Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2018, 11:12   #136
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Neron wracał po pracy okrężną drogą, co chwila zmieniając gondole, by przypadkiem wampirzyca, która pewnikiem go śledziła, nie mogła namierzyć jego „legowiska”. Tylko tego brakowało, by ta durna prukwa nawiedzała go i w alkowie, rozprawiając o bliżej nieokreślonych samkowitościach i butach. BLEH! Cóż za okropny przypadek.

Gdy dotarł do pokoju, było już późno. Tawaif spała niespokojnie, ale to akurat nie była nowość. Ostatnio stała się wyjątkowo przewrażliwiona i podatna na koszmary. Chłopak miał nadzieję, że te wkrótce się skończą, inaczej mogłyby wyjść z tego kłopoty. Nie wiedział wszak jakie, ale instynkt go jeszcze nigdy nie zawiódł, a teraz zwiastował rychłe problemy.
A’propo problemów… czy to nie dziś wybrali się na wyprawę do jakiejś ruiny kultystów? Ciekawe co tam znaleźli. Jaszczur zamówił ciepły posiłek i zabrał się do przeszukiwania wspomnień partnerki.
Deszcz, komary, koty, kurz, jakieś malowidła, pająki, walka… buty… Kurwa co te baby mają z tymi butami?! O wspomnienie elfów… Haha! Godiva spadła w przepaść… szkoda, że się nie zabiła. Hmm… elfy, elfy… o Laboni jak zwykle nawymyślała Starcowi… znowu elfy… fajna, tajna skrytka… znowuuu buty, różdżka, kufer, fiolka… NUDA. NUDA. NUDA!

Zaraz, zaraz… Czy to jest długi elfi łuk? I magiczne elfie strzały? I magiczny elfi miecz… i elfia peleryna… i i… i elf cały, nawet martwy?!
Fiołkowe ślepia zabłysły pożądliwie, gdy pochłaniał polewkę zamaszystym wiosłowaniem łyżką.
Ciekawe jak taki elf smakował… mumie są paskudne, ale takie kości? Ludzkie były w porządku więc i elfie mogą być smaczn…
„Elfy! Tam są elfy!” zapiała smoczyca w pamięci tancerki, aż adrenalina zabuzowała w krwioobiegu zielonoskrzydłego.
PRAWDZIWE ELFY? ALE ŻYWE?
Ciekawe jak takie smakują?!
Perwersyjny uśmieszek wyrósł na bladym licu, gdy gad zaczął rozmyślać na temat wszelakich zwłok humanoidów.
Chrząknął, gdy się zreflektował, że wystraszył spojrzeniem kelnerkę i pokornie spuścił wzrok na pustą miskę.
Wspomnienia skierowały się na pochówek poległego wojownika i tu… coś mu się nie zgadzało. Godiva zleciała w dół. Para Jeźdźców została na górze… i wtem nagle był przeskok do pochówku i podziemi.
Co to ma być? Jakaś tajemnica? Jeśliby para Smoczych Jeźdźców się parzyła na pewno by tego Chaaya nie zataiła.

- Dobrze ile płacę? - spytał nieco oschłym tonem przechodząca służkę.
- Trzy miedziaki panie Neronie - odparła dziewczyna zbierając puste naczynia.
- Aaa… no tak, teraz pamiętam, przepraszam… - odparł zmieszany albinos płacąc za strawę i podziękowawszy, czym prędzej udał się do pokoju, by przeprowadzić śledztwo w sprawie brakującego elementu w dzisiejszej retrospekcji.
Zamykając drzwi na klucz, rozebrał się do naga, wlazł pod kołdrę… ale przypomniał sobie, że nie nakarmił Jasrin, więc wyskoczył, wpakował jej do klatki pająka, którego upolował w antykwariacie i znowu wskoczył pod pierzynę.
Wślizgnął się ponownie do umysłu bardki i począł węszyć niczym pies myśliwski, zglądając po wszystkich kątach.

„A ty co tu robisz?” emanacja babki wyjrzała na białą glichę ze skrzydełkami jaką aktualnie był Nvery.
~ Ciiiicho babo! ~ żachnął się, wężyk strosząc łuski i nurkując w odmętach. Choćby miał przewiercić kobiecy umysł na wylot, dowie się co robiła na balkonie.
Lewo, prawo… góra, dół.
Nic… nic… nigdzie nie ma. Gdzie ona to schowała. Na pewno gdzieś na widoku, ale gdzie?! GDZIE?!
Frustracja i ciekawość zaczynały narastać. Smok zaczął zapuszczać się w rejony, w których przebywał Starzec z Deewani. O ile Pradawny gardził pomniejszym drakonem jak i całym jego jesteswem… o tyle krnąbrna Dholianka już nie. Znudzona ciągłym obijaniem się na dnie duszy, ruszyła Zielonemu na spotkanie.

„Czego szukasz?” spytała ciekawsko i zawadiacko zarazem.
~ Blblblblbl… ~ wyburczała jaszczurka, wywołując radosny śmiech dziewczynki.
„No powiedz mi czego szukasz, może będę w stanie ci pomóc!” zawołała dumnie, łapiąc węża za ogon i ściągając do siebie.
~ Akurat, ty i pomoc! ~ zakpił Nveryioth, machając skrzydełkami przy łebku, by się wyrwać z lepkich rączek chłopczycy.
„HA HA! Masz mnie masz! Wcale ci nie pomogę! HA HA!” Maska przytuliła kompana do siebie niczym przytulankę.
~ Bleeee… dusisz, dusisz mnie Kamalo… puszczaj. ~ Gad wywalił wstążkowaty jęzor z pyska, gdy jego partnerka, okazała swą silniejszą wolę.
„Nie nazywaj mnie tak bo się zezłości…” wyjaśniła brązowooka, gładząc rozmówcę po skórkowatym łebku.
~ Kto się zezłości..? ~ ciągnął uparty stwór, wijąc się jak piskorz, ale nie udało mu się wyzwolić.
„Kamala, Kamala.” Tancereczka zrobiła kilka piruetów, znowu mocniej ściskając swoją ofiarę.
~ Czyli ty?
„Oj cicho, cicho już… chodź, pobawimy się.” Ponowny śmiech rozległ się w umyśle, po czym oboje zniknęli w jednym z luster.


