Zadanie, jakie postawiła przed sobą Luna, było iście karkołomne. Orki były zdecydowanie szybsze od prowadzonej magiczną dłonią kuli i zadeptywały wszystko pod nią i wokół niej, próbując za wszelką cenę do niej doskoczyć. Niektórzy nawet się podsadzali, tworząc gęsty tłum. A wiadomo jak to było z wyrocznią. Już zanim weszła pomiędzy nich, to potknęła się o jakiś kamień i wyłożyła jak długa. Jak nie widziało się własnych nóg, to robiło się o wiele trudniej!
I nagle znalazła się w gąszczu grubych nóg i wielkich stóp odzianych w ciężkie buty. Wykorzystując całe swoje szczęście i umiejętności, zaczęła się wić i nawet udało się jej wstać. Co chwilę ktoś ją potrącał, oberwała trzonkiem topora i pochwą miecza, a jeden z butów boleśnie zgniótł palce u prawej stopy. Kuli praktycznie nie widziała nad sobą, sama zdziwiona, że udało się jej utrzymać koncentrację.
Ale skierować ją do siebie żeby orki nie złapały i jeszcze pochwycić i schować? To nie było wykonalne dopóki nie weszłaby na głowę jednego z nich lub pofrunęła. Problem w tym, że tego fruwania to jej niewiele zostało po całym dniu przedzierania się przez kolczaste krzewy.
Yetar i Girlaen w tym czasie podkradli się wzdłuż muru. Tropicielka radziła sobie z tym gorzej niż doskonale widzący w ciemności fetchling, ale wyglądało na to, że i tak nikt nie zwraca na nich uwagi. Wyjrzeli na dziedziniec z posągiem, a ich oczom ukazał się dziwaczny widok kilkunastu albo nawet i kilkudziesięciu orków uganiających się i skaczących do latającej im nad głowami jaśniejącej magią kuli. Luny nie widzieli, ale wyrocznia mogła ciągle być pod wpływem zaklęcia.