górnych poziomów po chwili ochłody po jakiej mama ściągnęła ich do domu i zagoniła do mycia.

- Nie. - odpowiedział spokojnie i krótko wujek sięgając po kolejny kęs na talerzu.

- A Angie nam dała! - Jack wystrzelił się od razu z pretensją pokazując na fajowską kumpelę co nie dość, że wróciła jak obiecała to jeszcze sernik przyniosła.

- Nie jestem Angie. - wujek spojrzał znad widelca na obydwu braci.

- Chłopcy, nie zaczepiajcie już pana. - mama chłopców poprosiła obydwu braci o spokój.

- A z pistoletu? - James mimo to próbował dalej i to szybko, zanim władza rodzicielska znowu zdąży zainterweniować.

- James, do kogo ja mówię? - mama chłopców lekko pochyliła sie w stronę niesfornego starszego syna piorunując go wzrokiem. Ten kręcił się chwilę na krześle aż w końcu cierpiętniczo zwiesił głowę i obrażonym gestem zaczął dłubać w talerzu. Wujek zaś patrzył na to wszystko w zamyśleniu. W końcu przeżuwając kawałek jajecznicy spojrzał na siedzącą obok blondynkę wciąż nad czymś się zastanawiając.

- A niech będzie. Pokażę wam coś. Ale chciałbym by tu był spokój przy kolacji. Wasza mama trochę się nad nią napracowała. - wujek nieoczekiwanie chyba dla wszystkich zgodził się. Pierwszą reakcją chłopców mimo wszystko było głośne “Huuraa!” zupełnie jakby chcieli z miejsca zawalić sprawę. Ale potem faktycznie po tej pierwszej eksplozji radości i entuzjazmu więcej sprzeczek i psikusów przy stole nie było.

Po skończonej kolacji wujek w otoczeniu młodszego pokolenia wyszedł na ganek jaki był na podwórku. Bez większych trudności zagonił je do uzbierania butelek i puszek choć musieli już to robić przy świetle lamp. Chłopcy jednak jak frygi zdawali się śmigać po podwórku i okolicy wesoło na nowo rozchlapując wodę i w błyskawicznym tempie znosząc do stodoły gdzie poszli z wujkiem Angie i gdzie widocznie miał pokazać te coś co obiecał przy kolacji.





Podróż monstertruckiem była niepowtarzalna. Aż ciężko było to z czymś porównać. Kabina była zazwyczaj na wysokości dobry z metr powyżej mijanych ludzkich głów a garaże, budy, szopy, znaki, przystanki i inne tego typu niskie konstrukty też można było sobie pooglądać z góry. No i moc. Wydawało się, że tej maszyny nic nie jest w stanie powstrzymać.

Spencer potraktował słowa Brianny dosłownie i gdy powiedziała, że na zachód skręcił na zachód na pierwszym rozjeździe. Nie dojechali więc do tej osady jaką Brianna z mozołem mijała dzisiejszego przedpołudnia gdy z uporem przedzierała się przez tą stojącą wodę do Dew. Jechali zalaną drogą jaką było momentami widać przez mętną wodę tam gdzie była ona płytsza a momentami po prostu Spencer na czuja kierował wóz między wystające na poboczach drzewa, znaki albo budynki.

Minęli jakąś kolejną zalaną osadę. Tam i tu już paliły się światła, gdzieś widać był sylwetki ludzkie, ktoś pomachał, ktoś pokrzyczał ale Spencer zdawał się nie przywiązywać do tego większej wagi. Minęli więc tą osadą, potem trochę zalana droga wiodła bardziej na południe więc pewnie zbliżyli się do rzeki. Choć Brianna nie znała tych okolic więc nie wiedziała jak bardzo. Przejechali przez kolejną bezimienna osadę w już zapadającym mroku. Gdzieś niedaleko za nią monster truck zatrzymał się. Mrok był już całkiem gęsty i trafili akurat na ten najładniejszy moment zachodzącego Słońca. Akurat w ten pogodny wieczór całkiem ładnie się ono odbijało nawet w tej stojącej wodzie. Można było udawać, że się jest w innym czasie i miejscu nad jakąś błękitną laguną czy co.

- Wracamy. - Spencer albo był średnio czuły na urocze widoczki albo już uznał, że czas wracać. Woda w świetle już zapalonych reflektorów była tutaj głębsza. Dało się to poznać po wystających z wody drzewach, znakach i budynkach. Kierowca nie był pewny ale z tego co mówił musieli być już nie tak daleko do rzeki. Tylko oczywiście bardziej na zachód niż urwany w połowie most w Pendleton. Arkansas bowiem według niego miała płynąć trochę pod skosem z północnego zachodu. Teraz więc przy obecnej trasie jak po cięciwie łuku musieli zbliżyć się do niej ale w zapadających ciemnościach nie był pewny jak bardzo.

Gdy wracali ten uroczy zachód zdążył przejść w pełnoprawny wieczór i najwcześniejszy etap nocy. Znowu minęli jedną i drugą osadę aż wreszcie wrócili na główną drogę jaką prowadziła z południa od przeprawy w Pendleton aż na północ do Dew i jeszcze dalej. Widać już było ciemniejsze plamy budynków Dew i jaśniejsze punkciki tam gdzie paliły się w oknach światła. Z tej wycieczki krajoznawczej nie znaleźli jednoznacznych śladów wskazujących na jakieś obozowisko z jakiego mógł przyjechać swoim żółto - niebieskim wozem Randal. Ale wszędzie widać było wodę jak okiem sięgnąć. Więc każdy obóz jaki miałby mieć źródło ognia musiał być ponad nią. Co ograniczało możliwości rozbicia obozu albo do jakiś wyższych budynków albo jakiś wzgórz gdzie woda nie sięgała.