Znowu była na dnie mrocznego lochu. Ciemność spozierała na nią z każdej strony. Dojmująca wilgoć i chłód przebijała się przez skórę wywołując reumatyczny ból we wszystkich członkach.
„To tylko sen” pomyślała tawaif od razu, poznając koszmar do jakiego co noc trafiała.
„To tylko sen… oni nie są prawdziwi…”

- Doprawdy? Tak się odwdzięczasz za to wszystko co dla ciebie zrobiłem? - Ranveer zamruczał jej złowrogo do ucha, przyprawiając o szybsze bicie serca i mrownie w plecach.
- Ty nie żyjesz… - odparła z bólem, ale i pewnością w głosie Chaaya. - Umarłeś mój najdroższy…
- Nie znalazłaś ciała - uciął z chłodnym rozbawieniem, kładąc swoje sękate dłonie na jej drobnych ramionach, po czym ścisnął boleśnie, jak niewprawny masażysta. Nie chciał jednak sprawić ukochanej przyjemności, a ból.
Udało mu się.
- Nie żyjesz! Nieżyjesznieżyjesznieżyjesz - zaklinała własny umysł bardka, chcąc wybudzić się z sennej pułapki.
- Nie uciekniesz, będziemy czekać… ja i nasz syn, nie zapomnimy…


Kobieta otworzyła oczy zlana zimny potem. Była w pokoju spowitym półmrokiem. Trwała jeszcze noc, choć ranek czaił się za horyzontem, lada chwila wzbijając się pod nieboskłon.
Kamalasundari usłyszała równomierny oddech czarownika przytulającego się do jej pleców. Ten dźwięk, jak i ciepło jego dotyku, wyraźnie ją uspokajał.
Nie pamiętała dokładnie o czym śniła, ale wiedziała, dlaczego się wybudziła.
Jej niechlubna historia nie była w pełni opowiedziana… i teraz domagała się zadośćuczynienia. Dholianka nie mogła już dłużej ignorować płaczu własnego dziecka, jak i wyrzutów zmarłego kochanka.
Musiała…

Odwróciwszy się ostrożnie w ramionach śpiącego mężczyzny, poszukała dłońmi umiłowanej twarzy, delikatnie badając cienkie brwi, zamknięte powieki, długi, orli nos, wąskie usta, zarost na brodzie.
Bogowie… nie sądziła, że kiedyś jeszcze spotka kogoś, kogo pokocha do szaleństwa. Jarvis był jej promyczkiem w ciemnościach, lampką oliwną odpędzającą nocne potwory. To dla niego powróciła do życia, to dla niego zaczęła się starać, wierząc, że tym razem… tym razem może im się udać.
Pomimo wszelkich niepowodzeń, pomimo upadków, ran i blizn… dla niego, jeszcze raz spróbuje stawić czoło światu.

- Gdy zeszliśmy z przełęczy, a burza ustała, postanowiliśmy zejść do środka jaru dokąd spadli nasi towarzysze. Nie wierzyliśmy, że ktoś mógł ocaleć… ale chcieliśmy ich przynajmniej należycie pochować. - Tancerka nachyliła się ku uchu odpoczywającego maga, szepcząc drżącym głosem opowieść swojego życia. Jej palce gładziły delikatnie policzki śniącego, nie chcąc go zbudzić.
Otulona czernią przemijającej nocy, czuła nie tylko odwagę, ale i potrzebę, by mówić dalej.
- Została nas tylko garstka, kilku wojowników, kilka kobiet i ja. Bez służby i niewolników. Wycieńczeni i ranni, ruszyliśmy pożegnać naszych towarzyszy, marzenia i plany na przyszłość. Napotkaliśmy wiele ciał poległych harpii, ale żadnego z naszych. Podejrzewaliśmy, że leżą przysypani skalnymi lawinami. Nie mieliśmy sił, ani środków, by przeszukiwać, by wydobyć cokolwiek spod ton nasypu. Byłam sama… i brzemienna, na czele grupy pustynnych rozbitków. Nie mogłam wrócić do domu, mężczyzn czekał sąd wojskowy, poniżenie i kara… o przemierzających z nami dziewczynach, nie chciałam nawet myśleć… Nawet ja, tawaif nie byłam pewna swego losu, gdybym wróciła bez generała wojsk Malhari, będącego na służbie naszego sułtanatu…
Ruszyliśmy więc dalej, tam gdzie planowaliśmy od początku się udać. Musieliśmy walczyć… walczyć z własnymi lękami, samotnością, żałobą i zagubieniem… na obcych ziemiach, oderwani od rodzin i kultury w której wzrośliśmy, bez przyjaciół, bez świetlanej przyszłości…

Kilka gorących kropel, skapnęło na skroń przywoływacza, lecz zaraz zostały scałowane przez delikatne wargi.
- Nie mogłam się poddać rozpaczy, był ktoś, kto pokładał we mnie wszystkie swoje nadzieje. Malutkie, nowe życie pływające w moim brzuchu… Śniące tak jak ty teraz, o tym co go spotka i co zrobi w swoim życiu. Szłam więc przed siebie, bez ociągania, bez skargi, jadłam, spałam, i czuwałam nad wzrastającym dewą - moim nowym celu, moim powodzie do trzymania się kurczowo tego wcielenia.
Trafiliśmy do krainy w której drzewa pokrywały się płaszczem bladoróżowych kwiatów. Ludzie byli niscy, w kolorze masła, o czarnych włosach i ciemnych, skośnych oczach. Ci we wsiach byli przyjaźni i pomocni. Karmili i poili nas goszcząc jak rodzinę… ostrzegli nas, byśmy nie przechodzili przez Hoshi No Mori… Gwieździsty Las.
„Muri muri” wołali… „to niewykonalne, nie da się, nie róbcie tego”…

Kurtyzana odetchnęła ciężko, przygotowując się do tego co musiała powiedzieć dalej.
- To miejsce było piękne… Drzewa były o cienkich, jasnoszarych pniach, wijących się we wstęgi, serpentyny i sprężyny. Gałęzie, niczym dłonie pełne zielonych bukietów, rozpościerały się parasolami nad naszymi głowami. Ziemia pokryta była pachnącym mchem i paprociami między którymi cienkie smużki mgły przelewały się, niczym macki wielkich ośmiornic. Na rozstajach dróg, w środku kniei, spotkaliśmy karawanę tubylców. Pamiętaliśmy o przestrogach i byliśmy nieufni wobec uzbrojonych kupców z wozami pełnymi klatek różnokolorowych ptaków. Ci jednak wielce się ucieszyli widząc nas w tych stronach. Zapewniali, że razem będzie bezpieczniej podróżować, bo podobno gdzieś w tym gąszczu czaili się bandyci. Byliśmy jednak zachowawczy i oziębli w stosunkach. Szliśmy jednak w tym samym kierunku i czy chcąc, czy nie chcąc… po kilku dniach oswoiliśmy się z tymi niskimi i roześmianymi człowieczkami, mówiącymi śpiewną mową. To było trzeciej nocy. Zaprosili nas na herbatę i ryż z kiszoną rybą ze śliwkami. Herbata była złocista jak miód lub wino, a nie czarna jak u nas. Była… gorzka i orzeźwiająca jak kawa. Ryż za to słodki, lepki… kleisty wręcz, o słono-kwaśnych dodatkach. Opowiadaliśmy sobie historie z przebytych podróży, słuchaliśmy pieśni przy ognisku i udaliśmy się spać, bez obaw, że zostaniemy zaatakowani… jakże… byliśmy… naiwni…
Przed świtem obudził mnie krzyk, te karzełkowate demony poderżnęły wszystkim wojownikom gardła. Kilku zdążyło się zbudzić i dzielnie walczyło, wielu powalając gołymi rękoma, polegli jednak od zatrutych strzał. Kobiety uciekały we wszystkich kierunkach. Padały jak muchy od ciosów w plecy i momentalnie były gwałcone. Ja nie miałam tyle… szczęścia. Byłam za ładna, by tak szybko pozbawiać mnie życia. Po gwałcie, przychodził kolejny… i kolejny, a później gdy się już wszyscy zaspokoili, wypuściwszy zwierzynę z klatek, zamknięto mnie i trzy inne na ich miejsce. Każda noc była dla nas piekłem, piekłem, które przeżyłam tylko ja i Analeshka. Ja… gdyż liczył na mnie mój syn, a ona była za słaba, by odebrać sobie życie. Po wyjechaniu z lasu sprzedano nas. Trafiłam do lochów, naga, zagubiona i bezbronna. Nie wiedziałam, gdzie była Ana i czy w ogóle trafiła tutaj ze mną, czy może gdzieś indziej. Przygotowywałam się na najgorsze, na tortury… ból, upokorzenie i niechybną śmierć. Byłam sama w celi. Nie docierało do mnie żadne światło. Było zimno, mokro i ślisko. Powietrze pachniało solą i glonami. - Chaaya umilkła, przypominając sobie te wszystkie wspomnienia, które tyle czasu próbowała od siebie odgrodzić… jakby w ogóle ich nie przeżyła, lub należały do kogoś innego. Jej oddech był trochę świszczący, gdy ból ulokował się w jej piersi na stałe.

- Najgorsza była niewiadoma Jarvisie. Ta niewiedza w połączeniu z ciemnością budziła w mojej wyobraźni potwory, a gdy czasem… gdy czasem słyszałam krzyk innych kobiet, bałam się, że… że niedługo po mnie przyjdą i spotka mnie to samo co i je. Nie mogłam na to pozwolić… nie mogłam się poddać. Dlatego gdy drzwi do mojej celi zostały otwarte a jedzenie wylane na podłogę, bez namysłu zlizywałam je z kamieni. Gdy któryś ze strażników rozpinał spodnie klękałam otwierając usta.
„Dobra z ciebie suka, nie trzeba cię tresować… zarobimy na tobie krocie.” Udało mi się uniknąć tego… czego tak bardzo się obawiałam. Mój synek był bezpieczny. Mama… - jej głos się załamał od płaczu. - …mama nad nim czuwa i nie pozwoli, by stała mu się krzywda.
Cichy szloch rozległ się w powietrzu, gdy bardka opłakiwała okrutny los dziecka, jak i jej samej. Gdy ciężar w jej klatce nieco zelżał, pociągnęła cicho nosem i kontynuowała dalej.

- Robili mi wszystko. W pojedynkę, w grupie. Mężczyźni i kobiety. Czasem przyprowadzano wielu takich jak ja i na scenie odgrywaliśmy upiorny spektakl ku uciesze widowni. Kobieta bez rąk i nóg wzięta w trzy ognie. Karzeł posuwający giganta. Pies ujeżdżający związaną i wypiętą dziewczynkę. Były i inne zwierzęta… i inni równie dziwni ludzie i nieludzie. Były przedmioty o wymyślnych kształtach, grubości i długości, specjalnie wykonane do wszelakich penetracji, i były też zwykłe przedmioty codziennego użytku… co kto lubi, co kto ma pod ręką… ile zapłacisz tyle masz możliwości wykorzystania czyjegoś ciała. Możesz bić, możesz ciąć, dusić, podwieszać na hakach, kłaść na łożu z gwoździ, dusić, kopać, podtapiać, gwałcić, ubliżać, poniżać, rozrywać. Chcesz ślepej spuścić się w oczodół? My nie oceniamy, płać i idź się bawić. Ograniczała cię tylko twoja wyobraźnia oraz złoto w mieszku. Godziłam się na wszystko, byleby byli dla mnie łagodni… byleby cios nie padł na brzuch, gdzie spało moje kochanie. Wykorzystywali to, zadowoleni z kury znoszącej złote jajka… choć myślę, że byłam gorsza od najgorszej kurwy. Gdy mój brzuch zaczął rosnąć, moja cena podrożała. Pieprzyć brzemienną to nie byle grataka… nie wiem, nie wiem co się stało - załkała nagle - ale gdy byłam już obolała i ciężka… zaprowadzono mnie. Zaprowadzono mnie do sali, do sali do której nigdy nie chciałam trafić. Kupiła mnie grupa… przywiązała do dwóch szczebli ze sobą skrzyżowanych. Ręce i nogi, we wszystkich kierunkach świata… i wiedziałam… wiedziałam, że oto nastał mój koniec.
Choć łzy leciały ciurkiem po jej twarzy, a żal dusił w gardle, tancerka nie przestała makabrycznej opowieści, chcąc wreszcie wyrzucić ją z siebie.

- Miałam poparzone przedramiona, opuchniętą twarz, ponakłuwane piersi… najgorzej było jednak z brzuchem. Ukrzyżowana nie mogłam go osłaniać gdy raz za razem tłukli w niego pałkami lub chłostali biczem zrywając mi skórę. W końcu poczułam, że coś we mnie pęka. Połamane żebra utrudniały mi oddychanie, po nogach lała mi się krew, moje trzewia jakby implodowały, czułam, że umieram, nie miałam już siły krzyczeć ni błagać… Znudzili się, gdy zauważyli, że nie ma u mnie żadnej reakcji i przewrócili mnie na ziemie. Nie mogłam nic zrobić… poleciałam przed siebie… Od wstrząsu i wycieńczenia straciłam przytomność… Obudziłam się… na stole… któryś z nich brał mnie w posiadanie, ale… nic nie czułam. Jakbym… to nie była ja… jakby to nie było moje ciało. Wpatrywałam się w sufit i nie rozumiałam gdzie jestem, ani co się dzieje… Czułam w sobie pustkę. Pustkę… i całkowite odrętwienie.
Zostałam obrócona na brzuch. Ogień zalał moje wnętrzności na chwilę oślepiając. Gdy odzyskałam zmysły… dostrzegłam skąpaną we krwi i czymś jeszcze… podłogę.
„Co tu się stało?” pomyślałam, gdy jeden zakładał mi na usta uprząż, bym nie ugryzła go w przyrodzenie. Chciało mi się śmiać z tego powodu, bo nawet nie czułam, że mam zęby i… i wtedy… nagle coś do mnie dotarło.
Ja leżałam na brzuchu… płasko. Usłyszałam własny krzyk i ból na całym ciele. Poczułam te wszystkie rany jakie mi zadali gdy byłam przytomna i gdy przytomność straciłam… Zaczęłam się miotać w panice, a kości chrupały we mnie coraz głośniej, jakbym była jakimś workiem pełnym gratów.
Zbiegli się mnie złapać, pamiętam, że jeden się poślizgnął i upadł gdy go kopnęłam i… ten, ten który mnie gwałcił gdy się obudziłam chwycił mnie za włosy i przekręcił głowę w bok mówiąc:
„Jeszcze chwila, a skończysz jak twój synalek…”

Jej głos zmatowiał. Stał się chłodny… i zdystansowany.
- Pod ścianą leżało małe ciałko… jak szmaciana laleczka rzucona przez zapominalskie dziecko. Ślad na ścianie świadczył o tym, że ktoś rzucił nim o nią… główka była pęknięta jak owoc granatu i nieco spłaszczona. Wyglądał…
...na zmarzniętego… tylko … tyle tyle pamiętam, zanim ciemność ponownie mnie nie ogarnęła.
Kamala chlipała cichutko, kładąc się na poduszce obok mężczyzny. Jej opuszki drżały konwulsyjnie na jarvisowych policzkach i wkrótce, kobieta zabrała dłonie, nie chcąc obudzić kochanka ze snu.

- Później… Przyszedł do mnie kapłan, lecząc wszystkie złamania, zasklepiając każdą ranę, pielęgnując mnie i smarując. Karmił mnie jakaś papką i mówił, że niedługo znowu poczuje się lepiej… i że znowu będę piękna. Miał racje co do jednego. Po tym makabrycznym incydencie nie został żaden ślad. Nie miałam na swoim ciele nawet blizn z dzieciństwa. Ale… to się i tak nie liczyło. Nic już się dla mnie nie liczyło. Czułam, że umarłam… choć mój duch nie mógł opuścić ciała. Ta apatia… trwała do samego końca.
Wciąż ktoś mnie kupował, ale nie byłam już popularna. Zabawa mną nie sprawiała już nikomu radości. Pobyty w celach były coraz dłuższe. Nie zwracałam jednak uwagi na to gdzie byłam i z kim byłam. Przeniesiono mnie do lochu… gdzie była ze mną inna niewolnica, dużo do mnie mówiła, choć ja nie odpowiadałam jej wcale. Wywiązała się między nimi więź… nić przyjaźni… zrozumienia… ale już do końca pozostałam bezwolną… pustą, skorupką.

Westchnęła zmęczona.

- I pojawił się Janus. Gdy wpuszczono mnie do sypialni, od razu padłam przed nim na kolana i otworzyłam usta… strasznie się wtedy wystraszył. Prosił mnie… bym z nim porozmawiała… ale ja zapomniałam jak się mówi. Za to ponownie przed nim uklękłam, a on ponownie się przeraził.
Uciekł z pokoju… mówiąc tylko: „zabiorę cie stąd, obiecuje”.
Jak wiesz… udało mu się to. Po sześciu posiłkach… czyli prawdopodobnie po sześciu dniach, po raz pierwszy od dawna zobaczyłam słońce. Zostałam sprzedana za sześć tysięcy sztuk złota. To… bardzo niska cena jak za tawaif na własność… to, niemal… bezcen…
Kilka miesięcy później Janus opowiedział mi jak się o mnie dowiedział. Kapłan, który „sprowadził mnie do żywych” zapijał smutki w karczmie. Przez wiele lat opiekował się niewolnymi… płacono mu potrójne ceny za leczenie złamań czy zwykłych rozcięć. Nie zadawał pytań… brał pieniądze, choć dobrze wiedział kim były jego pacjentki i skąd miały obrażenia. Tak się jednak składało, że pierwszy raz został wezwany do tak ciężkiego przypadku jak ja. Przeraził się. Dotarło do niego kim byli jego pracodawcy i kim stał się on sam. Załamał się… Janus powiedział, że Yatsuboshi zwrócił się do niego: „Ona na pewno żyje… Jest taka piękna. Każdą inną pozostawiliby na skonanie w męczarniach, ale ona zbyt wiele przynosiła im zysków… Jeśli kiedykolwiek tam będziesz, uratuj ją bo ja sam nie jestem w stanie tego zrobić.”

Opowieść w końcu dobiegła końca. Dziewczyna rozluźniła się, oddychając pełniej i z większą lekkością, nieznacznie zapadając się w poduszkę.
Pierwszy raz… opowiedziała o tym na głos. Stary rycerz nigdy nie doczekał się odpowiedzi na dręczące go pytania, których też i nigdy nie zadał, a ona nie chciała więcej wracać do tego co było.
Dopiero Nveryioth…
Tak, on znał całą prawdę. Przeżył to wszystko, nocami przeszukując jej wspomnienia, katując się jej bólem, który stał się i jego.
Sundari wiedziała, że on wiedział, a on wiedział, że ona wie, że wiedział… choć nigdy o tym nie rozmawiali.

I…
Teraz Jarvis…
Jej słodki, kochany i patykowaty smutek, o którego uśmiech musiała zajadle walczyć z jego posępnymi myślami.
- Do tej pory nie rozumiem dlaczego mnie uratował… dziwny był z niego człowiek - odparła sennie, do śpiącego mężczyzny, przymykając oczy.
- Każdy ma własne powody dla których… czyni to co czyni. - Pogłaskał ją czule po włosach czarownik odzywając się cicho. - Czasami wynikające z … własnych ran i wyrzutów sumienia. Ja… nieco rozumiem, czemu chciał cię uratować. Z tego co wiem, większość jeźdźców, tych starszych, to dobrzy ludzie… tacy paladyni. Nie mogą przejść obojętnie wobec krzywdy. Ja taki dobry nie jestem niestety.
- Kiedy ty… - Chaaya drgnęła zdziwiona, ale po chwili skorzystała z okazji, że mag nie śpi i przytuliła się do niego. - Przepraszam, nie chciałam cię obudzić - mruknęła mu w szyję, wyjątkowo spokojna, lub może po prostu zmęczona.
- Nigdy się z takim nie spotkałam, wydawał się niewinny i czysty jakby nigdy nie dorósł, a z drugiej strony… wiem, że dla wielu swoich wrogów był zabójczy. Kilka tygodni po moim uwolnieniu wyleciał ze swoim skrzydłem na misję. Gdy wrócił, wręczył mi dwa sznury dzwoneczków. To były moje dzwoneczki…
- Niektóre zakony i niektórzy mnisi… ślubują czystość. To jest popularne… było popularne w La Rasquelle. Możliwe, że Janus też był taki - wyjaśnił cicho przywoływacz i dodał - Nie mogłem zasnąć. - Pogłaskał ją po włosach. - Ale mogę być cicho… i tylko słuchać.

Kobieta wiedziała, że to nie była tylko kwestia celibatu. Stary Janus był wolny i nieskalany złą myślą. Jakby nie potrafił zazdrościć, mścić się, nienawidzić. Zdawał się prosty i... jakby głupi, naiwny, a jednocześnie szalenie inteligentny i pragmatyczny. Dziwny, bardzo dziwny człowiek… tylko tyle potrafiła powiedzieć.
- To już koniec tej historii… teraz znasz już wszystko - odparła po chwili refleksji nad zmarłym rycerzem. - Dlaczego nie mogłeś zasnąć? Niedługo świt nastanie…
- Dziękuję… wiem, że to dla ciebie bolesne wspomnienia. Że ciężko się je wyrzuca z siebie - rzekł cicho Smoczy Jeździec, a Kamala wiedziała, że on ze swoimi nie radzi sobie w ten sposób. Nawet tą historyjkę z własnego życia, którą jej kiedyś zdradził, opowiadał jakby nie był jej uczestnikiem.
- Nie chciałam cię tym obarczać… ale wiem, że choćbyś milczał… katowałbyś się pytaniami co się stało i dlaczego tak płakałam wczoraj wieczorem. Zaczęłaby mnie zżerać frustracja, że cię ranię, że taję przed tobą swoją przeszłość… Ciemność i myśl, że śpisz dodała mi odwagi. - Przyznała się do tchórzostwa, uśmiechając smutno, choć Jarvis nie mógł tego dostrzec. - Trochę się wstydzę… że jestem przy tobie szczęśliwa i że staram się zapomnieć o… o nich. Od pewnego czasu źle sypiam booo… Ranveer sprawia mi wyrzuty.
- Nie on… ty sama je sobie sprawiasz. - Pogłaskał ją delikatnie po twarzy szepcząc. - Nie potrafisz sobie wybaczyć. Tak jak ja. Tyle, że ty uważasz, że nie masz prawa być szczęśliwa…. lub boisz się, że zapomnisz o nich. A tego też nie chcesz. Niepotrzebnie się boisz. Nie da się zapomnieć o swoich bliskich. I nie sądzę, by Ranveer, który cię kochał, chciałby cię widzieć nieszczęśliwą.

Bardka przesuwała dłońmi po nagim ciele czarownika, wyraźnie szukając twarzy. Gdy wymacała ostrożnie głowę i opuszkami badała jego czoło brwi i policzki, aż w końcu dotknęła warg. Pocałowała go delikatnie przez palce, by wiedzieć, że trawi w mroku, po czym zaśmiała się cicho, ale był to gorzki śmiech przez łzy.
- Mówiłam ci… za bardzo tkwię w przeszłości… - I ponownie musnęła jego usta.
- Jestem uparty i nie pozwolę ci w niej zatonąć. Wyrwę za wszelką cenę - odparł cicho, ale pewnie mężczyzna i westchnął. - A jutro będę musiał powstrzymać Godivę, przed wyprawą za ów Gwieździsty Las o którym wspomniałaś i spalenia wszystkich ludzkich siedzib. Albo równie szalonego pomysłu.
- Janus się tym zajął… całe jego skrzydło - odparła po namyśle, ostrożnie dobierając słowa. - Tak sądzę… to tylko moje domysły, ale… dzwoneczki tak jak cała reszta została mi odebrana, a jednak skądś je miał, a przecież… wyruszył, gdzieś, na misję… dyplomatyczną. - Dholianka ucichła jakby się trochę bojąc powiedzieć na głos, że Kryształowa Jaskinia mogła przyłożyć rękę… nieoficjalnie… do jakiejś prywatnej krucjaty na obcych ludach, może nawet klientach.
- Znasz przecież Godivę. Głupiutka nie jest. Czasami nawet mądrzejsza ode mnie, ale… - rzekł mag ciepłym, żartobliwym tonem. - …lubi proste rozwiązania siłowe. Bardzo lubi iść po tej linii. Najchętniej wszystko rozwiązywała by przemocą.
- Masz rację… - przytaknęła kobieta po części rozbrojona porywczym charakterem smoczycy. - Wrócimy do ewentualnego najazdu, gdy załatwimy sprawę ze Starcem… - dodała polubownie, swoje słowa kierując do samej skrzydlatej, która nad ranem o wszystkim się dowie, wyszarpując wspomnienia siłą z umysłu swojego partnera.
- Traktuje cię trochę jak swojego pisklaczka… trochę… - stwierdził dowcipnie przywoływacz i westchnął. - A to oznacza, że każdy kto cię skrzywdził, musi zginąć z jej ręki… najlepiej boleśnie.
- Nie wiem czy to zaszczyt… czy przekleństwo… - odparła ze zgrozą tancerka, ale zdecydowanie przez uśmiech. - Jak na smocze pisklę… jestem dość cherlawa, będę musiała się wziąć za siebie, by nie przynieść jej wstydu.

Dziewczyna wróciła głową na poduszkę, moszcząc się wygodnie przy wybranku, by przylegali do siebie idealnie. Jej biust rozlał mu się pod obojczykami, gdyż leżała nieco wyżej, co by dosięgać swobodnie do jego twarzy.
- Ja ci zazdroszczę… umiesz ją utemperować. Mnie to tak dobrze nie wychodzi - odparł czule Jarvis głaszcząc ją po włosach.
- Chciałabym ci pomóc, ale nie wiem jak to robię - oznajmiła gładko… może nazbyt gładko.
Gdzieś tam… czaił się chochlik, mag dobrze o tym wiedział.
Tawaif objęła mężczyznę za karkiem, wplatając palce między jego włosy i... przepuściła niespodziewany atak.
- Dlaczego nie mogłeś zasnąć? Nie odpowiedziałeś… i nie mów mi, że się mną martwiłeś, bo w to nie uwierze… widząc mnie spokojnie śpiącą powinieneś się uspokoić.
- Nie tylko - mruknął czarownik wodząc palcami po jej policzku. - Myślałem też o jutrzejszym dniu. Jak na razie nie posunęliśmy się zbyt daleko w sprawie Vantu, a do miasta już dotarli ci służący demonom barbarzyńcy.
- Poradzimy sobie. Może po prostu… źle do tego podchodzimy. Spróbujmy zamiast Vantu poszukać jego ofiar. Uparł się na wampiry… - Drgnęła nagle, jakby zdjęta jakimś pomysłem. - Nvery może się wkręcić w ich towarzystwo… ta cała Franczeska łazi za nim jak cień i ciągle się mizdrzy… jeśli przekonam go, by przestał się od niej… - Urwała, gdy dotarło do niej, że gada bez sensu. Zielony prędzej by zeżarł własny ogon, niźli udawał, że chce słuchać opowieści narwanej donny.
- Francesca? Ta Francesca? - zapytał lekko zaniepokojonym tonem przywoływacz.
- Ach… nie powiedziałam ci w końcu… - speszyła się tancerka. - Na balu była… ta, dla której pracowałeś za młodu… Nveryioth zagadał ją na balu i szybko tego pożałował… a wczoraj, teraz to chyba przedwczoraj… przyszła do niego do sklepu. Wieczorem gdy poszliśmy coś zjeść opowiedział mi o tym i zamiast wtedy trenować, połowę tego czasu kupowaliśmy jakieś dyrdymały na nieumarłych, bo się uparł, że nie wytrzyma jej gadania, a ja w sumie się trochę martwiłam.
- Ja też się martwię… Francesca lubi pozować na uwodzicielkę, głupiutką figlarkę, ale to zimno kalkulujący drapieżnik - mruknął zamyślony kruczowłosy i westchnął po chwili cierpiętniczo. - A przecież mówiłem, żeby ich nie zaczepiać.
- Trzeba mu to było powiedzieć… - odgryzła się bardka z pogodą w głosie. - Jest równie uparty co Godiva. Poza tym… on szukał elfiego wampira, ale ciężko mu było się dogadać z tym… tym wiesz jakim. Stał pod ścianą i się gapił na tłum. Traf chciał, że rudą uznał za idiotkę… Mówie ci… jakbym miała wyłożyć jego tok rozumowania… osiwiałbyś. Zresztą… było minęło. Teraz za nim łazi i próbuje szczęścia. Kupił sobie wodę święconą… nawet girlandę z czosnku, który zamierza jeść i chuchać jej wyziewami w twarz, by ją zemdliło… a ja wcisnęłam mu jeszcze dwie mikstury z naszej wyprawy na pustyni. Te przeciwko nieumarłym - wyjaśniła szybko sprawę i również westchnęła, aż spracowane sprężyny w materacu cicho skrzypnęły. - Powinien być bezpieczny… w miarę... zresztą jest tak niemiły, że tylko idiota by się dalej starał.
- Albo ktoś, kto lubi wyzwania - odparł Jeździec i zmienił na moment temat. - Wygląda też na to, że będziemy musieli zapłacić za nowe łóżko… prędzej czy później.
- Ja zawsze mogę sypiać na tobie - zaoferowała się rezolutnie Chaaya i musnęła wargami nos kochanka.
- Nie wiem czy dałbym ci wtedy spać.
Dłonie chłopaka zabrały się za zaborcze ugniatanie pośladków partnerki, niczym piekarz wyrabiające świeże bochenki. - Bo gdy się tulisz tak, to mam coraz większą ochotę ci przeszkadzać w spaniu. -
I to dosłownie coraz większą, co bardka dobrze czuła.
Dłoń we włosach Jarvisa zacisnęła się w garść, ściągając mu głowę nieco do tyłu. Kurtyzana bezbłędnie odnalazła drogę do jego ust, składając na nich drżący i pełen wahania pocałunek. Jednakże, gdy tylko pieszczota spotkała się z odwzajemnieniem, Sundari naparła mocniej ciałem na ciało z tęsknotą oddając się przyjemności. Jej krągłe udo nasunęło się na szczupłe, męskie biodro, ocierając się nim w górę i dół, gdy łono co i rusz muskało muszkiet pełen czarowniczych pragnień.

- Kamalo… pragnę cię… - wypowiedział mag drżącym głosem, gdy się o niego ocierała. - Ale jak dalej będziesz się tak… bawiła… to dam ci klapsa i sam… wezmę się… za ciebie.
- Połóż się na plecach - poleciła cichym głosem, zjeżdżając wargami na szyję chłopaka, by przyssać się na chwilę do delikatnej skóry.
- Dobrze… - Czarownik potulnie wykonał jej polecenie. Jednak Dholianka dobrze znała temperament partnera i jego zamiłowanie do obdarzania kobiety pieszczotami.
Tawaif jeszcze chwilę leżała na boku dopieszczając malinkę, jaką miała zamiar zostawić pod szczęką wybranka. Palce jednak wyplątały się z jego włosów i powoli sunęły w linii prostej ku nowemu celowi. Dziewczyna nie miała zamiaru kazać mężczyźnie czekać, aż zmysł artystyczny jej języka zostanie zaspokojony i objęła rączką, czule, acz pewnie, napięte przyrodzenia.
Bawiła się nim jednak, by podsycić jeszcze trochę żaru w jego trzewia, aż głośny cmok oznajmił, wykonaną robotę i tancerka nasunęła się biodrami na biodra przywoływacza, siadając okrakiem.
Wydawało się po konturach, że spogląda raz w lewo, raz w prawo… po czym ostrożnie, po omacku dosiadła rumaka.
I tu znów… zadrżała, westchnęła i… jakby spojrzała na boki.
Poprawiła się, pogłębiając połączenie między nimi i moszcząc ciężkimi pośladkami.
- Nic nie widzę… - burknęła gniewnie, wędrując dłońmi po torsie kompana, aż w końcu dotarła do ramion. Nachyliła się ku prawej ręce, sunąc dłońmi ku dłoni magika i gdy ich palce połączyły się, ona bezwiednie naprowadziła go na swoją pierś, kołysząc się nieznacznie i niepewnie w jego siodle.
- Mogę rzucić.. trochę… światła - zaproponował Jarvis poddając się hipnotycznym ruchom kochanki i rozkoszując miękkim otulającym go kwiatem jej ciała, tam gdzie był szczególnie wrażliwy. Jego dłoń masowała krągłość podsuniętą mu do zabawy, powoli i stanowczo… wywołując przyjemne doznania u bardki.
- Nie-e… - odparła czupurnie.
- Nie wiadomo jakbym w tym świetle wyglądała… - wyjaśniła dumnie, a może po części trochę się wstydząc napuchniętej od płaczu buzi. - Jesteśmy zdani na wyobraźnię i… - Odchyliła się nieznacznie, by naprzeć znowu ciałem ponownie drżąc od przyjemności jaką musiał jej niechybnie sprawić.
Jej ręce nie wędrowały za daleko. Jedna przyjemnie gładziła przedramię pieszczących ją palców, a druga opuszkami przesuwała się w górę i w dół po linii brzucha, tylko nieznacznie drażniąc Smoczego Jeźdźca paznokciami.
W tym spotkaniu, to nacisk odgrywał tu główną rolę, choć wkrótce… gdy oboje poczuli się w mroku pewniej, spokojne kołysanie ustąpiło powolnym unoszeniom i opadaniom. Nie były to jednak żywiołowe podskoki, aż całe łóżko chodziło po pokoju.

Chaaya powoli dryfowała na falach przyjemności i drżącym chłopaku. Czuła maga całym ciałem, jego dotyk w sobie i na sobie. Zbliżająca się fala rozkoszy, była odmienna… nie tak gwałtowna jak zazwyczaj. Niespiesznie wzbierała, gdy ich ciała poruszały się wspólnym rytmem pożądania.
Tawaif napięła się charakterystycznie gdy jako pierwsza dosięgła szczytu, tłumiąc jęk rozkoszy zagryzieniem wargi. Potem odetchnęła, pewniej, z lekkością, która nadała jej ciału jakąś taką miękkość, opływowość. Wsparłszy się na własnych nogach, przyspieszyła tempa, by wnet za nią podążył i przywoływacz, który cicho jęknął poddając się ruchom kochanki, coraz szybszym i gwałtowniejszym. Pragnienie wzbierało w jego lędźwiach, a myśli pełne były… Kamali, całowanej i pieszczonej.
Jego dłonie wodziły po jej gorącej skórze. Jedna na udzie, druga obejmowała podskakującą pierś. Jeszcze kilka ruchów bioder i tawaif zaprowadziła Smoczego Jeźdźca na szczyt rozkoszy.

Dziewczyna dyszała jeszcze chwilę po tym jak poczuła żar rozlewający się w jej łonie. Opadła po raz ostatni, przylegając kobiecością do podbrzusza partnera. Chwiała się nieznacznie na boki, osłabiona od płaczu i doznań, po czym powoli naparła na tors towarzysza, kładąc się na nim.
- Bałam się... i nadal się boję, że będziesz się mnie brzydził - odparła w przerwach łapania oddechu, po czym delikatnie zsunęła się na prawą stronę i tylko lewa noga tuliła się do czarownika obok.
- Dlaczego miałbym się brzydzić? - Jarvis sięgnął dłonią na oślep i delikatnie wodził palcami po policzku ukochanej. - Nie rozumiem…
- Mężczyźni wolą… kobiety nietknięte… przez innych - mruknęła speszona.
- Tylko ci głupi… - wyjaśnił żartobliwie, po czym opowiedział o lokalno-męskim punkcie widzenia. - Teściowie lubią dziewice, bo mają pewność, że dzieci będą ich syna. Sami mężowie lubią mieć ładne żony. W La Rasquelle… zbyt łatwo zostać wdową, a i wampiry ponoć lubią dziewiczą krew… więc… rzadko się czeka z czystością do ślubu.
- Nie obchodzą mnie inni… - zatroskała się, poruszając niespokojnie pod jego dotykiem i wnet się do niego przytulając, by schować swą twarz w jego ramię.
- Mnie nie przeszkadza, że nie jesteś dziewicą - odparł cicho przywoływacz głaszcząc ją po włosach. - Sama możesz sprawdzić w myślach moich, co czuję. Z pewnością nie obrzydzenie.
- To nie o to chodzi Jarvisie… - odparła zbolale. - Nie będę nic sprawdzać… twoje słowo mi wystarczy - dodała ciepło, całując go w bark. - Ja przepraszam… - szepnęła cicho i podsunęła nieco wyżej. - S-spróbuj zasnąć, proszę cię… odpocznij. - Przytuliła go do swoich piersi, głaszcząc opiekuńczo po głowie.
- Kamalo… kocham cię… pragnę i bardzo mi zależy na twoim uśmiechu - mruczał cicho mężczyzna. - Nie musisz za nic przepraszać. Odpręż się wraz ze mną i odrzuć zmartwienia. Dobrze?
- Dobrze… dobrze… - zgodziła się z nim szczerze, muskając go wargami w czubek głowy i ponownie tuląc. - Spróbujemy zasnąć oboje…
- Nie musimy… wcześnie… wstawać. - Ziewnął kruczowłosy wtulony w jej biust. - I zawsze wyglądasz ślicznie.
- Wiem kochany… - Kolejny całus spoczął tym razem na jego czole. - Będziemy wypoczywać cały dzień… i uprawiać miłość, jeśli tylko najdzie nas ochota - przyrzekła czule. - Kocham cie. - Przysuwając usta do jego włosów, przymknęła oczy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline