Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2018, 11:25   #161
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Gospoda, późny poranek.

Kapłanka Selune wparowała do karczmy, szamocząc się z drzwiami na wietrze. Wyglądała jakby pierun w mietłe strzelił i nawet usilne przygładzanie dłonią grubych i sprężynkowatych włosów nie pomogło załagodzić efektu. Podchodząc do wspólnego stołu, skinęła karczmarzowi na powitanie.
- Niech bogowie nas chronią, brakowało nam jeszcze złodzieja! Powiedzcie, że przynajmniej wy nie padliście jego ofiarą - odparła błagalnie, wyraźnie zmartwiona dzisiejszymi nowinami w miasteczku, po czym odsunąwszy sobie krzesło, przycupnęła trochę jak zagubione, leśne ptaszę, które gotowe było w każdej chwili ratować się odlotem. Uśmiechnęła się do Jorisa z niespotykanymi iskierkami w oczach, po czym przywitała się z każdym z osobna kiwając głową gdy ich spojrzenia się krzyżowały. - Co dzień nowe kłopoty… ale przynajmniej czy dobrze bawiliście się na festynie? Stimi? Shravi? Marv?

Zajęty jakimiś wyjątkowo trudnymi rachunkami, trzymając głowę w obu dłoniach, Marv z trudem uniósł wzrok i jęknął, kiedy nieco bardziej oślepiło go słońce.
- Chyba dobrze - burknął zachrypniętym głosem, próbując jeszcze chociaż przez chwilę ignorować robiącą strasznie dużo zamieszania kapłankę. - Kto pójdzie ze mną do pracodawców? - zapytał wszystkich i nikogo jednocześnie.
Przeborka podniosła wysoko kufel, bez słów dając znać rudemu swój akces do tego niebezpiecznego - jak na obecne siły kompanii - zadania.

Jorisowi mimo wszystko kac tak bardzo nie dokuczał. Choć do czucia się wypoczętym rzeczywiście było mu daleko. Natomiast widok półelfki podziałał na niego motywująco i energetyzująco, bo nie krygując się nadto puścił oko do potarganej kapłanki. I choć wcześniej marzył o tym by przespać ten dzień, nagle poczuł się jakby silniejszy. Odetchnął i pacnął ręką o blat.
- Jeśli nikt Phandalin nie opuścił, to złodziej musi tu nadal być - ponownie odetchnął zbierając myśli - A jak tyle osób okradł to mógł śladów nazostawiać. Sprawdzimy farmę pani Alderleaf i… gdzie ten utarg bardowie trzymali? - spojrzał na Westera, ale zaraz sapnął ciężko. - Ale najpierw śniadanie…

Melune wyglądała na nieco rozbawioną zachowaniem ryżego towarzysza i nie ciągnąć dalej z nim dyskusji, przyglądała się nieznacznie pozostałym, chcąc odgadnąć w jakiej byli formach psychofizycznych. Sharvi podzielał raczej stan swojego kompana, niziołek dalej był niziołkiem i wiercił się co i rusz przy stole, Zenobia była dla niej nie do odgadnięcia za to barbarzynka...
- A ty Przeborko? Wypoczęłaś choć trochę? Blizny za mocno cię nie bolą? Potrzebujesz mojej pomocy? - spytała cicho, po czym dodała nieco głośniej - Wam to by się porządny obiad przydał, a nie śniadanie.
Barbarzynka ciężko spojrzała na kapłankę znad kufla ciemnego piwa i niedojedzonej jajecznicy. Pokręciła głową i stuknęła czymś o stół; w jej wielkich łapskach lśniło małe światełko, drobny szlachetny kamień, którym bawiła się nerwowo, to turlając go bezwiednie, to stukając o blat.
- Wszystko się pięknie wygoiło; nawet blizny zostały porządne, takie co nie wstyd pokazać. - mruknęła, choć nie wyglądała na zadowoloną - ...ale na marne to wszystko najwidoczniej. - podniosła kamyk w palcach - Ot, tyle mi z tych ran i walki zostało. Resztę złodziej ukradł, oby mu sukupuolielimet się odmroziło i odpadło! - warknęła na koniec, choć w jej głosie więcej już było zniechęcenia, niż wściekłego gniewu.
Półelfka miała zmieszaną minę, a pozytywna energia jaką emanowała nieco przygasła. Uciekłszy na chwilę wzrokiem do Jorisa, na powrót zebrała się w sobie.
- Znajdziemy go, wytropimy jeśli trzeba… - starała się pocieszyć tym zapewnieniem wielkoludkę. - A do tego czasu możecie przechować kosztowności u mnie i u Garaele - zaoferowała swą pomoc.