W każdym razie wreszcie wrócili do Dew. I naprawdę przyjemnie się wracało do ludzkiej cywilizacji gdzie było przyjemne ciepło, zapach jedzenia, no i nie było wody. Nie większej niż kałuże na podłodze. A gdzieś tam na piętrze czekało nawet przyjemne i suche łóżko. Tylko kąpiele były już zajęte więc na dzisiaj już odpadały.

Wewnątrz lokalu ludzi było więcej niż gdy ze Spencerem opuszczali lokal. Rozmowy też były żywsze niż w południową sjestę. A jednak czuć było przygnębienie, żal, złość i obawy ludzi jacy utkwili tutaj z różnych powodów. Nie mniej mimo wszystko w porównaniu z tą katastrofą powodziową zalegającą zaledwie za ścianami i oknami i tak było tutaj względnie spokojnie i normalnie. Brianna wypatrzyła wśród gości O’Nealów. Siedzieli przy “ich” stole, tym samym co widziała ich przy nim w dzień.

Spencer się zbytnio nie bawił w ceregiele. Zamówił kolację a nawet dwie i czekał aż obsługa je przygotuje.
- To co masz dla mnie za niespodziankę? - zapytał upijając łyk z kolejnym piwem i zerkając ciekawie na siedzącą obok dziewczynę.





Przełknięty alkohol zapiekł w gardle i przełyku. Nadal jednak nie zmienił sytuacji siedzącej w pokoju dziewczyny. Dalej siedziała w wynajętej czwórce z dziwnym gadżetem na kolanach. I kocią rodziną na jednym z łóżek. Z dołu i sąsiednich pokoi dochodził głuchy szmer rozmów. Ale ludzie nie byli ani zbyt głośni ani zbyt natrętni przytłoczeni widocznie całą tą sytuacją z ostatniego dnia i nocy.

Na słuch rozpoznała jak gdy już było na zewnątrz ciemno warkot monster trucka. Zajechał gdzieś na tylny parking sądząc po odgłosach. W tym czasie Vex miała okazję dokładniej przyjrzeć się i zbadać temu ciekawemu gadżetowi. Ta część od Puzzle’a to musiał być jakiś cwaniacki komputerek. Trochę większy od ludzkiej dłoni, podobny do magazynku do karabinu. Tylko prosty no i o niebo lżejszy. A ta część jaką miała swego czasu Melody wydawała się pasującą do niego kasetką. Albo innym nośnikiem danych. W każdym dało się ją włożyć do środka. Gdy to zrobiła urządzenie ożyło małym ekranikiem ale przypominało ekran startowy. Pewnie potrzebne było hasło albo coś podobnego by móc z tego skorzystać. Niestety takie zabawy były raczej poza możliwościami dziewczyny z Det. Pewnie trzeba by było jakiegoś komputerowca by się tam dostał albo co.

Za to gdy skończyła swoje zmagania z tajemniczym urządzeniem i mogła zejść na dół. Wraz z nią zbiegła na dół kocia mama. Sądząc z jej drapania w drzwi gdy Vex do nich podeszła miała dość siedzenia cały dzień w zamknietym pokoju.

Okazało się, że Lou wywiązał się ze zobowiązania i kąpiel już czekała. Po chwili pozbyła się paru fajek zdobycznych w porannej strzelaninie z Psami i mogła udać się zanurzyć w ciepłej wodzie. W łazience mogła wreszcie rozebrać się i zanurzyć się w oczyszczającej, ciepłej wodzie. Przyjemna odmiana po tym całym dniu łażenia i jeżdżenia przez tą bagienną wodę jakiej od cholery było na zewnątrz. Czekała ją jednak przykra niespodzianka. Gdy wygodnie ułożyła się w wannie i oparła głowę o jej krawędź siłą rzeczy najlepiej jej się obserwowało sufit. Pod sufitem zaś była jakaś rura. Gruba jak udo dorosłego, może nawet grubsza. I w tym świetle olejniaka była skryta dość mocno w cieniu ale i tak wydawało się Vex, że coś tam jest. Coś tam skrobie cichutko albo drapie właśnie gdzieś tam z tej rury.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-02-2018, 02:53   #180
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Po raz kolejny Angie mogła stwierdzić, żę ma najlepszego wujka na świecie! Znowu coś wymyślił fajnego, do tego wyglądało że zostają u miłych Westów na noc i chyba dostał ubrania po panu tacie Jamesa i Jacka na czas gdy jego mundur suszył się na sznurku.
Zaciekawiona dreptała za opiekunem aż do domu z sianem i z starymi gratami. Stodoła - tak nazwał budynka. Mieli iść do stodoły żeby coś im pokazał.
- Chcesz łyka? - spytała stając przy nim i podając butelkę. Sama pociągała z niej ukradkiem od czego obraz dwoił się jej przed oczami, ale to było przyjemne… i jeszcze to rozlewające się po ciele ciepło i spokój. Wreszcie nie nerwowała, ani nie myślała o tym co będzie jutro i czy nowy dzień zmusi ją do stanięcia naprzeciw pana z obrazkami w walce o czerwoną wodę i trofea dla Khaina.

