Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2018, 22:41   #114
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen odetchnęła z ulgą. To znaczyło, że Liz wywiązała się ze swojej części zadania. Znaczyło też, że ona i Joshua pewnie na dniach pojawią się w ambasadzie, co cieszyło Brytyjkę nie tyle ze względów osobistych, co organizacyjnych. Choć mało korzystała ze Skylorda, lubiła mieć go w pogotowiu.
Tak jak i wszyscy podniosła kieliszek i wypiła toast. Nie było sensu zwracać na siebie uwagi - nie przy tym temacie.
- Archie opłakujący księcia Windsoru. Zabawny widoczek. Raczej opłakuje pieniądze, które mu pożyczył.- rzekła ironicznie Andrea po toaście.
- Czyżby... sympatyzował z rewolucjonistami? - zapytała Carmen - O księciu słyszałam to i owo… - dodała.
- Rewolucjonistami? Nie. Raczej nie.- zachichotała Andrea zdziwiona tą sugestią i dodała po chwili.- Edward był arystokratą, członkiem rodziny królewskiej. Wiesz co to oznacza dla bankiera?
- Żyłę złota?
- Mniej więcej. Wypłacalność. Nawet jeśli jego książęcej mości skończyły się pieniążki, to jej królewska mość pokryje długi krewniaka, by uniknąć skandalu. Przynajmniej dopóki książe żyje… - wyjaśniła Corsac ironicznie.- Po jego śmierci jednak, ktoś na dworze może stwierdzić, że długi przepadły wraz z życiem księcia.
- Sprytne - skwitowała to Carmen, nie chcąc jednak zagłębiać się w szczegóły. - Będzie jakaś okazja, by więcej porozmawiać z naszym gospodarzem?
- Może do mnie podejdzie. Może ciebie wypatrzy. Ale osobiście radziłabym bezczelnie naprzeć na niego cyckami.- zażartowała Andrea wyjaśniając. - Teraz Archibald będzie krążył od gościa do gościa jak to dobry gospodarz powinien.
- A jednak ubrałaś mnie chyba zbyt przyzwoicie. - Zażartowała Carmen, po czym zapytała - A na co ty masz ochotę teraz?
- Nie chodzi o uwodzenie… cóż, nie dosłowne.- zaśmiała się Andrea i dodała z uśmiechem.- Tylko wypnij biust i na bezczelnego podejdź do niego z jakąś gadką. I licz na to że twoja uroda i urok osobisty złagodzą tak… prostackie podejście.-
Westchnęła głośno.- To na co mam ochotę, a to co jest moim interesem to dwie odmienne sprawy. Ja muszę pogadać z kilkoma osobami. W tym także z naszym gospodarzem. Ale to na osobności.
- Zatem spławiasz mnie czy mogę się na coś jeszcze przydać? - zapytała Carmen z uśmiechem.
- Najpierw obie wykonajmy nasze zadania. Bo jak ja ciebie zagarnę to… mogę cię już nie puścić. A nie chcę byś uważała potem, że przeze mnie zmarnowałaś wieczór. - odparła czule Andrea i dodała. - A potem… zagarnę cię na całą noc.
- Nie kuś, bo w sumie już się ściemnia. - Zaśmiała cię Carmen, po czym ruszyła odważnie w stronę gospodarza. Starała się wypatrzeć w jego stroju jakiegoś związku z archeologią, o który mogła się zaczepić. Niestety, nic takiego nie zauważyła i musiała jakoś inaczej podejść do sprawy. Archibald rozdzielił się ze swoją towarzyszką rozmawiając z kolejnym gościem.
Więc przynajmniej ten problem Carmen miała z głowy. Dziewczyna zaczęła analizować strój mężczyzny by znaleźć jakieś jego osobiste upodobania. I trudno jej było odkryć jakim on jest człowiekiem. Co prawda ubierał się ładniej niż “pingwiny” i barwniej, ale ten strój niewiele jej mówił. Poza tym, że to nobliwy dżentelmen preferujący więcej zarostu niż to było modne.
Jedynym charakterystycznym elementem był, jego kieszonkowy zegarek na łańcuszku.

Wyjątkowe precjozo, choć z pozoru bezwartościowe, gdyż nie użyto w jego produkcji ani metali szlachetnych, ani drogocennych kamieni. Był on jednak niezwykłym czasomierzem, gdyż… chyba tylko właściciel wiedział jak on mierzy czas i jaki czas mierzy. Na jego cyferblacie nie było bowiem cyfer.
Carmen wyczekała okazję i gdy Archibald właśnie kończył kolejną uprzejmą rozmowę, podeszła do niego.
- Sir, przepraszam, że się narzucam, ale czy mogę zająć panu chwilę. - Zagadnęła niby to przełamując nieśmiałość. - Chodzi o... pański zegarek.
- Zegarek? - zdumiał się Archibald skupiając spojrzenie na Carmen. - Co nie tak z zegarkiem?
Przyglądał się bacznie arystokratce przeszywając ją spojrzeniem na wylot.


- Widziałem już gdzieś panią, nieprawdaż? Tylko nie mogę sobie przypomnieć, gdzie.- zawyrokował po dłuższym przyglądaniu się.
- Owszem, choć nie byliśmy sobie przedstawieni. Lady Carmen Stone. - Wyciągnęła ku niemu dłoń i uśmiechnęła się zmysłowo. - Z tego, co wiem, łączy nas pasja odkrywania przeszłości, toteż bardzo mi miło pana poznać i nie jest to tylko frazes. A co do zegarka... cóż, widziałam podobny w bardzo niepokojących okolicznościach i, jeśli pan pozwoli chciałam wypytać o jego pochodzenie.
- Dziwne. Był robiony na zamówienie. Nie ma takiego drugiego na całym świecie.- zadumał się Archibald i spojrzał na dziewczynę.- To jakie to były okoliczności?
Po czym ujął dłoń Brytyjki i szarmancko złożył pocałunek na niej.
- Och... nie wiem czy mi pan uwierzy. - Udała, że znów się zawstydziła, lecz nie miała nic przeciwko pocałunkowi - I nie mówię, że to ten sam zegarek ale podobny. Po prostu jest podobny do tego, który miał na ręku świętej pamięci profesor Langstrom. Dlatego chciałam spytać o pochodzenie, czy w tej sytuacji wzór. Skąd pan wziął na niego pomysł, jeśli mogę zapytać?
- Langstrom? - wymsknęło się Archibaldowi, wyraźnie zaskoczonemu że słyszy to nazwisko.
- No cóż… jeśli był bogaty, lub miał bogatych znajomych. Ten zegarek został wykonany przez firmę Vacheron Constantin, na moje specjalnie zamówinie. Kim był ów profesor Langstrom?
- To badacz piramid pod Kairem. Miałam zaszczyt być jego asystentką. - Carmen jak zwykle płynnie przeplatała fakty i fałsze - Bardzo mądry człowiek. Niestety... nie skończył zbyt szczęśliwie. Właściwie jego śmierć owiana jest sporą dozą tajemniczości. I choć nie chciałabym pana zanudzać... po prostu chciałam się dowiedzieć czy zegarek ten związany jest z jakimś kultem. Wciąż bowiem nie mogę pogodzić się z tym, co spotkało pana profesora. - Celowo mówiła tajemniczo, by wzbudzić zainteresowanie bogacza.
- Doprawdy? To bardzo interesujące. - spojrzał na swój zegarek. - Niemniej raczej wątpię, by mój chronometr był związany z jakimś kultem.
Spojrzał potem na agentkę pytając.- Więc była pani jego asystentką? Jak długo?
- Niedługo - przyznała, zamieniając się miejscami w głowie z Aishą - Właściwie tylko w trakcie trwania jednych wykopalisk. Tych ostatnich. A czy pan słyszał cokolwiek o profesorze lub go znał? Bo może on spotkał pana i... cóż, rzecz banalna, po prostu zapragnął mieć taki czasomierz?
- Nie. Nie spotkałem. Choć interesuję się historią starożytną, to moim konikem że tak powiem, jest Aleksander Wielki, więc jeśli chodzi o Egipt… to czasy ptolemejskie. Zakładam, że zainteresowanie profesora Langstroma nie obejmowało greckich i rzymskich ruin? Oni tam w Egipcie wolą kopać za mumiami. - rzekł żartobliwie mężczyzna wodząc przenikliwym spojrzeniem po rozmówczyni. Carmen nie była pewna, czy powodem tego była jej uroda, czy kryło się za tym coś jeszcze. Miało się bowiem wrażenie, że Archibald nad czymś się zastanawia. - Skoro jednak była pani jego asystentką podczas ostatnich wykopalisk to jego śmierć chyba nie jest tajemnicą?
Po czym nagle się zmartwił.
- Słyszałem też o jakichś rozruchach w Egipcie, związanych z wykopaliskami. Czyżby te przesądne dzikusy znów uwierzyły w starożytne klątwy?
Carmen spojrzała na niego z bólem w oczach.
- Tak... to... to właśnie zabiło profesora. Choć są też inne plotki, ale to zdecydowanie nie jest temat na przyjęcie. Bardzo przepraszam, że pana tym męczę. Odpowiedział pan na moje pytanie, więc już nie będę... - zawiesiła głos, jakby czekając na jego protest.
- To… ja przepraszam, że poruszyłem tak bolesny dla pani temat. Może więc… porozmawiamy o czymś przyjemniejszym dla równowagi. O czymś co panią fascynuje? - zapytał uprzejmie bankier.
- Cóż, trochę tego jest, choć teraz cały czas myślę o archeologii, o tym ile w niej jest przesądów, a ile magii. Wierzy pan w magię? - Carmen zapytała, spoufale opierając się na ramieniu Archibalda.
- Tylko w magię pieniądza… próbowałem spirytualizmu, ale to jak się okazało, były to same szwindle. A pani…? - zapytał zaciekawiony Archibald.
- Też tak było... do pewnego momentu. - Wciąż utrzymywała wokół siebie tę aurę tajemniczości. Jednocześnie jej ciało coraz częściej i śmielej ocierało się o mężczyznę. - Czy mogę jednak spytać, skoro jest pan realistą skąd słabość do przeszłości? To chyba mało opłacalne zainteresowanie…
Z pewną satysfakcją agentka stwierdziła, że udało się jej zainteresować sobą Archibalda, na tyle że skupił na niej całą swą uwagę. W tym na ukrytymi pod tkaniną piersiami Brytyjki.
- Można powiedzieć, że to osobista fascynacja Aleksandrem Wielkim. Twórcą imperium jakiego nie było przed nim… a które rozpadło się wraz z nim. Było to niezwykle kruche dziedzictwo. Aleksander był fascynującą postacią. A pani… która postać ze starożytności budzi pani zaintrygowanie? - wyłożył swe powody mężczyzna.
- Hmmm... - udała, że się zastanawia - Słyszał pan o Hekesh?
- Hekesh? - zdziwił się wyraźnie Archibald i przyjrzał podejrzliwie Brytyjce.- Dość.. niezwykła postać, wybrała sobie pani, na obiekt zainteresowań.
- Cóż, jej kult wciąż funkcjonuje i ma podobno teorie na temat powrotu do życia swojej pani, stąd moje zaintrygowanie. Trzeba też przyznać, że Matka Ciemności...to brzmi groźnie, ale i fascynująco. - Wyjaśniła z niewinnym uśmieszkiem.
- I nie jest boginią. Wedle wszelkich dostępnych źródeł… nielicznych co prawda. Hekesh jest śmiertelniczką. - wyjaśnił mężczyzna. - Nieśmiertelność i wieczną młodość uzyskała wraz z rozległymi mocami. Hekesh nigdy nie umarła. Została uwięziona na wieczność. Jeśli wierzyć oczywiście nielicznym zapiskom na jej temat.- skinął głową.- Są one wśród greckich zapisków, także z czasów Aleksandra. On też jej szukał… wiesz może jak umarł Aleksander Macedoński?
- Nie, przyznaję, że moja wiedza jest tu znikoma. - Carmen łakomie słuchała słów Archibalda i w tym momencie nie byłą to z jej strony nawet gra.
- Umarł z powodu choroby. Niektórzy twierdzą że zapadł na nią w Persji. Inni, że tliła się w nim od urodzenia, najpierw delikatna… a potem coraz bardziej wyniszczająca. Nic dziwnego, że tak szybko dążył do podboju świata. I tak żarliwie szukał sposobu do zapisania się w historii. Wiedział, że piasek w jego klepsydrze przesypuje się szybko. I gorączkowo szukał sposobu, by ją zaczopować. Wieczna młodość i wieczne życie. Któż by tego nie chciał? Zwłaszcza gdy siedzi się na tronie swego imperium… nie ma godnego siebie dziedzica i widzi zarys upadku wszystkiego co się stworzyło… zapewne tuż po swojej śmierci.- zadumał się bankier na chwilę całkowicie pogrążając się we własnych myślach.
- Myśli pan, że wciąż są tacy, którzy poszukują Hekesh jako... obietnicy wiecznej młodości? Wszak w wielu zapiskach jawi się ona raczej jako źródło zła a nie... nagród.
- A ty zainteresowałaś się nią z powodu owego zła czy nagród?- zapytał zaciekawiony Archibald wędrując spojrzeniem po krągłościach dekoltu Carmen.- Wedle legend… tych których znam, Hekesh była wiedźmą… złą… ale raczej złem z tych, które wodzą mężczyzn na pokuszenie. Zmysłową i olśniewająco piękną. Poza tym… nikt nie powiedział, że… nie można wydusić z Hekesh jej sekretów.
- Hmmmm mówi pan tak, jakby sam pan wierzył, że ona żyje. - Odpowiedziała Carmen, uśmiechając się uroczo i też unikając odpowiedzi wprost. Wiedziała już, że Archibalda pociągała tajemniczość, swoista eteryczność.
- Teoretycznie… jeśli założyć że legendy są prawdziwe i Hekesh spędzała w połogu dnie rodząc potworne abominacje wychodzące z jej lędźwi. - próbował odwrócić kota ogonem swą wypowiedzią.
Carmen zachichotała, jakby Archibald opowiedział jej wyśmienity dowcip.
- Doprawdy panie Archibaldzie, nie żałuję, że dałam się namówić, by tu przyjść. Obawiam się jednak, że inni goście zaraz mnie pożrą żywcem, tak bardzo zajmuję już pana czas. - Postanowiła pozostawić po sobie niedosyt licząc na to, że milioner sam zaproponuje jej spotkanie.
- To prawda. Jeśli jeśli zechce pani zostać po… całym przyjęciu, to mogę pokazać moją kolekcję. Ten kawałek, który trzymam tutaj. I porozmawiać o fascynacjach.- zaproponował szarmancko.
Lady Stone brawurowo udała zdziwienie, a potem zawstydzenie, łamane jednak przez czyste chęci.
- Z przyjemnością. I... chętnie dowiem się więcej o Aleksandrze Wielkim. Widzę zresztą, że oboje nie szukamy prawdziwych bogów w historii świata, jak to robią niektórzy, lecz ludzkich... wyjątków, które mogłyby się równać z bogami. - Odchodząc puściła jeszcze zalotne oko do bogacza.

A potem stała się motylem. Unoszącym się przy Andrei i uśmiechającym się promiennie. Była to… ciężka robota. Nudne przyjęcie pełne fałszywych uśmieszków, było błotną sadzawką oblepiającą agentkę swoim brudem. Uciekła przed takim życiem do cyrku. A na ostatnim przyjęciu uciekła… najpierw wieszając swoje majtki na pomniku, a potem oddając się Orłowowi w pustym pokoiku. Teraz… ucieknąć nie mogła. Musiała być wciąż na widoku, musiała wabić Archibalda i ignorować wrogie spojrzenia jego “towarzyszki”.
- Dobrze się bawisz?- zapytała Andrea nagle sięgając po dwa kieliszki z trunkami. Jeden dla siebie…
- Średnio. - Odpowiedziała Carmen, z wdzięcznością przyjmując kieliszek. - A Ty?
- Ani trochę… tyle padalców dookoła. A ty możesz tylko szczerzyć do nich gębę. Osobiście wolałabym zabrać co ładniejszych paru i przespać się z nimi jednocześnie. I w ten sposób załatwić te interesy. Szybko, w miarę przyjemnie… nawet jeśli z odrobiną odrazy do siebie. To przynajmniej miałabym to z głowy i zajęła się przyjemniejszymi sprawami. - rzekła szczerze Andrea mając podobny do Carmen punkt widzenia.
Agentka nie mogła powstrzymać szczerego chichotu.
- Taak. I wydaje mi się, że oni nie mieliby nic przeciwko. Może więc kogoś sobie upatrzysz? Ja niestety... lub stety jestem umówiona z Archibaldem. - Uśmiechnęła się nie bez dumy.
- Hmmm… będę oczekiwała rekompensaty z twej strony.- mruknęła Andrea oplatając w pasie Carmen i kierując się w stronę łazienki z wyraźnie niecnymi zamiarami. - Szybkiej i namiętnej rekompensaty za opuszczenie mnie.
Brytyjka przybliżyła usta do jej ucha.
- Tak, pani. - Szepnęła poddańczo, sugerując tym samym rodzaj zabawy.


Andrea tuż przed wejściem do owej łazienki, bezczelnie skubnęła płatek uszny Carmen. Z pewnością łatwo to było zauważyć.
- Więc jesteś gotowa spełnić moje kaprysy.- oparła się plecami o drzwi odcinając “drogę ucieczki” i nie pozwalając nikomu uciec. Powoli zaczęła podwijać swoją suknię odsłaniając czarne pantofelki i równie czarne pończochy.
- Skoro to ma być coś szybkiego, to zajmiesz się moim kwiatuszkiem. Doprawdy… możesz mi wierzyć, iż naprawdę mam wielką ochotę zobaczyć wszystko co ukrywasz pod suknią, ale… nie możemy ci zepsuć stroju.
Carmen, która choć była bardziej powściągliwa, również poczuła podniecenie. Miała ochotę wyrwać się z roli ugrzecznionej szlachcianki, której tak nienawidziła od dawna.
- Tak pani. - Powiedziała usłużnie i klęknęła przed Andreą, czekając na jej “dar”.
- Całuj… - mruknęła unosząc prawą nogę i muskając stopą obutą w czarny bucik policzek Brytyjki. - … myślę że oni się domyślają co my tu robimy. Znają mnie dość dobrze, niestety.
- Niech więc nie będą zawiedzeni. - Szepnęła Brytyjka i zaczęła obcałowywać łono Andrei przez materiał jej majteczek.
- Masz słodki języczek.- jęknęła podnieconym tonem głosem Korsykanka drżąc od pieszczoty, zakładając nogę na ramię dziewczyny.-... ale myślałam… miałam… zamiar nakazać ci zacząć od stopy.
Niemniej pod pieszczotą Carmen miała problemy z protestami.
Akrobatka zresztą wykazywała się teraz giętkością swojego języczka, który raz po raz wślizgiwał się pod bieliznę kochanki i to bez pomocy rąk.
To Andrei nie wystarczało, delikatnie odepchnęła kochankę, po czym szybko zaczęła zsuwać bieliznę ze swych bioder. Carmen już posmakowała jej podniecenia, więc wiedziała że jej pani jest rozpalona.
Poczekała aż Korsykanka skończy po czym delikatnie zaczęła ustami całować jej kwiatuszek - jednocześnie drażniąc i podniecając.
- Mmmm…- mruczała Andrea i władczo wsunęła palce we włosy kochanki. Docisnęła gwałtownie jej twarz do swojego podbrzusza… rozpalonego pożądaniem. Teraz to wyraźnie dawała znać akrobatce o swej władzy. Teraz to Carmen była jej niewolnicą, która spełniała jej kaprys. Nie wydawała się jednak cierpieć z tego powodu. Nie odrywając ust, jedną ręką sięgnęła do pośladka kochanki, drugą zaś dotknęła przez materiał sukienki swojej piersi.
- Mmmocniej… mocniej… - pojękiwała i ponaglała Andrea, podobnie czyniąc. Jedna jej dłoń dociskała kochankę do spragnionego pieszczot zakątka swego ciała, drugą ugniatała własną pierś. - Chyba nie chcesz… ukaarania klapsami?
- To by było słuchać... - szepnęła prowokacyjnie Carmen odsuwając usta i wsuwając w kobiecość Andrei dwa paluszki, którymi jeszcze przed chwilą szczypała swój sutek
- Ttttaak… by było…- jęknęła dość głośno Andrea rozkoszując się tą pieszczotą i nieco burząc misterną fryzurę Carmen zaciśniętymi palcami. -... dddobrze… wiesz… że… potttrafię bybyć stanowcza.
W tej chwili była na łasce palców Brytyjki, która odreagowywała nudę przyjęcia. Bycie skandalistką miało swój urok.
Carmen przyspieszyła tempa wsuwając i wysuwając z niej swoje wilgotne już od soków palce.
- Ale klapsów mi jeszcze nie dawałaś. Aż chce się być niegrzeczną dziewczynką... - szepneła Carmen, po czym wpiła się ustami w klejnocik rozkoszy Andrei.
- Jesteś taką… dostaniesz… dostaniesz… je… tylko jeszcze… troszeczkę. - błagała Andrea drżąc od doznań. Każde kolejne muśnięcie ust i języka doprowadzało jej głos na coraz wyższe tony, a ciało w coraz większe drżenie. Ostatni jęk zdusiła w sobie, gdy wygięła się w łuk dysząc.
- Dać ci… klapsy? Zasłużyłaś… ale czy potem zostawić cię z nimi… czy pójść dalej?- wydyszała łapiąc oddech po silnym szczytowaniu, którego smak Brytyjka poczuła.
Zdyszana Carmen odsunęła się nieco i uśmiechnęła, ocierając usta.
- Może zostawmy to na inną okazję. Nie chcę całkiem zgorszyć tutejszego towarzystwa.
- Może… ale i tak chce zobaczyć, twoje majteczki.- uśmiechnęła się drapieżnie Andrea wędrując spojrzeniem po ciele i sukni Carmen.- Twoja pani ci rozkazuje. Racz posłuchać.
Brytyjka westchnęła, ale posłusznie wstała i jakby z wstydliwością powoli podciągnęła dół sukni, odsłaniając centymetr po centymetrze swoje zgrabne nogi.
Korsykanka podeszła bardzo blisko, palcami sięgając pod suknię i powoli, z rozmysłem dotykała palcem poprzez rękawiczkę intymnego zakątka Brytyjki… wpatrywała się przy tym wprost w jej oczy. Delikatna i prowadzona z rozmysłem pieszczota.
- Dręczycielka... - szepnęła z westchnieniem Carmen, naprawdę podniecona.
- Oczywiście.- mruknęła wodząc palcem po bramie rozkoszy kochanki, delikatnie wciskając koronkę w jej ciało. - I w dodatku bardzo… złośliwa. Bo zostawię cię tak. Niezaspokojoną. Będzie to dla ciebie ciężką próbą. Utrzymać spokój w takiej sytuacji. Ale przynajmniej… nie będzie nudno, prawda?
Carmen zagryzła wargi i odsunęła się w zrywie silnej woli.
- Zemszczę się za to. Obiecuję. - Powiedziała, patrząc rozpalonym wzrokiem na kochankę.
- Oczywiście. Oczekuję wręcz tego.- rzekła prowokacyjnie oblizując językiem palec i przyglądając Brytyjce. Uśmiechnęła się zadziornie. - To będzie cudowna zemsta. I przyznaję… będę cię cały czas obserwować.
Nachyliła się i szepnęła do ucha kochanki. - I wyobrażać sobie co byśmy robiły w mojej limuzynie. Chcę byś to wiedziała.
Carmen tylko warknęła na to zwierzęco.
- Zapowiada się ciekawe przyjęcie, prawda?- mruknęła Corsac odsuwając się i powoli zakładając swoje majteczki na biodra.- A jak tam ci się podoba moja.. a obecnie twoja asystentka? Ufam że spełnia wszelkie pokładane w niej nadzieje?
- Krnąbrna, pyskata, ale widać, że nie wybrałaś jej z uwagi na ładny tyłeczek. A przynajmniej nie tylko. Mam nadzieję, że coś nam się uda wspólnie też zdziałać.
- Ja też.- uśmiechnęła się Andrea poprawiając sukienkę, po czym ze smutną miną dodała. - Przepraszam że nieco zburzyłam ci fryzurę. Poniosło mnie.
- Za to też się zemszczę. - Odparła z uśmiechem Brytyjka, wygładzając sukienkę i starając się uporządkować w miarę możliwości włosy.
- Mam nadzieję że nie na moich włosach. Mój tyłeczek lepiej się nadaje na zemstę.- pokręciła swoją pupą otwierając drzwi. I odsłaniając fakt, że całkiem sporo osób zerkało w ich stronę udając, że nie są zainteresowani.
Carmen nie wyszła za nią. Odczekała chwilę, by nie dać powodów do dalszych plotek, a i faktycznie musiała zająć się swoim wyglądem, jeśli zamierzała uwieść Archibalda nie tylko swą wiedzą, ale i fizjonomią.
Oczy Brytyjki błyszczały, a policzki były zaróżowione. Ciało rozgrzane niedawnymi pieszczotami. Było to dziwne uczucie. Carmen wszak rzadko musiała się mierzyć z niezaspokojeniem. Jej uroda wszak zapewniała zainteresowanie… no i ostatnio miała Orłowa. Kochanka przekraczającego jej własny apetyt.
Ale może to i lepiej? Niewątpliwie teraz wydawała się bardziej kusząca. Jej ciało i spojrzenie mówiło: Zdobądź mnie.
Kto mógłby się oprzeć takiej prośbie? Odruchowo poszukała wzrokiem Archibalda i... zastanawiała się jak długo przyjdzie jej czekać. Choć był od niej sporo starszy, był przystojnym mężczyzną, toteż agentka miała coraz większą ochotę zostać z nim sam na sam.
Czasami ich oczy się mierzyły. Jego przenikliwe spojrzenie, z jej wyzywającym… które mimowolnie mu okazywała. Fascynował się Aleksandrem Wielkim, ale z pewnością nie podzielał jego upodobań co do wyboru kochanków. Miał wszak towarzyszkę na przyjęciu. I niewątpliwie był władczym mężczyzną, który zdobywał to co chciał.
Czas mijał boleśnie powoli, ale nudno już nie było. Ostatnie dni z Orłowem sprawiły, że Carmen nie musiała się mierzyć z samokontrolą. Rosyjski kochanek pozwalał jej spełnić pragnienia, także z tych których nie zdawała sobie sprawy. Nie musiała się ograniczać, aż do teraz.
W końcu jednak przyjęcie ulegało zakończeniu. Andrea podeszła do Carmen i pocałowała ją w policzek szepcząc.
- Liczę że odwiedzisz mnie z raportem. Jestem ciekawa tego co wydusisz z niego.
- Życz mi powodzenia sukkubie. - Pożegnała się z nią Carmen.
- Nie ma potrzeby… wiem jaką pokusą potrafisz być. - mruknęła na pożegnanie zostawiając Brytyjkę samą. Goście się powoli rozchodzili, a sam Archibald żegnał ich. W końcu… podszedł do agentki.
- Ufam, że był to przyjemny wieczór. Noc z pewnością będzie owocna.- rzekł szarmancko całując dłoń akrobatki.
- Więc… lady Stone. Pokażę ci ten fragment mojej kolekcji, którą.. zgromadziłem tutaj.- uśmiechnął się. Ona również odpowiedziała uśmiechem i z gracją ujęła ramię dżentelmena, opanowując wciąż buzujący w sobie ogień. Czuła jednak, że przy tym osobniku musi być damą, jeśli nie boginią, a nie kurtyzaną.
- Już teraz czuję się zaszczycona. A jak ocenia pan w ogóle przyjęcie?
- Zadowalające. - uśmiechnął się bankier wędrując spojrzeniem po ciele Brytyjki. Łakomym spojrzeniem które starał się zamaskować.
- Choć nie spodziewałem się tak intrygującej niespodzianki, jak pani.- rzekł z uśmiechem i ruszył z nią ku… windzie. Carmen zadrżała. Oprócz ognia, tkwił w niej wszak strach zasiany przez demoniczną wersję Aishy. Schody… wydawały się przyjemniejszą opcją.
Przystanęła. Poczuła jak zimny pot oblewa jej ciało.
- Ja... może wyjdę na tchórza, ale czy możemy iść schodami, sir? Chyba za dużo czasu spędziłam na wykopaliskach, jednakże od pewnego czasu, gdy widziałam wypadek pewnego Beduina, dźwigi napawają mnie... strachem. - Mówiąc to wtuliła się w ramię mężczyzny, jakby szukając przy nim ochrony.
- Oczywiście.- zgodził się bankier ruszając wraz z nią ku schodom. Carmen zaś czuła jak reaguje na jej bliskość. Zdecydowanie pozytywnie. Miała wrażenie, że chętnie by ją zagarnął dla siebie, acz ograniczały go wszak dobre maniery. I może… ostatni goście?
- Więc… interesuje cię legenda Hekesh. Jeśli mam być szczery, to jedyne co was łączy to natura kusicielki.- rzekł żartobliwie, gdy wchodzili po schodach coraz wyżej.
Udała zdziwienie i nieszczere oburzenie.
- No wie pan co? - niby to próbowała oponować, lecz szybko się poddała. - Ja... sama siebie nie poznaję, ale to takie przyjemne uczucie móc z kimś porozmawiać o swoich zainteresowaniach. - Spojrzała mu w oczy, przystanąwszy na tym samym schodku - I to z kimś, kto ma te sam błysk w oku, ten sam głód wiedzy... A jednak pańska wiedza, a moja... to jak ocean i jezioro. proszę się więc nie dziwić, że zachowuję się trochę jakbym... była upojona.
-Ach… no tak. Głód wiedzy. Słyszeliśmy pannę Corsac w łazience. Była dość głośna… na końcu.- przypomniał jej żartobliwym tonem Archibald. Po czym dodał uprzejmie.
- Nie porównywałbym swojej wiedzy do oceanu. Nie dość że samych wzmianek o Hekesh nie przetrwało zbyt wiele, to jeszcze nie jestem uczonym. Ot, jedynie amatorem, który słyszał coś o niej przy okazji.
Carmen słuchała go, udając zawstydzenie. Znów ruszyła w górę schodów.
- Jest pan zbyt skromny i... nadzwyczaj szczery. - Powiedziała, celowo wyprzedzając go i pozwalając przyglądać się jej pośladkom, gdy zdobywala kolejne schodki.
- Tak. Bardzo szczery…- powtórzył za nią wyraźnie skuszony widokami, które przed nimi roztaczała, wyraźnie nimi rozkojarzony. Co było pochlebiające i podniecające… zwłaszcza przy rozbudzonym przez Andreę i niezaspokojonym dotąd “głodzie”.
- A propo zainteresowań. Oprócz archeologii… co jeszcze panią interesuje. Kulty?- zapytał w końcu otrząsając się z hipnotycznych ruchów jej pupy.
- Och, nie... aż tak niezwykła nie jestem. Interesuję się za to od lat gadami. A pan? - obróciła się, by spojrzeć na niego przez ramię.
- Ja?- przyłapała jego spojrzenie na swoich pośladkach. - Ja kolekcjonuję piękno. Głównie antyki, ale nie tylko.-
Jego spojrzenie mówiło jej o jakim “pięknie” teraz myśli. A więc jej plan działał… choć przez mały figielek Andrei miała ochotę poczuć na swojej pupie coś więcej niż męskie spojrzenie.
- Mówiła coś pani o kulcie tej… Hekesh?- przypomniał sobie Archibald starając się przenieść rozmowę na neutralny temat.
- Tak, ale nie chcę pana tym zanudzać. W końcu połowa tego, co się słyszy to pewnie bajka. Ot choćby ożywianie zmarłych. - Carmen stanęła na górze schodów i obserwowała reakcje Archibalda nie tylko na jej ciało, ale także słowa.
- Ożywianie zmarłych? Co za pomysł. - udał zaskoczenie, nie do końca przekonująco. - Obudzili kogoś ważnego? Z pewnością taki starożytny dostojnik byłby gratką dla historyków i archeologów.
Podchodząc coraz bliżej szczytów schodów Archibald ponownie próbował zmienić temat.
- Brałem kilka razy udział w seansach spirytystycznych, ale nie uznałem żadnego z “przywołanych zmarłych” za wiarygodne źródło.
- No cóż, mnie nie było na wykopaliskach, gdy Beduini zaatakowali profesora i jego ludzi, bo zostałam wysłana do miasta z korespondencją, ale... świadkowie mówili, że umarli wojownicy powstali wówczas z grobów, by się zemścić. - Dziewczyna patrzyła na Archibalda z wyjątkową powagą. - I to ponoć dopiero początek, bo Hekesh na razie zbiera moc…
- Jeśli powstający z grobu truposze, to cała moc Hekesh…- stwierdził ironicznie Archibald obejmując Carmen ramieniem i prowadząc w kierunku dużych drzwi. - To nie musi się pani niczego obawiać. Rosjanie na Syberii mają kilka pułków takich ożywieńców. I nie są to elitarne jednostki. A co do zbierania mocy… Wedle legendy Hekesh została uwięziona wieki temu. Skoro dotąd nie udało się jej uwolnić to nie sądzę by zdołała sama się wydostać w ciągu najbliższych lat.
Westchnęła, wtulając się w jego ramię.
- Przy panu wydaje się to takie proste... słyszałam jednak, że kultyści pojawili się też w Zurychu. Ten atak na muzeum... słyszał pan?
- Chodzi o tą kradzież? Tak. To niepokojące. - potwierdził bankier, acz nie wydawał się tym specjalnie zaniepokojony. Drzwi się otworzyły odsłaniając przed Carmen salę pełną dzieł sztuki z epoki helleńskiej.
- Nie martwiłbym się tym jednak za bardzo. Z pewnością kultyści nie są zainteresowani panią osobiście, lady Stone. - dłoń Archibalda zsunęła się z ramienia agentki najpierw na biodro, a potem na pośladek dziewczyny. A on sam, starał się odwrócić od tego uwagę Brytyjki z pasją opowiadając o pierwszym z eksponatów. Hoplickim hełmie jednego z przybocznych Aleksandra. Carmen nie była jednak miłośniczką historii, więc jej uwaga skupiła się na wyraźnym i władczym dotyku dużej męskiej dłoni masującej jej tyłeczek przez materiał sukienki.
Dziewczyna nie przeszkadzała mu w tym, ale i nie zachęcała, drażniąc się z samczym apetytem. Uprzejmie słuchała słów bogacza i w stosownych momentach wydawała achy i ochy, a czasem zmysłowo przejeżdżała palcami czy to po fragmencie zbroi czy starej biżuterii. Przy tej ostatniej zagadnęła.
- A czy pan też jakoś angażuje się w wykopaliska, czy tylko jest nabywcą tych cudów przeszłości?
- Raczej nabywam na publicznych aukcjach. Grecja i Persja jest pod kontrolą Osmanów i nie dba o archeologię. A Egipt. Sama pani wie. W Egipcie jest moda na starożytne dynastie. Ptolemeusze i hellenizm mało kogo interesują. - wyjaśnił uprzejmie Archibald.
- Ooo to aż dziwne, żeśmy sie nigdy nie spotkali. Ja ostatnio byłam w Paryżu, jakiś miesiąc temu. Wystawiono ozdobę, która prawdopodobnie należała do Hekesh, ale niestety... została skradziona. - Carmen westchnęła, falując przy tym biustem.
- Nie bywam na aukcjach. Nie mogę osobiście kupować swoich eksponatów, gdyż domy aukcyjne lubią podbijać ceny, gdy widzą zamożne osoby z grubym portfelem wśród kupujących. Dlatego wystawia się zwykle słupy, poprzez których się kupuje. - mruknął Archibald mimowolnie skupiając uwagę na biuście.- A taaak… słyszałem o tym niefortunnym wypadku, acz z trzeciej ręki. Może pani przybliżyć szczegóły. Może jednak bardziej wygodniejszym… miejscu? Jeśli zechce mi pani towarzyszyć do moich prywatnych komnat.
- Dobrze, choć najpierw musiałabym wiedzieć co pan słyszał, żeby pana... - pogładziła jego ramię - Nie zanudzać.
- To co wszyscy. Zamaskowani złodzieje dokonali brutalnej i bezczelnej kradzieży… w postaci napaści z góry i umknęli z łupem. Zgarnęli jakiś egipski bibelot. Nikt nie wspominał o Hekesh. Żadna gazeta. - streścił jej to co wiedział, mocniej zaciskając dłoń na jędrnym pośladku agentki. Tego już nie mogła ignorować. Jęknęła cichutko i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Może dlatego, że... niewielu by zrozumiało. - Szepnęła.
- Tak… to znaczy…- mężczyzna trochę tracił wątek, bardziej zainteresowany krągłością pod swoimi palcami niż samą Hekesh. Ugniatał pupę drapieżniej prowadząc ją do przeciwległego wyjścia z sali.-... myślę, że bardziej… francuskie gryzipiórki nie odróżniają kolumny jońskiej od doryckiej, a co dopiero legendarne dynastie faraonów.
- Mhhmmm... - napięła pośladek pod jego dotykiem, gdy przystanęli przed kolejnymi drzwiami - Zresztą nie tylko oni. Ja z kolei słyszałam, że ten przedmiot w ogóle nie miał trafić na aukcję. Było bowiem cenniejszy niż... dyrektorowi wykopalisk się wydawało.
- Pewnie dobrze obejrzałaś ów przedmiot, prawda? - zapytał Archibald pieszcząc pośladek dziewczyny i podążając wraz z nią długim korytarzem. Za nimi zamknęły się drzwi, co świadczyło że ten budynek też ma deus ex machinę. A sam bankier w połowie wędrówki, nagle przyparł Carmen do ściany, całując zachłannie jej policzek i szyję. Przestał dbać o pozory. Jego dłonie sięgnęły obu jej pośladków dociskając jej biodra do własnych. A gdy masował drapieżnie jej pupę, ona czuła wyraźny dowód pożądania. Archibald stracił dla niej głowę… cóż… ciężko go było o to winić.
- Ależ... panie Archibaldzie... - próbowała oponować, lecz jej ciało wysyłało zgoła inne sygnały przywierając do mężczyzny. Ponieważ był on leciwy, Carmen starała się powściągać swój temperament, jednak sposób w jaki ją dotykał sugerował, iż wciąż drzemie w nim gwałtowność drapieżnika.
- Wybacz… nie mogłem się powstrzymać.- i nie powstrzymywał się wodząc ustami po okrytych materiał piersiach, jego dłonie napinały materiał na jej pośladkach, wyraźnie sugerując chęć jej rozerwania. Po chwili się opanował, przerwał pieszczoty… acz… Carmen wiedziała, że to tylko chwilowe zawieszenie broni.
- To co z tym… cennym przedmiotem? Zakładam, że pewnie nadzorowałaś jego sprzedaż, skoro był z waszych wyko… no tak… to mógł z każdych wykopalisk. Więc… jak trafiłaś na tą aukcję.
Dziewczyna przez chwilę nic nie mówiła, patrząc mu w oczy wyzywająco i szybko oddychając, jakby sama miała zaraz zaatakować. Zresztą takie były jej chęci po tym, jak rozbudziła ją Andrea. Niestety, musiała skupić się na pracy.
- Och, to bardziej skomplikowane. Widzisz... mogę zwracać się bardziej bezpośrednio? - zapytała.
- Oczywiście… Carmen.- uśmiechnął się mężczyzna patrząc jej w oczy.- Mam zresztą wrażenie, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Ty i ja.
Brytyjka uśmiechnęła się lisio na to wyznanie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline