To był bolesny wschód słońca.
Opuścili miasto. Michał słusznie zauważył, że nory na terenie Poznania mogą nie należeć do bezpiecznych. On miał mały domek w okolicy jeziora Gopło. Na totalnym odludziu. W tym miejscu spotkali się też z wilkami z Białowieży. Czarny i Szrama ruszyli w las. Mieli sporo do omówienia jak na dwie alfy przystało. Zaar usiłował zapewnić im stabilne łącze internetowe. Sprawdzał też wiadomości. Wszędzie trąbiono o tym samym. Zamach terrorystyczny w Poznaniu. Eksplozja trzech samochodów pułapek. Strzały z broni automatycznej. Na razie 128 zabitych, ale służby nadal przeszukiwały gruzy. Szacowano, że ilość zabitych może wzrosnąć dwu lub trzykrotnie.
Po chwili znalazł kolejny artykuł, który zaczął czytać na głos.
- Podejrzewa się, że za pomoc w organizacji zamachu odpowiada ukraińska terrorystka Eugenia Bondar, która kilka dni temu uniknęła pościgu policji. No tak, można było się spodziewać - na koniec skomentował.
- No, ale to jest już wybitnie wymyślne - kontynuował - “Zdaniem MSW potencjalny wyciek informacji o jakoby prowadzeniu eksperymentów genetycznych miał na celu dezinformację medialną i utrudnienie pracy służbom.” Cóż, Goebbels byłby dumny.
Słowa Zaaraz omijały młodą wilkołaczkę.
Zajęta była obserwacją chodzącego jak chmura gradowa Michała.
- Musimy upublicznić nazwisko Marka. Skoro Pentex używa mnie jako kozła ofiarnego, my możemy zagrać jak i oni. - mruknęła nieobecnym głosem w stronę Kronikarza - Możesz albo wysłać informacje do telewizji albo shakować wiadomości i wrzucić tam coś od nas?
- Nie stąd. Walki informacyjnej nie prowadzi się z lasu - narzekał, ale zauważyła z jaką uwagą odwrócił ekran tabletu i przeszedł z czytania do pisania. To był dobry znak.
Żenia zbierała się by podejść do Tucholskiej alfy.
Zmieniła jednak zdanie przypomniawszy sobie o zamkniętym od kilkunastu godzin mężu.
Zabrała jedynie butelkę wody i wymknęła się po cichu by nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.
Nie wiedziała co powiedzieć Michałowi i cieszyła się, że Gustaw nadal śpi wyczerpany.
Była winna śmierci jednego z ich watahy i nie sądziła by w tej sytuacji miała jakiekolwiek szanse na dołączenie do ekipy Tucholi. Zaar stracił przez nią oko, chłopcy przyjaciela.
Co było w niej, że generowała zło wokół?
Sama wyszła bez większego zadrapania - pozostali byli mniej lub bardziej pokiereszowani.
Albo martwi.
Czuła się przygnieciona odpowiedzialnością, mała i nieważna. Wyrzuty sumienia przygniatały ją jak wielki głaz.
I jeszcze mąż, którego nie pamiętała za grosz.
Westchnęła i otworzyła bagażnik Toyoty.
Szedł za nią szary wilk. Jeden z tych, którzy przybyli ze Szramą. Oni nie byli zmęczeni bitwą. Nie leczyli swoich ciał, ani psychiki. Nie myśleli o martwych ludziach. Teraz z uwagą przysiadł kilkanaście metrów od nich. Nasłuchiwał. Obserwował. Żenia nie przypominała sobie jego imienia. Gdy się poznawali to nikt nie kłopotał się, żeby się jej przedstawić. Tym razem gdy wataha Białowieży się przedstawiała, jej umysł był na gruzowisku.
- Idź sobie - Żenia zastąpiła mu drogę z jakimś dziecięcym uporem zmieszanym z rezygnacją. Zrobiła nawet odruchowo gest odganiający. - No psik!
Nie chciała towarzystwa.
Chciała trochę spokoju.
I chciała pogadać z mężem sam na sam.
- No? - przyglądała się szaremu wyczekująco. Nagle poczuła gulę w gardle, bo „pomocna” dotąd pamięć podsunęła usłużnie wspomnienie Grzesia przyglądającego się jej i Zaarowi w domu jej męża - Idź.
Wilk odwrócił się powoli i ruszył w stronę domu, przy którym była większość z nich.
Bagażnik otworzył się ukazując w środku wciśniętego w pozycji embrionalnej mężczyznę. Wkoło rozniósł się zapach moczu. Żenia zmarszczyła nos i jednocześnie poczuła jakby to ją ktoś walnął laptopem. I choć był wczesny ranek, a słońce ledwie przebijało się przez otaczający ich las, mężczyzna szybko podniósł dłoń do twarzy. Osłaniał się przed światłem. A może przed ciosem?.
- Cześć... - zaczęła miękko i urwała. „Cześć, mężu?”, „Cześć, to ja! Tęskniłeś?”. Słowa czasem były zawodne. - Nic Ci nie grozi.
