Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2018, 11:09   #134
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Mag czekał tam gdzie się umówili na spotkanie. Uśmiechnął się ciepło i odezwał się od razu, gdy obie wyszły z wylotu korytarza.
- Ja też niewiele odkryłem.
- Podrap go za uchem - poleciła bardka z wesołym błyskiem w oczach, wskazując nosem na kamienną figurę. - Mam też kolejną książkę z nazwiskami… może znajdziesz w niej kogoś znajomego.
- Nie dam się nabrać - stwierdził stanowczo czarownik i zamyślił się pocierając podbródek. - Nie wiem czy to możliwe bym znał kogoś kto żył w tamtych czasach. To miejsce żyło lata temu przed moimi narodzinami.
Brązowowłosa przewróciła teatralnie oczami, po czym podeszła do ukochanego.
- Jak zwykle nie ma z tobą zabawy - wymruczała niezadowolona, po czym przytrzymując księgę na uniesionym kolanie, zaczęła wertować kartki, przyświecając sobie wachlarzem. - O tutaj… El-hen-dar. Poznałam niedawno jego praucznia. Widzisz? Skoro ja coś z tej księgi wyciągnęłam to i ty możesz… co ci szkodzi przewertować strony? - spytała, wciskając mężczyźnie wolumin do rąk.
- No… to zostały nam jeszcze dwa korytarze… ten prowadzi do sal gospodarczych… ten do pokojów… no i jeszcze skręt w prawo na samym początku… chyba, że go sprawdziłeś.
- Nie sprawdziłem i… - Jeździec zawahał się spoglądając na posąg. - … I wiem co się stanie, gdy go dotknę. A nie jestem tak dobrym aktorem, by udać wiarygodnie zaskoczenie.
- Pfff te twoje tłumaczenia - burknęła Chaaya, ale nie była zagniewana. - Sprawdź spis, a my pójdziemy na zwiady! - Najwyraźniej skoro przywoływacz nie wpadł w jedną pułapkę, utknął w drugiej… która brzmiała bardziej jak kara za nieposłuszeństwo.
- Zgoda, zgoda… - mruknął potulnie Jarvis, biorąc się za przeglądanie księgi, gdy Dholianka zobaczyła jego myśli i ją samą przyciśniętą do ściany po naporem czułych i namiętnych pocałunków kochanka.
Godiva zaś ruszyła przodem chichocząc głośno.
~ Nie boje się! ~ zawołała z telepatyczną butą kurtyzana, ale ruszając czym prędzej za smoczycą, co by na pewno nie zostać złapanym. Kamala przyświecała im obu, furkocząc magicznym płomieniem za każdym razem gdy machnęła wachlarzem w powietrzu.

Korytarze pomieszczeń gospodarczych, dość szybko okazały się dużą siatką przecinających się tuneli, w dodatku pełnych drzwi za którymi były cele, spiżarnie i kuchnie… oraz magazyny, pełne, kiedyś zapewne wszystkim co potrzebuje do życia mała społeczność. Każde kolejne otwierane przez kobiety drzwi, odsłaniały nieciekawe pomieszczenie, służące do któregoś z takich celów. Jedyne co się zmieniało to… ilość śluzu i grzyba na ścianach. Ta część podziemi wydawała się być w gorszym stanie niż reszta. Zwłaszcza w miejscach bardziej oddalonych od owej okrągłej komnaty z gargulcem.
- Chyba nic tu nie znajdziemy… - stwierdziła cierpko tancerka, przyglądając się pokaźnej pleśni na wilgotnym nacieku na ścianie. - Tam dalej to chyba tylko zmutowane szczury giganty… albo drugi Nveryioth może czekać.
- Brrr…. albo jakieś śluzowe potwory, albo macki… Może rzeczywiście sobie odpuścimy - zgodziła się z nią wojowniczka głośno rozmyślając - To by nie była ciekawa walka.

Smoczy Jeździec przeglądał księgę powoli i z namaszczeniem przewracając każdą stronę i z wyraźną nudą na obliczu.
- Trzeba było ją złapać - szepnęła skrzydlata do tawaif. - Tak myśli w tej chwili. Trzeba było ją złapać i nie puszczać.
- Trzeba było pogłaskać statuę - mruknęła na to kobieta z psotliwym uśmieszkiem, po czym podeszła do ukochanego i przytuliła się do jego pleców, obejmując go w pasie.
- Znalazłyśmy pleśń! - odparła nader radośnie jak na tak bezwartościowy poziom znaleziska. - Umknęłyśmy w ostatniej chwili zanim do nas przemówiła.
- To więcej niż ja. Niestety żadne z tych imion nic mi nie mówi. Z drugiej jednak strony… nie znam za dobrze rodowodów arystokratów i elitarnych magów - odparł mężczyzna, sięgając ku jej głowie i pieszczotliwie głaszcząc jej pukle. - A co do glifu… nie odczytałem kto go stworzył, jedynie jego cel… nie wypuszczać nikogo. Żadnego ducha czy czarta. Tyle, że glif martwy od lat. Magii w nim nie ma.
- Pewnie został zneutralizowany podczas krucjaty. Został jeszcze jeden korytarz, więc my idziemy a ty dokończ lekturę. - Zaśmiała się psotliwie bardka, wypuszczając przywoływacza z objęć.
- Hej... ale ja powinienem z wami. - Jarvis zdobył się na bunt, ale jedno spojrzenie na rozbawioną twarz tancerki wystarczyło by zgasić go w zarodku.
- A tam… nic tu nam nie grozi… oprócz zacieków i grzybów, niedługo wrócimy. - Ta pomachała mu na dowidzenia i znikła w kolejnej odnodze korytarza, nawet nie czekając na samą włóczniczkę.

W wesołym nastroju obie awanturniczki przemierzały podziemny tunel. Godiva oparła swą broń na ramieniu, całkowicie rozluźniona i spokojna. Dla zabicia czasu opowiadała, jak przegoniła czarownika po jaskini i pyskowała mu zanim zostali połączeni.
- Zupełnie nie mogłam uwierzyć, że dostałam takiego chudzielca w kapeluszu za jeźdźca. Marzyłam o potężnym wojowniku, albo jeszcze lepiej, bystrookim łuczniku. Ktoś kto by ładnie wyglądał na moim grzbiecie i dopełniał mnie w walce. Jarvis nie był czymś o czym marzyłam. No i wydawał się taką mizerotką. - Zaśmiała głośno, ale i tak przez jej głos przebiły się obce dźwięki.
Klekot kości i szczęk metalu.
- Ja nie miałam żadnych wyobrażeń… - Chaaya chciała odpowiedzieć, ale umilkła wyraźnie czymś zaalarmowana. Po chwili przystanęła, łapiąc towarzyszkę za rękę by i ją zatrzymać. - Słyszysz to..? - spytała cicho i niepewnie, nadstawiając ucha.
- Co? - Zdziwiła się wojowniczka i sama zaczęła nasłuchiwać. - Aaaa tooo? Słyszę.
Dźwięki uderzająego o siebie metalu i klekot kości, stały się wyraźniejsze.
- Brzmi jak walka - oceniła.
- Może wróćmy do Jarvisa… - Kurtyzana nie chciała ryzykować, póki nie było to potrzebne.
- Chyba się nie boisz, co? - zapytała cicho smoczyca, próbując zagrać na ambicji kompanki, nie mając ochoty się wycofywać.
- A i owszem boję się, że dostaniesz po pysku i przy okazji ja, kiedy będę próbowała ci pomóc. Twój partner zna to miejsce lepiej od nas dwóch i na pewno będzie wiedział jak walczyć przeciwko… temu czemuś co tam jest. Chodź… wracajmy… - ponagliła tancerka, próbując ciągnąc skrzydlatą za sobą.
- Dowiedział się od swoich kontaktów o tym miejscu. Wcale nie wie więcej. Nie był tu też - odparła początkująca mistrzyni włóczni, ale dając się ciągnąć dziewczynie.
- To przenośnia! - Bardka nie chciała już nic więcej tłumaczyć, byle czym prędzej wydostać się z niebezpiecznego miejsca.
- Ale nie wiemy co tam jest… może wpierw rzucimy okiem? - błagała skrzydlata, poddając się jednak uporowi Dholianki.
- Wrócimy tu z Jarvisem, obiecuje. - Sundari była nieugięta, bo i dobrze wiedziała jakiego charakteru była niebieskołuska. Godiva by nie odpuściła, cokolwiek by zobaczyła na końcu korytarza. Bezpieczniej więc było zapewnić sobie wsparcie i przewodnika, jeśli przeciwnik okazałby się czymś wykraczającym poza kompetencje obu panien.

~ Jarvisie chodź tu! ~ zawołała telepatycznie do swojego kochanka, nie będąc pewną czy owa potulność drakonki nie była tylko dla zmylenia wątłej tawaif.
~ Co się stało? ~ Odpowiedź dotarła wraz odgłosami kroków. Mag wychodził im naprzeciw. Uśmiechał się przy tym rozbawiony widokiem drobnej tancerki z uporem ciągnącej za sobą rosłą amazonkę.
~ Tam coś jest! Słyszałyśmy to… na pewno armia nieumarłych, albo demonów, albo terakotowych niewolników… albo wszystkiego po trochu! ~ Kobieta z pustyni jak zwykle popisała się wybujałą wyobraźnią, ale wyraźnie odetchnęła, gdy ujrzała czarownika wychodzącego im na spotkanie.
- Jesteś nam potrzebny by to sprawdzić… - dodała już na głos, pamiętając o swojej obietnicy. - I żebyś w razie co przywołał drugą armię, która nam pomoże…
- Dobrze, dobrze… chodźmy - rzekł z uśmiechem okularnik, a jaszczurzyca mruknęła - Same byśmy sobie poradziły, ale ktoś musi podziwiać nasz sukces.
~ Dupę a nie sukces… ~ pomyślała kwaśno Kamala, wzbudzając tym śmiech swojej babki. Słowo się jednak rzekło i teraz trzeba było z powrotem iść “tam”… gdzie czaiło się “coś”. Bardce niekoniecznie było to w to mi graj, ale puściła rękę włóczniczki i sama zbrojąc się dodatkowo w miecz, ruszyła z niejakim ociąganiem za resztą.

Godiva szła zadowolona i dumna, jej Jeździec czujny, a jego kochanka przybita tym co mogli napotkać. Klekokt kości i dźwięki walki zbliżały się i robiły coraz głośniejsze, a na swej drodze drużyna co chwila natykała się na kolejnych poległych. Co prawda szkielety były martwe od lat, a ich ekwipunek zardzewiały, ale Chaai ciągle przychodziło na myśl, że… może to pozostałości po takich ciekawskich awanturnikach jak oni.
W końcu ilość szkieletów zaczynała niepokojąco narastać, aż kurtyzana z trudem je wymijała.
I wtedy dotarli do dużej, okrągłej sali, gdzie kilka niemuarłych walczyło… ze sobą nawzajem. Kiedyś zaciekli wrogowie, nawet po śmierci starali się wyrównać rachunki nie zważając na to, że są już tylko szczątkami wojaków, którymi byli kiedyś.
Silny dreszcz obrzydzenia wstrząsnął ciałem tancerki, gdy zobaczyła kotłujących się ze sobą ożywieńców. Jednakże w przeciwieństwie do Nveryiotha, ona nie znosiła pasjami wszystkiego co było zabite, nadgnite lub/i z powrotem magicznie przywrócone do życia.
- To… mi wygląda na jakieś prywatne spotkanie… - Zdążyła wykrztusić z siebie tawaif, wyraźnie przytulając się do obślizgłej ściany korytarza, jakby chcąc wniknąć w wilgotne kamienie.
- Rozwalmy je… - rzekła cicho, acz z wyraźnym entuzjazmem ogoniasta, chcąc dołączyć do walki.
- Ja tam nie ide… - stwierdziła mdłym tonem Dholianka, nie chcąc nawet patrzeć jak szkielet szkieletowi przyrąbuje z czaszki.
- Czyli odpuszczamy dalsze przeszukiwanie - zaczął szeptać czarownik, ale przerwał, bowiem nieumarłe istoty zauważyły ich obecność i spojrzały w ich kierunku.

[media]https://i.imgur.com/BknXBWU.jpg[/media]

Szkielety przerwały walkę między sobą i ruszyły wyładować swój gniew na żywych.
- O nie, o nie, o nie… - bardka powtarzała się jak zaklętą mantrę, która miała… w zasadzie nie wiadomo co zrobić, podczas obserwowała maszerującego wojownika i jego kompana za jego plecami, który prześwitywał przez żebra tego pierwszego. Jęknęła przeciągle, jak człowiek, który musi, a nie chce, zrobić coś bardzo obrzydliwego, po czym schowała się za plecami maga odzywając się cierpiętniczo.
- Wesprę was pieśnią… bojową… na nic więcej nie liczcie.
Smoczyca ruszyła do walki z głośnym bojowym okrzykiem na ustach i wyraźną radością, zaś Jarvis wezwał na wsparcie masywną istotę, wyrastającą z kamieni i zbudowaną z gleby, połączonej ze skalnymi odłamkami.

[media]https://i.imgur.com/89nme1e.jpg[/media]

Żywiołak ziemi ruszył na wrogów, nie pozwalając flankować lekkomyślnej wojowniczki.
Drakonka z głośnymi krzykami upojenia szalała na polu bitwy, zamachami włóczni uderzając w ciała nieumarłych, którzy rozsypywali się jak domki z kart pod jej siłą. Podobnie jak żywiołak, którego ciężkie pięści miażdżyły kości truposzy. Przywoływacz póki co ograniczał się do wsparcia partnerki własną magią, przyspieszając jej ruchy.

~ Nudzi mi się. Przejmę twe ciało i trochę tu posprzątam. Nie będziemy siedzieć w lochach z powodu kilku martwych ciał ~ odezwał się nagle Starzec.
~ Nie niszcz tego miejsca… ~ Kamala dość szybko znalazła duszę pradawnego na dnie swojej własnej. Zaraz obok niej pojawiła się i Laboni w roli arbitra, lub podjudzacza… Narazie jednak uważnie obserwowała i słuchała co działo się w środku, jak i na zewnątrz ciała.
~ Przyszliśmy tu szukać poszlak Vantu… ~ przypomniała dziewczyna zlęknionym tonem, nie przestając śpiewać magicznej piosenki zagrzewającej kompanów do dalszej walki.
~ I kiepsko wam to wychodzi. ~ Oczy bardki zalśniły i wyjrzała zza pleców czarownika. Widziała nadnaturalnie poruszającą się skrzydlata, tańczącą zwinnie pomiędzy szkieletami, zamaszystymi uderzeniami drzewca roztrzaskując ich kości. Na jej tle, masywny żywiołak był niemrawym, ale potężnym golemem, który cierpliwie znosił wbijane w jego ciało ostrzy, oddając napastnikom masywnymi zamachami łap. Jarvis przyzwał sforę lewitujących kłów, które kontrolował i które niczym powietrzny wir, rozrywały kościotrupy, które znalazły się na jego drodze.
W dłoni bardki skupiła się energia w postaci fioletowych kul i czerwonołuski posłał je, masakrując jednego z ostatnich szkieletów.
Szala bitwy przechylała się na stronę trójki przyjaciół.

“A ty się przed kim popisujesz?” Babka zaśmiała się z chrypką, kiedy jej wnuczka skuliła się u jej nóg, szukając pocieszenia. “Dałbyś tej babie trochę się pokotłować z przeciwnikiem… a nie jak dziecko psujesz jej zabawę.”
~ Nie przyszliśmy tu dla zabawy. Tylko po to, by znaleźć coś wartego dla mnie ~ burknął smok, szykując kolejne magiczne pociski i rozrywając kolejnego nieumarłego. Zmusiło to przyspieszoną Godivę do większego wysiłku. Musiała się spieszyć, by zdążyć przed antycznym. W ten sposób walka zakończyła się dość szybko… a resztki niedawnych przeciwników zmieszały się z kośćmi już dawno poległych. Zaś Starzec zmęczony swą interwencją, wycofał się w głąb umysłu nosicielki.
“Jak dziecko… i jeszcze zadyszki dostał i teraz będzie narzekać co to nie on! Jak się nie wykazał! Jaki był dzielny i waleczny… i po kiego wała ja się pytam…” Tawaif pokręciła głową, głaszcząc opiekuńczo Sundari po głowie.
“Stary i głupi… jak bogów kocham, po co ci faceci są nam potrzebni w ogóle? Plącze się taki pod nogami, zgląda… ględzi… jęczy, przeszkadza… No już, już nie płacz mi tu, nic się przecież nie stało. Poszedł sobie. Nie ma go widzisz? No chodź na górę, nie siedź w tym smrodzie i zaduchu. Zostawmy go samego, może się zaczadzi i będzie święty spokój…”
Tancerka pomogła swojej twórczyni dźwignąć się na nogi i obie szybko wnikły do przyjemniejszej części umysłu.

- Wszystko w porządku? - zapytał Jarvis na którego barki spadło tulenie ciała Chaai, po tym jak antycznemu skończyły się siły, by je w pełni kontrolować.
Kobieta pociągnęła nosem, kręcąc charakterystycznie głową ni to potakując, ni zaprzeczając. Wzrok miała nieco szklisty i jakby nadąsany.
- Długo jeszcze musimy tu być? - spytała, dając znak, że w ten sposób sięgnęła swojego limitu na dzisiejsze przygody.
- Nie… Nie musimy. Chyba wystarczająco się już dziś nawalczyliśmy - ocenił czarownik i spojrzał na nadąsaną Niebieską. - Może wrócimy tu jeszcze innego dnia. Ale dziś już wystarczy. Wziąć w ramiona?
- Pójdę sama… mamy za dużo rzeczy do niesienia… - Tancerka unikała wzroku włóczniczki, wpatrując się uparcie w podłogę. Podświadomie czuła się współwinna temu co się stało. Wiekowy gad pozbawił smoczycy przyjemności jaką była potyczka ze szkieletami i ona jako jego nosicielka, była obarczona ciężarem jego czynów.
Ta o dziwo wydawała się zadowolona, podśpiewując pod nosem. Najwyraźniej wtrącenie się Starca, uznała za nie tak istotne. Wszak walczyli razem, więc każdy miał prawo się wykazać.
Podróż na powierzchnię upłynęła więc spokojnie i bez większych napięć.

- Dojemy resztki śniadania i wracamy do domu - zadecydował mag, drapiąc się po karku. - Nie poszło tak jak planowałem. Ale nie ma co narzekać. Liczenie na to, że poszczęści nam się już za pierwszym razem byłoby naiwnością z mej strony.
- Mamy nowe buty. Nie ma co narzekać - stwierdziła amazonka ugodowym tonem, a kurtyzana słowem się nie odezwała, godząc się na wszystko co podejmą jej towarzysze. Nagła emanacja Czerwonego wyraźnie źle podziałała na jej nastrój, bo posępny cień wpłynął na złote lico dodając jej nieco lat i zmęczenia. Migdałowe oczy stały się bardziej szkliste, a powieki zamykały się i otwierały coraz ciężej przy mruganiu.
Dojadanie posiłku szło jej jak podczas nieprzyjemnej kary. W zasadzie nic nie zjadła prócz chleba, choć rozdrobniła mięsiowo na drobny, sypki miał. Na koniec przestała udawać, że ma jakiekolwiek intencje wobec pieczonej ryby i zabrała się za przepakowywanie zdobytych łupów, starannie układając je po plecakach i torbach, tak by nie utrudniały im drogi powrotnej do miasta.


Powrót był tak samo długi i uciążliwy jak wcześniejsze wyruszenie na bagna. Niemniej nieśli ze sobą zdobycze, które usprawiedliwiały ten wysiłek. Godiva była w szampańskim nastroju, ciągle uśmiechnięta i stale coś podśpiewująca. Jarvis zaś wyraźnie się martwił o samą bardkę, podążając obok niej i zerkając na nią co chwila. W końcu dotarli do granic zamieszkanego miasta.
Tu ich wędrówka się kończyła, tu już mogli poszukać gondoli i dopłynąć do karczmy w której zamieszkiwali.
- Zmęczona? - zapytał wtedy czarownik swoją kochankę.
- Trochę. - Chaaya może i nawykła do jako takiego wysiłku fizycznego, ale bardzo szybko spalała swoje siły psychiczne. Mała wojażerka nadszarpnęła i tak już mocno uwątlone pokłady spokoju ducha i dziewczyna nie marzyła o niczym innym, jak zwykłym pójściu spać. Jeśli owy sen można było nazwać ucieczką od problemów, tawaif nie powstydziłaby się miana: mięczaka i słabiaka - jak określiłaby ją Deewani. - Przynajmniej było trochę mniej komarów… ale tylko trochę, gdybym nie wiedziała jakie ilości są ich wieczorem, pewnie nie dostrzegłabym niuansu w ich liczbie.
- Z pewnością - zgodził się z nią przywoływacz uśmiechając ciepło.
- Mogę cię ponosić na ramionach - zaproponowała smoczyca.
- Mogłaś ponosić na bagnach - odparł z ironią jej Jeździec.
- Mogła mi powiedzieć, że jest zmęczona - odgryzła się na to wojowniczka.
- Poradzę sobie - ucięła krótko tancerka, której do pełni szczęścia brakowało tylko wysłuchiwania przekomarzań obojga towarzyszy.
Gondolier, chwała bogom, napatoczył się szybko i po zapłacaniu cała trójka mogła ulokować się w łódeczce, pozwalając odpocząć nogom. Mag wydawał się równie zmęczony co Dholianka.
Tylko skrzydlatą nadal rozpierała energia.
Kurtyzana złożyła ciężką torbę na kolanach, a na niej spracowane, od noszenia ciężkiej klingi elfiego miecza, dłonie. Przymknąwszy oczy, resztę podróży spędziła ni to śniąc, ni medytując. Ot… korzystała z chwili wytchnienia.

Niestety musiała przerwać ten stan, gdy już dotarli do karczmy. Potem była krótka wędrówka do pokoju, gdzie Jarvis pozostawił ją samą wyjaśniając, że musi zapłacić swoim informatorom. Była to najwyraźniej wymówka, by dać jej chwilę na sen.
Kobieta nie wiedziała co ze sobą począć, gdy nagle została sama. Zdziwienie pomieszane ze zmęczeniem, odebrało jej na chwilę mowę i dopiero po kilku minutach stania w zamkniętym pokoju, rozpakowała się i rozdziała, po czym napuściwszy ciepłą wodę do balii, pozwoliła odpocząć mięśniom i myślom, zasypiając w płytką i wyjątkowo niespokojną drzemkę, otulona puchatą i pachnącą kwiatami pianą.

Znajdowała się w ciemności. Zewsząd dobiegał ją szum wody.
Było jej zimno… bardzo, bardzo zimno, jakby powietrze, nie… to ta ciemność, ten mrok wysysał z niej ciepło. Każdy ruch sprawiał jej trud. Nogi były jak z ołowiu, a zgrabiałe ręce pewnikiem były obwiązane grubym łańcuchem.
Instynkt podpowiadał jej, że nie może stać w miejscu. Musi przeć przed siebie, bo gdzieś tu… gdzieś… czaiła się bestia.
Na razie spała… ale gdy tylko się przebudzi…

Zaczął się wyścig z czasem. Dziewczyna nie mając czucia w nogach, czołgała się po zimnym i mokrym podłożu swego koszmaru, aż przed jej oczami nie uformowały się drzwi oświetlane samotną pochodnią.
Jej ratunek! Jej jedyna droga ucieczki! Tak blisko… a jednak tak daleko. Kolejne metry pokonywała z coraz większą wprawą, lecz jej łokcie i przedramiona piekły zimnym ogniem od zdartej skóry.
Nieważne, nieważne, nieważne!
Jeszcze trochę, jeszcze metr, jeszcze dwa i w końcu dopadła ciepłego drewna wyjścia z pułapki.
Złapała za klamkę, wspinając się po portalu jak trawiasty wąż po gałązce i naparła piersią, by otworzyć przejście…

Świat na zewnątrz był jasny, radosny i żywy. Był tuż przed jej oczami. Wystarczyło się tylko wsunąć…
Lodowata dłoń śmierci zacisnęła się na jej kostce, wciągając z powrotem w czeluść.

Kamala wybudziła się już w zimnej wodzie, czując jak żelazna dłoń przerażenia zaciska się na jej gardle. Nie do końca wiedziała gdzie jest, ani co robi. Gdy obce i wyjątkowo ciepłe dłonie, próbowały ją pochwycić i unieść, otworzyła szeroko oczy, nie rejestrując do kogo one należały, ale podświadomie czująć, że Ranveer wrócił i postanowił ją porwać, by się zemścić za zdradę.
Bardka pisnęła jak mysz, której ktoś nadepnął na ogon i machnęła ręką na odlew zdzielając napastnika w głowę i… zrzucając mu cylinder.
- Jarvis? - spytała w chwili olśnienia, zaczynając dochodzić do siebie.
- Tak… a ty umiesz uderzyć. - Czarownik zachwiał się tracąc równowagę, mocniej przytulił kochankę i upadł na podłogę. Jęknął cicho z bólu, ale zaborczo dociskając swą zdobycz do siebie.
Sundari wczepiła się w mężczyznę, ale i tak odczuła impet z jakim upadli. Jej nagie i mokre ciało momentalnie pokryło się gęsią skórką.
- Uh… co ty robisz? - mruknęła niepewnie, mrugając zawzięcie powiekami o posklejanych od wody rzęsach. - Wystraszyłeś mnie… nic, nic ci nie jest?
- Nic co różdżka leczenia nie wyleczy. Próbowałem cię przenieść na łóżko. Obudziłaś się - wyjaśnił lakonicznie, siedząc okrakiem na deskach.
- Po co? - Tancerka bez namysłu zadała pytanie, ale szybko się zreflektowała i pokręciła tylko głową, na znak, że nie trzeba na nie odpowiadać. - Załatwiłeś wszystko? - dodała ciszej, gdy pokojarzyła ostatnie wydarzenia.
- Tak. Załatwiłem. Jeśli chcesz jeszcze położyć się spać, to… może już poza wanną, co? Nie będę ci przeszkadzał w łóżku - zaoferował się cicho przywoływacz.

Dholianka obserwowała w milczeniu ukochanego, skupiając wyjątkowo ufne spojrzenie na jego mówiących ustach. Czułym gestem zgarnęła mu zwichrzone uderzeniem włosy z czoła. Rozluźniając się powoli w objęciach i oddychając swobodniej i jakby z ulgą, gdy dotyk potwierdził to co widziały oczy.
- Nie muszę. Jest dobrze… tylko trochę zimno, ale zaraz wyschnę - odpowiedziała, nie chcąc już sprawiać swoją osobą kłopotu i oparłszy się policzkiem o ramię maga, przytuliła się mocniej do jego piersi.
- To co planujesz robić? Na co masz ochotę? Jaki kaprys mógłbym spełnić? - mruczał coraz ciszej czarownik, rozkoszując się obecnością tawaif w swoich objęciach.
- Ja… nie wiem - szepnęła dziewczyna, głaszcząc oddechem męską szyję. - A..! Muszę iść. Chciałam iść na targ skór porozmawiać z pewną tropicielką i może po tym sprawdzić co u Vittorio, tego od beczek z winem… - szeptała pod nosem, jakby znowu stawała się senna.
Jeździec rozpoznał nieco zamaskowany, ale nerwowy, tik, gdy bawiła się jego guzikiem od marynarki, kręcąc nim na boki jakby chciała go urwać.
- Acha… a z tych doświadczeń jakie miałaś przy mnie… które uważasz za najbardziej przyjemne? - zadumał się mężczyzna wyjątkowo grzecznie trzymając bardkę i nie próbując żadnych niecnych gierek mających na celu wywołać u niej apetyt.
- Co? S-skąd to pytanie? - Sundari wyraźnie się zdziwiła, podnosząc głowę, by nierozumiejącym spojrzeniem wpatrzeć się twarz przed sobą. - Te doświadczenia są zawsze przyjemne bo zdobywane “razem” z tobą… - wyjaśniła, puszczając umęczony guzik, by palcami muskać policzek kochanka, delikatnie pocierając opuszkami po linii zarostu.
Może jakaś iskierka zatliła się w jej umyśle, bo na jedno uderzenie serca uciekła wzrokiem na bok, oceniając położenie jarvisowych dłoni na swoim pasie, a nie pupie jak to miały w zwyczaju.
- Ale z pewnością jedne były przyjemniejsze od innych. Jedne zabawy, jedne wędrówki po mieście sprawiły ci więcej radości niż inne - ostrożnie naciskał przywoływacz, starając się nie spłoszyć swej “zwierzyny”.
- Oczywiście wiem, że wszystko to było miłe… acz skoro tyle ich było to wybierzmy coś najmilszego i powtórzmy przy najbliższej okazji.
Chaaya ściągnęła brwi zastanawiając się nad odpowiedzią, ale im dłużej trwała cisza, tym jej partner wiedział, że nie uzyska satysfakcjonującej go odpowiedzi. W pewnym momencie bardka nadęła policzki, wyraźnie się głowiąc i szukając w pamięci czegoś co pasowałoby do opisu.
- Może… ta noc w kotłowni? - spytała, strzelając i chcąc się bardziej przypodobać rozmówcy, niźli biorąc pod uwagę swoje zdanie.
- Jeśli takie… jest twoje życzenie… - rzekł nieco zdziwiony Jarvis słysząc jej słowa. Uśmiechnął się delikatnie. - Jeśli chcesz ją powtórzyć.
Tancerka wyglądała na strapioną i trochę zgnębioną przebiegem rozmowy. Zaczęła się nieznacznie wiercić. Tu się przysunęła, tam odsunęła, nieco podsunęła i zaraz zsunęła, jednocześnie nie spuszczając wzroku z twarzy wybranka, jakby starając się rozwikłać optyczną łamigłówkę.
Maski w jej głowie biły na alarm, bo przecież, wyraźnie było widać, że ich klient, który wcale nie był klientem jest niezadowolony i czegoś oczekuje.
Oczekuje czegoś… czego one nie potrafią odgadnąć i ta niemoc budziła w nich trwogę.

- A ty nie chcesz? - Kurtyzana szepnęła najciszej jak potrafiła, jakby bojąc się w ogóle zadawać takie pytanie.
- Ja? Teraz nie liczy się czego ja chcę - wyjaśnił cicho okularnik i spojrzał na dziewczynę. - Ja przede wszystkim chcę widzieć cię szczęśliwą. I chcę dawać ci to szczęście. Owszem… czasem mogę samolubnie zagarnąć przyjemność jaką ty jesteś… ale też… mogę pozwolić tobie na bycie egoistyczną i kapryśną. Jak wtedy gdy związałaś mnie i zmieniłaś w kobietę. Wtedy też byłaś przecież sobą Kamalo.
“Nie trzyma nas za pupę! On jest zły, zły na nas! Nie zadowoliłyśmy go. Znudziłyśmy. Rzuca nas. Szybko, szybko trzeba coś zrobić! Odpowiedz tak jak chce usłyszeć!”
“CIIISZA! Na bogów ale wy ryjce piłujecie!” Laboni huknęła jak grzmot, nie wytrzymując krzyków zebranych w kupie dziewcząt. “Skup się na mowie ciała, tak jak cię uczyłam. SKUP SIĘ i nie słuchaj tych lafirynd, one są dobre tylko w dawaniu dupy…”
“Ejże to, jakże to?! Słyszałyście? Ja umiem także ładnie śpiewać. A ja tańczyć. Ja haftować. Znam biegle kilka języków nie wspominając o kilkudziesięciu dialektach. To nie moja wina, że urodziłam się dziwką. Sama się skup na mowie ciała on się nie rusza. Cicho, tylko bez paniki. Jak nic się nami znudził. Dlaczego nie trzyma nas za pupę?!”
- Ale ja nie chce, nie chce… to nie byłam ja! - zaperzyła się Sundari, spinając obronnie w objęciach kochanka. - Dlaczego tak mówisz?
- Ponieważ pijani ludzie są najbardziej szczerzy… boleśnie szczerzy - rzekł spokojnie czarownik, cmokając czubek nosa “złapanej łani”. - Odsłaniają to… co kryje się głęboko w nich. Do czego nie chcą się przyznawać. Godiva… mogłaby ci wiele opowiedzieć o moich w wpadkach. - Uśmiechnął się łobuzersko dodając - A ty jesteś równie urocza gdy się śmiejesz, gdy kusisz… gdy dominujesz… gdy jesteś potulna…. a także teraz, gdy się boczysz i stroszysz piórka. Aż się pragnie cię przycisnąć do łóżka i całować całe ciało, aby ułagodzić twój czupurny nastrój.
“Moja pupaaa… moja pupa taka samotna! Skończą z tą pupą! To nie tylko twoja pupa Umrao! Cicho, cicho skupmy się na mowie ciała. RZUĆ GO ZANIM RZUCI CIEBIE! Piersi też nie tykaaa… Niech ktoś ją w końcu zamknie!”
- To dlaczego tego nie robisz?! - Tawaif zapiała nieco łamiącym się głosem, odpychając rękoma od męskich ramion. Zipała przy tym jak jak przestraszony szczurek, który wpadł do beczki z wodą i powoli traci siły na dalsze utrzymywanie się na powierzchni.
- Booo… się trochę boję, że może za bardzo ci się narzucam z łóżkiem. - Jej działania sprawiły, że mocniej przycisnął bardkę do siebie, wyraźnie nie zamierzając jej puścić. - Kocham cię Kamalo… bardzo mi na tobie zależy… nie tylko w alkowie.

“Co?” spytały maski, całkowicie zbite z tropu.
- Co? - zapytała Chaaya, nic a nic z tego nie rozumiejąc.
“co… Co… Co..?”
- Skąd... taki... pomysł..? - Brązowooka zaniechała na chwilę wyrywania się, na rzecz kolejnego bezbrzeżnego zdziwienia, oglądając się na ukochanego prawie jak na obcego.
- Z powodu słów, które powiedziałaś na widok elfów - przypomniał jej Jarvis, tuląc do siebie jak małą dziewczynkę i przypadkowo zaciskając dłoń na pośladku skonfundowanej kobiety.
“CO?”
Niemal wszystkie emanacje ze zdziwienia pogubiły gdzieś własne szczęki. Sama Dholianka była jak ogłuszona ciosem maczugi w głowę. Jej przestraszone, łanie oczy otwierały się coraz szerzej, gdy szare komórki przetwarzały sens na najwyższych obrotach.
“Mówiłam o mowie ciała…” babka burknęła z wyższością, wywołując w ten sposób gniew u nosicielki, która zawyła jak barbarzynka w szale, wbijając boleśnie palce w ramiona Smoczego Jeźdźca i wtedy...
- Aap vishvaasaghaatee kutte, shaapit sharaabee, ek beghar aadamee kee tarah tumhen maar dega… - wydarła się wściekle, momentalnie przechodząc do ataku i okładając na oślep, byle by walić i warczeć przy okazji, bo to co mówiła inaczej nie dało się określić.

Przywoływacz zaskoczony tym atakiem agresji, przewrócił się na plecy i boleśnie jęknął. Jednakże mimo zaciekłości złapanej kochanki nie zamierzał jej puścić, obracając się i przyszpilając rozjuszoną kurtyzanę do podłogi swoim ciężarem ciała. I całował na oślep barki, obojczyki i szyję “dzikuski”, która wiła się pod nim jak węgorz, nie mogąc się zdecydować czy chce się wydostać, czy usidlić swego oprawcę.
Rozdygotane dłonie na przemian biły to drapały lub wyrywały drobne przedmioty z kieszeni, czy na przykład okulary z nosa, ale i tu tancerkę cechowało wielkie niezdecydowanie, przez to połowa ciosów to były jakieś trudne do określenia głaski i szurnięcia.
Jeszcze dobre kilka chwil krzyczała, zapewne życząc słuchaczowi jak najboleśniejszej śmierci lub przeklinając go do dziesięciu pokoleń w przód, zanim ciężar na drobnej, kobiecej piersi nie wydusił z niej ostatniego oddechu i chcąc czy nie tawaif leżała całkowicie bezsilna pod mężczyzną, walcząc o każdy łyk powietrza.
Oczy miała wyraźnie załzawione i wciąż była wściekła jak osa, bo umykała twarzą przed złożonymi ustami, pozwalając sobie na ostatni akt protestu przeciwko jego działaniom.
~ Kocham cię Kamalo. ~ Słyszała co chwila w swej głowie, a i działania Jarvisa zdawały się to potwierdzać. Delikatne muśnięcia warg na jej szyi i twarzy. Ocierając się o niego czuła też, że poniżej pasa jego miłość jest równie szczera… i nieustępliwa. Choć nadal uwięziona pod ubraniem.
I ona go kochała. Czuł to, choć ta kwiliła teraz jak dziecko, łapiąc łapczywie oddech za każdym razem gdy ucisk nieznacznie zelżał. Jej serce niczym ptak w klatce łomotało ze zwiększoną siłą, aż chłopak czuł przez dotyk łopoczące skrzydła jej uczuć.
Sundari nadal była chmurna, raz za razem uciekając przed pocałunkami, które z każdym kolejnym odciśnięciem się na jej skórze topiły niechęć i złość, aż w końcu drobna dłoń ujęła go za policzek zwiastując niechybne zwycięstwo maga.

Dziewczyna uniosła nieco głowę i połączyła ich wargi w drżącym, i nieproporcjonalnie delikatnym do wcześniejszej agresji, pocałunku.
Otwierając swoje myśli i zdradzając każdy sekret partnerowi.
Czarownik odpowiedział jej zachłannie, ale czule i delikatnie zarazem. Jakby była snem jednej nocy… gotowym rozpłynąć się przy każdym gwałtownym ruchu. Pieścił ją tak przez dłuższą chwilę, by w końcu zaczerpnąć powietrza i mruknąć
- Wiem… jestem kłopotliwym człowiekiem… niezrozumiałym… ale i upartym Kamalo. Nie wypuszczę ciebie z objęć. - I znów pocałował jej usta, tym razem bardziej namiętnie i zaborczo.
Kolejne słowa wsączały się do jego umysłu opowiadając ile razy myślała o nim dzisiejszego dnia, ile razy chciała się odezwać, lub zatrzymać, by się przytulić, by pocałować, by pogłaskać, ile razy pragnęła go wczoraj i przedwczoraj i przed przed. O tym, jak chciała to robić, co wypróbować, na ostro, łagodnie, z odgrywaniem, w pozycjach dobrze im znanych i całkowicie nowych, przy ścianie, na stole, w świątyni, u Dartuna, w lesie, na balu, w sklepie. Gdzie chce czuć jego dłonie, gdzie widzieć utkwione spojrzenie, gdzie czuć jego wargi i męskość. Nie było centymetra na jej ciele, które by nie łaknęło jego uwagi, które by o nią nie zabiegało.
Przywoływacz nie był zdecydowanie tym, o których mówiła w wieży, był ich całkowitym przeciwieństwem, ale ona nie umiała mu tego przekazać i nawet teraz obawiała się, że źle o tym opowiada.

- Kamalo… - szepnął Jeździec całując jej szyję. - …pragnę, byś czasem szeptała mi do ucha swe pragnienia. Tak jak to czyniłaś u Dartuna.
Na razie jego usta schodziły na piersi całując je czule. Metodycznie muskał te krągłości, jakby chciał się upewnić, że je całe pokryje swoimi pocałunkami.
- To dla mnie trudne… - odpowiedziała mu z chrypką, ale nie bynajmniej by się tłumaczyć, czy wymigiwać. - Nie wolno mi było myśleć o sobie w taki sposób… nie mogłam czegoś lubić lub nie lubić, nie mogłam mieć zdania o własnej osobie, choć koniecznym było bym posiadała zdanie na temat wszystkiego innego - wyjaśniła niepewnie bardka, obserwując działania Jarvisa.
- Ale… kiedyś… próbowano mnie tego nauczyć i wtedy odkryłam, że lubię leżeć na brzuchu i czuć usta na swoich łopatkach, dłonie na biodrach. Brana od tyłu, ale jednak czując kochanka w swoim łonie. Rozumiesz… co… chcę ci powiedziedzieć?
- Tak. I wiem, że to trudne… uwalniać się z dawnych nawyków. Nie musisz… nie musimy się z tym spieszyć. Ale powoli, powolutku… krok po kroku - mruczał mężczyzna podnosząc się powoli i uśmiechając. - Masz ochotę na takie rozpieszczanie teraz?
Chaaya pokiwała skwapliwie głową, w jej oczach tliły się iskierki nieśmiałości i podniecenia.
- Ale na łóżku… w podłodze są drzazgi… - odparła cichutko.
- Jak sobie życzysz, moja śliczna Kamalo. Mam cię do niego zanieść? - zapytał jednocześnie sam pospiesznie pozbywając się odzienia, by jak najszybciej spełnić jej pragnienie.
Ta pokiwała tylko przecząco, leżąc jak trusia na podłodze. Wyglądała trochę jak zgubione lub porzucone przez kogoś dziecko, które usilnie starało się nie okazywać swojej słabości. To było takie sprzeczne z pragnieniami, które w sobie trzymała. Pożądała go przecież w tej chwili, a jednak czegoś obawiała. Jej spojrzenie nie potrafiło zatrzymać się na dłużej w jednym miejscu, przeskakując niczym dziki zając po odsłanianych widokach męskiego ciała.
W końcu gdy mag pozbył się spodni Sundari usiadła ostrożnie, przypominając trochę rozjechaną żabkę, zwłaszcza gdy patrzyło się na nią z góry.
Coś ją gnębiło. Jakaś niewypowiedziana myśl, która nie dawała jej spokoju, narastając coraz bardziej z każdą partią odzienia upadającą na ziemię.
- Jarvisie… - odezwała się w końcu, obejmując go za uda. - Ja muszę ci coś powiedzieć… - Spróbowała zebrać się na odwagę. - Ja nigdy… ja... nie robiłam tego… z innym... - Kolejne słowa były coraz cichsze, aż w końcu urwały się uwięzione w krtani.
- Zawsze jest pierwszy raz… I nie martw się. Będzie cudownie. - Pogłaskał ją czule po włosach. - Jesteś kusząca Kamalo. Nie bój się. Nie ma czego się bać.

Ona milczała uparcie, kryjąc twarz między jego udami. W końcu jednak dłużej się tak trwać nie dało i mruknęła coś, popychając nieznacznie czarownika do tyłu, by wycofał się na łóżko. Sama dreptała za nim na kolanach, co i rusz go delikatnie nakierowując na miejsce ich przyszłych igraszek.
- Usiądź… muszę ci coś pokazać… - odparła z zacięciem, choć wyraźnie się bała.
- Dobrze - odrzekł nieco zaniepokojony jej zachowaniem przywoływacz.
Przysiadł jednak posłusznie i czekał.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 03-02-2018 o 11:24.
sunellica jest offline