Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2018, 18:57   #43
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Wadera nie traciła ani chwili.
Jej całe jestestwo było nastawione na zabijanie. Chciała krwi.
Zrobiła krótki ruch łapą i szczerząc kły, próbowała rozszarpać szyję kobiety pazurami. Ciekawa była jak dobrą broń stanowić będą one w tym starciu.

Ledwie musnęła szyję kobiety. Poczuła minimalny opór pod palcami. Była zawiedziona. Bardzo zawiedziona. Aż do momentu cofnięcia pazurzastej łapy. Wewnątrz wanu krew trysnęła na szybę i tapicerkę. Najwidoczniej musnęła tętnicę. Kobieta złapała się za szyję i skręciła kierownicą.
Auto zachwiało się. W tym momencie Żenia odskoczyła i potoczyła się po twardym asfalcie kilkadziesiąt metrów. Furgon przekoziołkował z hukiem, choć już nie tak daleko.


Żenia podbiegła truchtem węsząc zawzięcie i upewniając się, że kobieta w środku nie żyje. Poza krwią i potem czuła też woń benzyny. Major leżała na asfalcie, od strony pasażera. Kaszlała krwią. Plama wokół niej rosła. Żyła, choć jej żywot prawdopodobnie miał zakończyć się w ciągu mniej niż minuty.

Czarna bestia pomyślała, że trzeba będzie przeszukać furgon skoro kobieta leżała przygwożdżona.
Sięgnęła ku bocznym drzwiom vana obecnie znajdującym się na jego górze i pociągnęła odsuwając się by uniknąć potencjalnej pułapki.

Suwane drzwi ustąpiły. Otworzyły się do samego końca, jednak stojąc na drodze nie widziała zawartości pojazdu. Zdawało jej się, że coś usłyszała, ale z blokowiska nadal dochodził łoskot karabinu i trzaski wielkiej bestii.

Żenia nie chciała nie dowierzać swojej intuicji. MIała przed oczami świeży przykład Zaara rzucającego się na fomora i co z tego wynikło.
Wróciła do przygniecionej kobiety i wbiła szpony w miękką tkankę. Pazury cięły skórę, mięśnie i ścięgna, ale na Żenii nie robiło to wrażenia. Dla niej martwa już przeciwniczka stanowiła … narzędzie. Oderwała głowę od tułowia i trzymając zachlapany krwią czerep wróciła do dziury w busiku. Wrzuciła łeb wroga do środka nasłuchując uważnie odgłosów.

Aż drgnęła słysząc huk wystrzału i jęk, który nie zdążył przebrzmieć, gdy wadera wskakiwała na busa i sięgała do środka opazurzoną łapą w kierunku, z którego dobiegał.

Bus zakołysał się pod jej ciężarem. Ranny żołnierz chyba jeszcze nie doszedł do siebie po spotkaniu z głową swojej dowódczyni. Wycelował prosto w pysk Żenii, ale nie zdążył strzelić. Jej wielka łapa zahaczyła o jego strzelbę, odrzucając broń. Niezbyt daleko, gdyż przezorny komandos miał ją na pasach. Jednak przewaga była po stronie bestii.

Żenia nie ryzykowała. Pazury cięły z prawa na lewo i z powrotem mimo dygotania busika.
Waderę zadziwiło z jaką łatwością przychodzi jej podejmowanie decyzji o zabijaniu.

Rozejrzała się po wnętrzu busa zabierając broń i to co mogła z ekwipunku komandosa.

Wnętrze pojazdu było surowe. Zawierało uchwyty na broń, ale wszystkie były puste. Miejsca na kamizelki też były puste. Martwy przeciwnik leżał, a kości jego czaszki mieszały się z porwanymi kawałkami hełmu. Jedo broń była wypchana srebrem. Żenię prawie zbiło z nóg gdy wzięła strzelbę do ręki. Od obecności srebrnej amunicji mdliło ją.

Poza tym przy pasie mężczyzny były trzy granaty. Różne. Oznaczone czerwoną, żółtą i niebieską taśmą. Ostatnim znaleziskiem był karabin automatyczny. Z podwieszonym granatnikiem. Magazynek też zawierał srebrne naboje. Nic innego nie wydawało się przydatne.

Zabrała wszystkie znaleziska i choć przez myśl przeszło jej wysadzenie busu, nie była pewna którego granatu musiałaby użyć. Poza tym przed jej towarzyszami wciąż był największy z przeciwników.
Ruszyła biegiem szukając w potyczce Czarnego. Były wojskowy zapewnie wiedziałby więcej na temat kolorowych oznaczeń. Granaty mogły się przydać w walce z potworem.

Walka trwała w najlepsze. Czarny doskakiwał co jakiś czas do bestii, która z łatwością go odrzucała.
Zaara nigdzie nie było widać. Burak kuśtykał, ale nadal atakował. Michał i Gustaw atakowali na przemian nie dając potworowi wytchnienia. Zapalniczka opierała się o ścianę budynku trzymając za żebra i z trudem łapiąc oddech. Gdy Żenia dotarła do Czarnego ten spojrzał pytająco na strzelbę i karabin.

Żenia rzuciła zdobycze i wskazała na kolorowe granaty:
- Wiesz? - wycharczała pytająco i wskazała na przeciwnika.
- Czerwony! - krzyknął i odskoczył, a tuż obok Żenii trafiła wielka pięść bestii zostawiając głęboką bruzdę w ziemi.

Nie musiał dwa razy powtarzać młodej waderze.
Zabrała klamoty i odskoczyła. Przez chwilę majstrowała przy zawleczce granatu z czerwoną taśmą, by w końcu przyłożyć się do rzutu w niezdarnego i wielkiego przeciwnika.

Czarna puszka z czerwoną taśmą odbiła się od brzucha potwora i spadła pod jego krótkie nogi. Potem był huk i posypały się w koło kawałki asfaltu. Bestia stała niewzruszona, choć Żenii udało się osiągnąć największy sukces od początku starcia. Po krótkich udach Golema ciekła strużka krwi.

Żenia ruszyła na tyły wroga szukając możliwości poszerzenia i pogłębienia ran. Planowała przyjąć taktykę Gustawa i Michała: doskoku i ataku. Po drodze pociągnęła za sobą Tomka.

Golem również się męczył. Walka trwała już kilka minut. Wilkołaki pozbyły się wsparcia ogniowego dla potwora. Jednak nie był on bezmózgą bestią. Swój spryt udowodnił widząc Żenię i Buraka biegnących z jednej na drugą stronę. Kulejący Ahroun był łatwym celem. Nagle potężna łapa wbiła Promień Księżyca w trawnik. Druga nieudolnie pochwyciła jego ramię. Byłaby je wyrwała, gdyby nie jednoczesne ataki z trzech kierunków. Zapalniczka, Czarny i Michał przepełnieni furią atakowali ramiona i plecy bestii.

Wadera wskoczyła na ramię przyszpilające Tomka do ziemi. Chciała wspiąć się i dosięgnąć głowy stwora i drapać i gryźć ile pary w łapach. Balansowała ogonem by utrzymać równowagę.

Gruba skóra, która była takim problemem w walce okazała się wspaniałym oparciem dla łap i stóp wilczycy. W kilku sprawnych susach dotarła do głowy bestii, na którą spadł grad ciosów.

Jednak naturalny pancerz stawiał opór. Szpony go nie rozcięły. Kły choć zacisnęły się na czymś, co mogło uchodzić za twarz potwora, to nie miały dość siły, żeby się przebić. Potwór złapał Żenię i cisnął nią przed siebie. Dziewczyna poczuła jak powietrze wylatuje jej z płuc, gdy uderzyła o ścianę budynku.

Ale jej atak dał czas Tomkowi na podniesienie się. Warczał na Golema. Przez moment wszystkim zdało się, że potwór przestraszył się rannego wilkołaka. Do czasu aż znowu zaatakował. Tym razem Zapalniczka poleciała gdzieś do wnętrza budynku, przebijając się przez okno, w które cisnął nią Golem.

Żenia otrząsnęła się po upadku.
Rozglądała się nieco otępiała wokół szacując ich szanse, gdy jej wzrok spoczął na ciężarówce.
TIR!!!

Żenia zebrała się z ziemi i ruszyła ku wielkiemu samochodowi biegiem.

Wyrwała drzwi, zmieniając postać by móc zmieścić się w kabinie szofera. Sięgnęła do stacyjki by odpalić maszynę i ruszyła by wycofać ciężarówkę. Potrzebowała prędkości.
Cofnięcie okazało się niemożliwe. Naczepa je uniemożliwiała.
Intuicyjnie złapała skrzynię biegów. Ruszyła z trójki, potem dalej piątka, szóstka, ósemka… silnik zawył. Za szybko. Nawet przez chwilę nie zastanowiła się skąd u niej ta wiedza. Zwolniła zaczep i zostawiła za sobą naczepę. Owszem, dawała ona większą siłę przy uderzeniu, ale praktycznie uniemożliwiła manewrowanie na blokowisku. Po chwili skierowała rozpędzonego potwora z szesnastobiegową skrzynią na bestię ciskającą jej towarzyszami od bloku do bloku.

Pruła zaciskając dłonie - powiększone dłonie - na kierownicy. Pochylona nieco w przód koncentrowała się jedynie na przeciwniku. Wbiła stopę w pedał gazu, w mgnieniu oka zmniejszając dystans między ciężarówką a celem.

Jeszcze trochę, jeszcze trochę…

Wyczuć moment do wyskoczenia.

Wyskoczyła.

Świat zawirował.

Już któryś raz tego wieczoru.

Mignęło jej jak bestia odwraca się w stronę ciągnika. Łapie go w swe potężne łapska. I daje się razem z nim wbić w ścianę bloku. Wokół posypał się żelbet. Przez moment wszyscy czekali wstrzymując oddech.

Wstrzymała i Żenia podnosząc się z ziemi.

Machnęła na towarzyszy by odsunęli się od swoich poprzednio zajmowanych pozycji. Podejrzewała najgorsze. TIR nie wystarczył.

Sama zaczęła zakradać się obliczając blind spot wprasowanego w budynek stwora.

- Czarny, można go do Umbry zabrać? - spytała z zadowoleniem rejestrując możliwość mówienia zdaniami.

Zapytany wilkołak pokiwał przecząco głową. Wiedział, że Żenia jest w zasadzie jeszcze szczenięciem i kiedyś wyjaśni jej jak wiele kosztowało go ich wyleczenie i wezwanie swych cienistych klonów. Teraz zaś musiało jej wystarczyć jedynie machanie głową.

Tymczasem wielka pięść poruszyła się powodując niepokój. Uszkodzona struktura budynku zaowocowała jakimś wyciekiem. Żenia też poczuła w powietrzu gaz. Ciągnik poruszył się i zaczynał wycofywać. Tym razem napędzany siłą nieludzkich mięśni.

Brunetka sapnęła zfrustrowana.

- Czemu nie chcesz zdechnąć?! - warknęła odwracając się na pięcie i gnając ku ostatniemu z pojazdów. - Czarny! Reszta granatów? - rzuciła do Alfy.

Po drodze zmieniła kierunek i ruszyła ku naczepie TIRa. Logika dyktowała, że jeśli tam przewożono tego stwora, może znajdzie tam też coś co go … deaktywuje.

Ciężarówka wyleciała w końcu z hukiem. Chłopaki z Tucholi nie czekali, żeby dać szansę bestii. Ruszyli do ataku. Czarny zaś dopadł zwłoki żołnierza z działkiem i zabierał z nich granat. Niestety był tylko jeden. Ale na klatce były jeszcze dwa przy zwłokach. W mieszkaniu chyba cztery.

Żenia zaś badała wnętrze naczepy. Wygaszona aparatura i coś przypominające dziwne łóżko zamknięte w jakiejś komorze.

Podeszła ostrożnie do tego ostatniego, przyglądając się z namysłem. Zajrzała do komory węsząc.
Odwróciła się następnie do aparatury sprawdzając tablicę z przyciskami. Szukała czegoś, sama nie była pewna czego.

Najintensywniejsze były zapachy. Nadal nie mogła się do tego przyzwyczaić. Zapach Golema. Zapach czegoś w czym go magazynowali. Na ściankach nadal była pozostałość jakiegoś żelu. Mieszanka formaliny i innych chemikaliów. I coś jeszcze… jeszcze dwie rzeczy. Jeden z tych zapachów był znajomy… drugi mniej. W ”łożu” Golema dominował ten pierwszy. Znajomy. Wsunęła łeb do środka by zobaczyć zwisające przewody. Był karmiony dożylnie. Jakąś mieszanką, która w większym stopniu rozwijała tkankę mięśniową niż dostarczała substancji odżywczych. Dopiero wtedy do niej dotarło… to był jej zapach.

