Wybuchy, wystrzały, płomyki i płomienie. Kotłowało się, kurzyło i buchało wszędzie naokoło. Pył wzbijał się coraz wyżej i w coraz cięższych kłębach, a zawiewany od lasu dym nitkował kurzawę czarnymi smugami. Trzeba było podkręcić tempo. - Raz... Dwa. - Elbrett w biegu uszykował strzałę, wymierzył krok i dziabnął strzałą w jednego z konnych, którzy zajeżdżali do powozu z odsieczą. - Trzy... Cztery.
Kolejne kroki i strzelec wypadł zza karocy, tym razem od drugiej strony. Czarownik, który żywiołowo karczował lasy w okolicy jeszcze dychał, ale Elbrett już szykował ekologiczny rewanż. Chwila-moment i następna strzała furknęła w chaosie, obiecując dopełnić los karczownika.
Dycha znów wskoczył za wóz, szuflowany wte i wewte jak w kartach. I znów, jak przy kolejnym rozdaniu, naszykował strzałę i zagrał swoje, tym razem celując w drugiego piromana. Najpierw figury, potem dziewiątki - strażnicy dostali wolne. |