„Jeśli będziesz się trzymał z dala”...
- Czego ode mnie chcecie? Ja nic nie wiem! - chyba chciał wykrzyczeć, ale głos mu się łamał. Zdawał się też jej nie poznać w pierwszej chwili. Nie bardzo mógł się ruszać. Zapewne zastane mięśnie sprawiały mu sporo bólu.
- Wyjdź. Chodź, pomogę Ci. - Brunetka postąpiła tak by zasłonić sobą słońce. - Nie mogłam Cię tam zostawić bo by Cię zabili. - starała się brzmieć spokojnie. Przygryzła wargę. - Chodź, zaprowadzę Cię do łazienki. Przygotuję coś do jedzenia.
Próbował. Ale nie był w stanie. Bagażnik nie był przewidziany na przewożenie w nim wielkiego faceta. Dziwnie poskręcany w końcu wytoczył się i jęknął opadając na plecy. Jego nogi się wyciągnęły, ale nadal nie mogły się wyprostować. Jęknął:
- Żenia? To ty? - Jedno oko było zapuchnięte. Rozcięta warga zdobiła spierzchnięte usta.
- Tak - wilkołaczka uklękła koło męża - Przepraszam, przepraszam… - mruczała podsuwając mu do ust butelkę z wodą - Zaraz się tobą zajmę. Musisz być obolały. Będzie dobrze. Jesteś bezpieczny...
Przesunęła dłońmi wzdłuż nóg mężczyzny.
- Muszę to rozmasować. Masz przykurcz. Będzie bolało - palce odruchowo szukały spiętych jak postronki mięśni i rozpoczęły powolny nacisk. - Przepraszam…
Zdawało się jej, że nie będzie w stanie przestać przepraszać już nigdy.
Mężczyzna rzucił się na wodę. Przyssał się niemal do butelki. Jęknął kilkukrotnie gdy naciskała jego mięśnie. W końcu wymamrotał ciche:
- Dlaczego… dlaczego mnie w to wciągnęłaś…
Z trudem przeszedł do pozycji siedzącej.
Jego żona spojrzała na niego uważnie.
- Bo straciłam pamięć a zdawało mi się, że mogłeś coś wiedzieć. Nie sądziłam, że będą próbowali mnie zabić w domu. Ale ciężko zranili mojego znajomego i mnie. A to znaczy, że byłeś przynętą i to przynętą do usunięcia. Podobno jesteśmy małżeństwem. Nie wiem co i jak było między nami, ale zdaje mi się, że zasługujesz na odrobinę lojalności. - Żenia obserwowała męża uważnie - Nie wiem nawet jak masz na imię.
Przygięła i wyprostowała najpierw jedną a potem drugą stopę mężczyzny.
- Spróbujesz wstać? Pomogę Ci. - wyciągnęła dłonie w kierunku blondyna
Spróbował. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby nie pomoc dziewczyny.
- Boże, Żabko… co ty pierdolisz… jak nie wiesz jak mam na imię? Mieszkamy razem. Dwa lata już. Nie wiesz, że mam na imię Krzysiek? Co to za koleś wrzucił mnie do bagażnika? Czemu nie oddasz się w ręce policji i nie powiesz im, że to jakaś popieprzona pomyłka? - Jego głos i to jak mówił przywodziły na myśl człowieka, któremu cały świat zawalił się w ciągu kilku dni.
Córka Ognistej Wrony skrzywiła się na “żabkę”, a w głowie wszczął się cichy alarm. Marek też nazywał ją żabą. Byli powiązani? Kolejny raz ta sama myśl błysnęła w głowie Żenii.
- Nie wiedziałam. - mruknęła Żenia myśląc o sobie jak o Sosence a nie żadnej żabie - Straciłam pamięć. Nie pamiętam nic sprzed czterech dni. - mruczała prowadząc “Krzyśka” do domu, ignorując pytania o policję - Opowiesz mi o nas? Jak się poznaliśmy? Mieszkamy razem czy jesteśmy małżeństwem? Czym się zajmujesz? O czym rozmawialiśmy przed moim zaginięciem?
Kolejne kroki były trudne. Krzysztof zagryzał zęby. Jednak z czasem coraz mniej ciążyło jej jego ciało. Ewidentnie próbował jak najszybciej iść samemu. Męczyło go to. Bardzo. I ciężko było powiedzieć czy walka z własnym ciałem, czy trudność przyswojenia faktów przedstawionych przez żonę praktycznie odebrała mu mowę. W końcu wydukał:
- Jak możesz nie pamiętać dwóch lat wspólnego życia? Ślubu? Wspólnych wyjazdów? Zakupu domu? To jakaś cholerna gra? Teleturniej? Zaraz wyskoczą świry z TVNu?
Gdy wycharczał z trudem ostatnie pytanie stanęli przed domem. W Krzysztofa i Żenię wbijały wzrok trzy szare wilki, Zaar z opatrunkiem na oku, zapalniczka czyszcząca broń, Michał ze spojrzeniem ciskajacym gromami i Tańcząca w deszczu siedząca na schodach.
Chwilowo ignorując wyrzuty Kowalskiego, Żenia spojrzała kolejno po wszystkich kuląc się pod spojrzeniem Michała. W środku niej zaciśnięty na supeł żołądek targnął się i dziewczyna poczuła gorzko- kwaśny smak w ustach.
- Co? - spytała buntowniczo, marszcząc brwi - Też śmierdzi?
To ostatnie nie brzmiało jednak jak pytanie. Raczej jak stwierdzenie.
- Kto to? - zapytała dziwnie ciepłym i nie pasującym do całej sytuacji głosem Tańcząca w Deszczu.
- Mój mąż. - Żenia skoncentrowała spojrzenie na blondynce jeżąc się w środku w przeświadczeniu, że ta coś kombinuje. Zaakcentowała słowo ‘mój’
- Krewniak? Wie o nas jak rozumiem - stwierdziła równie ciepło.
- Żeniu, co się tu kurwa dzieje. Naprawdę jesteś terrorystką? - powiedział Krzysztof obserwując zebranych z uwagą. Aż jego spojrzenie natrafiło na Tomka z kikutem ręki, co podsumował niemym ułożeniem ust w “o kurwa”.
- Spędził ostatnie kilkanaście godzin w bagażniku. Może się najpierw ogarnąć? - Żenia czuła się jak żeglarz omijający rafy koralowe pytań Tańczącej w Deszczu - Zapalniczka, możesz mi pomóc? - zwróciła się do Sędzi. - Tutaj nie dzieje się nic. Mogłabym zapytać Ciebie o to samo na podstawie domu, bryki i systemu zabezpieczeń. - warknęła na Krzyśka, czując wzbierający gniew na zasikanego kolesia. Westchnęła opanowując się i pokręciła głową.
- Chodź umyjesz się i pogadamy.
Przechodząc dalej łypnęła na Michała lekko odwracając głowę.
Krzychu ruszył do domu. Szedł już sam. Żałośnie wolno, ale nie musiał się wspierać na ramieniu dziewczyny. Zapalniczka eksponowała broń i podeszła do Żenii. Michał podszedł do dziewczyn. Powiedział tylko cicho:
- W komodzie w sypialni są ręczniki. W szafie powinny być jakieś ciuchy.
Słowa Michała z niewiadomego powodu wywołały u Żenii szczypanie pod powiekami.
Nie zważając na cały zwierzyniec dokoła wyciągnęła najpierw dłoń i położyła ją na potężnym ramieniu brodacza. A potem sama nie wiedząc jak i kiedy wcisnęła się w niego, otaczając ciasno ramionami w pasie.
Nie mówiła nic, bo nie miała słów.
Wyjątkowo ją one zawiodły.
Chciała w zasadzie sama nie wiedziała czego.
Pocieszenia dla Michała?
Pocieszenia dla siebie?
Czuła, że Krzysiek jest tutaj balastem i piątym kołem u wozu.
Sama się tak czuła, przygnieciona wyrzutami sumienia.
Gdyby nie ona i jej głupi pomysł z TIRem, nie doszłoby do wybuchu gazu.
Grześ nadal by żył.
Drżała od tłumionych emocji.
- Michał… ja… - szepnęła w klatę Alfy Tucholi i w końcu ośmieliła się spojrzeć mu w twarz.
Brodacz ją objął. Położył rękę na jej potylicy. Nic nie mówił. Tulił.
- Wiem. Zajebiemy ich wszystkich. Nie martw się mała - powiedział charczącym głosem.
Pomimo, że ciężar nie opadł, Żenia poczuła się ciut lepiej, bezpieczniej. Szok z powodu Grzesia zdał się nieco lżejszy, gdy był dzielony z Michałem. Zdała sobie sprawę, że wcale nie przejmuje się tymi wszystkimi ludźmi jacy zginęli we śnie. Jej żałoba dotyczyła jedynie Ragabasha z Tucholi. Zaskoczyło to brunetkę.
- Musimy zebrać nas więcej. Pojedziecie z Guciem ze mną? - spytała szeptem Michała - Chcę …. - zagryzła zęby - … dla niego. - zimne zacięcie zapiekło się w niej i odbiło w jej spojrzeniu. - Za niego.
- On nie zginął.- Powiedział lekko odsuwając się Michał. - On teraz napierdziela tych złych w innym świecie. Ku chwale Kruka - powiedział trzymając rękę na jej ramieniu.
Żenia kiwnęła głową chociaż daleko jej było do pewności Michała.
Być może to przez wojenne doświadczenia albo coś innego co było w niej zepsutego. Dla niej ludzie umierali. Byli a potem ich nie było.
Poza tym ‘napierdzielanie tych złych” było tak dalekie od Grześka, którego poznała, że wywołało w niej lekki uśmiech. No chyba, że napierdzielaniem było robienie w ich głupa.
- Ku jego pamięci… - poszła na ugodę z ahrounem.
Skinął głową w ciszy.
*
Dom Michała okazał się podobny do właściciela. Duży i surowy. Mało mebli. Najtańsze z Ikei. Lodówka odłączona z prądu. Obok równo ułożony zapas konserw, makaronu i szeroko pojętego suchego prowiantu. Ubrania w szafach. Wyprane. Wyprasowane. Ułożone jak od linijki. W kilku szafach znalazły się też damskie ubrania. Przy ręcznikach bylo kilka spakowanych szczoteczek do zębów i zestawy kosmetyków podobne do hotelowych.
Ten dom był norą. Wyjściem awaryjnym. Miejscem gotowym na to, żeby przeczekać nagonkę.
Żenia była sama z Zapalniczką. Należało ustalić jakiś plan działania z mężem zanim on skończy brać prysznic.
- Mówiłaś, że przed Tobą nie można ukryć niczego. Możesz go sprawdzić? Mam wrażenie, że albo współpracuje z moim bratem albo się znają, albo działa na zlecenie. - Żenia zacisnęła usta i spojrzała na Zapalniczkę.
Pokiwała twierdząco głową.
- Odkrycie tego co ukryte trwa. Ale ja wiem jak zobaczyć czy kłamie. Nie koniecznie rozpracujemy go od razu, ale jeżeli będziesz zadawać właściwe pytania… - odpowiedziała dziewczyna.
- Nie wiem czy mam doświadczenie w przesłuchiwaniu - mruknęła Żenia drapiąc się za uchem - Jakiś znak mi dasz jeśli będzie kłamać?
Zapalniczka usiadła przy okrągłym stoliku i zastukała po kolei czterema paznokciami o blat. Jak gdyby chciała okazać zniecierpliwienie. Oparła podbródek na wygiętej dłoni.
- Wiesz, jak coś mnie zaniepokoi to zacznę pytać o szczegóły - powiedziała i ponawiając gest stukania paznokciami dodała - a to będzie znak.
-Ok - mruknięcie i skinięcie głową musiało wystarczyć za odpowiedź. Nie wiedzieć skąd znowu pojawiła się chęć zapalenia papierosa.
Żenia denerwowała się, czekając na męża, który nazywał ją Żabką.
Prysznic męża zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Pewnie tego potrzebował po zamknięciu w bagażniku niewiele większym od torby podróżnej. Jednak nie było to dobre dla Żenii, która stawała się coraz bardziej podejrzliwa. W końcu wyszedł. Ubrany w granatowe spodnie dresowe i czarny t-shirt. Wielkość wydawała się dobra. Może nawet nieco za krótka. Jej mąż był wyższy od Michała. Jednak T-Shirt wisiał dziwnie, a wokół bicepsów pozostawiał sporo wolnej przestrzeni.
Krzysztof westchnął widząc kobietę przy stoliku. Broń z którą ją widział nie zwiększała jego poczucia komfortu.
- Powiesz mi o co w zasadzie chodzi? Dlaczego obracasz się w towarzystwie ludzi wyglądających jak kryminaliści? Dlaczego musiałaś wywieźć mnie w bagażniku uprowadzając sprzed domu? I czemu od kilku dni nie wróciłaś do domu, a zamiast ciebie w sypialni oglądam newsy w TV o rozbojach? Dlaczego przez dwa dni w naszym domu było z pięćdziesięciu tajniaków? Wyjaśnisz mi to? - Przerwał tyradę patrząc na Zapalniczkę - czy może czekacie na mnie z łopatą i pokażecie gdzie mam kopać?
- Nie wiem czy potrafię. Nie pamiętam nic z mojego...naszego życia. Obudziłam się w śmietniku, a potem zaczęła mnie ścigać policja i nagle zrobiła się nagonka. Rozmawiałeś z moimi rodzicami? - Żenia spojrzała na Krzyśka. - Ze znajomymi?
Z każdym słowem nieśmiało postępowała w kierunku blondyna by nie tylko skrócić dystans, ale przytulić się do niego. Jakoś chciała usłyszeć jego serce… nie wiedziała czemu.
Krzysztof stal nieruchomo. Jego oczy rozszerzały się ze zdziwienia. Jakoś nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że jego żona straciła pamięć.
- Żeńka… twoi rodzice nie żyją.
- Od dawna? - dziewczyna stanęła ledwie kilka centymetrów od męża i położyła mu dłonie płasko na piersi - A Twoi? - wzrok wilkołaczki szukał wzroku mężczyzny.
Objął ją.
- Tak. Od dawna - zamilkł na moment i przełknął ślinę - a moi nie wiem.
Zapalniczka zastukała palcami zniecierpliwiona oblat, po czym odchrząknęła.
- Może usiądziecie, napijemy się herbaty - wskazała na krzesła przy stoliku.
- Mhm. - Żeńka wsunęła dłoń w dłoń Krzyśka i pociągnęła go do stolika.- Jak lubisz? - spytała - I czemu nie wiesz? - pociągnęła łagodnie temat. - Znałam ich?
- Ja ich nie znałem, więc wątpię. Wychowywałem się w domu dziecka - dał się pociągnąć i przysiadł na krzesło.
Żenia podsunęła kubek w stronę męża i nabrała cukru by dosypać do napoju.
- A jak my się poznaliśmy?
- Na moich studiach. Pomagaliśmy uchodźcom z Ukrainy. Ty byłaś jedną z nich - odpowiedział bez wahania.
Tymczasem Zapalniczka zastukała paznokciami znudzona.
- Spodziewałam się, że na jakiejś imprezie. Młoda jest taka szalona - powiedziała stojąc przy czajniku elektrycznym.
- Żenia? Imprezy? Czy ty prowadzisz drugie życie? - zapytał zdezorientowany Krzysztof.
- To ile się już znamy? Marek też był w tej grupie?
- Jaki Marek? - odpowiedział pytaniem zdziwiony mąż.
- Mój brat - odparła równie zaskoczona brunetka. - Był na naszym ślubie?
- Nie. Nikogo z twojej rodziny nie było na ślubie. Zresztą, nie wiedziałem, że masz kontakt z którymś z braci - rzekł nadal zaskoczony.
Żenia zamrugała niepewnie.
Spojrzała na Zapalniczkę pytająco.
- Braci… wszyscy są w Polsce? Ilu ich niby mam? Gdzie są? Czemu nie utrzymujemy kontaktu? - dopytywała zachłannie. Pochyliła się bliżej Krzyśka.
Zapalniczka słuchała z uwagą, jednak nie dawała żadnego znaku co do ewentualnych kłamstw. Skupiła się na zalewaniu herbaty. Tymczasem Krzysztof odpowiadał na kolejne pytania:
- Podobno obydwaj zostali na Ukrainie.
Zapalniczka zastukała paznokciami o kubek.
- I co? Po wojnie nie przyjechali odwiedzić siostry? - zapytała szorstko.
Krzysztof wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Wasze relacje wydawały się dość chłodne z opowiadań.
- Czemu nie mamy dzieci?
- Bo zawsze miałaś coś ważniejszego. Najpierw aklimatyzacja w nowym kraju, potem szkoła, a później nagle praca w tym laboratorium. To ty mi opowiadałaś o tym, że najpierw kariera. No a później postanowiłaś atakować przechodniów z bronią i uciekać przed policją - zagryzł zęby, a coś mówiło Żenii, że nie jest to pierwsza kłótnia w tym temacie.
- A Ty chciałeś? - brwi dziewczyny ściągnęły się w jedną kreskę. - Po to ta chata, fura na dwa miejsca i bezosobowe pokoje?
Krzysztof parsknął śmiechem.
- Zabawne, wiesz? Ta cała Twoja strata pamięci robi się coraz zabawniejsza. Jaka fura?
- Ta zaparkowana przed domem. Nie ta z garażu. - Żeńce daleko było do śmiechu. - Nie wiem co jest w tym zabawnego.
- Pokoje. Ty je urządzałaś. - obdarzył ją uśmiechem. - Ja nigdy nie przywiązywałem do tego wagi. Skoro mówisz, że są bezosobowe… A fura należała do tego agenta, który poprosił mnie, żebym wyszedł przed dom sprawdzić co się z nią dzieje.
- Czym Ty się zajmujesz? - dziewczyna westchnęła zastanawiając się jakim cudem oni się chajtnęli. Może faktycznie jedynie dla wizy.
Zapalniczka postawiła przed nimi herbaty. Krzysztof sięgnął po nią i zwilżył usta.
- Zatrudniała mnie dawna Polfa, w zasadzie Glaxo Smith Kline. W zeszłym roku gdy właścicielem większościowym został Megadon zostałem kierownikiem regionu. Wtedy kupiliśmy dom. I nasz czterodrzwiowy samochód. Kombi - dodał jak gdyby urażony.
- Kochałeś mnie? - Żenia studiowała wyraz oczu i mimikę męża.
- Tak - odpowiedział bez wahania, tymczasem Zapalniczka chrząknęła pukając paznokciami w kubek.
- Megadon to część Pentexu. Odpowiada za projekty farmaceutyczne - powiedziała.
Żenia chwilowo straciła pomysł na dalsze pytania.
Przyglądała się mężowi, będącemu w zasadzie obcym facetem, który jej kłamał w twarz i miała pustkę w głowie.
Krzysztof i relacje z nim przypominały właśnie carte blanche.
- Krzysztof… mamy patową sytuację. Kłamiesz w większości odpowiedzi. Nie wiem czemu, chociaż się mogę domyślić. Jakie widzisz rozwiązanie tej sytuacji?
- Wywieźliście mnie w bagażniku gdzieś do lasu. Ciebie szuka policja. Czy te no… służby bezpieczeństwa? Szczerze? Gdyby miał wybór to przy naszym pierwszym spotkaniu poszedłbym w inną stronę. Daj mi telefon, muszę stąd spadać. Bo naprawdę mnie zakopiecie w jakimś dole.
Jak gdyby w odpowiedzi na jego słowa Zapalniczka poklepała swoją broń, a Krzysztof przełknął ślinę.
- Reasumując: poznaliśmy się na studiach, pobraliśmy się z miłości, chciałeś zakładać ze mna rodzinę ale 5 dni sprawilo,że wierzysz w wersję o terrorystce - Tym razem to Żenia parsknęła śmiechem - wiesz co myślę?
- Kurwa - wypalił. - Dlaczego nie wróciłaś do domu? Skąd miałaś broń? Dlaczego uciekałaś przed policją? Mam pieniądze, przecież bym cię wyciągnął. Znam dobrych prawników. Ale nie, ty uciekałaś. A ja byłem przesłuchiwany. Szesnaście godzin w małym pokoju i zmieniający się posterunkowi, porucznicy, agenci. Kurwa… wypytywali mnie o wszystko. O Twoją rodzinę. O kontakty… a ja nic nie wiem. Wiesz, że nie umiałem wymienić imion ludzi z którymi pracujesz? Nic mi nie mówiłaś. Ani o pracy, ani o tym twoim durnym poszukiwaniu przodków. - Jego głos stawał się coraz głośniejszy.
- A potem w moim własnym domu jakiś koleś mnie napada. Pakuje do samochodu. Wiesz, byłem pewny, że zginę. Serio. Modliłem się, żeby nie cierpieć. I w końcu otworzył się bagażnik i kogo widzę? Moją kochaną żonę…. Żonę, której szuka kontrwywiad wojskowy. Skąd mam wiedzieć, że zamiast do pracy nie jeździłaś gdzieś składać bomby i szykować zamachu? Czy ty choć raz pomyślałaś co ja myślę? Czy choć raz mogłabyś nie być samolubna? - Wstał od stołu i ruszył do wyjścia.
- Obudziłam się w śmietniku nie pamiętając własnego imienia, bez wspomnień o tym jak tam trafiłam nie mówiąc o tym, że mam męża. Kilka godzin temu zginął mój przyjaciel w wybuchu gazu, który prócz niego zabił ponad 200 osób. Wybuchu, który jest zrzucany teraz jako napad bombowy z mojego zlecenia. - Żenia nie ruszyła się z miejsca - Jeśli teraz wrócisz zostaniesz aresztowany lub gorzej, zabiją Cię te same służby, które szukają mnie. I próbuję zrozumieć czy pracujesz dla nich czy dla mojego brata. A Ty tymczasem kłamiesz w najprostszych kwestiach.
- Żeńka, to nie był wybuch gazu - powiedziała Zapalniczka odstawiając kubek - w ich autach były ładunki. Na wypadek gdyby nie udało się im nas zabić to bomby miały załatwić sprawę. Przez pokój przeleciał kubek z herbatą, a Żenia poczuła cieknące po policzkach łzy.
- Ładunki? Wybuch… dwieście osób? Kurwa mać… - Krzysztof opadł na kanapę stojącą w czymś, co przy odrobinie dobrej woli mogło uchodzić za salon. Kilka razy westchnął głośno. Przełknął ślinę. Pokręcił głową przecząco, jak gdyby nie dopuszczał do siebie myśli o tym gdzie jest i co się stało.
- Służby pracują dla korporacji - monotonnym i poszarpanym od łez tonem tłumaczyła Krzyśkowi - w której pracowałam. Podobno coś im ukradłam czy wyniosłam. Dlatego mnie szukają. Podobno jest to ważne na tyle, by postawić służby na nogi. Ci ludzie tutaj mi pomogli. - dorzucała kolejne cegiełki Krzysztofowi - a jeden z nich stracił oko w obronie mnie przed agentem w naszym domu, gdy przyszłam pomówić z Tobą, gdy nieco się uspokoiło.
Nie dodała, że agenta rozszarpała pazurami, a jego mózg upaćkał ściany i okno w biurze.
- Ten facet, zabrał Cię, bo mieliśmy jedynie kilka minut zanim wpadłyby służby te same, które załatwiły śmierć mieszkańców trzech bloków. Z tego nie wyciągnęliby Cię prawnicy. A z jakiegoś powodu, może samolubności, nie chciałam pozwolić Ci zginąć.
Podniósł się powoli.
- Okej - jego szczęka jakby stężała. Zacisnął zęby. Przechodził do kontrofensywy.
- Musimy się gdzieś ukryć. Mam znajomego, załatwi mi gotówkę w niskich nominałach. Karty i konta pewnie monitorowane. Dajcie mi tylko zadzwonić. Ukryjemy się gdzieś, a potem wyjedziemy za granicę. Tak? - podszedł i położył ręce na ramionach dziewczyny, potrząsając ją lekko - Uciekniemy, żeby już nikt nie tracił oczu i nie wysadzał ludzi.
Spojrzenie brunetki spoczęło na mężu.
- Czemu teraz chcesz uciekać ze mną, skoro chwile temu żałowałeś spotkania? Jak mam Ci uwierzyć, ze nie zadzwonisz by nas zdradzić skoro kłamiesz o swoich rodzicach i moich braciach?
- Co? - zdziwił się wyraźnie, jak gdyby nie wiedział, że Zapalniczka była wilkołakiem który dzięki darowi od duchów pozwalał jej rozpoznawać kiedy kłamał, a kiedy mówił prawdę - Na jakiej podstawie tak myślisz? - brnął.
- Kobieca intuicja - Żenia wzruszyła ramionami - I nadal nie odpowiedziałeś.
- I ta kobieca intuicja nie podpowiedziała ci przypadkiem co z Twoimi braćmi? Albo z moimi rodzicami? Zwłaszcza tego drugiego jestem ciekaw. Stoisz tu i robisz mi pranie mózgu. Ona grozi mi bronią. Tam gdzieś jest typ, który mnie stłukł i wkopał do bagażnika. Sorry, ale czy tylko mnie się to wszystko wydaje posrane? Czego wy wszyscy w zasadzie ode mnie chcecie?
- Jest. Tak samo jak to nasze małżeństwo. - Żenia westchnęła cicho - Jeśli praniem mózgu nazywasz pytania o najbliższą rodzinę albo to jak się poznaliśmy.
- Zapytałaś. Odpowiedziałem. Po czym kobieca intuicja podpowiedziała ci, że kłamię. Ok. Chcę ci pomóc, bo jednak kilka lat życia spędziliśmy razem, znów kobieca intuicja podpowiada ci, że zdradzam. Ok. Nie wiem co mam ci powiedzieć jeszcze? Że napadłem na bank NBP?
Zapalniczka zastukała o blat stołu.
- Noż kurwa, przestań napierdalać tymi paznokciami - nie wytrzymał Krzysztof. - Wychodzę - ruszył do drzwi, nacisnął klamkę i opuścił dom.
Żenia opadła z powrotem na krzesło.
- Boże co za… - przesunęła dłońmi po włosach. - Nie wiem co z nim zrobić. Odwieźć z powrotem?
Zapalniczka wzruszyła ramionami.
- To ściemniacz i manipulator. Z drugiej strony dyrektor. Pewnie handlowy. Więc nie ma się co dziwić. Może sam nie wie kiedy kłamie. Co do odwożenia, to czemu nie. Raczej nikt się nie spodziewa. Choć lepiej będzie go wyrzucić gdzieś przy drodze, niech sam wraca. Bezpieczniej dla nas.
- Myślisz, żeby podpisać od razu papierek, że zgadzam się na rozwód in spe? - Żeńka mruknęła łuknąwszy herbaty.
- To nie ma znaczenia. Po całej tej chryi ty będziesz potrzebować nowej tożsamości. Nikt nie będzie szukał cię po urzędach stanu cywilnego. Większym problemem jest to, że nas widział. W zasadzie jeżeli Pentex się do niego dorwie, to mogą mu zacząć grzebać w głowie. Albo choćby tylko torturować. Poda nasze rysopisy, opisze co widział. Choćby nawet serio cię kochał, to oni mają metody. Wtedy dopiero zrozumie co to znaczy “pranie mózgu”.
Brunetka kiwała głową przez większość wypowiedzi Zapalniczki w pełni się z nią zgadzając.
- Może wrzucić do Umbry? Ale wtedy raczej do domu sam nie wróci.
- Oszaleje. Śmiertelni nie należą do świata duchów. To co zobaczy po tamtej stronie go zmieni nieodwracalnie. Ale jeżeli tego dla niego chcesz, to Czarny może da radę. No chyba, że masz jakiś pomysł na czyszczenie pamięci - Zapalniczka wykrzywiła twarz w czymś co mogło być uznane za uśmiech.
- TO był mój pomysł. Rysopisy, rysopisami. Nie jest skanerem ani kopiarką 3D. Widziałaś kiedyś portrety pamięciowe? Styknie, że Zaar zapuści brodę a Michał ją zgoli. Chyba, że ma jakieś cuda typu wbudowany aparat fotograficzny. Gorzej z miejscówką. Wywieźć by go trzeba było w worku lub bagażniku.
- No jak tam uważasz. Ale skoro można komuś ot tak zabrać wspomnienia, to czemu nie można ich przejąć? Jak dokładnie widzisz w swojej głowie twarz Zaara gdy o niej myślisz? Może ktoś ma teraz Twoje wspomnienia i przegląda sobie radosne dzieciństwo u boku braci? Jak film na video. Przewija, przeskakuje między scenami. On na wolności jest ryzykiem. Ryzykiem dla nas wszystkich. Nie wiadomo jak reszta będzie się na to zapatrywać.
- Nie wiem czy można zrobić cokolwiek z tego co mówisz. Może można. to Ty jesteś wilkołaczką ze stażem. Myślę, że wypuścić go można dopiero po załatwieniu Łodzi… do tego czasu… - Żenia wzruszyła ramionami. - Bagażnik raczej odpada.
- Może Czarny wepchnie go do jakiejś kieszonkowej umbry. Są tam takie małe światy, które można zaadoptować. Tylko żeby nam nie zginął. Albo można mu związać ręce trytytkami i wrzucić do piwnicy.
Tymczasem na zewnątrz zapanował zamęt. Jakieś ogólne poruszenie, odgłosy walki i warknięcia. Czyżby Michał nie utrzymał nerwów na wodzy?
Żenia poderwała się z myślą “Szrama wróciła” i pognała na zewnątrz zastanawiając się, czy Krzysiek też śmierdzi jak ona i wilczyca zjadła go kłapnięciem. Jak w pieprzonym Czerwonym Kapturku…
Zdawało się, że wiele się nie pomyliła. Wilkołaki warczały. Szrama stała obok Czarnego, który kilka razy wypalił z pistoletu w niebo. Szara była wielkim wilkiem. Tak wielkim, jak Czarny w dniu ich ponownego poznania się. I to byłoby na tyle jeśli chodzi o ukrywanie ich wilkołactwa przed mężem. Rozejrzała się dalej. Krzysztofa nigdzie nie było. Niby wokół Szramy nie było też krwi… ale jednak Żenia była zaniepokojona.
Przede wszystkim tym, że chyba nie ogarnia do końca bycia wilkołakiem.
“Co robię nie tak? Gdzie popełniam błąd?”
Jej instynkty nie kazały kłapać paszczami i ciągle szczerzyć kłów. Co z nią nie tak?
- Co się stało? - spytała na głos w nosie mając hierarchię. - Gdzie Krzysiek?
Szrama doskoczyła do niej i kłapnęła szczęką tuż przed jej twarzą. Tak, że dziewczyna poczuła na policzku kropelki jej śliny. Czarny natychmiast doskoczył do nich. Stanął między wielkim wilkiem a Żenią.
- Zostaw ją! - powiedział warcząco - przecież nie wiedziała!
Szrama potrząsnęła głową zmieniając powoli formę. W tym czasie Żenia zauważyła, że poza Krzysztofem nie ma również Michała.
- Kim ona była? - pytała przez zaciśnięte zęby Szrama.
- Jaka ona? - Żeńka spoglądała to na Czarnego to na Szarą nic nie rozumiejąc.
- Michał ją dorwie. Nie odpuści - powiedział Czarny - A ty nie wiń moich ludzi, bo twoi przecież też jej nie poznali. Zresztą nigdy czegoś takiego nie widziałem. - Szaman respektował hierarchię. Najpierw wyjaśnienia otrzymywała alfa watahy białowieskiej. Dopiero później przyszedł czas na Żenię i wyjaśnienia dla niej:
- To co uznałaś za swojego męża zmieniło się w orła i odleciało. Michał założył kruczą maskę i pofrunął za tym czymś. Szrama uważa, że to była kobieta. Ktoś z pierwszej drużyny.
- Hę? - Żenia spojrzała na Czarnego jak na szaleńca - jakim cudem? Aż tak daleko posunięte mutacje genetyczne?!
- Pierwsza drużyna to fomori. Ludzie, albo inne istoty. Wampiry na przykład. W każdym razie dają się dobrowolnie opętać zmorom. Dzięki temu tak jak my łączą w sobie świat ciała ze światem duchów. Co zaś do mutacji genetycznych, to Pentex przygotowuje im ciała do opętania. Oby Michał ją dopadł zanim da radę nawiązać kontakt ze swoimi.
- Kruk ma walczyć z orłem? - zapytała z powątpiewaniem Szrama, po czym dodała:
- Pora się zwijać i zmienić kryjówkę.
Frustracja i wściekłość Żenii przelały czarę.
Z krzykiem przeradzającym się we wściekły warkot zmieniła się w czarną waderę i ruszyła kłusem w las. Po drodze odgryzła się próbującemu zatrzymać ją Czarnemu, uszczypnęła boleśnie jednego z szarych wilków, wyminęła innego i runęła w dzicz.
Miała dość.
Musiała wygonić z siebie złość, bezsilność, poczucie wykorzystania i całkowitej pustki.
Dziura w głowie dokładała wilczycy tylko stresu.
Chciała biec i zostawić wszystko za sobą.
Zapomnieć…
Ironia uderzyła ją dodatkowo jak biczem, a krzaki i krzewy dokładały swoje chłosty.
Głupia, głupia, głupia - dzwoniło jej w uszach, a walenie serca przypominało wystrzały.
Wyhamowała przy wielkiej sośnie.
Przez chwilę dyszała ciężko wpatrując się w drzewo. A potem zaatakowała wściekle. Drapała pazurami, gryzła niższe gałęzie, futro fruwało wokół, a podłoże wokół drzewa szybko zostało zryte. A furia Żenii zamieniła się w przeraźliwie smutne i
przepełnione tęsknotą wycie
Dziewczyna w końcu zmieniła formę. Wtulona w poharatany konar sosny opłakiwała Grzesia Ragabasha i siebie.