“Śmierdzisz” “Śmierdzisz Żmijem”

Echo odzywało się głosami różnych wilkołaków w jej głowie.

A ostatni zapach? Jej nos pracował na podwyższonych obrotach. Nie dochodził z leża Golema. Szukała wewnątrz naczepy.

Z zewnątrz dobiegł do niej rozdzierający krzyk. Krzyk Tomka. Chciała się zerwać, biec po pomoc… ale czuła, że jest blisko źródła zapachu.

Zastanowiła się jedynie ułamek sekundy i pognała z powrotem. Głowa zapchana była myślami o zapachach w przyczepie TIRa. Za mało ich jednak było. Za mało. A Tomek mógł pamiętać coś więcej.
Przyspieszyła po drodze wyciagając ponownie fetysz by naciąć swe ramię. Instynktownie myślała, że i stwór zamknięty z jej zapachem w ciasnym pomieszczeniu powinien jakoś zareagować.

Tomek leżał z krwawiącym kikutem wystającym z barku w miejscu ramienia.
Michał atakował bestię w szale. Gustaw zaś stał odsunięty. Wył głośno. Żenia wyczuła w tym wezwanie duchów.

Czarny kolejny granat posłał pod bestię. Eksplozja na moment ją powaliła. Ale był to krótki moment. Zapach krwii Żenii nie wywołał jakiejś specjalnej reakcji. Bestia zdawała się ją ignorować.

Wtedy Gustaw ruszył z szaleńczym atakiem. Niczym berserker. Wbiegł po plecach bestii i atakował swoimi szponami. Szponami, które wydawały się dużo ostrzejsze od szponów Żenii. Uderzał raz, drugi, trzeci…. Rozmywał się w oczach wilczycy. Ale jego ataki nareszcie odnosiły jakiś skutek. Gdzieś z pleców trysnęła krew bestii.

Choć rany zdawały się nadal nie robić na niej wrażenia.

- Czarny! Odwrót! - zawyła Żenia do Alfy dobiegając do Tomka - Przegrupuj! Wybije nas wszystkich!

- Ty! - zwróciła się do Buraka - Nie zdechnij mi tu!
Napięła mięśnie wsuwając ramiona pod ciało wilkołaka. Ruszyła ze swoim gwałcicielem w ramionach.
- Lecz się… - mruczała uspokojająco - Lecz, Tomek! Jesteś mi do cholery potrzebny!

Czarny złapał Zaara, który od kilku już minut leżał bez przytomnosci w ludzkiej formie. Żenia skutecznie obwiązała swój pasek wokół rany Tomka.

Gustaw kontynuował szaleńcze rodeo, w czasie którego zrywał z pleców bestii płyty pancerza. Golem wreszcie zawył z bólu.

Michał zaś skupiał się. Tym razem on przywoływał duchy. Nie był agresywnym Pomiotem Fenira jak Gustaw. On był dużo bardziej subtelny. Jego szpony zrobiły się półprzeźroczyste. Żenia nie miała czasu tego obserwować, ale docierało do niej jak bardzo różne są wilkołaki.

- Taa…. leczyć… - mówił półprzytomny Tomek - trzeba iść po Zapalniczkę. I tego małego z Tucholi…

- Pójdę. Lecz się do diabła! - warknęła Żeńka i spojrzała na Czarnego - Lecę. - rzuciła do Czarnego - Zajmiesz się? - spytała z nutą wahania w głosie.
Kiwnął głową
- Szybko!

Drugi raz tego wieczoru, Żenia bez słowa posłuchała Szpona Cieni.
Zapalniczka lądowała ostatnio gdzieś w okolicach budynku. Grześ? Gdzie był Grześ?
W mroku nocy budynek mieszkalny ział dziurą po TIRze. Szczerzył się niczym dziwna, wielooka kreatura z wybitym zębem.

Odrzucona przez maszkarę ciężarówka leżała tuż obok nadając scenerii surrealizmu.
Jeszcze większym odrealnieniem był skok wilczycy miotającej się w te i we w te po polu bitwy. Wbiegła po karoserii TIRa i wskoczyła w otwór wybity ciałem Zapalniczki.

Jakaś cześć Żenii zarechotała.
‘No nie miała dziewczyna szczęścia ostatnio. Najpierw laptop w łeb, potem wybita dziura w budynku.’

Była w ciasnej kuchni jakiegoś mieszkania. Dziewczyna leżała nieprzytomna przygnieciona jakąś szafką.

Brunetka nie miała czasu się rozglądać specjalnie - chwytając blondynkę i przerzucając ją sobie przez ramię, poszukała wzrokiem jedynie zapalniczki. I to nie tej leżącej bez czucia. Ale takiej, która mogła wskrzesać ogień.

Na podłodze leżało małe urządzenie do odpalania kuchenki gazowej. Musiała je strącić gdy wskakiwała przez okno.

Żenia poczuła nowy wiatr w skrzydłach.
Złapała je i wypadła z Zapalniczką w ramionach.
Zbiegła ponownie po TIRze i pognała w miejsce przenośnego szpitala.
Ułożyła Zapalniczkę koło Tomka i Zaara.

- Czarny! Może go podpalić? - sapiąc spytała starszego wilkołaka.
- Łap - rzucił jej ostatni granat jaki znalazł - próbuj.
Skupiał się na ranie Tomka. Miał zamknięte oczy. Zaciskał szczękę. A z rany Tomka zaczęły wyrastać dziwne mięsiste twory owijające się wokół siebie. Żenia potrzebowała dłuższej chwili, żeby uświadomić sobie, że wilkołak z pomocą Czarnego odbudowuje mięśnie utraconej ręki.

Wpatrywała się w odrastający kikut mrugając.
- Dobra - mruknęła pod nosem. Rzuciła okiem na Zaara i ruszyła do ostatniego z vanów oglądając się za siebie. Ściągnęła z siebie koszulkę i skupiła na chwilę by wypuścić z dłoni pazury tak jak uczył Czarny. Pazurem podważyła zawleczkę wlewu paliwa i zamoczyła zwinięty podkoszulek by nasączyć go benzyną. Wskoczyła do szoferki by podjechać busem pod potwora i podpalić nasączony paliwem materiał. Próbowała raz, drugi, trzeci. Pazur nie ułatwiał manipulacji zapalarką. W końcu za czwartym razem podkoszulka zajęła się ogniem.

- Michał! Grześ! Gustaw! - wrzeszczała przy tym na przemian z wciskaniem klaksonu - Odwrót!

Chłopaki byli jak w transie. Michał tłukł po korpusie istoty. Jego szpony zdawały się znikać w ciele bestii…. Choć nie naruszały pancerza. Pancerz zaś był bardzo mocno naruszany przez uderzającego coraz wolniej Gustawa. W końcu szary berserker spadł z dosiadanej bestii dzierżąc w łapach wielką płytę pancerza. Jego futro obryzgała krew.

Bestia zaś trafiła z rozmachu w Michała. Ciało czarnego wilkołaka frunęło rozwiązując tym samym kwestię opuszczenia strefy wybuchu.

Bus wybuchł z hukiem. Gustaw nie zdążył uciec i teraz jego futro paliło się. Golem wył z bólu. Wilkołaczyca nie wahała się… rzuciła ostatnim granatem w miejsce, gdzie widać było gołe mięso na plecach bestii.

Nie trafiła.

Wokół szalały płomienie. Bestia ryczała. Granat spadł pod nogi potwora. I wybuchł.
W końcu bestia padła.

Czarny odciągał Michała. Gustaw tarzał się próbując ugasić płomienie.

Żenia rozejrzała się wokół poszukując jakichkolwiek szmat by pomóc wilkołakowi. Skrawek zieleni pomiędzy blokami, pozostałości po ciężarówce i resztki busa pozostałe po wybuchu nie były tym czego mogłaby teraz użyć.

Raptownymi ruchami zdarła z siebie spodnie i zaczęła nimi gasić płomienie na Gustawie.

Kilka uderzeń spodniami w płonącego wilkołaka i płomienie przygasły. Walka musiała go bardzo osłabić, bo miał trudność ze wstaniem. Żenia po raz kolejny dźwignęła rannego towarzysza, odciągając go z pola walki. Po chwili wszyscy byli na parkingu, gdzie Czarny upychał w Toyocie Zapalniczkę i Zaara.

Córka Ognistej Wrony usadziła Gustawa na krawężniku:
- Poczekaj tu - jakoś odruchowo przejmowała inicjatywę - Skołuję jakąś brykę. Gdzie Grześ? - dopytywała zaniepokojona o swojego ulubionego Ragabasha.
Czarny otrząsnął się zrzucając futro z pyska. Wracał do zwykłej postaci.

- Miał być na dachu. Zlikwidować snajperów. Biorąc pod uwagę, że nikt z nas nie dostał w głowę, to chyba mu się udało.

- Ok, zaraz po niego polecę - mruknęła Żenia oceniająca stojące w pobliżu auto i przymierzająca się do otwarcia go z buta. Nie mieli za wiele czasu. Im szybciej się stąd zmyją tym lepiej.

Osiedlowy parking był ciasny. Nawet bardzo ciasny. Z pewnością kierowcy przeklinali właścicieli dużych aut. Gdy wyrywała drzwi z Toyoty Hilux to w głowie miała to, że nikt nie będzie żałował… poza właścicielem samochodu.

Pazur sprawnie wydarł kable z kolumny kierownicy. Pospinała kable. Wyświetlacz w samochodzie wskazał reset ustawień. Małym palcem zaczęła obchodzić kolejne systemy w samochodzie. Po niecałych trzydziestu sekundach auto odpaliło.

- No - mruknęła - Ładujcie się. Zaraz wracam. Który budynek? - uśmiechnęła się bezczelnie do Czarnego.
- Nie wiem… - powiedział zrezygnowany Szaman.
Pognała na dach po drodze wybierając numer do Grzesia.

“Miał być na dachu. Zlikwidować snajperów.”
Był na dachu mieszkania Czarnego….
Snajperzy byli na bloku po lewej i po prawej. Logika podpowiada, że poleciał na jeden z nich, gdzie załatwił snajpera wręcz.

Ruszyła do budynku znajdującego się dalej, rozumując, że bliższego snajpera Grześ ściągał pierwszego. Sama by tak zrobiła.

Dotarła na dach. Znalazła tam mężczyznę w masce i w mundurze. Maska była rozbita. Tak jak jego czaszka. Karabin snajperski wskazywał na to, że był to jeden ze snajperów wysłanych do likwidacji Żenii i reszty. Teraz leżał martwy, zastrzelony przez innego snajpera. Z budynku dokładnie po drugiej stronie.

Odruch zadziałał bez udziału woli. Brunetka capnęła snajperkę martwego komandosa i wykorzystując lunetkę przesunęła wzrokiem po okolicznych dachach.

„Grześ gdzie do kurwy nędzy jesteś?”

Żenia zaczynała czuć wstające na skórze włoski z niepokoju. Ranna wampirzyca była kolejnym podejrzeniem. Jeśli Grzesiowi coś się stało, nie wybaczy sobie nigdy.

Był. Leżał. Najprawdopodobniej bez przytomności. Dokładnie po drugiej stronie bloku Czarnego. Dwa budynki dalej. Dzieliło ich jakieś 150 metrów…. I w sumie 8 pięter budynku. Żenia miała pecha, bo wbiegła na nie ten blok. Jedynym szczęściem w nieszczęściu było to, że przez lunetę karabinu dojrzała go niemal natychmiast.

Sięgnęła po podarowane jej lusterko.
Czarny bywał przewidujący - trzeba było mu to przyznać.
Spojrzała w swoje odbicie.
Ubrudzona twarz, rozczochrane włosy, zakrzepła krew na policzkach, chociaż raczej nie jej.
Chciała być przy Grzesiu.
Chciała przejść na drugą stronę po Grzesia.

Szarpnęło nią w bok. Poczuła jak niewielka treść jej żołądka przewraca sie. Upadła na kolano. Zniknął płomień i dym. Księżyc na niebie urósł do niewyobrażalnych rozmiarów. Wszystko stało się w ułamku sekundy. Nadal była na bloku. Blok na którym leżał Grześ nadal był ponad setkę metrów od niej. Po drodze był blok, w którym mieszkał Czarny.

Wokół mieszkania Czarnego połyskiwały złote glify i dziwne piktogramy. Czary broniące? Maskujące?

Traciła siły. Traciła wolę walki. Po co to wszystko? Wielki stwór prawie ich pozabijał. Jej brat chce ją zabić. Przeciw nim jest wojsko. Komandosi. A ona nawet nie pamięta co robiła w życiu.

Ruszyła niemrawo w stronę jasnej poświaty wilkołaka.
Jakoś dziwnie żałowała, że nie ma obok jej przodka.
Ivana.
Albo Czarnego.
Pewnie by na nią nawrzeszczeli.
“Bo przecież stwora zabili”
“Bo brat to zaledwie kawałek rodziny”

A ona była do kurwy nędzy Grzesiową Sosenką. Wypuściła chłopaków na fomory i cały ten burdel.

Z każdym krokiem przyspieszała by w końcu rzucić się do biegu w stronę Ragabasha z Tucholi.

Nagle po całych ścianach budynku zaczęły przebiegać rysy. Pęknięcia. Budynek zatrząsł się w posadach. Wilkołaczka rozglądała się. Coś się stało. Poza umbrą… coś dużego. Poświata jaką zostawił po tej stronie lustra Grzegorz zniknęła. Żenia nie potrafiła jej zlokalizować. Rozglądała się w panice, by w końcu wyskoczyć ze świata duchów. Choć skok był złym określeniem. Skupiała się, ale nie dało to efektu. Widziała jakby dwa przenikające się obrazy. Wokół bloków palił się ogień. Były też jakieś rozrzucone gruzy. Wybuch zmiótł trzy bloki. Nie było śladu po ciężarówce, wanie czy choćby po zwłokach Golema. Ale to w ogole jej nie ruszyło. Teraz liczyło się tylko to, że Grzegorz był gdzieś pod gruzami. Próbowała odrzucać kamienie, ale jej dłonie przez nie przenikały. Z drugiej strony nie mogła przejść przez znikającą ścianę, która w rzeczywistości już nie istniała, ale jej odbicie w penumbrze blokowało przejście. Podróż między światami była tym razem strasznym doświadczeniem. Minęło kilkanaście minut zanim zaczęła przegrzebywać gruzowisko w poszukiwaniu Grzegorza. Noc rozświetlały płomienie. Gorąco stawało się nie do wytrzymania. Co chwilę natrafiała na jakieś zwłoki, ale nigdzie nie było jej Grzegorza. Nigdzie nie było faceta, który wystawił ją do wiatru w borach tucholskich. Faceta, którego poprosiła o pomoc i skazała na śmierć.

Przed oczami migała jej twarz Grześka, jego śmieszny dzióbek i zabawna gestykulacja na kominie.

Nie wiedziała ile czasu minęło.

Wielka czarna bestia kopała w gruzach odrzucając większe j mniejsze części betonu, konstrukcji.

On nie mógł zginąć.

Mamrotała do siebie pod nosem nie zdając sobie sprawy, że brzmi to wszystko jak warkot. Kopała, grzebała niestrudzenie.

Czarny najwidoczniej miał rację raz kolejny.

Instynkt watahy przebudził się w Żeńce. A może to był tylko głos jej natury? Nie poddawać się nigdy?

Nocną ciszę przerywało co jakiś czas zawodzące wilcze wycie nawołujące inne wilki, szczególnie tego jednego, najmniejszego, zagubionego.

Jej jęki mieszały się z syrenami straży pożarnej i pogotowia. Odrzucała kawałki gruzu, których człowiek nie byłby w stanie ruszyć. Pierwszą znalazła jakąś kobietę. Odłożyła ją na bok, żeby nie przeszkadzała w dalszej pracy. Kobieta nie podziękowała. Najpierw zemdlała przerażona widokiem czarnej bestii, a po chwili zmarła na skutek szeregu obrażeń wewnętrznych. Potem był mężczyzna. Albo raczej górna połowa ciała jakiegoś mężczyzny. Żenia nie przestawała wyć. Czekała na odzew. Czekała aż Grzegorz jej odpowie. Aż cicho zaskomli. Zamiast tego usłyszała warknięcie tuż przy uchu.
- Dość - warczał Czarny. W nocy na gruzowisku pozbawionym zasilania wydawał się jeszcze czarniejszy
- Koniec - kolejne urywane szczeknięcie.

Pewnie miał więcej do powiedzenia, ale bojowa forma nie była tym w co zmieniały się wilkołaki szykując się do kwiecistych monologów.

Nie zważając na protesty zaczął się z nią szarpać. Czy też raczej szarpać ją, bo Córka Ognistej Wrony odrzucała kolejne kawałki gruzu, a po jej futrze ściekały perliste łzy. Dopiero po chwili gdy do Czarnego dołączył Michał dwóm wilkołakom udało się ją odciągnąć. Tuż po przybyciu pierwszej karetki.
 
corax jest offline