Deszcz, las i zmęczenie. To ostatnie zapewne było także udziałem strażników w twierdzy grafa, którzy po paru godzinach szukania musieli zapewne w końcu dać za wygraną. Najemnik wątpił, żeby stracili pościg na długo, ale jednego był pewien: ktokolwiek mógł złapać Franza na gorącym uczynku tej nocy, właśnie stracił tę szansę. Deszcz, o którego wywołanie prosił Ungoła, rzeczywiście lunął z niebios. Rabusie lepszej pogody u Ranalda wymodlić nie mogli. Dżdżyste krople rozmyją pozostałości śladów, reszty dopełni magiczny koń Franza, który śladów nie zostawiał przez jakiś czas.
Fakt, że Ungoł przepadł bez śladu w przeciwnym kierunku niepokoił Franza, ale nie mógł zrobić z tym nic. Był pewien, że ze zmęczonym koniem, obciążony obrazem i łupami nie dogoniłby dwóch jeźdźców, a sam naraziłby się na złapanie. Atanaj jednak był czarownikiem, więc zapewne miał sobie poradzić. Z czasem miał do niego dołączyć, jak wtedy w lesie. Co do krasnoluda, zaradny Jan zapewne miał odnaleźć się później, jeśli w ogóle. Schierke imaginował, że złodziej, otrzymawszy swoją zapłatę w postaci łupów grafa, nie upomni się u niego o dziesięć koron, jeśli łup będzie wart więcej niż tyle. Zresztą, tak się umówili. Spodziewał się, że złodziej mógł udać się zupełnie gdzie indziej, dbając o swoje bezpieczeństwo.
Zważywszy, że pokpili sprawę w pokoju Rosalin, sama rejza zbójecka wydawała się przebiegać wcale dobrze: zdawało się, że żyli wszyscy, każdy z nich wziął, ile się dało i pierwszą falę pościgu zgubili, ponadto, rozdzielili się. Pozostało dokończyć więc sprawę z obrazem.
W Pahlkrug Franz miał kontakt, gdzie mógł ukryć skradzione dobra. Pamiętał dobrze miejsce kryjówki, do której skierował się, uprzednio zszedłszy z konia i rozejrzawszy się. Starał trzymać się z daleka okiennic chałup, starając się, by nie zobaczył go nikt.