Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2018, 03:21   #91
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Umiejętność czytania była Boskiej Eshte tak potrzebna, jak...
Jak Ruchaczowi potrzeba oszczędzania pieniędzy.
Jak Paniuni skalanie się jakąkolwiek pracą, żeby mieć na kolejne świecidełka i fatałaszki.
Jak Krannegowi nauka tańca.
Jak Arissie kapłańskie śluby, cnota lub znajomość słowa „nie”.

A zatem, umiejętność czytania była Boskiej Eshte po prostu zbędna w jej wyjątkowo barwnym życiu. Owszem, tatko zapoznał swoją przybraną córkę ze sztuką łączenia liter, ale były to głównie podstawy. Wystarczyły jej do odczytania listów ( no przecież, że od wielbicieli jej sztuczek i tańców! ), nazw odwiedzanych miast i gospód, a przede wszystkim pozwalały odróżnić tabliczki z napisem „Nie wchodzić! Zabójcze macki w środku!” od „Zapraszamy! Darmowe piwo dla wszystkich!”. Czytanie więc miało swe zalety, jednak elfka nigdy nie czuła potrzeby zgłębiania tej umiejętności.
Jakże o wiele bardziej przydatne były nauki akrobatyki, tańczenia z ogniem, połykania ognia, rzucania sztyletami, czy zachwycania publiki magicznymi sztuczkami. Nie wspominając już o poznawaniu umiejętności pozwalających kuglarce przetrwać wśród ludzi wszelkiej maści: opróżnianie ich kieszeni i sakiewek, kopanie i gryzienie w samoobronie, szybkie przebieranie nogami w ucieczce. Raczej nie nauczyłaby się niczego takiego z książek, co nie? Pfeh.

To tłumaczyło, dlaczego biblioteki, czy inne pomieszczenia z dużymi ilościami ksiąg, niekoniecznie były często przez nią odwiedzane. Ale tym razem po prostu nie miała wyboru. Na horyzoncie nareszcie pojawiła się iskierka nadziei na opuszczenie tego zaszczanego Grauburga, więc potrzebowała kolejnego celu dla swej podróży. Najlepiej jakiegoś dużego miasta, takiego bez demonów biegających po uliczkach i bez Pierworodnego chcącego zrobić z niej matkę swoich dzieci. W zwyczajnych okolicznościach, kiedy nie pomieszkiwałaby w zamku wraz z bezużytecznymi arystokratami, Eshte zwróciłaby się w swych poszukiwaniach do karczmy. Nie do całkowitej mordowni, ale też nie do jakiejś wychuchanej tawerenki, gdzie zamiast gulaszu podają rybie jajca i stare wino. Poszłaby tam, gdzie jada sama śmietanka społeczeństwa. Czyli bardowie, artyści, wróżbici, piraci i podróżnicy każdej innej maści. ŚMIE-TAN-KA.

Ale skoro była jeszcze zamknięta w zamku, to musiała w inny sposób poszukać następnego miasta, którego mieszkańców mogłaby zaszczycić swymi występami.

Mapa!
W bibliotece była mapa - olbrzymia, zajmująca całą ścianę, szeroka i wysoka. Wyhaftowana na gobelinie. Nawet Eshte potrafiła docenić kunszt jej wykonania.






Była też… nieczytelna. Nie dość że przeżarta przez mole i wyblakła, nie dość że przedstawiająca cały znany kontynent, to jeszcze pochodząca z czasów mitycznego drugiego cesarstwa. Nazwy miast od tego czasu zmieniały się wielokrotnie. Bibelot może i ładny, ale kuglarce bezużyteczny.

Tyle ksiąg zakurzonych i ciężkich, a map… oczywiście, że tych prawie wcale nie było! Ot zdarzały się jakieś umieszczone w dużych traktatach geograficznych opisujących dalekie krainy i dalekie potwory. Większość pełna była białych plam, dopisków i fantazyj wyciągniętych z czyjejś wyjątkowo bogatej dupy. Choćby ta na temat czarnych jak smoła ludzi i elfów o białych włosach, ganiających nago przez dżungle pełne węży i wielkich kotów. Cóż za niedorzeczność. Ale przynajmniej obrazki cieszyły kuglarskie oczy.

Jak na Wielkiego Pana Arystokratę przystało, Władca Grauburga zgromadził olbrzymią kolekcję pełną ciężkich tomów, a każdy zawierający masę literek.
Każdy ważył co najmniej kilogram wraz z miedzianymi okuciami okładek. Każda strona zawierała piękne zdobienia marginesów i zaczynała się prawdziwym dziełem sztuki, czyli ogromną i pięknie zdobioną literą.
Szkoda, że później zaczynał się wysyp zwyczajnych literek, których mozolne składanie było dla elfki drogą przez mękę czasem osładzana jakąś litografią lub ilustracją.

Bez sukcesów przerzucała kolejne księgi, kiedy trafiła na jedną wyjątkowo ozdobną i wyjątkowo dobrze ukrytą pod zniszczonymi okładkami. Ale nie tak dobrze, by lepkoręka Eshte mogła ją pominąć w swych poszukiwaniach.

Księga była również napisana wyjątkowo… dziwacznym językiem, ale i bogato zdobiona grafikami. Problem jednak był w tym, co one pokazywały. Zawartość dotyczyła jakichś… wydarzeń i rytuałów związanych ze śmiercią. Dziwne więc, że ten tomik znalazł się w zamkowej bibliotece, w dodatku wciśnięty w najdalszy i najciemniejszy kącik pomiędzy nudne kroniki finansowe baronii hellmsirskiej. Zupełnie jakby ktoś chciał się upewnić, że nikt tej księgi szukać nie będzie. Ale ona znalazła. Ona zawsze wszystko znajdowała, jeśli tylko miało to na nią ściągnąć pecha. Nie mogło być inaczej i teraz.

Próbując rozczytać pokrętne pismo autora, a jednocześnie przy tym wiele trudu wkładając w łączenie ze sobą liter przydługich wyrazów, Utalentowana Eshte napisała się równie mocno jak wtedy, gdy Thaaneeekryyyyst przymusił ją do swych nauk.
I od tego całego skupiania się, a zapewne i wystawianie języka w wysiłku też miało w tym swój wkład, nagle zaczęła widzieć.. kształty. Nie byłoby to coś nowego w jej życiu, ale te.. te.. te rzeczy były istnymi potwornościami, od których prawie spadła z krzesła. Wtedy z czarownikiem zobaczyła zaledwie błękitne płomienie oplatające jej palce, ale teraz na jej oczach rodziło się coś całkiem innego. Paskudnego, aż przyprawiło ją o gęsią skórę i podniosło maleńkie włoski na karku.

Jak gdyby te ilustracje nie były już wystarczająco niepokojącym widokiem, to nagle kuglarka zobaczyła pasma purpurowej energii liżące karty i okucia. Nie miała żadnych wątpliwości, że musiała to być jakaś mroczna energia, która oplatającej księgę przypominała.. przypominała.. drapieżnego, demonicznego węża gdzieś z piekielnych głębin. Najgorszego z możliwych węży. A z gadzinami Eshte robiła tylko jedno.

Huknęło głośno i tumany kurzu wzniosły się w powietrze, kiedy przerażona zamknęła magiczne tomiszcze. Jednocześnie przy tym wstała gwałtownie, co zakończyło się runięciem krzesła na podłogę. Zupełnie tym się nie przejęła. A chociaż fikuśne okucia i mniej więcej setki zapisanych kart dodawały księdze ciężaru, to jej strach dodawał sił, dzięki czemu była w stanie po prostu cisnąć ją okropnością, Nieważne gdzie, nieważne w co lub kogo. Ważne, że jak najdalej od siebie.
Wprawdzie w Grauburgu jeszcze żadna książka jej nie przeklęła, ale niezbyt chciała kusić los. Ostatnie dni zbyt dobrze dały jej odczuć, że ten był po prostu przeciwko niej.

Nie wiedziała, czy rzucona księga nadal płonęła się tą przedziwną energią. Nie wiedziała również, czy gonią za nią jakieś krwiożercze dziadostwa. Nie wiedziała, bo już dawno jej nie było w bibliotece. Uciekała tak szybko, jakby ścigały ją najgorsze czorty jakie tylko mogła sobie w tym momencie wyobrazić.

Okurwiony Ruchacz! Zaszczaniec w rzyć trącany!
Nauk mu się zachciało!






* * *




Jak ją znajdował nie wiedziała sama. Łajdak tropił ją niczym ogar. Czyżby majstrował przy jej tatuażu tak by mógł sam ją wytropić?
Przechadzała się właśnie do kuchni w towarzystwie swej osobistej bardki mającej muzyką dodawać uroku jej występów. Trixie była zachwycona zamkiem i zamieszkującymi go ludźmi. Wszak wszyscy byli dla niej myli. I oczywiście pyłek rozpylany przy każdym machnięciu jej skrzydełek nie miał z tym nic wspólnego. Nic a nic.
A on wytropił biedną elfkę znów zakłócając jej dobry humor.

Wyraźnie zamyślony i skonfundowany czarownik ożywił się na widok i ruszył w jej kierunku.
- Otóż…- zaczął by po chwili przerwać i zerknąć na Trixie. - Otóż rozmawiałem z Wolfgangiem Voglstein-Craig, hrabią Eishadaell i okolicznym ziem. I był…- znowu przerwał.- … był on przyjemnie zaskoczony faktem, że mam za żonę elfkę. W dodatku artystkę. I nie dał mi dojść do słowa, by wyjaśnić sytuację. Co więcej… chce nas włączyć oboje do swego orszaku, gdy już będzie wracał na swe ziemie. I chce by moja małżonka uświetniła wieczorne uczty swym talentem. Ba… - wyciągnął zza paska niewielką ale przyjemnie brzęczącą monetami sakiewkę.-... dał mi nawet zaliczkę dla mej utalentowanej małżonki.

-Kiedy wyszłaś za niego za mąż. I dlaczego mnie nie powiadomiłaś? Zawsze chciałem trzymać tren panny młodej.
- zasmucona Trixie spojrzała z wyrzutem na kuglarkę, oburzona tym że o wszystkim dowiadywała się po fakcie.

To było zbyt wiele informacji jak na jedną elfkę.
-Czekajcie oboje, czekajcie -rozłożyła ręce, aby tym gestem uciszyć i urażoną bardkę, i jak zwykle nadmiernie rozgadanego Ruchacza. Chwilkę w myślach układała sobie wszystko to, co dopiero padło z jego ust. A nie dość, że było tego wiele, to brzmiało również zupełnie absurdalnie. Na pewno nie tego się spodziewała. Jednak to nie reakcja jakiegoś starego hrabiego była dla niej interesująca.

-Dostałam zapłatę za moje kłamstwo? - zapytała spoglądając na sakiewkę z niedowierzaniem w oczach, po czym.. parsknęła śmiechem. Toż ten zamek był istnym cyrkiem! - Gdybym wiedziała, że ktoś płaci za podawanie się za żonę starych kawalerów, to już wcześniej dodałabym to do moich talentów!

- Nie… dostałem zaliczkę na zachętę dla ciebie, byś dołączyła wraz ze swym mężem do orszaku Wolfganga i zabawiała jego i jego gości na wieczornych ucztach pokazem swych magicznych talentów.
- wyjaśnił powoli i spokojnie Tancrist. - Oczywiście za odpowiednią zapłatę. Nie za samo kłamstwo. I mnie też dziwi ten entuzjazm hrabiego. Nie przypominam sobie by był miłośnikiem magii, czy elfów… Ani też by obchodziła go moja sytuacja matrymonialna.

-A na kiedy planujecie noc poślubną, podzieliłabym się z wami pyłkiem. A i gdzie udamy się w podróż by świętować wasz ożenek?
- machając nóżkami wróżka zatonęła w tematach ją interesujących, gdy tak siedziała na ramieniu kuglarki.

- Jedyne co będziemy świętować, Trixie, to mój niezwykły talent - Eshte nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała ten okazji do, jak to mawiają w pewnym odległym kraju, potrąbienia we własną trąbkę.
Wyrzuciła ręce w górę i przeciągnęła się kocio, wyraźnie zadowolona z takie rezultatu swego kłamstewka -Aaah! W końcu coś dobrego wydarzyło się w tym mieście i jakiś szlachciurek mnie docenił. Zapewne wystarczyło by o mnie usłyszał, aby wiedział z jak wielką artystką ma do czynienia, co nie?. Skoro nawet zaprosił mnie do swojego.. -zająknęła się nagle, po czym przekrzywiając głowę zerknęła na Thaaneeekryyysta - Co to jest Ol Szark? Jakaś jego posiadłość, gdzie chce bym występowała? Daleko to?

-Orszak. Czyli jego słudzy, rycerze i przyjaciele których zabiera. Coś jak…
- Tancrist przez chwilę szukał porównania.-... karawana kupiecka, ale bardziej na bogato i wolniej się poruszają. Zaś sam Wolfgang jedzie do domu, do zamku na górze Craig. Spodobałby ci się, jeśli lubisz widoki.

-Musi być niezwykle zakochany we własnym nazwisku, skoro wszystko nim nazywa
-stwierdziła Eshte, przecież nie znając i nie interesując się tymi przedziwnymi zwyczajami arystokratów. Dłonią potarła swój karki, bardziej zmierzwiając już i tak niesforne kosmyki opadające na jej szyję -Czyli ten hrabia będzie mi płacił za bycie w tej jego karawanie i zabawianie jego bandy szlachciurek?
Gnana niedawnym doświadczeniem pochyliła się lekko ku Ruchaczowi, by palcem wskazującym dźgnąć trzymaną przez niego sakiewkę. Przyjrzała się jej podejrzliwie -To nie jest jakaś Twoja kolejna sztuczka? Te monety nie znikną, jak tylko włożę je do moich kieszeni, co?

- Właściwie to powinny trafić do mojej. Jako twój MĄŻ jestem odpowiedzialny za ciebie i twoje finanse.
- droczył się z nią Ruchacz, machając sakiewką, która wydawała się kusząco realna. I pieściła ucho dźwięcznym brzęczeniem srebra w niej się znajdującego.
- Ale to chyba dobrze że sława twojej żony dotarła do ucha tego szlachcica, prawda? - zapytała naiwnie wróżka.
-Właściwie to wątpię by dotarła. I to mnie niepokoi. Może kryją się za tym jakieś ukryte intencje?- zamyślił się elfki mężuś zakichany.

-Jak śmiesz! -obruszyła się Wspaniała Eshtelëa, bowiem mężczyzna jak zwykle umniejszał jej talent, nie dostrzegał prawdziwej sztuki w uprawianym przez nią kuglarstwie -Oczywiście, że musiał o mnie usłyszeć! W końcu jestem znaną artystką, to całkiem normalnie, że mnie ludzie rozpoznają! Nie! Wszystko! Musi! Być! Intrygą! -każdemu z jej ostatnim słów towarzyszyło podskoczenie, w którym starała się pochwycić umykającą przed nią sakiewkę. Na moment przestała, by w zamian spróbować zabić Thaaneeekryyyysta gniewnym spojrzeniem.
-No bo jaką? -zapytała kpiąco, nic sobie nie robiąc z jego bzdurnych podejrzeń - Hrabia okaże się przebranym Pierworodnym i mnie porwie do swojego zamku?

-Możliwe, że okaże się lubieżnikiem szukającym do swej alkowy pyskatej elfki. Niektórzy odczuwają podnietę we własnym cierpieniu
.- odparł sarkastycznie czarownik pozwalając jednocześnie, dłonie elfki pochwyciły chciwie sakiewkę. Po czym dodał już poważnie. - Nie twierdzę, że jesteś częścią jego spisku, ale przypuszczam że hrabia ma jakieś ukryte powody. A ty? Powiedziałem mu, że rozmówię się z żoną i wspólnie zdecydujemy. Więc… zgadzasz się dołączyć do jego orszaku?

Eshte w milczeniu ważyła sakiewkę to w jednej dłoni, to po zgrabnym przerzuceniu także i w drugiej. Pobrzękiwanie monet było dla niej najpiękniejszą muzyką, dlatego podjęcie decyzji było tak trudne. Z jednej strony miała szczerze DOSYĆ wydelikaconych arystokratów i marzyła o powrocie do swej wolności, lecz z drugiej.. no właśnie. Jak dostała jedną sakiewkę, to nie miałaby nic przeciwko kolejnym.

- Mmm.. planowałam opuścić Grauburg, chociaż tylko moim wozem, bez żadnej szlachciurskiej karawany. Ale skoro hrabia zamierza mi płacić za moją obecność i występy.. - mruknęła balansując sakiewką w dłoni, uciskając ją palcami i wyczuwając rozkoszne kształty monet. To był dla niej powód do ekscytacji, nie jakieś macanki z czarownikiem.
Przechyliła głowę, by móc zerknąć na skrzydlatą bardkę. Wszak wyjątkowo nie miała już być sama w swych podróżach -A co Ty o tym myślisz, Trixie? Powinnyśmy przyjąć jego zaproszenie?

- Sława, jedzenie, pieniądze, przyjęcia, muzyka… Sława!
- krzyknęła entuzjastycznie Trixie.
-I mąż. - przypomniał sceptycznie Tancrist.
-Ah... raaaaaacja... -elfce z łatwością przyszło zapomnienie o takim szczególe, no szkopule drobnym w postaci Thaaneeekryyysta. W końcu i od niego chciała się w końcu uwolnić, zamiast dalej przeciągać swoje cierpienie w jego towarzystwie.

-A na co komu Ty w tym orszaku? Jesteś przyjacielem tego hrabiego, jego sługą czy rycerzykiem? - wargi kuglarki rozciągnęły się w uśmieszku paskudnym, bowiem zdradzającym jej satysfakcję ze złośliwości spływającej po jej języku -Czy może będziesz tylko towarzyszem, wątpliwą ozdobą u ramienia cudownej sztukmistrzyni? Będziesz mi robił obiadki, abym miała siły do występów?

-Obawiam się że będę równie ważny jak ty.
- ubolewający ton czarownika nie pasował do szerokiego złośliwego uśmiechu. - Moja magia, choć nie służy błahym rozrywkom, jest równie poważana jak twoja. No i nie zapominajmy o mym szlachetnym rodowodzie. Henrietta bardzo nalegała bym dołączył do orszaku. Straciła jednak na entuzjazmie, gdy KTOŚ nagadał jej o moim “małżeństwie”. Za to zaintrygowało jej ojca. Nie wiem czemu.

- Oooohhh... to Paniunia też tam będzie?
-jęknęła cierpiętniczo Eshte, dodatkowo jeszcze język wywalając na znak swego niezadowolenia na takie towarzystwo. Czyż jako Wielka i Sławna Artystka nie powinna mieć możliwości wyboru własnej świty? Laleczka na pewno by do niej nie należała.. albo byłaby odpowiedzialna za kopanie dziur na sracze. Może w tym by się lepiej sprawdziła niż w pierdzeniu magią jakim się popisywała.
-Czyżbym moim kłamstewkiem popsuła wam romantyczną podróż? Jest mi tak baaaaaardzo... -ani przesadnie dramatyczny ton głosu, ani wargi rozciągnięte w fałszywym uśmieszku, jakoś nie odzwierciedlały tego kajania się elfki -..baaaaardzo przykro.

-Tak… wiem doskonale, że jesteś o mnie bardzo zazdrosna. Niemniej każdej nocy będziesz miała mnie całego dla siebie.
- stwierdził ironicznie czarownik, po czym poprawiając okulary na nosie dodał. - I oczywistym jest że Henrietta tam będzie, bo to do orszaku jej ojca otrzymaliśmy zaproszenie. Więc droga żonko, jaka jest twoja decyzja?

-Mogę się chyba jeszcze zastanowić, nie? Czy może ta jego karawana wyrusza już dzisiaj?
- mruknęła elfka, która niezbyt lubiła być poganianą. A już na pewno nie przez Ruchacza. Wszak podjęcie takiej decyzji nie było takie łatwe. Bo czyż jej własna chciwość mogła przezwyciężyć niechęć do podróżowania z czarownikiem, Paniunią i całą resztą szlachciurskiej bandy?
Podrzuciła jeszcze raz sakiewkę w dłoni, napawając się przy tym dzwonieniem ukrytych wewnątrz monet, po czym schowała ją w jednej z wielu kieszeni swego ubrania - Oczywiście, podróżowałabym moim własnym wozem. Hrabia chyba się nie spodziewa, że przeniosę się do jednej z tych.. karoc, którymi szlachciurki mają w zwyczaju podróżować, co? Nie zostawię mojego domu na kółkach.

-Oczywiście. Nic takiego zresztą nie było proponowane. Będziesz jechała swoim powozem. Ty i twój mąż.
- przypomniał ten mały niewygodny detal Ruchacz. I dodał.- A czas masz do wieczora. Bo wtedy spotkam się z hrabią ponownie.

-Ty to się tak nie przyzwyczajaj do bycia moim mężem, mój Ty..
-Eshte wyraźnie się zadumała, w myślach poszukując odpowiedniego zwrotu do Ruchacza. Nie było to łatwe. Ale jak już odnalazła, to wypowiedziała je powoli i z pietyzmem, tylko podkreślając ironię swego głosu -...milusiński słodziaczku.
Troszkę.. troszkę chyba zwymiotowała wewnątrz ust. A przynajmniej na to wskazywał grymas, który w jednej chwili przeszył jej twarzyczkę. Może i dla jakichś obrzydliwie zakochanych w sobie par takie urocze przezwiska były całkiem normalne, ale dla Eshte równie dobrze mogły być wulgaryzmami z obcego języka. Tyle, że wulgaryzmów się nie brzydziła.
Wzdrygnęła się wyraźnie, a potem zwróciła do swej kieszonkowej wróżki - Chodźmy, Trixie. W ramach przygotowań do podróży, musimy napełnić brzuchy tutejszymi smakołykami.

Dla odmiany usłyszała z ust czarownika jakieś dobre wieści. Tak dobre, że ani myślała wspominać mu o swoim znalezisku w bibliotece, które niejako było jego winą. Oh, nie to żeby miała na sercu utrzymanie sekretu tego kogoś, kto tak usilnie próbował schować ową księgę pomiędzy przynudzającymi traktatami z dużą ilością cyferek. W dupie miała takie sekrety.
Zdążyła już trochę poznać jego zboczenia, i to nie tylko te, których dopuszczał się wbrew niej w kręgu. Dobrze wiedziała, że na wieść o podejrzanej księdze plującej purpurowymi wężami, Ruchacz zażyczyłby sobie zostać do niej zaprowadzony, a ta nieprzyjemność oczywiście spadłaby na kuglarkę. A ona wcale nie chciała wracać do biblioteki. Potem zacząłby ją przeglądać, wykonywać jakieś swoje czary mary i nagle „tylko na chwilę” zmieniłoby się w dni, miesiące. Eshte mogłaby zapomnieć o opuszczeniu miasta, a co dopiero o zostaniu częścią szlachciurskiego ol szarku. Przecież musiałaby zostać w zamku ze swoim małżusiem z nosem wciśniętym w księgę. A ze swoim szczęściem, to pewnie jeszcze skończyłaby wciągnięta pomiędzy jej stronice.

O nie, nie, nie. Ani myślała tak kusić losu. Znowu.
Wynosi się z tego Graburga. I nic jej nie powstrzyma.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem