Wciąż lało. Woda spływała rynsztokami ku murom miasta, a potem przez otwory wydrążone u ich podstawy wylewała się wielometrowymi kaskadami w dół, wprost w wzburzone nurty Reiku. W części miasta sprawa wyglądała jednak inaczej - deszczówka znikała w studzienkach kanalizacyjnych, którymi trafiała do kanałów i wędrowała pod ziemią, jeden Ranald raczy wiedzieć. Gdyby i ona również wylewała się z urwiska, byłby to imponujący widok.
W środku nocy wrócili do Geflugelsalad. Kugelschreiber, wzburzony wydarzeniami wieczoru udał się już na spoczynek, ale Pepik postanowił go obudzić, aby mógł porozmawiać z awanturnikami. Gdy usłyszał wieści, złapał się za głowę, a potem niezbornie wymachiwać swoimi zbyt długimi, małpimi rękoma.
- Niemoszlife! Tosz to niemoszlife! Strasz miejska? Cósz sa bretnie! - krzyczał, przemierzając pokój wielkimi krokami. - I nie otsyskaliście moich pieniency? A jak macie samiar to srobić?
- Uciekać!!! Uciekać? - jego wzburzenie jeszcze wzrosło, gdy usłyszał propozycję, żeby odpuścić i wynieść się z Kemperbadu. Chyba nie mieściło się to zupełnie w jego planach. Niziołek, żeby nieco ukoić zszargane nerwy swojego pracodawcy, podał mu sporą szklankę brendy. Awanturnicy też się załapali. Wynalazca wypił alkohol niemal jednym haustem, aż go zgięło w pół. Pepik pospieszył z pomocą, waląc geniusza kilkukrotnie w plecy. - Uuuuu.... Jusz mi lepiej... Ucieczka nie fchodzi f racubę. Chyba sze w ostatecności. Kce, szeby dostali nauczkę. Moszecie wykoszystać moje fynalaski.