Shavri z dzbanem wody doszedł do stołu za karczmarzem, który niósł dla niego dwie misy gorącego bulionu. Jedną na życzenie tropiciela postawił jako poczęstunek przed Marvem, a drugą koło siebie. Siedział teraz i wpatrywał się nieco tępo w kapłankę. Kto wytropi, to wytropi...
Miał wrażenie, że doczołga się do karczmy ostatni, więc ucieszył się, kiedy się okazało, że spionizował się i tak w miarę raźno. Jedzenie było jednak prawdopodobnie ostatnią rzeczą, na jaką obaj z Marvem mieli ochotę, ale Shavri z doświadczenia wiedział, że trzeba żołądek zmusić do pracy.
Starał się. Naprawdę się starał. Pamiętał przecież, że nie jest w formie i że rano chciał zrobić wiele rzeczy, ale po tym, jak obtańcował Lenę i przysiadł dosłownie na moment, żeby odsapnąć, dopadła go Bibi. I to już był koniec. Teraz kac maltretował go na równi ze słabością ze studni, która może nieco ustąpiła, ale wobec bólu głowy ciężko było to ustalić.
Poza jedzeniem, Shavri nie miał też najmniejszej ochoty na tropienie kogokolwiek. Już tylko perspektywa zwleczenia się do loszku u burmistrza wydawała mu się teraz skrajnie bezsenownym marnowaniem sił, choć pewnie trzeba to będzie zrobić. Miał też nadzieję porozmawiać ze ślepą służką, gdy się na nią natknął, ale wionął teraz jak gorzelnia po podtopieniu, więc jakże by się ośmielił?
Szczęśliwie nikt go nie okradł. Aczkolwiek co do tego Shavri nie mógł mieć jeszcze stuprocentowej pewności. Ale za posiłek zapłacił z własnej, przyjemnie ciężkawej sakiewki. Dlatego wobec nieszczęścia Przebijki zdobył się jedynie na to, ażeby i ją poczęstować śniadaniem i swoją nietkniętą porcję rosołu przepchnął po stole ku niej.
- Ciszej… - poprosił, jak raz zdobywając się jedynie na jedno słowo. Przypomniał sobie jednak, że Marv o coś pytał, odchrząknął więc. - Nie nadaję się do rozmów. Ani do przeszukiwania, jeśliś na mnie liczył, Jorisie. Przynajmniej póki co. Muszę zleźć do tego twojego hultaja-kultystę, zobaczyć, czy jeszcze dycha i czy może ma coś ciekawego do powiedzenia. - Co rzekłszy, gestem poprosił karczmarza o jeszcze jedną porcję zupy. Po dłuższej chwili przyniosła ją Elsa.
- Poszedłbym z tobą - ucieszył się Stimy. - wciąż mam tam trochę ksiąg do przejrzenia.
- Może być, pójdę z Przeborką - Marv skinął głową. Jemu na szczęście także nic nie zginęło, ale wielka kobieta nie była kłębkiem szczęścia. Gęba przefasonowana, sakiewka skradziona. Nie dziwne, że jej nastawienie do życia było takie a nie inne. - Widział ktoś któregoś z naszych pracodawców dzisiaj lub chociaż ich służbę? - ochrona jak zwykle stała w parze przy schodach, lecz prócz nich nawet smagły kucharz nie kręcił się po kuchni. - Nie żeby mi się spieszyło, ale pewne rzeczy lepiej mieć za sobą…- zawiesił głos, a jego spojrzenie utknęło na zupie. Skrzywił się i z pewnym obrzydzeniem odsunął ją od siebie i zamiast tego sięgnął po dzban z wodą, za jednym zamachem opróżniając jego połowę.

- Ano liczyłem. - przyznał z uśmiechem Joris patrząc na stan w jakim znalazł się kompan - Ale nie bój nic. Dam radę. A hultaja jeśli nie wpadniesz na inny pomysł, zabierzemy ze sobą do Neverwinter. Jak do Marduka wyruszymy. Tam się go straży odda co by odsiedział swoje za zbójectwo. Ale pogadaj z nim - po czym zwrócił się do dziwnie promiennej kelnerki, której noc najwyraźniej była równie upojna - Elso, przyniosłabyś jeszcze Shavriemu i Marvowi wody z ogórków? Marv… samej wody się nie pije… żaby się w niej ruchają.
Odliczył dziewczynie za śniadanie i za zaległe wyżywienie jeńca i z niejaką ulgą zasiadł do jedzenia.
- Swoją drogą Shavri… rozmawiałem z siostrą Garaele… i ona sądzi, że te chore zwierzęta to może być klątwa. Albo na jakiś przedmiot rzucona. Albo ktoś się szwenda po głuszy i nią ciska… Albo na całą okoliczną dzicz… ale jeśli to ostatnie to…
Nie dokończył choć minę miał mocno ponurą.
- To nie sprawa dla kapłana... - Przeborka przechyliła się lekko w kierunku łowcy, kiedy tylko usłyszała, że dyskutuje o naturze - Kapłan to od ludzi jest. Słowa bogów przekazuje klanowi, wodzowi doradza. Tu trzeba mądrości szamana, druida. Takiego, co dba o harmonię ze światem duchów, zna drogi przodków i humory Matki Natury. - pokiwała kilka razy głową - Nie macie takich na Południu?
- A niech cię licho, Jorisie - mruknął Shavri. - Niech będzie. Pójdziemy śladem złodzieja. Ale jak go znajdziemy i udowodnimy winę, osobiście urżnę mu łapę - obiecał.
Na samą myśl o wysiłku i skupieniu, jakiego wymagało tropienie, zemdliło go i zmarkotniał jeszcze bardziej. Jeszcze ta psia pogoda. Wietrzysko ani chybi coś przywlecze na wieczór.
- O ile go w ogóle znajdziemy - dodał, siorbnąłwszy dla wzmocnienia nieco zupy. - W Phandalin było wczoraj mnóstwo ludzi- mrowie śladów. Moglibyśmy przeszukać okolice namiotu Przebijki- w końcu stał nieco na uboczu. Moglibyśmy nawet dać obwąchać go Wampirowi. Sakiewka jest skórzana, powinna przejść zapachem właścicielki. Ten dom, do którego się włamali, też pewnie ma jakieś ślady złodziei, o ile wszystkie nie zostały zadeptane… - westchnął z rezygnacją, wiedząc, że na pewno zostały… - Może podzielmy się, zanim gad spieprzy albo zadepczą nam wszystkie tropy. Ja pożyczę Wampira, a ty idź oglądnij ten dom. Osada już wie, co się stało w nocy, więc gdybym był złodziejaszkiem, raczej już bym się stąd zbierał. - wstał na próbę.
- A co do hm… choroby albo klątwy, to rozmawiałem wczoraj z krasnoludami. Po drodze w góry możemy się natknąć na trzech miejscowych łowców. Mogą wiedzieć coś nie tylko na temat tych miejsc, do których zmierzamy, ale także coś o tym cholerstwie, które nęka miejscowe zwierzęta. Może i o droidz… - czknął i zmieszał się. - ...druidzie coś będą wiedzieli.
- Druida to my mamy… a przynajmniej wieści o nim. Tak się jednak składa, że ostatnimi, którzy go widzieli… był Marduk, Anna i Yarla… - Selunitka pokręciła głową, wstając z miejsca. - Przepraszam was… ale mam sprawę do karczmarza. Jeśli będę wam do czegoś potrzebna… wiecie gdzie mnie szukać. - Tu spojrzała na Jorisa i uśmiechnęła się. - Lub kogo o mnie pytać.
Pożegnawszy się skinieniem głowy do ogółu, poszła przydybać karczmarza, który jak nic skacowany gdzieś się schował, bo za szynkiem go nie było.

Po odejściu kapłanki jeszcze chwilę mężczyźni mamrotali między sobą, układając plany na dzisiejszy dzień. Ci co mieli resztki w talerzach, chwilę modlili się do strawy w nadziei rychłego wyleczenia się z kaca i tak jak wcześniej niemrawo ustalili, każdy zajął się swoimi sprawami.


Tyły gospody.

Kapłanka wbrew podejrzeniom nie musiała długo szukać gospodarza przybytku. Za kontuarem go nie było, w kuchni także wiało pustką, ale mężczyzna odnalazł się w stodole, gdzie łajał synów za to, że nie nakarmili rano zwierząt.
Kobieta przyodziała swoją twarz w tradycyjny uśmiech kroczącej w chmurach panny, a gdy tylko się odezwała… od razu się i zmieszała.
- Zdrowie dopisuje po wczorajszych tańcach? Szczęściem Panienki udało mi się zjechać, akurat na samo zakończenie. Niestety… ranek przysporzył jednych o bolącą głowę i to nie tylko z powodu wypitego alkoholu… Złodzieja mamy. Mam nadzieję, ominął wasze progi.
- Słyszałem
- skrzywił się Toblen, odwracając się w stronę kapłanki. Trójka jego łobuziaków wykorzystała okazję, by dać dyla. Karczmarz zrobił krok za nimi, a potem machnął ręką i sam chwycił za widły. -Słyszałem, ale w karczmie go nie było; przynajmniej nikt się nie skarżył, ale też nie wszyscy jeszcze wstali - roześmiał się. -Ja zawsze utarg chowam na bieżąco; nie ma głupich. To nikt z naszych, tak myślę. Co prawda osada młoda, a my tu od początku mieszkamy, ale trochę się już ludzi poznało, na dobre i złe też. I, prócz Czerwonych rzecz jasna, to kradzieży nie było! - podkreślił to zdecydowaniem machnięciem wideł, aż Torikha odruchowo odskoczyła w tył.
Tymczasem Stonehill skończył wrzucanie koniom Tressendarów siana, sypnął im po kilka garści owsa i zaczął wygarniać gnój.
- Pacz jak żrą te chabety, lepiej niż ludzie. Z Neverwinter specjalnie im zboże sprowadzać kazali. I sprzątać trza codziennie, “żeby kopytka nie przygniły”, pff! - burczał. Rozejrzał się za synami, ale tych już dawno nie było w polu widzenia.
- A was co, panienko, okradli? - spytał uważnie.
- J-ja może pomogę? - zaoferowała się półelfka, choć nie miała za bardzo pojęcia jak je oporządzać. Zamotała się lekko, to w lewo, to w prawo… I tylko większy rumieniec wpłynął na jej hebanowe lico, gdy krew mocniej zawrzała… na samą myśl o niewolnikach.
Te cholerne chabazie czy inne gnidy stały sobie w ciepłej stajni, żryć dostawały, gówno wywalali, jeszcze czekać, aż usłyszy, że i masaż na wieczór im dawkują… a tymczasem ludzie, harują w dzień i w nocy!
Za nic!
Czy chcą, czy nie chcą, w pocie czoła, i posępnym, pokornym milczeniu…
Wprawdzie Torikha musiała przyznać, że i zagłodzeni nie byli, na bitych nie wyglądali… więc przynajmniej tyle, że dobrych panów trafili… ALE!

- Szczęściem bogowie nas uchronili przed łajdakiem, nie zmienia to jednak faktu, że przydałoby się go wyłapać i solennie ukarać - wyjaśniła swoje zdanie, pilnując oddechu jak i tonu swego głosu. Już ona tym dziadom pokarze! Niech no Turmi tylko znajdzie!
- Ja przyszłam się spytać, czy wczoraj nie widzieliście aby czegoś podejrzanego lub dziwnego… no i czy może Turmaliny nie spotkaliście przez te kilka dni jak nas nie było w mieście…
- Nie było panny Katastrofy, to i nic dziwnego się nie działo
- burknął karczmarz, który miał ostatnio z kasnoludzicą na pieńku. Szybko się jednak zmitygował. - Tego waszego jucznego zwierzaka wzięła i słyszałem, że w góry do wuja pojechała. Ale żem jej nie widział odkąd i wyście w drogę poszli.
Melune jakby zbladła, nieco zmatowiała i zapadła w sobie.
- W góóóry powiadacie… - powtórzyła smętnie, po czym potrząsnęła głową wzburzając istny sztorm we włosach. Nie mogła wpaść w panikę, jeszcze nie teraz… popyta innych, może krasnalka wróciła, ale inną drogą, albo się przyczaiła obmyślając jakiś super mroczny plan zemsty na… nie wiadomo kim.
Tak. Nie można panikować! Trzeba się trzymać nadziei… Wypięła mężnie pierś przed siebie, ale odpowiedź karczmarza wyraźnie ją przybiła.
- No… ale ja… o te dziwy… tooo się tak ogólne pytam… tfu… nie ogólnie… chodzi o złodzieja. Nie kręcił się tu żaden podejrzany typ? Nie zglądał? Nie pytał? Albo obserwował gdzieś z cienia..? Cokolwiek niezwykłego? Kłótnie jakieś, zawiści? - próbowała łapać się brzytwy.
- Chyba w normie, każdy coś do kogoś ma, wiadomo. No chyba tylko do Aldearleafów nikt. Ale są lepsze sposoby na sąsiedzkie swary niż oberżnięcie mieszka. - zadumał się karczmarz, odstawiając widły. - Typy… z Doliny, wiadomo, każdy wygląda jakby się katu ze stryczka urwał. Ale jakbym siedział w tym grajdole i nic tylko kopał, drwa rąbał, a wieczór pił to pewnie też bym tak wyglądał - zaśmiał się. -Na święto trochę obcych przyjechało, z towarami i grajków - wyliczał. - No a tak to żebym ludzi nie znał to tych, co z ostatnią karawaną Kompanii przyszli, jak ta wielka baba z mieczem, co teraz z wami potwory łota, no i z wami z Neverwinter ktoś przyjechał, jak żeście toblenowe towary wieźli, nie? - spytał. - Tyle tu luda, że idzie stracić rachubę. Zima nadciąga, jak dwór zajęty to nie przezimują tutaj, bo i gdzie? Pojadą do miasta, a rąk do pracy trza… - zadumał się. - A! Po prawdzie zimą to niewiele można robić, to może i lepiej…
I z tymi oto słowy Tori była… pozamiatana.
Po pierwsze nie wiedziała już o co miała pytać, a po drugie… Toblen miał rację. Do maciupkiego Phan najechało ostatnio wszelakiego luda i nie szło się zorientować kto z kim, kiedy, jak, po co, na co? Dwie trzy osoby wybyły, a na ich miejsce przybyło pięć nowych. Jak tu wszystkich ogarnąć? Jak zapanować nad nieznanymi twarzami, które pojawiały się teraz na każdym kroku… pewnie nawet w krzakach jagód możnaby jakiegoś spotkać.
- Aaa to prawda… - zadumała się lekarka, drapiąc po szpiczastym uszku. - Namnożyło się nas… - westchnęła ciężko na cały ten impas. - Nie zawracam ci głowy, pracy masz od groma, a ja cię jeszcze wypytuje… wybacz mi ten nietakt. Rozejrzę się po mieście, może kto widział Turmalinę jak podpija wczorajszego miodu z beczki… - Pożegnawszy się z uśmiechem, ruszyła ku wyjściu ze stajni.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 04-02-2018 o 11:34.
sunellica jest offline