Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2018, 09:33   #172
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 33



Mąż delikatnie skinął kapturem na niemą sugestię żony. Lekko cofnął za siebie prawą dłoń i ustawił się nieco lewą stroną w stronę skrępowanej dziewczyny tak, że pewnie nie powinna zauważyć broni w jego dłoni. Ale okazało się to zbędne. Rice dała do siebie podejść lekarce i wbić igłę nawet nie stawiała oporu podczas pobierania krwi. W końcu więc O’Neal mogli odetchnąć z ulgą gdy potencjalnie minął ten najbardziej ryzykowny moment gdy Azjatka mogła się pokusić o jakiś numer.

Rice dopiero zaczęła przejawiać oznaki aktywności gdy O’Nealowie zbierali się do wyjścia. Zacząła coś mruczeć protestująco. Bo przez knebel nadal mówić nie mogła. Gdy się zatrzymali wskazała na nich. Chociaż nie, raczej gdzieś na środek sylwetki. Domyślili się, że chodzi jej o światło. Widocznie nie uśmiechało się jej tu samej siedzieć skutej i zakneblowanej i jeszcze w ciemnicy. Robert zawahał się ale zostawił lampę na środku piwnicy poza zasięgiem nóg czarnowłosej dziewczyny. Wtedy ta się uspokoiła. - Chyba jakoś trafimy do wyjścia. - uśmiechnął się łowca. Potem zasunął drzwi i zatrzasnął kłódkę. Akurat to jeszcze dało się zrobić i po ciemku jeśli trzymało się obie rzeczy już przy zamykaniu drzwi.

- Wiesz? Chyba będziesz musiała mnie poprowadzić. Bo tutaj strasznie i ciemno i w ogóle. - powiedział kuglarskim tonem mąż gdy jego dłoń spoczęła na ramieniu żony. A potem jakoś dziwnie precyzyjnie jak na te uczucie zagubienia przesunął ją na ścianę tak, że stuknęła o nią plecami. Sam przysunął się do niej od frontu przypierając ją do ściany. Nie widziała go kompletnie w tych ciemnościach. Ale słyszała jego oddech, głos, czuła na sobie dotyk jego ubrania i jego dotyk. Ciepło dłoni i jej dotyk. Przesunęła się na bok jej szyi, potem w górę na bok jej głowy i tam badała jej potylicę, kark to wracała znów do policzka i ust. - Wreszcie sami. Ile to się trzeba nakombinować by tak mógł legalny mąż z legalną żoną nie? - zapytał z ciemności jego ociekający lubieżną ironią głos zbliżający się do jej twarzy.


---



Potem też było ciekawie. Gdy wyszli ze świata piwnicznych ciemności natknęli się na prawie cały komplet z ich kolorowej grupki. Wróciła skądś Angie i Roger. Obydwoje ze szklistym wzrokiem jakby coś dziabnęli. I z mokrymi włosami, przyjelmnie pachnącymi płynem do kąpieli. Za to Pazur widząc ich wyglądał jakby z trudem stopował licznik detonatora do eksplozji emocji. W pobliżu kręciła się też Brianna która właśnie skończyła gadkę z tym niemłodym już kierowcą z nieco zarośniętym irokezem. Angie chciała odwiedzić chłopców Westów i zanieść im obiecany wcześniej sernik, khainita zaproponował, że ją podrzuci, wujek dość oschle stwierdził, że to nie będzie konieczne więc Roger chciał z powrotem swoją głowę i gdy ją dostał wyszedł z nią na zewnątrz. Lou i Mike dali sobie pobrać krew tak samo jak Angie. Ale nie Roger. Ze względów religijnych jak to się kiedyś mówiło.

Lekarka po powrocie do pokoju z kociej rodziną i mikroskopem znów mogła przystąpić do kolejnych badań próbek. Bomba czekała już na samym początku przy próbce Rice. Znalazła w krwi znajomego już wirusa. Ale krew ani okoliczne tkanki nie wyglądały na zdeformowane. Nie była pewna kiedy dokładnie ta Rice mogła się zarazić. Ale chyba dzisiaj. Więc mogło upłynąć z parę godzin. Może i 10? 12? Już jakieś objawy integracji we krwi być powinny widoczne. Ale może nie? Bo jak minęło tylko kilka godzin to wciąż mógł być ten okres utajony. Kluczowym było ile właśnie minęło czasu od zarażenia. Ale na razie w pobranej próbce wirus zachowywał się jakby był ale dopiero się dostał do organizmu i nie zdążył jeszcze go spustoszyć. Przynajmniej w tej pobranej próbce. No ale to była krew a wraz z krwią mógł się wszelki syf roznieść po całym ciele. Już ten czas odkąd przywieziono tą czarnowłosą mieszkankę Dew z jej domu wirus powinien mieć wystarczająco czasu by roznieść się po całym ciele. Próbki od Angie, Lou i Mike nie wykazywały śladów wirusa. Ale Mike cierpiał na gorączkę krwotoczną choć wydawała się pod kontrolą więc pewnie używał Ebokillera.

No i to też właśnie było wcześniej. Teraz zaś była tutaj. W zachlapanej krwią piwnicy gdzie Roger roztrzaskał czaszkę zarażonego Randala a potem Angie obcięła zabitemu głowę. Krwi, rozbitego szkła i smrodu gnijącego ciała było tutaj pełno. Najpierw musiała zacząć od rozebrania trupa. Co było “łatwe” jak ze wszystkimi trupami w tym stadium. Już jednak nawet oględziny samej skóry i tylko gołym okiem mówiło jasno, że coś jest nie tak i to zdrowo. Skóra była jakaś szara, pomarszczona jakby jej właściciel chodził w kupionej o numer za dużej. Do tego pokryta była jakąś śliską wydzieliną a tu i tam czymś podobnym do wosku. Do tego jakieś podskórne wybroczyny. Wszystko to wyglądało odpychająco, niepokojąco i aż krzyczało do zdrowego rozsądku by trzymać się trzeba od tego z daleka.

Krew była już zaschnięta. I ta na podłodze, ścianach, regałach jak i ta na szyi z odrąbanej głowy. Tak samo na ramieniu gdzie trafił tomahawk Rogera. Ale z wcześniejszych obserwacji wiedziała, że i tak nawet na świeżo była nienaturalnie gęsta i ciemna. No i ten smród. Smród padliny. Co prawda miała przed sobą trupa ale nawet w takim słońcu nie powinien się tak prędko rozkładać. A smród padliny przyciągała padlinożerców. W tym wypadku muchy. Ze szczurami chyba na razie był spokój. Niemniej na medyczne doświadczenie O’Neal to były tutaj wręcz wymarzone i wyśnione siedlisko do wybuchu epidemii. Powódź, stojąca woda jako ulubione siedlisko komarów i wszelkiego szkodliwego tałatajstwa. Ograniczony dostęp do czystej wody. Więc albo ludzie się wyniosą, gdzie ona jest bardziej dostępna albo zostaną i będą musieli dysponować tymi ograniczonymi zasobami jakie tu zostały. Desperaci pewnie zaczną ryzykować z piciem tej stojącej wody a to z kolei zaowocuje zachorowaniami choćby na klasyczną dezynterię. Do tego przy ograniczonych zasobach czystej wody będzie kłopot z utrzymaniem higieny. Czyli brud. A ten zawsze sprzyja paskudzeniu się ludzkiego zdrowia i samopoczucia. No i żywność. Z tym też pojawi się w końcu problem. Więc ci ludzie których widziała w dzień po drodze opuszczających miejscowość mieli całkiem zdrowy odruch. Pewnie też stanowią jedynie początek eksodusu jaki na poważnie zacznie się w następnych dniach gdy wszystkich ta powódź zacznie cisnąć jeszcze bardziej, gdy wszystkiego, wszystkim zacznie się robić mało a jedynie problemów i trudności zacznie przybywać. A w to wszystko było zamieszane jeszcze takie coś jak właśnie leżało przed nią na podłodze zawalonej krwią i pobitym szkłem.







- O rany, Angie ale ty jesteś super! - blondynka siedziała na łóżku które oddali jej do dyspozycji bracia w swojej tajnej kryjówce. Jane też była zachwycona choć małomówna jak zwykle. Gdy okazało się, że ich ulubiona kumpela wróciła i to z sernikiem chłopaki błyskawicznie ją ściągnęli z jej domów. Ledwo Angie z wujkiem zdążyli się przywitać z panią West, ona zaproponowała im jak zwykle herbaty i zdążyli do niej zasiąść a już James wpadł do kuchni a zaraz za nim małomówna dziewczynka. Janet była tak zaskoczona jak i zadowolona z przybycia dwójki gości. Nawet trochę zakłopotana bo placków już nie miała więc do herbaty mieli tylko ten sernik przyniesiony przez gości. Na szczęście wujek zamówił wcześniej dwie blachy a wcześniej u Lou częstowali się sernikiem pana O’Neala. Teraz więc dwójka gości miała całą blachę nie ruszanego jeszcze sernika. A wujek zostawił drugą w kuchni i zamierzał ją zostawić na jutro.

Chłopaki prawie z miejsca chcieli zaciągnąć nastolatkę do swojej tajnej kryjówki w gołębniku. Ale ich mama nieco ostudziła ich zamiary przypominając by nie byli dla gości zbyt natrętni i męczący bo to nieładnie. Posiedzieli więc jeszcze przy herbacie i serniku ale w końcu tendencja była jasna, że młodzi ciążą do młodych a starsi niekoniecznie. Więc w końcu stało się to co nieuniknione i nastolatka, z parą blond gospodarzy i ich młodszą kumpelą, uzbrojeni w termos herbaty od ich mamy, kubki i większą część sernika gości wylądowała w gołębniku.

- Zostaniecie na noc? Przygotuję wam pokój gościnny. - zapytała na odchodne Janet patrząc i na wujka i na jego podopieczną.

- Nie, nie, to nie będzie konieczne, mamy wynajęty pokój u “Gammana”. - zaprotestował szybko wujek kręcąc szybko głową.

- To naprawdę żaden kłopot. Ja na wszelki wypadek przygotuję co trzeba. - mama chłopców uśmiechnęła się łagodnie.

- O! Angie będzie u nas spać?! Ale super! - chłopcom aż się oczka roześmiały z takiej wiadomości. Wujek podrapał się po skroni i lekko przymknął oczy.

Wujek nie był zadowolony. Angie od razu rozpoznała to po jego twarzy gdy tylko wyszli z Rogerem z łazienki i wrócili do sali głównej. Siedział z większością ich grupki przy tym samym stole co jedli wcześniej obiad. Ale nic nie mówił. Chociaż zwłaszcza wyczyszczonego Rogera obdarzył ciężkim spojrzeniem. Ten mu się zrewanżował zwyczajową obojętnością skoro nie chodziło o nic z Khainem i zabijaniem. Sprawy niby nie było ale blondynka czuła, że kłopoty wiszą w powietrzu. Wyszło to gdy powiedziała wujkowi o swoim planie odwiedzenia Westów z sernikiem. Roger zaproponował, że ją podwiezie. Vanem na pewno byłoby i szybciej i wygodniej niż pieszo. Ale wujek odmówił dość oschle odmówił tej propozycji więc khainita odebrał od Izzy swoje trofeum i wyszedł na zewnątrz do swojej furgonetki by ją spreparować.

Sama Izzy też okazała się dośc mocno zalatana. Blondynka miała wrażenie, że złapała ją w locie. Za to chciała pobrać krew i od niej i od Rogera. Zresztą w całej ich grupce albo chciała pobrać albo już pobrała. Roger zwyczajnie odmówił twierdząc, że to sprawa Khaina co kogo czeka na arenie. Ale mimo to zdążyły ze sobą chwilę porozmawiać.





Droga do Westów okazała się całkiem spokojna i bez niespodzianek. Poza tym, że znowu trzeba było wejść w tą nieprzyjemną i pachnącą jeziorem, mętną wodę. Każdy kolejny krok był niepewny. Każde z nich co najmniej z kilka razy potknęło się o zanurzone w wodzie przeszkody. Wujek raz się prawie przewrócił gdy natknął się na jakiś zanurzony kamień czy słupek. Byłby pewnie wyrżnął się do wody cały ale zdążył się złapać przydrożnego znaku więc tylko przyklękło mu się na jedno kolano. Był milczący. Poważny jak za zwyczaj. Ale do tego jeszcze blondynka wyczuwała, że jest albo czymś zaniepokojony, zmartwiony, rozgniewany albo myśli o czymś intensywnie. Powiedział, że rozmawiał z Izzy i muszą wieczorem zrobić kolejną turę pobierania krwi i badań. I, że rano muszą spróbować wyruszyć do tego dziwnego pojazdu jaki znalazł Roger a jak się nie uda zmywać się stąd. Im dłużej ta katastrofa powodziowa trwała tym będzie gorzej. I, że z rana znowu trzeba uzupełnić w tej straży tyle wody ile się da. Bo nie wiadomo gdzie tu w tym bagnie znaleźć się da kolejne ujęcie czystej wody. Więc dobrze by było znaleźć jakieś pojemniki na wodę do jutra rana.







Trochę zarzuciło gdy potężny samochód się zatrzymał. Świat widziany z perspektywy prawie zwyczajowego piętra wyglądał całkiem inaczej. Zwłaszcza jak te pierwsze piętro zasuwało wedle licznika kierowcy jakieś średnio 30 albo i nawet 40 km/h. Niby nie tak dużo ale jakoś trudno było to porównać do jazdy zwykłym samochodem. Wszystko się bujało i trzeszczało metalicznym skrzypieniem jakby cały pojazd był zawieszony na jakimś hamaku. Jęki metalu komponowały się z rykiem potężnego silnika który napędzał ten potężny pojazd. Więc tak, z tego ruchomego pierwszego piętra wszystko wyglądało inaczej. A przynajmniej jak się miało w perspektywie, że wcześniej te inaczej oglądało się brnąc mozolnie po kolana w zimnej, mętnej wodzie. To co dla człowieka idącego o własnych siłach było uciążliwym i męczącym zadaniem, dla osobówki grożącą zalaniem silnika i unieruchomieniem samochodu dla monster trucka było płytką kałużą. Woda nie zalewała mu nawet ćwiartki monstrualnych kół a do podwozia zostawało jeszcze sporo zapasu.

Spencer ujęty urokiem szatynki albo sernikiem jakim go poczęstowała okazał się nazdwyczaj skory do współpracy. - To mówisz, że mnie przekupujesz sernikiem, by uśpić moją czujność, i wywieźć mnie gdzieś na odludzie by wpakować mnie w tarapaty? - powiedział z wesołym błyskiem w oku z wolna stukając się łyżeczką jaka została po zjedzeniu sernika po brodzie. - Dobra niech będzie, że trafiłaś na kolejnego tępego samca. - uśmiechnął się odkładając na talerzyk łyżeczkę. - Zbieraj się co masz do zabrania. Za fajkę* bądź u mnie w samochodzie. - powiedział wstając ze swojego stołka i idąc w stronę schodów.

Brianna miała też trochę czasu by zebrać albo zostawić jakieś swoje graty. Widziała, że przy “swoim” stole była ta gromadka z rodziną O’Nealów, tym rosłym Pazurem z którym zamieniła ze dwa słowa i resztą co też widocznie trzymali się jakoś ze sobą razem. Przy innym była Robin. Też wydawała się intuicyjnie wyczuwać, że jej nowa kumpela i Spencer zamierzają się gdzieś bujnąć razem i do tego jego monster truckiem. Więc podeszła do Brianny z niepewną miną. - I co? Jedziecie gdzieś razem? A dało by się wkręcić? - zapytała nieśmiało przygryzając dolną wargę i czekając nerwowo na to co powie jej nowa kumpela.

Spencer pokazał się przy samochodzie o mniej więcej umówionym czasie. Okazało się, że samo wchodzenie do monstera to nie taka prosta sprawa. Trzeba było użyć kół jako drabinki, łapać sie uchwytów kabiny i dopiero wtedy dało się wejść do środka. Środek okazał się zaskakująco spartański. Nadal bazował na kabinie oryginalnego pikupa z jakiego został zmajstrowany więc miał z przodu dwa siedzenia a z tyły kanapę. Od razu Brianna rozpoznała, że pojazd jest jednocześnie i bazą, i domem w podróży przez pustkowia. Widziała na kanapie i jakieś ubrania, i śpiwór, jakąś poduszkę, ciśnięte na podłogę plecaki, torby. Więc stanowiło to takie ogniwo pośrednie między tym co podróżni na własnych nogach zabierali ze sobą na własne plecy a tym co osiedli na miejscu trzymali w domach. Za to przez tylną szybę kabiny dojrzała jakieś beczki na pace pikupa. Za to inne były fotele. Takie z mocnymi pasami, głębokie, elastycznie reagujące na wstrząsy. Pod dachem były uchwyty, na samej szybie były naklejone jakieś taśmy a przed nimi chroniące siatki. No i ta wysokość. Dachy osobówek, pickupów, stojących ludzi, wnętrza parterów patrzyło się z wysokości pikupa z góry. Dopiero większość okien z piętra była powyżej kabiny monstera.

Gdy Spencer - Monster uruchomił swój pojazd było nie lada widowisko. Ludzie wyglądali przez okna, zatrzymywali się na ulicy, coś krzyczeli, gwizdali albo machali rękami w pozdrowieniu. Maszyna zaryczała nadmiarem uwięzionej pod maską mocy. Monster drgnął jak przebudzony potwór rozgniewany, że ktoś go budzi i gotów rzucić się by szarpać i bruździć. - Korci mnie na każdym parkingu. - powiedział z uśmiechem kierowca wskazując na szereg zaparkowanych na parkingu pojazdów. Na moment popuścił cugli swojemu potworowi i potężna maszyna szarpnęła się o jakieś pół metra momentalnie ruszając przed siebie w kierunku zaparkowanych ofiar mechanicznej rzezi póki kierowca znów nie wyhamował jej i swoich zapędów. Spencer musiał mieć dobry humor bo znowu się roześmiał z tego małego żarciku.

- I co? Myślałaś, że ściemniam z tym radiem co? - Spencer spojrzał na siedzącą obok dziewczynę gdy wyjechał z parkingu “Gammana” i skręcił na ulicę. Sięgnął pod zawieszone pod sufitem radio i pstryknął przełącznikiem.

- Heja! Tu Monster Spencer. Robię uroczy przejazd przez Dew w promieniach zachodzącego Słońca! Kto chce i może niech gały wytrzeszcza! - zawołał wesoło w trzymane pudełko i kliknął znowu przełączając trzymane CB na odbiór. Czekał tak chwilę i z głośnika też popłynęło kilka równie zaczepnych, ironicznych, wesołych albo rozzłoszczonych odpowiedzi. Chociaż nie usłyszeli głosu DJ-a z miejscowego radia co trochę zdziwiło Spencera ale uznał, że pewnie poszedł na klopa, szamę albo przyciął komara.

Monster truck pruł w tym czasie przez zalaną osadę z niepowstrzymaną siłą. Zdawał się kpić z tej całej powodzi która wydawała się kompletnie go nie ruszać. Jego kierowca oczywiście musiał się popisać. Wjechał, rozjechał, i przejechał przez jakiś stary, wypalony wrak osobówki. Przypadkowa widownia w okolicznych domach i ulicach nie była zbyt liczna ale za to wydawała się zachwycona tym popisem możliwości monster trucka. Tymczasem z perspektywy tego jeżdżącego pierwszego piętra wyglądało to dość odmiennie. Najpierw Spencer zatrzymał furę i zawył klaksonem i jakimś ryczadłem zupełnie jak na początek pojedynku z wypalonym wrakiem. Wtedy właśnie kto chyba mógł to wyglądał, zatrzymywał się albo biegł by zdążyć sprawdzić i obejrzeć widowisko. Potem Spencer spuścił swojego potwora ze smyczy. Maszyna rozpędzała się z każdym przebytym metrem. Wypalony wrak robił się coraz większy ale też i coraz niższy. Przynajmniej z perspektywy kabiny monster trucka. Wreszcie zupełnie zniknął z widoku gdy już był tuż tuż. Został ten moment gdy już zderzenie było nieuniknione ale nie widać było celu. Emocje sięgały szczytu czekając niepewnie na to co nieuniknione. I wreszcie zderzenie. Trzask rozgniatanego metalu. Maska kabiny wyskoczyła do góry i oczom obsady kabiny ukazało się śliczne, błękitne niebo. A z dołu dochodziły masakratyczne dźwięki gniecionego szkła i metalu. Widownia wpadła w amok wrzeszcząc i wiwatując na tą kulminację widowiska. Ale to nie był koniec. Nadmiar mocy i prędkości wybił maszynę więc nagle wszystko ucichło i zrobiło się niesamowicie lekkie gdy wielgachna maszyna zaczęła lecieć w powietrzu. Maska wyrównała do poziomu a potem runęła w dół ku zalanemu powodzią asfaltowi zupełnie jakby zjeżdżała z gigantycznej zjeżdżalni. Uderzenie. Wszystkim i wszystkimi wewnątrz pojazdu szarpnęło gdy wielotonowa maszyna zderzyła się z twardą nawierzchnią. Przydały się amortyzujące fotele i mocne pasy bo złagodziły uderzenie i nikt nie poleciał twarzą w deskę rozdzielczą, szybę czy kierownicę. Potem jeszcze podskok i wreszcie olbrzym wyrównał znów spokojnie prując wodę i asfalt pod spodem niepowstrzymanie sunąć do przodu. - Zawsze mnie proszą bym coś im rozjechał. - powiedział tonem wyjaśnienia roześmiany Spencer.

No i w końcu dojechali do południowego krańca Dew. Gdzie droga wyjazdowa nadal była zawalona bezwładną kolumną samochodów. Z góry jeszcze łatwiej było znaleźć żółto - niebieskie auto.





Stało w bezładnej kolumnie innych pojazdów które dopadła fala powodziowa. Spencer zatrzymał przy niej swoją furę. Zgodził się pojechać ale do zmierzchu. Na noc chciał wrócić do “Gammana” i nie uśmiechała mu się jazda po nocy w obcym terenie. A do tego wieczora już wiele czasu nie zostało. Na razie jednak mieli przed sobą auto tego obecnie bezgłowego delikwenta który został gdzieś tam u “Gammana”.

---


*Fajka (czas) - większość ludzkości obywa się bez czasomierzy więc jakoś musi liczyć czas choćby właśnie by się umawiać. Fajka czasu to czas potrzebny na zwyczajowe spalenie fajki czyli jakieś kilka minut. Coś jak 5 minut u nas.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline