Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2018, 10:38   #131
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Godiva narzekała na wyprawę. Oczywiście, narzekała na nią w swoim stylu. Nie na trudy podróży, nie na bagno, nie na towarzyszącą im mżawkę, nie na krętą drogę jaką Jarvis ich prowadził...
Nawet nie na wspinaczkę po powalonych drzewach.
Ona narzekała na nudę. Nic ich nie zaatakowało. Z niczym nie musieli się mierzyć.
Smoczyca wręcz wyszukiwała wzrokiem przeciwników. Niestety tych albo nie było, albo uciekali na sam widok. Tak ja ta pantera… która zmierzyła spojrzeniem całą grupkę i umknęła od razu.
- Zwierzęta potrafią wywęszyć prawdziwą naturę Godivy - wyjaśnił sytuację przywoływacz. - Pierścień może zmylić człowieka, ale zaklęcie polimorfii nie ukryje prawdziwej natury przed innymi bestiami.
Ucieczkę grupki goblinów na którą również się natknęli, także potrafił wyjaśnić.
- To tchórze… ale nie czekajmy, aż zbiorą odwagę i ziomków, by zalać nas swoją falą włóczni i strzał.

W końcu dotarli na miejsce. I wtedy marudzenia skrzydlatej ustały. Nawet ona wpatrywała się w widok przed sobą z rozdziawionymi ustami.

[media]http://img00.deviantart.net/f517/i/2011/327/1/b/ruin_temple_in_the_swamp_by_windboi-d4h4mwg.jpg[/media]

Bo też i budowla robiła wrażenie nawet teraz, gdy patrzyli na nią moknąc w strugach deszczu. Magia wydawała się wręcz tu namacalna.
Przesiąkać z chmur i spływać kroplami po budynkach. Nasycać rozlewisko i pulsować w ziemi oraz roślinach. Czas źle się obszedł z całym budynkiem. Wyraźnie popadł on w ruinę, ale nawet w takim stanie konstrukcja robiła piorunujące wrażenie i nawet z takiej odległości widać było rzeźbienia, których kunsztu dżungla nie zdołała zatrzeć.
- Nveryioth popełnił błąd nie wybierając się tutaj - oceniła wojowniczka po chwili gapienia się z otwartymi ustami.
- Nic nie straci… - odparła cierpko bardka, oglądając rumowisko z ostrożną zachowawczością. Z jakiegoś powodu wolała się spuścić po linie do jakiejś czarnej dziury w ziemi, niż przechodzić przez próg dworu w głąb jego niezbadanych obszarów.

Ruszyli do przodu. Mag szedł pierwszy, drakonica tuż obok niego. Rozglądali się badawczo i ciekawie i dość szybko cała trójka zobaczyła pułapki. Wilcze doły z kolcami oraz wyrzutnie strzałek… zapewne zatrutych. Te pułapki były uszkodzone i zneutralizowane. Nikt ich nie naprawił, co dobrze wróżyło wyprawie.
Chaaya szła na szarym końcu, bardziej udając, że się rozgląda, niż właściwie to robiąc. Bojowa szata przesiąkła niemal cała wodą i dziewczyna aktualnie zmagała się z uczuciem chłodu i nieprzyjemnym dygotem.
- Rozpalimy ogień w środku - zaproponował czarownik, zerkając za siebie i uśmiechając się ciepło do tawaif.
- Na razie jedyne co musimy zwalczać to zimno. - Niebieskołuska nie nosiła za wiele szat, ale i te jej kleiły się do ciała. Była równie zmarznięta co Dholianka, ale zbyt dumna by się do tego przyznać.

Weszli do zatęchłego, głównego holu i rozejrzeli się po jeszcze widocznych polichromiach na ścianach. Ich piękna nie zatarł czas, choć brud i mech próbowały tego gdzieniegdzie. Wzrok Sundari utknął na dłuższą chwilę przy wizerunku jakiejś elfki, która nie wiedzieć czemu kojarzyła jej się z kobietą dzielącą z nią wczoraj łóżko o poranku.

[media]http://i.pinimg.com/236x/3f/31/8c/3f318c0aab298ae979299db2e0c1225e--art-nouveau-illustration-art-nouveau-design.jpg [/media]

Kurtyzana ściągnęła sinawe usta w linijkę, przyglądając się malowidłu. Starała się przy tym nie szczękać zębami, bo teraz gdy stanęła w miejscu zrobiło jej się jeszcze zimniej.
- Co to było za miejsce za czasu elfów? - spytała, przechodząc z nogi na nogę, by się nieco rozgrzać.
- Szkoła dla kasty magów… czasem się tu pojawiają ich duchy. To znaczy… widma, takie jakie już widziałaś. Tyle, że nie zjawiają się regularnie - wyjaśnił mężczyzna, szukając w torbie krzesiwa, podczas gdy smoczyca wyszła poszukać jakieś drwa do rozpalenia ognia.
- Acha… - mruknęła nieco zblazowana tancerka, podając ukochanemu swój wachlarz. - Można go podłożyć pod drzewo… będzie się palić nawet mokre.
- Wyglądasz jakbyś nie cieszyła się tą wyprawą. Tą chwilą odetchnięcia od miasta i problemów z nim związanych - rzekł cicho przywoływacz, gdy wachlarz w jego dłoniach zapłonął.
Kobieta popatrzyła na niego wymownie, jakby sam jej widok i aura wokoło, nie był dostatecznym przekazem jak marna była to “impreza” dla całej ich trójki.
- Jest mi po prostu zimno i bardzo, bardzo mokro… niestety w mało pozytywnym tego słowa znaczeniu. W dodatku jesteśmy w nawiedzonych ruinach, gdzie niebezpieczeństwo może na nas wyskoczyć z każdej strony. Ja nawet nie umiem dobrze walczyć… - umilkła, gdy poczuła, że sama się nakręca na narzekanie, więc wyciągnęła dłonie przed płomień i zaczęła się grzać.
- O ile mnie pamięć nie myli, w ostatnio odwiedzanych podziemiach poradziłaś sobie gładko w walce. Nie wspominając o tym, że tylko dzięki tobie odnaleźliśmy skarby - przypomniał jej Jarvis, przyglądając się kochance. - Moim zdaniem nie doceniasz swoich talentów.

- Przyniosłam drewno! - krzyknęła dumnie Godiva, wnosząc do środka całkiem sporo połamanych konarów i korzeni zebranych w jedną kupkę na jej ramionach.
- Raczej ich nie przeceniam - mruknęła pod nosem Kamala, nie drążąc dalej tego tematu. - To świetnie, chodź pomogę ci ułożyć go w stos - zaproponowała zmieniając szybko swojego rozmówcę. Orzechowooka uśmiechnęła się szerzej, jak gdyby zły nastrój był tylko przywidzeniem jej towarzysza.
- Jak już wyschniemy i coś zjemy to może ustalimy plan… eee… zwiedzania, czy co tu mieliśmy robić. Co wy na to? - zapytała entuzjastycznym tonem.
- Mamy jakąś mapę? - zapytała skrzydlata swojego jeźdźca, z miejsca zgadzając się z planem bardki.
- Nie. Niestety nie udało mi się żadnej uzyskać. - Ten zamyślił się odpowiadając. - Przeszukamy naziemną część w poszukiwaniu zejścia do podziemi, które znajdują się pod nami. I rozejrzymy się. Liczę na jakieś naścienne zapiski, ślady starych rytuałów… te mógłbym zbadać i porównać z moją wiedzą. I na ich podstawie wysnuć jakieś wnioski.
- Oo… może znajdziemy jakieś wspaniałe artefakty jak z tych opowieści rycerskich… zbroje ze skrzydłami, gadające kapelusze rzucające kule ognia lub super silne miecze zniszczenia… czy coś podobnego. - Chaaya wyraźnie zapaliła się pierwsza niźli samo ognisko. Jej srocza natura kolekcjonera, nie dawała o sobie zapomnieć nawet w tak nieprzyjaznych warunkach.
“Majtki strzegące dawno zgubionego dziewictwa…” przedrzeźniała ją Laboni, uruchamiając kaskadę fantazji innych masek, które wymyślały co różniejsze dyrdymały jak: mroczne wałki do włosów, czy biustonosz rewolwer.

Ognisko zapłonęło rozświetlając cały główny hol. Pulsujący blask zdawał się ożywiać obrazy. Pradawne elfy “spoglądały” na intruzów z wyższością wynikającą ze swego urodzenia.
- Kto wie. Nie spodziewałem się wszak, że znajdziemy coś w tamtych ruinach. A i z pewnością tutaj też wszystkie skrytki elfów nie zostały odkryte. No i jeszcze skrytki kultu. - Zadumał się czarownik, a ogoniasta zaproponowała
- Może zamiast szukać na dole, poszukamy na górze. Mogę was zanieść, a pewnie nikt dokładnie nie przeszukiwał tych kondygnacji które są trudno dostępne od dołu.
- To nie taki głupi pomysł, tam faktycznie może coś być… - Tawaif zadarła głowę do góry, oglądając podniszczony sufit. - Ludzie zazwyczaj gdy idą patrzą pod nogi… - dodała jakby coś wspominając, po czym zerknęła na swojego marsowego czarusia. Uśmiechnęła się ciepło i bez wymuszenia, gdy ich spojrzenia się na chwilę spotkały. - Tylko, żeby się podłoga nie zawaliła, bo upadki i przywalenia potrafią być niebezpieczniejsze od uzbrojonego przeciwnika.
- O upadek się nie musisz martwić. Godiva umie latać, a ja zawsze cię złapię - stwierdził przywoływacz, rozważając argumenty kobiet. - Więc spróbujemy zdobyć szczyty. A na razie… pieczone ryby i sok z dzikich jeżyn. Może być?
- A nie wino? - Zmarszczyła nosek wojowniczka, najwyraźniej przedkładając alkohole nad płyny ich pozbawione.
- Ja za wino dziękuję - odparła zmieszana Sundari. - Ale wy jeśli chcecie to się nie krępujcie.

Tancerka zabrała się za rozpakowywanie prowiantu i rozdanie każdemu porcji.
- Nie wziąłem wina - stwierdził krótko Jarvis. - Świętować możemy po wyprawie. Poza tym, widziałem w twoich wspomnieniach co robisz po pijaku.
- Pfff… to był tylko raz - burknęła zawstydzona błękitnołuska.
- Alkohol źle wpływa na ludzkie zmysły… przez niego ciężej by nam było znaleźć skrytki - wyjaśniła polubownie Chaaya, dobrze rozumiejąc jak nie miłe było wypominanie pijackich uczynków przez osobę trzecią, następnie sprawdziła palcem stan swojej grzejącej się na konarze rybki. Wydawała się być w sam raz, więc zabrała ją z ognia i zaczęła skubać przyprawione mięso.
- No więc tak. Ja zmienię się w smoka i zaniosę was oboje do jednej z górnych kondygnacji. A potem sama się wdrapię. Nie zagłębiajcie się w korytarze dopóki do was nie dołączę - zaordynowała dumnie drakonka już wszystko sobie planując i łapczywie wgryzając się w rybę z manierami godnymi dzikiego drapieżnika. Mag jadł zaś w podobny sposób jak jego wybranka. Spokojnie i oszczędnie.
- Oczywiście, przyszliśmy tu razem… uważaj na ości, jak ci się wbije w gardło to trudno będzie to wydostać… - Tancerka chwilę obserwowała kompankę, po czym wróciła do selekcjowania strawy, aż wyzbyła się wszelkich możliwych osteczek, po czym zabrała się za łakome pałaszowanie.
Po tak długim marszu, białe mięsko miejskiej płotki smakowało jak wykwintne danie na stole królewskim.
- A jak znajdziemy bieliznę i ubrania elfów? Tam w górze mogą być komnaty mieszkalne. - Smoczyca jadła już bardziej ostrożnie, ale nie mniej łapczywie.
- Tkaniny raczej nie przetrwały tak długo - stwierdził jej partner w locie.
- Magiczne jednak mogły - skontrowała wojowniczka.
- Nie chcę nawet zgadywać co potrafi robić magiczna bielizna. - Uśmiechnął się kwaśno Jeździec.
- Ale potrafiłbyś, prawda? - mruknęła łobuzersko samica.

- Może znajdziemy majtki, które strzegą dawno zgubionego dziewictwa - odparła całkiem poważnie kurtyzana, wprawiając w śmiech wspomnienie swojej babki. - Albo onuce teleportacji… rewolwerowy stanik z koronki… polimorficzną szlafmycę… wstęgę przemiany penisa. Apropo penisów, czy wiecie, że niektóre penisy dzikich kotów mają haczyki?
- Nie… nie wiedziałem - stwierdził szybko mag jakby chciał skupić się na tym wątku, ale jaszczurzyca szybko się odezwała.
- Jarvis miał taki stanik… rewolwerowy - rzekła, wspominając.
- Nie miałem. Tylko był na statku - wyjaśnił natychmiast mężczyzna, co by tancerka przypadkiem nie miała okazji zrozumieć błędnie wypowiedzi Godivy.
- Hmmm… - Dholianka zamyśliła się nieco, po czym na jej ustach wykwitł chochliczy uśmieszek. - Miałam ja kiedyś klienta, który bardzo lubił zakładać damskie ubrania… ale nie sądziłam, że kiedykolwiek spotkam takiego co by ubierał kobiecą bieliznę. - Tu popatrzyła chytrze na kochanka, oblizując kiełki. - I jak mój słodki, nie piło ci za bardzo pod pachami? Dobrze się miseczki układały?
- To była zdobycz do zbadania. Nie zakładałem go. Ani razu. - Zaczął się tłumaczyć czarownik, zerkając błagalnie na gadzią partnerkę, ale ta najwyraźniej nie zamierzała mu pomagać nagle znajdując polichromie wielce interesującymi.
- Badania… czy w imię nauki nie założyłeś go choć raz? - spytała z jastrzębim błyskiem w orzechowych oczach.
- Nieee… ani razu - odparł szybko, a smoczyca mruknęła - Ktoś tu kłamie.
Chaaya zaśmiała się jak wredny i usatysfakcjonowany imp z nagorętszych rejonów piekła.
- Och jamun… będę chciała zobaczyć powtórkę w naszym pokoju. - To nie była ni prośba, ni rozkaz… to było obwieszczenie faktu.
Tawaif wstała z ziemi i odebrała od towarzyszy resztki po posiłku. - Wyrzucę to na zewnątrz, co by zwierzyna się nie zeszła do środka.

~ Wiesz moja śliczna, że potrafię się odgryźć. Przycisnąć cię do łóżka i nie dać ci okazji do jego mi założenia ~ stwierdził telepatycznie przywoływacz, bojąc się odezwać na głos, by skrzydlata nie wrzuciła kolejnego kamyczka do łóżka Kamali i Jarvisa.
~ Nie wstydź się kochany… widziałam cię jako kobietę, myślisz, że założenie stanika pozbawi cie męskości w moich oczach? ~ Dziewczyna była wesoła, ale nie przykładała zbyt dużej wagi do całej tej dyskusji.
~ Jako kobieta nie wyglądałem żałośnie w gorsecie ~ odparł jej żartobliwie mężczyzna.
~ Uważam, że takie przebieranki są nawet…. seksowne na swój dziwny sposób, ale nie będę cię zmuszać. Męska psyche jest wszak bardzo krucha… ~ odparła, pozbywając się odpadków i płucząc dłonie w wilgotnym mchu pełzającym po ścianie.


Deszcz przestał padać. Chmury nie rozstąpiły się jednak. Co wszak nie mogło dziwić w tym miejscu. Godiva zabrała ich oboje i zaniosła w górę. Choć dwójka pasażerów sprawiała jej problem, to dzielnie udawała, że jest inaczej.
Doleciała do pierwszego balkonu jednej z wież otaczających główny budynek i tam posadziła parę kochanków, po czym zleciała nieco w dół, by wspiąć się po murach w smoczej postaci.
I miała rację. Tu zachowały się nawet solidne elfie meble, choć czas i wilgoć wypaczyły mocno drewniane płaszczyzny z których były zbudowane. Szafy bowiem nie były zbijane z deseczek, a miały ściany z jednolitych drewnianych powierzchni. Były też pokryte grubymi i gęstymi pajęczynami. Podobnie jak sufit i podłoga. Pod jedną ze ścian stało też duże łóżko, które z pewnością zaznało ciężaru figlujących par, bo wydawało się kiedyś w tym celu stworzone. Obecnie jednak od takich figli odstraszały kurtyny pajęczyn oraz… szkielecik “niemowlęcia” z różkami na czaszce, pazurami, ogonem zakończonym żądłem i nietoperzowymi skrzydłami wyrastającymi z łopatek.

Bardka skupiła się bardziej na podziwianiu wyposażenia wnętrza, zafascynowana jego budową jak i kształtem. Gdy odkryła szczątki czegoś, co na pewno do nikogo dobrego nie należały, cofnęła się nieco blednąc, po czym szybko schowała się za plecami przywoływacza i starała się unikać wzrokiem “przeklętego” rejonu.
- To imp, albo quasit. Choć bardziej przypomina impa. I jest martwy od lat. Martwi mnie jednak ilość pajęczyn. Mam nadzieję, że to co je stworzyło już się wyprowadziło. - Zadumał się czarownik, sięgając za plecy dłonią i głaszcząc pocieszająco tancerkę, po tym obszarze jaki zdołał pochwycić. Po pupie.
- Pająki nie są tak straszne jak demony… - Pompatyczne słowo na takie zasuszone ciupelstwo, ale najwyraźniej byle kropla diablej krwi była wystarczająco straszna dla samej dziewczyny. - ...jeśli ma się antytoksynę… - dokończyła cicho i z niejaką konsternacją swoją myśl. - Ja… nie mam, a ty?
- Kilka fiolek - odparł z ciepłym uśmiechem mężczyzna, zerkając za siebie. - Jestem w miarę przygotowany na różne niespodzianki.
- I ma plany awaryjne. Większość z nich polega co prawda na wysłaniu hordy potworów, która zginie osłaniając naszą ucieczkę. Ale to zawsze jakiś plan - stwierdziła z przekąsem ogoniasta, zmieniając swą postać i będąc uczepioną barierki balkonu.
Tawaif wyraźnie się zawstydziła, gdy dotarło do niej, że oboje z towarzyszy próbowało ją właśnie pocieszać. Jej spojrzenie od razu stało się bardziej uparte i buńczuczne, jakby chciało przekonać wszystkich zebranych, że jego właścicielka wcale się nie boi.
- Pomóc ci jakoś? - spytała podchodząc do wojowniczki, by jeśli nie fizycznie to przynajmniej mentalnie ją asekurować.
- Jakoś sobie poradzę, ale pomocy nie odmówię. - Uśmiechnęła się smoczyca i wyciągnęła dłoń do przyjaciółki, by ta wciągnęła ją do środka. A przynajmniej symulowała taką pomoc.
Chaaya złapała jej rękę w obie dłonie i nieznacznie pociągnęła, co by ułatwić kobiecie przewalenie się przez balustradę.
- Tak sobie pomyślałam, że skoro to była szkoła… to dlaczego są tu łóżka dwuosobowe? - spytała nieco podejrzliwie. - Rozumiem, że dla niektórych uczniów i nauczycieli potrzebny był internat, ale… zwykła cela z pryczą wydaje się być wystarczająca na potrzeby studiującego maga… taki przejaw szczodrości, wydaje się być… dziwny.
- Albo wygodnictwa. Gładka pupa szlachetnego elfa kasty magów, cierpi bez miękkiego materacyka pod sobą - odrzekł Jarvis, przedrzeźniając wielkopański styl mówienia i rozejrzał się dookoła, czekając, aż obie panny podejdą do niego. - Proponuję tak…. dwoje szuka. Jedno stoi na czatach.
- Emmm… no nie wiem - mruknęła oględnia Dholianka, raz jeszcze spoglądając na mebel ich dysputy. - Nie wydaje się… być… tylko… nieważne, było minęło - powiedziała jakby do siebie, potrząsając charakterystycznie głową. - Ja mogę stać na czatach.
- Myślisz, że te elfy tutaj robiły sobie zapoznawcze wieczorki na golasa? - Zachichotała skrzydlata, a jej jeździec stwierdził - To całkiem możliwe. Przecież byliśmy w ich świątyni miłości. Pruderyjność nie była cechą starożytnych elfów. Godivo zajrzyj pod łóżko.
- Dlaczego ja? - burknęła Niebieska niespecjalnie mając ochotę na tarzanie się w kurzu i pajęczynach.
- Dobra to ja to uczynię - odparł pojednawczo czarownik.

Sundari podeszła do wyjścia z komnaty, chcąc wyjrzeć na zewnątrz. Skoro już miała być czujką, to postanowiła wziąć się poważnie do roboty.
- Pamiętajcie sprawdzić szafę, może znajdziemy stanik. - Zaśmiała się pod nosem.
- Znalazłam buty! Do licha jak można chodzić w czymś takim! - wrzasnęła drakonka, po tym jak Kamala usłyszała skrzypienie drzwi owej szafy. Sama zaś rozglądała się długim i lekko zagrzybionym korytarzu, pokrytym gęstymi pajęczynami z jednej i drugiej strony. Słyszała też chrobot w głębi korytarza od tej strony w którą patrzyła.
- Ciii… - Bardka zasyczała na wykrzykującą gadzinę, wytężając słuch. - Po prawej chyba ktoś lub coś jest…
- Pająk. Pająk. Pająk. - Odezwał się dla odmiany przywoływacz, pospiesznie szurając brzuchem. - Duży pająk pod łóżkiem.
Tymczasem jaszczurzyca umilkła.
A chrobot raz cichł, raz narastał, raz znowu cichł.
Kurtyzana zamknęła drzwi, wracając spojrzeniem do towarzyszy.
- Tam na prawdę chyba coś jest… ale ja tam nie idę… - Najwyraźniej wizja spotkania się z pająkiem gigantem nie plasowała na jej liście zobaczenia rzeczy przed śmiercią.
~ Jarvisie… ~ zaczęła telepatycznie i z konsternacją, przyglądając się niejakiej panice ukochanego, ściągając nieznacznie brwi. ~ ...czy oprócz pająka, jest tam coś ciekawego?
- Ja mogę pójść - zaproponowała cicho niebieskołuska.
Podczas gdy mag celował z pistoletu w kierunku, wrogo nastawionego insekta, który celował w niego swymi kiełkami jadowymi.

[media]http://img.sadistic.pl/pics/ca57f927f39c.jpg[/media]

~ Nie miałem okazji zajrzeć. Omal mnie ukąsił w twarz ~ odparł mentalnie mężczyzna.
- Ten odgłos jest taki… raz cichy raz głośny, nie wiem, może to tylko gałąź na wietrze drapie w okno… ale lepiej to sprawdzić… - wyjaśniła dziewczyna, dając znać ogoniastej, że może iść sprawdzić.
~ Zdepcz go jak już musisz… albo użyj ognia, ogień jest najlepszy na insekty… ~ poinformowała kochanka za pomocą więzi, zachodząc łóżko z drugiej strony. ~ Albo wiesz co? Zajmij go czymś, a ja sprawdzę czy coś tam jest… szkoda go zabijać bez powodu… zwłaszcza, że jest u siebie.
- To idę - mruknęła smoczyca, ruszając z włócznią w kierunku drzwi i przechodząc przez nie.
Czarownik zaś wymamrotał słowa magii i pochwycił telekinetycznie stawonoga unosząc go nad ziemię. Na szczęście robak był dość malutki, by mógł użyć na nim tej prostej sztuczki.
Tancerka uklękła na ziemi i zajrzała pod mebel, przyglądając się pobieżnie podłodze, by sprawdzić, czy nie ma dodatkowego przeciwnika do pokonania.
Nie znalazła nowych wrogów. Coś jednak błyszczało głęboko pod łóżkiem. Rozdarty mieszek z którego wysypywały się złote krążki.

- Chyba znalazłam pieniądze… - poinformowała towarzysza tawaif, wsuwając się głębiej i złożonym wachlarzem przesunęła znalezisko na zewnątrz, przy okazji przypatrując się kontem oka materacowi od spodu. Co jej się udało. Sakiewka była dość ciężka i rozpadała się powoli, ale była też coraz bliżej kobiety, błyskiem monet coraz bardziej ciesząc jej oko.
Gdy jeden skarb został wydobyty, wnet pojawił się i drugi… w rozdarciu i między sprężynami wyraźnie coś tkwiło i to… coś… wyglądało jak penis. Zaintrygowana Dholianka wydobyła ów przyrząd i wyczołgała się spod ramy łoża, będąc cała w kurzu i pajęczynach.
- To był mój pierwszy i ostatni raz jak froteruje zasyfioną podłogę… - odparła, przecierając twarz i podnosząc się na klęczki.
- No… moglibyśmy. Myślę Godiva mogłaby to łóżko… rozwa… - zaczął Jarvis, ale po chwili do komnaty wpadła sama skrzydlata dysząc głośno.
- Pająk, duży pająk… Królowa z dworem małych pająków. Idą tu - wyjaśniła szybko, przywierając plecami do drzwi, które właśnie za sobą zamknęła.
Kamala rzuciła “różdżkę” na przegniłą poduszkę i rozpaliła swoją broń, otwierając żeberka wachlarza jednym machnięciem ręki.
- Spale je wszystkie… - obwieściła zimnym tonem głosu, przygotowując się do walki.
- To dobrze… bo jest co palić - stwierdziła drakonka, odskakując od drzwi. Mało użytecznej zapory, przez, którą już przebijały się małe pajączki, przechodząc pod i nad nimi, jak i przez każdą inną szczelinę. Wojowniczka zacisnęła dłonie na swej włóczni, stając pomiędzy dwójką kochanków, a zbliżającym się zagrożeniem.

Bardka nie czekała, aż stawonogi zaleją komnatę. Podskoczyła do wejścia i zaczęła zamiatać płomieniem podłogę.
- Wynocha - warknęła gniewnie. - Dlaczego zawsze musisz zabierać mnie w takie miejsca?! Dlaczego musi być brudno i niebezpiecznie! - Tym razem to oberwało się przywoływaczowi, gdy kolejny jęzor ognia popełz po posadzce.
- Skarby niestety nie kryją się w miłych, czystych i ładnych miejscach - wyjaśnił spokojnie Smoczy Jeździec, trzymając pistolet dubeltowy w dłoni i szykując się do starcia.
Płomienie rozprzestrzeniły się szeroką falą niesione przez łatwopalną pajęczynę, zapalając przy okazji łoże i szafę i zgarniając mikrusy w objęcia ognistej śmierci.
Drzwi jeno osmaliło, lecz one same padły pod naporem ciosu “królowej”.

[media]http://karzoug.info/srd/monsters/S/images/SolifugidAlbinoCave.png[/media]

Olbrzymiego białego pająka, trochę przypominającego biczoskorpiony znane tancerce z rodzimych krain i na którego widok od razu dała nogę za plecy wojowniczej gadziny.
- Raczej u was, my swoje skarby trzymamy w cywilizowanych miejscach! - Sundari zaperzyła się dla samego zaperzenia, drugą ręką wyciągając miecz z pochwy, jakby nie mogąc się zdecydować czym lepiej było tłuc insekta-giganta.
- W Piramidach? - zapytała smoczyca nie ruszając się z miejsca, by nie odsłonić drobinki skrytej za nią.
Czarownik zaś zrobił to w czym był najlepszy. Przyzwał mięso armatnie.

[media]http://3.bp.blogspot.com/_i9u1_OaCZM4/TR-opI6dn8I/AAAAAAAAERk/QzihrFwUR4Y/s1600/2991023877_e620a71c93_z.jpg[/media]

Czyli dwa duże warany po obu stronach Godivy, syczące gniewnie i machające na boki ogonami.
Na wielkim jak krowa pająku nie zrobiło to wrażenia. Powoli przeciskał się przez drzwi w kierunku świeżego mięska.
- Nie pozwól jej przejść! Tnij po nogach! - Chaaya została odcięta od napastnika, przez tłuste cielsko jaszczurki.
~ Brawo Jarvisie… ty zawsze umiesz wesprzeć podczas walki… ~ sarknęła mentalnie wciąż nieco nadąsana na swego lubego, składając wachlarz i przymierzając się do rzutu w królową.
- Mam włócznię. Nie umiem ciąć - mruknęła ogoniasta i z wesołym krzykiem natarła na potwora, wbijając ostrze w jego łeb, przebijając chitynę, ale cios nie był śmiertelny.
Warany ruszyły do walki atakując odnóża pajęczycy, a pochwyciwszy za nie paszczami, ciągnęły każdy w swoją stronę.
~ Cieszę się, że jestem doceniany ~ odparł z wyraźną ironią mag, strzelając z pistoletu w odwłok bestii, dziurawiąc go kulami.
Tawaif rzuciła wachlarzem, starając się trafić w plecy napastniczki, by na nim osiadł i zajął stwora ogniem.
Niebieskołuska wykorzystywała swoją siłę, by utrzymać pajęczycę w przejściu. To niestety unieruchomiło i ją. Nie mogła wyjąć włóczni. Nie mogła uderzyć ponownie. Nie mogła unikać ciosów. Królowa machała swoimi kolczastymi kończynami, jedną z nich miażdżąc jednego z waranów, drugi zdołał odgryźć kawałek jednego odnóża. Zapalony wachlarz trafił w odwłok, ale nie uczynił wielkich szkód. Poparzył jedynie pancerz, wywołując ból u stawonoga.
A czarownik dotknął ramienia ukochanej, sprawiając, że jej ruchy stały się szybsze… a może to świat zwolnił? Dholianka podbiegła w miejsce gdzie padł przywołany jaszczur i zaczęła uderzać mieczem o długaśne nogi atakującej. Ostrze przecinało chitynę, zostawiając lodowe kryształki na brzegach rany, ale dziewczyna była zbyt słaba, by za jednym razem odrąbać ją całą. Musiała się więc uzbroić w pokłady ciepliwości i ciąć tak długo, aż zostanie tylko sam odwłok insekta i unikać potężnej łapy, próbującej ją zmiażdżyć.
Potwór wił się i próbował zerwać z szpili na którą został nabity. Zniszczył kolejnego warana i uderzył w bok Godivy. Ta jednak zignorowała ból i krew płynącą z rany, trzymając włócznię w łbie napastnika.
Jarvis przyzwał kolejne wsparcie, dwa rosomaki. Walka zmieniła się przeciąganie liny. Kto pierwszy pęknie i padnie. Na szczęście to pająk wydawał się przegrywać.
Chaaya była poważnie zirytowana lub zmęczona, a pewnikiem jedno i drugie, gdzieś w połowie kolejnego zamachu zaczęła coś niepokojąco warczeć w obcym języku. Można było to wziąć za zwykłe przekleństwa gdyby, walczący nie poczuli w sobie jakiegoś nadzwyczajnego pokładu odwagi w ich sercach oraz większego zacięcia do ataku.
Kolejne sekundy upływały na zaciętej walce. Osaczona matrona uderzała łapami na oślep, próbując trafić intruzów. Mag posłał jeszcze kilka kul w jej odwłok, Sundari odrąbała dwie kończyny i dosięgła swym mieczem tułowia olbrzymiego robaka, ten tracił już siły, a po chwili zwiotczał, gdy życie wypłynęło z niego, wraz z płynami wylewającymi się z ran.
Zwyciężyli.

Bardka oparła się ramieniem o ścianę i chwilę oddychała wpatrując się w truchło, które coraz intensywniej śmierdziało spalenizną.
- Przytrzymaj go jeszcze trochę, to zabiorę wachlarz… - odezwała się w pełni spokojna, kucając, by zabrać broń. - Te buty co wcześniej znalazłaś… to ładne chociaż?
- Takie jakieś dziwne - stwierdziła smoczyca, odkładając włócznię na bok i przewracając potwora na bok. Zacisnęła zęby z bólu, ignorując krwawiący bok. Jarvis zaś szukał różdżki leczenia ran w swojej sakwie. - Wydelikacone te buty.
Orzechowooka zgasiła przedmiot figlarnym hasłem, po czym przyjrzała się wojowniczce. - Daj się tu… nadstaw, uleczę cię - zaproponowała, wyciągając dłonie przed siebie. - Nadają się do noszenia, czy przegnite? - spytała, zanim zaczęła inkantować czar.
- Są dziurawe jakoś tak. - Wyciągnęła z własnej sakwy owe buciki, nastawiając ranę pod leczniczy dotyk.
- Co o nich sądzisz? - zapytała pokazując swoją zdobycz. Filigranowe, elfie sandałki na wysokim obcasie.
Kurtyzana wpierw uleczyła towarzyszkę broni, a później przyjrzała się znalezisku i szybko wyśpiewała kolejny magiczny trik, sprawdzając magię nie tylko w obuwiu, ale przy okazji i całym pomieszczeniu.

Buty lśniły blaskiem czarów w nie wplecionych, pewnie dlatego przetrwały tak długo. Nic innego w tej komnacie jednak magicznego nie było.
- Tam dalej ten duży potwór miał swoje siedlisko. I chyba skarby też tkwiły w jego pajęczynie - mruknęła skrzydlata, czekając na werdykt tancerki.
- Chyba samca spodziewać się nie musimy. O ile wiem, pajęczyce zjadają swych kochanków. - Zadumał się przywoływacz.
- To ich styl, przy okazji są magiczne… - wyjaśniła pogodnie Dholianka, podchodząc do nadpalonego łóżka i z rezygnacją patrząc na “penisa”. Skoro ten nie błyszczał… nie opłacało się go brać nawet na pamiątkę.
- Mamy trochę złotych monet do podziału, pozbieram je i możemy iść dalej - dodała, schylając się po nadgnity mieszek.
- Nie mój fason. Możesz je zatrzymać dla siebie - stwierdziła po chwili namysłu Godiva. - I tak w nich będziesz lepiej wyglądać niż ja.
- Och… ale przecież do sukienki na randkę z piękną dziewczyną będą w sam raz, jesteś pewna, że ich nie chcesz? - Tawaif skończyła przesypywać złoto do swojej torby i obejrzała się na gadzią koleżankę.
To było miłe, że chciała się z nią podzielić swoim łupem. Kilka masek już piało z zachwytu i rościło sobie prawa do delikatnych bucików, ale Kamala miała pewne opory w przyjęciu prezentu. Zdawała sobie sprawę, że od pewnego czasu była jeno zmartwieniem i utrapieniem dla Jarvisa i smoczycy, starała się więc udowodnić, że nie jest taka bezużyteczna na jaką wygląda. Przyjęcie kolejnego podarunku w tak krótkim czasie pobytu w La Rasquelle mogłoby rzucić nowy cień na jej osobę w postaci pasożytniczego charakteru, a z tym nie potrafiłaby żyć jeszcze bardziej niż z przydomkiem nieprzydatnej.
Laboni dyplomatycznie milczała podczas obserwacji zmagań swojej wnuczki, która stąpała po bardzo cienkiej linii, gdzie jej zamierzenia mogły zostać opacznie zrozumiane, a wtedy będzie jeszcze więcej galimatiasu niż teraz.
- Ale… - Zasępiła się oginiasta, przyglądając bucikom. - One są takie jakieś. Nie w moim stylu. Nie pasują do mnie, nie uważasz?
- Emmm… one na pierwszym miejscu mają ci się podobać… - Bardka wyraźnie nie rozumiała oporów kompanki.
Co w ogóle u licha znaczyło, że ubranie nie pasowało stylem do nosiciela?
- No właśnie. Nie bardzo mi się podobają. Są takie jakieś… dziwne - stwierdziła włóczniczka, oglądając zdobycz i kręcąc noskiem.
- To w takim razie, ja je wezmę, wydają mi się nawet ciekawe… choć ten obcas zdecydowanie psuje cały efekt… - odparła tancerka z pocieszającym uśmiechem. - Pod łóżkiem była pokaźna sakwa pieniędzy, jak wrócimy do miasta, możemy ją wydać na zakupy, wybierzesz sobie coś co ci się spodoba. Co ty na to? - Ta rozmowa w tej sytuacji była dość absurdalna, ale dziewczyna czuła się zobligowana by jakoś ośmielić smoczą koleżankę.
- Zgoda. Może mniej fikuśne buty znajdziemy. - Ta zgodziła się również uśmiechając i niemal wciskając swą zdobycz w jej ręce, a przywoływacz tymczasem przyglądał się obu kobietom jak i tlącym się meblom.
- Możliwe, że w legowisku tego pająka znajdziemy kolejne skarby - rzekł w końcu.
Dholianka zapakowała złote pantofelki do torby, po czym schowała także wachlarz, na rzecz nieco bardziej morderczej broni - miecza.
- Nie możliwe, tylko na pewno, Godiva mówiła, że coś tam widziała - przypomniała wesoło, robiąc kilka zamachów ostrzem, jakby przygotowując się do kolejnej potyczki. - Chodźmy, ledwośmy jedno pomieszczenie sprawdzili!
- Idę na czele! - zawołała wesoło wojowniczka i trzymając stanowczo swój oręż w dłoni ruszyła pierwsza, pełna entuzjazmu. Jakoś rana i utrata krwi nie zgasiły jej entuzjazmu. Jarvis i Chaaya podążyli za nią.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-02-2018, 10:43   #132
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Korytarz po lewej stronie był już nieco oczyszczony z pajęczyn. Zapewne stamtąd nadeszła martwa pajęczyca. Drzwi w ścianach, były w większości przypadków nadgnite, ale tylko w jednej ramie było ich brak. Gdy jednak cała trójka ruszyła w tamtym kierunku, coś się stało.
Nagle budowla odzyskała swój blask. Ściany znów błyszczały czystością. Pojawiły się magiczne światełka. Korytarz zaludnił się elfami i elfkami. Wszystkie nieziemsko piękne i młodziutkie. W wieku Kamali, albo i młodsze. W strojach, które budziłyby zazdrość i u nababów.
Rozmawiały między sobą, przemierzały korytarz tam i z powrotem. Ledwo tylko świadome, że dzielą rzeczywistość z nimi, bo czasem ich badawcze spojrzenia zahaczały o trójkę “intruzów”.
Tawaif straciła nieco rezon. Przystanęła w połowie kroku, rozglądając się jak wybudzone ze snu dziecko, niewiedzące gdzie się znajduje. Płaz miecza klapnął o jej udo z cichym szelestem materiału spodni i spódnicy.
~ W takiej sytuacji chyba sobie nie pograbimy… ~ szepnęła mentalnie do kochanka, zaciskając usta w wąską linijkę, głęboko zazdroszcząc mijanym ją istotom wdzięku, jasnej skóry, statusu i co najważniejsze… ubioru.
~ Ich tu nie ma. To projekcja przeszłości. Iluzja ~ przypomniał Jarvis, a Godiva nagle z krzykiem zaczęła spadać w dół, wnikając w podłogę.
- ICH TU NIE MA TAK SAMO JAK PRZEKLĘTEJ PODŁOGI POD NAMI! GODIVAAA - Chaaya zrobiła krok przed siebie, ale zatrzymała się w obawie, że i ona spadnie… gdzieś. - GODIVO ODEZWIJ SIĘ!
- Nic… miiiii… nieee… będzieee! - odpowiedziała kobieta coraz bardziej niższym głosem, zakończonym łopotem skrzydeł. Musiała podczas upadku zmienić się w smoka.
- Jestem na zewnątrz wieży. Zaraz do was przylecę - ryknęła, a czarownik w tym czasie pochwycił bardkę w pasie, nie musiał wszak martwić się upadkiem tak jak ona.
- Co teraz? Może lepiej zawróćmy… poszukajmy podziemi, one na pewno są bezpieczniejsze… - odparła cicho, przyciskając męską rękę jeszcze ciaśniej do siebie.
- Możemy… albo też możemy spróbować obejść dziurę, idąc wzdłuż ściany - rzekł mag, tuląc tancerkę do siebie. - Jesteś ze mną bezpieczna. Nic ci nie grozi.
- Wiem... wiem… wiem... zróbmy tak… - zgodziła się, starając się uspokoić swoje nerwy. Może i była bezpieczna w ramionach przywoływacza, ale wciąż nie lubiła uczucia spadania.

Przyparci do ściany, krok po kroku szli do przodu. Z początku było łatwo, jednakże po chwili… przez moment, podłoga pod stopą Dholianki się nadkruszyła, a ona sama poczuła pustkę.
Mężczyzna mocniej przywarł do ściany i trzymając mocno ukochaną szeptał uspokajającym głosem
- Wszystko w porządku, trzymam cię. Zrobimy jeszcze jeden kroczek do przodu.
Skrzydlata zaś weszła na korytarz, który wciąż pełen był wesołych elfów, nieświadomych potencjalnej tragedii toczącej się “tuż obok” nich.
Bardka zakwiliła cicho, zamykając w panicze oczy i jeszcze mocniej wczepiając się w ramię Jarvisa. Zipała jak schwytane w pułapkę zwierzątko, które jest świadome swojego marnego losu.
- Ja nie chce… ja nie chce… ja nie chce… niech oni znikną… - mamrotała pod nosem, bardzo szybko żałując doświadczenia tej pięknej wizji.
- Godivo nie podchodź. - Jeździec zwrócił się do partnerki, a ta zatrzymała się w pół kroku.
Sam naparł plecami na próchniejące drzwi i wdarł się do kolejnej komnaty, w której to jakiś elf studiował woluminy.

[media]http://78.media.tumblr.com/cc240625903174be4d84aec73c0a8cb9/tumblr_nhf00d7USD1u1b5veo2_250.png[/media]

Nie miał świadomości, że jest obserwowany przy pracy.
Wtedy Chaaya skorzystała z okazji i obróciła się w ramionach wybranka, przytulając go mocno za szyją i chowając twarz w jego koszuli. Chwila odpoczynku od intensywnego marszu na krawędzi wyraźnie wpłynęła kojąco na jej nerwy.
Czarownik nie poruszał się, tylko obserwował. Iluzoryczne drzwi za nimi nagle się otworzyły i do środka weszło dwoje elfów. Magowie w długich szatach, jeden ciemnowłosy… drugi jasnowłosy. Byli jak noc i dzień… te same rysy twarzy, ale inna barwa oczu, inny odcień skóry i włosów.
Jednego tawaif znała, blondyn był tym… którego Sundari widziała w pierwszej swojej wizji. Para szpiczastouchych przeszła przez kochanków niczym duchy i zaczęli cichą trójstronną naradę.
Na dźwięk cichego świergotania w elfiej mowie, kobieta przekręciła buzię, by mogła obserwować plecy trójki starożytnych. Starała się nasłuchiwać i spróbować coś zrozumieć, wyrazy były całkowcie jej obce w brzmieniu od języków, które zdążyła poznać.
Wyraźnie spierali się o coś ważnego. Ich śpiewna, piękna mowa była niezrozumiała, ale emocje ich wypowiedzi… były dla niej jasne. Kłócili się i jednocześnie byli wystraszeni. Bali się. Coś groźnego się wydarzyło… coś, co w niedalekiej przyszłości, groziło poważnymi konsekwencjami.

“Mam nadzieję, że nasłuchujesz, a nie się kurzysz…” Laboni pojawiła się gdzieś koło ukrytego Starca, nie mogąc go w pełni namierzyć w ciemnościach jakiś się lubował.
~ A co mnie obchodzą elfie ploty? Ja mam tu zemstę do zaplanowania! ~ odezwał się gromkim głosem smok.
“Tylko głupcy nie są ciekawi świata go otaczającego!” zagrzmiała niczym arcykapłan z kościelnej ambony. “A mnie zjada ciekawość… o czym oni dyskutują? No podziel się smakowitymi kąskami!”
~ A co będę z tego miał? ~ stwierdził w odpowiedzi gad, dobrze wiedząc, że kurtyzanę i samą Kamalę ciekawość zżera od środka.
“W normalnej sytuacji wspomogłabym cię radą… bo widzę, że ci to planowanie nie wychodzi ze sfery planowania planowania... “ odparła rezolutnie babka, krzyżując ręce piersi, która jak jaszczur wiedział, była nieproporcjonalna to tej prawdziwej.
“Dlatego może lepiej jakbym się spytała co byś chciał, bo seksu ci nie zaoferuje, bo nie masz ciała, muzyki nie docenisz boś od tej starości na pewno przygłuchy, złota mamy mało, nawet na odlew jednego zęba ci nie starczy… więc? Co by chciała ta przykurzona, stara łuska, za kilka soczystych, elfich ploteczek?”
~ To świat umysłu. Można wykreować wszystko… nowe ciało dla ciebie. Figle na łóżku dla mnie. Można uczynić znacznie więcej. ~ Prychnął ironicznie Pradawny. ~ I tak… zatańczysz i zaświergoczesz dla mnie ptaszyno. Tego się domagam. Po to by utrzeć ci nosa.
Po czym skupił się na głosach.
~ Bla bla bla… polityka… bla bla stronnictwa… ugh… nuda ~ marudził Starzec. ~ Czarny Smok?!
“Bleee!!!” Deewani wyraźnie się wzdrygnęła na wyobrażenie aktywnego seksualnie Ferragusa. “Jesteś starym i obleśnym dziadem!” Pacnęła go kilka razy w pysk, po czym przestała wylegiwać się koło niego i pobiegła gdzieś we wspomnienia, ciągle bleblając i ciągnąc się za warkocz, Laboni chyba jej nie słyszała i nie widziała, bo kontynuowała rozmowę bez żadnej reakcji na maskę.
“Jestem dziwką, myślisz, że mi utrzesz nosa za przypomnienie tej oczywistości? Masz się przyłożyć do tłumaczenia, bo ja nie jestem tak tania jak Chaaya! Już! Pełnymi zdaniami, albo wielbłądzie gówno z naszej umowy.”
~ Chaaya jest dziwką… lub była nią. Ty jesteś tylko bladym wspomnieniem tamtej kobiety. Jesteś jej dumą… i dlatego chętnie popatrzę jak się gibasz, bo uważam, że jednak cię to zaboli ~ stwierdził smok i skupił się mamrocząc ~ A teraz zawrzyj pyszczek i nie przeszkadzaj mi. Gadają o czarnym… smok zdradził. Ba… też mi nowina. Nie ma gorszej gadziny niż czarne smoki. Wygląda na to, że czarny smok poprzez swych agentów obiecał im… serio…? Berło rozkoszy cielesnych… Nie, to chyba błąd. W każdym razie berło. I dostarczyć miał je w zamian za mapę do niego i wsparcie. Ale berło przekazał kapłankom i one użyły go do rytuału. I planują zgubienie… zgubę? Coś w tym stylu. Mówiłem. Nigdy nie ufać czarnym.
“Mnie zaboli? Skoro jestem tylko wspomnieniem… to bardziej ta zmaza ugodzi twoją nosicielkę. Tak się jej odpłacasz za to co dla ciebie zrobiła i jest gotowa dalej robić?” Tawaif zacmokała zniesmaczona, po czym wyraźnie się zadumała nad informacjami jakie uzyskała.
~ Przynajmniej nie będziesz się nudziła. Poza tym ja jestem czerwonym smokiem, starożytną istotą o gigantycznej potędze. To, że zamieszkuję jej umysł jest wielkim darem i zaszczytem samym w sobie ~ burknął skrzydlaty i brał się dalej za tłumaczenie.
~ Boją się, że berło… zostanie źle użyte i rozerwie… całun między światami. Aaaaa… berło planarnej kontroli. Ta ich przeklęta odmiana rzeczowników. Planują odbić berło, zanim idiotki czczące czarnego smoka użyją go. No bo ktoś, kto czci czarnego jako wysłannika swej bogini, mądry być nie może. Co innego czerwony.
“A wiedzą w ogóle gdzie szukać?” Laboni przemilczała fakt, że jak dla niej czarny i czerwony to jednakowy wrzód na dupie.
~ Wiedzą z pewnością, ale nie powiedzą… skąpe gnidy ~ narzekał drag, urażony tym brakiem wylewności u trójki spiskowców. ~ Planują atak na następną noc i naradzają się nad tym, kogo mogą wciągnąć do swej intrygi. Dużo imion, które nic mi nie mówią.
“Cóż… patrząc po tym co zostało z tego miasta to raczej im się nie udało…” odparło cierpko wspomnienie, chowając ręce pod fałdkami przerzuconego przez ramię sari. “Pewnie ten twój kolega z lat młodości byczy się gdzieś w ciepłych planach i udaje króla basenu… nic to.”
~ Mam nadzieję, że go rozerwało na wszystkie strony mutliświata. Właściwy koniec dla takiego zwyrodniałego gada. ~ Starzec najwyraźniej żywił głęboką nienawiść wobec czarnych smoków, większą nawet niż odraza do metalicznych. Babka chyba to rozumiała, a z pewnością wyczuwała niuanse zabarwione w tonie myśli jaszczura, bo i nie odezwała się już, powoli unosząc się wyżej, by pilnować dalszych poczynań wnuczki, która zadarła głowę do góry, przyglądając się Jarvisowi.

~ Opowiadają o pewnym konflikcie między…. między… ~ Bardka wyraźnie ważyła słowa, jakby nie wiedząc jak powiedzieć, lub próbując coś zataić przed czarownikiem ~ między kastami… Jedni mieli im dać jakieś berło planarne… czy coś takiego, ale im nie dali i chcą tego użyć w złym celu… i ci teraz planują im to berło odebrać siłą.
~ Nic dziwnego, że są zdenerwowani ~ stwierdził mężczyzna, podczas gdy dwaj goście opuścili czytającego niedawno elfa i ruszyli w kierunku kochanków. Przeszli przez nich, a sam gospodarz wyraźnie czekał, aż opuszczą pokój, po czym ruszył w kierunku kącika pomieszczenia. Wykonał kilka gestów palcami, sprawiając, że na kamieniu zalśniły elfie runy układające się w koło.
Mag nacisnął palcami na niektóre z nich. Płytka odsunęła się i… wszystko znikło.
Znajdowali się w zrujnowanej pracowni. Z ksiąg zalegających półki nie pozostało nic. Z samych półek też już niewiele zostało. Meble były przegniłe i ledwo się razem trzymały.
Kiedyś wspaniałe pomieszczenie do badań, teraz jednak nie zwracało swą ruiną żadnej uwagi, ale za to podłoga nie zawierała dziur.
Kamala wnet odsunęła się od towarzysza, na powrót ufając swoim zmysłom wzroku. Podreptała trochę po pokoju, przyglądając się warstwie gnijącego kurzu na regałach, po czym wpatrzyła się w kąt w którym wiedziała, że kryje się tajne przejście.
- Ciekawe czy miał tam ukryte laboratorium alchemiczne, albo jakieś inne cuda… - odezwała się w końcu przełamując ciszę.
- Jest tylko jeden sposób by się dowiedzieć, prawda? - zapytał retorycznie przywoływacz, rozglądając się po meblach i sprawdzając czy coś nie ocalało.
Dziewczyna więc spróbowała sobie przypomnieć układ gestów potrzebnych do otwarcia skrytki.

Pierwsze próby zawiodły. Chaaya musiała dokładnie duplikować każdy, kolejny gest. Nawet ustawienie ciała okazało się ważne. W końcu jednak upór i konsekwentnie poprawianie swoich działań przyniosło efekty. Pojawiły się świecące elfie runy.
Nie próbowała ich jednak czytać, bo i tak nic by z tego nie wywnioskowała… ukrywszy uszy w dłoniach, wsłuchała się w ciszę i szum własnej krwi, skupiając całą uwagę na wspomnieniu ruchu dłoni czarodzieja. Dwunasta, szósta, gdzieś koło czwartej, później dziewiąta… nie… bardziej dziesiąta… i później czwarta…
Bardka wizualizowała sobie za pomocą tarczy zegara. Może nie było to dokładne, ale przy kilku próbach, może uda jej się przełamać “szyfr”. Gdy była gotowa, wyciągnęła palec, by dotknąć pierwszego glifu, ale zawahała się.
- A co… jeśli uruchomię jakąś pułapkę? - Zapytała odwracając się przez ramię na Smoczego Jeźdźca. - Elfy z pustyni bardzo lubiły pułapki… co jeśli te również?
- Wtedy będziemy uciekać. Ale wątpię by pułapka się odpaliła od samego powtarzania jego czynności. Wszak… nie założyłby pułapki na samego siebie, prawda? - Zadumał się Jarvis. - No chyba, że się włamywał.
- Ale… ale jak się pomylę? - drążyła temat tancerka, wyraźnie zaniepokojona. - I spadnę w przepaść, zostanę zgnieciona przez ściany, rozpuszczę się pod wpływem skondensowanego wyziewu gazu, alboooo spale całe pomieszczenie za ścianą, albo oba na raz?
- Nie stanie się tak - odparł czarownik, podchodząc do kobiety. - Gdyż nie mógł założyć w tym miejscu tak rozległej pułapki. Więc atak musi być punktowy. Może strzałka z trucizną, albo proste zaklęcie. - Na te słowa Sundari pobladła. - Tak czy siak, nawet jeśli zostaniesz trafiona, to ja będę w stanie udzielić ci pomocy.

Przez kilka uderzeń serca Dholianka hipnotyzowała rozświetlony krąg swoim wzrokiem. Emocje strachu, ale i nieustępliwości, walczyły o podium na jej twarzy. W końcu w oczach pojawił się błysk, a ściągnięte buńczucznie brwi nadawały profilowi kurtyzany, skolego wyrazu, po czym pierwsza runa została dotknięta i następna, aż do samego końca.
I… nic nie wybuchło.
Płytka odsunęła się, odsłaniając schowek zdecydowanie większy niż być powinien. Niewątpliwie nie była to skrytka w ścianie, a mini portal do innowymiarowej przestrzeni pełnej przedmiotów.
Pierwsze co się rzuciło w oczy, to smoliście czarne buty ze skóry, sięgające, aż do biodra i mające malutki obcas. Takie buty tawaif musiała zakładać, gdy klient był niegrzecznym chłopcem, a wśród zabawek dla niego przygotowanych znajdował się też między innymi bykowiec. To obuwie jednak nie było częścią takiego uniformu.
Obok niego leżała srebrna drzazga, długości małego kija. Spoczywała na niebieskiej szacie maga pokrytej ćwiekami. Na tej szacie leżała też malutka sakiewka. Po drugiej stronie, leżały zaś pokryte runami magiczne kajdany, oraz skórzane bransolety wzmocnione miedzianym ornamentem w kształcie krzyża, w którego środku widoczna była buźka… gnoma?
I kajdany i bransolety ułożone były na niebieskiej, szerokiej szarfie wyszywanej w tańczące delfiny.
Dalej stała zapieczętowana, zielona fiolka oraz również zapieczętowana, drewniana skrzyneczka. Pudełko jednak pokryte było magicznymi glifami, mającymi odstraszać od otwarcia go.
Wzrok dziewczyny świecił jak nocne latarnie, gdy przesuwała spojrzeniem po niezrozumiałych dla niej precjozach. Strach przed pułapkami bardzo szybko wyparował i bardka wskoczyła do wejścia, po czym zaczęła wszystko dokładnie oglądać i… dotykać, jakby palce same musiały sprawdzić fakturę przedmiotów, którego obraz przekazywały oczy.
Buty były mięciutkie i gładkie, jakby zostały zrobione z najdelikatniejszej skórki cielęcia, a ten haft na wstędze, w życiu nie widziała takiej dokładności w splocie, no i ten ryt na bransoletkach… taki trochę oderwany od reszty.
Gdy lepkie rączki dotknęły srebrzystej broni/różdżki/bogowie wiedzą czego - Chaaya pisnęła spłoszona, upuszczając przedmiot z powrotem na jego miejsce. Palce zaszczypały jak od oparzenia, i dopiero po chwili brązowowłosa zorientowała się, że właściwie to jej skóra była lekko zmrożona.
- Wszystko w porządku? Co się stało? - Usłyszała za sobą głos Jarvisa. Ten bowiem nie widział, tego co ona. Całe jego pole widzenia wypełniała bowiem wypięta pupa ukochanej, która w połowie znajdowała się w innowymiarowym schowku.
- To jest zimne! - wyjaśniła jakże elokwentnie, przeczesując kolejne rejony “zbrojowni”. - Niesamowite! Jak sopel lodu, zupełnie tak jak opisywali w książkach! A to co to… - Zaaferowana capnęła fiolkę, przyglądając się przelewającej cieczy. - Takie zielone… - Stwierdzenie to miało wyrazić podziw i aprobatę. - I kolejny kufer! Ciekawe czy są w nim jakieś pisma… - Kamala wychyliła się z dziury w ścianie, odgarniając włosy z twarzy. Policzki miała zaróżowione od podniecenia, a na ustach rozkwitł wielki uśmiech jak u dziecka, które właśnie dostało cały worek prezentów urodzinowych od wszystkich cioć i wujków z rodziny. - Musisz to zobaczyć!
- To powyjmujmy je stamtąd. Te skarby - stwierdził wesoło mężczyzna, przyglądając się towarzyszce. Wydawał się szczęśliwy i zadowolony widząc ją w takim stanie.
- Ja, ja to zrobię! - zgłosiła się na ochotnika tancerka, wręczając ukochanemu fiolkę z płynem, po czym ponownie zanurkowała w skrytce, wyciągając po kolei wszystkie przedmioty.

- Godivo chodź tu! Zobacz! Są kolejne buty! - krzyknęła radośnie, gdy skrzynia, która została na samym końcu, została wyciągnięta i postawiona na ziemi.
- No… te mi się podobają - zawołała smoczyca po wejściu, od razu zdejmując swoje obuwie, a potem spodnie.
- Majtki - mruknął Jarvis w irytacji.
- Po co… Chaaya swoje gubi często - wyjaśniła skrzydlata, jakoś nie mogąc się przekonać do bielizny i nie przejmując się gołą pupą, oraz faktem, że przedmioty nie były jeszcze zidentyfikowane, zaczęła zakładać znalezione buty.
- Głuptasie… ale po co spodnie zdjęłaś? Później ich nie założysz na te cudeńka… szkoda je zakrywać! - Tawaif nie czuła się zgorszona, bardziej rozbawiona sytuacją, niemniej przyglądała się gadziej kompance, czekając efektu końcowego. - Ach… ta czerń budzi tyle wspomnień. - Westchnęła z rozrzewnieniem, podpierając się pod boki.
- Pasują idealnie - skwitowała drakonka, przechadzając się z gracją przed dwojgiem kochanków.
- Oczywiście, że pasują. Są magiczne - potwierdził czarownik.
Rzeczywiście… te przylegały do jej gibkich, zwinnych nóg, jak druga skóra, a przemieszczająca się jak tancerka Godiva, wywoływała dreszczyk na ciele przyglądającej się jej bardki, jakby w tych butach nabrała władczości i respektu.
- Jarvisie wziąłeś różdżkę identyfikacji? Zaraz je sprawdzimy! - Chaaya klasnęła w dłonie na swój pomysł, po czym zabrała się do oglądania ćwiekowanej szaty w którą owinęła srebrną drzazgę.
- Tak… mam ją tu - rzekł mag, sięgając do sakwy, by wydobyć ją z magicznego schowka.
- Ale i tak pójdziemy razem na zakupy - mruknęła ogoniasta, wodząc dłońmi po nowym nabytku. Zabrzmiało to niemal jak rozkaz, któremu nie powinno się sprzeciwiać.
Dholianka przestała bawić się srebrnymi wypustkami na materiale i spojrzała na wojowniczkę, jakby chcąc się upewnić w którym miejscu ona stała, po czym kiwnęła tylko głową i odsłoniła tajemnicze, zimne… coś.
- Czy to broń? - zapytała niepewnie, obracając się do kochanka.
- Wygląda jak magiczna różdżka do rzucania czarów, ale wątpię, by tak trywialny przedmiot ukrywany był w takim miejscu. Chcesz… czynić honory? - zapytał, trzymając identyfikacyjny przemiot tak, że bardka mogła go pochwycić w swe dłonie.
- Na niej, czy na butach? - spytała kurtyzana z lisim uśmieszkiem.
- Nie kuś jej… Pamiętaj, że mogłoby się jej spodobać - stwierdził żartobliwie czarownik, spoglądając na zgrabne i krągłe pośladki, które włóczniczka co chwila wypinała, nie mogąc się nacieszyć dotykiem skóry obuwia pod palcami.
Tancerka zaśmiała się dźwięcznie i porwała różdżkę, natychmiast uaktywniając jej moc na srebrze przed sobą.
- Zdejmuj je, bo ci ich nie sprawdzę! - zawołała rezolutnie, całą “władzę” trzymając w swoich łapkach.
- Ale nie interesuje mnie co potrafią, lecz to jak się na mnie prezentują - skwitowała smoczyca, zachwycona nowym nabytkiem. - Teraz będę musiała dobrać cały strój… na czarno oczywiście.
Tymczasem wraz z rzuceniem zaklęcia bardka coraz bardziej rozumiała z czym ma do czynienia. Sopelek można było traktować jako broń, ale także pokrywał lodową powłoką powierzchnie, których dotykał. Raz dziennie, na rozkaz, który to tawaif zdołała odkryć.
- Zdejmuj ino migiem! Bo stracę zaraz ładunek! - Chaaya była nieugięta i aktualnie sprawdzała bransolety z dziwnym rytem, które okazały się planarnymi kajdanami do pętania tych, którzy mogli wędrować przez światy.
- Jarvisie sprawdź co tu jest jeszcze magicznego, byśmy nie tracili cennego czasu - poleciła skupiona na swoim zadaniu.
- Przypuszczam, że wszystko. Choć najbardziej obawiam się tego co jest w skrzyneczce. Glify mogą oznaczać coś cennego… albo coś niebezpiecznego - zamyślił się czarownik, a wojowniczka narzekając pod nosem zaczęła ściągać buty.
- Pfff… wielkie dzięki za pomoc - sarknęła tancerka, identyfikując po kolei przedmioty, które rozłożone były na podłodze. Na nieszczęście dla skrzydlatej, buty zostawiła sobie na sam koniec.
Szata maga chroniła przed pociskami mocy i… pozwalała przechodzić przez magiczne bariery. Bransolety zmieniały się podręczny zestaw złodziejskich narzędzi i raz dziennie pozwalały na umiarkowany sukces w otwieraniu zamków. Szarfa ułatwiała pływanie.
Te przedmioty łączył jeden wspólny wątek… wyglądały jak zestaw złodzieja dla kogoś, kto na złodziejskiej robocie się nie znał.
Flaszka… stanowiła coś, co wielce Dholiankę podekscytowało. Zawierała wspomnienie w postaci płynu. Czyjeś doświadczenie.
Pierścień arkanicznego mistrzowstwa… był czymś wyjąktowo kłopotliwym. W nim zgromadzona była pula magicznej mocy, którą umiał wykorzystać mistrz tej sztuki magicznej. Kamala co prawda potrafiłaby podszyć się pod niego i wykorzystać moc pierścienia do swych celów, tyle, że po wyczerpaniu mocy nie byłaby w stanie go naładować.
A buty… cóż, nie dość, że wzmacniały naturalny autorytet noszącej je osoby, zwłaszcza w kwestii zastraszania, to jeszcze sprawiały, że żeby zaatakować noszącą je osobę (czy to werbalnie, czy to za pomocą pięści) należało się umieć przełamać.
Sundari westchnęła, wycierając czoło rękawem jakby się tym całym poznawaniem magicznych zastosowań co najmniej zmęczyła. W całym tym zbiorze, jedynie fiolka okazała się czymś, co by chciała zatrzymać, jeśli nie dla wiedzy to dla samej pamiątki.
Skórzane kozaki o przedłużonej cholewie, trochę martwiły złotoskórą.
Godiva była… nieodpowiedzialna, co tu dużo mówić i bardzo szybko zachłyśnie się tymczasową “władzą” nad maluczkimi. Była to cecha znana wszystkim jaszczurkom i połączenie tych dwóch wróżyło same kłopoty.

- Nooo to tak… - zaczęła oględnie, rozsiadając się wygodniej na podłodze. - Znaleźliśmy tonę niepotrzebnych nam przedmiotów. - Kobieta po krótce zreferowała jaka rzecz co potrafiła, choć przy butach bez namysłu skłamała, opowiadając, że potrafią wywoływać mniejszy lub większy efekt respektu - cokolwiek to znaczyło i że są po prostu w odjazdowe - cokolwiek to też znaczyło.
Smoczyca kiwnęła głową, łykając kłamstewko Chaai niczym ryba świeży chleb. Po prawdzie, wydawało się, że mało uwagi przykłada do tego co potrafią. Ważniejsze było to, jak na niej wyglądały.
- Aaa… mieliśmy jeszcze te złote pantofelki zidentyfikować - przypomniał Jarvis na końcu.
- Och… zapomniałam… a to już przy następnej okazji, bo szkoda teraz marnować ładunku. - Kurtyzana z początku się nieco zawstydziła swoim zapominalstwem, ale starała się wyjść z tego z “twarzą”. - To reszta pokojów i leże królowej? - zmieniła zwinnie temat.
- Tak. Rozejrzymy się. - Uśmiechnął czarownik i zerknął na Godivę, która już przymierzała się do zakładania swego skarbu z powrotem na nogi. - Trzeba jej będzie kupić jakieś tuniki.
- Najpierw niech nauczy się nosić majtki - stwierdziła jego kochanka, zbierając kajdany i bransolety wraz z fiolką i pierścieniem do swojej torby. Szarfę przewiesiła przez ramię… z szatą nie do końca wiedziała co zrobić, bo już nie miała miejsca w ekwipunku, a przecież był jeszcze kuferek - Trochę szkoda, że ta różdżka to nie rapier… Nveremu przydałoby się jakieś ostrze, które nie jest sztyletem… - Westchnęła smętnie, dotykając zimnego srebra, które kłuło chłodem jej opuszki.
- Nie wiem czy rapier jest akurat idealną bronią dla początkującego szermierza. - Zastanowił się przywoływacz, podając skrzydlatej szatę do schowania, sam zaś biorąc ostrożnie kuferek.
- Trzeba go będzie dać specjaliście do otwarcia. Mam złe przeczucie co do jego zawartości. A co z pozostałymi skarbami? Są bardzo użyteczne… choć tylko w dokładnie określonych sytuacjach.
- Ja bym szatę wzięła. I tak nie noszę zbroi - zaproponowała drakonka. - Ogranicza moje ruchy.
- On lubi wyzwania… poza tym zdecydowanie preferuje ciąć niż dźgać i miażdżyć… - Wzruszyła ramionami tancerka, po czym zwróciła się do Niebieskiej. - A tam ogranicza… Dramatyzujesz… tak samo z tymi majtkami, zupełnie jakby cie gryzły w dupę. Powinnaś kupić sobie zbroję, choćby najprostszą skórzaną… pasowałaby ci do butów. Kto widział wojownika w kiecce maga?! - obruszyła się na tą niedorzeczność, konserwatywnie trzymając się swego.
Woj musiał być zakuty. Koniec kropka.
- Mam pierścienie pancerza. A gdy zmieniam się w smoka, nie mam pożytku ze zbroi - wyjaśniła swe obiekcje wojowniczka.
- Niezupełnie tak to działa - dodał Jarvis i machnął ręką. - Zreszta to już rozmowa na drogę powrotną, nieprawdaż? - Popatrzyła na bardkę i spytał
- Co zostawiasz dla siebie? Ja bym zostawił sobie karwasze, może i nie niezbędna część ekwipunku na co dzień, ale… mogą się przydać w kłopocie.
- Och… raczej we włamywaniu - odparła psotliwie Chaaya, wyciągając temat rozmowy z wypchanej po brzegi torby, gubiąc przy tym kilka złotych monet, które zaraz podniosła. - Proszę, możesz je nawet teraz założyć… ja chyba nie mam tu nic dla siebie. Ta fiolka mnie tylko trochę kusi, ale nawet nie w sensie… że jestem ciekawa jakie wspomnienie jest w środku, a sama świadomość, że takowe posiadam jest wielce… podniecająca.
- Nie mogę założyć. Zwykle noszę ją… - Wskazał swą rękawicę sokolnika. - Jednak przyda mi się coś, co pozwoli mi włamywać się w inny sposób, niż rozcinanie zasuwek.
Schowawszy skórzane bransolety dodał - Czyli resztę magicznych skarbów sprzedamy. Może nawet starczyć na magiczny rapier.
- Może… - Temat kupna i sprzedaży wyjątkowo nie porywał tawaif, jakby takie przyziemności się jej nie imały. - Chodźmy dalej. - Biorąc soplą różdżkę do ręki ruszyła do drzwi, ale widząc w przejściu wielką dziurę zaraz raczkiem się wycofała do maga.
Poczuła jak jej kochanek obejmuje ją w pasie, by dodać jej odwagi. Teraz, gdy dziura w podłodze była doskonale widoczna… obejście nie było dużym problemem, ale bardka i tak miała w pamięci widok spadającej przez nią Godivy.

Ruszyli dalej, wprawdzie obładowani byli jak juczne muły, ale przynajmniej nie musieli iść po omacku. Kamalasundari bardzo szybko wybrała marsz własną ścieżką, polegając na swojej zwinności i lekkości. Stąpała po popękanych kamieniach ostrożnie, ale pewnie, przeskakując nad szczelinami jakby znajdowała się na placu zabaw w przydomowym ogródku, a nie na skraju przepaści. Lodowa różdżka służyła jej czasem jako balast do łapania równowagi, a złote monety w torbie pobrzękiwały wesoło przy każdym podskoku.
Wcześniejsze podniecenie dawno wyparowało i dziewczyna na powrót była nieco posępna, skupiona i nie do końca obecna duchem z towarzyszami.
Zwinnością dorównywała jej smoczyca, świecąca obecnie gołym tyłkiem, która będąc w wyjątkowo dobrym nastroju, próbowała zawsze stać na czele drużyny. Jarvis zaś rozglądał się dookoła w milczeniu, szukając kolejnych zagrożeń.
Pierwsze napotkane komnaty przyniosły widoki kolejnych sporych sypialni i łup w postaci niedużej srebrnej szkatułki w której był srebrny grzebień.
Trzecia… zawierała olbrzymi krąg magiczny wyrzezany w podłodze i wymalowany różnymi barwami w ezoteryczne znaki, oraz kajdany przykute łańcuchami do ścian.
Tancerka, jakby nie była dość przeładowana, srebrną szkatułkę wcisnęła sobie pod pachę, ale sądząc po wyrazie jej miny, ruch ten był całkowicie podświadomy.
Na widok ściany do której ewidentnie się kogoś przykuwało, kobieta wycofała się z pomieszczenia i stanąwszy w niedalekiej odległości od wejścia, wydawała się stać na czatach, lub podziwiać splot pajęczyny pod sufitem.

- Tu przywoływali istoty do spętania i uwięzienia. Nie ma tu chyba nic ciekawego do znalezienia - ocenił czarownik, zaglądając do środka.
Podszedł nieco do kręgu, acz go nie przekraczał.
- Zaklęcie nadal aktywne… po tylu latach… przydatna rzecz - mruknął do siebie.
- A to czemu? - zapytała skrzydlata.
- Jeśli jest w okolicy demon… nawet jeśli potężny, to nie będzie w stanie przekroczyć granicy tego kręgu. My zaś tak - wyjaśnił przywoływacz, po czym dodał - chodźmy dalej. Chyba nam zostało tylko legowisko, prawda? - zapytał, wychodząc z komnaty, do której żadna z kobiet nie weszła.
- Mhmm… to tam. - Włóczniczka wskazała na ziejący pustką otwór drzwiowy.
- A i są jeszcze drugie drzwi… - Wskazała, zamknięte wrota. - Ale ich nie udało mi się otworzyć.
- Zostawimy je na koniec, czy już forsujemy? - spytał Jarvis, zwracając się do milczącej bardki.
- Miejmy to już za sobą… - odparła oględnie orzechowooka, ładując się w gąszcz pajęczyn wyścielających podłogę komnaty wielkiej pajęczycy. Lodowa różdżka służyła jej jako “wiosło”, które zbierało lepkie nitki, tworząc puchaty kłębek na końcu pałki.

Legowisko było olbrzymie. Zapewne komnata ta służyła tutejszym magom do narad. Krzesła rozrzucono na boki, stół zniszczono. Na tronie został zrobiony ogromny kokon... obecnie rozerwany. Były też zamotane szkielety. Największe wrażenie robił skrzydlaty i rogaty gigant.
- Balrog - ocenił trupa Jeździec.
Znaleźli również szkielet elfiego łucznika, którego mithrilowa zbroja błyszczała poprzez oplatające go pajęczyny. Gdzieniegdzie wyglądały i inne szkielety szkielety, mniejsze w budowie… prawdopodobnie goblinów i koboldów.
Chaaya nie wydawała się słuchać towarzysza, zbyt mocno zajęta owijaniem wokół różdżki kolejnych pasm pajęczyn, które w jakiś sposób działały jej na nerwy, bo wyglądała przy tym jakby była gotować puścić z dymem całe miasto. Torowała sobie aktualnie przejście do najbliższego truchła, by sprawdzić czy nie miało przy sobie czegoś magicznego.

Niestety ciałka goblinów i koboldów nie miały wartościowego. Ot robiony chałupniczo oręż. Przy czym koboldy przynajmniej potrafiły używać żelaza i brązu. Jednakże jedyny ekwipunek warty uwagi miał chyba przy sobie tylko martwy elf i tam po czasie skierowała się Dholianka, szybko zauważając długi, elfi miecz przy jego pasie, oraz łuk wraz z kołczanem, a także kilka magicznych strzał w jego środku.
Tancerka zdjęła ciężką torbę z ramienia i odstawiła ją z chrobotem, przedmiotów w środku, na podłogę, po czym zabrała się za usuwanie białych nici ze szczątków, jak i okolic, zmarłego. Starała się być przy tym delikatna, co by nie uszkodzić szkieletu, bardziej z szacunku do niego, niźli strachu przed jego “ciałem”.
Praca ta wymagała finezji, czasu i uporu… oraz wydawała się całkowicie bezsensowna podczas zwykłego plądrowania jakie tu sobie urządzili. Tawaif jednak zdawała się tym nie przejmować, zbyt mocno pochłonięta czynnością.

“Om tryambakam yajamahe, Sugandhim pushtivardhanam, Urvarukamiva bandhanan, Mrityor mukshiya maamritat.” Zaintonowała Laboni spokojnym głosem. Nie brzmiała jak rozkrakana wrona, a jak dostojna i majętna kobieta, której wspomnieniem była.
Chór masek powtarzał po niej słowa modlitwy szelestem i wielobarwną paletą głosów, aż elf nie został w pełni wydobyty z kokona.
“Trzeba będzie ich wszystkich pochować moje dziecko… ich szczątki już nikogo nie nakarmią, powinny spocząć w ziemi i zaznać spokoju.”
Bardka przyjrzała się dokładnie obu broniom i pociskom, jak i samej zbroi, by ocenić ich stan używalności, wartość oraz, jeśli jakoweś będą, magiczne właściwości.
Oręż, po tylu latach, nadal wydawała się zdatna do użytkowania. Zwłaszcza miecz o ostrzu wykutym z niezwykłego metalu robił wrażenie. Napierśnik z mithrilu też błyszczał, jak w czasach gdy do wykuwano. Długi łuk także nie uległ uszkodzeniu. Zapewne dzięki magii, bo kołczan ze strzałami trzymał się tylko na słowo honoru. Same pociski budziły zachwyt swym kunsztem. Było ich osiem zwyczajnych i cztery z pewnością magiczne, sądząc po wyrytych na nich glifach. Oprócz tego kurtyzana dostrzegła srebrny nóż myśliwski przy pasie z twardej skóry, naznaczonego skomplikowanym wzorem srebrnych nici. Płaszcz na kościstych barkach rozpoznała od razu. Peleryna odporności, ładniejszy od tych powszechnie sprzedawanych na targach, ale i tak raczej przeciętny w porównaniu z resztą. Na sam koniec… w nogach była związana sakwa.

Kobieta zadumała się wyraźnie sfrapowana. Z jednej strony powinna cieszyć się z takiego znaleziska… z drugiej, patrząc w puste oczodoły czaszki, czuła się niesamowicie skrępowana. Jak złodziej, który został przyłapany i osądzony.
Babka nie umiała w żaden sposób skomentować tego wydarzenia, gdyż jej wspomnienie, nie wykreowało jej dodatkowego doświadczenia w sprawach penetracji lochów czy łupienia.
Na ratunek jednak przyszła Ada, maska, która potrafiła wyrecytować całą encyklopedię pustynnych pieśniarzy z pamięci.
“Nie wygląda by któraś z tych rzeczy, nosiła w sobie ładunek sentymentalny, więc zabranie ich nie powinno przebudzić mściwego ducha. Wiesz moja droga… nie wszystkie skarby trzymane są na starannie wytartych półkach… niektóre są ukryte w gnijącej skrzyni, a inne spoczywają na szczątkach dawnego nosiciela.” Umilkła na chwilę, jakby zastanawiała się nad kolejnymi słowami. “Te dzwoneczki na nogi od początku należały do ciebie… zabrano ci je, jak wszystkie rzeczy zresztą podczas niewoli… nie zastanawiałaś się skąd Janus je odzyskał? Na pewno się zastanawiałaś… a jednak nosisz je dalej, tutaj jest podobnie. Tak sądzę.”
Dobre słowa jednak nie onieśmieliły dziewczyny do grabieży, choć nie powstrzymały też, przed wydobyciem łuku, który z pietyzmem i zauroczeniem gładziła, jakby trzymała w ramionach kociątko.

W tym czasie Jarvis rozglądał się po komnacie szczególnie badając kokon na tronie, a smoczyca… gdzieś poszła.
Mężczyzna widząc co tawaif robi, podszedł do niej i spojrzał, to na ukochaną, to na zwłoki.
- Zabiliśmy jego morderczynię, pomściliśmy go. Jego rzeczy są podziękowaniem za nasz trud - wyjaśnił swój punkt widzenia, acz nie zabrał się za łupienie szkieletu.
- Brzmi jak słaba wymówka… - odparła cicho tancerka, ale widać było, że jest bardzo zagubiona. - Pierwszy raz zawsze jest najtrudniejszy, a później to nawet powieka nie zadrży… - Westchnęła cicho i odwróciła się do przywoływacza. - Czy będziemy mogli ich pochować? Wszystkich?
- Godiva będzie narzekać. Ale pewnie byśmy mogli. - Przewidywał jej kochanek spoglądając na nią. - A co do łupów. Nie musimy brać jego rzeczy i tak żeśmy wiele znaleźli.
- Urwałby mi głowę… - odpowiedziała Chaaya z cieniem uśmieszku, wracając spojrzeniem na szczątki. - Urwał… przeżuł i wypluł…. uformował w kulkę i przykleił do karku, a później kopnął w tyłek, a potem... - Im dłużej recytowała łańcuszek okrpieństw jakie by ją spotkały, tym czarownik coraz wyraźniej widział nadąsanego, zielonego jaszczura, który burczał i krzyczał na swoją partnerkę, wyzywając od najgorszych. Wprawdzie Jeździec nie dokońca wiedział dlaczego Nveryioth miałby to robić, ale po opisie “wymyślnych” tortur zdecydowanie nie było mowy o pomyłce.
- Podasz mi różdżkę identyfikacji? - spytała po chwili milczenia, uśmiechając się do swoich myśli.
- Proszę. - Mag podał kobiecie przedmiot nie komentując jej monologu, choć sądząc po jego minie, taki pomysł go kusił.
Ta uruchomiła go zaklęciem i sprawdziła najpierw łuk, a później złote buciki, które trzymała w torebce.
- Czy mógłbyś mi… podawać niektóre rzeczy, nie chciałabym go dotykać, bo może mu się to nie spodoba…

- Wygląda na męską miednicę… więc chyba raczej mój dotyk by mu się nie spodobał - rzekł żartobliwym tonem Jarvis, podczas gdy Dholianka sprawdziła broń, która miała w sobie odrobinę mocy. Buciki zaś okazały się być… dziwacznie zakamuflowaną, magiczną zbroją, które wspomagały też i zmysł równowagi. Może nie były użyteczne w takich wyprawach jak ta… ale z pewnością bardzo przydatne na przyjęciach, takich jak te ochraniane niedawno.
- Tu nie chodzi o preferencje seksualne Jarvisie. - Kurtyzana popatrzyła wymownie na ukochanego i pochyliła się nad kołczanem, sprawdzając strzały, a później ostrożnie miecz i sztylecik u pasa.
- Żartowałem przecież… nie daj się nastrojowi tego miejsca - mruknął cicho mężczyzna, czekając na jej polecenia.
Strzały były zwyczajne, poza czterema niezwykłymi, które przyciągnęły od razu jej uwagę. Te były przeznaczone do zabijania złych przybyszczy, demonów i diabłów i innego złego tałatajstwa spoza tego świata.
Miecz i sztylet, choć zawierały magię, to poza materiałami z jakich je wykuto, nie było w nich nic wyjątkowego. Pierwszy był z zimnego żelaza, a drugi z alchemicznego srebra.

- Peleryna, pas i napierśnik chyba tylko pozostał do sprawdzenia… ja nie wiem jak… może sam zidentyfikuj - odparła po chwili kobieta, wręczając mu różdżkę.
- No dobrze - zgodził się z nią Jarvis, ale wtedy… krzyk Godivy wdarł się do komnaty.
- Elfy! Tam są elfy! - Smoczyca wpadła podekscytowana do środka sali.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-02-2018, 10:46   #133
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Chaaya złapała ramię przywoływacza i rozejrzała się wokoło, zlękniona nadejściem kolejnej wizji, ale ta nie nadchodziła, a skrzydlata trajkotała podekscytowana.
- Tam, pod nami idą… chyba jakaś wyprawa łowiecka. Wypatrzyłam ich z balkoniku, ale oni chyba mnie nie.
“Za to słyszeć na pewno usłyszeli…” Laboni zaśmiała się zgryźliwie, przewracając oczami. Nie tylko Kamala źle się czuła w towarzystwie wojowniczki… babka niemal pasjami nie znosiła wydzierającego się co i rusz charakterku drakonki.
- Że… na ziemi są? - dopytywała się bardka, nie wiedząc czy puścić Jarvisa, czy dla bezpieczeństwa jeszcze chwilę do potrzymać. - Idą tu?
- Jak mogą tu iść? Przecież my musieliśmy tu wlecieć. - Przypomniała jej Niebieska i szybko dodała - Nie… idą przez bagna, obok tej całej budowli w której jesteśmy.
Do tawaif zaczynało powoli docierać co się działo, ruszyła pędem przed siebie, jedynie łuk wciąż tuląc do siebie niczym ukochane dziecię.
- Gdzie… gdzie ten balkon?! Chce zobaczyć żywego elfa! - zawołała rozemocjonowana, miotając się po korytarzu raz w lewo raz w prawo.
Włóczniczka była zaradniejsza… chwyciła rozegzaltowaną dziewczynę za dłoń i siłą pociągnęła za sobą w kierunku jednych z drzwi, tych prowadzących do komnaty przez którą tu weszli. Tam był ów balkon, a z niego… Sundari zobaczyła prawdziwe elfy. Choć… z bardzo daleka.

[media]https://i.imgur.com/Ya0ehUX.jpg[/media]

Nie przypominały już tych eterycznych, nadludzko pięknych istot z wizji. Były bardziej… przyziemne w rysach, bardziej umięśnione. Bardziej… ludzkie.
Kurtyzana obserwowała krągłymi jak monety, orzechowymi oczami sprawne ruchy leśnej eskapady. Usta rozchylone miała w niemym podziwie. Tyle elfów… tak blisko… tak dużo! Tancerka nie mogła uwierzyć we własne szczęście.
- Nie wyglądają na takie znowu dzikie… - Westchnęła cicho, na wspomnienie rozmowy z Axamanderem. - Ciekawe dokąd zmierzają…
- Złapiemy je? Możemy dogonić. - Ekscytowała się głośno smoczyca, gdy tymczasem pojawił się za nimi czarownik włączając się do rozmowy.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł. Z pewnością nie są zainteresowane spotkaniem z nami.
“Takiemu to byś mogła urodzić syna… ale z córki też bym była zadowolona” babka zaczęła przeliczać różne koszta i wyobrażając sobie prestiż swojego Domu, gdyby pracował w nim ktoś z domieszką orientalnej krwi.
- Aaaach… - Dholianka znowu westchnęła, delikatnie poruszając przy tym ramionami i przekrzywiając głowę na bok. Wyglądała jakby została co najmniej trafiona strzałą miłości lub pogrążyła się w jakiś niestosownych myślach.
“Tyle pieniędzy z dziewictwa półelfki! Jako matka nie musiałabyś już nigdy więcej pracować! Ha! Może nawet sprzedałybyśmy ją do królewskiego zamku…. pierwsza w historii dziwka trafi do haremu żon!”
- Chaayu? Wszystko w porządku? - zapytał zaniepokojony mag, przyglądając się bacznie rozanielonej minie kochanki.
- Cooo? Ach… w porządku, wszystko w jak najlepszym porządku… - odpowiedziała mu, ciągle chyba jednak nie do końca kontaktując.
“Złoto… złoto… a tam złoto! Pieprzyć złoto! Zbudujemy sobie armię!” Laboni trajkotała jak najęta o swoim przyszłym, domniemanym potomku. “I tego starego pierda zwalimy z tronu… albo nie… ogłosimy swoją niepodległość! Już ja im pokażę jak się rządzi miastem… ha co ja mówię… państwem… nie CAŁĄ KRAINĄ!”
- Moja mama mi kiedyś powiedziała, że pewnego dnia po prostu wstała i wiedziała, że dziś jest dzień by począć godną jej osoby córkę… nigdy nie rozumiałam, skąd mogła mieć taką pewność i zacięcie do takiego pomysłu… ale dziewięć miesięcy później przyszłam na świat - odezwała się sennym tonem głosu Kamala, podziwiając kępkę przemoczonych krzaczków, gdzie znikła elfia drużyna.
- Acha… i teraz ty poczułaś… - Zadumał się przywoływacz, próbując zrozumieć jej słowa.
Godiva jednak przekalkulowała to na swoje i spojrzała na bardkę. - To będziesz z Jarvisem miała pisklę?
- Coooo z Jarvisem? Nie, nie… no co ty… moja córka musi być półelfką. Jej dziewictwo będzie kosztowało dwa… nie dwa razy… jasna karnacja, może oczy będą niebieskie…. albo włosy blond… to może być i nawet SZEŚĆ razy drożej niż moje własne… nigdy więcej nie będe musiała pracować… ani moja matka… ani nawet babka… tak! W końcu się uwolnię od tej cholernej roboty… musze tylko złapać elfa. - Nie wiadomo co było absurdalniejsze w jej wypowiedzi… plany dotyczące sprzedania dziewictwa własnej córki, czy zacięcie do schwytania dzikiego elfa w celach reprodukcyjnych, jakby ten był co najmniej drogim, bykiem rozpłodowym.
- Jednym słowem. Zbudujesz własne szczęście na nieszczęściu córki. - Zamyślił się mężczyzna przyglądając badawczo tawaif. - Poza tym… od jakiej to roboty chcesz się uwolnić?
- Aaaa…. elfy już zniknęły w głębi bagien. Ciężko będzie jakiegoś złapać. - Skrzydlata nie miała nic przeciwko polowaniu na elfy, choć cele rozpłodowe niezbyt ją interesowały.
- Od razu nieszczęścia… po to rodzimy córki, by przejmowały po nas pałeczkę, po kilku latach i ona się uwolni rodząc swoją następczynię. - Dziewczyna nie wydawała się przywiązywać emocjonalnie do dziecka płci żeńskiej, tak jak to robiła ze swoim nienarodzonym synem.
- Jestem już zmęczona - kontynuowała - zmęczona byciem obiektem czyjejś chuci. Niezależnie jak daleko uciekam… ciągle się wszyscy na mnie gapią i ciągle chcą bym rozkładała przed nimi nogi. Nie ma chwili, by ktoś na mnie sugestywnie nie patrzył… nie ma rozmowy, bym nie musiała wysłuchiwać aluzji… nie ma miejsca, gdzie nie muszę się bronić przed lepkimi łapami, łapiącymi mnie tam gdzie nie powinny. Córka może okazać się lepszym rozwiązaniem… po pierwsze… piękna i młoda konkurencja odciąży mnie od obscenicznych spojrzeń i lubieżnych zagrywek, po drugie… za zarobione pieniądze… nawet jeśli zjawi się ktoś, kto będzie chciał mnie kupić z łatwością będę mogła mu odmówić. - Jak się okazało pod maską uśmiechniętej i beztroskiej trzpiotki, kryła się zgnębiona kobieta, dla której to, co dla innych jest niewinnym flirtowaniem i dreszczykiem pozytywnych emocji, dla niej jest szarą, nieprzyjemną, rutyną… i obowiązkiem jaki musi wypełniać, bo urodziła się w takiej, a nie innej kulturze.
- Może wtedy… moglibyśmy Jarvisie robić to na co mamy ochotę, nie przejmując się jutrem… - Sundari obejrzała się na mężczyznę, uśmiechając łagodnie.
- Znajdziemy takie miejsce… bez poświęcania córki, jeśli się taka narodzi. - Uśmiechnął się czule czarownik, sięgając dłonią do Chaai by ją pogłaskać po włosach. Delikatnie i czule. Bardziej jak opiekun, niż kochanek.
Przez chwilę wyglądało jakby tancerka chciała oponować, ale momentalnie złagodniała pod dotykiem, nadstawiając się pod więcej.

- Sprawdziłeś resztę ekwipunku? - spytała po kilku chwilach pławienia się w pieszczocie, jak kot który swym mruczeniem nakłonił właściciela do miziania za uchem.
- Tak. Napierśnik jest magiczny… nie ma jednak żadnych specjalnych zdolności. Pas zwiększa zwinność, a płaszcz… ochronę - wyjaśnił Jeździec, głaszcząc bardkę po włosach w wyjątkowo mało erotyczny sposób. - Godivo… przyniesiesz? I pozbieraj kości elfa. Pogrzebiemy go.
- Niech wam będzie. - Skrzydlata westchnęła głośno, ale zachowywała się zadziwiająco spolegliwie, bo nie narzekała i nie protestowała.
- A… a... a… - Chaaya chciała coś jeszcze dodać, ale w ostateczności potrząsnęła głową, dając znać, że nieważne i poczekała, aż smoczyca odejdzie. Wtedy odstawiła długi łuk, opierając go o barierkę balkonu i przytuliła się do ukochanego, obejmując go w pasie.
- Miała nosa do szukania na piętrze nie sądzisz?
- Miała… możliwe też, że ta wizja co ją widzieliśmy, że wywołana została przez skarb którego nie oddaliśmy. - Zamyślił się mag, tuląc dziewczynę zaborczo do siebie i nie przestając ją głaskać. - A jak ktoś będzie chciał cię kupić, odkupić… to odstrzelę takiemu jaja i przerobię go na eunucha.
- M...może… nie zdążyłam ci powiedzieć, Nvery znalazł kogoś, kto mógłby zidentyfikować medalion… ale… - Ta skrzywiła się kwaśno na samą myśl, po czym zachichotała. - A jakby cie za to zamkneli, to nie miałabym już nikogo, kto by mnie przez natrętem uratował.
- Jest jeszcze Godiva… wiesz dobrze, że nie dałaby cię nikomu skrzywdzić, ani nikomu mnie zamknąć. Sama widzisz jak bojowa i gwałtowna być potrafi - odparł przywoływacz czule i żartobliwie. - Kogóż to znalazł?
- To… elf… Su...Suala Sualla… nie ważne. Jak twierdzi pochodzi z kasty, która miała dostęp do magii, może nawet do tego miejsca za czasów jego świetności i podobno posiada wiedzę dostatecznie wielką na temat tamtejszej sztuki, by zidentyfikować przedmioty, ale… ale ja nie chce się z nim spotykać - wyjaśniła Dholianka, po czym umilkła zastanawiając się nad obietnicą mężczyzny.
- Jakiego to rodzaju nieumarły? Raczej nie wampir, choć te ponoć istniały i za czasów świetności tej rasy. O ile wierzyć badaczom. - Zamyślił się kruczowłosy. - I nie licz. Z pewnością nie licz.
- To duch… pilnuje cmentarza… chyba. Nvery mówił, że po śmierci pojawił się tam i nie może wyjść poza jego granicę… z opowieści mam wrażenie, że trafił swój na swego… bo pół nocy przegadali i jeszcze poszli na zakład. Nie wydaje się być groźny… zły… jak pozostali “przyjaciele” mojego smoka - odparła tawaif zgryźliwie, wspinając się na palce by pocałować towarzysza w brodę.
- Duch? On nie pilnuje cmentarza… on jest do niego przykuty z jakiegoś powodu. Czasem to kara bogów, czasem obsesja, czasem… niespełniona obietnica. Musi być zakotwiczony jakoś tam - rozważał głośno czarownik i po chwili dodał - Jak dla mnie, nie musimy badać twojej pamiątki. Możesz zatrzymać medalion dla siebie. I tak wydaje się być jakoś z nami powiązany.
- Nooo właśnie to o niego się założyli… stawka jest wysoka. Dla Nverego. Duch obiecał go “nauczać” w sprawie języka, historii… może jakiś sztuczek magicznych… o ile medalion okaże się “prawdziwym, elfim artefaktem, a nie świecącą błahostką, którą durni ludzie nie potrafią odróżnić”. - Kobieta westchnęła ciężko. Ona także uznała, że duch był z jakiegoś powodu przywiązany do miejsca i może dlatego… było jej go nawet żal. Nie wspominając o nieszczęsnym skrzydlatym, który nie dość, że czuje się samotny, to i srogo rozczarowany Dartunem i wampirami… Kamala bardzo chciała mu sprawić jakąś przyjemność, a wyprawa na cmentarz z pewnością by mu się spodobała.
- W ogóle… to jest problem… z innym nieumarłym… ale o tym, możemy porozmawiać później.
- Nie musisz iść do ducha. Daj medalion Nveryiothowi. Niech on go pokaże. Przecież to właśnie o ten przedmiot chodzi, prawda? - zaproponował Jarvis.
Tancerka wzięła większy wdech, informując, że sprawa nie jest taka prosta. - Ten Suallcośtam, powiedział, że jeśli przedmiot okaże się cennym, elfim artefaktem… to go nie odda. Będzie musiał zostać na cmentarzu, którego pilnuje. Chciałabym tego uniknąć… sądzę, że wisior może nam się w przyszłości do czegoś przydać… ale, żeby przekonać ducha do zmiany zdania, musiałabym się tam udać… i pokazać mu swoje odbicie w lustrze. Rozumiesz o co mi chodzi? Być może dotrze do niego, że nie jesteśmy zwykłymi hienami cmentarnymi i spróbuje nam pomóc rozwikłać tą całą tajemnicę. - Od natłoku zdań na jej policzkach pojawiły się wypieki. - Tylko, że ja się boję nieumarłych… a on jest jeszcze na cmentarzu, nie mogę przekroczyć granicy takiego miejsca.
- Ja też więc powinienem pójść z tobą. Moje oblicze też się zmieniało w lustrze - przypomniał jej czarokleta, gładząc ją delikatnie po włosach. - No i będzie ci łatwiej.
- Ale ON się na to nie zgodzi! - zaperzyła się kurtyzana. - Dobrze wiesz jaki jest. To jest jego super tajna miejscówka z prywatnym nieumarłym z którym za boga nie podzieli się z ani tobą, ani Godivą. Nawet mi nie zaproponował zabrania tam… dopiero jak zaczęłam drążyć temat to nieco uległ i stwierdził, że faktycznie, przydałoby się nie oddawać medalionu za wcześnie… ale czekać też nie chce, on już chce do niego lecieć na mrzonkowate dysputy o byciu martwym… - Sundari zagniewała się, strosząc jak dzika przepiórka. Ta cała sytuacja wyraźnie ją irytowała, ale i w równej mierze bawiła.
- Ale powinniśmy być w zasięgu twojej myśli, ja i Godiva. Gdyby coś poszło źle - zadecydował jej ukochany, który wyraźnie był rozbawiony sugestią, że jego lub smoczycę zainteresuje jakiś elfi duch.

- Wiesz, że zdradziłam ci ultra ważną i ściśle pilnowaną tajemnicę, która może zaważyć nad losami świata… a na pewno moimi nerwami? - spytała po chwili bardka, uśmiechając się półgębkiem. - Jak się dowie… to będzie wypominać mi do końca życia.
- Zrzucisz to na zazdrosnego kochanka, który cię pilnował na odległość… gdy się mu wymknęłaś. Poza tym… jeśli wszystko pójdzie dobrze, to my nie będziemy musieli wkroczyć, a Nveryioth nigdy się nie dowie. - Jarvis nie zamierzał rezygnować z tego planu.
- Dowie się… nie ma takiej rzeczy którą by przede mną ukrył i nie ma takiego mojego wspomnienia, którego on by nie widział pięć razy… - odparła partnerowi z błyskiem w oku, ale nie oponowała dalej, przyjmując fakt do wiadomości. Ponownie wspięła się na palce, by złożyć kolejny pocałunek na linii jego szczęki.
- Pomyślę nad tym. - Ten cmoknął czule czubek nosa towarzyszki, pospiesznie, bowiem słyszeli już marudzenie wojowniczki wracającej z kośćmi nieboszczyka.

Tawaif odsunęła się od mężczyzny i ruszyła na przeciw ogoniastej.
- Godivo ja zapomniałam, a tam były moje rzeczy… czy je też wzięłaś, czy mam pobiec szybko po nie?
- Zabrałam wszystko - odparła Niebieska niezadowolona z roli tragarza. Podrapała się po głowie.
- Nie mamy kapłana. Nie mówiąc o tym, że nikt chyba nie wie jakie to bóstwa czciły elfy. I do kogo trzeba wznosić modły.
- Och… dziękuje ci… i przepraszam. - Tancerka odebrała kilka rzeczy, by odciążyć kompankę, mimo, iż do mety dzieliło ją raptem kilka metrów.
- Myślę, że to będzie symboliczny pochówek… po prostu… by wyrazić szacunek dla zmarłego… - odparła po krótszym namyśle nad sprawą.
- Aaacha… no dobra. - Ogoniasta rozpędziła się i przeskoczyła przez barierkę balkonu spadając w przepaść, by przemienić się i skrzydłami wyhamować swój upadek. Wzleciała w górę i rzekła, gdy już znów zrównała się wysokością z towarzyszami.
- No to ja wykopię mu ten grób. Czekacie tu na mnie, czy skoczycie sami razem?
Chaaya zrobiła takie oczy, jakby zobaczyła zjawę. Obejrzała się zlękniona na przywoływacza, ale nie pisnęła nawet słowa, dając przyzwolenie na podjęcie decyzji przez niego.
- Poczekamy. Nacieszymy się widokiem. I… załóż spodnie. Nie wypada świecić pupą na pogrzebie - zasugerował czarownik.
- Nie… ktoś musi go potem zakopać. A nie mamy łopaty - stwierdziła smoczyca po czym zanurkowała w dół. - Tylko się nie oddalajcie za daleko.]

- Nie sprawdziliśmy w końcu tego ostatniego pomieszczenia - odezwała się Sundari, gdy drakonka zleciała niżej, zająć się wykopywaniem grobu.
Podeszła bliżej ukochanego i wzięła go za rękę, spoglądając z góry na przemoczony las.
- Nie sprawdziliśmy też podziemi w których mieliśmy szukać informacji na temat demonicznych lordów, ale myślę, że jesteśmy już i tak mocno obładowani towarami - ocenił Jarvis i zamilkł na moment. - Jeśli chcesz to po pogrzebie możemy zajrzeć do tego ostatniego pomieszczenia.
- Nie musimy… ale wypadałoby zejść pod ziemię i sprawdzić co takiego wymyślili dawni kulturyści… a jeśli coś tam znajdziemy to i tak będzie pewnie przeklęte… - Dholianka wyjrzała za balustradę balkonu oglądając niebieską plamę orającą glebę.
Jaszczurzyca nie była tak doświadczona w kopaniu jak jej własny smok, ale pazury miała ostre, a ziemia była miękka.

- I jak ci się podoba zwiedzanie lochów i szukanie skarbów? Przyznaję, że o wiele łatwiej to czynić gdy się nie jest kilkuletnim smarkiem nie potrafiącym rzucić żadnego czaru - odezwał się Jeździec wyraźnie zamyślony.
- Jest trochę tak jak w książkach… choć te zdecydowanie pomijały ilości kurzu i pajęczyn w swoich opisach - odparła żartobliwie kobieta. - Nie wiem czy potrafiłabym z tego żyć, lub przywyknąć do widoków… to przykre patrzeć na wspaniałe imperia w ruinie. Czas jest jednak nieubłaganym sędzią i katem. - Odwróciła się do kochanka, przyglądając mu się z cieniem uśmiechu.
- Ja to widzę inaczej. Na ruinach wyrosło La Rasquelle. Elfy… nadal istnieją. Zmienił się tylko ich tryb życia. Po La Rasquelle, przyjdzie kolejna cywilizacja. Miasto będzie zmieniało… ale nie będzie martwe do końca - wyłożył swe poglądy mężczyzna, tuląc dziewczynę do siebie. - Z martwego imperium wyrosło żywe miasto.
- To zabawne jak mocno jestem zakotwiczona w przeszłości, a ty w teraźniejszości tworzącej przyszłość. - Zaśmiała się wesoło orzechowooka. - Moje remedium na wszystkie zmartwienia - dodała szeptem.
- Uzupełniamy się - ocenił mag, cmokając bardkę w czoło.


Zejście do podziemi oznaczało pogrążenie się w mroku. Było tu ciaśniej i ciszej, ale nie groził upadek z wysokości... chyba. Korytarz zmuszał drużynę do podążania gęsiego, więc Godiva szła przodem, Jarvis drugi, a Chaaya ostatnia. Przejście wykonano z kamiennych bloków, a szczeliny między nimi starannie uszczelniono gliną. Pomimo tego i tak w niektórych miejscach tworzyły się strumyczki wody i zacieki.
Na ścianach można było dostrzec brunatne plamy zaschniętej krwi i ślady brutalnej walki… która odbyła się lata temu.
Kolejne dowody dawnych zmagań awanturnicy znaleźli na schodach parę metrów niżej.

[media]http://archive.wizards.com/dnd/images/dungeonscape_gallery/102794.jpg[/media]

Szkielet ludzki, wojownika, który lata temu stoczył tu swój ostatni bój.
- Tego też będziemy grzebać? - Niebieska zapytała retorycznie, tonem świadczącym o tym, że nie ma ochoty robić znowu za grabarza.
- Wypadałoby… ale jeśli to problem… nie musimy - odparła tancerka, przyświecając drogę wachlarzem.
- Nie chce mi się… - zamarudziła smoczyca. - Odpoczywa sobie tutaj od lat, po co go ruszać?
- Zdecydujemy gdy będziemy wracać. W końcu wrócimy tą samą drogą - oznajmił czarownik, kończąc spór.

Schodzili niżej, aż dotarli do miejsca, które zainteresowało samego maga. Choć dla bardki i wojowniczki było to zwykłe skrzyżowanie korytarzy, ale nie dla przywoływacza.
Mężczyzna zamyślił się znakiem wymalowanym na podłodze, który potraktowany wykryciem magii… okazał się niemagiczny.
- Trochę mu zajmie gapienie się na malunek. Rozejrzymy się same? - zaproponowała ogoniasta, szybko tracąc zainteresowanie i… cierpliwość.
- Może… mogłabym mu pomóc? - spytała tawaif, ale na tyle cicho, by tylko włóczniczka ją usłyszała. Urażone, męskie ego w każdej chwili mogłoby się objawić i dziewczyna nie chciała się… narażać.
- Możesz mu pomasować plecki, lub pomóc z odcyfrowaniem glifu, lub kopnąć w zadek, żeby nas zauważył - zasugerowała uprzejmie błękitnołuska cichym głosem.
Kurtyzana zastanawiała się, przyglądając zgarbionemu nad podłogą kochankowi i wyraźnie rozważając którąś z opcji. W końcu potrząsnęła lekko głową.
- Dajmy mu szansę się wykazać… a tymczasem sprawdźmy któryś z korytarzy…
- Prawy czy lewy? - zapytała skrzydlata.
- Lewy? - Zadumała się Dholianka nie bardzo wiedząc co za różnica w którym kierunku pójdą.

Awanturniczki więc porzuciły pogrążonego w badaniach towarzysza i ruszyły korytarzami po drodze natykając się na dawnych mieszkańców lub napastników, którym nie udało się wyjść z tych podziemi.
Kości w większości były ludzkie. W większości… ale nie wszystkie. Niektóre miały rogi i kopyta… i mogły należeć do martwych diabląt, ale zdarzały się zwłoki, które zdecydowanie nie należały do żadnej z tych grup. Kobiety przemierzały obszar, który można było uznać za mieszkalny. A jego mieszkańcami musieli być mnisi, bowiem klitki które mijały, były bardzo małe, ledwo mieszcząc posłanie i nic poza tym.
Im dalej szły, tym Sundari miała większe zmieszanie wymalowane na twarzy. Mnogość szczątków koniecznych do wyminięcia była dla niej zbyt przytłaczająca i… przygnębiająca.
Kamala kicała jak młoda sarenka, zwinnie lawirując między białymi kośćmi, w większej mierze skupiając się na podłodze pod nogami, niż widokami dookoła. Żaden paliczek, żaden róg, ni nawet ząb nie mógł dotknąć jej drobnych stópek, a rozcięta po bokach spódnica, teraz skrzętnie wetknięta za pasek od spodni, miała dożywotni, a z pewnością ‘dolochowy’ zakaz łopotania wokół łydek i gnatów dookoła.

- Nic do zabicia. Jestem rozczarowana - mruknęła smoczyca, rozglądając się w każdej mijanej klitce. - Oczekiwałam wyzwania.
- Ale… to Jarvis ci nie mówił, że nic tu nie będzie? - Tancerka była nieco zdziwiona narzekactwem kompanki, ale zbyt wiele żeber leżało rozsypanych w korytarzu, by się teraz na tym skupiać.
- Zresztą… jakie ty byś chciała wyzwanie? Czym jest w ogóle dla ciebie wyzwanie? - spytała retorycznie, przeskakując z miejsca w miejsce.
- Ten pająk na górze był zabawny, choć padł martwy zdecydowanie za szybko - wyjaśniła Godiva, gdy dotarły do małej, okrągłej sali z której odchodziły trzy korytarze, a na jej środku stał nieduży monument.

[media]http://i.pinimg.com/736x/c8/43/c5/c843c5704d126fc6968bcb8cbdf0c20a--garden-sculptures-garden-statues.jpg[/media]

Posąg ni to demona, ni to smoka, ot otworka zamrożonego w kamieniu.

- Wiesz… może powinnaś patrzeć na to z troszkę innej strony? Mogliśmy w ogóle go nie spotkać i przejść się po piętrze bez szwanku, a jednak trafiliśmy na królową insektów z całym zapleczem jadowitych popleczników. Nie była to epicka walka… ale, lepsza taka niż żadna. Trzeba się czasem cieszyć drobnostkami i nie przestawać marzyć o rzeczach wielkich… - wyjaśniła tawaif, przyglądając się zachowawczo rzeźbie, co do której miała złe przeczucia.
- Ostatnio… kałuża błota okazała się nad wyraz żywa, że teraz mam obawy przechodzić obok czegoś tak podejrzanego jak to coś… samotne na środku sali. - Bardka wskazała palcem zębiasty pysk o wyłupiastych oczkach karykaturalnej istoty.
- Nie narzekam na walkę z pajęczym potworkiem, tylko na to, że nie ma kolejnej i już nie pomacasz mnie po ciele lecząc rany - rzekła żartobliwie wojowniczka, po czym… spochmurniała i dodała - Przepraszam.
Chaaya westchnęła cicho, uśmiechając się w zrezygnowaniu pod nosem.
- Na pewno nadarzy się jeszcze nie jedna ku temu okazja… trochę cierpliwości. Twoje życie nie kończy się jutro, nie szarp się z nim tak… spróbuj się delektować.
- Mhmm... - Zamyśliła się smoczyca i po chwili wymruczała w roztargnieniu - Zrobicie to znów… wiesz... zmienisz Jarvisa w dziewczynę?
- Ta myśl zbyt mocno mnie przeraża na trzeźwo… więc wątpię. - Kurtyzana odpowiedziała szczerze i bez cienia jakichkolwiek emocji w głosie, które by zdradzały co aktualnie myślała o swojej rozmówczyni, o samym temacie, czy choćby czasie i miejscu w którym się to odbywało.
- Cenię sobie Jarvisa jako Jarvisa… choć nie powiem by Nervisia mi nie przypasowała… nie pamiętam jej dobrze i… to dosyć krępujące co jej… jemu robiłam wtedy.
- Ale wiesz… z nią. No… to wtedy… te wspomnienia są dla mnie bardziej… no… osobiste. - Drakonka zamyślona potarła figurę. - No i ty byłaś taka… bardziej zadziorna i śmiała i taka... niesamowi…

- Witajcie nowicjuszki - odezwała się nagle statua, przerywając niemrawą wypowiedź skrzydlatej.
Kamala czknęła przestraszona, choć podświadomie czuła, iż owa figura nie może być zaliczana do “normalnych”. Zamachała wachlarzem na boki, rozglądając się niepewnie, zanim nie skupiła swego spojrzenia na kamiennej istocie.
- Pokój z tobą szlachetny… eee szlachetna rzeźbo - odparła, zanim w ogóle zastanowiła się co robi, po czym machnęła na włóczniczkę, by odeszła na bezpieczną odległość od stwora
- Kwatermistrz przydzieli wam wkrótce pokoje. Widzę, że wasze stroje są nieodpowiednie. Powinnyście też o to zapytać kwatermistrza. Wszelkie pytania na temat codziennej rutyny należy zadawać mnie i nie obciążać nimi stojących wyżej magów. - Statua nie zareagowała na słowa bardki, ani na wycelowaną w jego stronę dzidę wojowniczki.
- A gdzie można znaleźć kwatermistrza? - Tancerka znowu się odezwała, choć tym razem ugryzła się boleśnie w język.
- Komnata kwatermistrza jest tam. - Kamienny potwór wskazał ogonem kierunek. - Pamiętajcie by do kwatermistrza zwracać się z należnym szacunkiem.
- A dokąd prowadzą tamte dwa przejścia? - Dholianka ciągnęła dalej, choć ganiła się w duchu za swoją lekkomyślność.
- Tamto służy starszym stażem magom do konsultacji z nowicjuszkami i czasem nowicjuszom w sprawach magicznych. Wstęp bez zezwolenia wzbroniony - stwierdziła statua, a Niebieska zaśmiała się sarkastycznie.
- A tam są pomieszczenia gospodarcze i kwatery sług - dodał ich przewodnik, ignorując śmiech smoczycy.
- Dziękujemy ci za pomoc, udamy się teraz do kwatermistrza… - Sundari ukłoniła się grzecznie, zmieszana całym wydarzeniem. Absurdalność była wręcz ogłuszająca i chyba tylko surowo wyuczona “stoickość” postawy jaką wpoiła jej Laboni, trzymała ją w ryzach.
- Chodź… Godivo - poprosiła przyjaciołkę, która nie musiała chcieć podtrzymywać fundamentu całego nieporozumienia. Tawaif nie wiedziała jednak, czy rzeźba, oprócz funkcji informacyjnej… nie miała też typowo strażniczej… rozzłoszczenie takowej mogłoby się źle skończyć i to zapewne dla nich obu.
Posąg nie przyglądał się im, znowu popadając w kamienny stupor, zaś ogoniasta potulnie podążyła za Chaayą.

- Nie wiem czy wziął nas za początkujące czarodziejki, czy za niewolnice… - stwierdziła kurtyzana po kilku minutach marszu, po czym zaczęła się śmiać. - Ale numer… myślałam, że zgubie wachlarz jak się odezwał...
- Mnie też zaskoczył. Mógłby mi łapę odgryźć - odparła cicho błękitnołuska również się śmiejąc. - To chyba był ożywiony posąg informacyjny. Taki, którego można pytać o sprawy związane z okolicą. Są takie w gmachach na zachodnim wybrzeżu. Dość drogie, ale użyteczne.
- Nigdy takiego nie spotkałam… u nas na pustyni… pfff może i są, tylko ja żadnego nie widziałam, bo nosa poza dom nie wyściubiałam… a jak już to pod strażą i tylko na przyjęcia. - Kamala podrapała się po głowie i nerwowo odwróciła za siebie, by sprawdzić, czy statua za nimi nie idzie…
- Jarvis dalej myśli? Mamy czas zwiedzać dalsze rejony? - spytała po chwili, wracając już do normalności.
- Nie… - Włóczniczka przymknęła oczy, podczas gdy figura… nadal udawała martwy obiekt, daleko w tyle.
- Idzie nas szukać. Mogę mu przekazać, by się nie spieszył - zaproponowała kobieta.
- To trochę niebezpieczne by samemu przeszukiwać te lochy… - Bardka nie była pewna, czy zostawić ukochanego samopas w labiryncie korytarzy, ale nie chciała też pozbawiać Niebieskiej przyjemności z przebywania z nią sam na sam. Skrzydlata wydawała się być nawet szczęśliwa z takiego obrotu sprawy.
- W razie zagrożenia ty uciekniesz, a ja cię osłonię - rzekła pocieszającym tonem Godiva, przyglądając się tawaif z przyjaznym uśmiechem.
- Nie martwię się o nas, a o niego… może sprawdźmy ten pokój kwatermistrza i spotkajmy się z Jarvisem pod statuą? - zaproponowała brązowooka, pilnując, by nie potknąć się o żadnego nieboszczka na ziemi.

- Zgoda - odparła smoczyca i pierwsza ruszyła do komnat kwatermistrza. Tych było kilka, sypialnia, czytelnia i łazienka. Wszystkie zdemolowane i przeszukane przez innych poszukiwaczy skarbów. Kwatermistrz mieszkał lepiej niż nowicjusze, ale jego “luksusy” nie były imponujące. Poza osobistą łazienką oczywiście.
Tancerka skupiła swe obserwacje na pozostałościach po “biblioteczce”. Nie spodziewała się znaleźć, żadnej ciekawej księgi dla Gulgrama, ale może natrafi na papierzyka pozostawione przez kultystów i w ten sposób zdobędzie jakieś informacje na temat Vantu.
Jednak większość pozostawionych ksiąg dotyczyła spraw organizacyjnych. Ilość niewolników, ilość zboża, ilość zapasów, nazwiska dostawców, nazwiska osób, które otrzymały przydział towarów.
Spis kontaktów w mieście… jeden brzmiał znajomo. Elhendar… gdzie słyszała te imię?
A taaak!
“Heronimus Alberchard uczeń Calendusa Browarnika, który był uczniem samego Elhendara.”

Dholianka chwilę podumała nad woluminem, po czym skwapliwie upchnęła go sobie pod pachą, co by go pokazać czarownikowi. Kto wie, może i dla niego któreś nazwisko będzie znajome?
- Znalazłaś coooś? - Chaaya zawołała, rozglądając się uważnie po półkach, szafkach, szufladach, podłodze i… suficie.
- Kurz, pajęczyny, mrówcze jaja… a może pajęcze. - “Odparł” zadek ogoniastej, nurkującej pod rozwalonym łóżkiem. - Albo mleczne opale… Auuuu!... zdecydowanie kilka mlecznych opali udających jaja.
- Opale możesz zabrać… ale jaja spale do cna - odparła morderczym tonem dziewczyna, sprawdzając aktualnie łazienkę. Kierowana bardziej ciekawością, niźli poszukiwaniem czegoś drogocennego.
- Ale one są smaczne. Jaja… nie opale - zamarudziła Godiva, podczas gdy tawaif rozglądała się po całkiem przestronnym pomieszczeniu, które ktoś zdewastował szukając skarbów.
- Ale rodzą się z nich potwory - zawyrokowała kurtyzana, która choć nie bała się insektów, to większości nie tolerowała z powodu ich brzydoty.

“Co ty nienarodzone dzieci będziesz mordować! U siebie są!” żachnęła się babka, chyba dla samego sportu, bo sama tępiła pająki jako pierwsza stojąc w szeregu do palenia ich gniazd w rogach pokojów Pamiego Tarasu.
- Nie z tych, które zjem - stwierdziła wojowniczka wyłażąc spod łóżka i oceniając swoje znaleziska. - Eechh... to żadne opale, tylko coś z porcelany, takie obłe przedmioty.
I wyrzuciła jeden z nich rozbijając o podłogę.
- Na co to komu.
- Nie niszcz… - zganiła ją Sundari. - Pokaż mi co to… jak coś bezużytecznego to to po prostu zostawimy… po co od razu psuć czyjąś pracę tylko dlatego, że nie umiemy jej docenić - wytłumaczyła, wychodząc z łaźni po której zostało już tylko wspomnienie.
- No dobra… dobra - odpowiedziała potulnie samica, podając dziewczynie kilka białych i obłych przedmiotów, które znalazła. Wyglądały one jak… dzieła niewprawnego rzeźbiarza i kobieta miała wrażenie, że mogły posłużyć do jakichś zabaw, które dotyczyły łóżka i w które to nie warto było się wgłębiać.
- Hmmm… czort wie co to - oceniła bez pardonu, po kilku chwilach oglądania i ważenia w dłoni.
- Aż korci by się dowiedzieć co to… - Kamala nie byłaby sobą, gdyby zignorowała tak ważny elementy kultury zapomnianej rasy, w końcu ona sama parała się robotą dziwki, więc nowe triki zawsze byłyby w cenie… oczywiście, gdyby dalej była aktywna.
- Wracajmy do Jarvisa… - odparła, odkładając “kamyczki” na spróchniałej pryczy.
- Dobrze - rzekła spolegliwie ogoniasta, podążając przodem.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 03-02-2018 o 11:17.
sunellica jest offline  
Stary 03-02-2018, 11:09   #134
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Mag czekał tam gdzie się umówili na spotkanie. Uśmiechnął się ciepło i odezwał się od razu, gdy obie wyszły z wylotu korytarza.
- Ja też niewiele odkryłem.
- Podrap go za uchem - poleciła bardka z wesołym błyskiem w oczach, wskazując nosem na kamienną figurę. - Mam też kolejną książkę z nazwiskami… może znajdziesz w niej kogoś znajomego.
- Nie dam się nabrać - stwierdził stanowczo czarownik i zamyślił się pocierając podbródek. - Nie wiem czy to możliwe bym znał kogoś kto żył w tamtych czasach. To miejsce żyło lata temu przed moimi narodzinami.
Brązowowłosa przewróciła teatralnie oczami, po czym podeszła do ukochanego.
- Jak zwykle nie ma z tobą zabawy - wymruczała niezadowolona, po czym przytrzymując księgę na uniesionym kolanie, zaczęła wertować kartki, przyświecając sobie wachlarzem. - O tutaj… El-hen-dar. Poznałam niedawno jego praucznia. Widzisz? Skoro ja coś z tej księgi wyciągnęłam to i ty możesz… co ci szkodzi przewertować strony? - spytała, wciskając mężczyźnie wolumin do rąk.
- No… to zostały nam jeszcze dwa korytarze… ten prowadzi do sal gospodarczych… ten do pokojów… no i jeszcze skręt w prawo na samym początku… chyba, że go sprawdziłeś.
- Nie sprawdziłem i… - Jeździec zawahał się spoglądając na posąg. - … I wiem co się stanie, gdy go dotknę. A nie jestem tak dobrym aktorem, by udać wiarygodnie zaskoczenie.
- Pfff te twoje tłumaczenia - burknęła Chaaya, ale nie była zagniewana. - Sprawdź spis, a my pójdziemy na zwiady! - Najwyraźniej skoro przywoływacz nie wpadł w jedną pułapkę, utknął w drugiej… która brzmiała bardziej jak kara za nieposłuszeństwo.
- Zgoda, zgoda… - mruknął potulnie Jarvis, biorąc się za przeglądanie księgi, gdy Dholianka zobaczyła jego myśli i ją samą przyciśniętą do ściany po naporem czułych i namiętnych pocałunków kochanka.
Godiva zaś ruszyła przodem chichocząc głośno.
~ Nie boje się! ~ zawołała z telepatyczną butą kurtyzana, ale ruszając czym prędzej za smoczycą, co by na pewno nie zostać złapanym. Kamala przyświecała im obu, furkocząc magicznym płomieniem za każdym razem gdy machnęła wachlarzem w powietrzu.

Korytarze pomieszczeń gospodarczych, dość szybko okazały się dużą siatką przecinających się tuneli, w dodatku pełnych drzwi za którymi były cele, spiżarnie i kuchnie… oraz magazyny, pełne, kiedyś zapewne wszystkim co potrzebuje do życia mała społeczność. Każde kolejne otwierane przez kobiety drzwi, odsłaniały nieciekawe pomieszczenie, służące do któregoś z takich celów. Jedyne co się zmieniało to… ilość śluzu i grzyba na ścianach. Ta część podziemi wydawała się być w gorszym stanie niż reszta. Zwłaszcza w miejscach bardziej oddalonych od owej okrągłej komnaty z gargulcem.
- Chyba nic tu nie znajdziemy… - stwierdziła cierpko tancerka, przyglądając się pokaźnej pleśni na wilgotnym nacieku na ścianie. - Tam dalej to chyba tylko zmutowane szczury giganty… albo drugi Nveryioth może czekać.
- Brrr…. albo jakieś śluzowe potwory, albo macki… Może rzeczywiście sobie odpuścimy - zgodziła się z nią wojowniczka głośno rozmyślając - To by nie była ciekawa walka.

Smoczy Jeździec przeglądał księgę powoli i z namaszczeniem przewracając każdą stronę i z wyraźną nudą na obliczu.
- Trzeba było ją złapać - szepnęła skrzydlata do tawaif. - Tak myśli w tej chwili. Trzeba było ją złapać i nie puszczać.
- Trzeba było pogłaskać statuę - mruknęła na to kobieta z psotliwym uśmieszkiem, po czym podeszła do ukochanego i przytuliła się do jego pleców, obejmując go w pasie.
- Znalazłyśmy pleśń! - odparła nader radośnie jak na tak bezwartościowy poziom znaleziska. - Umknęłyśmy w ostatniej chwili zanim do nas przemówiła.
- To więcej niż ja. Niestety żadne z tych imion nic mi nie mówi. Z drugiej jednak strony… nie znam za dobrze rodowodów arystokratów i elitarnych magów - odparł mężczyzna, sięgając ku jej głowie i pieszczotliwie głaszcząc jej pukle. - A co do glifu… nie odczytałem kto go stworzył, jedynie jego cel… nie wypuszczać nikogo. Żadnego ducha czy czarta. Tyle, że glif martwy od lat. Magii w nim nie ma.
- Pewnie został zneutralizowany podczas krucjaty. Został jeszcze jeden korytarz, więc my idziemy a ty dokończ lekturę. - Zaśmiała się psotliwie bardka, wypuszczając przywoływacza z objęć.
- Hej... ale ja powinienem z wami. - Jarvis zdobył się na bunt, ale jedno spojrzenie na rozbawioną twarz tancerki wystarczyło by zgasić go w zarodku.
- A tam… nic tu nam nie grozi… oprócz zacieków i grzybów, niedługo wrócimy. - Ta pomachała mu na dowidzenia i znikła w kolejnej odnodze korytarza, nawet nie czekając na samą włóczniczkę.

W wesołym nastroju obie awanturniczki przemierzały podziemny tunel. Godiva oparła swą broń na ramieniu, całkowicie rozluźniona i spokojna. Dla zabicia czasu opowiadała, jak przegoniła czarownika po jaskini i pyskowała mu zanim zostali połączeni.
- Zupełnie nie mogłam uwierzyć, że dostałam takiego chudzielca w kapeluszu za jeźdźca. Marzyłam o potężnym wojowniku, albo jeszcze lepiej, bystrookim łuczniku. Ktoś kto by ładnie wyglądał na moim grzbiecie i dopełniał mnie w walce. Jarvis nie był czymś o czym marzyłam. No i wydawał się taką mizerotką. - Zaśmiała głośno, ale i tak przez jej głos przebiły się obce dźwięki.
Klekot kości i szczęk metalu.
- Ja nie miałam żadnych wyobrażeń… - Chaaya chciała odpowiedzieć, ale umilkła wyraźnie czymś zaalarmowana. Po chwili przystanęła, łapiąc towarzyszkę za rękę by i ją zatrzymać. - Słyszysz to..? - spytała cicho i niepewnie, nadstawiając ucha.
- Co? - Zdziwiła się wojowniczka i sama zaczęła nasłuchiwać. - Aaaa tooo? Słyszę.
Dźwięki uderzająego o siebie metalu i klekot kości, stały się wyraźniejsze.
- Brzmi jak walka - oceniła.
- Może wróćmy do Jarvisa… - Kurtyzana nie chciała ryzykować, póki nie było to potrzebne.
- Chyba się nie boisz, co? - zapytała cicho smoczyca, próbując zagrać na ambicji kompanki, nie mając ochoty się wycofywać.
- A i owszem boję się, że dostaniesz po pysku i przy okazji ja, kiedy będę próbowała ci pomóc. Twój partner zna to miejsce lepiej od nas dwóch i na pewno będzie wiedział jak walczyć przeciwko… temu czemuś co tam jest. Chodź… wracajmy… - ponagliła tancerka, próbując ciągnąc skrzydlatą za sobą.
- Dowiedział się od swoich kontaktów o tym miejscu. Wcale nie wie więcej. Nie był tu też - odparła początkująca mistrzyni włóczni, ale dając się ciągnąć dziewczynie.
- To przenośnia! - Bardka nie chciała już nic więcej tłumaczyć, byle czym prędzej wydostać się z niebezpiecznego miejsca.
- Ale nie wiemy co tam jest… może wpierw rzucimy okiem? - błagała skrzydlata, poddając się jednak uporowi Dholianki.
- Wrócimy tu z Jarvisem, obiecuje. - Sundari była nieugięta, bo i dobrze wiedziała jakiego charakteru była niebieskołuska. Godiva by nie odpuściła, cokolwiek by zobaczyła na końcu korytarza. Bezpieczniej więc było zapewnić sobie wsparcie i przewodnika, jeśli przeciwnik okazałby się czymś wykraczającym poza kompetencje obu panien.

~ Jarvisie chodź tu! ~ zawołała telepatycznie do swojego kochanka, nie będąc pewną czy owa potulność drakonki nie była tylko dla zmylenia wątłej tawaif.
~ Co się stało? ~ Odpowiedź dotarła wraz odgłosami kroków. Mag wychodził im naprzeciw. Uśmiechał się przy tym rozbawiony widokiem drobnej tancerki z uporem ciągnącej za sobą rosłą amazonkę.
~ Tam coś jest! Słyszałyśmy to… na pewno armia nieumarłych, albo demonów, albo terakotowych niewolników… albo wszystkiego po trochu! ~ Kobieta z pustyni jak zwykle popisała się wybujałą wyobraźnią, ale wyraźnie odetchnęła, gdy ujrzała czarownika wychodzącego im na spotkanie.
- Jesteś nam potrzebny by to sprawdzić… - dodała już na głos, pamiętając o swojej obietnicy. - I żebyś w razie co przywołał drugą armię, która nam pomoże…
- Dobrze, dobrze… chodźmy - rzekł z uśmiechem okularnik, a jaszczurzyca mruknęła - Same byśmy sobie poradziły, ale ktoś musi podziwiać nasz sukces.
~ Dupę a nie sukces… ~ pomyślała kwaśno Kamala, wzbudzając tym śmiech swojej babki. Słowo się jednak rzekło i teraz trzeba było z powrotem iść “tam”… gdzie czaiło się “coś”. Bardce niekoniecznie było to w to mi graj, ale puściła rękę włóczniczki i sama zbrojąc się dodatkowo w miecz, ruszyła z niejakim ociąganiem za resztą.

Godiva szła zadowolona i dumna, jej Jeździec czujny, a jego kochanka przybita tym co mogli napotkać. Klekokt kości i dźwięki walki zbliżały się i robiły coraz głośniejsze, a na swej drodze drużyna co chwila natykała się na kolejnych poległych. Co prawda szkielety były martwe od lat, a ich ekwipunek zardzewiały, ale Chaai ciągle przychodziło na myśl, że… może to pozostałości po takich ciekawskich awanturnikach jak oni.
W końcu ilość szkieletów zaczynała niepokojąco narastać, aż kurtyzana z trudem je wymijała.
I wtedy dotarli do dużej, okrągłej sali, gdzie kilka niemuarłych walczyło… ze sobą nawzajem. Kiedyś zaciekli wrogowie, nawet po śmierci starali się wyrównać rachunki nie zważając na to, że są już tylko szczątkami wojaków, którymi byli kiedyś.
Silny dreszcz obrzydzenia wstrząsnął ciałem tancerki, gdy zobaczyła kotłujących się ze sobą ożywieńców. Jednakże w przeciwieństwie do Nveryiotha, ona nie znosiła pasjami wszystkiego co było zabite, nadgnite lub/i z powrotem magicznie przywrócone do życia.
- To… mi wygląda na jakieś prywatne spotkanie… - Zdążyła wykrztusić z siebie tawaif, wyraźnie przytulając się do obślizgłej ściany korytarza, jakby chcąc wniknąć w wilgotne kamienie.
- Rozwalmy je… - rzekła cicho, acz z wyraźnym entuzjazmem ogoniasta, chcąc dołączyć do walki.
- Ja tam nie ide… - stwierdziła mdłym tonem Dholianka, nie chcąc nawet patrzeć jak szkielet szkieletowi przyrąbuje z czaszki.
- Czyli odpuszczamy dalsze przeszukiwanie - zaczął szeptać czarownik, ale przerwał, bowiem nieumarłe istoty zauważyły ich obecność i spojrzały w ich kierunku.

[media]https://i.imgur.com/BknXBWU.jpg[/media]

Szkielety przerwały walkę między sobą i ruszyły wyładować swój gniew na żywych.
- O nie, o nie, o nie… - bardka powtarzała się jak zaklętą mantrę, która miała… w zasadzie nie wiadomo co zrobić, podczas obserwowała maszerującego wojownika i jego kompana za jego plecami, który prześwitywał przez żebra tego pierwszego. Jęknęła przeciągle, jak człowiek, który musi, a nie chce, zrobić coś bardzo obrzydliwego, po czym schowała się za plecami maga odzywając się cierpiętniczo.
- Wesprę was pieśnią… bojową… na nic więcej nie liczcie.
Smoczyca ruszyła do walki z głośnym bojowym okrzykiem na ustach i wyraźną radością, zaś Jarvis wezwał na wsparcie masywną istotę, wyrastającą z kamieni i zbudowaną z gleby, połączonej ze skalnymi odłamkami.

[media]https://i.imgur.com/89nme1e.jpg[/media]

Żywiołak ziemi ruszył na wrogów, nie pozwalając flankować lekkomyślnej wojowniczki.
Drakonka z głośnymi krzykami upojenia szalała na polu bitwy, zamachami włóczni uderzając w ciała nieumarłych, którzy rozsypywali się jak domki z kart pod jej siłą. Podobnie jak żywiołak, którego ciężkie pięści miażdżyły kości truposzy. Przywoływacz póki co ograniczał się do wsparcia partnerki własną magią, przyspieszając jej ruchy.

~ Nudzi mi się. Przejmę twe ciało i trochę tu posprzątam. Nie będziemy siedzieć w lochach z powodu kilku martwych ciał ~ odezwał się nagle Starzec.
~ Nie niszcz tego miejsca… ~ Kamala dość szybko znalazła duszę pradawnego na dnie swojej własnej. Zaraz obok niej pojawiła się i Laboni w roli arbitra, lub podjudzacza… Narazie jednak uważnie obserwowała i słuchała co działo się w środku, jak i na zewnątrz ciała.
~ Przyszliśmy tu szukać poszlak Vantu… ~ przypomniała dziewczyna zlęknionym tonem, nie przestając śpiewać magicznej piosenki zagrzewającej kompanów do dalszej walki.
~ I kiepsko wam to wychodzi. ~ Oczy bardki zalśniły i wyjrzała zza pleców czarownika. Widziała nadnaturalnie poruszającą się skrzydlata, tańczącą zwinnie pomiędzy szkieletami, zamaszystymi uderzeniami drzewca roztrzaskując ich kości. Na jej tle, masywny żywiołak był niemrawym, ale potężnym golemem, który cierpliwie znosił wbijane w jego ciało ostrzy, oddając napastnikom masywnymi zamachami łap. Jarvis przyzwał sforę lewitujących kłów, które kontrolował i które niczym powietrzny wir, rozrywały kościotrupy, które znalazły się na jego drodze.
W dłoni bardki skupiła się energia w postaci fioletowych kul i czerwonołuski posłał je, masakrując jednego z ostatnich szkieletów.
Szala bitwy przechylała się na stronę trójki przyjaciół.

“A ty się przed kim popisujesz?” Babka zaśmiała się z chrypką, kiedy jej wnuczka skuliła się u jej nóg, szukając pocieszenia. “Dałbyś tej babie trochę się pokotłować z przeciwnikiem… a nie jak dziecko psujesz jej zabawę.”
~ Nie przyszliśmy tu dla zabawy. Tylko po to, by znaleźć coś wartego dla mnie ~ burknął smok, szykując kolejne magiczne pociski i rozrywając kolejnego nieumarłego. Zmusiło to przyspieszoną Godivę do większego wysiłku. Musiała się spieszyć, by zdążyć przed antycznym. W ten sposób walka zakończyła się dość szybko… a resztki niedawnych przeciwników zmieszały się z kośćmi już dawno poległych. Zaś Starzec zmęczony swą interwencją, wycofał się w głąb umysłu nosicielki.
“Jak dziecko… i jeszcze zadyszki dostał i teraz będzie narzekać co to nie on! Jak się nie wykazał! Jaki był dzielny i waleczny… i po kiego wała ja się pytam…” Tawaif pokręciła głową, głaszcząc opiekuńczo Sundari po głowie.
“Stary i głupi… jak bogów kocham, po co ci faceci są nam potrzebni w ogóle? Plącze się taki pod nogami, zgląda… ględzi… jęczy, przeszkadza… No już, już nie płacz mi tu, nic się przecież nie stało. Poszedł sobie. Nie ma go widzisz? No chodź na górę, nie siedź w tym smrodzie i zaduchu. Zostawmy go samego, może się zaczadzi i będzie święty spokój…”
Tancerka pomogła swojej twórczyni dźwignąć się na nogi i obie szybko wnikły do przyjemniejszej części umysłu.

- Wszystko w porządku? - zapytał Jarvis na którego barki spadło tulenie ciała Chaai, po tym jak antycznemu skończyły się siły, by je w pełni kontrolować.
Kobieta pociągnęła nosem, kręcąc charakterystycznie głową ni to potakując, ni zaprzeczając. Wzrok miała nieco szklisty i jakby nadąsany.
- Długo jeszcze musimy tu być? - spytała, dając znak, że w ten sposób sięgnęła swojego limitu na dzisiejsze przygody.
- Nie… Nie musimy. Chyba wystarczająco się już dziś nawalczyliśmy - ocenił czarownik i spojrzał na nadąsaną Niebieską. - Może wrócimy tu jeszcze innego dnia. Ale dziś już wystarczy. Wziąć w ramiona?
- Pójdę sama… mamy za dużo rzeczy do niesienia… - Tancerka unikała wzroku włóczniczki, wpatrując się uparcie w podłogę. Podświadomie czuła się współwinna temu co się stało. Wiekowy gad pozbawił smoczycy przyjemności jaką była potyczka ze szkieletami i ona jako jego nosicielka, była obarczona ciężarem jego czynów.
Ta o dziwo wydawała się zadowolona, podśpiewując pod nosem. Najwyraźniej wtrącenie się Starca, uznała za nie tak istotne. Wszak walczyli razem, więc każdy miał prawo się wykazać.
Podróż na powierzchnię upłynęła więc spokojnie i bez większych napięć.

- Dojemy resztki śniadania i wracamy do domu - zadecydował mag, drapiąc się po karku. - Nie poszło tak jak planowałem. Ale nie ma co narzekać. Liczenie na to, że poszczęści nam się już za pierwszym razem byłoby naiwnością z mej strony.
- Mamy nowe buty. Nie ma co narzekać - stwierdziła amazonka ugodowym tonem, a kurtyzana słowem się nie odezwała, godząc się na wszystko co podejmą jej towarzysze. Nagła emanacja Czerwonego wyraźnie źle podziałała na jej nastrój, bo posępny cień wpłynął na złote lico dodając jej nieco lat i zmęczenia. Migdałowe oczy stały się bardziej szkliste, a powieki zamykały się i otwierały coraz ciężej przy mruganiu.
Dojadanie posiłku szło jej jak podczas nieprzyjemnej kary. W zasadzie nic nie zjadła prócz chleba, choć rozdrobniła mięsiowo na drobny, sypki miał. Na koniec przestała udawać, że ma jakiekolwiek intencje wobec pieczonej ryby i zabrała się za przepakowywanie zdobytych łupów, starannie układając je po plecakach i torbach, tak by nie utrudniały im drogi powrotnej do miasta.


Powrót był tak samo długi i uciążliwy jak wcześniejsze wyruszenie na bagna. Niemniej nieśli ze sobą zdobycze, które usprawiedliwiały ten wysiłek. Godiva była w szampańskim nastroju, ciągle uśmiechnięta i stale coś podśpiewująca. Jarvis zaś wyraźnie się martwił o samą bardkę, podążając obok niej i zerkając na nią co chwila. W końcu dotarli do granic zamieszkanego miasta.
Tu ich wędrówka się kończyła, tu już mogli poszukać gondoli i dopłynąć do karczmy w której zamieszkiwali.
- Zmęczona? - zapytał wtedy czarownik swoją kochankę.
- Trochę. - Chaaya może i nawykła do jako takiego wysiłku fizycznego, ale bardzo szybko spalała swoje siły psychiczne. Mała wojażerka nadszarpnęła i tak już mocno uwątlone pokłady spokoju ducha i dziewczyna nie marzyła o niczym innym, jak zwykłym pójściu spać. Jeśli owy sen można było nazwać ucieczką od problemów, tawaif nie powstydziłaby się miana: mięczaka i słabiaka - jak określiłaby ją Deewani. - Przynajmniej było trochę mniej komarów… ale tylko trochę, gdybym nie wiedziała jakie ilości są ich wieczorem, pewnie nie dostrzegłabym niuansu w ich liczbie.
- Z pewnością - zgodził się z nią przywoływacz uśmiechając ciepło.
- Mogę cię ponosić na ramionach - zaproponowała smoczyca.
- Mogłaś ponosić na bagnach - odparł z ironią jej Jeździec.
- Mogła mi powiedzieć, że jest zmęczona - odgryzła się na to wojowniczka.
- Poradzę sobie - ucięła krótko tancerka, której do pełni szczęścia brakowało tylko wysłuchiwania przekomarzań obojga towarzyszy.
Gondolier, chwała bogom, napatoczył się szybko i po zapłacaniu cała trójka mogła ulokować się w łódeczce, pozwalając odpocząć nogom. Mag wydawał się równie zmęczony co Dholianka.
Tylko skrzydlatą nadal rozpierała energia.
Kurtyzana złożyła ciężką torbę na kolanach, a na niej spracowane, od noszenia ciężkiej klingi elfiego miecza, dłonie. Przymknąwszy oczy, resztę podróży spędziła ni to śniąc, ni medytując. Ot… korzystała z chwili wytchnienia.

Niestety musiała przerwać ten stan, gdy już dotarli do karczmy. Potem była krótka wędrówka do pokoju, gdzie Jarvis pozostawił ją samą wyjaśniając, że musi zapłacić swoim informatorom. Była to najwyraźniej wymówka, by dać jej chwilę na sen.
Kobieta nie wiedziała co ze sobą począć, gdy nagle została sama. Zdziwienie pomieszane ze zmęczeniem, odebrało jej na chwilę mowę i dopiero po kilku minutach stania w zamkniętym pokoju, rozpakowała się i rozdziała, po czym napuściwszy ciepłą wodę do balii, pozwoliła odpocząć mięśniom i myślom, zasypiając w płytką i wyjątkowo niespokojną drzemkę, otulona puchatą i pachnącą kwiatami pianą.

Znajdowała się w ciemności. Zewsząd dobiegał ją szum wody.
Było jej zimno… bardzo, bardzo zimno, jakby powietrze, nie… to ta ciemność, ten mrok wysysał z niej ciepło. Każdy ruch sprawiał jej trud. Nogi były jak z ołowiu, a zgrabiałe ręce pewnikiem były obwiązane grubym łańcuchem.
Instynkt podpowiadał jej, że nie może stać w miejscu. Musi przeć przed siebie, bo gdzieś tu… gdzieś… czaiła się bestia.
Na razie spała… ale gdy tylko się przebudzi…

Zaczął się wyścig z czasem. Dziewczyna nie mając czucia w nogach, czołgała się po zimnym i mokrym podłożu swego koszmaru, aż przed jej oczami nie uformowały się drzwi oświetlane samotną pochodnią.
Jej ratunek! Jej jedyna droga ucieczki! Tak blisko… a jednak tak daleko. Kolejne metry pokonywała z coraz większą wprawą, lecz jej łokcie i przedramiona piekły zimnym ogniem od zdartej skóry.
Nieważne, nieważne, nieważne!
Jeszcze trochę, jeszcze metr, jeszcze dwa i w końcu dopadła ciepłego drewna wyjścia z pułapki.
Złapała za klamkę, wspinając się po portalu jak trawiasty wąż po gałązce i naparła piersią, by otworzyć przejście…

Świat na zewnątrz był jasny, radosny i żywy. Był tuż przed jej oczami. Wystarczyło się tylko wsunąć…
Lodowata dłoń śmierci zacisnęła się na jej kostce, wciągając z powrotem w czeluść.

Kamala wybudziła się już w zimnej wodzie, czując jak żelazna dłoń przerażenia zaciska się na jej gardle. Nie do końca wiedziała gdzie jest, ani co robi. Gdy obce i wyjątkowo ciepłe dłonie, próbowały ją pochwycić i unieść, otworzyła szeroko oczy, nie rejestrując do kogo one należały, ale podświadomie czująć, że Ranveer wrócił i postanowił ją porwać, by się zemścić za zdradę.
Bardka pisnęła jak mysz, której ktoś nadepnął na ogon i machnęła ręką na odlew zdzielając napastnika w głowę i… zrzucając mu cylinder.
- Jarvis? - spytała w chwili olśnienia, zaczynając dochodzić do siebie.
- Tak… a ty umiesz uderzyć. - Czarownik zachwiał się tracąc równowagę, mocniej przytulił kochankę i upadł na podłogę. Jęknął cicho z bólu, ale zaborczo dociskając swą zdobycz do siebie.
Sundari wczepiła się w mężczyznę, ale i tak odczuła impet z jakim upadli. Jej nagie i mokre ciało momentalnie pokryło się gęsią skórką.
- Uh… co ty robisz? - mruknęła niepewnie, mrugając zawzięcie powiekami o posklejanych od wody rzęsach. - Wystraszyłeś mnie… nic, nic ci nie jest?
- Nic co różdżka leczenia nie wyleczy. Próbowałem cię przenieść na łóżko. Obudziłaś się - wyjaśnił lakonicznie, siedząc okrakiem na deskach.
- Po co? - Tancerka bez namysłu zadała pytanie, ale szybko się zreflektowała i pokręciła tylko głową, na znak, że nie trzeba na nie odpowiadać. - Załatwiłeś wszystko? - dodała ciszej, gdy pokojarzyła ostatnie wydarzenia.
- Tak. Załatwiłem. Jeśli chcesz jeszcze położyć się spać, to… może już poza wanną, co? Nie będę ci przeszkadzał w łóżku - zaoferował się cicho przywoływacz.

Dholianka obserwowała w milczeniu ukochanego, skupiając wyjątkowo ufne spojrzenie na jego mówiących ustach. Czułym gestem zgarnęła mu zwichrzone uderzeniem włosy z czoła. Rozluźniając się powoli w objęciach i oddychając swobodniej i jakby z ulgą, gdy dotyk potwierdził to co widziały oczy.
- Nie muszę. Jest dobrze… tylko trochę zimno, ale zaraz wyschnę - odpowiedziała, nie chcąc już sprawiać swoją osobą kłopotu i oparłszy się policzkiem o ramię maga, przytuliła się mocniej do jego piersi.
- To co planujesz robić? Na co masz ochotę? Jaki kaprys mógłbym spełnić? - mruczał coraz ciszej czarownik, rozkoszując się obecnością tawaif w swoich objęciach.
- Ja… nie wiem - szepnęła dziewczyna, głaszcząc oddechem męską szyję. - A..! Muszę iść. Chciałam iść na targ skór porozmawiać z pewną tropicielką i może po tym sprawdzić co u Vittorio, tego od beczek z winem… - szeptała pod nosem, jakby znowu stawała się senna.
Jeździec rozpoznał nieco zamaskowany, ale nerwowy, tik, gdy bawiła się jego guzikiem od marynarki, kręcąc nim na boki jakby chciała go urwać.
- Acha… a z tych doświadczeń jakie miałaś przy mnie… które uważasz za najbardziej przyjemne? - zadumał się mężczyzna wyjątkowo grzecznie trzymając bardkę i nie próbując żadnych niecnych gierek mających na celu wywołać u niej apetyt.
- Co? S-skąd to pytanie? - Sundari wyraźnie się zdziwiła, podnosząc głowę, by nierozumiejącym spojrzeniem wpatrzeć się twarz przed sobą. - Te doświadczenia są zawsze przyjemne bo zdobywane “razem” z tobą… - wyjaśniła, puszczając umęczony guzik, by palcami muskać policzek kochanka, delikatnie pocierając opuszkami po linii zarostu.
Może jakaś iskierka zatliła się w jej umyśle, bo na jedno uderzenie serca uciekła wzrokiem na bok, oceniając położenie jarvisowych dłoni na swoim pasie, a nie pupie jak to miały w zwyczaju.
- Ale z pewnością jedne były przyjemniejsze od innych. Jedne zabawy, jedne wędrówki po mieście sprawiły ci więcej radości niż inne - ostrożnie naciskał przywoływacz, starając się nie spłoszyć swej “zwierzyny”.
- Oczywiście wiem, że wszystko to było miłe… acz skoro tyle ich było to wybierzmy coś najmilszego i powtórzmy przy najbliższej okazji.
Chaaya ściągnęła brwi zastanawiając się nad odpowiedzią, ale im dłużej trwała cisza, tym jej partner wiedział, że nie uzyska satysfakcjonującej go odpowiedzi. W pewnym momencie bardka nadęła policzki, wyraźnie się głowiąc i szukając w pamięci czegoś co pasowałoby do opisu.
- Może… ta noc w kotłowni? - spytała, strzelając i chcąc się bardziej przypodobać rozmówcy, niźli biorąc pod uwagę swoje zdanie.
- Jeśli takie… jest twoje życzenie… - rzekł nieco zdziwiony Jarvis słysząc jej słowa. Uśmiechnął się delikatnie. - Jeśli chcesz ją powtórzyć.
Tancerka wyglądała na strapioną i trochę zgnębioną przebiegem rozmowy. Zaczęła się nieznacznie wiercić. Tu się przysunęła, tam odsunęła, nieco podsunęła i zaraz zsunęła, jednocześnie nie spuszczając wzroku z twarzy wybranka, jakby starając się rozwikłać optyczną łamigłówkę.
Maski w jej głowie biły na alarm, bo przecież, wyraźnie było widać, że ich klient, który wcale nie był klientem jest niezadowolony i czegoś oczekuje.
Oczekuje czegoś… czego one nie potrafią odgadnąć i ta niemoc budziła w nich trwogę.

- A ty nie chcesz? - Kurtyzana szepnęła najciszej jak potrafiła, jakby bojąc się w ogóle zadawać takie pytanie.
- Ja? Teraz nie liczy się czego ja chcę - wyjaśnił cicho okularnik i spojrzał na dziewczynę. - Ja przede wszystkim chcę widzieć cię szczęśliwą. I chcę dawać ci to szczęście. Owszem… czasem mogę samolubnie zagarnąć przyjemność jaką ty jesteś… ale też… mogę pozwolić tobie na bycie egoistyczną i kapryśną. Jak wtedy gdy związałaś mnie i zmieniłaś w kobietę. Wtedy też byłaś przecież sobą Kamalo.
“Nie trzyma nas za pupę! On jest zły, zły na nas! Nie zadowoliłyśmy go. Znudziłyśmy. Rzuca nas. Szybko, szybko trzeba coś zrobić! Odpowiedz tak jak chce usłyszeć!”
“CIIISZA! Na bogów ale wy ryjce piłujecie!” Laboni huknęła jak grzmot, nie wytrzymując krzyków zebranych w kupie dziewcząt. “Skup się na mowie ciała, tak jak cię uczyłam. SKUP SIĘ i nie słuchaj tych lafirynd, one są dobre tylko w dawaniu dupy…”
“Ejże to, jakże to?! Słyszałyście? Ja umiem także ładnie śpiewać. A ja tańczyć. Ja haftować. Znam biegle kilka języków nie wspominając o kilkudziesięciu dialektach. To nie moja wina, że urodziłam się dziwką. Sama się skup na mowie ciała on się nie rusza. Cicho, tylko bez paniki. Jak nic się nami znudził. Dlaczego nie trzyma nas za pupę?!”
- Ale ja nie chce, nie chce… to nie byłam ja! - zaperzyła się Sundari, spinając obronnie w objęciach kochanka. - Dlaczego tak mówisz?
- Ponieważ pijani ludzie są najbardziej szczerzy… boleśnie szczerzy - rzekł spokojnie czarownik, cmokając czubek nosa “złapanej łani”. - Odsłaniają to… co kryje się głęboko w nich. Do czego nie chcą się przyznawać. Godiva… mogłaby ci wiele opowiedzieć o moich w wpadkach. - Uśmiechnął się łobuzersko dodając - A ty jesteś równie urocza gdy się śmiejesz, gdy kusisz… gdy dominujesz… gdy jesteś potulna…. a także teraz, gdy się boczysz i stroszysz piórka. Aż się pragnie cię przycisnąć do łóżka i całować całe ciało, aby ułagodzić twój czupurny nastrój.
“Moja pupaaa… moja pupa taka samotna! Skończą z tą pupą! To nie tylko twoja pupa Umrao! Cicho, cicho skupmy się na mowie ciała. RZUĆ GO ZANIM RZUCI CIEBIE! Piersi też nie tykaaa… Niech ktoś ją w końcu zamknie!”
- To dlaczego tego nie robisz?! - Tawaif zapiała nieco łamiącym się głosem, odpychając rękoma od męskich ramion. Zipała przy tym jak jak przestraszony szczurek, który wpadł do beczki z wodą i powoli traci siły na dalsze utrzymywanie się na powierzchni.
- Booo… się trochę boję, że może za bardzo ci się narzucam z łóżkiem. - Jej działania sprawiły, że mocniej przycisnął bardkę do siebie, wyraźnie nie zamierzając jej puścić. - Kocham cię Kamalo… bardzo mi na tobie zależy… nie tylko w alkowie.

“Co?” spytały maski, całkowicie zbite z tropu.
- Co? - zapytała Chaaya, nic a nic z tego nie rozumiejąc.
“co… Co… Co..?”
- Skąd... taki... pomysł..? - Brązowooka zaniechała na chwilę wyrywania się, na rzecz kolejnego bezbrzeżnego zdziwienia, oglądając się na ukochanego prawie jak na obcego.
- Z powodu słów, które powiedziałaś na widok elfów - przypomniał jej Jarvis, tuląc do siebie jak małą dziewczynkę i przypadkowo zaciskając dłoń na pośladku skonfundowanej kobiety.
“CO?”
Niemal wszystkie emanacje ze zdziwienia pogubiły gdzieś własne szczęki. Sama Dholianka była jak ogłuszona ciosem maczugi w głowę. Jej przestraszone, łanie oczy otwierały się coraz szerzej, gdy szare komórki przetwarzały sens na najwyższych obrotach.
“Mówiłam o mowie ciała…” babka burknęła z wyższością, wywołując w ten sposób gniew u nosicielki, która zawyła jak barbarzynka w szale, wbijając boleśnie palce w ramiona Smoczego Jeźdźca i wtedy...
- Aap vishvaasaghaatee kutte, shaapit sharaabee, ek beghar aadamee kee tarah tumhen maar dega… - wydarła się wściekle, momentalnie przechodząc do ataku i okładając na oślep, byle by walić i warczeć przy okazji, bo to co mówiła inaczej nie dało się określić.

Przywoływacz zaskoczony tym atakiem agresji, przewrócił się na plecy i boleśnie jęknął. Jednakże mimo zaciekłości złapanej kochanki nie zamierzał jej puścić, obracając się i przyszpilając rozjuszoną kurtyzanę do podłogi swoim ciężarem ciała. I całował na oślep barki, obojczyki i szyję “dzikuski”, która wiła się pod nim jak węgorz, nie mogąc się zdecydować czy chce się wydostać, czy usidlić swego oprawcę.
Rozdygotane dłonie na przemian biły to drapały lub wyrywały drobne przedmioty z kieszeni, czy na przykład okulary z nosa, ale i tu tancerkę cechowało wielkie niezdecydowanie, przez to połowa ciosów to były jakieś trudne do określenia głaski i szurnięcia.
Jeszcze dobre kilka chwil krzyczała, zapewne życząc słuchaczowi jak najboleśniejszej śmierci lub przeklinając go do dziesięciu pokoleń w przód, zanim ciężar na drobnej, kobiecej piersi nie wydusił z niej ostatniego oddechu i chcąc czy nie tawaif leżała całkowicie bezsilna pod mężczyzną, walcząc o każdy łyk powietrza.
Oczy miała wyraźnie załzawione i wciąż była wściekła jak osa, bo umykała twarzą przed złożonymi ustami, pozwalając sobie na ostatni akt protestu przeciwko jego działaniom.
~ Kocham cię Kamalo. ~ Słyszała co chwila w swej głowie, a i działania Jarvisa zdawały się to potwierdzać. Delikatne muśnięcia warg na jej szyi i twarzy. Ocierając się o niego czuła też, że poniżej pasa jego miłość jest równie szczera… i nieustępliwa. Choć nadal uwięziona pod ubraniem.
I ona go kochała. Czuł to, choć ta kwiliła teraz jak dziecko, łapiąc łapczywie oddech za każdym razem gdy ucisk nieznacznie zelżał. Jej serce niczym ptak w klatce łomotało ze zwiększoną siłą, aż chłopak czuł przez dotyk łopoczące skrzydła jej uczuć.
Sundari nadal była chmurna, raz za razem uciekając przed pocałunkami, które z każdym kolejnym odciśnięciem się na jej skórze topiły niechęć i złość, aż w końcu drobna dłoń ujęła go za policzek zwiastując niechybne zwycięstwo maga.

Dziewczyna uniosła nieco głowę i połączyła ich wargi w drżącym, i nieproporcjonalnie delikatnym do wcześniejszej agresji, pocałunku.
Otwierając swoje myśli i zdradzając każdy sekret partnerowi.
Czarownik odpowiedział jej zachłannie, ale czule i delikatnie zarazem. Jakby była snem jednej nocy… gotowym rozpłynąć się przy każdym gwałtownym ruchu. Pieścił ją tak przez dłuższą chwilę, by w końcu zaczerpnąć powietrza i mruknąć
- Wiem… jestem kłopotliwym człowiekiem… niezrozumiałym… ale i upartym Kamalo. Nie wypuszczę ciebie z objęć. - I znów pocałował jej usta, tym razem bardziej namiętnie i zaborczo.
Kolejne słowa wsączały się do jego umysłu opowiadając ile razy myślała o nim dzisiejszego dnia, ile razy chciała się odezwać, lub zatrzymać, by się przytulić, by pocałować, by pogłaskać, ile razy pragnęła go wczoraj i przedwczoraj i przed przed. O tym, jak chciała to robić, co wypróbować, na ostro, łagodnie, z odgrywaniem, w pozycjach dobrze im znanych i całkowicie nowych, przy ścianie, na stole, w świątyni, u Dartuna, w lesie, na balu, w sklepie. Gdzie chce czuć jego dłonie, gdzie widzieć utkwione spojrzenie, gdzie czuć jego wargi i męskość. Nie było centymetra na jej ciele, które by nie łaknęło jego uwagi, które by o nią nie zabiegało.
Przywoływacz nie był zdecydowanie tym, o których mówiła w wieży, był ich całkowitym przeciwieństwem, ale ona nie umiała mu tego przekazać i nawet teraz obawiała się, że źle o tym opowiada.

- Kamalo… - szepnął Jeździec całując jej szyję. - …pragnę, byś czasem szeptała mi do ucha swe pragnienia. Tak jak to czyniłaś u Dartuna.
Na razie jego usta schodziły na piersi całując je czule. Metodycznie muskał te krągłości, jakby chciał się upewnić, że je całe pokryje swoimi pocałunkami.
- To dla mnie trudne… - odpowiedziała mu z chrypką, ale nie bynajmniej by się tłumaczyć, czy wymigiwać. - Nie wolno mi było myśleć o sobie w taki sposób… nie mogłam czegoś lubić lub nie lubić, nie mogłam mieć zdania o własnej osobie, choć koniecznym było bym posiadała zdanie na temat wszystkiego innego - wyjaśniła niepewnie bardka, obserwując działania Jarvisa.
- Ale… kiedyś… próbowano mnie tego nauczyć i wtedy odkryłam, że lubię leżeć na brzuchu i czuć usta na swoich łopatkach, dłonie na biodrach. Brana od tyłu, ale jednak czując kochanka w swoim łonie. Rozumiesz… co… chcę ci powiedziedzieć?
- Tak. I wiem, że to trudne… uwalniać się z dawnych nawyków. Nie musisz… nie musimy się z tym spieszyć. Ale powoli, powolutku… krok po kroku - mruczał mężczyzna podnosząc się powoli i uśmiechając. - Masz ochotę na takie rozpieszczanie teraz?
Chaaya pokiwała skwapliwie głową, w jej oczach tliły się iskierki nieśmiałości i podniecenia.
- Ale na łóżku… w podłodze są drzazgi… - odparła cichutko.
- Jak sobie życzysz, moja śliczna Kamalo. Mam cię do niego zanieść? - zapytał jednocześnie sam pospiesznie pozbywając się odzienia, by jak najszybciej spełnić jej pragnienie.
Ta pokiwała tylko przecząco, leżąc jak trusia na podłodze. Wyglądała trochę jak zgubione lub porzucone przez kogoś dziecko, które usilnie starało się nie okazywać swojej słabości. To było takie sprzeczne z pragnieniami, które w sobie trzymała. Pożądała go przecież w tej chwili, a jednak czegoś obawiała. Jej spojrzenie nie potrafiło zatrzymać się na dłużej w jednym miejscu, przeskakując niczym dziki zając po odsłanianych widokach męskiego ciała.
W końcu gdy mag pozbył się spodni Sundari usiadła ostrożnie, przypominając trochę rozjechaną żabkę, zwłaszcza gdy patrzyło się na nią z góry.
Coś ją gnębiło. Jakaś niewypowiedziana myśl, która nie dawała jej spokoju, narastając coraz bardziej z każdą partią odzienia upadającą na ziemię.
- Jarvisie… - odezwała się w końcu, obejmując go za uda. - Ja muszę ci coś powiedzieć… - Spróbowała zebrać się na odwagę. - Ja nigdy… ja... nie robiłam tego… z innym... - Kolejne słowa były coraz cichsze, aż w końcu urwały się uwięzione w krtani.
- Zawsze jest pierwszy raz… I nie martw się. Będzie cudownie. - Pogłaskał ją czule po włosach. - Jesteś kusząca Kamalo. Nie bój się. Nie ma czego się bać.

Ona milczała uparcie, kryjąc twarz między jego udami. W końcu jednak dłużej się tak trwać nie dało i mruknęła coś, popychając nieznacznie czarownika do tyłu, by wycofał się na łóżko. Sama dreptała za nim na kolanach, co i rusz go delikatnie nakierowując na miejsce ich przyszłych igraszek.
- Usiądź… muszę ci coś pokazać… - odparła z zacięciem, choć wyraźnie się bała.
- Dobrze - odrzekł nieco zaniepokojony jej zachowaniem przywoływacz.
Przysiadł jednak posłusznie i czekał.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 03-02-2018 o 11:24.
sunellica jest offline  
Stary 03-02-2018, 11:10   #135
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Tawaif usadowiła się na piętach między nogami kochanka, gładząc go palcami po odstających kościach bioder. Nie odezwała się, skupiona całkowicie na tym co robiła, delikatnie pieszcząc go, jakby chciała, by ten się rozluźnił.
W umyśle mężczyzny zrobiło się dziwnie ciepło… i jasno, a obraz przed oczami nieznacznie się rozmazał pod naporem drugiego. Była to niewyraźna wizja… jak senne wspomnienie czegoś bardzo odległego i niezwykłego, zupełnie jak baśń, czy legenda.
Kobieta przed nim pochyliła się składając pocałunek na prężącej się dumie partnera, gdy tymczasem on podziwiał srebrny talerz, wielkości niemal tacy, zdobiony złotym rytem. Na nim ułożone były starannie pokrojone i obrane owoce. Jabłka, winogrona, brzoskwinie, daktyle, rozpoznał też kokosa, arbuza, melona i figi, jakieś jagody, truskawki, liczi, grejpfruta, mandarynki… oraz masę gatunków o których nie miał pojęcia, że istnieją.

- No i że co mam z nimi zrobić… zjeść je wszystkie? - Usłyszał ukochany głos tancerki, która brała go teraz w posiadanie swymi wargami. Jej ton był… świeży niczym bryza i dźwięczny jak sznur dzwoneczków.
- Co w tym takiego dziwnego? - Tego głosu nie rozpoznał osobiście, choć wiedział do kogo należy. Ranveer był tuż obok, choć Smoczy Jeździec nie mógł go dostrzec uparcie wpatrując się w talerz przed sobą.
- Nie śmiej się… - padło krótkie i suche ostrzeżenie osoby, która nienawykła do nieposłuszeństwa.
- Kiedy to… głupie. Jak mam przez jedzenie owoców zrozumieć co lubię? - Zaperzyła się kurtyzana, śmiejąc perliście.
- Najpierw zjedz każdy… a później porozmawiamy. - Jarvis poczuł dłoń na swojej głowie. Ciężką i twardą, choć dotyk był delikatny. Jego włosy zostały zmierzwione i Chaaya zamruczała coś gniewnie, otrząsając się jak zwierzątko, po czym wzięła pierwszy kęs do ust.

W tym momencie mag został wzięty we dwa, całkowicie różne sobie, ognie. Poniżej pasa czuł żar i przyjemność jaką sprawiała mu jego partnerka, gdy jego umysł zaznawał feerii smaków i uczuć powiązanymi z degustacją wspomnieniu.
Tancerka tak jak jej polecono spróbowała każdego owocu, zastanawiając się nad jego smakiem. Ranveer nakazał spisać na pergaminie swoje odczucia i skojarzenia o każdym z nich, krążąc po pokoju jak strażnik w więzieniu. Bardka podśmiewała się i przekomarzała z wiecznie niewidocznym generałem, aż obraz całkowicie się rozmył i przez ułamek chwili czarownik ponownie był w pokoju w karczmie, po czym usłyszał kolejną rozmowę.
Zaczęła się w połowie.
Czas i miejsce było inne, choć rozmówcy wciąż ci sami.
To była zażarta dyskusja na temat… mango.
Mężczyzna czuł jak dziewczyna jest smutna, jak się złości i protestuje, gdy tymczasem jej towarzysz łamał jej serce opowiadając jaki to ten owoc jest niesmaczny, jaki jest nijaki, bez wyrazu, dla sfer niższych. Kurtyzana stanęła w obronie słodkiego jak miód, złocistego miąższu przytaczając szereg logicznych argumentów broniących dobrego imienia mango - nadawał się na chutney, nadawał się na surowo i na dżem, na lassi i cukierki, do mięsiwa, sałaty i ciasta. Każdy z nich jednak był w obcesowy i pretensjonalny sposób obalony, doprowadzając Dholiankę niemal do szału… i do łez. Gdy zaczęła tupać i krzyczeć, by ten przeklęty łotr i pies na baby wynosił się z jej pokoju, usłyszał donośny, gromki śmiech. Nie był jednak szyderczy, a pogodny.
- Zabraniam ci się śmiać ty, tyyy… ty dzikusie górski! Nawet nie wiesz jak mam cię teraz dosyć, wynocha! Wynocha spać pod gołym niebem, nic mnie nie obchodzi, że nie masz się gdzie zatrzymać!
- Ay, ay Chandramukhi… o co się tak złościsz, przecież to tylko mango… - Wojownik próbował objąć ukochaną, ale nie dość, że został odepchnięty to i jeszcze oberwał w szczękę, aż plasnęło.
- Sam jesteś tylko mango… - zaczęła, ale urwała gdy jej spojrzenie spotkało się z jego.
Jarvis poczuł na sobie wzrok czarnych jak węgiel oczu o długich rzęsach i krzaczastych brwiach. Spojrzenie to było drapieżne i dzikie, jak u szalonego barbarzyńcy, a jednak nie nosiło w sobie ani krztyny agresji. Zaczynał rozumieć, tak samo jak jego „nosicielka”, co znaczyło dla niej mango i wtedy donośny śmiech Ranveera ponownie rozbrzmiał, ale nie był już osamotniony.

~ Nie należał do najlepszych belfrów, ale cechowała go wyjątkowa cierpliwość do mojej nieporadności… ~ odparła Sundari, bawiąc się ciepłym językiem na przyrodzeniu przywoływacza. ~ Opuścił mnie, ale pozostawił po sobie kilka cennych wspomnień… to od niego wiem, że mango jest moim ulubionym owocem, to on odkrył, że mam słabość do fioletowego koloru i że kochanie się na brzuchu sprawia mi przyjemność…
~ Rozumiem. Sam mam kilka takich wspomnień… są jak dary miłości, zostawione przez tych, którzy odeszli, by złagodzić ich stratę. ~ Chłopak pogłaskał ją czule po włosach, tak jak zwykł robić Malhari. ~ Obawiam się jednak, że… ja bym tak nie potrafił pokazać wspomnień. Nie umiem. Brak mi twego talentu Kamalo.
~ Mww… bo cię ugryzę… ~ Panna zagroziła butnie, starając się uciec przed ręką, ale przez to została z pełnymi ustami. Jeździec nie miał co narzekać, bo i groźby jednak pozostały w sferze gróźb, a tawaif pogłębiła pieszczotę oddając się przez chwilę celebrowaniu chwili.

~ Nie musisz mi nic pokazywać, nie musisz nic robić… chciałam byś wiedział, że… jesteś pierwszy od... ~ odparła ciepło i podniosła głowę, by spojrzeć w jego twarz.
- ...i chciałabym też, byś pozostał także ostatni…
- I będę… - Magik ponownie pogłaskał kochankę po włosach, delikatnie i czule. - ...jeszcze się zestarzejesz przy mnie i będziesz narzekała na moją siwą brodę. Oby nie na łysinę.
Kobieta zaśmiała się jak chochlik, po czym wdrapała się na męskie kolana. Objęła czarownika za szyją i zaczeła muskać jego policzek drobnymi całuskami.
- Nie mogę się doczekać kiedy ją zapuścisz - mruczała w przerwach, opierając się twardymi od podniecenia piersiami na jego klatce piersiowej. - To będzie najzabawniejszy widok w moim życiu!
- Zamknij więc na moment oczy - zaproponował jej, jednocześnie masując dłońmi krągłe pośladki tawaif ku zadowoleniu Umrao i kilku innych panien, które wstydziły się do tego przyznać.
- Tylko nie uciekaj mi nigdzie… - odparła z przekąsem, zamykając posłusznie powieki, ale nie zaprzestając pocałunków. - Bardzo teraz cię chcę… i myślę, że nie tylko ja nie mogę doczekać się spełnienia. - Zachichotała psotliwie, kołysząc bioderkami i dociskając swoje łono do Jarvisa “na dole”.
- Nie ułatwiasz - zaprostestował cicho, bo rzeczywiście… bliskość Chaai rozpalała mężczyznę. - I jak mam uciec… siedzisz na mnie.
Tancerka nie wiedziała czego nie ułatwia, dopóki… nie zobaczyła się w lustrze. Właściwie nie siebie, a Jarvisa… Raghaga… młodszego, o bardziej delikatnych rysach, krótszych włosach na głowie i rzadkich kępkach włosów okalających jego usta i podbródek w postaci mizernej koziej bródki. Wizja ta nie była wyraźna i tak obfita w szczegóły. Mag nie potrafił się tak otwierać jak ona. Wprost przeciwnie… bardka miała wrażenie, że kontakt ze wścibską Godivą nauczył go raczej ekranować umysł do pewnego stopnia.

Dziewczyna przysiadła zaskoczona na kolanach umiłowanego, chłonąc widok w pełnej, jakiegoś dziwnego, zachwytu ciszy. Kruczowłosy poczuł jak jej dłonie dotykają po omacku jego twarzy, choć zapewne to nie o tą jej chodziło… a może jednak? Delikatne opuszki pocierały linię zarostu, podważając włoski z wyraźną satysfakcją.
- Wyglądasz jakby cię jeżozwierz napadł - wydała swój werdykt pełnym radości głosem. - Taki słodki… - dodała już roztkliwiona, szczypiąc delikatnie jego policzek jak małemu berbeciowi. - Taki uroczy… taki młodziutki… aż chce się go… ZJEŚĆ! - Zawołała ochoczo i na powrot się podniosła przytulając ciasno ciałem do ciała, łącząc ich usta w zawadiackim pocałunku.
- Nie oczekuj więc patriarchalnej brody - odparł po tej pieszczocie przywoływacz, a potem rozpoczął czuły szlak muśnięć warg na jej szyi i barkach. - Pragnę cię Kamalo… teraz, tak mocno… więc, albo coś z tym zrobimy, albo posiądę cię od razu - zagroził nieporadnym tonem głosu.
- Tak, tak… - Ta odparła mu zdawkowo, ciągle będąc myślami przy młodym kochanku. Najwyraźniej mając z nim teraz mały romans na boku, bo i usta jej obcałowywały starannie miejsca w której lata temu rosła młodzieńcza bródka.

- Jak ty chcesz inaczej rozwiązać ten problem, bez posiadania mnie tu i teraz? - zapytała, jakby doznała jakiegoś przebłysku świadomości i unosząc wysoko biodra, pomogła sobie ręką dosiąść czarownika, śmiejąc się pod nosem rozkosznie i lubieżnie. Z satysfakcją.
- No… na łóżku… tak… jak wymarzy…łaś? - zaproponował zaskoczony jej zdobyciem, a potem zapomniał o swej propozycji całując nagą kusicielkę w usta i dając się ponieść chwili.
Jej ruchy bioder wszak doprowadzały go do szaleństwa, wywołując intensywne doznania, których to kurtyzana nie tylko była sprawczynią, ale i ofiarą.
- Nie… przejmuj… się… tak - wydyszała, podskakując energicznie w swoim ulubionym “siodle”, by dać upust nagromadzonym w nich emocjom. Jej piersi kreśliły szlaki twardymi sutkami po torsie magika.
Kobieta była spragniona ekstazy, ale i bliskości z wybrankiem, tuląc go zachłannie do siebie i spijając każdą czułość z jego warg jak słodki nektar. Nie otworzyła ponownie oczu pozwalając kochać się z obojgiem mężczyzn na raz.
Nie też usłyszała odpowiedzi, ale nie potrzebowała jej. Czasem czyny mówiły więcej niż słowa. A usta Smoczego Jeźdżca wędrujące po jej szyi oraz dłonie ściskające i miętoszące jej pośladki były bardzo wymowne. Podobnie jak twarda obecność między udami, która wyzwalała ochotę do coraz szybszego tempa i olbrzymią ilość rozkosznych doznań.
Szybciej, mocniej, głębiej… aż do szczytu. Bardzo głośnego jeśli chodzi o wykonanie Chaai, która piszczała, skandowała i śmiała się jednocześnie, jakby wygrała wyścigi konne, a nie bawiła w łóżku. Później ucichła dysząc ciężko i opierając się o towarzysza. Powoli wracała do zmysłów, muskając zagłębienie męskiej szyi. Powieki musiała mieć już otwarte, bo co i rusz łaskotała go rzęsami, gdy mruganiem przeganiała mroczki z pola widzenia.

- Zamierzasz gdzieś pójść, czy teraz ja podręczę cię pieszczotami? - szepnął cicho Jarvis, starając się nadać swoim słowom złowieszczy ton. - Aż oszalejesz z pożądania.
No tak… typowe dla niego podejście. Wolał zaczynać od powolnego rozpalania ognia w jej ciele, zamiast od razu wziąć czego pragnął.
- Chciałam… - zachrypiała nieco chrząkając. - Powinnam iść… ale chyba… chyba nie mam siły. - Ani ochoty zapewne, gdy teraz przylegała do bliskiego swemu sercu człowiekowi. Ufna i krucha. Niezmiernie sprzeczna w odbiorze, ale stała w uczuciach.
- Nie szkodzi. - Mag pogłaskał ją po głowie tak jakoś… czule i delikatnie. - Jutro też jest dzień. Trzeba będzie sprzedać to co jest nam niepotrzebne z tych łupów. I może poszukać innych źródeł informacji. Vantu i jego mała sekta, mogą się ukrywać, ale z pewnością nie są niewidzialni.
- O właśnie… trzeba zrobić przesiew, bo niedługo nie będziemy mieli miejsca w pokoju na spanie - odparła na to i zaraz dodała, ściągając ze sobą brwi. - Później ci pomogę… skoro mam te elfie buciki, nie muszę już nosić bransolet pancerza… tych co ukradłeś swojemu znajomemu… może Gozreh by je nosił? Czy nie będą się go trzymać?
- O ile zaklęty przedmiot nie ma specyficznej klątwy, magicznie dostosowuje się do właściciela - ocenił czarownik. - Ciężej będzie przekonać Gozreha do noszenia biżuterii.
Cmoknął czubek nosa dziewczyny wzdychając. - A skoro jesteśmy przy bucikach. Ty swoich nie przymierzyłaś.
- Niech już nie wydziwia… to nie są jakieś babskie bibeloty - stwierdziła wesoło Dholianka, po czym na słowa o przymiarkach, wyprostowała się jak struna i od razu rozochociła. - To mogę teraz! Znowu będę dosięgać ci do twarzy!
- I ja również chciałbym zobaczyć jak na tobie się prezentują. - Nawet jeśli skłamał, to tawaif nie mogła nie dostrzec jego uśmiechu na swój widok. Naprawdę cieszył widząc ją radosną i szczęśliwą.

Sundari zeszła z kolan towarzysza i przedreptała bosymi stópkami do porzuconej pod biurkiem torby. Schyliła się.
Bezczelnie i niestosownie prezentując swoje kobiece skarby w pełnej okazałości, po czym w takiej samej pozycji założyła najpierw jeden, a później drugi sandałek.
Sprężyste mięśnie łydek i ud naprężyły się pod złocistą skórą, a pośladki uniosły jeszcze wyżej jakby prawo ciążenia ich nie obowiązywało.
Bardka oparła się rękoma na kolanach i przyglądała się swoim palcom u nóg, ruszając nimi nieznacznie jakby sprawdzając wygodę przymierzanego obuwia.
W końcu kiwnęła głową i zamruczała do siebie zadowolona, odrzucając włosy za ramię. Wyprostowała się i odwróciła do obserwatora, prezentując na sobie jedyną część ubioru jaką miała.
- Wysokie… trochę się boje ruszyć - przyznała z uśmiechem.
- Mhmm… - mruknął przywoływacz, wpatrując się w kurtyzanę. Jego spojrzenie wodziło po jej ciele, łakome, pożądliwe. Był niczym drapieżnik skupiony na ofierze… na niej… Kamala miała świadomość tego, że nie słyszał jej słów, nie skupiał się na nich. Że jego myśli odpłynęły w “dół”. Że planował ją pochwycić, zagarnąć dla siebie i pieścić.
Pierwszy krok jaki zrobiła, sprawił, że prowokująco zakołysało się całe jej ciało, ale buciki okazały się bardzo stabilne. Poczuła się tak pewnie, że mogłaby w nich nie tylko zwinnie tańczyć, ale nawet balansować na wąskiej krawędzi. Co byłoby absurdalne przy takim obcasie, ale… wszak była w nich magia.

- Masz strasznie groźny wyraz twarzy… - ciągnęła z przekąsem, krzyżując ze sobą kolana jakby chcąc przybrać nieco pewniejszą i obronną pozycję ciała. - I to spojrzenie… prawie jak u ludożercy - zażartowała, udając bardziej wystraszoną niźli była.
- A ty wyglądasz smakowicie - odgryzł się mężczyzna nie mogąc oderwać od niej oczu. Nie musiała znać jego myśli, by wiedzieć, że są wielce lubieżne.
- A co zzz butami? - spytała, nieznacznie oglądając się na drzwi jakby rozważała plan ucieczki.
- Podejdź bliżej mnie to ocenię - zaproponował Jarvis z podstępnym uśmieszkiem.
Tancerka ponownie oceniła odległość do wyjścia, po czym ściągnęła usta w dzióbek, rumieniąc się nieznacznie.
- Stąd masz bardzo dobry widok… na całokształt… i w ogóle. - Wydawało się, że przyrosła do miejsca w którym stała.
- Ale… szczegółów już nie widzę. Masz ładne, zgrabne stópki… ale i drobniutkie. - Przesadzał, ale co ważniejsze wstał i ruszył ku dziewczynie, próbując ją zajść tak, by odciąć ją od drzwi.
- Jarrrvisie… - Chaaya łagodnie przeciągała głoski, starając się nie robić gwałtownych ruchów. Próbowała poruszać się za nim krok w krok, ostrożnie oddalając od czarownika i nie pozwolić mu na to, co pewnikiem planował. - Jesteś już wystarczająco blisko, by docenić misterność kaletnictwa… - Jej usta drgały w uśmiechu, który usilnie próbowała zamaskować nieco zaniepokojoną miną.
- Wolę dotykiem sprawdzić jak na tobie leżą. Poza tym… może powinnaś się obrócić w miejscu? - proponował jej kochanek mając coraz bardziej widoczny apetyt na uroki tawaif. Ta zaś z przyjemnością stwierdziła, że wcześniejsze lęki jej masek były zupełnie nieuzasadnione. Zdecydowanie mu się nie znudziła. Wprost przeciwnie, sądząc po pożądliwym spojrzeniu.
Dholianka przygryzła dolną wargę, przechylając głowę na bok.
- A nie zaatakujesz mnie, jak dzikie zwierze na jakie teraz wyglądasz? - powątpiewała trzpiotnie, łącząc stopy ze sobą i robiąc pół obrotu na samych palcach.
W ten sposób pokazała Jeźdźcowi profil swojego biodra z pośladkiem, którego pogłaskała z czułością właściciela pieszczącego domowego pupilka.
- Nie… zaatakuję… - Co nie zmieniło faktu, że się do niej zbliżył, wpatrując się jak zahipnotyzowany w jej dłoń na jej pupie. - Wiesz, że nie tylko urodą kusisz? Ale i każdym ruchem, gestem, spojrzeniem?
Oczywiście, że wiedziała. Była wszak tancerką… a on był coraz bliżej niej.

Bardka przyglądała się chwilę rozmówcy zza ramienia, po czym ponownie przesunęła, w pełni odwracając się do niego plecami
- Jeśli zbyt mocno prowokuje… - zaczęła, przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą, kołysząc biodrami jak wahadłem. - Jedno słowo i przestanę.
Palce dłoni wędrowały po jej bokach niczym zmysłowe pajączki po statule boginki i kobieta obróciła się trzeci raz, tym razem drugim profilem i wysuwając przy tym jedną stopę nieco w przód. Jej plecy wygięły się bardziej do środka prezentując, dwie pełne bułeczki pośladków. Gładkie i mięciutkie, nienaznaczone żadną skazą, prócz miłosnymi śladami po przywoływaczu.
- Ja nie widzę powodu… - Te słowa usłyszała już przy swoich uchu. Tak jak i poczuła jego dłonie delikatnie ściskające krągłe zakończenia swych pleców.
- Jesteś śliczniutka w tych bucikach. Godiva będzie rozbierała cię wzrokiem. Ja… już to robię, choć… nie bardzo jest z czego… więc podziwiam - mruczał głupoty, ale świadczące o tym, że naprawdę zachwyciła go i odurzyła swym pięknem. Niczym jakieś narkotyczne zioło.
Z kolejnym obrotem ich twarze znajdowały się prawie na tym samym poziomie. Sundari nadal była niziutka, ale nie musiała stać na palcach, a mag schylać, by mogli się pocałować… jak teraz właśnie.
- Uwielbiam jak tak na mnie patrzysz… - wyznała mu wprost do ucha, ciężkim i niskim szeptem naznaczonym perfekcyjnie skrywanym pożądaniem.
Na tę jedną chwilę, pozwoliła odsłonić wszystkie swoje karty, po czym ukąsiła delikatnie dolny płatek jego małżowiny mrucząc ze śmiechu.
- Kiedy jednak tak na ciebie patrzę… mam ochotę cię skonsumować… - wymruczał dwuznacznie kruczowłosy i sam delikatnie ukąsił szyję tawaif, po czym przesunął po jej językiem.
- ...całą… powolutku, od stóp do głowy. Każdy skrawek skóry, dotknąć i musnąć wargami. Wypieścić. Delektować się tobą… powolutku.
- Ach tak… - Ni to stwierdziła, ni się zdziwiła bardka.
Jarvis niemal podświadomie czuł mapę jej ciała, ciepłem odbijającego się na własnej skórze, a gdy poruszała się przy tym nieznacznie, doznał drobnych muśnięć ruchu powietrza pomiędzy ich nagimi sylwetkami. Jakby chciała tym drażnić jego zmysły.
Oddychała spokojne, acz głęboko… ciężko, drżąc z wysiłku, by nie przełamać między nimi symbolicznej wręcz odległości.
W uszach szumiała mu krew. Jego własna i kochanki, której myśli wielorakie i mnogie wciąż zewsząd nadciągały, jakby jego Kamala kryła w sobie tysiąc jej podobnych i każda inna marzyła teraz... o nim.

…kochali się na łóżku, niestrudzenie i namiętnie. Ona leżała na plecach, on klęczał między jej udami, podciągając jedną ręką biodra do swoich, by połączyć ich ciała w miłosnym tańcu, a drugą pieścić klejnot w koronie jej kobiecości. Nawet bez dartunowego stolika z łatwością odwzorowali ulubioną pozycję, poruszając się tym samym rytmem, dysząc i wijąc od doznań, a powietrze wokół nich było lepkie i gęste od potu i erotyzmu. Nie pozwolili sobie jednak na słodki koniec, rozłączając się bezlitośnie w ostatniej chwili. Czarownik przerzucił drobną dziewczynę na bok i zarzucając sobie jej nogę na ramię, przeszedł do kolejnego szturmu, na granicach sił witalnych. Pożerając bujającą się od doznań partnerkę jak bezbronną ofiarę, potrafiącą jedynie miotać się w pościeli.
Bez wytchnienia, mocniej, głębiej, silniej, by krzyczała i błagała o uwolnienie, aż w końcu obrócił ją na brzuch, docisnął do materaca. Ugryzł w bark, zlizując językiem kropelki potu na jej karku i powoli zdobył ją po raz trzeci.
Drżała przy tym jak osika na wietrze. Gryzła kołdrę i miauczała z rozkoszy niczym zwierze. Było im ze sobą tak dobrze… tak niesamowicie lubieżnie, na granicy samoświadomości…

…i wtedy Jeździec klęczał przed tancerką siedzącą na biureczku. Nogi miała rozchylone na boki, a on usta przylegające do jej warg, spijając słodkie soki jej pożądania. Był zwinny i cierpliwy jak koliber, który zechciał napić się z egzotycznego kwiatu. Nie zrażał się ani bolącymi kolanami, ani tym, że głaskała go za uchem jak kota, redukując jego istnienie do przedmiotu sprawiającego czystą przyjemność, i pomagając sobie palcami… tymi niecnymi łotrzykami własnych niespełnionych pragnień, gnębił ją na wszystkie możliwe sposoby upajając się smakiem, kształtem i dźwiękiem wybranki. Doprowadzając jej krew do wrzenia, a jęk do krzyku ekstazy, nie pozwalając na cień wytchnienia, raz za razem biorąc ją i zjadając jeszcze i jeszcze raz…

…W tej świątyni tracili wszelkie zahamowania. Ich wyobraźnia wzbijała się na wyżyny perwersyjności, a uczucie przyzwolenia… aprobaty i stałego obserwowania przyprawiały na ostro ich spotkanie na ołtarzu. Silna dłoń mężczyzny oplotła sobie pukle włosów tawaif niczym powróz, szarpiąc nimi do tyłu, odchylając głowę i wyginając kręgosłup niemal w łuk. Chaaya będąc w połowie na czworaka, w połowie unosząc się chybotliwie na samych kolanach, gdy jej zdobywca za mocno zapomniał się w tym co robi, poddawała się uczuciu przeszywania. Chaotycznego, dzikiego, bez miara… raz z przodu, raz z tyłu, pierwotny i czysty akt spalający do cna obu kochanków, gdy dookoła tuziny twarzy, uśmiechniętych i zadowolonych elfów aplauzowało ich zwierzęcym wyczynom…

…kochali się łagodnie i delikatnie, niepewnie, dziewiczo… jak za pierwszym ich razem, i kochali się na ulicy, w zaułku, przy karczmie, po pijaku, na szybko gdy naszła ich na to ochota. Raz to ona była uległa, pokorna, służalcza, by wnet to on został niewolnikiem swej pani. Były więzy, były klapsy, był i masaż, nawet bicz. W wannie… w źródle, na polanie. Na stojąco, bokiem, twarzą, siedząc, leżąc… nawet wisząc. Kamala za Kamalą konsumowała na swój sposób przywileje ich związku. Z ubraniami i bez ubrań, z emocjami nawet bez. W kadzidlanym dymie, zaparowanej łaźni, przy ognisku. Wszystkie emanacje były od siebie inne, różne, niepodobne… a jednak cechował je jeden wspólny aspekt.
On.
Jarvis.

- Kusi by powiedzieć… „pokaż co potrafisz” - odparła filuternie, sprowadzając w ten sposób przywoływacza z powrotem do ich pokoju.
- Stawiasz mi wysokie wymagania - wymruczał mężczyzna w odpowiedzi. Pocałował delikatnie wdzięczne usta bardki i pochwyciwszy za jej biodra, posadził na stoliku. Uniósł jej lekko prawą nogę, wargami muskając łydkę tam gdzie kończył się nowy bucik dziewczyny, a palcami wodził po jej zroszonym kwiatuszku. Niczym jubiler podziwiający piękny klejnot.
- Więc… moja księżniczka… mój skarb… zostaje ze mną do rana, tak? - zapytał żartobliwie.
- Aaa… mm… może… - Pokręciła głową kurtyzana ni o potakując, ni zapzeczając. Oczywistym było, że się tylko z nim droczyła, bo i rumieniec i uśmiech przygryzionych lekko warg zdradzał dalekosiężne plany i nadzieje co do pobytu w pokoiku.
- Jestem samolubny… zamierzam się tobą delektować. - Zadeklarował Jeździec i zajął się wodzeniem pocałunkami po pochwyconej, zgrabnej nodze kochanki.
Muśnięcia języka, dotyk warg i lekkie ukąszenia na skórze. Kamala nie tylko to czuła, ale i widziała przed sobą pokaz urządzany na jej ciele. Niecierpliwość pożądania łagodził nieco dotyk jego palców na jej intymnym rejonie, ale taki właśnie był mag… bo choć Dholianka potrafiła go sprowokować do gwałtownych aktów namiętności, to on sam wolał przedłużać przyjemność wielbiąc ją i pieszcząc.

- Bywasz także niecierpliwy - przypomniała mu skwapliwie z szelmowskim uśmieszkiem, jakby niedowierzając jego “złym” intencjom. Rozsiadła się więc wygodniej na blacie, opierając z tyłu rękoma i opierając głowę na ramieniu, przyglądała się sztuce jednego aktora, tylko czasami wiercąc się niepewnie jakby w poszukiwaniu dłoni niedoszłego zdobyciela.
- Bywam…
Usta wchodziły po jej łydce na udo.
- Ale wszak założyłaś te obuwie dla mnie. Mam tego nie docenić?
Palce sięgnęły głębiej między płatki intymności, delikatnie wytrącając kobietę z jej stoickiego nastroju. Doznania przepływały dreszczykiem przyjemności po jej plecach, sprawiając, że oddech przyspieszył odrobinę. Łajdak się z nią droczył, a może i ze sobą?
- A jak...że… - odparła zaczepnie, ale w połowie głos jej się załamał i jęk, który powstrzymała przeszedł w ciche miauknięcie. - P-przegoniłabym cię stąd na pustynię… - Wyolbrzymiła swój gniew, ściągając brwi ze sobą. Przełykała z wysiłkiem, oddychając rzewnie, aż jej filuterny biuścik falował jak fale na morzu.
- I jak… podobają ci się? - ostatnie słowa wzleciały pod sufit, gdy tancerka zwiesiła głowę do tyłu.
- Taaak… na tobie… bardzo… - Wargi mężczyzny zeszły po udach na podbrzusze partnerki. Język dołączył do ciekawskich palców, skupiając się na wrażliwym na pieszczocie obszarze jej łona. Był teraz niewolnikiem zajmującym się sprawianiem przyjemności swej pani… i władcą zarazem, który dotykiem władał rozkoszą jaka zalewała jej zmysły kolejnymi napływami. Chaaya stała się zabawką w rękach wybranka, ale czyż mogła narzekać?
Czuła w jego umyśle narastające pragnienia. Czuła, że ta delikatność i pietyzm ulegnie zastąpieniu przez dziką drapieżność i, że Jarvis, nie zamierza jej dać chwili wytchnienia.

Raz za razem, nić za nicią tawaif traciła władanie nad swoim ciałem, aż w końcu trzymała się pionu jedynie na słowo honoru.
Tak było dobrze, z łagodnie nadciągającą przyjemnością i świadomością o nieuchronnej i szalonej ekstazie. Dziewczyna pustyni nie chciała tego zmieniać, jednocześnie nie mogąc doczekać dalszego ciągu. Skupiając ostatnie pokłady wolnej woli w swojej ręce, położyła dłoń na głowie czarownika z początku nieśmiało i niepewnie głaszcząc go drobnymi, posuwistymi ruchami, jakby nie chciała go spłoszyć, zdeprymować, czy rozkojarzyć. Wkrótce opuszki zaczesywały już całe pukle, zjeżdżając za nasadę ucha, by nagradzać go za kunszt, drapaniem jak… kocurka.
Gdzieś z jego ust wyrwał się rzeczywiście koci pomruk, ale ta pieszczota przede wszystkim zmotywowała przywoływacza do większej aktywności i stanowczości w pieszczotach. Jakby chciał się jej przypodobać. Kolejne ruchy palców i tańczący język wprawiały w drżenie sylwetkę bardki i unosił piersi w coraz szybszych oddechach. Przyjemność wzbierała z każdym ruchem jego języka i wyrywała coraz głośniejsze, mimowolne jęki. Ciało Kamali miało coraz mniej tajemnic przed kochankiem… i było coraz bliższe intensywnej kapitulacji pod jego dotykiem.
Cała ich misterna konstrukcja zaczynała się powoli chwiać. Wprawdzie podstawa była niewzruszona, ale to szczyt jakim była Sundari wiotczał nieuchronnie pod zdradzieckim językiem, łotrzykowskimi palcami i zachłannymi wargami.
Była coraz bliżej, choć starała się z tym walczyć, chcąc przedłużyć słodką chwilę do maksimum. Biodra jednak przyoblekły się w gęsią skórę, a zaraz po nich uda zaczęły napinać się, rozsuwając szczerzej na boki w preludium ekstazy jaką skomponował jej mag.
Wkrótce rączka opadła bezwładnie, a skrzące się od potu ciało wygięło do tyłu, gdy cichy jęk niczym aplauz, skarga i tęsknota jednocześnie wyrwał się z piersi kurtyzany.

- Chchcę… więcej. - Wydobył się cichy pomruk z ust Jeźdźca. Drapieżny, groźny…
Jarvis wstał, zaciskając dłonie na gładkich udach towarzyszki, rozchylając je szeroko i władczo. Pociągnął kobietę ku sobie przeszywając sztychem jej intymny zakątek i od razu narzucając drapieżne tempo. Uczynił to wszystko za szybko. Chaaya dopiero łapała oddech po nagłej chwili rozkoszy. Jej odprężone ciało nie było gotowe… ale rozpalony pożądaniem mężczyzna o to nie dbał. W tej chwili jego dzikie spojrzenie skupiło się na falujących w szybkim rytmie biuście tancerki, która poddawana była jego pragnieniom, gdy jej ciało przesuwało się po stoliku.
Był trochę taki jak Ranveer w tej chwili… spragniony i nieobliczalny. I tak samo jak on, pragnął jej do szaleństwa. Widziała to w jego rozpalonym wzroku wędrującym po jej figurze.
Oczywistym było, że pierwszą reakcją kurtyzany stało spazmatyczne napięcie swoich mięśni, jakby chciała uchronić się przed ciosem. To był błąd, choć bezwarunkowy.
Zaskoczona tym przejawem agresji wobec jej łona, starała się ni to wyrwać, ni zasłonić przed zdobywającym ją bestialsko wybrankiem.
To nie miało być tak.
Nie miało jej boleć i nie miała się bać, a jednak poczuła jakby znalazła się w potrzasku.
Na walkę nie było szans, obronić się też już nie zdoła… mogła jedynie się poddać lub spróbować przywrócić zmysły pogrążonemu w szale, bocianowatemu barbarzyńcy.
Tłumiąc więc jęki wyciągnęła ręce do czarownika, prosząc go, by ją przytulił, by poczuł ją pod swymi dłońmi i przypomniał sobie, że jest tutaj z nim i że nie ucieknie, że wytrzyma wszystko.

Z kolejnymi pchnięciami przyzwyczajała się już do jego obecności. Twarz, choć wciąż zastygła w grymasie udręczenia pomieszanego z perwersyjną przyjemnością, nie wyglądała tak, jakby chciała krzyczeć w bólu.
Palce uparcie starały się sięgnąć upragnionego ciała, a wzrok pełen łez, podziwu, miłości i pożądania ani na chwile nie opuszczał przywoływacza w jego działaniach.
Mag widząc drobne dłonie wyciągnięte ku niemu, rzeczywiście pochylił się ku ukochanej, nie przerywając ruchów bioder i nie puszczając zdobyczy z uścisku. W jego oczach nadal było dzikie pożądanie, ale łagodniało, gdy widział łzy w jej oczach.
Wystarczyło niewiele, byle nieco załagodzić impet i bardka na powrót się uśmiechała, gładząc kochanka po policzkach. Nie przeszkadzało jej nawet jeżdżenie plecami po stoliczku, ani to, że piersi skacząc i wywijając, głośno klaskały jak upojony spektaklem widz.
Delikatne, dziewczęce usta układały się jak do mowy, choć potencjalny odbiorca nie usłyszał ni sylaby, Kamala jednak uparcie ciągle coś powtarzała, przesuwając opuszkami po szyi i ramionach swojego zdobywcy, tylko nieznacznie znacząc jego skórę paznokciami.
Pchnięcia bioder Jarvisa choć nadal gwałtowne, to nabrały rytmu... jakiegoś… Hipnotyzując falami rozkoszy jej zmysły. Była całkowicie w niewoli sztychów Smoczego Jeźdźca, ale ta niewola upajała, zwłaszcza, że mogła przekazywać mu swe emocje dotykiem. Przyjemność wzbierała, aż do szczytu, który mimowolnie wygiął kobiece ciało w łuk, gdy po chwili poczuła w sobie eksplozję mężczyzny.

- Byłem… za samolubny… przepraszam… poniosło mnie… - Kruczowłosy mamrotał samemu opadając ramionami i wtulając się twarzą w drżący od gwałtownych oddechów biust tawaif.
- Byłeś niesamowity…
Jednak dziewczyna odparła nad wyraz spokojnie, drapiąc męskie plecy z pietyzmem, szczególną uwagę poświęcając łopatkom.
- Kiedyś się może odegram.
Silne nogi nie będące już w żelaznym uścisku, objęły w pasie czarownika tuląc go do siebie jeszcze mocniej.
- Może… - Chłopak uniósł głowę, całując sutek kochanki i wodził spojrzeniem po jej twarzy uśmiechając się czule. - Czy spełniłem więc oczekiwania mojej… księżniczki? Czy… ma jakieś kaprysy, które powinienem spełnić, by… usunąć w cień te mniej przyjemne chwile dzisiejszego dnia?
- Wpierw odpocznij… noc jest jeszcze młoda, a ja dotrzymam ci tempa, nawet najbardziej dzikszego - zapewniła nadstawiając dekolt jak poduszkę pod głowę.
- W to nie wątpię…
Przywoływacz położył się na miękkich wypukłościach i przymknąwszy oczy dodał - Jest w tym odrobina szaleństwa… w tym naszym nienasyceniu sobą nawzajem.
Sundari zaśmiała się rozkosznie, wprawiając ich ciała w rezonans i nie zaprzestając delikatnych pieszczot, zamyśliła się na chwilę.
- Może… nadrabiamy stracony czas… nasze dusze.
- Myślisz o tych elfach? - Uśmiechnął się lekko mag. - Możliwe, że masz rację. Miałem wrażenie, że gdy na nią patrzy… to tonie w niej… zanurza się w otchłani jej oczu z żarliwością oddanego wyznawcy.
- Nie wiem… być może… tylko nielicznie istoty były w stanie poznać swoje poprzednie wcielenia i to też nie ma pewności, że nie są czystymi legendami o półbogach - zafrasowała się kobieta, dmuchając w kosmyk włosów na swojej twarzy. - Ale może… może… to byłoby przyjemne, wiedzieć, że było się kiedyś tak cudownym stworzeniem. Ach takim delikatnym, łagodnym, eterycznym, smukłym, o jasnej jak mleko skórze. - Pomysł ten wyraźnie przypadł Dholiance do gustu, bo westchnęła w rozmarzeniu.
- Dusze… gdziekolwiek trafią po śmierci są obdzierane ze wspomnień, oczyszczane z poprzedniego życia. Ten proces bywa… różny… - szepnął mężczyzna przywołując swoją wiedzę. - …i trwać może różny czas. Potem… też los dusz, bywa całkowicie różny. Mogą tkwić w jednej formie, lub przechodzić z jednej w drugą, awansując w hierarchii nadnaturalnych istot. Niemniej… możesz mieć rację. Może ów klejnot służył właśnie do tego. Może naszyjnik miał przebudzić wspomnienia z dawnych czasów. Może… kiedyś one do ciebie wrócą. Wspomnienia tamtej elfki? Wydawała się być ci przyjazna, więc nie sądzę, by to była kolejna żądna władzy dusza. Raczej przypomnienie tego co utraciłaś i tego co zyskałaś. Drugą szansę.

Im dłużej Jarvis mówił, tym czuł, że dzieje się coś niedobrego. Ręka, która machinalnie go głaskała, owinęła się dość słabo za jego karkiem, jakby Chaaya chciała jego, albo siebie, potrzymać. Piersi pod jego policzkami unosiły się w płytkim i od czasu do czasu wstrzymywanym z jakogoś powodu oddechu.
Jeździec czuł, że tancerka jest na granicy drżenia, wyczuwał jej drobne ruchy pod palcami, jakby gorączka zaatakowała jej ciało i rozpalała się do coraz wyższej temperatury.
Nie padło ani jedno słowo, ani choćby westchnienie, a gdy chciał unieść głowę, ona mu na to nie pozwoliła, przytulając go tylko ciaśniej jak uparte dziecko.
- Coś cię martwi? - zapytał cicho pozwalając się tulić do jej ciała.
- M-m - burknęła tylko, ściskając go jeszcze mocniej. Jej płuca nie pracowały tak jak powinny, coraz dłużej robiąc napięte przerwy między wydechami. Nie nurkowali przecież w wodzie, a boleć ją raczej nic nie powinno, bo leżała dość wygodnie, nie to co on, jedynym więc wyjaśnieniem było, że sama zmuszała się do przerw, by stłumić coś… na przykład szloch.
Palce obu dłoni zacisnęły się na czarnych puklach męskich włosów, unieruchamiając go jeszcze bardziej, jakby bardka przewidywała, że jej fortel niedługo runie w gruzach.
- Powiedz mi… co cię niepokoi? - szepnął czule Jarvis głaszcząc opuszkami palców jej skórę. - Podziel się swoimi lękami. Pozwól mi otulić cię moimi myślami.
Sundari jęknęła zbolale, jeszcze chwilę chciała zdusić w sobie emocje, choć to bardziej dusiło samego czarownika, a potem zabrakło jej już powietrza i musiała, ale to naprawdę musiała wziąć kolejny oddech... i wtedy cały misterny plan poszedł w łeb, a ona wybuchła niepohamowanym płaczem. Drżąc i jąkając coś niewyraźnie, wijąc się raz w lewo, raz w prawo na chybotliwym mebelku, a on razem z nią, czy chciał czy nie, przytulony do jej rozedrganych piersi.
Dziewczę raz złościło się, raz strofowało, choć to co wydobywało się z jej ust brzmiało bardziej jak miałki tonącego kota i tylko coraz częściej przebijało się “veer i veer” jakiś wir albo licho co, co wciągało ją jeszcze bardziej w ten odmęt smutku i rozpaczy z którym w żaden sposób nie potrafiła sobie poradzić.
- Ranveer? Najdroższa… żadna dusza, która przeszła na nowy plan egzystencji nie wraca tak szybko. To zajmuje stulecia. Ranveer odszedł… i jest teraz tylko twoimi wspomnieniami Kamalo. Miłymi i cudownymi. - Mag przymknął oczy i starał się ją uspokoić. - Wierz mi… jedyne co możemy czynić względem tych co odeszli, to zachować ich we wspomnieniach.
- Nie. NIe. NIE! - Kurtyzana krzyczała coraz bardziej zaciekle, nie mogąc się zdecydować czy krzyczy na siebie, czy na kogoś innego. - Nie zgadzam się! Nie zgadzam się na takie okrucieństwo… że niby kiedyś byłam zakochaną elfką? Nie chce! NIE! NIE! NIE! - W końcu Chaaya zdecydowała się na ruch i puściwszy kochanka, próbowała sturlać się na podłogę. - To by oznaczało, że Ranveer urodził się po to by umrzeć jako narzędzie dla tej suki, by była ze swoim szpiczastouchym przydupasem! Że jego miłość nic nie znaczyła… że nigdy nie moglibyśmy być razem… że od początku, byliśmy skazani na klęskę, a nasz syn! NASZ SYN JARVISIE. - Kobieta zadyszała się niezmiernie, łapiąc za głowę. Nie mogła się uspokoić drżąc jak w delirce i świszcząc prawie z wycieńczenia, gdy starała się zaczerpnąć powietrza.
- Chaayu… - Przywoływacz spojrzał na Dholiankę z czułością i bólem na twarzy. - Nie wiem jak potężny był ten elfi czarodziej, ale wątpię by był w stanie zaplanować tak przyszłość. To zbyt wiele nawet dla boga. Nie wiem, co tak naprawdę wiążę się z tym naszyjnikiem, ale nasze życia nie były zaplanowane przez magię tego artefaktu.
Ona jednak nie chciała, lub nie mogła, go słuchać. Upadając na podłogę, podczołgała się na czworaka pod ścianę i usiadła w kucki wtulona w chropowate deski, płacząc… niemal wyjąc od niepowetowanej straty… być może nawet pierwszy raz od nieszczęśliwych wydarzeń. Wyglądała jak człowiek, któremu dawno złamano wolę walki, jak pusta skorupka, która tchnięta jakimś wspomnieniem przebudziła się i przypomniała sobie ile bólu ją spotkało i ile na nią jeszcze czekało. Jeździec miał do czynienia z takimi przypadkami, w końcu sam łamał i budował od nowa takie istoty, różniły ich jednak sposoby i myśl przewodnia takiego procesu.
Gorzej było z leczeniem, pokruszonych i posklejanych podług własnej woli, ofiar. Jarvis podszedł do dziewczyny i kucnął przy niej. Jego dłoń spoczęła na jej głowie, powoli głaszcząc po puszystych, orzechowych włosach.
Czule i delikatne.
- Wypłacz się. Żal jest dobry. Pozwala… uwolnić się od bólu - stwierdził cicho. - Trochę ci zazdroszczę. Ja nigdy nie byłem w stanie… płakać.

Strumienie gorących łez lały się po równo po obu policzakch. Kurtyzana bujała się nieznacznie w swoich objęciach, nie do końca świadoma ręki na swoim ciele.
- Nikt nie zasługuje na taki los…. nikt nie zasługuje na taki los… - powtarzała bełkotliwie, sepleniąc przez spazmatycznie wyginane usta. - Nasz słodki mały synek… byłam taka dzielna, nie poddawałam się, robiłam wszystko czego chcieli, by się urodził, by go sprzedali do rodziny… na służbę… gdziekolwiek. By żył… by był zdrowy… nie dałam rady go obronić, nie dałam rady. Zdradziłam… zawiodłam. Zdradziłam… zawiodłam.
- Nieprawda… - Mężczyzna objął ukochaną i przytulił. - Zrobiłaś wszystko co mogłaś. I to nie wystarczyło. To boli… wiem… jak bardzo to boli… patrzeć na czyjąś śmierć. Widzieć jak ginie ktoś bliski i wiedzieć, że już nic nie można zrobić, bo jest się tylko słabym dziecia… bo jest się słabym. To boli strasznie. Wraca czasem w snach. Ale Kamalo… nie możesz się obwiniać. Zrobiłaś wszystko co w twojej mocy. I nic więcej nie dało się zrobić.
Sundari dopiero teraz pojęła obecność maga obok siebie. Wtuliła się w niego ufnie, jeszcze długi czas kwiląc, ale wyraźnie opadała z sił fizycznych jak psychicznych.
- Oni są wszędzie… nie mogę zasnąć… oni są wszędzie - Z tymi słowy zwiotczała i tylko nierównomierny oddech zdradzał, że nie usnęła.
- Wiem... - Ścisnął ją mocniej czarownik. - Ale ja też jestem przy tobie. I możesz oprzeć się o mnie. Wyżalić. Przytulić. Jestem tu. Cały czas.
Bardka jednak już się nie odezwała, odpoczywając w objęciach kochanka...

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-02-2018, 11:12   #136
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Neron wracał po pracy okrężną drogą, co chwila zmieniając gondole, by przypadkiem wampirzyca, która pewnikiem go śledziła, nie mogła namierzyć jego „legowiska”. Tylko tego brakowało, by ta durna prukwa nawiedzała go i w alkowie, rozprawiając o bliżej nieokreślonych samkowitościach i butach. BLEH! Cóż za okropny przypadek.

Gdy dotarł do pokoju, było już późno. Tawaif spała niespokojnie, ale to akurat nie była nowość. Ostatnio stała się wyjątkowo przewrażliwiona i podatna na koszmary. Chłopak miał nadzieję, że te wkrótce się skończą, inaczej mogłyby wyjść z tego kłopoty. Nie wiedział wszak jakie, ale instynkt go jeszcze nigdy nie zawiódł, a teraz zwiastował rychłe problemy.
A’propo problemów… czy to nie dziś wybrali się na wyprawę do jakiejś ruiny kultystów? Ciekawe co tam znaleźli. Jaszczur zamówił ciepły posiłek i zabrał się do przeszukiwania wspomnień partnerki.
Deszcz, komary, koty, kurz, jakieś malowidła, pająki, walka… buty… Kurwa co te baby mają z tymi butami?! O wspomnienie elfów… Haha! Godiva spadła w przepaść… szkoda, że się nie zabiła. Hmm… elfy, elfy… o Laboni jak zwykle nawymyślała Starcowi… znowu elfy… fajna, tajna skrytka… znowuuu buty, różdżka, kufer, fiolka… NUDA. NUDA. NUDA!

Zaraz, zaraz… Czy to jest długi elfi łuk? I magiczne elfie strzały? I magiczny elfi miecz… i elfia peleryna… i i… i elf cały, nawet martwy?!
Fiołkowe ślepia zabłysły pożądliwie, gdy pochłaniał polewkę zamaszystym wiosłowaniem łyżką.
Ciekawe jak taki elf smakował… mumie są paskudne, ale takie kości? Ludzkie były w porządku więc i elfie mogą być smaczn…
„Elfy! Tam są elfy!” zapiała smoczyca w pamięci tancerki, aż adrenalina zabuzowała w krwioobiegu zielonoskrzydłego.
PRAWDZIWE ELFY? ALE ŻYWE?
Ciekawe jak takie smakują?!
Perwersyjny uśmieszek wyrósł na bladym licu, gdy gad zaczął rozmyślać na temat wszelakich zwłok humanoidów.
Chrząknął, gdy się zreflektował, że wystraszył spojrzeniem kelnerkę i pokornie spuścił wzrok na pustą miskę.
Wspomnienia skierowały się na pochówek poległego wojownika i tu… coś mu się nie zgadzało. Godiva zleciała w dół. Para Jeźdźców została na górze… i wtem nagle był przeskok do pochówku i podziemi.
Co to ma być? Jakaś tajemnica? Jeśliby para Smoczych Jeźdźców się parzyła na pewno by tego Chaaya nie zataiła.

- Dobrze ile płacę? - spytał nieco oschłym tonem przechodząca służkę.
- Trzy miedziaki panie Neronie - odparła dziewczyna zbierając puste naczynia.
- Aaa… no tak, teraz pamiętam, przepraszam… - odparł zmieszany albinos płacąc za strawę i podziękowawszy, czym prędzej udał się do pokoju, by przeprowadzić śledztwo w sprawie brakującego elementu w dzisiejszej retrospekcji.
Zamykając drzwi na klucz, rozebrał się do naga, wlazł pod kołdrę… ale przypomniał sobie, że nie nakarmił Jasrin, więc wyskoczył, wpakował jej do klatki pająka, którego upolował w antykwariacie i znowu wskoczył pod pierzynę.
Wślizgnął się ponownie do umysłu bardki i począł węszyć niczym pies myśliwski, zglądając po wszystkich kątach.

„A ty co tu robisz?” emanacja babki wyjrzała na białą glichę ze skrzydełkami jaką aktualnie był Nvery.
~ Ciiiicho babo! ~ żachnął się, wężyk strosząc łuski i nurkując w odmętach. Choćby miał przewiercić kobiecy umysł na wylot, dowie się co robiła na balkonie.
Lewo, prawo… góra, dół.
Nic… nic… nigdzie nie ma. Gdzie ona to schowała. Na pewno gdzieś na widoku, ale gdzie?! GDZIE?!
Frustracja i ciekawość zaczynały narastać. Smok zaczął zapuszczać się w rejony, w których przebywał Starzec z Deewani. O ile Pradawny gardził pomniejszym drakonem jak i całym jego jesteswem… o tyle krnąbrna Dholianka już nie. Znudzona ciągłym obijaniem się na dnie duszy, ruszyła Zielonemu na spotkanie.

„Czego szukasz?” spytała ciekawsko i zawadiacko zarazem.
~ Blblblblbl… ~ wyburczała jaszczurka, wywołując radosny śmiech dziewczynki.
„No powiedz mi czego szukasz, może będę w stanie ci pomóc!” zawołała dumnie, łapiąc węża za ogon i ściągając do siebie.
~ Akurat, ty i pomoc! ~ zakpił Nveryioth, machając skrzydełkami przy łebku, by się wyrwać z lepkich rączek chłopczycy.
„HA HA! Masz mnie masz! Wcale ci nie pomogę! HA HA!” Maska przytuliła kompana do siebie niczym przytulankę.
~ Bleeee… dusisz, dusisz mnie Kamalo… puszczaj. ~ Gad wywalił wstążkowaty jęzor z pyska, gdy jego partnerka, okazała swą silniejszą wolę.
„Nie nazywaj mnie tak bo się zezłości…” wyjaśniła brązowooka, gładząc rozmówcę po skórkowatym łebku.
~ Kto się zezłości..? ~ ciągnął uparty stwór, wijąc się jak piskorz, ale nie udało mu się wyzwolić.
„Kamala, Kamala.” Tancereczka zrobiła kilka piruetów, znowu mocniej ściskając swoją ofiarę.
~ Czyli ty?
„Oj cicho, cicho już… chodź, pobawimy się.” Ponowny śmiech rozległ się w umyśle, po czym oboje zniknęli w jednym z luster.


Znowu była na dnie mrocznego lochu. Ciemność spozierała na nią z każdej strony. Dojmująca wilgoć i chłód przebijała się przez skórę wywołując reumatyczny ból we wszystkich członkach.
„To tylko sen” pomyślała tawaif od razu, poznając koszmar do jakiego co noc trafiała.
„To tylko sen… oni nie są prawdziwi…”

- Doprawdy? Tak się odwdzięczasz za to wszystko co dla ciebie zrobiłem? - Ranveer zamruczał jej złowrogo do ucha, przyprawiając o szybsze bicie serca i mrownie w plecach.
- Ty nie żyjesz… - odparła z bólem, ale i pewnością w głosie Chaaya. - Umarłeś mój najdroższy…
- Nie znalazłaś ciała - uciął z chłodnym rozbawieniem, kładąc swoje sękate dłonie na jej drobnych ramionach, po czym ścisnął boleśnie, jak niewprawny masażysta. Nie chciał jednak sprawić ukochanej przyjemności, a ból.
Udało mu się.
- Nie żyjesz! Nieżyjesznieżyjesznieżyjesz - zaklinała własny umysł bardka, chcąc wybudzić się z sennej pułapki.
- Nie uciekniesz, będziemy czekać… ja i nasz syn, nie zapomnimy…


Kobieta otworzyła oczy zlana zimny potem. Była w pokoju spowitym półmrokiem. Trwała jeszcze noc, choć ranek czaił się za horyzontem, lada chwila wzbijając się pod nieboskłon.
Kamalasundari usłyszała równomierny oddech czarownika przytulającego się do jej pleców. Ten dźwięk, jak i ciepło jego dotyku, wyraźnie ją uspokajał.
Nie pamiętała dokładnie o czym śniła, ale wiedziała, dlaczego się wybudziła.
Jej niechlubna historia nie była w pełni opowiedziana… i teraz domagała się zadośćuczynienia. Dholianka nie mogła już dłużej ignorować płaczu własnego dziecka, jak i wyrzutów zmarłego kochanka.
Musiała…

Odwróciwszy się ostrożnie w ramionach śpiącego mężczyzny, poszukała dłońmi umiłowanej twarzy, delikatnie badając cienkie brwi, zamknięte powieki, długi, orli nos, wąskie usta, zarost na brodzie.
Bogowie… nie sądziła, że kiedyś jeszcze spotka kogoś, kogo pokocha do szaleństwa. Jarvis był jej promyczkiem w ciemnościach, lampką oliwną odpędzającą nocne potwory. To dla niego powróciła do życia, to dla niego zaczęła się starać, wierząc, że tym razem… tym razem może im się udać.
Pomimo wszelkich niepowodzeń, pomimo upadków, ran i blizn… dla niego, jeszcze raz spróbuje stawić czoło światu.

- Gdy zeszliśmy z przełęczy, a burza ustała, postanowiliśmy zejść do środka jaru dokąd spadli nasi towarzysze. Nie wierzyliśmy, że ktoś mógł ocaleć… ale chcieliśmy ich przynajmniej należycie pochować. - Tancerka nachyliła się ku uchu odpoczywającego maga, szepcząc drżącym głosem opowieść swojego życia. Jej palce gładziły delikatnie policzki śniącego, nie chcąc go zbudzić.
Otulona czernią przemijającej nocy, czuła nie tylko odwagę, ale i potrzebę, by mówić dalej.
- Została nas tylko garstka, kilku wojowników, kilka kobiet i ja. Bez służby i niewolników. Wycieńczeni i ranni, ruszyliśmy pożegnać naszych towarzyszy, marzenia i plany na przyszłość. Napotkaliśmy wiele ciał poległych harpii, ale żadnego z naszych. Podejrzewaliśmy, że leżą przysypani skalnymi lawinami. Nie mieliśmy sił, ani środków, by przeszukiwać, by wydobyć cokolwiek spod ton nasypu. Byłam sama… i brzemienna, na czele grupy pustynnych rozbitków. Nie mogłam wrócić do domu, mężczyzn czekał sąd wojskowy, poniżenie i kara… o przemierzających z nami dziewczynach, nie chciałam nawet myśleć… Nawet ja, tawaif nie byłam pewna swego losu, gdybym wróciła bez generała wojsk Malhari, będącego na służbie naszego sułtanatu…
Ruszyliśmy więc dalej, tam gdzie planowaliśmy od początku się udać. Musieliśmy walczyć… walczyć z własnymi lękami, samotnością, żałobą i zagubieniem… na obcych ziemiach, oderwani od rodzin i kultury w której wzrośliśmy, bez przyjaciół, bez świetlanej przyszłości…

Kilka gorących kropel, skapnęło na skroń przywoływacza, lecz zaraz zostały scałowane przez delikatne wargi.
- Nie mogłam się poddać rozpaczy, był ktoś, kto pokładał we mnie wszystkie swoje nadzieje. Malutkie, nowe życie pływające w moim brzuchu… Śniące tak jak ty teraz, o tym co go spotka i co zrobi w swoim życiu. Szłam więc przed siebie, bez ociągania, bez skargi, jadłam, spałam, i czuwałam nad wzrastającym dewą - moim nowym celu, moim powodzie do trzymania się kurczowo tego wcielenia.
Trafiliśmy do krainy w której drzewa pokrywały się płaszczem bladoróżowych kwiatów. Ludzie byli niscy, w kolorze masła, o czarnych włosach i ciemnych, skośnych oczach. Ci we wsiach byli przyjaźni i pomocni. Karmili i poili nas goszcząc jak rodzinę… ostrzegli nas, byśmy nie przechodzili przez Hoshi No Mori… Gwieździsty Las.
„Muri muri” wołali… „to niewykonalne, nie da się, nie róbcie tego”…

Kurtyzana odetchnęła ciężko, przygotowując się do tego co musiała powiedzieć dalej.
- To miejsce było piękne… Drzewa były o cienkich, jasnoszarych pniach, wijących się we wstęgi, serpentyny i sprężyny. Gałęzie, niczym dłonie pełne zielonych bukietów, rozpościerały się parasolami nad naszymi głowami. Ziemia pokryta była pachnącym mchem i paprociami między którymi cienkie smużki mgły przelewały się, niczym macki wielkich ośmiornic. Na rozstajach dróg, w środku kniei, spotkaliśmy karawanę tubylców. Pamiętaliśmy o przestrogach i byliśmy nieufni wobec uzbrojonych kupców z wozami pełnymi klatek różnokolorowych ptaków. Ci jednak wielce się ucieszyli widząc nas w tych stronach. Zapewniali, że razem będzie bezpieczniej podróżować, bo podobno gdzieś w tym gąszczu czaili się bandyci. Byliśmy jednak zachowawczy i oziębli w stosunkach. Szliśmy jednak w tym samym kierunku i czy chcąc, czy nie chcąc… po kilku dniach oswoiliśmy się z tymi niskimi i roześmianymi człowieczkami, mówiącymi śpiewną mową. To było trzeciej nocy. Zaprosili nas na herbatę i ryż z kiszoną rybą ze śliwkami. Herbata była złocista jak miód lub wino, a nie czarna jak u nas. Była… gorzka i orzeźwiająca jak kawa. Ryż za to słodki, lepki… kleisty wręcz, o słono-kwaśnych dodatkach. Opowiadaliśmy sobie historie z przebytych podróży, słuchaliśmy pieśni przy ognisku i udaliśmy się spać, bez obaw, że zostaniemy zaatakowani… jakże… byliśmy… naiwni…
Przed świtem obudził mnie krzyk, te karzełkowate demony poderżnęły wszystkim wojownikom gardła. Kilku zdążyło się zbudzić i dzielnie walczyło, wielu powalając gołymi rękoma, polegli jednak od zatrutych strzał. Kobiety uciekały we wszystkich kierunkach. Padały jak muchy od ciosów w plecy i momentalnie były gwałcone. Ja nie miałam tyle… szczęścia. Byłam za ładna, by tak szybko pozbawiać mnie życia. Po gwałcie, przychodził kolejny… i kolejny, a później gdy się już wszyscy zaspokoili, wypuściwszy zwierzynę z klatek, zamknięto mnie i trzy inne na ich miejsce. Każda noc była dla nas piekłem, piekłem, które przeżyłam tylko ja i Analeshka. Ja… gdyż liczył na mnie mój syn, a ona była za słaba, by odebrać sobie życie. Po wyjechaniu z lasu sprzedano nas. Trafiłam do lochów, naga, zagubiona i bezbronna. Nie wiedziałam, gdzie była Ana i czy w ogóle trafiła tutaj ze mną, czy może gdzieś indziej. Przygotowywałam się na najgorsze, na tortury… ból, upokorzenie i niechybną śmierć. Byłam sama w celi. Nie docierało do mnie żadne światło. Było zimno, mokro i ślisko. Powietrze pachniało solą i glonami. - Chaaya umilkła, przypominając sobie te wszystkie wspomnienia, które tyle czasu próbowała od siebie odgrodzić… jakby w ogóle ich nie przeżyła, lub należały do kogoś innego. Jej oddech był trochę świszczący, gdy ból ulokował się w jej piersi na stałe.

- Najgorsza była niewiadoma Jarvisie. Ta niewiedza w połączeniu z ciemnością budziła w mojej wyobraźni potwory, a gdy czasem… gdy czasem słyszałam krzyk innych kobiet, bałam się, że… że niedługo po mnie przyjdą i spotka mnie to samo co i je. Nie mogłam na to pozwolić… nie mogłam się poddać. Dlatego gdy drzwi do mojej celi zostały otwarte a jedzenie wylane na podłogę, bez namysłu zlizywałam je z kamieni. Gdy któryś ze strażników rozpinał spodnie klękałam otwierając usta.
„Dobra z ciebie suka, nie trzeba cię tresować… zarobimy na tobie krocie.” Udało mi się uniknąć tego… czego tak bardzo się obawiałam. Mój synek był bezpieczny. Mama… - jej głos się załamał od płaczu. - …mama nad nim czuwa i nie pozwoli, by stała mu się krzywda.
Cichy szloch rozległ się w powietrzu, gdy bardka opłakiwała okrutny los dziecka, jak i jej samej. Gdy ciężar w jej klatce nieco zelżał, pociągnęła cicho nosem i kontynuowała dalej.

- Robili mi wszystko. W pojedynkę, w grupie. Mężczyźni i kobiety. Czasem przyprowadzano wielu takich jak ja i na scenie odgrywaliśmy upiorny spektakl ku uciesze widowni. Kobieta bez rąk i nóg wzięta w trzy ognie. Karzeł posuwający giganta. Pies ujeżdżający związaną i wypiętą dziewczynkę. Były i inne zwierzęta… i inni równie dziwni ludzie i nieludzie. Były przedmioty o wymyślnych kształtach, grubości i długości, specjalnie wykonane do wszelakich penetracji, i były też zwykłe przedmioty codziennego użytku… co kto lubi, co kto ma pod ręką… ile zapłacisz tyle masz możliwości wykorzystania czyjegoś ciała. Możesz bić, możesz ciąć, dusić, podwieszać na hakach, kłaść na łożu z gwoździ, dusić, kopać, podtapiać, gwałcić, ubliżać, poniżać, rozrywać. Chcesz ślepej spuścić się w oczodół? My nie oceniamy, płać i idź się bawić. Ograniczała cię tylko twoja wyobraźnia oraz złoto w mieszku. Godziłam się na wszystko, byleby byli dla mnie łagodni… byleby cios nie padł na brzuch, gdzie spało moje kochanie. Wykorzystywali to, zadowoleni z kury znoszącej złote jajka… choć myślę, że byłam gorsza od najgorszej kurwy. Gdy mój brzuch zaczął rosnąć, moja cena podrożała. Pieprzyć brzemienną to nie byle grataka… nie wiem, nie wiem co się stało - załkała nagle - ale gdy byłam już obolała i ciężka… zaprowadzono mnie. Zaprowadzono mnie do sali, do sali do której nigdy nie chciałam trafić. Kupiła mnie grupa… przywiązała do dwóch szczebli ze sobą skrzyżowanych. Ręce i nogi, we wszystkich kierunkach świata… i wiedziałam… wiedziałam, że oto nastał mój koniec.
Choć łzy leciały ciurkiem po jej twarzy, a żal dusił w gardle, tancerka nie przestała makabrycznej opowieści, chcąc wreszcie wyrzucić ją z siebie.

- Miałam poparzone przedramiona, opuchniętą twarz, ponakłuwane piersi… najgorzej było jednak z brzuchem. Ukrzyżowana nie mogłam go osłaniać gdy raz za razem tłukli w niego pałkami lub chłostali biczem zrywając mi skórę. W końcu poczułam, że coś we mnie pęka. Połamane żebra utrudniały mi oddychanie, po nogach lała mi się krew, moje trzewia jakby implodowały, czułam, że umieram, nie miałam już siły krzyczeć ni błagać… Znudzili się, gdy zauważyli, że nie ma u mnie żadnej reakcji i przewrócili mnie na ziemie. Nie mogłam nic zrobić… poleciałam przed siebie… Od wstrząsu i wycieńczenia straciłam przytomność… Obudziłam się… na stole… któryś z nich brał mnie w posiadanie, ale… nic nie czułam. Jakbym… to nie była ja… jakby to nie było moje ciało. Wpatrywałam się w sufit i nie rozumiałam gdzie jestem, ani co się dzieje… Czułam w sobie pustkę. Pustkę… i całkowite odrętwienie.
Zostałam obrócona na brzuch. Ogień zalał moje wnętrzności na chwilę oślepiając. Gdy odzyskałam zmysły… dostrzegłam skąpaną we krwi i czymś jeszcze… podłogę.
„Co tu się stało?” pomyślałam, gdy jeden zakładał mi na usta uprząż, bym nie ugryzła go w przyrodzenie. Chciało mi się śmiać z tego powodu, bo nawet nie czułam, że mam zęby i… i wtedy… nagle coś do mnie dotarło.
Ja leżałam na brzuchu… płasko. Usłyszałam własny krzyk i ból na całym ciele. Poczułam te wszystkie rany jakie mi zadali gdy byłam przytomna i gdy przytomność straciłam… Zaczęłam się miotać w panice, a kości chrupały we mnie coraz głośniej, jakbym była jakimś workiem pełnym gratów.
Zbiegli się mnie złapać, pamiętam, że jeden się poślizgnął i upadł gdy go kopnęłam i… ten, ten który mnie gwałcił gdy się obudziłam chwycił mnie za włosy i przekręcił głowę w bok mówiąc:
„Jeszcze chwila, a skończysz jak twój synalek…”

Jej głos zmatowiał. Stał się chłodny… i zdystansowany.
- Pod ścianą leżało małe ciałko… jak szmaciana laleczka rzucona przez zapominalskie dziecko. Ślad na ścianie świadczył o tym, że ktoś rzucił nim o nią… główka była pęknięta jak owoc granatu i nieco spłaszczona. Wyglądał…
...na zmarzniętego… tylko … tyle tyle pamiętam, zanim ciemność ponownie mnie nie ogarnęła.
Kamala chlipała cichutko, kładąc się na poduszce obok mężczyzny. Jej opuszki drżały konwulsyjnie na jarvisowych policzkach i wkrótce, kobieta zabrała dłonie, nie chcąc obudzić kochanka ze snu.

- Później… Przyszedł do mnie kapłan, lecząc wszystkie złamania, zasklepiając każdą ranę, pielęgnując mnie i smarując. Karmił mnie jakaś papką i mówił, że niedługo znowu poczuje się lepiej… i że znowu będę piękna. Miał racje co do jednego. Po tym makabrycznym incydencie nie został żaden ślad. Nie miałam na swoim ciele nawet blizn z dzieciństwa. Ale… to się i tak nie liczyło. Nic już się dla mnie nie liczyło. Czułam, że umarłam… choć mój duch nie mógł opuścić ciała. Ta apatia… trwała do samego końca.
Wciąż ktoś mnie kupował, ale nie byłam już popularna. Zabawa mną nie sprawiała już nikomu radości. Pobyty w celach były coraz dłuższe. Nie zwracałam jednak uwagi na to gdzie byłam i z kim byłam. Przeniesiono mnie do lochu… gdzie była ze mną inna niewolnica, dużo do mnie mówiła, choć ja nie odpowiadałam jej wcale. Wywiązała się między nimi więź… nić przyjaźni… zrozumienia… ale już do końca pozostałam bezwolną… pustą, skorupką.

Westchnęła zmęczona.

- I pojawił się Janus. Gdy wpuszczono mnie do sypialni, od razu padłam przed nim na kolana i otworzyłam usta… strasznie się wtedy wystraszył. Prosił mnie… bym z nim porozmawiała… ale ja zapomniałam jak się mówi. Za to ponownie przed nim uklękłam, a on ponownie się przeraził.
Uciekł z pokoju… mówiąc tylko: „zabiorę cie stąd, obiecuje”.
Jak wiesz… udało mu się to. Po sześciu posiłkach… czyli prawdopodobnie po sześciu dniach, po raz pierwszy od dawna zobaczyłam słońce. Zostałam sprzedana za sześć tysięcy sztuk złota. To… bardzo niska cena jak za tawaif na własność… to, niemal… bezcen…
Kilka miesięcy później Janus opowiedział mi jak się o mnie dowiedział. Kapłan, który „sprowadził mnie do żywych” zapijał smutki w karczmie. Przez wiele lat opiekował się niewolnymi… płacono mu potrójne ceny za leczenie złamań czy zwykłych rozcięć. Nie zadawał pytań… brał pieniądze, choć dobrze wiedział kim były jego pacjentki i skąd miały obrażenia. Tak się jednak składało, że pierwszy raz został wezwany do tak ciężkiego przypadku jak ja. Przeraził się. Dotarło do niego kim byli jego pracodawcy i kim stał się on sam. Załamał się… Janus powiedział, że Yatsuboshi zwrócił się do niego: „Ona na pewno żyje… Jest taka piękna. Każdą inną pozostawiliby na skonanie w męczarniach, ale ona zbyt wiele przynosiła im zysków… Jeśli kiedykolwiek tam będziesz, uratuj ją bo ja sam nie jestem w stanie tego zrobić.”

Opowieść w końcu dobiegła końca. Dziewczyna rozluźniła się, oddychając pełniej i z większą lekkością, nieznacznie zapadając się w poduszkę.
Pierwszy raz… opowiedziała o tym na głos. Stary rycerz nigdy nie doczekał się odpowiedzi na dręczące go pytania, których też i nigdy nie zadał, a ona nie chciała więcej wracać do tego co było.
Dopiero Nveryioth…
Tak, on znał całą prawdę. Przeżył to wszystko, nocami przeszukując jej wspomnienia, katując się jej bólem, który stał się i jego.
Sundari wiedziała, że on wiedział, a on wiedział, że ona wie, że wiedział… choć nigdy o tym nie rozmawiali.

I…
Teraz Jarvis…
Jej słodki, kochany i patykowaty smutek, o którego uśmiech musiała zajadle walczyć z jego posępnymi myślami.
- Do tej pory nie rozumiem dlaczego mnie uratował… dziwny był z niego człowiek - odparła sennie, do śpiącego mężczyzny, przymykając oczy.
- Każdy ma własne powody dla których… czyni to co czyni. - Pogłaskał ją czule po włosach czarownik odzywając się cicho. - Czasami wynikające z … własnych ran i wyrzutów sumienia. Ja… nieco rozumiem, czemu chciał cię uratować. Z tego co wiem, większość jeźdźców, tych starszych, to dobrzy ludzie… tacy paladyni. Nie mogą przejść obojętnie wobec krzywdy. Ja taki dobry nie jestem niestety.
- Kiedy ty… - Chaaya drgnęła zdziwiona, ale po chwili skorzystała z okazji, że mag nie śpi i przytuliła się do niego. - Przepraszam, nie chciałam cię obudzić - mruknęła mu w szyję, wyjątkowo spokojna, lub może po prostu zmęczona.
- Nigdy się z takim nie spotkałam, wydawał się niewinny i czysty jakby nigdy nie dorósł, a z drugiej strony… wiem, że dla wielu swoich wrogów był zabójczy. Kilka tygodni po moim uwolnieniu wyleciał ze swoim skrzydłem na misję. Gdy wrócił, wręczył mi dwa sznury dzwoneczków. To były moje dzwoneczki…
- Niektóre zakony i niektórzy mnisi… ślubują czystość. To jest popularne… było popularne w La Rasquelle. Możliwe, że Janus też był taki - wyjaśnił cicho przywoływacz i dodał - Nie mogłem zasnąć. - Pogłaskał ją po włosach. - Ale mogę być cicho… i tylko słuchać.

Kobieta wiedziała, że to nie była tylko kwestia celibatu. Stary Janus był wolny i nieskalany złą myślą. Jakby nie potrafił zazdrościć, mścić się, nienawidzić. Zdawał się prosty i... jakby głupi, naiwny, a jednocześnie szalenie inteligentny i pragmatyczny. Dziwny, bardzo dziwny człowiek… tylko tyle potrafiła powiedzieć.
- To już koniec tej historii… teraz znasz już wszystko - odparła po chwili refleksji nad zmarłym rycerzem. - Dlaczego nie mogłeś zasnąć? Niedługo świt nastanie…
- Dziękuję… wiem, że to dla ciebie bolesne wspomnienia. Że ciężko się je wyrzuca z siebie - rzekł cicho Smoczy Jeździec, a Kamala wiedziała, że on ze swoimi nie radzi sobie w ten sposób. Nawet tą historyjkę z własnego życia, którą jej kiedyś zdradził, opowiadał jakby nie był jej uczestnikiem.
- Nie chciałam cię tym obarczać… ale wiem, że choćbyś milczał… katowałbyś się pytaniami co się stało i dlaczego tak płakałam wczoraj wieczorem. Zaczęłaby mnie zżerać frustracja, że cię ranię, że taję przed tobą swoją przeszłość… Ciemność i myśl, że śpisz dodała mi odwagi. - Przyznała się do tchórzostwa, uśmiechając smutno, choć Jarvis nie mógł tego dostrzec. - Trochę się wstydzę… że jestem przy tobie szczęśliwa i że staram się zapomnieć o… o nich. Od pewnego czasu źle sypiam booo… Ranveer sprawia mi wyrzuty.
- Nie on… ty sama je sobie sprawiasz. - Pogłaskał ją delikatnie po twarzy szepcząc. - Nie potrafisz sobie wybaczyć. Tak jak ja. Tyle, że ty uważasz, że nie masz prawa być szczęśliwa…. lub boisz się, że zapomnisz o nich. A tego też nie chcesz. Niepotrzebnie się boisz. Nie da się zapomnieć o swoich bliskich. I nie sądzę, by Ranveer, który cię kochał, chciałby cię widzieć nieszczęśliwą.

Bardka przesuwała dłońmi po nagim ciele czarownika, wyraźnie szukając twarzy. Gdy wymacała ostrożnie głowę i opuszkami badała jego czoło brwi i policzki, aż w końcu dotknęła warg. Pocałowała go delikatnie przez palce, by wiedzieć, że trawi w mroku, po czym zaśmiała się cicho, ale był to gorzki śmiech przez łzy.
- Mówiłam ci… za bardzo tkwię w przeszłości… - I ponownie musnęła jego usta.
- Jestem uparty i nie pozwolę ci w niej zatonąć. Wyrwę za wszelką cenę - odparł cicho, ale pewnie mężczyzna i westchnął. - A jutro będę musiał powstrzymać Godivę, przed wyprawą za ów Gwieździsty Las o którym wspomniałaś i spalenia wszystkich ludzkich siedzib. Albo równie szalonego pomysłu.
- Janus się tym zajął… całe jego skrzydło - odparła po namyśle, ostrożnie dobierając słowa. - Tak sądzę… to tylko moje domysły, ale… dzwoneczki tak jak cała reszta została mi odebrana, a jednak skądś je miał, a przecież… wyruszył, gdzieś, na misję… dyplomatyczną. - Dholianka ucichła jakby się trochę bojąc powiedzieć na głos, że Kryształowa Jaskinia mogła przyłożyć rękę… nieoficjalnie… do jakiejś prywatnej krucjaty na obcych ludach, może nawet klientach.
- Znasz przecież Godivę. Głupiutka nie jest. Czasami nawet mądrzejsza ode mnie, ale… - rzekł mag ciepłym, żartobliwym tonem. - …lubi proste rozwiązania siłowe. Bardzo lubi iść po tej linii. Najchętniej wszystko rozwiązywała by przemocą.
- Masz rację… - przytaknęła kobieta po części rozbrojona porywczym charakterem smoczycy. - Wrócimy do ewentualnego najazdu, gdy załatwimy sprawę ze Starcem… - dodała polubownie, swoje słowa kierując do samej skrzydlatej, która nad ranem o wszystkim się dowie, wyszarpując wspomnienia siłą z umysłu swojego partnera.
- Traktuje cię trochę jak swojego pisklaczka… trochę… - stwierdził dowcipnie przywoływacz i westchnął. - A to oznacza, że każdy kto cię skrzywdził, musi zginąć z jej ręki… najlepiej boleśnie.
- Nie wiem czy to zaszczyt… czy przekleństwo… - odparła ze zgrozą tancerka, ale zdecydowanie przez uśmiech. - Jak na smocze pisklę… jestem dość cherlawa, będę musiała się wziąć za siebie, by nie przynieść jej wstydu.

Dziewczyna wróciła głową na poduszkę, moszcząc się wygodnie przy wybranku, by przylegali do siebie idealnie. Jej biust rozlał mu się pod obojczykami, gdyż leżała nieco wyżej, co by dosięgać swobodnie do jego twarzy.
- Ja ci zazdroszczę… umiesz ją utemperować. Mnie to tak dobrze nie wychodzi - odparł czule Jarvis głaszcząc ją po włosach.
- Chciałabym ci pomóc, ale nie wiem jak to robię - oznajmiła gładko… może nazbyt gładko.
Gdzieś tam… czaił się chochlik, mag dobrze o tym wiedział.
Tawaif objęła mężczyznę za karkiem, wplatając palce między jego włosy i... przepuściła niespodziewany atak.
- Dlaczego nie mogłeś zasnąć? Nie odpowiedziałeś… i nie mów mi, że się mną martwiłeś, bo w to nie uwierze… widząc mnie spokojnie śpiącą powinieneś się uspokoić.
- Nie tylko - mruknął czarownik wodząc palcami po jej policzku. - Myślałem też o jutrzejszym dniu. Jak na razie nie posunęliśmy się zbyt daleko w sprawie Vantu, a do miasta już dotarli ci służący demonom barbarzyńcy.
- Poradzimy sobie. Może po prostu… źle do tego podchodzimy. Spróbujmy zamiast Vantu poszukać jego ofiar. Uparł się na wampiry… - Drgnęła nagle, jakby zdjęta jakimś pomysłem. - Nvery może się wkręcić w ich towarzystwo… ta cała Franczeska łazi za nim jak cień i ciągle się mizdrzy… jeśli przekonam go, by przestał się od niej… - Urwała, gdy dotarło do niej, że gada bez sensu. Zielony prędzej by zeżarł własny ogon, niźli udawał, że chce słuchać opowieści narwanej donny.
- Francesca? Ta Francesca? - zapytał lekko zaniepokojonym tonem przywoływacz.
- Ach… nie powiedziałam ci w końcu… - speszyła się tancerka. - Na balu była… ta, dla której pracowałeś za młodu… Nveryioth zagadał ją na balu i szybko tego pożałował… a wczoraj, teraz to chyba przedwczoraj… przyszła do niego do sklepu. Wieczorem gdy poszliśmy coś zjeść opowiedział mi o tym i zamiast wtedy trenować, połowę tego czasu kupowaliśmy jakieś dyrdymały na nieumarłych, bo się uparł, że nie wytrzyma jej gadania, a ja w sumie się trochę martwiłam.
- Ja też się martwię… Francesca lubi pozować na uwodzicielkę, głupiutką figlarkę, ale to zimno kalkulujący drapieżnik - mruknął zamyślony kruczowłosy i westchnął po chwili cierpiętniczo. - A przecież mówiłem, żeby ich nie zaczepiać.
- Trzeba mu to było powiedzieć… - odgryzła się bardka z pogodą w głosie. - Jest równie uparty co Godiva. Poza tym… on szukał elfiego wampira, ale ciężko mu było się dogadać z tym… tym wiesz jakim. Stał pod ścianą i się gapił na tłum. Traf chciał, że rudą uznał za idiotkę… Mówie ci… jakbym miała wyłożyć jego tok rozumowania… osiwiałbyś. Zresztą… było minęło. Teraz za nim łazi i próbuje szczęścia. Kupił sobie wodę święconą… nawet girlandę z czosnku, który zamierza jeść i chuchać jej wyziewami w twarz, by ją zemdliło… a ja wcisnęłam mu jeszcze dwie mikstury z naszej wyprawy na pustyni. Te przeciwko nieumarłym - wyjaśniła szybko sprawę i również westchnęła, aż spracowane sprężyny w materacu cicho skrzypnęły. - Powinien być bezpieczny… w miarę... zresztą jest tak niemiły, że tylko idiota by się dalej starał.
- Albo ktoś, kto lubi wyzwania - odparł Jeździec i zmienił na moment temat. - Wygląda też na to, że będziemy musieli zapłacić za nowe łóżko… prędzej czy później.
- Ja zawsze mogę sypiać na tobie - zaoferowała się rezolutnie Chaaya i musnęła wargami nos kochanka.
- Nie wiem czy dałbym ci wtedy spać.
Dłonie chłopaka zabrały się za zaborcze ugniatanie pośladków partnerki, niczym piekarz wyrabiające świeże bochenki. - Bo gdy się tulisz tak, to mam coraz większą ochotę ci przeszkadzać w spaniu. -
I to dosłownie coraz większą, co bardka dobrze czuła.
Dłoń we włosach Jarvisa zacisnęła się w garść, ściągając mu głowę nieco do tyłu. Kurtyzana bezbłędnie odnalazła drogę do jego ust, składając na nich drżący i pełen wahania pocałunek. Jednakże, gdy tylko pieszczota spotkała się z odwzajemnieniem, Sundari naparła mocniej ciałem na ciało z tęsknotą oddając się przyjemności. Jej krągłe udo nasunęło się na szczupłe, męskie biodro, ocierając się nim w górę i dół, gdy łono co i rusz muskało muszkiet pełen czarowniczych pragnień.

- Kamalo… pragnę cię… - wypowiedział mag drżącym głosem, gdy się o niego ocierała. - Ale jak dalej będziesz się tak… bawiła… to dam ci klapsa i sam… wezmę się… za ciebie.
- Połóż się na plecach - poleciła cichym głosem, zjeżdżając wargami na szyję chłopaka, by przyssać się na chwilę do delikatnej skóry.
- Dobrze… - Czarownik potulnie wykonał jej polecenie. Jednak Dholianka dobrze znała temperament partnera i jego zamiłowanie do obdarzania kobiety pieszczotami.
Tawaif jeszcze chwilę leżała na boku dopieszczając malinkę, jaką miała zamiar zostawić pod szczęką wybranka. Palce jednak wyplątały się z jego włosów i powoli sunęły w linii prostej ku nowemu celowi. Dziewczyna nie miała zamiaru kazać mężczyźnie czekać, aż zmysł artystyczny jej języka zostanie zaspokojony i objęła rączką, czule, acz pewnie, napięte przyrodzenia.
Bawiła się nim jednak, by podsycić jeszcze trochę żaru w jego trzewia, aż głośny cmok oznajmił, wykonaną robotę i tancerka nasunęła się biodrami na biodra przywoływacza, siadając okrakiem.
Wydawało się po konturach, że spogląda raz w lewo, raz w prawo… po czym ostrożnie, po omacku dosiadła rumaka.
I tu znów… zadrżała, westchnęła i… jakby spojrzała na boki.
Poprawiła się, pogłębiając połączenie między nimi i moszcząc ciężkimi pośladkami.
- Nic nie widzę… - burknęła gniewnie, wędrując dłońmi po torsie kompana, aż w końcu dotarła do ramion. Nachyliła się ku prawej ręce, sunąc dłońmi ku dłoni magika i gdy ich palce połączyły się, ona bezwiednie naprowadziła go na swoją pierś, kołysząc się nieznacznie i niepewnie w jego siodle.
- Mogę rzucić.. trochę… światła - zaproponował Jarvis poddając się hipnotycznym ruchom kochanki i rozkoszując miękkim otulającym go kwiatem jej ciała, tam gdzie był szczególnie wrażliwy. Jego dłoń masowała krągłość podsuniętą mu do zabawy, powoli i stanowczo… wywołując przyjemne doznania u bardki.
- Nie-e… - odparła czupurnie.
- Nie wiadomo jakbym w tym świetle wyglądała… - wyjaśniła dumnie, a może po części trochę się wstydząc napuchniętej od płaczu buzi. - Jesteśmy zdani na wyobraźnię i… - Odchyliła się nieznacznie, by naprzeć znowu ciałem ponownie drżąc od przyjemności jaką musiał jej niechybnie sprawić.
Jej ręce nie wędrowały za daleko. Jedna przyjemnie gładziła przedramię pieszczących ją palców, a druga opuszkami przesuwała się w górę i w dół po linii brzucha, tylko nieznacznie drażniąc Smoczego Jeźdźca paznokciami.
W tym spotkaniu, to nacisk odgrywał tu główną rolę, choć wkrótce… gdy oboje poczuli się w mroku pewniej, spokojne kołysanie ustąpiło powolnym unoszeniom i opadaniom. Nie były to jednak żywiołowe podskoki, aż całe łóżko chodziło po pokoju.

Chaaya powoli dryfowała na falach przyjemności i drżącym chłopaku. Czuła maga całym ciałem, jego dotyk w sobie i na sobie. Zbliżająca się fala rozkoszy, była odmienna… nie tak gwałtowna jak zazwyczaj. Niespiesznie wzbierała, gdy ich ciała poruszały się wspólnym rytmem pożądania.
Tawaif napięła się charakterystycznie gdy jako pierwsza dosięgła szczytu, tłumiąc jęk rozkoszy zagryzieniem wargi. Potem odetchnęła, pewniej, z lekkością, która nadała jej ciału jakąś taką miękkość, opływowość. Wsparłszy się na własnych nogach, przyspieszyła tempa, by wnet za nią podążył i przywoływacz, który cicho jęknął poddając się ruchom kochanki, coraz szybszym i gwałtowniejszym. Pragnienie wzbierało w jego lędźwiach, a myśli pełne były… Kamali, całowanej i pieszczonej.
Jego dłonie wodziły po jej gorącej skórze. Jedna na udzie, druga obejmowała podskakującą pierś. Jeszcze kilka ruchów bioder i tawaif zaprowadziła Smoczego Jeźdźca na szczyt rozkoszy.

Dziewczyna dyszała jeszcze chwilę po tym jak poczuła żar rozlewający się w jej łonie. Opadła po raz ostatni, przylegając kobiecością do podbrzusza partnera. Chwiała się nieznacznie na boki, osłabiona od płaczu i doznań, po czym powoli naparła na tors towarzysza, kładąc się na nim.
- Bałam się... i nadal się boję, że będziesz się mnie brzydził - odparła w przerwach łapania oddechu, po czym delikatnie zsunęła się na prawą stronę i tylko lewa noga tuliła się do czarownika obok.
- Dlaczego miałbym się brzydzić? - Jarvis sięgnął dłonią na oślep i delikatnie wodził palcami po policzku ukochanej. - Nie rozumiem…
- Mężczyźni wolą… kobiety nietknięte… przez innych - mruknęła speszona.
- Tylko ci głupi… - wyjaśnił żartobliwie, po czym opowiedział o lokalno-męskim punkcie widzenia. - Teściowie lubią dziewice, bo mają pewność, że dzieci będą ich syna. Sami mężowie lubią mieć ładne żony. W La Rasquelle… zbyt łatwo zostać wdową, a i wampiry ponoć lubią dziewiczą krew… więc… rzadko się czeka z czystością do ślubu.
- Nie obchodzą mnie inni… - zatroskała się, poruszając niespokojnie pod jego dotykiem i wnet się do niego przytulając, by schować swą twarz w jego ramię.
- Mnie nie przeszkadza, że nie jesteś dziewicą - odparł cicho przywoływacz głaszcząc ją po włosach. - Sama możesz sprawdzić w myślach moich, co czuję. Z pewnością nie obrzydzenie.
- To nie o to chodzi Jarvisie… - odparła zbolale. - Nie będę nic sprawdzać… twoje słowo mi wystarczy - dodała ciepło, całując go w bark. - Ja przepraszam… - szepnęła cicho i podsunęła nieco wyżej. - S-spróbuj zasnąć, proszę cię… odpocznij. - Przytuliła go do swoich piersi, głaszcząc opiekuńczo po głowie.
- Kamalo… kocham cię… pragnę i bardzo mi zależy na twoim uśmiechu - mruczał cicho mężczyzna. - Nie musisz za nic przepraszać. Odpręż się wraz ze mną i odrzuć zmartwienia. Dobrze?
- Dobrze… dobrze… - zgodziła się z nim szczerze, muskając go wargami w czubek głowy i ponownie tuląc. - Spróbujemy zasnąć oboje…
- Nie musimy… wcześnie… wstawać. - Ziewnął kruczowłosy wtulony w jej biust. - I zawsze wyglądasz ślicznie.
- Wiem kochany… - Kolejny całus spoczął tym razem na jego czole. - Będziemy wypoczywać cały dzień… i uprawiać miłość, jeśli tylko najdzie nas ochota - przyrzekła czule. - Kocham cie. - Przysuwając usta do jego włosów, przymknęła oczy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 05-02-2018, 17:29   #137
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Miasto otoczone porannymi mgłami pełne było ludzi spieszących się do swych zajęć. Nikt nie miał czasu czekać, aż wilgotny opar opadnie. A tawaif… smakowała nowych rozkoszy.


Targowania się i ubijania interesów. To było coś więcej niż zwykłe wykłócanie się przy straganie. Tym razem Chaaya ubijała interes. Sama. Co więcej wszystko samodzielnie zaplanowała i przeprowadziła wszelkie rozmowy. Sama wszystko zorganizowała.
Stała się kupcem. Nawet jeśli jednorazowo.
Zupełnie nowa rola w jej życiu. Od pewnego jednak czasu tawaif trafiały się zadania, na które wszak Pawi Taras jej nie wyszkolił. Handel i targowanie, przeszukiwanie lochów, walka… były całkiem odmienne od tego do czego przywykła w domu. Który teraz wydał się tak dalekim wspomnieniem, odległym zarówno w przestrzeni jak i w czasie. Ile zostało z Pawiego Tarasu który znała?
W każdym razie dobijanie interesu, załatwianie tragarzy, organizowanie transportu. Rozładowywanie gondoli. Tyle rzeczy do zrobienia i nadzorowania.
Nagle tawaif stała się przywódczynią i nadzorczynią grupki ludzi, którzy wykonywali jej zadanie. Owszem, byli fachowcami… ale nawykłymi do słuchania a nie podejmowania decyzji.

Godzinę później, sakiewka Chaai przyjemnie ciążyła jej przy pasku pełna samodzielnie zarobionych monet.Wysiłek solidnie narodzony i wywołujący uśmiech zadowolenia na obliczu tancerki.


“Hagvaira Artefakty i Towary Magiczne.” - tak dumnie głosił szyld wiszący nad nad drzwiami, zaś same odrzwia pokryte były ezoterycznym pismem skrzącym lekko pod dotykiem. Wiszący na szyldzie wianek czosnku też budził zaufanie. Właściciel nie był wampirem.
Był za to dość dużym bałaganiarzem, bo sam sklepik w środku przypominał graciarnię, w której to magiczne przedmioty, zwoje, eliksiry leżały na półkach bez składu i ładu. Zapewne po to by potencjalny złodziej, nie był w stanie się zorientować które przedmioty są cenne, a które tylko atrapami z fałszywymi aurami.
To przypuszczenie potwierdzał sam wygląd gospodarza.
Niski, acz masywny brodacz w zielonej szacie, raczej nie przypominał tradycyjnych magów. Jego duże dłonie wydawały się być idealne do rozbijania nosów w barowych bójkach. A zatknięte za pas różdżki jakoś nie nadawały mu pozorów nobliwego maga.
- Co was do mnie sprowadza?- Hagvair zapytał tubalnym głosem drapiąc się po łysinie.


Targ skór, futer, piór… pełen ludzi i elfów. Co prawda elfów pół i ćwierć krwi. Ale ta elfia krew była dobrze widoczna, wraz ze spiczastymi uszami. Targ powstał na kilkunastu tratwach powiązanych ze sobą i blokujących jeden z kanałów miasta. Obejmował on także dwa placyki, będące w miejscu zrujnowanych budynków. Nie było straganów. Jedynie szerokie ławy, na których leżały skóry, pęki skór, skorupy… wszystko co można było zedrzeć z upolowanej zwierzyny. Zedrzeć i nie zjeść.
Targ był zatłoczony. Otaczające miasto bagna dostarczały mnóstwo tego typu towarów. I tych którzy z łowów, było tu sporo. Przy czym wyróżniali się szarością strojów i twardością rysów. Nie byli miejskimi barwnymi ptakami, tylko dzikim ptactwem z szuwarów. Niełatwo więc Chaai było znaleźć wśród nich tę którą tu szukała. Niczym zagubione dziecię na wielkim targu szukające matki, bardka meandrowała pomiędzy sprzedawcami i kupującymi.Tym bardziej, że nie było tu stałych stanowisk. Sprzedający i kupujący korzystali z ław do negocjacji cen. Ci, dla których miejsca nie było czekali z towarami na ramieniu lub w workach, aż obecnie targujący osobnicy dobiją targu. I czekając plotkowali.
O taaaaakiej rybie… i gdzie ją można znaleźć, o koboldzich pułapkach, o smokach… które jednak były bardziej różnymi rodzajami latających gadów i odmiany wywern, niż prawdziwymi draconidami. O Wielkim Starym… drapieżnym sumie wielkości wieloryba. I o tym kogo ostatnio pożarł.
I o barbarzyńcach. Nowości w okolicy. Małych grupkach barbarzyńców z północy, którzy pod wodzą szamanów i zaklinaczy zaczęli się zapuszczać w bagna. Były to złe wieści dla Chaai i jej łuskowatego “gościa”. Humor jednak poprawiał fakt, że w tym obcym sobie miejscu, ginęli dość często brutalnie zabijani przez… otoczenie. Bagna były bowiem pełne zdradzieckich pułapek i wrogich stworzeń. Ci którzy ich nie znali, łatwo wpadali w kłopoty.
W końcu jednak w oczy Chaai wpadła wreszcie szukana łowczyni, właśnie dobijająca targu z brodatym mężczyzną przy jednym ze stołów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-02-2018 o 21:17.
abishai jest offline  
Stary 09-02-2018, 10:42   #138
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Obudziła się rankiem. Zwinięta w kłębek i tuląca twarz Jarvisa do swoich piersi. Jeśli wcześniej śniła, po owych wizjach nie pozostał nawet ślad w jej umyśle.
Chaaya czuła się wypoczęta na tyle, na ile pozwalały jej na to okoliczności. Głowa zdawała jej się nieco ociężała, jakby owinięta ciężkim materiałem turbanu, skronie lekko ćmiły w bólu, a powieki miały w sobie napuchniętą od płaczu ciężkość.
Jeżeli po przebudzeniu bardka nie miała pewności co do wydarzeń z poprzedniej nocy, to te objawy rozwiały wszelkie wątpliwości.
Słowa zostały wypowiedziane i nie dało się ich już cofnąć.
Dziewczyna jednak nie żałowała swojej decyzji, bo w jej sercu nastało na chwilę uczucie ulgi.

Czarownik tym razem spał na prawdę. Tawaif miała nadzieję, że jego sen był lekki i przyjemny. Dość miał już zmartwień i wspomnień, które odbierały mu spokój ducha… a wczoraj jeszcze…
- Wypoczywaj kochany… - wyszeptała mu do ucha - …nie martw się tyle… - poprosiła składając delikatny pocałunek na skroni. - Jest w porządku… teraz gdy jestem z tobą… jest dobrze.
To była prawda, a nie żadne zaklinanie losu. Gdy kobieta spoglądała na kochanka odczuwała spokój, pewność siebie i stabilizację. Świat stawał się nieco przyjaźniejszy… jaśniejszy. Troski odchodziły w niepamięć, a złe doświadczenia płowiały i wspomnienie o nich nie było już tak dotkliwe.

Tancerka leżała wpatrując się w sufit. Czekały na nią obowiązki, których zaniechała wykonać wczoraj.
Obliczając mniej więcej porę dnia, założyła, że przywoływacz jeszcze kilka godzin będzie odpoczywać. Przez ten czas mogła coś zrobić… coś załatwić. Oczywiście wolałaby leżeć przy śpiącym, głaszcząc go pieszczotliwie po włosach i czując jego oddech na swoim biuście, tylko, że po jego przebudzeniu musieli by się rozstać, bo przecież zaciągać go do ewentualnej roboty nie miała zamiaru.
Nie teraz.
Nie po tym…

Wstając ostrożnie z łóżka Kamala podjęła decyzję. Zrobi co ma zrobić teraz… sprawi, że mag będzie z niej dumny. Dość ociągania i uciekania, trzeba było wziąć los w swoje ręce i zawalczyć. Był ktoś kto na nią liczył. Kto pokładał w niej swoje nadzieje na przyszłość.
- Wrócę - przyrzekła na pożegnanie. - …wrócę, czekaj tu na mnie.


Gospodarz karczmy „Pod rogiem i baryłką” przywitał kurtyzanę przyjaznym uśmiechem i rubasznym śmiechem, wprawiającym jego tłusty brzuchol w galaretowate drżenie. Jak zwykle otaksował pannę od stóp do głowy, ciesząc swe oko jej dziewczęcym i orientalnym wyglądem. Dholianka miała na sobie sukieneczkę z szarego płótna i bawełny, którą wybrał dla niej Jarvis. Zgrabne nóżki w pończoszkach obute były w misterne, elfie sandałki. Drobne ramiona skrywała cieniutka niczym muślin pelerynka w liściaste wzory, a skronie zdobił skromny, srebrny diademik z kunzytowym oczkiem.

Czy mężczyźni wypili wino?
A jakże, i to ile!
Czy smakowało?
Też pytanie!
Vittorio tak jak obiecał skrzyknął kumpli i obalił antał w jedną noc nad grą w karty. Alkohol wchodził jak zły, podstępnie, nagle i szybko. Karczmarz połowy nocy nie pamiętał, ale rankiem… gdy z kolegami szukał takiego jednego, który to ponoć zaginął, a tak na prawdę został zamknięty w jego składziku w beczce po śledziach (a trzeba tu zaznaczyć, że śledzi to on nigdy u siebie nie trzymał - na wszystkich bogów, skąd się ona tam wzięła?! NO SKĄD??!!), to wszyscy zgodnie się zgodzili, że na tyle na ile ich stać wykupią od niej resztę trunku.

Chaaya nie mogła posiadać się z radości. Opowieść szynwkasa sprawiła jej wiele przyjemności. Co i rusz zanosiła się radosnym i szczerym śmiechem, łapiąc pod boki, gdy zaczynała jej doskwierać kolka.
W końcu oboje przeszli do konkretów i interesów. Trzeba było załatwić wydobycie i przewóz towaru. Oczywiście kobieta nie musiała się śpieszyć, ale wiadomo, że im szybciej się uwinie tym lepiej dla wszystkich.
Tawaif dała się ponieść chwili i zaczęła planować.

Po wypytaniu kilku osób dotarła do Spedycji Barethena z którym to ustaliła wszelkie szczegóły. Mężczyzna z początku myślał, że oskubie naiwną panienkę z pieniędzy, błędnie oceniając ją po niewinnym wyglądzie. Szybko się jednak przekonał, że to nie on tu był starym wygą i wyjadaczem. Wprawdzie jego klientka nie miała może takiej wiedzy i doświadczenia w sprawach transportu jak on… ale bogowie jak go wzięła w gadane… tak mało to on nie zapłacił jej, by pozwoliła mu wykorzystać jego usługi!
Czy to był sam czort w przebraniu? Kto to widział, by się tak targować? By tyle wymagać? By na każde jego zdanie, mieć pięć swoich własnych, a później jeszcze dyrygować wszystkimi jak wprawny zarządca niewolników z opowieści zza wielkiej wody!

Co by jednak nie mówić. Dziewczyna okazała się uczciwa i za sumiennie wykonaną robotę zapłaciła wcześniej ustaloną kwotę. Jego chłopcy, jak i on sam, mogli po kilku godzinach odpocząć od tytanicznej pracy w jaką wrobiła ich ta diablica o anielskim licu.


Bardka wróciła do domu. Do pokoju w tawernie, gdzie czekał na nią Jarvis. Jej sakiewki wypchane były złotem po same brzegi, które podzwaniały przy każdym kroku.
Aż dziw, że nie została przez nikogo okradziona, bo w końcu była taka malutka i drobniutka… delikatna, niczym chybotliwy płomyczek świecy. Gdyby ją napadli… na pewno zdołali by ją nastraszyć i ograbić, a jednak… nikt nie stanął jej na drodze.
Być może złodzieje, tak jak i zwierzęta, potrafili wyczuć prawdziwą naturę istoty i wiedzieli, że pod tą kruchą, uroczą fasadą… kryła się bestia z którą lepiej nie zaczynać.
Półbóg jakiś? Demon? Archanioł? Smok może..? Kto wie? Kto wie…
Może po prostu miała szczęście i tyle.
Gdy Kamala pochyliła się nad łóżkiem, by popatrzeć z czułością na śpiącego wciąż kochanka, ten złapał ją w pasie i przytulił do siebie.
Ach… znowu się nabrała na jego sztuczki, ale wcale nie była zła… wręcz przeciwnie. Chciała świętować… i mieli co…


Wchodzenie do takich miejsc, jak sklep Hagvaira, zwłaszcza, gdy kabza była pełna, mogło być niebezpieczne w przypadku Chaai, która… od razu dała nura w jakąś ślepą alejkę, przyglądając się wzorzystym fajeczkom z motywami ciem i ważek.
Tancerka oczywiście nie paliła, ale za to uwielbiała chomikować wszystko co było lśniące, kolorowe i… całkowicie jej nieprzydatne.
Z początku nie usłyszała słów gospodarza, choć fakt jego pojawienia się zarejestrowała kątem oka, zaglądając przez tęczowe paciorki jakiejś misternej plecionki podwieszonej pod sufitem. Zamrugała przyglądając się obu mężczyznom przez żółte szkiełko, po czym zwinnie przeskoczyła w miejsce… gdzie owego miejsca w teorii, i prawie że praktyce, miało nie być… zwabiona mlecznobiałą wazą z porcelany, na której namalowane były niebieską farbą tańczące istoty.
Chwilę podumała nad układem wygiętych ekstatycznie sylwetek, a potem oczy tawaif przyciągnął miodowy blask klejnotów, o których słyszała… a które widziała bardzo rzadko.
Bursztyn.
Ten skarb był na pustyni niemal niespotykany i każdy kamień potrafił być wart wojskowego pułku.
A teraz widziała cały jego naszyjnik, oprawiony w srebro i spokojnie, jak gdyby nigdy nic, spoczywający sobie na wyświechtanej i miękkiej podstawce.


[media]http://image.ibb.co/gdEebH/bnjjiipi6788.jpg[/media]

Tymczasem czarownik zabrał się za wyprzedaż zdobyczy, pokazując planarne kajdany, które wywołały niemal niewieści pisk radości z ust brodacza.
Dholianka nieco nerwowo zareagowała na krzyk, oglądając się niepewnie czy winna brać nogi za pas, czy może z tym jeszcze chwilę poczekać. Jej dłonie zawisły nad pseudo poduszeczką na której spoczywała misterna i jakże “orientalna” biżuteria…
Prawdziwy biały kruk!
Upewniwszy się, że Jarvis ma się dobrze, a wraz z nim i sprzedawca… capnęła znalezione precjozum przesuwając w palcach oczka o niespotykanej barwie z zachwytem w spojrzeniu.

- Niech panna będzie ostrożna. To zdecydowanie nie zabawka - wtrącił Hagvair pomiędzy negocjacjami z przywoływaczem. Kajdany wielce go interesowały, ale nie zamierzał za nie przepłacać.
Bardka odłożyła kolię na swoje miejsce i schowała ręce za sobą, spuszczając wzrok na podłogę.
No tak… co ona sobie myślała… to były BURSZTYNY! Nie powinna ich dotykać tak lekkomyślnie. Gdy kupiec ponownie zajął się wyceną skarbów, dziewczyna ośmieliła się jeszcze chwilę podziwiać ciepły kolor skamieniałej żywicy, zanim ciekawość i fascynacja znowu nie wzięła góry i lepkie opuszki pustynnej sroczki nie zaczęły skubać srebrzystych ornamentów.
- Jest magiczny? - zapytała nagle, chowając dłoń za siebie, gdy nieznajomy na nią spoglądał.
- Oczywiście. To naszyjnik kul ognistych - wyjaśnił uprzejmie sprzedawca. - Nieużywany. -
To… wiele tłumaczyło. Każdy bursztyn był zamrożoną w czasie i przestrzeni kulą ognia. Jeśli któryś z wisiorków przypadkiem by się odłamał, byłoby małe BUM. Zwykle bowiem odrywaną kulkę ciskało się we wrogów.
Na moment Sundari spetryfikowało, a wzrok wyostrzył się jak u wygłodniałej harpii. Odetchnęła cicho zdjęta nagłym pożądaniem, po czym odwróciła się do ozdoby, by pochłaniać każdy jej szczegół.


“Kule ognia! Starcze! Kule ognia, prawdziwe kule ognia! Mogłabym ciskać nimi we wrogów i siać spustoszenie!” Deewani siedziała okrakiem na pysku smoka, okładając mu czoło piąstkami, jakby nieumiejętnie waląc w bęben. Co chwila podskakiwała mu pupa na nosie, gdy dziewczę piszczało i piało. “Ja chce, ja chce, ja chce! Zabiłabym każdego! HAHA Każdego na swojej drodze! Nawet ciebie, prawda? Nawet ciebie!” ćwierkała do siebie pogrążona we własnych fantazjach, których nie powstydziłby się żaden szanujący się wojownik… barbarzyńca.
~ Kule ognia… też mi coś. Przy smoczym oddechu to zwykłe pierdnięcia arkanistów ~ odparł pogardliwie Ferragus uznając swą wyższość nad magicznymi kulkami.
Tylko, że jego rozmówczyni nie za bardzo się tym przejmowała, przewalając się na bok i turlając w zanoszącym się śmiechu.
“Zazdrościsz! Bo ja bym mogła, a ty nie! HAHA! Byłabym niepokonana!”
Przebierała nogami w powietrzu, dusząc się własnym warkoczem jak postronkiem.
~ Jak te wszystkie czaromioty, które zjadłem. Co za idiota idzie na czerwonego smoka z kulami ognistymi? ~ zapytał retorycznie gad przypominając ten detal towarzyszce.
“Idiota, idiota, prawdziwy idiota!” powtarzała jak papużka chłopczyca, ale i tu nie wydawało się, że słuchała.
“Ja bym poszła na białego, białego... i patrzyła jak rozpuszcza się u mych stóp w kałużę i później skakałabym w jego krwi bosymi stopami!”
Gdzie krew oczywiście miała być wodą, bo dziewczynka z góry założyła, że białe smoki ulepione są ze śniegu.
~ No bo mnie byś nie miała szans pokonać. Dostałabyś prztyczka w zadek za samo próbowanie. Ja… jestem niepokonany. Nie to co te tępe białasy ~ rzekł dumnie antyczny.
“Pokonałabym! Znam super tajne sztuki walki!” Maska odparła wartko i buńczucznie, podrywając się z nagła i gibiąc się na lewo i prawo, jakby szykowała się do bitki.
“Poczekaj no… tylko zobaczysz… niech no ci znajdziemy ciało HAHA! Skopie ci ten stary zadek i będziesz błagał mnie o litość! Mnie, potężną, niepokonaną, kulomiotkę Deewani!”
Tancerka rzuciła się z dziewczęcym piskiem na swojego kompana, by począć się wdrapywać po jego długiej szyi.

Skrzydlaty odwrócił pysk w jej kierunku i wysunął długi język zakończony rozwidloną końcówką. Ów język zadrżał lekko, a potem strzelił niczym bicz… trafiając wspinającą się panienkę w wypiętą pupę. Niezbyt boleśnie, ale głośno… Po czym Pradawny zaniósł się śmiechem.
~ Mnie nie można pokonać ~ uniósł się dumą.
“IIIK!” Chaaya złapała się najpierw jedną ręką za pośladek… później drugą… i runęła na dół całkowicie zaskoczona atakiem.
Zarumieniła się jak piwonia, gdy dotarło do niej, że została przyłapana na opuszczonej gardzie, co ją strasznie zawstydziło i zacietrzewiło.
“Stary zbok!” krzyknęła obrażona, odwracając się dumnym liczkiem w bok, by okazać pogardę wobec swojego przeciwnika.
~ Starożytny… I nie zbok. Nie interesujesz mnie pod tym względem ~ stwierdził z szerokim uśmiechem czerwonołuski. ~ Nawet gdybyś tu tańcowała na golasa… to i tak… no chyba że… ~
Chłopczycy wyrosły raptem skrzydła. Czerwone.
Ciało pokryły łuski, pojawił się też gadzi pysk w miejscu głowy.
Młodziutka dzikuska stała się czerwonym smokiem… miniaturką, smoczątkiem, przynajmniej tak długo jak Starzec był w stanie i miał ochotę utrzymać tę przemianę.

Bardka drugi raz nie dała się zaskoczyć i otwierając mordkę wyszczerzyła kiełki w kierunku paszczy stwora.
“Bleeee…” napięła się, nadymała i spróbowała spopielić go swoim zionięciem.
Co przypominało tryśnięcie strużką ognia i iskierek, wywołujące wesoły śmiech kompana.
~ Lepiej zatańcz, przynajmniej efekt będzie ciekawy ~ zasugerował złośliwie i oparł się łapami o ”podłoże”, samemu zionąc olbrzymim płomieniem odrzucającym Deewani do tyłu. Biedna maska przeturlała się zwinięta w kulkę kilka metrów, nie odnosząc bynajmniej obrażeń, ani oparzeń.
Gdy “zagrożenie minęło” wyprostowała się jak sprężynka, burcząc gniewnie i warcząc… prawdopodobnie groźnie.
“Poczekaj, aż dorosnę i będę wielka i niepokonana! Sam będziesz mi tańczyć ty głupia łucho!” Kłapnąwszy szczękami zaczęła ganiać końcówkę swego ogona, biegając przy tym w kółko.
~ Jakbyś była duża, to pokazałbym ci taniec godowy i co po nim się dzieje. ~ Zaśmiał się w odpowiedzi gad kładąc pysk na łapach i ziewając. ~ Jakbyś była duża, doceniłabyś potężnego samca.
Dziewczynka nie odpowiedziała, w pełni oddając się poznawaniu uroków swojej jaszczurzej i “potężnej” formy, póki mała na to jeszcze czas.


- Ale… ale… - Kamalasundari odezwała się po chwili nieco zasmucona. - Ale szkoda… takie piękne i drogie bursztyny… tak przykro je niszczyć…
- Bursztyny niemagiczne są tańsze i w podobnej oprawie. Mam takie naszyjniki, są dobre do blefowania przeciwnika. Nawet mają magiczne aury dla zmylenia wrogów - wyjaśnił Hagvair dumnie. - Schodzą nieźle.
“Tani bursztyn” brzmiał w uszach Dholianki jak “spokojny koszmar”, niemniej nie umiała odpowiedzieć na taki argument i tylko pokiwała charakterystycznie głową ni to potakując, ni zaprzeczając, do reszty oddając się pieszczotliwemu muskaniu tematu ich dysputy.
- Dam osiemnaście i nie więcej - upierał się tymczasem sprzedawca, co budziło irytację u Jarvisa.
- Są warte przynajmniej dwadzieścia, jeśli nie więcej - targował się mag.

Kobieta westchnęła ciężko i wyraźną tęsknotą. Chciała jeszcze chwilę móc potrzymać kolię w rękach… pobyć z nią sam na sam i poczuć chłód metalu i ciepło kamieni na swojej skórze.
Przybyła tu jednak z czarownikiem… a ten aktualnie miał wyraźne problemy. Przeskoczyła więc nad skrzynią wyładowaną przeróżnymi laseczkami, zapewne z ukrytymi, magicznymi ostrzami, lub czymś… czego i tak by nie zrozumiała, po czym podeszła do obu mężczyzn i stanęła po prawicy kochanka, po raz pierwszy taksując gospodarza uważnym spojrzeniem.
- Osiemnaście i… trzy zwykłe bursztynowe kolie dla ślicznej towarzyszki? - zaproponował nagle kupiec, zerkając na bardkę przyczajoną za partnerem. Widać i on umiał ocenić sytuację.
- Bardzo śmieszne, ale nie - odparła z wyższością dziewczyna, spoglądając na nieznajomego protekcjonalnie.
Nie będzie jej tu jakiś białaś okradać jej lubego z należących mu się i ciężko zarobionych pieniędzy!
- Myślę, że z łatwością znajdziemy kogoś kto doceni nie tylko magię w nich zawartą… - Tu dotknęła palcami kajdan leżących na stole. - ...Ale i fakt, że wyszarpnęliśmy je z gardła morderczej dżungli. Myślę… że nawet nie będzie to ktoś… a kilka osób, podbijające ceny swoich poprzedników.
- Masz rację, panienko - stwierdził handlarz przyglądając się łakomie przedmiotowi. - Tyle, że co innego docenić, a co innego zapłacić tak dużo za ów skarb. Trzeba brać pod uwagę realia. Dwadzieścia tysięcy to bardzo dużo monet. Cztery kolie może? I osiemnaście tysięcy.
~ Może warto nad tym pomyśleć. Cztery bursztynowe kolie, też możemy sprzedać jak będzie potrzeba. ~ Jeździec uległ najwyraźniej argumentacji brodacza.

Tawaif, aż się zaśmiała i... była w tym lekka nuta szyderstwa.
- Ach naprawdę chcesz mi wmówić, że w La Rasquelle gdzie niektórzy srają nawet do złotych nocników nie znajdzie się ktoś, kto kupi od nas przedmiot za jego “regularną” cenę rynkową? A chcę tylko przypomnieć, że nie jest to… ani osiemnaście… ani nawet dwadzieścia tysięcy. - Chaaya nie dała się zbić z pantałyku. Wprawdzie wizja żywicowego wisiorka była kusząca, ale czuła się wyraźnie sprowokowana przez Hagvaira i nie zamierzała odpuścić. Przeszła do kontrataku.
- Podobno do miasta zaczęli wracać dawno zabici wrogowie… podobno nawet gdzieś tam w lesie czai się demoniczna armia… takie cacuszko w odpowiednich czasach może przynieść fortunę… - Uśmiechnęła się lisio trącając metalowe oczka bransolet, aż zadźwięczały cicho. - Zdajesz sobie z tego sprawę prawda? Na pewno, nie jesteś głupi… tylko widzisz… my… również nie jesteśmy ignorantami, jak większość poszukiwaczy skarbów, i jesteśmy świadomi atutu w swoich rękach. Nie ty… to inny… nie człowiek, to wampir. Przedmiotów mamy wiele… i wymagamy tylko godziwej zapłaty za nasze trudy, dobrze wiedząc, że ty jako sprzedawca… też musisz na tej transakcji zarobić. Ale ty chcesz nas okraść i wcisnąć garść podróbek. A na co nam one?! I to aż cztery?! - Tancerka dała jasno do zrozumienia, że kupiec dużo stracił w jej oczach i wizja jakiegokolwiek zarobku właśnie przechodzi mu koło nosa, bo nie tylko nie dostanie kajdan… ale i całej reszty. Wydawało się, że nie było wyjścia z tej patowej sytuacji i klamka zapadła, gdyby w orzechowych oczach kobiety nie zatliły się złowrogie iskierki.
- Jest jednak wyjście z tej patowej sytuacji mój złociutki handlarzyku. - Kiwnęła głową w bok gdzie stała gablotka przy której nie tak dawno stała. - Skoro tak bardzo chcesz nam wcisnąć naszyjniki… daj nam jeden. Prawdziwy.
- Zgoda - pospiesznie zgodził się właściciel. - Osiemnaście i naszyjnik kul ognistych?
- I jeszcze jeden fałszywy. I umowa stoi - stwierdził przywoływacz zerkając na kurtyzanę, czy ta potwierdzi.
- Moje kochanie choć na takie wygląda… też lubi się czasem przystroić - przytaknęła z szerokim uśmiechem Sundari, ale jej lisi uśmiech dawno uleciał, pozostawiając po sobie tylko wilczy grymas.
- Zgoda, zgoda… gotówka i dwa naszyjniki. - Gospodarz skapitulował.
- No… i takie interesy możemy ubijać - odparła pogodnie tawaif, spoglądając radośnie na Jarvisa, jakby ten właśnie wręczył jej prezent, a nie ona jemu.


Wraz z nową biżuterią i coraz cięższą kieską Jarvis i Chaaya opuścili handlarza magią. Czarownik uśmiechnął się do bardki na której to szyi pyszniła się srebrna pajęczynka ozdobiona bursztynowi kroplami.
- Słyszałaś może o bankach? - zapytał cicho.

Dziewczyna szła wesoła i całkiem zadowolona z siebie, muskając opuszkami ciepłe kamienie. Trzymała ukochanego za rękę, nucąc coś pod nosem.
- Nie, co to takiego? Jakiś hazard? - zaciekawiła się, spoglądając ukradkiem na mężczyznę i uśmiechając się do niego zalotnie, jak gdyby byli na jakiejś miłosnej schadzce, a makabryczne wyznania w ciemnościach nocy nigdy nie miały miejsca.
- Coś przeciwnego. Trzymają w skarbcu pieniądze innych ludzi i wydają listy dłużne, którymi można płacić u kupców. Odciążają pasy od ciężaru monet i obowiązku ich pilnowania - wyjaśnił przywoływacz w zamyśleniu.
Tawaif chwilę milczała trawiąc zasłyszane informacje.
- Ale, że… jak… - Najwyraźniej miała jednak problem z pojęciem genezy takiej instytucji. - ...że obcy ludzie… trzymają moje złoto? A jak mnie okradną?
- Wedle tego co jest napisane na listach dłużnych, bank ma obowiązek ci wypłacić twoją gotówkę, którą w nim zostawiłaś. Kiedy tylko chcesz - odparł Jeździec niezbyt pewnym siebie tonem, jakby i dla niego to była nowość.
- A jak mi nie dadzą? Albo… im je ukradną? - zatroskała się Dholianka, przekrzywiając niego głowę, gdy się nad tym zastanawiała. - A jak dadzą komuś innemu?
- Nie mogą. Banki… są zakładane przez powszechnie szanowane i bogate rody kupieckie. A czasami nawet przez kilka takich rodów ze sobą powiązanych. Kradzież pieniędzy klientów ugodziła by w ich dobre imię - ocenił sytuację mag i dodał ciepło - Ale nie musimy z nich korzystać. Możemy zanieść zarobek do naszej kryjówki. Tylko licz się z jednym ryzykiem…
- Ale… dlaczego oni chcą trzymać nie swoje pieniądze? Co z tego mają? To bez sensu… - Znów zdziwiła się tancerka, ale wyglądała, że chciała poznać bardziej temat, jakby ją zaintrygował.
- Ponieważ mają dużo pieniędzy, a te wymagają dużego skarbca, ochrony i budynku, który by tę ochronę zapewniał. No i ponoć jest taniej. - Zamyślił się kapelusznik drapiąc po podbródku. - I przy okazji jest jeszcze… kilka spraw związanych z finansami. Jak lichwa, na której taki bank zarabia.
- A dlaczego nazywa się bank? - drążyła kobieta.
- Dobre pytanie - zgodził się z nią chłopak i wzruszył ramionami. - Nie znam odpowiedzi na nie.

Przez pewien czas szli w milczeniu, każdy pogrążony we własnych myślach. W końcu bardka się nieco rozpogodziła i obejrzała z uśmiechem na ukochanego.
- Chcesz zostawić u nich majątek? - Nadal nie rozumiała o co tak właściwie w tym wszystkim chodziło, ani dlaczego ludzie tutaj nie trzymali swego złota w prywatnych skarbcach tak jak robiono to na pustyni. Nie zamierzała jednak odrzucać czegoś tylko z powodu swojej ułomności, a i zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw trzymania pieniędzy pod karczemnym łóżkiem.
- Część można by zostawić, acz… - Jarvis zamyślony wyraźnie kalkulował plusy i minusy sytuacji. - …twoje zdanie też ma znaczenie. Co ty sądzisz o tym?
- To chyba rozsądne… ja… ja nie za bardzo znam się na tym wszystkim… - przyznała ostrożnie Kamala kiwając głową na boki. - Ale spróbować można…
- Jeśli mam być szczery tooo… ja też się nie znam na tym - szepnął cicho czarownik. - Gdy opuszczałem miasto, te… całe banki jeszcze nie istniały.
- Świat się zmienia… - stwierdziła z sentymentem, ale i wesołym błyskiem w oczach. - Nie damy się jednak pozostawić w tyle, popytamy, poszukamy i zadecydujemy… No chyba, że już wcześniej zasięgnąłeś języka.
- Możemy też staromodnie wszystko przehulać - zaproponował żartobliwie Smoczy Jeździec i splatając dłonie za plecami dumał. - I tak… i nie. Popytałem gdzie są banki uznawane za solidne i uczciwe.
- Możemy się tam wybrać - oznajmiła cicho bardka, rumieniąc się nieznacznie i mocniej ściskając jego rękę. Przybliżyła się do mężczyzny, tak by i przedramionami się stykali.
- Tam gdzie można schować, czy tam gdzie można przehulać? - zapytał ją zadziornie.
- Trochę tu… trochę tam. - Chaaya zwiesiła głowę uśmiechając się szeroko.


Najpierw był bank.
Urządzony w solidnym budynku przerobionym z dawnych koszar. Potężne mury oraz barczyści strażnicy w pełnym zbrojach płytowych z powtarzalnymi kuszami w dłoniach, robili właściwe wrażenie. Miejsce było dobrze bronione, a przed ponurymi skojarzeniami z więzieniem, chroniły liczne malunki i kamienne płaskorzeźby na ścianach.
“Pierwszy Bank La Rasquelle” głosił szyld nad masywnymi drzwiami.
- Jesteś pewien, że jak tam wejdziemy… to później stamtąd wyjdziemy? - spytała bardka, najwyraźniej mając mocne wątpliwości co do ich bezpieczeństwa w tym miejscu. - A jak wezmą nas za złodziei?
- Złodzieje nie wchodzą głównym wejściem - odparł z uśmiechem czarownik i spojrzał na strażników. - I nie przychodzą z własnymi pękatymi sakiewkami, tylko klienci.
- Nieee? - zdziwiła się, ale po chwili wahania przytaknęła spolegliwie. - Skoro tak mówisz…
Nie ruszyła się jednak z miejsca miarkując badawczym spojrzeniem dwóch wielkoludów… a właściwie tylko ich oczy, bo reszta ukryta była ukryta za stalą.
- Obejmij mnie… proszę… - miauknęła niepewnie, ku uciesze kochanka, tuląc się do niego na ulicy.

Jarvis władczo otulił dziewczynę ramieniem i powoli weszli do środka.
Znaleźli się wewnątrz olbrzymiej sali, w której to kolejne okute zbroją “żywe posągi” pilnowały porządku. Były tu też nieduże biurka, przy którym zasiadali mężczyźni i kobiety… ich stroje łączył zielony motyw. Każde z nich miał przynajmniej koszulę w tym kolorze. Przy niektórych z owych biurek zasiadali mieszczanie. Inne były puste, ze znudzonymi “zielonymi” ożywiającymi się jedynie na widok przechodzących koło nich osób.

- Czy to kapłani? - spytała szeptem Chaaya, mając na wargach głupkowaty uśmieszek. - To u was kapłani zajmują się finansami?
- Nieeee wiem w sumie. Nie mają symboli żadnego bóstwa, ale… ponoć jedna ze świątyń też zajmuje się pieniędzmi, tyle, że z uwagi na Starca wybrałem to miejsce do sprawdzenia - wyjaśnił cicho jej kochanek.
Kamala zaczerwieniła się jak piwonia, zwieszając głowę i wbijając wzrok w podłogę.
~ Głupia, głupia, głupia… ~ ganiła się w myślach, za swoje nieobycie. Nie byli już przecież na pustyni! Nie tylko kolor skóry różnił ją od tutejszych mieszkańców, ale prawo i kultura również… a wraz z tym symbolika. Zielony wcale nie musiał oznaczać boskiego! A więc zebrani tutaj nie musieli być na służbie bogów!
~ Głupia, głupia!
“Jak but…” zaproponowała usłużnie Laboni, rechocząc jak żaba w sadzawce.
- Rozumiem… - W końcu zdobyła się na odpowiedź. - Dobrze zrobiłeś… jako tawaif nie mogę przechodzić przez próg świątyni. To znaczy tylko do tych dobrych… a tak się składa, że tych mamy na pustyni najwięcej… To co teraz robimy?
- No cóż… myślę, że powinniśmy wybrać sobie kogoś do rozmowy. Które biurko ci się podoba? - zapytał zakłopotanym tonem mag.
- Wszystkie wyglądają tak samo… - burknęła tancerka, spoglądając chybcikiem na zebrane stoły. - Chodźmy tam gdzie siedzi mężczyzna… denerwuje się przy innych kobietach… są takie… oziębłe. - Raczej bardziej odporne na jej wdzięki, ale o tym nie trzeba było mówić głośno, by wszyscy wiedzieli o co chodzi.

Przywoływacz zgodził się skinieniem głowy i ruszył wraz z partnerką ku najbliższemu stoliku. Nieznajomy przy nim uśmiechnął się szeroko.
- Witam szlachetnych gości. Jak mogę pomóc? - zapytał uprzejmie.
- Dlaczego bank? A nie na przykład sezam?! - wypaliła nagle Dholianka nie mogąc dłużej trzymać w sobie tego pytania. - Albo skarbiec… albo… albo nie wiem co… dlaczego akurat bank? Co to znaczy? - Potrzeba wyjaśnienia owej niewiadomej przyozdobiła jej lico w urocze wypieki, gdy tak trzymajac się kurczowo marynarki towarzysza, zasypywała biurokratę swoimi pytaniami.
- Bank to skrót. Bancae, advico, negharta, kannarte. Każde z tych słów oznacza jedną z run zabezpieczających zawartość skarbca przed kradzieżą. Nikt nie włamie się do tak opieczętowanego miejsca - wyjaśnił mężczyzna wyraźnie… nie zaskoczony jej pytaniem. Jakby nie była pierwszą osobą, która je zadała… w tym dniu.
- Czy to nie zdradzanie zabezpieczeń? - zapytał Smoczy Jeździec.
- Nie. Jeśli wiadomo, że są nie do przełamania. Poza tą czwórką glifów i poza strażnikami dookoła są jeszcze inne… sposoby ochrony zasobów skarbca - dodał z dumą pracownik placówki.
- Och… - odpowiedziała bardzo inteligentnie kurtyzana, oglądając się na kompana jakby szukając u niego potwierdzenia. - Oooch… - Fascynacja powoli zaczynała ustępować jakiemuś wewnętrznemu spokojowi. Dziewczyna odsunęła sobie krzesełko i przysiadła, wygładzając fałdki na spódnicy.
- Kto wpadł na pomysł założenia takiego banku? I kto przedsięwziął taką, a nie inną ochronę? Na czym polega praca tego miejsca i jakie warunki trzeba spełnić, by… by… no… zostawić u was pieniądze na przechowanie? - Najwyraźniej tancerka dopiero rozkręcała się z przepytywaniem.
- Żeby zostać klientem naszego banku trzeba być w posiadaniu znacznych sum. Tak od siedmiuset pięćdziesięciu złotych monet w górę i zadeklarować chęć przetrzymywania u nas swych kosztowności - zaczął gadać bezimienny, a czarownik cicho przyglądał się temu przedstawieniu.
- Bank zapewnia bezpieczeństwo pani monetom, a może zaproponować nawet wzrost ich liczby, jeśli zgodzi się pani na inwestowanie swych zasobów w pożyczki dla petentów.

Chaaya połowy z tego nie zrozumiała.
Mrugała zawzięcie powiekami, jakby chciała przegonić ociężałość swojego umysłu.
- Tylko siedemset pięćdziesiąt sztuk złota? To nazywacie znaczną sumą? - zdziwiła się niezmiernie, opierając łokietkiem o podpórkę i pomasowała opuszkami dolną szczękę. - A co się stanie jak już przyniesiemy… na przykład, no nie wiem, tak z pięćdziesiąt tysięcy… po prostu mówimy, że chcemy przechować i już? To wszystko? - wyraźnie powątpiewała w taki stan sprawy.
- Siedemset pięćdziesiąt to kwota minimalna. Nie ma ograniczeń… jeśli chodzi o maksymalną kwotę. Oczywiście musicie podpisać deklarację, że wasz depozyt jest zdobyty w uczciwy sposób. - Brzmiało to trochę podejrzanie, ale uśmiech bankiera mówił, że uczciwość klienta jest tu sprawą drugorzędną, a deklaracja jest tylko formalnością, której nikt nie sprawdza.
- Dostaniecie dokumenty potwierdzające wasz depozyt w naszej placówce i będziecie mogli wybierać potrzebne wam kwoty w każdej chwili.

~ Jarvisie… co to jest ten przeklęty depozyt? ~ Sundari spytała telepatycznie i była wyraźnie przerażona, że połowa rozmowy jawiła się dla niej jak tajniki sztuki nektomantycznej.

- Ale… tak po prostu..? - Ciągle nalegała. - Tak za nic… nie trzeba nic płacić za takie przechowywanie i taką ochronę?
- Bank zarabia na siebie pożyczkami i procentami od pożyczonych pieniędzy. Zachęcamy naszych klientów do użyczania swoich zasobów w tym celu i otrzymywania części zysków z takiego procesu - tłumaczył cierpliwie i grzecznie mężczyzna. - Oczywiście… istnieje drobne ryzyko utraty części pieniędzy w krótkiej perspektywie, ale w dłuższej wszyscy zyskujemy.

~ Nie mam pojęcia co to ten depozyt, ale chyba chodzi o pieniądze w skarbcu. ~ Mag najwyraźniej był tak samo jak ona niedoinformowany.

- Hmmm… - Bardka zamyśliła się, skupiając intensywne spojrzenie orzechowych tęczówek w finansistę, jakby przyszpilała motyla szpilką do ściany gablotki, starając się przy tym zachować precyzyjnie.
W końcu znowu zapytała.
- Ale… nie musimy udzielać tej zgody… i wtedy nasze pieniądze po prostu sobie u was leżą i tyle… możemy dokładać do nich nowe sumy… albo zabierać kiedy najdzie nas taka ochota..? A co się stanie, jeśli wasz bank zostanie okradziony? Jakiś smok wyczuje nagromadzone kosztowności i przyleci zabrać je do swego leża… podobno takie gady mają niezawodny węch i nawet zwykłego miedziaka wyczuwają na ogromne odległości… co wtedy?
- Skarbiec poradzi sobie nawet ze smokiem. A w przypadku przepadnięcia jego zawartości, właściciele banku gwarantują zwrot jednej trzeciej depozytu tych klientów, którzy zgodzili się na inwestowanie swoich pieniędzy i jednej piątej w przypadku pozostałych. Do wysokości dziesięciu tysięcy złotych monet. - I na to, drań miał odpowiedź.
- A kim są ci… właściciele banku? - wtrącił Jeździec i zaraz otrzymał wyjaśnienie.
- Rodzina Lucciano oraz bogaci kupcy, którzy woleli pozostać anonimowi.
~ Wampirzy ród prawdopodobnie ~ uściślił kochanek.

- Dziesięć tysięcy? To dość mała kwota jak na zapewnienia o niezdobywalności skarbca… - stwierdziła cierpko tancerka, stukając się paluszkiem w szyję. - A więc jednak zdajecie sobie sprawę, że istnieje ktoś… lub coś… co może was wystrychnąć na dudka. Cóż… w takim razie musimy się nad tym jeszcze zastanowić. - Kiwnęła partnerowi, że ona sama skończyła i uśmiechnęła się ciepło dodając telepatycznie.
~ Mogą sobie być i trędowatymi z Gór Krańca Świata dopóki pieniądze są u nich bezpieczne i przez nikogo nie tknięte.
~ To, że są wampirami, działa na korzyść banku. One nie dają się bezkarnie okradać ~ odparł przywoływacz.

- Dziesięć… nie jest taką małą kwotą jeśli przemnoży się przez ilość klientów, których bank obecnie ma. Ten limit wzrośnie z czasem. Bank się rozwija - rzekł z entuzjazmem bankier. Może trochę sztucznym, ale jednak entuzjazmem.
~ Zostawiamy czy odpuszczamy sobie bankowość? ~ zapytał czarownik. ~ Ja bym zostawił część monet. Ale nie wszystkie.
~ Jesteś tego pewien? ~ spytała niezdecydowana tawaif, zbywając młodzika machnięciem rączki. Nie będzie jej tu teraz trukać o jakiś groszach, jakby to były same klejnoty sułtańskie.
~ Może warto przejść się do innych takich miejsc i popytać… może są jacyś… no nie wiem, lepsi? ~ Sama nie wiedziała co mówi, bo i temat był jej całkowicie obcy… mętny wręcz.
~ Czy to co dostaliśmy od suli jest dalej u nas w pokoju?
~ Tak. Nadal ~ potwierdził towarzysz spoglądając na Dholiankę. ~ I nie jestem pewien czy zostawiać tutaj. Możemy przejść się po innych bankach. Mamy trochę czasu.
~ Nie chcę go marnować na rozmowy z jakimiś chłopami na temat pieniędzy ~ żachnęła się gniewnie, ale szybko się opanowała. ~ To wszystko jest takie dziwne i trudne… ciężko mi sobie to wszystko przyswoić… tak całkowicie za nic to tylko w mordę można dostać… i to też jak masz szczęście, a jak nie, to musisz wszcząć pijacką burdę. No nic… jeśli… jeśli ty jesteś w stanie zaryzykować i ja to zrobię. Wpłaćmy tyle ile uważasz za stosowne…
~ To minimum? Na początek? Myślę, że tyle możemy zaryzykować ~ ocenił Jarvis sięgając do sakiewki.
~ Daj spokój… jeszcze chwila, a nogi się pod tobą ugną od tego złota upchanego po kieszeniach. Stać nas na stratę kilku tysięcy… ~ odparła z ciepłym uśmiechem na ustach sięgającym także jej łanich oczu, było coś w magiku co wyraźnie ją rozczulało.
~ To prawda. ~ Jeździec się uśmiechnął i postawił trzy woreczki przed mężczyzną.
- W każdym jest tysiąc monet - rzekł krótko.

- Wspaniale. - Pracownik banku szybko wyciągnął kilka zapisanych pergaminów dopisując kwoty w specjalnie zostawionych lukach.
- Proszę podpisać tu, tu i tu… - Wskazał miejsca do podpisania i podał pióra, a następnie przywołał do siebie dwóch strażników skinieniem ręki.
- To trzeba przenieść do skarbca - zarządził po sprawdzeniu czy zawartość sakiewek zgadza się ze słowami Jarvisa.

Dziewczyna wzięła ostrożnie pióro do ręki, przyglądając się zaaplikowanym do niego tuszu. Przyjrzała się z rezygnacją wszystkim trzem papierom, nie szczędząc im czasu, po czym złożyła staranny podpis, pięknym kwiecistym pismem.


[media]http://i.pinimg.com/564x/35/1a/b4/351ab491eaa7cfa7c6968dc46b3bab9f.jpg[/media]

Zapis przywoływacza przypominał postrzępioną lotkę. Ruchy jego dłoni były nerwowe i niewprawne. Choć mag czytał i pisał w kilku językach, to… nacisk wypadało położyć na “czytał”, oczywiście umiał pisać, ale nie miał wielu okazji by to robić.

- To wszystko? - spytała Chaaya, chcąc czym prędzej wyjść na świeże powietrze.
- Tak. Te dokumenty proszę zachować. A ja… zatrzymam te. - Uśmiechnął się mężczyzna siedzący naprzeciw petentów. Tancerka miała przeczucie, że nie będzie taki wesoły, gdy przyjdą wybrać część swego majątku.
Kurtyzana wzięła obie kartki i wręczyła jedną kochankowi, a drugą złożywszy na cztery wsunęła sobie za stanik.
- Jeszcze jedno… dwa pytania. Czy przy kolejnej wizycie musimy udać się do ciebie panie..? - Zawiesiła głos na chwile, bo w sumie nie poznała imienia ją obsługującego. - I czy działacie o każdej porze dnia i nocy? - Wstała z krzesła i ponownie poprawiła spódnicę, by ładnie się układała.
- Działamy od świtu do zmierzchu i można się zgłosić do każdego pracownika… najlepiej z tymi dokumentami, ale od biedy… podpis wystarczy na potwierdzenie - wyjaśnił uprzejmie nieznajomy.
Ta kiwnęła głową na znak, że rozumie, ale już się nie odezwała. Wsunęła jedynie dłoń w dłoń czarownika gotowa do wyjścia.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 27-02-2018, 14:12   #139
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- To teraz… opera, teatr, operetka… albo coś innego? - zapytał Jeździec trzymając dłoń partnerki w swojej własnej. - Albo wytworny obiad z dużą ilością alkoholu?
- Nie mogę pić, mam później sprawę do załatwienia - przypomniała mu tawaif, uśmiechając się pod nosem. Wyjście z pompatycznego gmachu banku wyraźnie ją ożywiło.
- Opera zbyt poważnie brzmi jak na “przehulanie”, teatr… trochę mniej, ale nie wiem czy by nam się spektakl po chwili nie znudził… do operetki nie jestem dobrze ubrana… - Zacmokała niezadowolona odrzucając włosy do tyłu. - Zdaje się jednak na ciebie… możemy nawet iść zabijać pająki… byleby nie wracać później do… wiesz gdzie. - Obejrzała się z przestrachem za siebie, ale nie dało się już dostrzec fasady byłego więzienia.
- Możemy pooglądać ściganie się gondoli - zaproponował mag idąc wraz z kobietą wzdłuż kanału.
Nagle zatrzymał się i najwyraźniej zamierzał szybko skręcić, by ukryć coś przed Chaayą.
Duży budynek z namalowanym na ścianie obrazkiem przedstawiającym ślicznotki owijające się, a to wokół pionowych rurek, a to na unoszących się trapezach. Wszystkie ubrane były w pióra niczym rajskie ptaki. Tyle, że tych piór wiele nie było i miały charakter czysto symboliczny.

Kurtyzana mrugnęła dwa razy, by wyostrzyć spojrzenie, lub upewnić, że wcale się nie przewidziała, a potem zaparła się, by nie dać tak łatwo wciągnąć w kolejną alejkę.
Jej wzrok rozjaśnił się i trochę przypominał ten, które miały wilczury podczas tropienia ofiary.
- Czy to jest to o czym myśle? - spytała ciekawsko, wskazując palcem na biuściastą pannę na murze.
- To zależy o czym myślisz. To klub dla mężczyzn… głównie… w którym dziewczyny się prężą i gubią stroje - wytłumaczył cicho Jarvis.
- A te całe wygibasy na scenach mają nadać mu pozór sztuki, by uniknąć surowego oka co bardziej cnotliwych kultów miasta.
- Nie rozumiem… - stwierdziła dziecinnie bardka i już zaczęła wyginać się w tamtym kierunku. - To to nie jest burdel?
- Nie… można oglądać, ale nie dotykać, chyba, że w lożach dla wyjątkowych klientów. Burdele w La Rasquelle nie mogą być krzykliwe w swej reklamie. Jeśli widzisz piękną kamienicę pilnowaną przez osiłków wpuszczających tylko wybrane osoby, to z pewnością jest to zamtuz wysokiej klasy. - Zaśmiał się cicho chłopak. - La Rasquelle nie jest zbyt moralnym i cnotliwym miastem, ale wierz mi, że lubi takie udawać.
- Głupota… - mruknęła Dholianka chłonąc nowe widoki jak gąbka wodę. - To… co one tam robią? Oprócz gubienia strojów… co rozumiesz przez słowo prężenie? - drążyła dalej temat, oblizując, jakby tak troszkę łakomie, drobne usta.
- Tańczą… tak jakby - wyjaśnił niezbyt składnie czarownik i wzruszył ramionami. - Co jednak nie ma zbyt wiele wspólnego z tańcem. A raczej wiciem się jak wąż.
- Och naprawdę? Potrafią tańczyć taniec brzucha? - Kamala zachichotała, nie tylko źle odbierając odpowiedź kompana, ale i wyraźnie powątpiewając w talenta tutejszych dziwek. - Chciałabym to zobaczyć - syknęła ironicznie, gotowa wyśmiać i zmieszać z błotem każdą swoją potencjalną rywalkę. - A bywałeś kiedyś w środku?
- Raz. Drogo sobie liczą - rzekł szybko przywoływacz, przyglądając się kochance wyraźnie zaniepokojony jej pytaniami.

To ją zaalarmowało. Obejrzała się na partnera, mierząc go dziwnym spojrzeniem.
- Kiedy?
- Kiedy byłem młodszy oczywiście. Zanim opuściłem miasto - odparł zaskoczony jej zachowaniem. Uśmiechnął się zerkając na śliczną rozmówczynię i dodał - Doprawdy… jak możesz sądzić, że jakakolwiek kobieta może odciągnąć mój wzrok od ciebie? Lub me dłonie od twoich pośladków.
Bezczelnie przesunął palcami po pupie dziewczyny, by poczuła się pewnie, ale ona tylko zwęziła niebezpiecznie oczy i gdyby miała ogon wyposażony w grzechotkę, to mag usłyszałby jak wściekła była teraz jego żmijka.
- Tłumaczysz się… - warknęła gniewnie i szarpnęła go w kierunku budynku. - Zaraz zobaczymy czy jesteś taki prawdomówny na jakiego się kreujesz… chce kupić jakąś tancerkę. - Jarvis był jednak pewny, że to nie jej występu będzie się przyglądać, a jego.
- Jesteś okrutna… jeśli ona będzie mi machała gołym biustem przed twarzą, to… co ja niby miałbym zrobić? Nie zdołam być eunuchem w takiej sytuacji - jęknął cierpiętniczo schwytany w pułapkę nieporozumienia mężczyzna.
Sundri na chwile przystanęła zdjęta nagłym lękiem, gdy wyobraziła sobie atrakcyjną kobietę tańczącą dla jej kochanka. Po chwili się jednak zreflektowała, jeszcze bardziej zacietrzewiła i... dla kurażu tupnęła obcasikiem w chodnik.
- Lepiej coś wymyśl.. bo cię tam rozszarpię. - I znowu pociągnęła go do miejsca jego przyszłej kaźni.

Wejście do owego budynku było strzeżone przez dwójkę wikidajłów, którzy jednak z uśmiechem na ustach wpuścili parę Jeźdźców. Wystarczyło tylko nagrodzić ich paroma monetami.
Ich uśmiech, zapewne, był wywołany cierpiętniczą miną magika, który był przez drobniutką panienkę ciągnięty do środka. Pewnie spodziewali się awantury wywołanej przez zazdrosną żonę.

Wewnątrz była olbrzymia sala z balkonikami. Na środku zaś scena pełna… skąpo ubranych kobiet, przyozdobionych w pióra i klejnoty.
Zarówno te na środku, jak i te po bokach przy metalowych ruchach, wiły się sugestywnie i zmysłowo w takt muzyki, rozbierając się z tego co na sobie miały, jedynie te na trapezach, bardziej były zajęte uniknięciem upadku, niż samym striptizem przed obecnie… dość nieliczną grupą wielbicieli.
Było zdecydowanie za wcześnie na większe grono, choć… i tak Chaaya zauważyła znajome rogi Axamandera.

Po chwili do pary przyszedł wysoki mężczyzna z krótką bródką i zapytał.
- Czym możemy służyć w tych skromnych progach?

Tawaif przyjrzała się zdawkowo pracownicom, ale żadna nie powalała urodą… Nie były one brzydkie, ale też i nie zniewalające... Być może dlatego, że w tym mieście przodowano szczupłej sylwetce, przez co większość kobiet przypominała posturą mężczyzn i nie wpisywała się w pustynny kanon piękna. Kobieta szybko więc zaczęła oglądać samych klientów, będąc ciekawa, kto się kusił na tego typu rozrywkę.
Wybuchła nagłym śmiechem, wyraźnie uradowana, widząc w zaciemnionym kącie swojego znajomego. Czyżby biedaczka nie było stać full serwis?
Gdy nieznajomy przywitał ich wyuczoną formułką, kurtyzana przyjrzała mu się równie krytycznie co wcześniej tancerkom, po czym uśmiechnęła się słodko… ale w jej spojrzeniu prędzej była groźba śmierci niż przyjemności.
- Chcę kupić specjalny taniec dla tego tu oto “szczęściarza” - odparła równie słodkim co jej mina głosikiem.
- Ach oczywiście. Tyle, że specjalny taniec kosztuje… - Na widok sakiewki uniesionej przez dziewczynę, właściciel przybytku szybko dodał - …lecz to nie problem, proszę za mną. I proszę o szczegóły, co do samej tancerki. Jaki typ kobiety byłby odpowiedni? Jak barwa włosów, skóry?
~ A może ty dla mnie zatańczysz Kamalo ~ próbował się ratować przywoływacz.
- Jasna skóra, oczy koloru nieba, szczupła kibić… może być blondynka, dziewczęca i delikatna. - Ta odparła wartko puszczając rękę ukochanego.
Uśmiechała się przy tym zajadle, niczym wygłodniała harpia obserwująca konającą, przyszłą kolację.
- Proszę dać nam wygodne miejsca po obu stronach sceny.
A więc zamierzała siedzieć naprzeciwko niego i obserwować jego powolną i nieuchronną klęskę, jak na swoim własnym, prywatnym spektaklu z dwoma aktorami. - Ja za chwilę przyjdę… - Wskazała w głąb sali i od razu ruszyła, nie czekając na odpowiedź w kierunku diablika.

~ Po prostu chcesz mieć powód, by dla odmiany mój zadek sprać. ~ Usłyszała w głowie Dholianka, gdy gospodarz prowadził maga na znajdujące się na piętrze “miejsce egzekucji”.
~ Ty zacząłeś ~ burknęła gniewna, ale i wesoła, lawirując między zebranymi. ~ Jak sobie zasiałeś taki plon zbierzesz.
~ Niczego nie zasiałem! ~ Oburzył się Jarvis, ale nie dodał nic więcej zapewne zmuszony do skupienia się na mężczyźnie, który prowadził go do loży. Bardka zaś przybliżyla się do siedzącego Axamandera.

~ Nie jestem w ciemię bita! - warknęła rozeźlona. ~ Myślisz, że się nie domyślę jak będziesz uciekać wzrokiem, zmieniać temat i zapewniać o bogowie raczą wiedzieć czym? Nie urodziłam się wczoraj i wiem jak wygląda mężczyzna, który ma coś na sumieniu. ~ Fukała jak wściekła kotka, zakradając się od tyłu do zaaferowanego diablęcia, aż była na tyle blisko, by się pochylić nad siedzącym i złowrogim, acz zmysłowo niskim, głosem powiedzieć
- Ręce do góry, spodnie w dół…
- Nie kuś… - Ten poderwał się nagle i zerknął za siebie. - Nie kuś, bo posłucham.
Chaaya zaśmiała się cicho, bo i towarzystwo rogacza zawsze wprawiało ją w wesoły nastrój.
- A ty co tu robisz o takiej porze? - zapytała polubownie, oglądając się na tancerki, które jej rozmówca obserwował.
- Podziwiam ślicznotki. Co innego można robić w takim miejscu? To ja raczej powinienem zapytać, czemu ty tu jesteś - stwierdził Axamander.
- A jakże… tylko o tej godzinie to tu piszczy bieda… - odparła oględnie, potrząsając charakterystycznie głową. - Ja właśnie kupiłam prywatny taniec dla mojego kochanka - wyjaśniła niewinnie, chowając ręce za sobą jak grzeczna dziewczynka, ale w jej stwierdzeniu było coś… co nasuwało myśl, że wcale taka grzeczna nie była.
- Co nabroiłaś, że próbujesz go udobruchać biustem innej? - zapytał ze śmiechem najmita i dodał - Wolę teraz, gdy tłok jest mniejszy przy stolikach.
- Och ty mój naiwniaczku… - Zacmokała rozczulona tawaif, rozciągając usta w szerokim i gadzim uśmiechu. - I ty myślałeś, że może nam się w łóżku razem udać? Jeszcze wiele musisz się nauczyć o kobietach. - Zaśmiała się złośliwie, po czym poruszyła brwiami. - Jeśli chcesz popatrzeć na nasz pokaz to myślę, że wskażą ci szybko drogę… - dodała lekko i już zaczęła odchodzić tanecznym krokiem w kierunku, w którym niedawno udawał się Jarvis. - Może ty przynajmniej docenisz te patykowate podrygi za które słono zapłacę… - mruknęła do siebie.
- Do sukcesów w łóżku nie potrzeba rozumieć kobiety. Tylko wystarczy umieć się wykazać talentem… lub wielkością - odparł ze śmiechem mieszaniec podążając za Sundari.
- Skąd ty takie brednie wynajdujesz? - Kobieta ponownie się zaśmiała, ale nie była już tak zgryźliwa, a po prostu rozbawiona.
- Jak dotąd się sprawdzały... zawsze - odparł diablik wędrując spojrzeniem po pośladkach jego “przewodniczki”. - Nie mogę narzekać na brak sukcesów.
- W takim razie powiedz mi… jaką masz pewność, że twój sukces faktycznie był sukcesem, a nie komediodramatem wystawionym na twoją cześć? - spytała odwracając się przez ramię, a w jej oczach czaiła się ciekawość podszyta jednak czymś trudnym do sprecyzowania… jakby - groźbą.
- Jeśli była dla mnie satysfakcja… to był sukces. Jeśli widziałem satysfakcję u niej, to sukces był tym większy - stwierdził Axamander z uśmiechem, gdy wspinali się po schodach na górę.
Tam egzotyczna tancerka zauważyła swojego partnera, zmagającego się z własnym ciałem i jego reakcjami na ocieranie się o niego pupą przez półnagą blondynkę w rytm lecącej melodii.

Bardka zaśmiała się perliście na usłyszaną rewelację, chciała coś nawet odpowiedzieć, ale rozkojarzył ją widok czarownika. Wydawać by się mogło, że powietre wokół niej natychmiast zgęstniało i jakby pociemniało, ale po chwili odwróciła się z uśmiechem do kompana.
- No zobacz… zaczęli już bez nas. - Zachichotała niebezpiecznie i przedreptała na drugą stronę scenki, by usiąść wygodnie naprzeciwko ukochanego, przyglądając mu się jak drapieżnik.
- Rzeczywiście - stwierdził rogacz, skupiając spojrzenie na wijącej się zmysłowo blondynce.
Jarvis zaś zerkał, zza nieznajomej, na Chaayę rozpalonym spojrzeniem, a myśli jakie jej przesyłał telepatycznie, były pełne pożądania… skupionego jednakże na siedzącej naprzeciw niego.
Kurtyzana wpatrywała się wprost w niego, ale nie dawała żadnych znaków, że owy przekaz odebrała, ani jak na niego zareagowała. Jej twarz przypominała trochę elfią maskę, jedną z tych anonimowych obserwatorów ich miłosnych ekscesów w świątyni rozpusty.
Za to Laboni, wraz z całym zastępem emanacji, była wyraźnie niepocieszona samym występem. Najwyraźniej inaczej sobie go wyobrażała. Z większym przepychem, lepszym strojem… i ciałem, nie wspominając o samym układzie tanecznym, który z tańcem… nawet brzucha, nie miał nic wspólnego.

- Wiesz… - Brązowooka nachyliła się nieznacznie ku diablęciu, szepcząc mu do ucha. - Widziałam elfy… i to nie jednego, a siedem - odparła dumnie i z rozbawieniem dodała - podoba ci się?
- Ładniutka. A co mają z tym wspólnego elfy? - zapytał Axamander jako jedyny tutaj osobnik delektujący się przedstawieniem.
Dholianka zaśmiała się pod nosem, zakrywając usta dłonią, po czym odrzekła
- Nic… zupełnie nic, po prostu się chwalę tak jak ty ostatnio… muszę przyznać, że jak na “ot zwykłą dzicz” to byli całkiem pociągający… nawet zrobiło mi się trochę ciepło w majtkach… ale… nie ważne, oglądaj skoro ci się podoba. - Tawaif poprawiła fałdki spódnicy, obejrzała się z uśmiechem na towarzyszącego jej, po czym powróciła do obserwacji swojej ofiary.

Mieszaniec spojrzał na siedzącą obok i odparł - Przypominam ci, że mój pocałunek też sprawił, że topiłaś się jak masełko.
Jarvis może i nie dosłyszał jego słów, ale ta bliskość między dwojgiem debatujących, wywołała w jego spojrzeniu znajome iskierki. Kamala widziała już je nieraz, ale nigdy u swego obecnego kochanka.
Zazdrość i zaborczość wobec niej.
- Ach… chyba tylko w twoich wyobrażeniach - odparła czupurnie, nachylając się z powrotem ku przyjacielowi. - A właśnie jak tam usta? Goją się? Nie bolą? - zakpiła i zachichotała chochliczo, na chwilę skupiając uwagę na tańczącej… jakby jakieś gesty ją zaciekawiły, po czym ponownie wróciła spojrzeniem na przywoływacza.
- Zaleczone… i gotowe do kolejnych całusów. I nie myśl, że uwierzę w twoje zaprzeczenia. Usta mogą ci kłamać, ale ciało było uczciwe - odparł z przesadną pewnością Axamander, podczas gdy rozpalone spojrzenie czarownika mierzyło się z rozpalonym spojrzeniem bardki.

Chaaya westchnęła poddańczo i zmieniła ton na cierpiętniczy.
- Ach, masz mnie masz… szaleje za tobą bez opamiętania - wyznała jakby miała zaraz skonać, ale za chwile zaśmiała się znowu i oblizała nieznacznie usta, gdy wpatrzyła się w wargi Smoczego Jeźdźca.
Diablik był taki pocieszny… naprawdę lubiła z nim rozmawiać. Przypominał jej trochę charakterem rozpieszczonych braci, którzy uważali się za panów tego świata i to zwłaszcza w terenach około łóżkowych.
- Udawaj udawaj… - Najmita wystawił długi jęzor, udając sam obrażonego. - Baw się w te teatralne pozy. Mnie nie zwiedziesz.
~ Idziemy stąd… już. ~ Usłyszała Sundari w swojej głowie, gniewne i pełne pożądania polecenie partnera.
Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie, a jej pierś zadrżała w cichym westchnieniu, gdy ujżała różowiótką wstążeczkę o rozwidlonych końcówkach. Przypomniała sobie to zabawne uczucie na swoich wargach, gdy muskał ją nim w wyjątkowo pieszczotliwym, jakby nieśmiałym pocałunku.
I wtedy jak na złość usłyszała ponownie, niczym echo, słowa Starca, od których to na prawdę zrobiło jej się ciepło i mokro. Teraz to tawaif poczuła, że znalazła się w pułapce.
Musiała jednak utrzymać pozory i broń boże nie dać się zdradzić… zwłaszcza magikowi.
Wpatrzyła się więc w niego wyzywając go niemal na pojedynek, milcząc jak zaklęta.
Jego wzrok spaliłby ją… gdyby to potrafił. Spaliłby żarliwością, spaliłby pożądaniem, spaliłby zazdrością i uczuciem. Nie odrywał spojrzenia od jej twarzy, nie zwracając uwagi na ocierającą się bezimienną, obecnie już nagą. Tylko Axamander doceniał jej przedstawienie.

Dziewczyna z pustyni poczuła, że... jest jej zdecydowanie za gorąco. Oddech z każdą chwilą stawał się cięższy, a łono płynęło czystym pragnieniem spełnienia.
- Póóójdę… - odezwała się słabo, kładąc na chwilę dłoń, na dłoń wpatrzonego w blondynkę rogacza, by zwrócić na siebie uwagę. - Pójdę opłacić rachunek…
Wstała czym prędzej i oddaliła się do schodów, czując jak nogi pod nią drżą.
Na szczęście diablik nie ruszył za nią, a Jarvis nie bardzo mógł, uwięziony przez nagą tancerkę. Kamala jednak czuła jego myśli otulające ją niczym dłonie spragnione jej ciała.
Po chwili czarownik nie wytrzymał i popchnął blondynkę w “objęcia” zadowolonego mieszańca, po czym ruszył za bardką na dół.

Na parterze kurtyzanie tylko trochę było chłodniej. Zdążyła się jednak już nieźle zadyszeć i jej kroki stawały się coraz krótsze i chybotliwsze, gdy rozglądała się za gospodarzem, ściskając mocno uda jakby w obawie, że zgubi bieliznę.
Właściciel zobaczył ją jak schodzi, a potem jej kochanek. Podszedł nieco zaniepokojony.
- Czyżby pokaz się nie podobał? - zapytał uprzejmie.
“Jaki pokaz?” chciała spytać Dholianka, ale szybko się zreflektowała.
- W porządku… na górze jest nasz kompan… on zostanie do końca. Chce zapłacić - odparła nagląco.
- Oczywiście… dwieście pięćdziesiąt… - Wyciągnął dłoń po pieniądze.
Mag miał rację. Drogo tu było, ale nie miało to teraz znaczenia. Kobieta zapłaciła bez słowa i dała w długą ku wyjściu, jakby budynek miał zaraz wybuchnać.
Słyszała za sobą kroki drapieżnika i czuła jego myśli w swojej głowie. Pożądliwe i dzikie zarazem. Mające za nic przyzwoitość i moralność. Spragnione jej ciała, myśli zdzierające z niej odzienie… rozszarpujące je, by dotykać jej wdzięków...

Kamala wypadła na zewnątrz i rzuciła się do biegu, ale bynajmniej jednak nie do ucieczki.
Szukała miejsca. Uliczki, ruin, tawerny… gdzie mogłaby zmierzyć się z tropiącym ją mężczyzną.
Znalazła alejkę. Ocienioną, pustą… zapomnianą.
Zastawiona była dużymi beczkami. Te pewnie zostawiono tutaj rano po opróżnieniu ich z zawartości, by wieczorem zostać zabrane. Na razie więc stały porzucone, bo nikomu nie chciało się podjąć wysiłku ich ukradzenia.
Tancerka wpadła w jej głąb, po czym odwróciła się do nadchodzącego czarownika. Jej ciało drżało od ciężkiego oddechu. Wzrok był lśniący i wyostrzony jak u sokolicy. Nogi miała w lekkim rozkroku zapierając się w miejscu.
- Przedstawienie się nie podobało? - Chciała wyglądać na buńczuczną, ale słabo jej to wyszło.
- Chcę… ciebie - mruknął Jarvis, podchodząc do dziewczyny, tak by odciąć jej wszelkie drogi ucieczki.
- Pragnę twoich ust, piersi, pośladków… całą ciebie. Nie tamtą… co mi podesłałaś. Powinienem… zapytać o tego mężczyznę… ale… może… później.
Dyszał spoglądając w jej oczy. Dyszał pożądaniem, dyszał zazdrością, gniewem i czułością. Był pełen emocji i pragnień, a ona była źródełkiem zdolnym do ich ugaszenia.
- Pragnę - powtórzył, podchodząc coraz bliżej i nachyliwszy się nad drobną postacią, sięgnął zaborczo ustami jej warg, tak całując, wsunął dłoń pod jej krótką sukienkę i dotknął bielizny.

Jego palce pieściły natarczywie podbrzusze ukochanej… nieco bez wyczucia, ale za to bardzo wyraźnie muskając jej intymny zakątek, wywołując przeciągły jęk rozkoszy u Chaai, stłumiony pocałunkiem.
Tawaif poddała się, a może nawet nie zaczęła próbować walczyć.
Nieważne.
Chciała go i to się teraz liczyło.
Rozpinając nieco chaotycznymi ruchami swoją koszulę, odsłoniła biust ukryty za fioletowym stanikiem w którego kiedyś sam ją ubrał.
- To był… - Wydyszała cicho, ale zaraz rozproszyła się kolejnym spotkaniem ich ust, gdy to ona pocałowała jego. Tamten się teraz nie liczył… był inny mężczyzna warty jej uwagi.
- Weź mnie, weź mnie, weź mnie - odparła namiętnie, obejmując dłońmi twarz jedynego, gładząc go i pieszcząc.
- Więc zsuń majtki… - szepnął Jarvis, nachylając się ku dekoltowi kobiety. Jego usta i język smakowały złotą skórę lubieżnymi muśnięciami, a palce lewej dłoni wodziły stanowczo po przemoczonej bieliźnie. Prawą zaś czarownik zaczął uwalniać swoje berło pożądania, którego chciał użyć w swojej wybrance.

Dwa razy nie trzeba było jej powtarzać, choć wykonanie polecenia wyraźnie sprawiło Dholiance kłopot. Oparłszy się barkami o przeciwległą ścianę, wygięła się w tył eksponując w ten sposób piersi i wysuwając biodra do przodu, po czym zsunęła uciążliwą bilezinę na ziemię i wyszła jedną stopą z koronkowych okowów, by podczas ekscesów nie potknął się, ani on, ani ona.
Gdy tylko była gotowa jej dłonie wróciły na ramiona i szyję przywoływacza, gładząc go czule i z buzującą w żyłach namiętnością, co i rusz składając na zroszonych potem skroniach pocałunki.

Dłonie magika po uwolnieniu własnych, intymnych obszarów od niepotrzebnych tkanin, zabrały się za gładkie uda tancerki. Całując obojczyki kochanki i wtulając twarz w jej biust, mężczyzna uniósł je w górę, dociskając jej ciało do ściany i trzymając ją mocno za nogi, naparł ciałem na Kamalę. Ta… poczuła ten szturm, tą przeszywającą i obezwładniającą zmysły obecność kochanka.
Wisząc w powietrzu doznawała kolejnych pchnięć przyciskających ją muru. Była uwięziona między zimną ścianą, a rozpalonym do czerwoności Smoczym Jeźdźcem.

Takie spotkania między nimi były najprzyjemniejsze, bo nosiły w sobie znamię ognia, a tawaif uwielbiała płonąć. Tym bardziej, że żar w jej łonie rozpalała pochodnia Jarvisa.
Bardka na chwilę straciła dech, jakby nie była gotowa na tak nagłe zmierzenie się z pożądaniem, a potem zajęczała przeciągle, obejmując w biodrach swojego zdobywcę.
- Tak tak tak właśnie tak - powtarzała starając się markować ton głosu, by nikogo nie zwabić do miejsca ich schadzki. Te próby były jednak pro forma, bo przyjemność zbyt dojmująca, a szał porywający.
Zaczęła go kąsać, nie radząc sobie z uczuciami w środku. Podskakując i miaucząc przy każdym jego pchnięciu, raz za razem to składała swe wargi do pocałunku, to zaraz znakowała ząbkami jak mała dzikuska.

Odpowiedź na swą drapieżność kobieta poczuła także i na własnym ciele, w postaci paznokci wbijających się w uda, a może już pośladki, zębów na swych piersiach i gwałtowności ruchów bioder czarownika, jakby chciał ją przyszpilić niczym okaz motyla w gablotce.
Raz po raz… Jarvis tracił nad sobą panowanie, nie przejmując się specjalnie faktem, że ta pozycja nie była za bardzo wygodna… ani dla niej, ani dla niego. Pożądanie wydawało się go zaślepiać.
~ Odsłoń je… całkiem. ~ Te myśli przebiły się do głowy schwytanej. Jedyne myśli jakie, pochłonięty rozkoszą i pożądaniem chłopak, mógł sklecić.

Tylko, że jak niby to miała zrobić?! W takiej chwili!
Przygnieciona i walcząca o każdy oddech jakby się miała zaraz utopić, nie… spłonąć żywcem. Ale nawet teraz… niewiele myśląc, usłuchała życzenia.
Rozkazu.
I sama nie wiedząc jak, podsunęła stanik pod szyję, odkrywając dwie złote półkule, drżące i falujące jak morskie fale, po czym zdjęła okulary ze skroni partnera, trzymając je w piąstce, by nie spadły i się nie połamały. Cylinder już dawno wylądował na ziemi, tocząc się między beczki, jako jedyny ratując się przed pożogą swego nosiciela.
Obnażony biust padł łupem pocałunków, ukąszeń i liźnięć języka. A sama Chaaya była drobinką w wichurze doznań i emocji, całkowicie zdominowaną i uległą zdobyczą swego żarłocznego towarzysza. Jej ciało mimowolnie się wiło ocierając o kochanka… jakby prosiło o więcej… wszystkiego, a fale rozkoszy targały jej zmysłami, wyrywając się jękami z ust. Aż do ostatniego, najsilniejszego i najgłośniejszego… po którym przyszło spełnienie… i jego i jej.

~ Nie myśl, że ci tak łatwo odpuszczę… to dopiero początek ~ rzekł telepatycznie czarownik, wtulony głową w piersi i łapiący oddech po niedawnych doznaniach. Tawaif nadal wisiała w jego ramionach, z bezwstydnie rozchylonymi, nagimi nogami, których to stopy oplecione były złotymi pantofelkami.
Dziewczyna zaśmiała się, opierając głowę o ścianę i przytuliła mocniej do siebie maga.
- Znajdźmy sobie… jakieś miłe lokum - poprosiła muskając delikatnie czubek jarvisowej głowy. - Byłeś bardzo niegrzecznym chłopcem i musze cię ukarać - mruknęła zgryźliwie, na powrót stając się chochliczym duszkiem, gotowym psocić i pyskować.
- To ja pla… - zaczął przywoływacz, ale potem spojrzał w oczy ukochanej i spokorniał. Cmoknął jej ciemny i nadal twardy sutek, po czym szepnął. - Zgoda… dziś ty będziesz karać mnie.
Delikatnie postawił tancerkę na kamienny bruk, ale klęcząc włożył głowę pod jej sukienkę i językiem przesunął po jej łonie. Lubieżnie i prowokująco. Łajdak nie dawał jej czasu na złapanie oddechu!

Sundari miała niejasne wrażenie, że był coś nie tak z przywoływacze. Nie umiała powiedzieć co, bo i oznak żadnych nie rozpoznała, a jedynie odczuwała dziwne przeczucie, że działo się coś dziwnego.
Zanim jednak zastanowiła się co z tym zrobić, elektryzujący dreszcz przeszedł od jej kobiecości po plecach, aż do głowy.
Jęknęła, drżąc na wysokich obcasikach, podświadomie kładąc rękę na głowie łotrzyka, który zakradł się pod jej halkę.
- Dokończ… proszę… - wydukała niesmiało, przymykając oczy, gdy kolejne liźnięcie na powrót rozniecało żar w jej brzuchu.

- Tak… - szepnął cicho Jarvis dociskając twarz do wzgórka dziewczyny i biorąc się za działania. Na początek zaprezentował delikatne liźnięcia po wierzchu jej płatków, następnie, muśnięcia języka skupione na wrażliwym pączku rozkoszy, potem zaś sięgnięcie głębiej. Smakował jej kwiat, powolnymi ruchami, pieścił jej ciało powoli, acz stanowczo, starając się w pełni zadowolić swą kochankę i grając na nutach jej rozkoszy niczym wirtuoz.
Udało mu się. Znowu. Niezależnie od tego czy był brutalny, czy czuły, roztapiał ją jak słońce sopel.
Dosłownie, bo teraz mógł w pełni smakować jej pragnień, gdy bardka kwiliła cichutko opierając się ciężko plecami o ścianę. Jej jedyną i aktualną podporę.
- Ty… bogowie… Ty… Jarvisie… potworze, kocham cię - mruczała jak w majakach, wolną ręką drapiąc się po piersi, która zdążyła już ostygnąć po ostatnim pocałunku czarownika. Jej pełne biodra zaczynały oblekać się w gęsią skórkę, znak, że była coraz bliżej kolejnej fali uniesienia. Tak szybko i nieuchronnie, zupełnie jakby jej organizm nie był przygotowany na zaserwowaną delikatną i czułą porcję pieszczot.
~ Nie puszczę cię… Kamalo… kocham cię… pragnę. ~ Usłyszała odpowiedź w swojej głowie, bo usta jej kompana przylgnęły zachłannie do bramy jej cielesności, a i dłonie zacisnęły się na nagiej pupie, zaborczo i mocno dociskając kurtyzanę do głowy Jeźdźca.
Język… choć nie tak długi jak Axamandera, to i tak wił się zwinnie i gwałtownie… jakby chciał oczyścić ciało tawaif ze śladów wilgoci… a jej umysł, ze wspomnień rogacza. Czyżby to był przejaw jego zazdrości, czyżby Jarvis chciał w ten sposób… pokonać i upokorzyć Axamandera… udowodnić swej partnerce, że nie znajdzie lepszego mężczyzny?

Chaaya doszła z westchnieniem, jakże rozkosznym dla ucha klęczącego. Jej ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała, a kolana ugięły się pod ciężarem. Nie miała siły dłużej walczyć i powoli zsunęła się na ziemię, na przeciw kochanka, uśmiechając się błogo i z rozleniwieniem.
- Proszę… dokończ co zacząłeś mówić - szepnęła przymykając w powieki.
- Ja planowałem cię ukarać… zatańczyłabyś dla mnie jak te tancerki i pokazała, żeś lepsza od nich… a potem… kochalibyśmy się tak jak lubisz. - Przywoływacz pogłaskał ją czule po policzku. - …w nagrodę za twój pokaz.
Cmoknął czubek jej nosa dodając - Ale możesz ty ukarać mnie, jeśli chcesz.
- Dlaczego chciałeś mnie ukarać? - spytała, odgarniając mu kosmyk z twarzy.
Oczywiście Dholianka miała swoje domysły, ale chciała uzyskać potwierdzenie. Usłyszeć osobiście własne myśli w jego ustach.
- Za to, że bawiłaś się moim kosztem. Podsunęłaś mi tancerkę, tylko po to by mieć… powód do zazdrości - szepnął melancholijnie chłopak i tym razem ucałował jej usta. - A wiesz przecież kogo pragnę… czyje ciało chcę wielbić, pieścić…
- Na swoje usprawiedliwienie powiem, że… dałeś się zawodowo wrobić. - Zachichotała psotliwie, oblizując mu z czułością brodę i trącając językiem jego wargi. - Musisz być uważniejszy… czujniejszy i nie dawać mi żadnych szans w starciu na bycie zazdrosnym. Żadnych… - Wyglądało na to, że strach miał tylko wielkie oczy, a dziewczyna po części… po prostu zabawiła się kosztem czarownika, wyczuwając chwilę jego słabości i nieuwagi.

- Nigdy więcej, nie chce cie widzieć tak blisko innej kobiety… zarżnę ją, przysięgam, zarżnę jak ofiarnego baranka na twoich oczach…
A może… nie była to tylko gra?
Kolejny lekki śmiech zatarł nieprzyjemne wspomnienie groźby, a kurtyzana jak gdyby nigdy nic objęła towarzysza za szyją i zaczęła go muskać wargami.
- Ja… nie mogę ci tego obiecać. Nie zamknę cię w ramionach i nie będę mordował każdego mężczyzny… do jakiego się uśmiechniesz - mruknął w odpowiedzi Jarvis poddając się pieszczocie. - Ale to nie zmienia faktu, że będę zazdrosny o każdy taki uśmiech i… będę walczył, by twoje oczy błyszczały tylko na mój widok.


“Mięczak!”
Deewani zakrzyknęła z dna duszy tancerki, podrywając się na równe nogi. “Widziałeś go? Nie śpij!”
Szturchnęła bosą stópką Starca w wielki nochal.
“Jak ja nienawidze mięczaków!” Denerwowała się dziewczynka, ciągnąc za warkocz.
“Zapamiętaj sobie, jak okażesz się mięczakiem, więcej z tobą nie porozmawiam!” Zagroziła dumnie, jeszcze chwilę zaczepiając palcami u nogi drzemiącego gada, co by pewnikiem się wybudził i usłyszął co ma mu do powiedzenia.
~ Jest mięczakiem, bo stawia swą samicę wyżej niż siebie ~ stwierdził smok ziewając i uśmiechając złośliwie się dodał ~ Czyżby drażniło cię, że nie dorasta do twoich standardów i, że mimo wszystko coś tam się tli w twoim serduszku? Wy ludzie macie strasznie skomplikowane relacje między samcem, a samicą. A przecież chodzi tylko kopulację i złożenie jaj. Co w tym jest takiego skomplikowanego.
“To, że my nie składamy jaj… a ty nie masz racji!” Fuknęła rozjuszona nie na żarty maska, krzyżując chude rączki na płaskiej piersi.
~ Wedle twojej definicji siły, powinienem przybrać ludzką postać i cię wychędożyć, by zaznaczyć jako moją własność?... W takim razie jestem słaby czy silny, że tego nie zrobiłem? ~ Drażnił się z nią Pradawny dumając nad tą kwestią.
“Co ty bredziesz?! Ty stary, głupi zboczeńcu!” Chłopczyca była nie tylko zdegustowana, ale i zawiedziona. “Obcinanie głów jest o wiele ciekawsze…” wyjaśniła cicho, zasmucona, że skrzydlaty na to nie wpadł i odwróciła się do niego plecami.
“I pętanie i chłostanie… krwawe zdzieranie łupów… jak na arenie gladiatorów…” mruczała pod nosem.
~ Tylko do czasu, aż to ciebie zranią i zechcą łeb uciąć. ~ Zaśmiał się chrapliwie Czerwony i odetchnął zamyślony. ~ Zabijanie dla tak potężnych istot jak ja… nie ma smaku. Ot rozdeptujesz robaki, krzykliwe i dumne… dwunożne robaki.
“Pfff, akurat. Mnie by się nigdy nie znudziło! Gdybym była wielką, czerwoną smoczycą spędzałabym całe dnie na rozdeptywaniu nędznych człowieczków!” Na domiar swych słów, poczęła tupać po podłoże raz jedną, raz drugą nóżką.
“Bam, bam BAAAAM! I po całym mieście haha! Taka bym była.”
~ Z pewnością ~ zgodził się z nią Ferragus śmiejąc pobłażliwie.


Sundari nie przestała zlizywać z twarzy wybranka pozostałości po swoich sokach. Nie odpowiedziała uśmiechając się wciąż pogodnie i czule.
- Więc.. idziemy mnie ukarać, czyyy… ty zatańczysz dla mnie? - zamruczał mag po chwili, głaszcząc kochankę po włosach.
- Zzza chwilę… zaczynam znowu nabierać na ciebie apetytu - odparła czupurnie bardka, podgryzając Jarvisa w szyję.
- Tyle ile… chcesz czasu… - szeptał czarownik, pozwalając dziewczynie na zabawę. Sam sięgnął pod jej kusą sukienkę, by wodzić opuszkami palców jej po udzie. Delikatnie i zmysłowo.
- To pójde zawołać tę blondynkę… jakoś lepiej jej wychodzi rozniecanie w tobie pożądania - zakpiła Chaaya ironicznie, odchylając się nagle do tyłu, by z wesołą miną poprawić swój stanik.
- Mam cię położyć na beczce z wypiętą pupą, żebyś mogła się przekonać, jak ci dobrze idzie? - zagroził żartobliwie przywoływacz, wędrując łakomym wzrokiem po zakrywanym przez nią biuście.
Tawaif roześmiała się radośnie i zapinając guziczki w koszuli pochyliła się, by pocałować chłopaka w usta.
- Bądź czujny - przypomniała mu czule, po czym skupiła się na przywracaniu swojej garderoby do porządku.
- Dobrze... dopilnuję, by nikt ci nie przeszkadzał w ubieraniu. - Ten zgodził się z nią i wstał, by rozejrzeć dookoła.
Niemniej ów zakątek, bardzo udał się Dholiance, bo nawet pies z kulawą nogą nie zaglądał o tej porze między beczki.

Bardka pokręciła głową nad niedomyślnością towarzysza, ale już niczego nie komentowała. Gdy jej sukienka wyglądała na w miarę ułożoną, wstała z kolan i rozejrzała się za majteczkami.
- Okulary ci położyłam tutaj, na ziemi, nie zdepcz ich… - zakomunikowała, nurkując między pojemniki, by wydobyć ukryty cylinder. Wkrótce po tym znalazła się i bielizna. Zakurzona i brudna, więc kobieta zrezygnowała z jej ponownego nakładania.
- To gdzie mam dla ciebie zatańczyć? - spytała wyjątkowo cierpiętniczo, uśmiechając się jak zadziorna lisiczka.
- W naszej karczmie, naszym pokoju? Może… to taniec tylko dla mnie… wraz… z gubieniem stroju. Skusisz mnie, bym cię posiadł? - Mężczyzna udawał, że powątpiewa w jej uwodzicielskie talenty, choć oboje wiedzieli, że ma słabość do swojej partnerki.
- Aćha… - Zacmokała zadowolona trzpiotka, oglądając się na Jeźdźca i… klepiąc się w pupę, jakby chciała mu pokazać, gdzie ją ma pocałować wraz tą swoją zaczepką.
A wzrok kapelusznika skupiony na jej tyłeczku, sugerował, że już planuje spełnić ten kaprys. Kokietka umknęła więc ze śmiechem na główną ulicę, by na jej końcu stanąć twarzą do zostawionego w tyle i uchylić wdzięcznie spódniczkę, która skrywała jej gładkie i nagie łono. Naśmiewała się z niego i bezkarnie prowokowała, po czym zniknęła za zakrętem, nie czekając na kompana.
Niemniej po chwili usłyszała jego nerwowe kroki, gdy próbował ją dogonić po uporządkowaniu własnej garderoby. Pędził za nią niczym wierny psiak… albo… królik. Tak… taki ścigający swą samiczkę, by zapędzić ją do norki. Puszysty, biały króliczek.

Kurtyzana już rozmawiała z jakimś gondolierem, radośnie się śmiejąc z tego co odpowiadał i grzecznie się wdzięcząc, by uzyskać jak najmniejszą stawkę za jej przewóz. Zaraz po tym wskoczyła do łódki i przysiadła na ławeczce, puszczając oko czarownikowi, ale nie mówiąc mężczyźnie za nią, by zaczekał z odcumowywaniem.
Jarvis… nie zatrzymał się, nie zawołał. Biegł w nadziei, że zdoła wskoczyć na pokład zanim ten ruszy. Co było możliwe, gdyż bardka ostatecznie swym świergotem zatrzymywała uwagę gondoliera.
- Je... je… jestem. - Wydyszał docierając do obojga.
- Nie zostawiłabym ciebie - odparła cicho, robiąc miejsce obok siebie. - Ale przez ułamek chwili… ach, gdybyś zobaczył swoją minę, prawda? - Tancerka spytała tyczkarza, ale zaraz się zreflektowała. - Ach tak… pan nie widział, pokazywałam panu właśnie czym jest akant. - Wskazała rączką na rozpadający się gzyms kamienicy, gdzie faktycznie coś było nad okiennicami z motywem roślinnym.
- Możemy odpływać - rzekł mag siadając obok krnąbrnej połowicy, obejmując ją stanowczo ramieniem.
~ Nawet gdybyś zostawiła, to bym cię złapał… nie dam ci umknąć Kamalo. Nie pozwolę byś czuła się samotna czy porzucona ~ stwierdził telepatycznie.
~ Przestań… ~ Tancerka zarumieniła się jak młoda różyczka, wspierając policzek o ramię okularnika. Ten wyczuł, że zawstydziło ją jego zapewnienie, a nie to, że przytulali się teraz sunąc łupinką po krętych i rozkrzyczanych kanałach.
~ Dobrze. ~ Potulnie zgodził się z nią przywoływacz.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 27-02-2018, 14:43   #140
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Dom.
Karczma była ich domem.
Pokój w niej był ich małym ogniskiem rodzinnym. Od tylu już dób. Gdy dotarli do jego drzwi i przekroczyli je, Chaaya miała świadomość tego, że jej dni nabierały własnego znajomego rytmu. Było to przyjemne uczucie.
Kobieta zrzuciła torbę z ramienia i zdjęła buty, rozmasowując sobie przy tym kostki i palce. Wydawała się nieco przygaszona, może wciąż zawstydzona, a może na chwilę jej myśli przysłonił cień złego wspomnienia. Było to jednak ulotne odczucie i bardzo trudne do ponownego wychwycenia, gdy bardka skierowała się na chwilę do lustra, odwracając twarz od obserwatora.
- Jarvisie… czy pamiętasz ten strój w którym wystąpiłam na spotkaniu bardów w parku? - spytała niewinnym tonem głosu, pozbywając się dusika, bransoletek, paseczka, sakiewek, pierdół i pierdoletek, które jakimś cudem nosiła na sobie, choć połowy i tak nie było widać.
- Tak… pamiętam - stwierdził cicho Jeździec zdejmując kapelusz i płaszcz. - Wyglądałaś w nim jak wcielenie pokusy.
- Och… - Dziewczyna ucieszyła się, że pamiętał, a jednak się speszyła. - Bo wiesz… mam jeszcze jeden strój… wtedy kupiłam. Więcej zakrywa, ale i tak wstydziłam się go założyć. Leży na dnie szafy i… - Zawiesiła głos, podchodząc do przepierzenia, by rozdziać się z zakurzonej sukienki.
- I… z pewnością będziesz w nim olśniewająca? - zapytał z uśmiechem czarownik pozbywając się wierzchnich warstw ubrań.
- Coś cię martwi w związku z tym strojem? - Znów spytał przyglądając się czule jej zabiegom.

Tancerka wyjrzała na chwilę zza osłony, znowu była zarumieniona, a jej wzrok dziewczęco roziskrzony.
- Nie… no bo… wiesz… bo ja… - Nie wiedziała jak ugryźć temat, przez co się tylko bardziej spłoszyła. Nawijała kosmyk włosów na palec w nerwowym tiku i chwilę przyglądała się towarzyszowi z wyraźnym uwielbieniem.
- Kupiłam go z myślą o tobie… że może ci się spodobać, choć nawet nie wiem jaki jest twój ulubiony kolor… i czy nie popełnię jakiejś gafy ubierając się tak… - mruczała pod nosem, coraz bardziej chowając się za drewnianą ścianką, aż w końcu wystawał jej tylko kawałek nosa i bystre, lewe oko.
- La Raquelle nie posiada tabu związanych z ubiorem. Ekstrawagancja jest w cenie, a ja… - Zmarszczył brwi, wyraźnie się zastanawiając i powoli rozbierając do naga, dodał - …nigdy się nie zastanawiałem na tym jaki kolor jest moim ulubionym. Czerwony? Zielony? Niebieski? Chyba jeden z tej trójki.
Tawaif skryła się za gablotką i po chwili zaczęła ją całą przesuwać w kierunku szafy.
Przywoływacz usłyszał skrzypienie drzwi i jęki przesuwanych tobołków z materiałem, a później cichy szelest, gdy jego kochanka się ubierała.
Później coś zastukało o podłogę. Pewnikiem obcas, jej drugich, lilijkowych pantofelków i na jakiś czas zapadła chwila ciszy.

- To, to nie jest żaden z tych kolorów… - odparła ze smutkiem i tremą w głosie, a mag widział oczami wyobraźni, jak odgrodzona od niego kurtyzana przygląda się sobie, przygładza jakieś fałdki, poprawia ozdoby lub nawet układa włosy.
- Spodobasz mi się we wszystkim i w każdym kolorze. Jestem w końcu mężczyzną, a my nie przywiązujemy tak dużej uwagi do barw. Dobrze o tym wiesz - rzekł na zachętę Jarvis.
Rozgniewał ją tym stwierdzeniem, bo usłyszał w odpowiedzi niesprecyzowane burczenie, jakby gdzieś na horyzoncie czaiła się burzowa chmurka, gotowa lać na pechowca wodą i gromić go piorunami.
W końcu wyjrzało na niego najpierw jedno, a później drugie, brązowe i łanie oko. Dholianka wyszła ostrożnie z ukrycia. Włosy miała rozpuszczone i ułożone po obu bokach ramion, a ubrana była w skromną, jeśli chodzi o początkowy temat ich dysputy, sukieneczkę z różanym i złotym motywem.

Nie usłyszała komentarza, żadnej odpowiedzi. Nic. czarownik patrzył na nią w ciszy, jak posąg wykuty z kamienia. Jego spojrzenie wodziło po niej, jakby chciało wryć w pamięć każdy detal.
Nie usłyszała odpowiedzi, ale ją dostrzegła… owację na stojąco poniżej pasa kochanka. Budziła w nim pożądanie… czyż taki nie był cel tego stroju?
- Jeszcze nie zatańczyłam… - Sundari poskarżyła się szeptem tak cichym, że prawie sama go nie usłyszała. Uśmiechnęła się jednak, a jej niepewno-nadąsane rysy złagodniały. Wyglądała na szczęśliwą, choć wzrok miała wbity głównie w podłogę. Przywoływacz nie odwracał od niej spojrzenia i widział jak ukradkiem spogląda na niego coraz czulej, nie mogąc się powstrzymać ani od podziwiania, ani od coraz szerszego uśmiechania się na widok jego męskości.
- Ale już jesteś śliczna - mruknął w odpowiedzi Jarvis zaciskając dłonie na materacu ich łoża. Zapewne po to, by nie zerwać się ku niej i delektować przedstawieniem. Wszak bywał niecierpliwy i nie zawsze umiał trzymać ręce przy sobie. Tym razem, zamierzał pozwolić się oczarować.
Bardka tak się na te słowa ucieszyła, że chciała podbiec do Smoczego Jeźdźca i zarzucić mu ręce na szyje. Po dwóch krokach, cofnęła się jednak, pamiętając o swojej “karze”, którą zamierzała odpracować.

Przymknęła więc oczy i przywołała z pamięci mledoię do której zaczęła momentalnie tańczyć. Tak po prostu, bez zastanowienia, bez wstydu, ni lęku. Płynęła w powietrzu jak łabędź po rozlewisku, acz mag z rozbawieniem mógł stwierdzić, że podczas tej jednej wizyty w tanecznym zamtuzie, jego tawaif zapamiętała, a nawet przysposobiła na własny gust i potrzeby kilka, jak nie kilkanaście, ruchów blondynki.
Sam striptiz nie trwał zbyt długo, bo i pod jednoczęściową sukienką Kamala nie miała na sobie nic. Pokaz się jednak nie skończył, bo i wykonawczyni zbliżyła się do widza, biorąc jego ściśnięte w pięści ręce i przykładając do swoich bioder, odgięła się do tyłu, by zaprezentować, krótki, acz intensywny taniec umięśnionego brzucha.

Czuła drżenie ukochanego, czuła je przez dłonie… zachłannie wodzące po jej bokach. W mig rozpoznała jego rozterki. Z jednej strony chciał ją do siebie przyciągnąć, całować, pieścić… kochać na wszelkie sposoby. Z drugiej jednak, nie chciał przerywać jej pokazu, hipnotyzowany zarówno jej kształtami jak i ruchem ciała.

Tawaif… Kurtyzana z pustyni. To nie byle dziwka rozkładająca nogi przed swoim klientem za niewygórowaną cenę.
Tawaif… nie istniała po to by zaspokajać pragnienie, lecz by je tworzyć. Nie gasiła łonem palącej chuci, a, niczym miech w kuźni, rozpalała męskie trzewia do białości.
Tawaif była skrytobójczynią. Jadowitą i podstępną, ale jakże słodką i upajającą przed ostatnimi chwilami życia swej ofiary.
Chaaya nie była wyjątkiem. Była potwierdzeniem tej reguły. Była sztuką, która została jej wpojona, zanim jeszcze nauczyła się myśleć słowami.
Sztuką, która pozbawiała mężczyzn złota, która odbierała ich marzenia, status, dobre imię, otumaniała do nieprzytomności, zarażała szaleństwem, pożerała…

Kamalasundari zrodziła się z trucizny, by stać się trucizną… i teraz… gdy jej piersi falowały, a brzuch drżał i mienił się światłocieniem przesuwających się mięśni, a w głowie rozbrzmiewała muzyka, tancerka poczuła w sobie moc i siłę jaką sprawowała niepodzielnie w Pawim Tarasie.
Poczuła zew krwi… któremu uległa wyruszając na łowy.
Jej celem stał się Jarvis, nieświadomy swego losu, zapatrzony w nieskazitelnie gładkie ciało.

W ciężkim od erotyzmu powietrzu zaczęło, aż iskrzyć, gdy coraz bardziej pobudzona dziewczyna wiła się w niespotykanych pozach i gestach przed siedzącym. Choć cienka warstewka tłuszczyku oblekająca, niczym miękki całun, jej ciało, dawno znikła ukazując sprężystość i gibkość jej członków. Bardka umiała wykorzystać ten fakt na swoją stronę.
Pełzające pod skórą mięśnie przypominały węże. Smukłe i opływowe żmije ramion, śmiertelnie niebezpieczne, kapturzaste kobry bioder i brzucha, grube i sprężyste grzechotniki ud.
Czy kochanka czarownika była rzeczywiście człowiekiem, czy może legendarną bestią, przebraną za kobietę? Czy możliwe było, by ktokolwiek z żyjących mógł się tak poruszać?

Jej rysy zaczynały się zacierać, a może to pole widzenia Smoczego Jeźdźca zaczynało się rozmazywać i zwężać, skupiając się na złotym ucieleśnieniu swoich pragnień.
Dholianka obserwowała z góry swoje kochanie, ciemnymi jak u predatora oczami, uśmiechając się triumfująco przez rozchylone wargi.
~ Mój… mój… nie oddam cię nikomu i niczemu. Zapamiętaj to sobie… jesteś mój. Tylko mój. Cały. Niepodzielnie. Na zawsze… ~ Jej myśli niczym huragan targały jej zmysły, nie pozostając wypuszczonym na zewnątrz. ~ Mój… tylko mój…

Odwróciła się plecami, naprowadzając dłonie przywoływacza na swój brzuch, łono i pachwiny.
Ten musiał się pochylić do przodu, by objąć ją, trzymając twarz przy pośladkach poruszających się rytmicznie w takt nieuchwytnego uchem utworu.
Bogowie nawet one tańczyły. Nawet ta część ciała była zdolna do oszałamiającego spektaklu. Podskakując, falując i drżąc. Napędzana dotykiem pełnego pożądania mężczyzny.
~ Żadna blondynka… żadna jasnoskóra… żadna, żadnej cie nie oddam.
Pragnienia samolubne i zaborcze gotowały się w niej, łaskocząc ją jak język magika wijący się jej kobiecości.
Pozostało jej mało czasu… zbyt mało.

Przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą, wysuwając biodra raz w lewo, raz w prawo i wyginając swą kibić wprawiającą jej tors w falowanie, przeszła do kulminacyjnego punktu przedstawiania.
Dwa tłuste boa wiły się wzdłuż kręgosłupa niemal jak spirala. Taniec ustąpił hipnotyczno-ekstatycznemu kołysaniu. Jak płomień liżący knot świecy, jak żagiew, której właścicielem był widz tego przedstawienia.
Chaaya zaczęła napierać pośladkami na w pełni już obłapiającego ją kochanka. Cofnął się. Nieznacznie, bo nie mógł przestać jej dotykać. Ona była jednak nieubłagana i popychała go raz za razem coraz bardziej w tył. Jej jedno kolano znalazło się nagle na materacu wzdłuż nóg na wpół leżącego, na wpół siedzącego czarownika. Jeszcze… jeszcze… musiała mieć miejsce, dlatego jeszcze centymetr, jeszcze dwa.

W końcu. Znalazła się nad nim. Klęcząca i gotowa. Dłońmi zebrała włosy, unosząc je wysoko do góry, by żaden kosmyk nie zasłaniał pracy jej ramion, łopatek i kręgosłupa.
Opadała i wznosiła się, płonąc mu w dłoniach niczym alchemiczny ogień. Mężczyzna czuł jak czubek jego żądzy zatapia się na chwile w gorących płatkach kwiatu swej partnerki, gdy opuszczała nieznacznie biodra, by ponownie wzbić się w górę jak do lotu. Nie zespoliła ich ze sobą nie dlatego, że nie chciała… ale, że nie mogła go sparzyć.
Jej przywoływaczem był Jarvis i wbrew swoim pragnieniom, unosiła się i opadała w jego rękach, czekając na znak… Na jeden ruch, który wywoła w niej eksplozję.

Jęździec leżał jak zahipnotyzowany, jego oddech był szybki, jego spojrzenie pożądliwie wodziło po jej krągłościach i Chaaya zerkając zas siebie, widziała w jego wzroku… niezdecydowanie. Był rozdarty między pragnieniem, a zachwytem. Między zaspokojeniem swych żądz, a podziwianiem piękna swej kochanki.
Taniec ów trwał dłużej niż bardka planowała, ale w końcu dłonie partnera władczo zacisnęły się na jej biodrach, delikatnie popychając ją do przodu. Wycofywał się spod niej ostrożnie, dłońmi jednocześnie wodząc po jej pupie i plecach. Sugerował jej tak, by się pochyliła, był ułożyła na łóżku, by twarz wtuliła w pościel, a pośladki wypięła zachęcająco.
By mogła… odebrać swoją nagrodę.

Kurtyzana zdębiała. Obejrzała się na maga z początku nic nie rozumiejąc. Odpychał ją? Ale, że zaraz… nie chciał by go dosiadła? Bezbrzeżne zdziwienie odbijało się w jej oczach jeszcze kilka chwil później, gdy powoli przeszła na czworaka obok ukochanego, starając się połapać w całej sytuacji.
W końcu… coś… jakby w jej myślach zakiełkowało, bo zamrugała raz… drugi. Wdrapała się wyżej na poduszki, opadła na kołdrę i wybuchła śmiechem. Był on jak słońce podczas deszczu. Radosny i pokrzepiający, ale jednak nadal był śmiechem… w takich chwilach zawsze brzmiał deprymująco.
- Głupek! - Parsknęła wtulając się kołdrę i kręcąc pupą na boki. Jeszcze chwilę chichotała obserwując go trzpiotnym oczkiem spozierającym zza skrywającego ją ramienia.
- Za chwilę będziesz wołała inaczej - mruknął złowieszczo ciemnooki, zachodząc dziewczynę od tyłu. Ta zaś poczuła wilgotny języczek przesuwający się między jej pośladkami, potem muskający podstawę kręgosłupa i wzdłuż niego podążający. Jarvis powoli zajmował pozycję, jego męskość muskała już lekko rozchylone uda, a dłonie zaciskały się ostrożnie na jej talii.
Tancerka poczuła oddechy pocałunków na swych łopatkach i łaskotanie pukli włosów, a w głowie pytanie.
~ Czy... tak?

Dholianka pod jego dotykiem zaczęła drżeć i się rumienić. Co było dosyć zabawne… zważywszy jak drapieżna jeszcze chwilę temu była, a teraz niczym przestraszona łania kolebała się ze strachu, zupełnie jak młódka podczas pierwszej nocy z mężem.
Nie odpowiedziała mu. Nie umiała. Wbiła jedynie mocniej palce w pierzynę, jakby się przygotowując na coś strasznego.
Ta chwila była dla niej bardzo ważna, choć kryła się z tym jak zawodowy hazardzista… no, przynajmniej do teraz.
- No cóż… postaram się… - stwierdził w końcu czarownik, a Kamala poczuła twardą obecność między swymi płatkami, wślizgującą się do jej kwiatuszka niczym złodziej.
Ciało tawaif mimowolnie zadrżało pod tymi doznaniami, gdy ciało kochanka, przylgnęło do niej niczym rękawiczka do dłoni.
Usta wodziły po jej łopatkach, liżąc, całując i czasem kąsając skórę.
Przywoływacz napierał na nią delikatnie i ostrożnie, dopiero oswajając się z tą sytuacją i pozycją. Wyraźnie starał się, by było jej jak najprzyjemniej.

Bardka zamknęła mocno powieki, marszcząc przy tym czoło. Zdawała się napięta i bardzo przestraszona, jakby obawiała, że zaraz co najmniej jakiś gigant zerwie dach tawerny i pożre ich oboje.
Nic się jednak takiego nie wydarzyło i nie miało nastąpić. Sundari zaczęła się rozluźniać, delikatnie zapadając w łoże. Oddech z początku płytki, coraz zuchwalej się pogłębiał przez rozchylone wargi. Pierwsze ciche jęki przebijały się przez kołdrę, gdy kobieta przygryzała ją w coraz większej uciesze.
Odchyliła mocniej biodra, podsuwając wyżej prawą nogę, by mag miał lepszy dostęp do jej łona.
Nie odezwała się, ani teraz, ani wcześniej, ale przez więź, która trwała między nimi nadal otwarta, Jarvis czuł uczucia jakie ją przepełniały:
to spotkanie między ich ciałami, z pozoru zwykłe jak wszystkie inne, miało charakter symboliczny. Niczym kamień milowy. Splatając ich serca jeszcze mocniej ze sobą. Umacniając podwaliny ich związku, wzajemnego zaufania i szacunku.
W końcu go… zaakceptowała, jakby przestała oszukiwać samą siebie, że mogłaby nie dopuścić go do swej udręczonej i ukrytej gdzieś głęboko duszy.

Jeździec zaś zaczął napierać mocniej biodrami, mimo, że kurtyzana czuła kochanka w całej okazałości już teraz.
~ Moja słodka Kamala… mój skarb… moja pieszczota. ~ Wielbił nie tylko jej łono, całując między i po łopatkach, ale wielbił jej serce… przesyłał swe pragnienie wodzenia ustami po każdym skrawku jej ciało, tulenia jej do siebie, wpatrywania się w jej uśmiech.
To uczucie nie mogło jednak stłumić jego pożądania… tej mrocznej bestii wymuszającej kolejne gwałtowne ruchy bioder. Delikatność ustępowała. Sztychy były głębsze, mocniejsze, pełne dominacji.
Uwięziona pod czarownikiem bardka stawała się jego zdobyczą. Lwicą, przyciśniętą do ziemi, poddającą się swemu obdarzonemu grzywą zdobywcy (co zresztą pasowało do bujnej czupryny przywoływacza).
Mocniej, szybciej i gwałtowniej… Jarvis spełniał swe pragnienia, przy wtórze mimowolnych jęków uległej partnerki, której doznania szarpały ciało piorunami rozkoszy. Jeszcze jeden ruch, jeszcze dwa może… tak! Spełnienie przyszło silnym wstrząsem, wprawiając ciało tawaif w drżenie… połączone z drżeniem jej pana i władcy… oddającego trybut rozkoszy jej kwiatuszkowi.

Serce łomotało ciężko w piersi, nadal odurzone szalejącym echem po orgaźmie. Tancerka wpatrywała się szeroko otwartymi oczami gdzieś przed siebie, nie potrafiąca dojść… poukładać swoich myśli, wciąż jakby uwięziona w przyjemności.
Jakimś sposobem odnalazła jednak dłoń mężczyzny i przysunęła ją sobie do ust, delikatnie całując każdy jego opuszek, zanim się nie uśmiechnęła, a mgła w jej tęczówkach się nie rozwiała.
- Dziękuję.
Tylko na tyle było ją stać, po tym wszystkim.

Magik położył się na plecach obok Dholianki i pochwyciwszy ją pasie jedną dłonią, przyciągnął do siebie, by przytulić.
Ta przysunęła się z cichym pomrukiem zadowolenia, opierając dłonie na torsie towarzysza, delikatnie muskając wargami okolice jego mostka i obojczyków.
- Byłaś zachwycająca… prześliczna… - szeptał cicho czarodziej, głaszcząc ją po włosach. - I nadal mam ochotę rozkoszować się tobą. Całować cię wszędzie i nie dawać spokoju.
- Byłam? - spytała bezwiednie dziewczyna i otuliła się ciaśniej ramionami rozmówcy.
- Byłam… - odparła pewnie i z dumą pomieszanym z zadowoleniem. - Cieszę się. Na prawdę, bardzo się cieszę.
Przez chwilę bawiła się jakimś włoskiem na jego ciele, rolując go w palcach, zanim nie zadarła wyżej głowy.
- Chce się z tobą kochać, aż do mojego wyjścia. - Uśmiechnęła się zadziornie, już oplatając udem w pasie leżącego. Już się wspinając powoli na niego, szykując na powtórkę.
- Byłaś i jesteś… a jeśli chcesz się… ze mną kochać… - mruknął zadziornie czarownik, wodząc palcami po jej pupie. - Tooo… usiądź wygodnie księżniczko i rozchyl bramy swych nóg, bym teraz dla odmiany posmakował twej rozkoszy i palcami, niczym ślepiec, badał mapę twego ciała...
Bądź co bądź, chłopak potrzebował wszak chwili wytchnienia… przynajmniej tam na dole.

Chaai się pomysł spodobał, bo przytaknęła ochoczo, rozciągając usta w jeszcze szerszym uśmiechu.
Miłość to jednak w końcu miłość… niezależnie od tego czym i jak się ją uprawiało.
Tawaif musnęła ukochanego w brodę i migiem podniosła się do pionu, ściągając zarzuconą nogę i odginając do tyłu, ułożyła ją na kołdrze.
- Aaale jak… gdzie. Tak tu? - spytała po wcześniejszym rozglądnięciu się wokoło. - Chcesz leżeć czy usiądziesz? - To były ważne szczegóły które dopełnią misternej układanki od której będzie zależało jak kobieta się usadzi.
- A jak byś chciała? - Zamyślił się przywoływacz, siadając na łóżku i przyglądając jej poczynaniom.
- Chcę byś miała wygody, bo… cóż… będę bardzo… - Uśmiechnął się łobuzersko. - ...skrupulatny.
To wiele mówiło kurtyzanie. Pamiętała wszak jak dokładny potrafi być w pieszczotach Jarvis. Jak powoli doprowadzał ją do erotycznego szału swym dotykiem i teraz pewnie też planował obudzić w niej ten ogień.
- A jak byś chciała, a jak byś chciała… - przedrzeźniała go dziecinnie bardka, układając stos z poduszek i zmiętego koca. - Nie musisz być taki zachowawczy.
Puściła do niego oczko i rozsiadła się wygodnie na zbudowanym tronie, po czym opadła na wzniesione oparcie i rozsunęła uda, rozstawiając je szeroko i bezwstydnie na ugiętych kolanach.
Wskazała dłonią miejsce swojemu “petentowi”, po czym podrapała się po piersiach, drażniąc kciukami sutki.

- Nie martw się… potem będziemy się kochać na stole… tak jak ja zapragnę - odparł w odpowiedzi czarownik, podchodząc na czworaka do kochanki i nurkując głową między jej nogami.
Sundari poczuła jego język na swojej rozchylonej kobiecości i punkciku rozkoszy, oraz palce sięgające między jej bramy.
Powolne i skrupulatne pieszczoty… metodycznie rozpalały ciało tancerki kolejnymi falami przyjemności.
- Haaaiii - zajęczała przeciągle złotoskóra, rozpływając się pod tym dotykiem... i to dosłownie. Odwiesiła głowę do tyłu, oddychając z cichym świstem przez rozchylone usta.
Była słaba. Była tak bardzo słaba wobec tego łotrzykowskiego duetu.
Chwilę jeszcze kwiliła przy kolejnych ruchach palców, masując się po biuście, zanim nie zaczeła nagle, tonem jakby majaczyła w gorączce
- Jarrrvisie… czy wiesz... jaka jest różnica między tobą, a Axamanderem?
Mężczyzna znał ich wiele i mógł od razu przytoczyć, pytanie jednak dlaczego Kamala poruszyła ten temat akurat w tej chwili… i dlaczego w ogóle.

- Język... - Mag jednak przypomniał sobie to, co widział zza ocierającej się o niego blondynki.
Język, który Axamander wystawił. Palce Smoczego Jeźdźca wynurzyły się z łona i przesunęły w dół sięgając do bramy jej wyuzdanej rozkoszy… dziś jeszcze nietkniętej jego pieszczotą.
Tawaif zaśmiała się perliście i klęczący poczuł jak gładzi go po włosach.
- I tak i nie kochanyyy… - wyjęczała coraz głośniejsza i rozgrzana. - Różnica między wami jest taka… że to ty spijasz teraz językiem moje soki. - To wyjaśnienie było przepełnione czułością i nosiło w sobie ukryty przekaz.
Nie ważne jak się Chaaya do diablęcia uśmiechała, nie ważne jak go lubiła i czy długi i rozwidlony miał język. Axamander był gdzieś teraz sam w mieście, a Jarvis kochał się z nią raz za razem, doprowadzając ją do wrzenia. Nie chciała innego, chciała jego...
Dholianka wyprostowała jedną nóżkę w powietrzu, zanosząc się nagłym drżeniem, po czym ponownie wróciła do pozycji wyjściowej.
- I uważam to za wielki… zaszczyt… smakować tak utalentowaną artystkę - szepnął czule przywoływacz, sięgając językiem do jej kwiatu, ale to dotyk palców dziewczyna poczuła mocniej, choć nie mniej przyjemnie. Ów dotyk był ostrogą dla jej pożądania.
Ogień chciał w niej obudzić... i to mu się udawało.
- To… nie… jaaa tu jestem… wyjątkooowa - wydyszała, gdy tymczasem jej biodra przyozdobiły się w gęsią skórkę. - Nie przestawaj… proszę… jaaa… zaraz… nie przestawaj.
- Jesteś, jesteś - wymruczał pospiesznie kochanek, tylko na moment odrywając usta do jej soczystego owocu. Potem jednak zanurkował językiem wgłąb partenrki. Także i palce poruszające się w norce zakazanej rozpusty figlowały coraz energiczniej. Magik dorzucał do trawiącego tancerkę ognia, po to, by w nim spłonęła i narodziła się na nowo… stając się wcieleniem żądzy.

Jeszcze chwila, jeszcze moment… i czara słodyczy się przelała, gdy wijące się ciało kobiety napięło się, a w pokoju rozległo się westchnienie pełne uniesionego zadowolenia.
- Mój słodki… taki słodki - wymruczała podnosząc nieco udo, by nim pogłaskać po policzku wybranka.
- Twój słodki… co? - Usta czarownika przesunęły się po podbrzuszu ku piersiom, by teraz te dwie krągłości bardki stały się obiektem jego zabawy. Pieścił je, lizał, delikatnie kąsał i ugniatał.
Te doznania, choć przyjemne, nie mogły odwrócić uwagi Kamali od ocierającej się o nią męskości… coraz bardziej sztywnej i twardej. Coraz bliższej tego, by mogła posłużyć do kolejnych miłosnych podbojów.
- Hmm? - Kurtyzanie zamykały się powieki. Gdy była rozleniwiona, lub było jej zbyt dobrze robiła się senna, jak teraz.
- Ty mój słodki… jesteś najsłodszy - odparła nieco pokrętnie. - A ściślej mówiąc… słodko-pikantny.
- I pragnę cię na stoliku… jako mój przysmak - zaordynował Jarvis, gdy jego wargi zaczęły muskać szyję Dholianki. - Bardzo cię pragnę Kamalo.
To jednak trudno było uznać za niespodziankę.
- Pocałuj mnie… a będziesz mnie mieć - odpowiedziała niskim od podniecenia tonem głosu. - Pocałuj mnie… jakbyś musiał mnie przekonać.

To była oczywiście zabawa, by dorzucić drwa do ognia.
Jeździec od razu przycisnął usta do warg kochanki, całując zachłannie i namiętnie. Zamykając oczy i sięgając językiem ku jej ustom w niemym zaproszeniu, delektował się obecną chwilą i miękkością samej tawaif.
Dziewczyna na początku nie odpowiadała poznając rytm jaki wprowadziły wargi mężczyzny dociśnięte do jej własnych, aż w końcu dołączyła do tańca, wzdychając z przyjemności jaka lokowała się i nagromadzała w jej podbrzuszu.
Przywoływacz poczuł ciepłe dłonie na swoich plecach, delikatnie wędrujące wzdłuż jego mięśni do łopatek, które zaczęła delikatnie drapać. Od kręgosłupa do barków, od barków do kręgosłupa. Łagodnie i przyjemnie, wywołując ciarki na karku.
Wkrótce zaczynało Chaai to jednak nie wystarczać. Chciała więcej. Napierała na kochanka od dołu, by z góry do siebie dociskać.
Pocałunek zaczynał być zuchwały i drapieżny, jakby to ona przekonywała jego, a nie on ją, że powinni się dziko kochać… na stole, na łóżku… nie ważne gdzie.
Teraz. Teraz. Teraz.

Jarvis zatracił się w tej pieszczocie, chwytając za pośladki dziewczyny i nakierowując jej kwiatuszek na swe żądło. Tancerka poczuła męskość tak blisko swego wrażliwego zakątka. Nie mogła jednak spojrzeć w dół, bo wszak nie byli wstanie oderwać swych ust od siebie.
I wtedy go ugryzła, wizgając przy tym jak niesforne zwierzątko. Ukąsiła jak dzika kotka najpierw w język, później w usta, następnie w policzek.
Mruczała przy tym ze śmiechu i rozkoszy jakiej sprawiała jej ta bliskość, oraz możliwość posocenia nawet w takiej chwili. Kreśliła ząbkami szlak ku jego uchu, gdy opuszki przesuwały się po napiętych mięśniach kręgosłupa maga.
Przywoływacz regacując na ukąszenia, wbił paznokcie w jej pupę, zaciskając dłonie mocno i drapieżnie. Posiadł ją gwałtownym ruchem bioder, pobudzony bólem i pożądaniem. Łoże zaskrzypiało, gdy Jarvis przyszpilił ją do materaca i kolejnymi ruchami ciała wymuszał prostesty sprężyn w nim ukrytych.
Ale czy bardka również protestowała, czując mężczyznę tak głęboko i wyraźnie w sobie? Wprost przeciwnie.

- TAK! Tak… Jarrrvisie tak! - Kurtyzana krzyczała ekstatycznie, gdy jej ciało drżało coraz mocniej od napływającej, kolejnymi szturmami, przyjemności. Zapomniała się trochę żłobiąc paznokciami ślady na jego plecach.
Wkrótce nie była w stanie ani krzyczeć, ani przytulać partnera w objęciach. Ciemnooki słyszał tylko jej oddech, świszczący i przetykany tęsknymi jękami, gdy przygryzała go za płatek uszy, czasem mocno, czasem lekko, jakby w obawie, że jeśli go puści to się rozłączą.
Aż w końcu nadeszła chwila na którą oboje czekali. Fala elektryzującego uniesienia, która oczyściła na moment ich głowy z wszelkiej myśli, napełniając ciała błogostanem.

- Chcę więcej… więcej twych pocałunków, więcej pieszczot języczka na moim ciele. Chcę twoich krągłości prężących się pod mymi palcami - zażądał cicho czarownik, a tawaif wiedziała, że to dostanie… Wszystko czego pragnie od niej. I da to, czego ona pragnie od niego. Wycisną przyjemność z każdej dostępnej im chwili.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172