Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2018, 23:41   #13
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Sytuacja się, proszę ja was moi słuchacze, lekko skomplikowała. Wróbel pięknym łukiem spłynął na ziemię i już miał wpaść pod kopyta powodowany iście piracką fantazją, gdy jeden z jego druhów przybył mu z pomocą.

Eksplozja, nie tak potężna jak oczekiwał półork, ale zapewne większa niż oczekiwał pirat zdrowo poharatała maga i jego konia. Jadącemu koło niego chłopakowi też się dostało. Podobnie jak dwóm strażnikom za nimi. Dzielny kapitan uniknął końskich kopyt dzięki ognistej kuli wybuchającej prosto w twarz. Potoczył się na krawędź drogi.
- To tylko draśnięcie! - zawołał by ukoić niepokój jaki zapewne czuli jego kompani. Co prawda zabrakło ogólnego westchnienia ulgi, ale zapewne tylko dlatego, że wszyscy mieli kupę własnych problemów.

Wychylający się zza powozu Elbrett ledwo zdążył się cofnąć, gdy chmura żwiru przemknęła obok niego. Z przyjaznym wilczym uśmiechem strzelił ledwo przymierzając. Strzała rozdarła policzek maga sprawiając, że krew siknęła jak z zarzynanej świni.

Ale zostawmy na razie krew. To wszak niesmaczne, a wy spożywacie tu wieczerzę. Zajmijmy się czymś milszym dla oka. Otóż elfka tymczasem pociągnął za sznur i uwolniła… spokojnie karczmarzu. Wiem, obyczajnie miało być. I jest. Uwolniła się od sznura co to pozwalał jej bez trzymania na gałęzi stać, a nie jak wszyscy myś… Nie wnikajmy w to dalej. Polej wszystkim cny karczmarzu. Zapewne wyobrażenia sprawiły niektórym suchość w ustach. Mnie wasz tok myślenia także gardło wysuszył, tedy łyknę i opowiadam dalej.
Tehisa niczym wiewiórka opadła na ziemię ledwo dotykając gałęzi. Nie tylko dzięki kunsztowi tak szybko się tam znalazła. Płonące gałęzie wiele wniosły do prędkości schodzenia.

Widzę, że karczmarz nasz miły łypie na mnie podejrzliwie, tedy porzućmy na razie piękną elfkę, która krecąc zgrabnym tyłkiem kluczyła między drzewami biegnąc na z góry, dosłownie, upatrzoną pozycję. Zajmijmy się czymś odmiennym, wręcz szkaradnym. Wyskoczywszy niczym piaskowy diabeł z kreciej nory, nasz szlachetny syn elfiego kominiarza upuścił krwi strażnikom. Trzech strażników z dobytymi mieczami ruszyło na drowa.

Draugdin zanurkował pod brzuchem konia rozharatał udo pierwszego strażnika. Wynurzając się po drugiej stronie zgrabnym młynkiem odbił cios miecza mający mu zaszczepić czaszkę. Ów cios z pewnością zaliczyłby się do zabiegów medycyny estetycznej. Bo z wyglądem mogło być tylko lepiej. Drow zawirował między kolejnymi dwoma sprawiając ich jak wieprzki. Ale walka nie była skończona. Zaskoczenie ustąpiło, a fakt że wciąż żyją świadczyć powinien o ich szermierczym kunszcie godnym królewskiej gwardii. I zamiarowali ów kunszt pokazać.

Ale nie zostawiajmy samego zbyt długo naszego drugiego magika, Ialdabodea. Wszak stoi na krawędzi urwiska, jeszcze gotów skoczyć na łeb widząc brak zainteresowania. Ale na razie niczym sokół wypatrywał gdzie jego talent najlepiej spożytkowany będzie. I wypatrzył. Nie dał się nabrać na chwilowy triumf Draugdina. Widział, że kolejna dwójka żołnierzy zaraz osaczy mrocznego elfa.

Tymczasem nasz zniewieściały elfi konus zaległ w krzakach i czekał na okazję. Niestety życie bywa okrutne. Dwaj strażnicy miast zostawić konie i ganiać nie wiadomo kogo, zawróciło w kierunku powozu. Praktyczna natura Rena, nie pozwoliła mu się źle poczuć z powodu owego porzucenia. Ot, był on zwolennikiem filozofii unikania nadmiernie stresujących sytuacji. A taka mogła powstać w razie spotkania oko w oko ze strażnikami.

Za to wręcz przeciwną postawę życiową praktykował Vince. Cisnął nożem w nadjeżdżających strażników i zeskoczył na kozioł by odciąć konie. Nóż zawirował i wbił się po samą rękojeść… w drzewo na poboczu. Ziste malowniczy był to sposób na pozbycie się ostrego jak brzytwa przedmiotu. Za to zeskoczenie na kozioł udało mu się wybornie. Zupełnie niepotrzebnie woźnica chwycił go w swój niedźwiedzi uścisk by zapobiec jego upadkowi. Nieszczęśliwym może wydawać się fakt, że dłonie woźnicy zacisnęły się na gardle. Palce utonęły w podwójnym podbródku nie czyniąc większej szkody. Ale Vince nie był obrażalski, także objął przyjacielskim gestem woźnicę. Pod dobrze skrojonym kaftanem woźnicy czuł żelazne mięśnie. Tocząc przyjacielskie zapasy nijak nie mógł dosięgnąć tasakiem swego nowo poznanego druha. A była na to najwyższa pora, bo obaj strażnicy zajeżdżali z obu boków powozu.

Tymczasem młody służący, ignorowany przez wszystkich zupełnie niesłusznie, zeskoczył z konia i posłał ognistą kulę wysoko w powietrze. Berdych parsknął pogardliwie widząc mijający ich pocisk i wznoszący się ponad nich.
Ialdabode zaś potrafi docenić kunszt młodego padawana. Był już w połowie skoku, gdy kula eksplodowała kilka metrów nad nimi pokrywając płomieniami ich niedawną kryjówkę. Fala płomieni ogarnęła półorka spychając go z półki skalnej. Szczęśliwie dla niego wiedział co czynić w przypadkach przypadkowych samozapłonów. Chwacko turlał się tłumiąc płomienie. Tyle, że turlał się z góry śladem jeży, aż wyrżnął w spory głaz. Zahuczało mu we łbie. Zapewne ów huk brał się z istnego wodospadu krwi, który zalał mu oczy. Mało nie zakwiczał, jak zarzynana świnia.

Za to drugi śmiałek, co to potrafił docenić kunszt przeciwnika lekko się tylko poharatał o kamienie, gdy piętami i tyłkiem hamował widowiskowy ślizg.
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 30-01-2018 o 12:24.
Mike jest offline