Wujek spojrzał w dół na drobniejszą nastolatkę z wyciągniętą w jego stronę butelką. W półmrokach stodoły rozświetlonej tylko przez jedną lampę i to obecnie stojącą w pobliżu chłopców którzy szykowali strzelnicę słabo było widać twarz Pazura. Ale Angie miała wrażenie, że zastanawia się albo chce coś powiedzieć. W końcu wziął od niej butelkę ale wsadził sobie do bocznej kieszeni spodni. Zaraz przez wodę z hałasem wrócili do nich Westowie. Że przygotowywali strzelnicę z puszek i butelek to chyba już wszyscy w stodole się zorientowali bo co opiekun nastolatki kazał im nazbierać ten cały okoliczny złom i poustawiać go przy jednej ze ścian.

[MEDIA]http://hplusmagazine.com/wp-content/uploads/MPrevolver.jpg[/MEDIA]

- To jest rewolwer. - wujek wyjął ze swojego plecaka jedną ze zdobycznych rano klamek. - To nasz S&W model 1910. Albo jego udana kopia. Na początku ubiegłego wieku bardzo popularny i dość tani. Dlatego i dzisiaj można go jak widzicie spotkać tu i tam. Nie wiem z którego roku jest akurat ten ale najstarsze mogą mieć więcej niż sto lat. A najmłodsze mogą być tuż sprzed wojny bo ten model to nasza rewolwerowa klasyka a przed wojną był boom na retro. - powiedział unosząc nieco broń by pokazać ją zgromadzonej dzieciarni która wpatrywała się zafascynowana w prawdziwą broń i nie mogła się doczekać co będzie dalej. Wujek tłumaczył spokojnie, mówiąc bez pośpiechu by dzieci mogły się przyjrzeć trzymanej przez niego broni.
- Jak większość rewolwerów nie ma bezpiecznika. Więc jednym zabezpieczeniem jest spust i kurek. Dlatego trzeba obchodzić się ostrożniej niż z większością pistoletów bo jest większe ryzyko przypadkowego wystrzału niż przy pistoletach. - powiedział lekko machając bronią. Przerwał by spojrzeć uważnie na dzieciarnie. Chłopcy chyba zrozumieli albo wyczuli, że tego oczekuje bo energicznie pokiwali głowami. A Jane jak zwykle patrzyła na niego i na broń w milczeniu i szeroko otwartymi oczami. Tylko teraz też uległa euforii oczekiwania bo z wrażenia buzię też miała otwartą.
- Otwiera się prosto. Wystarczy przesunąć bębenek. - wujek zademonstrował tą czynność i bęben broni razem z nabojami wysunął się na bok. Na sześć komór nabojowych brakowało jednej kuli. A chyba nawet chłopcy wiedzieli skąd ich goście mają broń i w kogo ta kula mogła być wystrzelona. I to sprawiało, że bycie pod wrażeniem znowu wskoczyło na kolejny poziom.
- Ten jest już wyrobiony. No i jak się ma trochę wprawy można zrobić takie coś. - wujek z powrotem zamknął z cichym, charakterystycznym szczękiem bębenek. A potem wykonał gwałtowny ruch ręką w bok. Ruch nagle urwał się gdy zatrzymał nadgarstek ale siła pędu działała nadal i wystarczyło to do tego by bębenek wyskoczył w bok. Dzieciarnia była zachwycona tą sztuczką i zrobiła zbiorowe “Wooow!”. Ale też i nie mogła się doczekać co jeszcze ten dorosły może im pokazać.
- Chcecie to sami spróbujcie. - Pazur uśmiechnął się ale zanim oddał dzieciom rewolwer nieśpiesznie wyjął z bębna wszystkie naboje. Czynność, choć prosta zajęła trochę czasu i zniecierpliwione maluchy aż kręciły się w miejscu ze zniecierpliwienia. Wreszcie gość podał Jamesowi rozładowaną broń i ten od razu zaczął nią machać by powtórzyć sztuczkę wujka nastolatki. Przez moment uwagę całej dzieciarni skupił ten rewolwer i wujek chwilowo zszedł na dalszy plan.

Małe ludzie wiedziały co dobre. Angela też lubiła broń, chociaż wolała długą. Nawet dziadek mówił, że karabiny, strzelby i podobne lepiej leżą jej w rękach niż rewolwery i pistolety, które mniej kopały. Przy strzale, szczególnie serią, potrzeba było trochę siły, żeby utrzymać kopiący karabin. Do nauki lepiej nadawały się właśnie te krótkie… albo noże! Noże też były fajne.
- Wujku… co to jest retro? - spytała cicho, obejmując go ufnie ramionami i niby całkowitym przypadkiem tak je układając, aby dłonie znalazły się w okolicach zabranej butelki. Odczekała chwilę i zaczęła mówić, przy okazji ostrożnie zabierając się za zabieranie szklanej rzeczy - Bicie na noże też możemy pokazać. Ty i ja, zrobimy konkursa. Taką zabawę nie na poważnie. Treninga - wyjaśniła, unosząc głowę do góry i opierając brodę o tors opiekuna żeby móc robić minę smutnego kota, chociaż pewnie on tego nie widział bo było ciemno.

- Retro to coś starego. Zwykle styl albo moda, zwłaszcza jak powraca i znów coś jest uważane za modne, stylowe, klasyczne i tak dalej. - odpowiedział wujek patrząc w dół na twarz blondynki opartej na jego piersi. - Myślę jednak, że same strzelanie wystarczy. - dodał i odwrócił się znowu w stronę chłopców. Wysunął w ich stronę rękę by oddali mu rewolwer gdy się już nim nacieszyli. Angie była zaś w kropce. Wujek chyba nie zauważył jej manewru ale jej dłoń coś miała opory z wysupłaniem butelki z bocznej kieszeni szortów. Teraz zaś poruszył się więc rozdzielili się gdy zaczął z powrotem ładować rewolwer wyjętymi wcześniej nabojami. Dzieciarnia z wypiekami na twarzy obserwowała jak po kolei zapełniał prawdziwą broń, prawdziwymi nabojami.
- Rewolwery czy pistolety to broń krótka. Tak się na nią mówi. W przeciwieństwie do broni długiej czyli strzelb, pistoletów maszynowych czy karabinów. Bo jest o wiele od niej mniejsza i lżejsza. Ale i tak pewniej się zwykle strzela trzymając broń oburącz. Z bronią krótką można poruszać się i strzelać na różne sposoby. Ale pokażę wam jeden z najbardziej uniwersalnych i najprostszych. - wujek mówił spokojnie wręcz jakby złosliwie opóźniał co najważniejsze. I chłopcy i dziewczynka nie mogli się już doczekać co takiego pokaże i kiedy będzie te strzelanie. Pazur zaś złapał rewolwerową klasykę w jedną dłoń, ją od dołu dla stabilizacji i wzmocnienia chwytu złapał drugą i jakoś od razu zaczął wyglądać bardzo bojowo. Nawet w tych swoich szortach z wystającą z kieszeni butelką nastolatki.
- Przy strzelaniu i poruszaniu się z bronią może się zdarzyć, że nie chcemy od razu strzelać. Wówczas zdejmujemy palec ze spustu i kładziemy go obok, wzdłuż broni. Ważne zwłaszcza przy rewolwerach bo jak wspomniałem nie mają innego bezpiecznika niż cyngiel. A w chaosie walki, biegania może całkiem łatwo palec przesunąć się ten pół centymetra i broń może wtedy wystrzelić. - postawny ciemny blondyn zademonstrował sam chwyt a potem położył palec tak jak mówił demonstrując jak to powinno wyglądać. Teraz wskazujący był położony wzdłuż korpusu broni i były małe szanse, że trafi znowu na spust przypadkowo. Ale w każdej chwili wiadomo było, że łatwo może tam wrócić jeśli strzelec postanowi strzelić. Wujek poodwracał się kilka razy demonstrując na przemian jak kładzie albo zdejmuje palec ze spustu. Nawet w tak oszczędnych ruchach wydawał się groźny i bojowy choć przecież właściwie nic specjalnego niby nie robił. A jednak czuło się, że w każdej chwili naprawdę może tak zacząć strzelać z tego prawdziwego rewolweru i prawdziwej amunicji by powstrzymać zagrożenie. Dzieci patrzyły na to wszystko z żywym zainteresowaniem i płonącymi policzkami.

Nastolatka też patrzyła jak zaklęta na blond opiekuna. Wyglądał tak super i poważnie no i tłumaczył, jak dziadek. To rozumiała - co i o czym mówił. Zniknęła niepewność i dziewczyna złapała się na tym, że uśmiecha się pod nosem. Naprawdę miała bardzo ładnego wujka i takiego mądrego.
- Żeby trafić trzeba zgrać muszkę ze szczerbinką. Muszka równa się mówi - w głowie usłyszała głos dziadka, który był tam zawsze i powtarzał te wszystkie ważne rzeczy, jakich ją uczył w domu. Powtarzała po nim, a im więcej mówiła, tym bardziej nieobecny miała wyraz twarzy. Oczy stawały się puste, zapatrzone w lufę rewolwera.- Zależy od celownika, czy jest szczerbinkowy, przyziernikowy czy broń ma szynę celowniczą. Można celować w punkta, lub pod punkta… jak się celuje do statykowego celu. Takiego co się nie rusza. W punkt, to jak zgrane przyrządy ustawiamy w miejscu w które chcemy tracić. Pod punkt, kiedy ustawiamy poniżej miejsca do trafienia. Nu… ale to trza pamnienić paru rzeczy. Że broń się psuje, a to pogarsza celność. Zużycie gwintów w przewodzie lufy, po wystrzeleniu większej ilości naboi. Rozbicie wylotu lufy. Zanieczyszczenie lufy osadem prochowym przy większej liczbie strzałów. Skrzywienie lufy, muszki, celownika. Skrzywienie lub nadmierne luzy kolby. Rozszerzenie się lufy wskutek rozgrzania przy dłuższych seriach. Rdza, wżery w lufie w skutek braku lub przy nieprawidłowym obsługiwaniu technicznym broni. - Głos też się jej zmieniał: zaczęła mówić nisko, przez nos i chrapliwie, kanciasto wypowiadając kolejne słowa, a chwilami nawet zaciągając śpiewnie po słowiańsku.
- Tolsza swietło ważne. Najlepij stanąć tak, żeby sunce nie padało na broń. Dobre oświetlenie poprawia widoczność celu i przyrządów celowniczych, polepszając warunki celowania i tym samym wyniki strzelania. Jednak jaskrawe promienie słońca padające w oczy strzelającego męczą wzrok. Robią powstanie poświaty na przyrządach celowniczych, szczególnie przy startej powłoce ochronnej utrudniając ich prawidłowe zgranie. Zbyt jasne oświetlenie przyrządów celowniczych powoduje również pozorne zniekształcenie muszki i szczerbinki celownika a tym samym błąd w celowaniu: promienie słońca padające z prawej strony powodują, że prawa strona muszki będzie jaskrawsza i pozornie „szersza”, będziemy więc celować „lewą” muszką, po lewej też stronie celu ułożą się przestrzeliny, albo odwrotnie. Gdy słońce oświetla muszkę z góry, muszka wydaje się dłuższa i mimo woli strzelamy „niską muszką” i przestrzeliny układają się w dole celu. Oświetlenie szczerbinki z prawej strony daje złudzenie poszerzenia się jej w lewo, więc przesuniesz lufę w lewo, w celu, bo ty myśli, że prostuje do równego ustawienia muszki w szczerbince. Nu albo jak gorąco, jak na pustyni, i powietrze falowuje. I ciężej się skupić bo gorąco i szybko się męczysz.

Słowa nastolatki wywołały żywą reakcję młodszego pokolenia. A właściwie słuchali i patrzyli się na nią z zafascynowaniem. Często zerkali na dorosłego mężczyznę z bandaną na głowie sprawdzając jak on reaguje na tą wypowiedź ich kumpeli. Wujek też słuchał i patrzył uważnie aż blondynka nie skończyła mówić i opowiadać. Na koniec pokiwał głową.

- Angie ma rację. - wskazał ją brodą i lekko potwierdził ruchem dłoni. - Ale to już trochę wyższa szkoła jazdy. Wymaga opanowania pewnych podstaw. - zgodził się bo dzieciarnia chyba miała trudności z opanowaniem tego co mówiła blondynka i nie wiedziała jak powinna zareagować. - Ja na razie pokazuję wam podstawy. Myślę, że jak na pierwszy raz to zaczniemy od czegoś prostego. - blondyn uśmiechnął się i nieco uniósł dłoń z bronią do góry chcąc wrócić do demonstracji.
- Już wiecie trochę od Angie jak się strzela na dalsze dystanse. Wiecie ode mnie jak się trzyma broń. Teraz pokażę wam jak się z nią poruszać. - wujek powiedział spokojnie i znów wrócił do tej pozycji strzeleckiej z wycelowaną bronią jaką miał wcześniej. Teraz jednak ruszył przed siebie. Szedł dość raźnym tempem celując przed siebie z rewolweru. Wyglądało, że po prostu idzie w tej wodzie po tej stodole. Ale jak doszedł do drugiej strony stodoły to zakręcił. Wykonując ten wiraż nie opuszczał broni tylko ona wykonała wiraż razem z nim. Zaczął wracać trochę pod skosem a potem do grupki widzów. Gdy wydawało się, że idzie prosto na nich i przez moment mieli wycelowaną w siebie trzymaną przez niego broń on nagle opuścił ramiona i lufa rewolweru celowała gdzieś dwa kroki przed jego rozchlapującymi wodę nogami.

- Kolejna rzecz. Nie celujemy do swoich ani cywili. Tylko do tych złych. Jak ktoś z naszych nam wejdzie pod lufę to ją opuszczamy o tak. - powiedział wujek wskazując na właśnie opuszczoną w dół broń. - Albo ubezpieczamy inny kierunek. Zwłaszcza jak ta druga osoba jest z nami i też ma broń. - wujek uniósł z powrotem broń na linię twarzy ale celował gdzieś w bok. Potem pokazał jeszcze w podobnym stylu jak wchodzić po schodach i jak chodzić by celować i sprawdzać także górę i dół. Zwłaszcza w miastach, budynkach i innych takich. Gdy tak pokazywał te proste pojedyncze ruchy w całym zestawie wodząc lufą na wszystkie strony to nagle okazywało się, że wędrówka z pistoletem czy inną bronią po takim niepewnym terenie jest całkiem pracochłonna i wymaga patrzenia w rożne strony prawie jednocześnie i generalnie nie jest wcale taka łatwa nawet do samego patrzenia.
- I dlatego łatwiej jest w grupce. Zwłaszcza jak reprezentują podobny poziom wiedzy i doświadczenia. - uśmiechnął się wujek na sam koniec tej części pokazu. - To jak? Chcecie spróbować? Akurat jest was czwórka to wyjdą dwie pary. - wujek pokazał po kolei na każdego z mniejszych i większych widzów i młodsze pokolenie zafascynowane pokazem oczywiście, że chciało. Ale jednak trochę musieli poczekać bo wujek znowu rozbroił rewolwer a potem wyjął kolejne klamki tak by każdy dostał pustą broń.

Nastolatka raz po raz przekrzywiała głowę jak większa, blond wersja psa, patrząc na wujka i słuchając co mówi, a im dłużej się tak gapiła, tym więcej życia do niej wracało aż do momentu, gdy zaczęła się bujać z pięt na palce. Lubiła takie ćwiczenia i chodzenie w zespole, gdzie wzajemnie się bezpieczyło. Tylko jednej rzeczy nie rozumiała. Jak niby miała rozróżnić tych złych od dobrych? Oprócz tego, że źli i potwory byli z Nowego Jorku.
Pod koniec lekcji raźno poderwała się z miejsca, doskakując od małej ludzi i spoglądając na nią z góry.
- Chcesz się ze mną pobawić w bezpieczenie? - spytała jej, szczerząc się wesoło. Zaraz przeniosła wzrok na wujka - A mogę karabin? Wole karabiny… i pić mi sie chce wujku. Mogę jak ty nie chcesz? - pokazał na butelkę.

- Angie to taki pokaz. Lepiej by wszyscy mieli to samo by zobaczy jak to działa. A na pragnienie masz manierkę. - wujek odpowiedział spokojnie i tłumacząc i wskazując dla odmiany manierkę nastolatki. Jakoś nie wydawał się być chętny do korzystania z butelki ani przez siebie ani przez kogoś innego.

Za to Jane pokiwała główką po chwili zafascynowanego milczenia. Przez chwilę z równą fascynacją trzymała prawdziwy rewolwer. Chłopcy bez problemu zgodzili się na taki podział proponowany przez blondynkę i chwilowo toczyli hałaśliwą wojnę który ma wziąć rewolwer a który pistolet. Pazur dał im wszystkim się chwilę wykrzyczeć i podekscytować póki nie wkroczył do akcji nie widząc przełomu w tej scysji. Zaproponował by jedną trasę jeden z nich trzymał jedną pukawkę a potem w kolejnej się zamienili. I to po chwili namysłu zdawało się pogodzić obydwu braci.
-Spróbujcie. Najpierw pojedynczo. Angie wam pokaże potem wy. Powiedzmy wejdźcie stąd tam na górę po schodach. - opiekun nastolatki zaproponował pierwsze ćwiczenie wskazując na cel jaki mieli osiągnąć. Wydawał się dość prosty bo trzeba było przez utopioną w wodzie stodołę przejść z jakąś połowę długości a potem wejść po schodach tak jak to przed chwilą pazurowy instruktor pokazywał.

Blondynka wzruszyła ramionami zastanawiając się chwilę czy jakby skoczyła na wujka i próbowała mu odebrać flaszka w walce to by się obraził, czy uznał że to też może być szkolenie albo ten cały pokaz dla małych ludziów.
- Ale ja nie chcę wody - burknęła opiekunowi, patrząc na niego spode łba którym zaraz pokręciła, zwracając się do Jane. Klęknęła przy niej.
- Tam gdzie oczy, tam lufa, to proste - uśmiechnęła się do niej, wstając z kolan.

Dziewczynka pokiwała głową. Cała dzieciarnia obserwowała oddalającą się przez zalane klepisko nastolatkę i potem jak wspina się po schodach. I to z zapartym tchem. Bo dopiero jak Angie zatrzymała się na górze przy barierce zaczęli wesoło coś krzyczeć i tłumaczyć sobie nawzajem a nawet machać do niej. Dla Angie zaś ten prosty kawałek był całkiem prosty w porównaniu do tego co zdążyli ją wcześniej nauczyć i dziadek i wujek. No ale poruszanie się z kimś wymagało trochę większej koordynacji i współpracy niż pojedynczy marsz.

Po Angie ruszyła Jane. Była z nich wszystkich najmniejsza i najmłodsza. Wujek wybrał dla niej chyba najmniejszy pistolet z tych zdobycznych a i tak jakoś dziwnie duży wydawał się w małych rączkach dziewczynki. No ale brnęła przez wodę celując trochę na czuja a trochę na oślep to tu to tam. Angie widziała, że dziadek pewnie by się wygadał teraz widząc taki partacki poziom ale dziewczynce musiało to sprawiać masę frajdy. Bo gdy wreszcie weszła po dużych dla siebie schodach na górę i stanęła przed Angie a podczas wchodzenia po schodach chyba w ogóle zapomniała, co wujek mówił o nie celowaniu do swoich bo po prostu wchodziła po schodach z pistoletem to na sam koniec spojrzała z oczami pełnymi szczęścia i wypiekami na twarzy na nastolatkę jakby właśnie ukończyła jakiś maraton czy coś podobnego. Chłopcy też zaczęli coś krzyczeć wesoło i zachęcająco więc w ogóle zrobiło się miło i sympatycznie.

Chłopcy oczywiście znowu nie mogli dojść do porozumienia który ma iść pierwszy i prawie się pobili ale wujek zainterweniował znowu, że raz ma iść jeden a następnym razem drugi jako pierwszy. I to znowu jakoś ich pogodziło. Więc po paru chwilach wokół Angie przy barierce stała cała dzieciarnia a wujek został na dole stodoły.

- Świetnie, właśnie o coś takiego chodzi. Mniej więcej. - z góry wszystkie rysy twarzy mężczyzny na dole nie były zbyt wyraźnie widoczne więc uśmiech było słychać głównie w głosie. Wujek pewnie też dostrzegał te niedociągnięcia trójki młodych kandydatów tego wieczornego kursu strzeleckiego ale widocznie postawił na dobrą zabawę a nie szkolenie z prawdziwego zdarzenia. - A teraz parami. Najpierw dziewczyny potem chłopaki. Spróbujcie dojść do tego worka. - wujek pokazał na jeden z worków wypełniony prowizorycznie sianem. Aby tam dojść trzeba było najpierw zejść po schodach na dół a potem przejść na drugi kraniec stodoły. Trasa dość prosta ale teraz już trzeba było się zgrać z partnerem. Chłopcy trochę pomarudzili, że dziewczyny idą pierwsze ale w końcu też chcieli zobaczyć co będzie dalej i jak najszybciej tego spróbować więc dziewczyny miały wolną drogę.

Brzmiało łatwo i było łatwe, bo nikt zły ani żaden potwór nie czaili się w ciemności. To była zabawa, bez strachu, że zaraz dostanie się kulkę, albo zarobi bolącą ranę.
- Biorę lewą strony, ty prawą - powiedziała do małej ludzi i ruszyła powoli, dostosowując tempo do jej małych kroków.

Angie szybko odkryła, że o dziwo największy problem pojawił się zaraz na początku. Dziewczynka miała poważne trudności z nadążaniem za dorosłymi, zwłaszcza po dużych dla niej schodach albo nie tak płytkiej wodzie. Po schodach schodziło pojedynczo i na tyle ją to pochłaniało, że ten pistolet trzymała raczej symbolicznie w górze. Więc to blondynce było łatwiej zwolnić do jej tempa niż dziewczynce próbować za nią nadążyć. Ale i chłopcy i wujek cierpliwie i z przyjaznymi uśmiechami czekali aż zejdą na dół i dojadą wo worka. Na dole dziewczyna z miną pełną zapału i zaangażowania wodziło trochę chaotycznie ale jednak wodziła po swojej stronie gdy Angie sprawdzała swoją.

Chłopcom poszło tak sobie. Trochę wyraźnie było widać, że bardziej konkurują ze sobą jakby to był jakiś wyścig niż praca zespołowa. Ale za to mniej więcej poprawnie reagowali jak na swój początek przygody z takimi manewrami. Potem wujek podszedł do nich i trochę poradził każdemu z nich co i jak by można zrobić lepiej. Chłopcom pomogło by bardziej zaczęło to w ich dwójce przypominać współpracę a Jane chociaż starała się nie celować po swoich ludziach. Wszyscy zdawali się być wręcz oczarowani całą tą zabawą. Ale to jeszcze nie był koniec! Wujek wreszcie przeszedł po tym całym wstępie do najciekawszej części - strzelania! To co obiecał przy kolacji! Wreszcie się doczekali!

- Najpierw pokażę wam takie zwykłe, podstawowe strzelanie do celu. - wujek zaczął mówić gdy spokojnie zaczął wkładać naboje do S&W. Dzieciarnia otworzyła szeroko oczy z fascynacją przypatrując się temu etapowi przygotowań. Każdy z nich nadal trzymał po jakiejś klamce ale ich pukawki nadal były puste. Wreszcie wujek skończył ładować broń i znowu przybrał tą pozycję strzelecką jaką pokazywał na samym początku. Teraz w twarzach dzieci pokazał się jakiś ślad zrozumienia i radosnej satysfakcji, że wiedzieli już coś czego nie wiedzieli wcześniej i pewnie nawet z dorosłych nie każdy wiedział.
W końcu pociągnął za spust. Rewolwer w jego dłoniach nie wydawał się jakiś specjalnie duży i wcale nie rzucał w ich pewnym chwycie. Nastolatka wiedziała, że amunicja na jaką “chodził” ten rewolwer jest dość słaba więc i odrzut niezbyt mocny. Ale dzieci były słabsze i drobniejsze od dorosłych więc z pełnowymiarowymi pukawkami pewnie miałyby o wiele większe trudności z ich opanowaniem niż dorośli. Wujek swobodnie wystrzelał cały bębenek dziurawiąc oddalony o kilkanaście kroków worek. Wnętrze stodoły huczało przy kolejnych strzałach a każdy strzał był witany dziecięcą fascynacją. Na koniec Pazur opuścił już pustą broń, zrobił ten trik z wyrzucaniem na bok bębenka i potrząchał bronią by wysunąć łuski. Wysunęły się trochę więc łatwiej je było wyjąć ręcznie. Mężczyzna załadował bęben ponownie i podał go swojej podopiecznej.
- Angie też wam może pokazać jak to się robi. - powiedział wujek a uwaga dzieci skoncentrowała się teraz na ich nowej kumpeli.

- Haraszo - odpowiedziała wesoło, podrywając się z miejsca i przejmując w locie broń. Też wyglądała na zaaferowaną, a przy tym wyjątkowo szczęśliwą, a miała się z czego cieszyć! W końcu spędzali z wujkiem razem czas i wspólnie się bawili w trening. Trochę na dzieciowo, ale i tak całe to bezpieczenie, a teraz strzelanie należało do fajnych i przyjemnych zajęć. Wolała je niż te dziwne literki, albo kolejne słowa. Lubiła strzelać, nawet jeżeli nie z dziadkowego karabinu, tylko piesowego rewolwera.
- To nie jest trudne - zaśmiała się do małych ludziów, uderzając z bębenek żeby zakręcił się parę razy, a gdy skończył od razu podniosła broń i wycelowała w nieruchomy worek. Raz za razem naciskała spust, śmiejąc się przy tym jak małe dziecko.

Strzelanie z rewolweru do dość sporego celu, nieruchomego i z parunastu kroków okazało się być dla wychowanej przez dziadka dziewczyny całkiem proste. Też podziurawiła worek kolejnymi dziurami. Tu i tam pokazały się już kłosy słomy jakiej tam napchali wcześniej podczas przygotowań. Chłopcy i Jane zaś kibicowali i bili brawo, i krzyczeli podczas tego strzelania jakby chodziło o nie wiadomo jakie zawody i trofea. Wreszcie przyszedł ten moment, że wujek znowu przejął rewolwer i załadował go nowymi kulami. Łuski jak widziała nastolatka na razie chował do kieszeni bluzy. Gdy skończył przyklęknął i podał broń Jamesowi. Pozostała dwójka zamilkła z emocji jakby sami mieli już tą broń w rękach i się przymierzali do strzelania. I jakoś to poszło.

James strzelił pierwszy raz i przez chwilę zapanowała euforia młodszego pokolenia. Jakby wygrał zabawkę w lunaparku. Nawet udało mu się trafić w worek. Potem już było gorzej i dało się zauważyć, że broń po każdym strzale bardziej mu skacze w rękach niż bardziej dorosłym strzelcom. Nie miał jeszcze takiej masy, siły i wprawy by sprawnie niwelować odrzut broni a to sprawiało, że raczej mógł strzelać pojedynczo. Schemat u pozostałej dwójki się powtórzył. W ciągu paru chwil więc wystrzelali 5 bębenków a łuski w kieszeni bluzy wujka zaczynały wyglądać jak mała, kanciasta piłeczka na brzuchu.

- Tak. Ładnie wam poszło. - pochwalił ich wszystkich wujek z ciepłym uśmiechem na twarzy. - A teraz pokażę wam jeszcze taki jeden trik. - uśmiech zrobił się nieco tajemniczy gdy odebrał broń od Jane która strzelała jako ostatnia i znowu ją ładował kolejnymi nabojami.
- Wadą większości pistoletów czy rewolwerów jest słaba szybkostrzelność. W porównaniu do broni automatycznej. Strzelając pojedynczo ciężko jest powtórzyć strzał a strzelając raz za razem ma się większą siłę ognia ale celność robi się bardzo problematyczna. Zwykle wtedy jest to marnotrawstwo naboi chociaż można liczyć na efekt zastraszenia przeciwnika. Ale jest wyjście pośrednie z tego problemu. - Pazur uśmiechnął się tajemniczo bo akurat skończył ładować S&W. I mówił tak jakby zaraz miał zdradzić jakiś wielki sekret. Po tym wszystkim dzieci wyglądały jakby zaraz miały się ugotować z ciekawości po tym całym wieczornym show jakie zorganizował im wujek Angie no i sama Angie. Wujek zaś znowu przybrał postawę strzelecką celując w już nieźle rozpruty ołowiem worek. A potem strzelił. Bardzo szybko, dwa razy pod rząd, że dwa strzały prawie zlały się w jeden.

- Dublet. Czyli podwójny strzał. - powiedział wujek lekko odwracając się profilem do dzieciarni. - Trzeba strzelić od razu, raz za razem. Szybko zanim odrzut podrzuci broń i minie ten moment by ją wyrównać i znów wystrzelić. Jak to wygląda jak się strzela pojedynczo jak my do tej pory. To jest metoda dawnych komandosów i antyterrorystów. Strzelano tak w głowy. Bo wszelkie kamizelki dość łatwo zatrzymują takie dość słabe ammo ale no strzał w głowę to strzał w głowę. No ale to trudne więc strzela się tak tylko z paru kroków bo dalej traci to sens. Czyli nieźle nadaje się do walki w budynkach, zwłaszcza jak broń ma tłumik a przeciwnik jeszcze o nas nie wie. No a w praktyce to wygląda to tak. - wujek spokojnie tłumaczył i w międzyczasie doładował bębenek dwoma nabojami. Potem znowu odwrócił się w stronę zaimprowizowanej strzelnicy przybierając postawę strzelecką. I strzelał. Tymi dubletami. Tym razem do rozstawionych puszek. A, że były rozstawione tam i tu to Pazur odwracał się jak jakaś automatyczna wieżyczka i trafiał i pudłował ale tempo i natężenie ognia było nieporównywalne z czymkolwiek mieli dotąd do czynienia w tej stodole. Teraz wydawał się jak taki prawdziwie groźny żołnierz czy komandos zupełnie jakby na chwilę w tej stodole pojawił się w jego miejscu całkiem kto inny. A gdy skończył znowu opuścił broń i odwrócił się, uśmiechnął i znowu wyglądał jak wujek.
- No tak to zazwyczaj wygląda. - powiedział do zgromadzonej dzieciarni. Wynik był połowiczny. Przy tak szybkim strzelaniu jedna puszka była nietknięta choć w deskach były rozpłaszczone kule tuż obok niej. Druga była rozbyrźgnieta podwójnym trafieniem a trzecia pojedynczym.

Cały pokaz Angela oglądała z szeroko otworzonymi oczami, chłonąc je każdą komórką ciała. Lubiła jak wujek pokazywał co umie, ale właśnie jak wujek - nie żeby zrobić krzywdę, tylko nauczyć, albo dać przykład. Ona tak nie umiała, tego dziadek nie uczył… bo wolał strzelać raz i celnie. Najlepiej z dużej odległości. Albo zachodzić z nożem, bo cicho. Ale jego już nie było, teraz miała wujka.
- Łaaał… - westchnęła kiedy strzały ucichły i nagle poderwała się z beczki na której przysiadła, zagryzając paznokcie kiedy broń huczała prochem i nabojami. Standardowo wpadła na wysokiego blondyna z impetem, obejmując go z całej siły, dumna i szczęśliwa jednocześnie. - Jesteś najlepszy! Jak dziadek!

- Noo! -
czereda maluchów pod wpływem impulsu powtórzyła manewr nastolatki. I nagle oni oboje a zwłaszcza wujek byli w tym żywym oblężeniu ochów, achów, śmiechów i uścisków. Wujek też zdawał się to przyjmować z uśmiechem i zadowoleniem. - Dobrze, też jesteście wspaniali. Chyba wystarczy na dzisiaj, wracajmy do domu. - wujek powiedział łagodnie i dzieciaki w końcu go odstąpiły. On sam pozbierał swój plecak i znowu wybuchła radość bo pozwolił każdemu maluchowi zatrzymać broń jaką operował podczas tych wieczornych manewrów. Ale amunicję obiecał zostawić pani West. Na koniec zaś jeszcze wziął Jane na barana by nie szła znowu przez tą wodę i tak kawalkada zaczęła brnąć przez zalane wodą podwórze w kierunku domu Westów.

Angie dreptała posłusznie obok opiekuna, trzymając go za rękę i zezując co jakiś czas na butelkę, ale nie mówiła nic o niej, za to poruszyła inny temat.
- Myślisz, że pani doktur będzie bardzo zła, jak się rano pojawimy na te badania? - spytała, przenosząc wzrok na ulicę gdzie gdzieś daleko był bar i westchnęła - Nie chcę stąd iść. Tu jest dobrze. Zostańmy.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172